7.

-Pobudka, gołąbeczki!-Obudził mnie przesłodzony głos Clinta. 
Przetarłam oczy, podnosząc się z torsu bruneta. Zaczęłam łączyć fakty.
Spojrzałam wkurzona na Clinta. Mimo, że czułam się nieco niezręcznie budząc się tak, nie przeszkodziło mi to, żeby zaplanować w sekundzie zemstę na człowieku, który mnie obudził.

-Zginiesz!-Odparłam, zrywając się w sekundzie na równe nogi. Chciałam za nim gonić, ale przewróciłam się o własne nogi. Odwróciłam się na plecy, stękając pod nosem, który cholernie bolał. 

-Nic ci nie jest?-Wyciągnął dłoń, rozbawiony brunet. 

-Żyję.-Powiedziałam otrzepując się z popcornu, który zamiast być w misce znalazł się na podłodze. Przyczyną mogło być moje zaśniecie, kiedy trzymałam w ręku przekąskę. Przywróciliśmy pokój do nieco normalnego wyglądu. 
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Spojrzałam się na niego, pokazując dłonią balkon, który służył za drogę ucieczki. 

-Kto tam?-Spytałam, podnosząc poduszki z podłogi i rzucając je na kanapę.

-Steve, możemy porozmawiać?

-No, wchodź.-Westchnęłam. Chciałam by się wreszcie odczepił i nie robił dróg krzyżowych do pokoju. Wszedł, po czym oparł się o biurko, zakładając ręce na piersi.-O co chodzi?-Zmarszczyłam brwi modląc się, żeby to nie była przemowa.

-Jak chcesz to możemy dzisiaj potrenować.-Zaskoczył mnie tą propozycją. Kiwnęłam głową, uśmiechając się do niego delikatnie co odwzajemnił. Umówiliśmy się za godzinę na sali, bo musiał jeszcze coś zrobić, a ja zjeść śniadanie, które dla blondyna było najważniejszym posiłkiem dnia. 
Przez próg zauważyłam bruneta, do którego moja niechęć niezelżała. Przemyślałam odwrót, jednak to nie ja zawiniłam, więc nikogo nie będę unikać.
Siedział w rogu spoglądając na mnie ukradkiem, a następnie na bukiet, który stał na blacie wraz z mała karteczką. Była o kremowym ubarwieniu i napisem "przepraszam".
Przeszłam obok podarunku obojętnie, mimo, że kwiaty były wprost bajeczne. Sięgnęłam do lodówki po jogurt i posłałam chłodne spojrzenie mężczyźnie.-Wracam po kwiaty tylko dlatego by się nie zmarnowały, a nie dlatego, że ci wybaczam.-Podbiegłam po nie, by następnie oddalić się z miejsca kradzieży. Gdy brałam roślinki, widziałam jak mężczyzna delikatnie się rozpromienia.
Wróciłam do pokoju. Zjadłam jogurt, po czym przebrałam się w dresy i poszłam do sali, gdzie stał już Rogers. Miał na sobie opinającą koszulkę, co mi bardzo odpowiadało, bo mogłam na niego bezkarnie patrzeć i się ślinić.

-To co gotowa?

-Tak jest kapitanie!-Krzyknęłam rozbawiona, stając na baczność. 
Zrobiliśmy rozgrzewkę, a od razu po niej improwizację walki. Mimo, że moje umiejętności w porównaniu do Rogersa nie dorastały mu do pięt, moja złość, motywowała mnie. Sprawiłam blondynowi problemy w pokonaniu.

-Silna jesteś, jak na twoją posturę.-Zdziwił się mężczyzna, obrywając w prawy bok.
Nie spodziewanie do naszych uszu dotarło klaskanie. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi, gdzie stała mało znana mi osoba. Był wysoki ubrany w czarne skóry, a jego oko zasłaniała przepaska, która dawała trochę komiksową wizualizacje.

-Bardzo ładnie panno Stark.-Oznajmił zachrypniętym głosem.

