56.
-Mogę wejść?-Zza drzwi wyłoniła się blond czupryna kapitana.
Zacisnęłam usta w wąska linię, nie za bardzo chciałam go wpuścić. Pragnęłam ciszy i spokoju, by móc pozbierać myśli, ale gdy spojrzałam na niebieskie oczy labradora. Westchnęłam ciężko i kiwnęłam głową by wszedł.
-Lubię kiedy mnie odwiedzasz, ale nie mam zbytnio humoru.-Uprzedziłam mężczyznę, którego nawet to go nie zatrzymało. Usiadł na rogu łóżka.
-To nie zły humor, tylko czymś się martwisz.-Rozchyliłam usta z zdziwienia.
-S-skąd?-Ledwo wydusiłam.
-Znamy się trochę. Gdy sytuacja robi się ciężka i męcząca dla ciebie, to odcinasz się jak tylko możesz i zaszywasz się w pokoju. Teraz robisz dokładnie to samo.-Spojrzał na brudne talerze i puszki.-I musisz tu sprzątnąć.-Skrzywił się.
-Nie zaszywam się, muszę odpocząć psychicznie tylko. Nie mogę się przyzwyczaić do nowej sytuacji i ...-Zacięłam się, chciałam mu powiedzieć, ale bałam się, że to coś pomiędzy nami zmieni.-To delikatna sprawa. Nie chcę by cokolwiek się zmieniło...
-Wiesz, że mi można powiedzieć wszystko.
-Tony zrobił testy DNA. Loki na nie natrafił bo sam nie raczył mi pokazać.-Prychnęłam.-Przespał się z moją matką, czego wynikiem jestem ja. Jest moim ojcem.-Na twarz wparował mi uśmiech poirytowania i bezsilności.
-Że co?-Wykrzywił twarz. Dla niego było tak samo absurdalne jak dla mnie, kiedy pierwszy raz to usłyszałam.
-To co słyszałeś.-Opadłam tyłkiem na materacu, obok blondyna.-Też mi ciężko w to uwierzyć, ale z drugiej strony było to oczywiste, ale byłam zbyt smarkata by to pojąć.-Steven zacisnął usta w wąską linię i ciężko westchnął.
-Oj dzieciak ty masz z nami ciekawie.-Skwitował.-Jeśli żyje i wróci do nas, to osobiście, nogi z dupy mu powyrywam.
-Mam nadzieję.-Zaśmiałam się delikatnie.-Teraz ja mam do ciebie pytanie?-Skrzywiłam brwi. Poprawiłam się na łóżku i usiadłam po turecku. Rogers odchylił się w moją stronę i oparł dłonią o materac.-Jak sobie z tym wszystkim radzisz? Ja odchodzę od zmysłów, odliczam by kolejny dzień się skończył. Mam po prostu dość. A ty zachowujesz się stoicko jak zazwyczaj?
-To zabrzmiało jakby mnie ich śmierć, a raczej rozmycie, całkowicie nie przejęło...-Wybałuszyłam oczy.
-Nie nie nie...
-Spokojnie wiem o co ci chodziło.-Droczył się. Choć bardzo podchodziło to pod czarny humor.-Mam to samo. Dni się zlewają w jedno, są szare i takie same jak poprzednie, więc udaje, że tak nie jest. Tęsknie za resztą, ale popadanie w rozpacz im nie pomoże.-Spojrzałam się na niego, w oczach widniał smutek, ale wyraz twarzy pozostał niezmienny. Kapitan był doświadczony w utracie najbliższych, ale kolejne bolały tak samo, tylko lepiej aktorzył, podrywając innych do walki.-Też już mam dość.-Przetarł zmęczoną twarz.-Chciałbym po prostu odpocząć. Wyjechać na kilka dni, gdzieś gdzie nie czuć ciągłej presji całego świata.-Prychnęłam rozbawiona.
-Cholernie wiem co czujesz. Wiedza, że połowa ludzkości liczy na ciebie to kurewsko uciążliwe i męczące. Nie wiedzą ile musimy poświęcić...-Miałam na myśl naszych przyjaciół, ale Rogers spojrzał na moją protezę z takim bólem, jakby jemu wyrywali tą rękę.-Nie o to mi chodziło.-Podrapałam nerwowo kark.-Ale chcę byś wiedział, że jeśli przybije cię bycie idealną personą, która budzi każdego do walki, zawsze możesz przyjść do mnie jako Steve Rogers i powiedzieć co leży ci na sercu. Siedzimy w tym razem po same uszy.-Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Znacznie mi łatwiej żyć, wiedząc, że nawet Kapitan czasami nie daje rady. Nie wie nawet jakie dla mnie było to ważne, takie wyznanie.
