6.

Złapałam szybko za kluczyki i usiadłam jako kierowca.-Nie ma bata. Przegrałem zakład, ale na prowadzenie auta tego nie obejmuję, ja wiem jak ty jeździsz, piracie drogowy.-Zaśmiał się wypędzając mnie z fotela.

-Boże...-Warknęłam niezadowolona i usiadłam jako pasażer.-
Pojechaliśmy do fryzjera, Buck usiadł na fotelu a ja zanurkowałam w Instagramie. -Już Julun.-Szturchnął mnie, tym samym wybudzając mnie z transu.

-Jeszcze raz tak powiesz to nogi... woah.-Spojrzałam się na niego. Wreszcie był ogolony i dobrze obcięty. Tak mało potrzeba, a robi wrażenie. Lvl seksapilu wzrósł mu do nieskończonego.

-Zakochałaś się?-Spytał rozbawiony. Chciałam mu odpowiedzieć twierdząco. Nie wiedział, że żywiłam do niego uczucia już od dawna.

-Chciałbyś.-Mruknęłam przekornie. Wzięłam plecak do ręki i wsiadłam do auta.

-Gdzie chcesz teraz?-Spojrzał się na mnie i się uśmiechnął.-Masz słodkie rumieńce.-Dodał na co stałam się purpurowa, dzięki bogu choć trochę makijaż zasłaniał czerwony kolor policzków.

-Możemy jechać coś zjeść.-Zaoferowałam. Nic nie zjadłam od rana.-Wiem gdzie jest dobra pizza.-Pokierowałam mas na jak najbliższy parking i pieszo doszliśmy do restauracji.
Usiedliśmy w ogródku. Nie chciałam się kisić w lokalu, a pogoda była bardzo ładna.
Buck poszedł złożyć zamówienie. Po chwili dosiadł się do mnie w miarę przystojny facet tak ok. 25 lat.

-Hejka mała.-Debil no debil Westchnęłam ciężko i przystąpiłam do ignorowania, mając nadzieję, że delikwent się oddali.-Może razem spędzimy czas, bo widziałem, że ten palant cię zostawił, ja bym taki skarb chronił i nie odstąpił na krok.-Na jego nieszczęście za nim stał Barnes. Wziął go za kołnierz i wyrzucił za plotek ignorując spojrzenia i szepty ludzi. Usiadł jakby gdyby nigdy nic, uśmiechając się przy tym delikatnie i niewinnie.
Zjedliśmy, po czym wróciliśmy do bazy, na mieście zaczynał robić się tłok, a my nie należymy do ludzi, którzy lubili duże zgromadzenia. Wykorzystywałam go jeszcze do jakiś pierdół.

W środku nocy usłyszałam alarm, co znaczyło, że ktoś najeżdża naszą bazę. Ubrałam to co miałam na wierzchu. Spod łóżka wysunęłam walizkę z moimi skarbami. Złożyłam na udo kaburę z pistoletem, a w dłonie wzięłam większego gnata. Schowałam jeszcze kilka gwiazdek do rzucania i wyszłam z pokoju by pomóc odeprzeć atak.

-Do pokoju i to już!-Krzyknął Rogers, który spojrzał na mój karabin.

-Nie jesteś moim ojcem.-Warknęłam i pobiegłam do miejsca skąd słyszałam strzały. Dwójka przyjaciół próbowali mnie dogonić. Przez moje roztrzęsienie prawie bym wbiegła na sam środek ostrzału, schowałam się zza stołem, odblokowując broń. Wychyliłam się co chwilę i oddawałam strzały w kierunku za pewne agentów Hydry. Kiedy usłyszałam, że przeciwnikowi skończył się magazynek rzuciłam się na niego z pięściami. Zawinęłam się dookoła nie go i zaczekam go dusić nogami. Skoczył sobie na plecy, przy okazji raniąc moje o kawałki szkła. Cicho jęknęłam z bólu i wyjęłam gwiazdkę, która poderżnęłam.
Ruszyłam dalej. Zauważalnym Avengers walczących z agentami wrogiej organizacji. Z ukrycia zdjęłam kilku z nich, lecz po chwili zakończyły mi się naboje. Rzuciłam shurikenami, kilku z nich trafiłam lecz jeden się uniknął, szybko wycelował i drasnął mnie w udo. poczułam przeszywający tępy ból. Barnes rozprawił się z nim, a następnie podbiegł do mnie.

-Mówiliśmy, że masz zostać w pokoju.-Mruknął próbując jakkolwiek zabezpieczyć ranę. Rozerwał kawałek swojej koszulki i owinął szmatką nogę . Wziął moją rękę i założył sobie na szyję.-Musimy znaleźć szybko apteczkę.

-Nie wszystko co mówicie jest z sensem.-Palnęłam i sięgnęłam po jakiś pistole, który sobie leżał obok nieprzytomnego żołnierzy. Bucky zabrał mi pistolet i sam zaczął nas osłaniać. Po kilku minutach przybiegł do nas Kapitan, mówiąc, że reszta uciekła.
Kiedy zobaczył moją ranę po postrzale, myślałam, że za chwile mnie zabije, obok stojącym wazonem.

-Czekajcie pójdę po apteczkę.-Mruknął zrezygnowany .Brunet posadził mnie pod ścianą i podgiął spodnie by móc dostęp do obrażenia.

-Będzie szczypało w cholerę bo muszę odkazić.-Rzekł i przyłożył wacik z wodą utlenioną. Syknęłam pod nosem, czując upierdliwe szczypanie. Szybko zawinął bandaż i pomogli mi dojść do salonu. Posadzili mnie na fotel po czym sami usiedli na kanapę. Odsapnęliśmy trochę. 

-Jesteś strasznie uparta, kiedyś może ci to zaszkodzić.-Palnął kapitan.-Gdybyś została w swoim pokoju nic by ci się nie stało.-Dodał. Uraczyłam go pobłażliwym wzrokiem.

-Rogers nie zachowuj się jak ojciec.-Prychnęłam zirytowana. Nie lubiłam, kiedy uważali mnie za małe bezradne dziecko.

-Tylko, że ja się tobą opiekuję. kiedy nie ma Starka, gdy się dowie nogi z dupy mi powyrywa! Czy nie możesz raz mnie posłuchać!-Uniósł się. Usłyszawszy zdenerwowanie blondyna, troszkę spokorniałam, podkulając ogon.

-Nie chcę być bezużyteczna. Po tym jak mnie ściągnęliście z przeszłości, obchodzicie się ze mną jak z jajkiem. Nie mogę jeździć na misję, brać udział w życiu drużyny, ani bronić własnej bazy. Więc po co ja tu jestem?-Wytłumaczyłam mu wracając wzrokiem do niebieskich oczu. Miał zamiar coś powiedzieć, ale przerwał mu Bucky.

-Bo nie chcemy cię stracić.-Mruknął cicho, patrząc przez okno, gdzie było widać już promyki słońca. Poczułam ciepło na sercu. Uśmiechnęłam się pod nosem przymknęłam oczy, pogrążając się we własnych myślach. Siedzieliśmy w ciszy i spokoju do czasu...

-Do konferencyjnej raz.-Wparował jak tornado Stark. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top