-Mam się patrzeć na oko czy przepaskę, jak rozmawiam z panem?-Wyciągnęłam palec przed siebie wskazując na czarną tkaninę.

-Nick, co cię sprowadza?-Zapytał kapita, który uchronił mnie od złości nieznajomego. Nie uczestniczyłam w tej rozmowie, więc oddaliłam się pod prysznic. Chciałam wyjść z tej wieży by odetchnąć nieco. Wzięłam plecak, gdzie włożyłam na wszelki wypadek kostium, portfel oraz szkicownik wraz z ołówkiem.
Kiedy przechodziłam przez salon by się jeszcze napić, spotkałam ponownie na swej drodze miliardera, który najwidoczniej nie miał nic do roboty.

-Gdzie idziesz?-Spytał, zdejmując okulary do czytania.

-Daleko, nie martw się wrócę, ale gdybym zaginęła, raczej byś się cieszył, więc zbędne pytanie.-Odpowiedziałam mu nieprzyjemnie. Napiłam się wody, po czym zjechałam windą, wydostając się z przeszklonego budynku. Założyłam maseczkę, by dla pewności uniknąć ciekawskich spojrzeń i ruszyłam przed siebie.
Zaczęło burczeć mi w brzuchu, kiedy przechodziłam obok restauracji, z której wydobywał się zapach jedzenia. Postanowiłam, więc zrobić mały przystanek na obiad i usiadłam w małym ogródku otoczonym donicami z czerwonymi pelargoniami. 

-W czym pani pomóc?-Podszedł do mnie kelner, chyba widział, że przeczytałam całe menu kilka razy. Nienawidziłam czekać.

-Poproszę burgera z podwójnym serem oraz redbulla.-Po kilku dłuższych chwilach dostałam swoje zamówienie i mogłam ukoić uczucie głodu. 

-Witam. Mogę kogoś podsiąść?- Zapytał dość wysoki chłopak o bladej karnacji i czarnych włosach, które były uczesane w przedziałek na środku. Nie czekając na moje pozwolenie, usiadł na przeciwko mnie. 
Zaczęło mi towarzyszyć wrażenie, że go gdzieś kiedyś spotkałam.

-Jak się nazywasz?-Spytał bez zbędnych ceregieli.

-Julia.-Odpowiedziałam, uraczając go moim niezbyt miłym spojrzeniem.-Jest dużo miejsc wolnych, więc z łaski swojej przesiądź się.

-Tylko? Nie masz nazwiska?-Zdziwił się ignorując moje wcześniejsze zdanie. Widziałam, że tłumaczenie nie ma sensu, a wolałam się obyć bez zbędnego zwracania uwagi na siebie.

-Mam tylko do mnie nie pasuję. Po za tym nie musisz wiedzieć.-Mruknęłam kontynuując jedzenie.

-Ja mam na imię Andy. 

-Co, Cię sprowadza do mojego stolika?-Zapytałam z narastającym poirytowaniem. 

-Widzę piękną dziewczynę, która samotnie siedzi, więc postanowiłem zagadać.-Na te słowa mało co się nie zadławiłam, chwyciłam szklankę pijąc szybko. Rozbawiło mnie to bardzo. Nie lubiłam tandetnych podrywów, ale śmiać się z nich to zupełnie różna sprawa. Postanowiłam, więc kontynuować rozmowę. O dziwo wydawał się dość inteligentnym człowiekiem, który posiadał podobne zdania na dany temat. 
Zapłaciłam za siebie i wyszliśmy z restauracji. Nie przerywając sobie, poszliśmy do parku, gdzie zaczęły się wokół niego zlatywać dziewczyny piszcząc i mało co nie spazmując.

-O Boże to Andy!-Podbiegły do niego podekscytowane nastolatki. Zrobiły sobie z nim kilka zdjęć. Założyłam maseczkę. Stanęłam znudzona przypatrując się dziwnym wybrykom natury.

-Ej a ty nie jesteś Julia Stark?-Bardzo mnie zdziwiła rudowłosa dziewczyna, która mnie rozpoznała. Wyciągnęła przed siebie telefon, na którym widniało moje zdjęcie, a pod nim jeden z artykułów.