-Pamiętaj, że to działa w dwie strony młoda.-Gdyby on wiedział co od dawna leży mi na sercu... Skinęłam głową oraz odwzajemniłam delikatny uśmiech, który pojawił się na ustach blondyna.
Z Stevem wymieniłam jeszcze kilka zdań na temat obiadu i rozeszliśmy się w swoje strony. Wróciłam ponownie do przeglądania dokumentów, które zostawił po sobie Selvig w TARCZY. Całą noc zajęło mi by znaleźć odpowiednie foldery.
Kilka lat badał Tesseract, choć po wcześniejszych zdarzeniach, badania okazały się kompletnie zbędne. Jednak zamieścił dużo skanów ksiąg nawiązujących do kamieni nieskończoności, prędzej nie mogłam na nie trafić, bo uległy spaleniu przez atak terrorystów na zasoby organizacji Nicka. Wydrukowałam je i biegiem podążyłam do Lokiego. Wparowałam przez drzwi do pokoju czarnowłosego, który raczej nie był ucieszony nagłą wizytą. Siedział na podłodze, oparty o kant łóżka, a obok niego były stosy książek.
-Bogowie dajcie mi siłę...-Westchnął.-Pukaj przed wejściem, zawału idzie dostać.-Podałam mu podekscytowana obrazy, które były jeszcze cieplutkie od drukarki.-Co ty mi pokazujesz?-Zmarszczył brew.
-Tu widnieje informacja o kamieniu dusz. Bez dużych strat i bez reszty mozaiki, mogę ożywić kilku...
-Nie.-Odparł stanowczo. Spojrzałam się na czarnowłosego, nie rozumiałam dlaczego tak szybko odrzucił ten pomysł, który przecież nie miał wad.
-Czemu? Wiesz jak nam pomoże ożywienie reszty grupy?-Loki zamknął wreszcie lekturę, wstał i wreszcie mnie uraczył wzrokiem, ale z odpowiedzią dalej się nie śpieszył. Zmierzył mnie tylko pobłażliwym wzrokiem.-Co?-Spytałam zniecierpliwiona.
-"Bez dużych strat"...-Prychnął.-Nikt nie miał styczności z taką mocą, a nawet jeśli to już nie żyje. Są miliony stworzeń, które są potężniejsze od twojej rasy i trzęsą się na samą myśl na historię o mocy jaka ukryta jest w takim kamieniu. A ty chcesz jej użyć? Rozumiem, że tęsknisz za przyjaciółmi i rozumiem też, że chcesz odciążyć twojego żołnierzyka, ale zrozum, że za pewne zabije cię użytkowanie kryształu-Tak bardzo nie chciałam się z nim nie zgadzać, ale poniekąd miał rację. Jednak kilkoro Avengers może być przydatniejszych niż ja sama, która chce zbawić cały świat.
-Chcę i tak zaryzykować. Nie mamy nic do stracenia. A nawet jeśli to jedno życie za kilka jest sprawiedliwe.-Próbowałam zachować bohaterską postawę, ale w połowie głos mi zadrżał. Bożek przewrócił oczami, nie mogąc sobie ze mną już poradzić. Musiałam być nieznośna dla niego w takich momentach. Ona był racjonalny, ostrożny i zazwyczaj zachowywał opanowanie, lubiłam takiego Lokiego, ale czasami wolałam tego postrzelonego boga kłamstw, który próbował podbić Midgard, tylko po to by zaimponować ojcu.-Sama to zrobię.-Uznałam już łapiąc za klamkę. Czarnowłosy chwycił moją rękę, próbując mnie zatrzymać.
-Cholera jasna jaka ty jesteś uparta.-Warknął.-Zrobisz to, ale w laboratorium i ja będę asystował. Jeśli coś pójdzie nie tak, zareaguję, bo masz zapędy samobójcze.
-Wiedziałam, że nie pozwolisz mi, żebym sama to zrobiła. Dlatego przyszłam właśnie do ciebie.-Mężczyzna zrobił minę, jakby miał za chwile z siebie wyjść i stanąć obok.-To do laboratorium.-Zarządziłam.
-Myślałem, że będziesz chciała jakiś ostatni posiłek czy tego typu...-Zaprzestał, gdy zauważył, że nieco pobladłam. Nie śpieszyło mi się do ponownego spotkania z rodzicami, więc modliłam się wewnątrz, że to co rozszyfrowałam z starożytnej księgi jest prawdą.
Usiadłam na stołku, podpięłam urządzenia, które rejestrowały moje procesy życiowe, a kołyska była w gotowości.
-Pamiętaj musisz się odciąć, jeśli poczujesz, że to już za dużo musisz się odciąć umysłem. Możesz ożywić tylko kilku...
