>~> 8 <~<

>~>~<~<

"Potrafisz przyjąć swojej ja czy je odrzucić?"

Czas płynął nieubłaganie, nikt z nas się nie odzywał. Tak mi się wydawało, ale mogłabym się mylić przecież wciąż jeszcze spałam. Obudziłam się, ale w pokoju, który na pewno był sypialnią. Skąd się tu wzięłam? Nie miałam pojęcia, więc po prostu wstałam i postanowiłam się rozejrzeć. Wszystko wyglądało tak skromnie, jak reszta chaty. Znalazłam zdjęcie Avrin z Nirvą, są na nim takie szczęśliwe. "Ciekawe dlaczego tak się od siebie oddaliły?" Oprócz tego na półkach znajdowało się mnóstwo różnych książek, ale tylko jedna przykuła moją uwagę. "KItsune : Historia Rodu". Miałam już ją chwycić, ale głośny hałas odwrócił moją uwagę. Wyszłam z pokoju sprawdzić źródło dźwięk, na szczęście tylko Avrin zbierała resztki potłuczonego szkła z podłogi. Przyglądałam się tej sytuacji do momentu, kiedy poczułam chłód na dłoni. Odwróciłam się przestraszona, ale widząc Tantai'a tuż obok mnie zamarłam z wrażenia. "Trzyma mnie za rękę!" Nie potrafiłam wydusić ani słowa, wręcz tylko patrzyłam na niego zszokowana. A on? Uśmiechnął się i zabrał mnie ze sobą do stołu. Usiadłam obok i przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz, do czasu aż Avrin nie przyciągnęła naszej uwagi napojem. Przysunęła kubek bliżej Tantai'a, a ten chwycił go bez namysłu i wypił wszystko do ostatniej kropli. Nastała cisza i nic się działo, ale wszyscy czekali, jakby miało wydarzyć się coś wielkiego. Tantai wstał od stołu i szedł w kierunku okna, kiedy złapał się za brzuch. Słysząc, jak cierpi poderwałam się na równe nogi i odwróciłam. Nagle zaczął upadać, wyrwałam się... W ostatniej minucie zdążyłam chwycić jego ciało i uchronić przed uderzeniem o ziemie, czego nie można było powiedzieć o mnie. Czułam ból, ale nie to było dla mnie teraz najważniejsze. Ułożyłam głowę Tantai'a na swoich kolanach i chwyciłam rękę, którą po chwili położyłam na torsie. Drugą dłonią dotykałam policzka, jednocześnie przykładając czoło do jego twarzy.

- Tantai.. Wszystko będzie dobrze obiecuje... - mówiłam, kiedy łzy skapywały z moich policzków. Spojrzałam ostrym wzrokiem na Avrin, dalej trzymając chłopka w swoich objęciach. - Co mu zrobiłaś!? Czemu tak cierpi!? - mimo moich krzyków, wciąż miała poważną i kamienną twarz, jakby wiedziała, że tak będzie.

- Za długo nosił smoczą skórę, teraz jego ciało bardziej wrażliwe na ludzkie leki. Przejdzie, za chwilę przejdzie. - odparła bez cienia współczucia. Ostatni raz spojrzałam na nią niezadowolona, po czym wróciłam wzrokiem na Tantai'a.

- Wytrzymaj jeszcze trochę proszę, za.. za chwilę nie będzie bolało. - mówiąc to nie wierzyłam w ani jedno swojej słowo, ale musiałam być silna.. dla niego.. Cicho zaczęłam śpiewać piosenkę, którą kiedyś uspokajała mnie Nirva i do tego lekko kołysając swoje ciało. Cisza wydawała się długa, policzki całkowicie stały się wilgotne od łez, niczym podpuchnięte delikatnie oczy. Po chwili poczułam dziwne rozluźnienie w okolicy dłoni i od razu podniosłam głowę. Tantai leżał z zamkniętymi oczami, rozluźniony ciałem, niczym trup. Wystraszona chwyciłam jego ramiona i ostrożnie potsząsnęłam. Nic, wciąż się nie ruszał. - Tantai! Tantai! Proszę nie... - całkowicie wstrząśnięta położyłam głowę na jego klatce i zaczęłam płakać. Czyżbym właśnie go straciła? Nie to nie może być prawda, a chociaż tak myślałam.