-Tak...-Sapnęłam. Radosne odbiegły od czarnowłosego i zaczęły sobie robić ze mną fotografie. Spojrzałam na mężczyznę, szukając jakiegoś ratunku. Zrozumiał chyba bo zaczął zbywać kobiety.

-Nie mówiłaś, że jesteś z rodziny Starków.

-A ty, że jesteś gwiazdą.-Powiedziałam w swojej obronie. Usiedliśmy między drzewami, które robiły za kryjówkę. Dziwne niecodzienne spotkanie przerwał nam jego menadżer, który zadzwonił do artysty, że na niego już czas. Wymieniłam się z nim numerami, po czym przegnałam. Wyjęłam notatnik, w którym rysowałam wiewiórkę, jednak i ta czynność musiała zostać przerwana. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać. Włączyłam telefon, spoglądając na powiadomienie jakie przysłał mi Jarvis, o zagrożeniu w centrum. Wbiegłam w uliczki, zakładając w biegu strój. Schowałam głęboko pomiędzy kontenery plecak i pobiegłam w kierunek miejsca wydarzeń.

Zobaczyłam jakiegoś matoła, który miał hełm z rogami, a w ręku dzierżył dzidę. 
Podbiegłam, aby dokładnie się mu przyjrzeć. Strój stylem przypominał Thora. Musiał również pochodzić z Asgardu. Wymierzył halabardę zagłady w jakiegoś policjanta, który mierzył do niego i wystrzelił niebieską wiązką. Złapałam mężczyznę w mundurze, dzięki czemu uniknął pocisku.

-Kim jesteś przedziwna istoto?-Zauważył mnie. Posiadał wzniosły ton i miałam wrażenie, że spoglądał się na mnie z góry. 

-Osobą, która ma styl w przeciwieństwie do ciebie.-Roześmiałam się i go zaatakowałam, co było cholernym błędem. Ku mojemu zdziwieniu był nadzwyczajnie szybki oraz sprytny. Z ataku przeszłam na obronną. Nie wyrabiałam z blokowaniem jego ciosów, a co dopiero z ich zadawaniem. Odskoczyłam od niego, łapiąc oddech. Spojrzałam na qunijet z logo mścicieli i to był błąd. Rozproszyłam się, przez co oberwałam w plecy. Ból był tak ogromny i przeszywający, że od razu padłam jak kłoda na zimne podłoże. Nie byłam w stanie poruszyć dolnymi kończynami, a kiedy zauważyłam czarnowłosego, który podszedł do mnie, czułam pewną zagładę. Oparł na mojej głowię swoją różdżkę. Chciał coś powiedzieć, jednak Iron man strzelił w niego. Kosmita odleciał, na pobliski budynek. Zauważyłam zbliżającego się do mnie Rogersa.
Kapitan wziął na ręce, po czym posadził w maszynie powietrznej.
Oparłam się o zimną ścianę i próbowałam złapać oddech. Pożerał mnie atak paniki. Nie mogłam się skupić, obraz zaczynał mi się rozmazywać, a ciało niekontrolowanie drgało. Steven, gdy to zobaczył, objął mnie. Nie byłam pewna czy wiedział moją tożsamość, ale gdyby nie jego gest, który był dla mnie wielki, popadłabym w obłęd.
Kiedy Avengers uporało się wreszcie z tą kozą, szybko zmierzali w stronę wieży, aby mnie opatrzeć. Niektórzy stanęli wokół mojej osoby, zadając mi zbędne pytania, na które i tak mnie miałam siły odpowiadać. Spojrzałam na Parkera, który stał na przeciwko mnie. Obydwoje mieliśmy przesrane w tym momencie. 

-Możemy zdjąć ci maskę?-Upewniał się kapitan. Zatrzymałam go gestem ręki, by nie podchodził. Jedną ręką się podpierałam, zaś drugą, odsunęłam suwak i resztkami sił ściągnęłam materiał. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top