-Wiem wiem, sama te strony tłumaczyłam. Pamiętam co się na nich znajduję. Nie cofnę całego Blipu nie mamy takiej mocy.-Skinął głową i udał się po kamień.
-Nie nałożę na ciebie zaklęć, więc będzie cholernie boleć.-Włożyłam ochraniacz na zęby i próbowałam przygotować psychicznie, ale na to co poczułam, chyba nie dało się przewidzieć. Żaden uraz podczas walki tak cholernie nie dawał się we znaki. Czułam jak każdy skrawek ciała płonie, kuje a nawet łamie się.
Przerażony bożek łapał już za szczypce by wyjąć go z ramienia, ale go zatrzymałam.
-Dam radę!!-Wydusiłam, podniosłam rękę, która zdawała się ważyć kilkadziesiąt kilogramów, niczym sztanga na siłowni. Pstryknęłam palcami, po czym całe pomieszczenie wypełniło się ostrym, białym światłem.
Loki zachował zimną krew, gdy zauważył jak sztuczna ręka, zaczyna zamieniać się w popiół szybko odłączył ją, a kamień schował do specjalnego opakowania.
Zrezygnowana opadłam na chłodną podłogę. Oparłam się o szafkę i otarłam pot z twarzy.
-Nigdy kurwa więcej...-Sapnęłam, czując takie wycieńczenie, że nie miałam siły nawet oddychać.-P-podaj butle z tlenem i maskę...-Dyszałam. Czarnowłosy zaczął szukać w amoku.
A do pomieszczenia wparował Bruce. Przerażony naukowiec pobiegł do mnie, próbując ocenić mój stan. Założył maskę, którą wreszcie znalazł psotnik.
-Co tu się stało?!-Warknął spoglądając na bożka.-Coś ty jej zrobił?-Zatrzymałam go dłonią i pokiwałam przecząco głową. Nie chciałam, aby posądzał o coś Lokiego, który był kompletnie niewinny i znów uratował mi dupę.
-Próbowała wskrzesić kilku z twoich przyjaciół...-Napomknął. Banner zmierzył mnie wzrokiem, który prawie mnie ukatrupił.
-Cholera jasna, wasza dwójka powinna być permanentnie rozdzielona. Daj mi woreczek z przezroczystym woreczku powinna być w tamtej szafce w czarnym opakowaniu.-Nakazał Lokiemu, on zaś zabrał się za umieszczenie wenflonu.-Podłączę ci kroplówkę, a potem zajmiemy się za ramię i nową rękę, bo chyba ta proteza się już nie nada.-Skierowałam wzrok na pozostałości po moim prezencie od Thanosa. Głownie był to czarny pył.
-Musimy ją posadzić na fotelu. Zrobię skan i założę ochraniacz na kikuta. Dasz radę ją podnieść? Ja będę trzymał woreczek.-Spytał czarnowłosego. Zsunęłam maskę, która już nie była mi niezbędna. Zdążyłam nieco odsapnąć, kiedy próbowali umocować igłę. Loki prawie mdlał, widząc tą scenę zbrodni.
-Dam radę sama, tylko pomóż mi wstać.-Chciałam wyciągnąć lewą dłoń, by mógł ją chwycić i postawić do pionu.-Ojć z przyzwyczajenia...-Zaśmiałam się pod nosem.
Czarnowłosy chwycił mnie w pasie, a następnie pomógł dojść.
-Ile ty ważysz cholera jasna...-Westchnął wrednie.
-Daj mi telefon. Muszę wiedzieć czy się udało.-Puściłam mimo uszu wcześniejsze słowa.
-Nie robiłbym sobie nadziei, jeśli się nie udało to chociaż wiemy, że nie powinniśmy się sugerować księgami i co zapisali tam jakieś bezmózgi.-Próbował mnie pocieszyć. Zniecierpliwiona, przewróciłam oczami.
-Daj mi ten cholerny telefon. Muszę wiedzieć, będziesz mnie pocieszał po fakcie.-Warknęłam, nie przyjmując sprzeciwu. Wykręciłam numer do Tonego. Mężczyźni zastygli w miejscu, gdy usłyszeli sygnał. Zagryzłam nerwowo wargę.
Kiedy usłyszałam, że ktoś odbiera słuchawkę spojrzeliśmy po sobie.
-Halo? Julia?-Nadzieja szybko się pojawiła i jeszcze szybciej wyparowała z nas.
-Hej Pep przepraszam pomyłka potem oddzwonię.-Rozłączyłam się szybko. Do oczu mimowolni napłynęły mi łzy.-Nosz... Wszystko na marne...-Pociągnęłam nosem. Banner podał mi chusteczkę.