- Żyje.. Ból ustał, ale stracił przytomność. Wydobrzeje, zanieśmy go do pokoju. - odparła puszczają jego dłoń. Odrzuciłam pomóc Avrim i sama z trudem zaniosłam Tantai do pokoju. Kobieta podała mu jakieś zioła, obiecując, że po tym poczuje się lepiej i nie będzie miał żadnych efektów ubocznych. Musiałam się przewietrzyć, więc zostawiłam ich samych i wyszłam za zewnątrz. Podeszłam do jedynego czystego jeziorka i spojrzałam w odbicie. "Dlaczego ja? Czemu się tak mną interesujesz? Nawet kiedy cierpisz pozwalasz mi być obok, nie zważając, że to z mojej winny..." Obserwując tafle wody i wsłuchując się w dźwięki natury pogrążałam się we własnych myślach. Poranek był taki przyjemny, oprócz chłodnego wiatru."Spędziliśmy tutaj całą noc, oby była tego warta" Mówiąc to, naprawdę zdała sobie sprawę, że wogóle nie spaliśmy. I jeszcze ta Avrim.. Nie dość, że ma sekrety o mnie to do tego nie powiedziała o skutkach ubocznych leku, a o nich wiedziała. Trochę mnie to denerwowało i byłam na nią lekko zła, ale jednakże chciała dobrze. Moje serce nie pozwala mi ostatecznie dobierać uczuć, zawsze musi je mieszać. Po chwili usłyszałam szelest liści i momentalnie się odwróciłam, ale nikogo nie było. Może to tylko jakieś zwierzę? W tedy chwycono mnie mocno za ręce i sprowadzono na ziemię. Klęczałam, a kolana zabolały mnie od uderzenia o podłoże. Jakiś facet złap mnie za włosy i pociągnął, unosząc głowę. Zacisnęła zęby z bólu, ale kiedy wzmocnił chwyt krzyknęłam, a z oczu poleciały mi łzy.

- Zamknij się! Gdzie go ukryłaś!? - warknął przez zęby. Oczywiście wiedziałam o co pyta, ale musiałam grać nie wiedzącą. Nigdy nie powiem, gdzie jest Tantai.

- Nie wiem o czym, ani o kim mówisz! - wydarłam się, ciągle cierpiąc. Ból głowy okazał się silniejszy niż ból kolan.

- Nie udawaj głupiej! Gdzie on jest! - warknął poraz drugi, po czym pociągnął mnie za włosy. Zawyłam z bólu, którego już nie mogłam dłużej trzymać w sobie.

- Nic ci nie powiem! - wrzasnęłam, plując mu w twarz. Wściekł się jeszcze bardziej i uderzył mnie w policzek. Mimo wszystko się nie podawałam i dalej milczałam. To tylko bardziej wkurzało mężczyznę, który po chwili uderzył mnie po raz kolejny. Chwycił drugą dłonią moją twarz i ścisnął.

- Zmuszę cię do gadania... - odparł groźnie, puszczają moja twarz. Po chwili pstryknął palcami i podeszło do niego dwóch mężczyzn z pałkami. Wiedziałam, że nie skończy się to dobrze, ale i tak nie wydam Tantai'a...

>~~~<

Czy wiedział, że cierpię? A może to czuł tylko o tym nie wiedziałam. Moje krzyki były zagłuszane, więc nie docierały do chaty. On jednakże wyraźnie je słyszał. Rozświetlony znak na czole i połączenie z dziewczyną zbudził go z nieprzytomności. Wstał, wręcz poderwał się na równe nogi i wyszedł z pokoju. Jeszcze był słaby, ale nie zamierzał się zatrzymywać. Musiał urywać LuLu za wszelką cenę. W połowie drogi zatrzymała go Avrin chwytają jego ramiona. Spojrzała na nią zły, ale czekała na to co zamierza powiedzieć.
- Nie powinnieś iść, jesteś słaby.

- Muszę, muszę ją ratować...

- Brak ci sił, nie wydobrzałeś. Poradzi sobie, lada chwila obudzi się jej móc.

- Do tego czasu zginie! - wrzasnął, na co rozszerzyła oczy.

- Czemu? Czemu chociaż jesteś słaby chcesz do niej iść, nawet jeśli masz marne szanse? - spojrzał ostro i chwytają jej ręce przybliżył do siebie.

- Zawsze będę ją chronić i nie pozwolę aby, ktoś ją krzywdził. LuLu jest częścią mojego życia, jest dla mnie ważna.. - dosadne słowa uderzyły w serce Avrim, a on sam odepchnął ją i wyszedł.

>~~~<

Opadałam z sił, ale ci wciąż mocno mnie trzymali. W końcu mężczyzna machnął ręką i pozostali z pałkami się cofnęli. Sam podszedł bliżej i chwytając dłonią moja twarz, wpatrywał się ostrym wzrokiem.

- Może teraz zaczniesz gadać? - spytał, a ja pokręciłam ledwo głową.

- Nigdy.. ci nic.. nie. powiem... - wydusiłam słabo, na co odepchnął moją twarz i wyciągnął miecz.

- W takim razie, zmuszę go, aby sam przyszedł, zabijając cię! - wrzasnął, robiąc zamach mieczem i celujący wprost w moją twarz. Zamknęłam oczy, czekając na koniec. Jednocześnie czułam dumę z samej siebie. Dałaś radę LuLu, nie wiedziałaś im, milczałaś. - wyszeptałam słaba.
Usłyszałam krzyki i otworzył nagle oczy. Tantai wybił miecz z dłoni mężczyznę i odepchnął, po czym to samo zrobił z tymi co trzymali moje ręce. Wolna, zaczęłam upadać opadnięta z sił. Ręce Tantai'a chwycił mnie w tali i uchroniły przed kontaktem z ziemią. Przysunął mnie do siebie otaczają ramionami, jakby miał mnie zaraz stracić. Przypominało mi to chwilę, kiedy robiła to samo dla niego. Delikatnie ściągnął kosmyki włosów z mojej twarzy i przyłożył głowę do czoła. Wtulił się lekko, po czym podniósł mnie i położył przy drzewie dalej od ludzi. Czułam, jego złość, mimo stanu w jakim się znajdowałam. Patrzyłam, jak rozwścieczony okłada napastników, krzycząc w niebo głosy. Udało im się jednak uciec, a on sam wrócił do mnie. Brudny od krwi wyciągnął do mnie ręce, chcąc mnie zabrać do chaty. Kiedy to robił, coś chwyciło go za ramiona i odepchnęło. Upadłam na zimie i jęknęłam z bólu. Mając opartą głowę na ręce i wciąż leżąc, patrzyłam na niego. Słyszałam jak krzyczy moje imię i wtedy jakieś zwierzę zasłoniło mi widok. Dopiero po dźwięku rozpoznałam, że była to smocza.

- Tantai... - wyszeptałam, ale wiedziałam, że i tak nie usłyszy. Smocza nie interesowała się mną, wręcz przeciwnie chodziło o Tantai'a.

- Jesteś strasznie uciążliwy, ale jako dziecko byłeś gorszy. Trzeba było cię załatwić kiedy był jeszcze czas bracie... - warknęła gniewie.

- So-Young? Jak?

- Magia mój drogi, proste zaklęcie i mogę kontrolować te głupią istotę. W gruncie rzeczy cie zabić! - wrzask to usłyszałam, po czym smoczyca wbiła się w górę i zaatakowała. W głowie błagam, aby lek od Avrim zadziałał. Próbowałam wstać lub w jakiś sposób się czołgać, ale nie miała zbyt wystarczająco sił i szybko opadalam na ziemię.