-Może jakaś inna cywilizacja wróciła do życia. Trzeba być dobrej myśli.-Spojrzałam na bożka jak na idiotę. Zrozumiał, że mógł się lepiej nie odzywać.
-Jak długo będę czekać na nową rękę?-Spytałam, kiedy Bruce założył mi ochraniacz.
Naukowiec wzruszył ramionami i poprawił okulary.
-Z pięć dni max.-Wytrzeszczyłam oczy.
-Kur... Błagam cię Bruce...-Przerwała mi muzyczka z Overcook, którą ustawiłam jako dzownek.-Pewnie Pep.-Złapałam za komórkę, która prawie wypadła mi z ręki. Na wyświetlaczu zobaczyłam, że dzwoni Peter Parker. Nacisnęłam szybko zieloną słuchawkę.-Halo Pete?
-Stark?! Boże jaka ulga ty żyjesz...-Westchnął uradowany. Znowu leciały mi łzy, ale teraz spowodowane szczęściem.-Gdzie jesteś? Wszystko dobrze?
-Jak cię usłyszałam to lepiej być nie może...-Palnęłam radośnie.-Jestem w bazie Avengers. Przyjedź wszystko ci wytłumaczę, bo trochę tego jest. Cholera nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Zobaczę się tylko z May i przyjeżdżam...-Opowiedziałam mu dlaczego nie ma połowy ludzkości w dużym skrócie by nie wpadł w szok, kiedy wyjdzie z mieszkania. Chcieliśmy się już pożegnać bo musiałam się dowiedzieć co z resztą, ale nagle mnie olśniło.
-Hej Parker czekaj sekundę. Wiesz co z Tonym?-Usłyszałam ciężkie westchnięcie w słuchawce.
-Ostatnio co pamiętam to grupkę osób jakby kosmitów, ale był chyba też człowiek Peter Quill się chyba nazywał, były jeszcze takie dwie kobitki niebieska i zielona, jakiś szop z drzewkiem czy coś. Chyba zostali na statku Thanosa... Przepraszam chyba to tyle co mogę ci pomóc.-Uśmiechnęłam się siłą rzeczy. Czyli Tony jeszcze żyje. Kamień z serca choć częściowo.
-Dziękuję to i tak dużo. Porozumiem się z Thorem i z Carol może oni kojarzą ich. Zadzwonię wieczorem.-Obiecałam i się rozłączyłam.
Lokiemu na usta pchał się szeroki uśmiech.
-A jednak zadziałało.-Odparł z nieukrywaną dumą. Chyba jednak trochę polubił ten Midgard.
-Muszę powiedzieć Rogersowi.-Odłączyłam kroplówkę, której i tak została końcówka. Zerwałam się na równe nogi. W sekundzie w oczach mi pociemniało.
-Wowowo spokojnie.-Przytrzymał mnie Bruce, który przytrzymał mnie, bym nie runęła jak długa.
-Dziękuję już lepiej.-Odsunęłam się od niego. Gdy odzyskałam całkowicie równowagę pobiegłam ledwo nie łamiąc nóg.-Steve! Parker żyje! Może...-Zatrzymałam się na korytarzu. Bucky ściskał Rogersa, który nie mógł uwierzyć w zaistniałą sytuację.-James!-Obydwoje odwrócili się w moją stronę.-Bucky!-Podbiegłam i rzuciłam się na niego.
-Stark bo się przewrócimy.-Zaśmiał się, mocno obejmując mnie w pasie. Nie miałam zamiaru go puścić, ale gdy przypomniałam sobie, że jest tu Rogers i Scott, który posyłał dwuznaczne spojrzenia, od razu puściłam bruneta. Gdy mnie postawił przytrzymałam się go asekuracyjnie.
-Matko znowu w oczach mi pociemniało...-Zamrugałam szybciej.-Rogers zwołaj spotkanie. Mam informację od Parkera odnośnie Tonego.-Nakazałam. Blondyn kiwnął głową posłusznie i zabrał ze sobą Langa, który coś szepnął mu do ucha i obydwoje zaczęli się szczerzyć jak głupi do sera.-Muszę odsapnąć...-Oparłam się o ścianę. Przeceniłam swoją szybką regenerację.
-Stark co się stało...-Barnes skrzywił się. Zaczęłam mu tłumaczyć o Blipie, ale pomachał przecząco głową.-Nie o to mi chodzi. G-gdzie masz rękę?-Zacisnął szczękę.
-To nic...-Machnęłam.-Nogę od kolana w dół też mam sztuczną.-Pstryknęłam palcem, by rozniósł się charakterystyczny dźwięk metalu.-Możemy porozmawiać o tym później? Muszę się doczołgać do konferencyjnej za nim całkowicie zemdleje.-James złapał mnie szybko, gdy tylko to usłyszał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top