- Nigdy! Nie pozwolę ci! - rozległ się drugi wrzask. Udało mi się dostrzec jedynie końcówkę czarnego ogona. Udało się... Rozpoczęła się zażarta walka między dwoma smokami. A co jak mogłam zrobić? Próbowałam wstać na resztkach swoich sił, nie zważając na ból. Niestety za każdym razem upadłam z powrotem. Tantai obrywał częściej niż smoczyca. Była silniejsza. Powietrzu można było wyczuć zapach miedzianej krwi. "Dasz radę LuLu! Musisz wstać, musisz!" Zebrałam wszystkie resztki swoich sił i podniosłam się z całej siły, czując jak ból rozrywało moje ciało. Krzyknęłam, nie zwracając uwagi na to, że odwróciła uwagę chłopaka. Smoczyca chwyciła go szponami i za całych sił rzuciła o ziemię. Przemienił się i ledwo wstał, cały poplamiony krwią, podtrzymujące dłonią lewe ramię. Mimo wszystko nie zamierzał się podawać. Musiałam zrobić to samo i z trudem zaczęłam stawiać kroki. Powoli szłam w jego kierunku, trzymając się za brzuch. Smoczyca warknęła głośno, szykując się do kolejnego ataku. "Tantai nie wygra, muszę..." Zaatakowała, a ja w tym momencie wyrwałam się nie zważając na ból i w ostatniej chwili odsłoniłam go swoim ciałem, wybiegają ręce na boki. Był całkiem przerażony, a ja nie odczułam bólu. Spojrzałam po sobie i nie mogłam pojąć co się z mną dzieje. Całe moje ciało było pokryte fioletową poświatą, do tego te ogony... Mój ból dał mi siłę i już wiedziałam co mam zrobić. Oczy rozbłysły się fioletowym kolorem, a podniosłam się i stanęłam przed pyskiem smoka. Nie wiedziałam co robię, ale wymachiwałam dłońmi tworząc różne znaki. Smoczyce toczyła bańka, a później krwistoczerwone oczy przybrały błękitną barwę. Czyżbym ściągnęła z niej zaklęcie? Bańka prysła, a stworzenie odleciało wolne. Po chwili całkowicie opadłam z sił i zaczęła szybko spadać w dół. Tantai od razu poderwała się w powietrze i chwycił mnie w swoje ramiona. Powoli opadł na ziemię i przybliżając moje ciało do siebie. Ściągnął delikatnie kosmyki włosów z mojej twarzy i przyłożył dłoń do policzka.

- Tantai... Dlaczego.. przysze..dłeś...?

- Ciśś.. Nic nie mów.

- Dla.. czego...?

- To nie istotne.

- Istotne... Mo..mogłeś zginąć... - choć mój głos był słaby, dla Tantai'a wciąż był słyszalny. Z trudem przyłożyłam dłoń do jego wilgotnego od łez policzka. 

- To nie istotne, żyję dzięki tobie. Ochronię cię i już nikt więcej cię nie skrzywdzi... - uśmiechnęłam się delikatnie, mrużąc oczy. Po chwili zamknęłam je, moja dłoń bezwładnie opadła na ciało, a z oczu popłynęła jedna łza. Nasuwało się pytanie: Czy umarłam?

>~~~<

Chciał płakać... Z trudem postrzymywał łzy, kiedy niósł mnie w ramionach. Wszedł do chaty całkiem przybity, robiąc ledwe i słabe kroki. Avrim wiedziała, jak to się skończy, ale nie mogła ingerować w miłość. To co było między mną, a nim dodawało nam siły do walki. W końcu zaniechał dalszych kroków i upadł. Mimo tego wciąż trzymał mnie w swoich objęciach i uchronił przed uderzeniem o ziemię.
A co działo się z mną? Nie wiedziałam, ale słyszałam głosy. W końcu otworzyłam oczy i przez chwilę wpatrywałam się w delikatne obłoki. Podniosłam się, nie czując przy tym żadnego bólu. Co się z mną stało i gdzie ja jestem? Rozejrzałam się dokoła, licząc, że coś będzie mi znajome, niestety wszystko było tylko obce. Dotknęłam dłońmi klatki i zamknęłam oczy. Chciałam po prostu stąd zniknąć, wrócić do mojego smoka.. do Tantai'a. Czułam, że nie będzie to łatwe i delikatnie spływającą po policzku łzę. Otworzyłam powoli oczy... Widziałam, jak ta mała kropla opadła na ziemię, ale w ostatnim momencie nie dotknęła jej. Nie tylko ona jedna, wszystko stało w miejscu jakby zatrzymał się czas. Rozglądając się mój wzrok zatrzymał przy stojącej niedaleko kobiecie. Czy była elfem? Nie.. A człowiekiem? Też nie.. Dopiero w chwili dobrego przypatrzenia się, dostrzegłam kim jest. Dziewięć ogonów, lisie uszy i ta aura... Kitsune! Jak te na okładce książki Avrim, którą znalazłam w jej pokoju. Kobieta wyglądała na taką spokojną i zarazem poważną. Przyciągnęła łzę, która po chwili unosiła się w jej dłoni. Spojrzała na mnie, na twarzy pojawił się lekki uśmiech. U mnie tliła  się niepewność i strach, ale postanowiłam to ukrywać i zachować zimną krew.

- Nie ukrywaj uczuć... Ten kto umie je ukazywać jest szczery ze sobą i otaczającym go światem... - oznajmiła, a ja wciąż się w nią wpatrywałam dobierając właściwe słowa.

- Kim jesteś?

- Noszę imię Yong Chow i jestem strażniczką Międzyziemia. Dbam, aby w tym miejscu zawsze panował porządek, bo bez niego ten świat pogorszył by się w chaosie.

- Strażniczką? Ale dlaczego tutaj jestem i co to w ogóle za miejsce!?

- Międzyziemia to świat między ziemią, a światem poza ziemskim. Tutaj dusza dokonuje wyboru swojej dalszej podróży...

- Chcesz powiedzieć, że nie żyje!? - spytała podniesionym głosem, nie wierząc, że to może być prawda. Zamknęła dłoń, w której uniosła się łza i kiedy otworzyła ją z powrotem zniknęła...

- Nie, twoje ciało wykorzystało dużą ilość energii i wycięczyło się, ale mimo to dalej walczy. - Czy ona...?

- Czy ty.. wyczytałaś to z mojej łzy?

- Można tak to ująć. Ja tylko wzięłam coś, w czym utkwiłona jest cząstka twojej energii i sprawdziłam ją. Nie powinnaś zostawać tu zbyt długo, jeszcze nie jest twój czas...

- Co masz na myśli?

- Śmierć, jeszcze nie na nią czas.. Jeśli dusza zbyt długo będzie przebywać w tym świecie bez dokonanego wyboru po prostu zniknie, a ciało umrze.

- Niby jak mam wróci!? Nawet nie wiem jak się tu dostałam! - moja słowa przerodziły się w krzyk, ale nawet jej nie ruszyły. Patrzyła na mnie tym spokojnym wyrazem twarzy, po czym wykonał krótki gest dłoni. Tuż za nią pojawił się portal, taki biały i niebiański. Odsunęła się na bok, odsłaniając w całości to co stworzyła.

- Ten portal zabierze twoją dusze do ciała w świecie żywych. Idź.Czuję, że ktoś na ciebie czeka... - spojrzał na nią, po czym w odpowiedzi skinęłam głową.
Ruszyłam w kierunku portalu niepewnym krokiem, czując jakbym pchała się w paszcze lwa. Przecież nie wiem co się stanie? Szłam dalej i będąc już blisko, odwróciłam się na chwilę. Złapałam krótki kontakt wzrokowy z Yong Chow, na co ona odpowiedziała skinieniem głowy. Odwróciła i zamykając oczy ,weszłam do środka, czując jak pochłania mnie biel. Nagle wszystko stało się takie ciche...




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top