52.
Wyszliśmy na jakimś ogromnym statku. Było dość mrocznie i tajemniczo, lecz roiło się od nieznanej mi technologii. Przybyła straż Thanosa, która od razu wycelowała we mnie oraz czarnowłosego. Głośno przełknęłam ślinę, ściskając przedramię psotnika.
-Spokojnie nie chcielibyście zabić naszych sojuszników, czyż nie?-Uspokoił ich rozbawiony Thanos.-Rozgośćcie się. Przydzielą wam kwatery.-Przeleciał nas wzrokiem, który wyrażał lekkie obrzydzenie.-Musicie dojść do siebie.-Dodał po czym kobiety o żółtej, a wręcz złotej skórze podeszły do nas. Były przerażone, nie spoglądały nawet na olbrzyma. Pewnie pochodziły z planet, które unicestwił ten tyran.
-Może być jeden?-Loki zaśmiał się nerwowo. Usłyszawszy to popatrzyłam się na niego zdziwiona. Co on sobie uważa.
-Ależ oczywiście.-Odparł wielkolud. Loki kiwnął głową w podzięce i udaliśmy się za niewolnicami do swoich znaczy naszej wspólnej kwatery. Zastanawiałam się, co ten dureń kombinuje? Nie ma szans, że będę dzieliła z nim łóżko czy na czym oni tam śpią. Asgardczyk wyląduje na podłodze.
Kiedy zostaliśmy sami, patrzyłam się zdenerwowana na boga kłamstw.
-No co?-Spytał po chwili.-Wolę mieć cię przy sobie i rozszyfrowałem twój plan. Bez czytania w twoich myślach i tak wiem co zrobisz lub co powiesz. Wiem o tobie wiele więcej niż ty sama. Jesteś trochę bardzo niezrównoważona emocjonalnie. -Wyszczerzył się. Chciałam go klepnąć w ramię, ale gdy podniosłam rękę, myślałam, że umrę z bólu. Automatycznie mnie przytkało i nie mogłam nabrać powietrza do płuc.
-Połóż się, trzeba cię opatrzeć.-Nakazał.-Zapomniałem, że ludzie długo się regenerują.-Prychnął rozbawiony. Spiorunowałam mężczyznę wzrokiem. Laufeyson zaczął robić swoje czary mary nad moim poszarpanym ciałem. Dosłownie czułam jak skóra rozciąga się i spala.
-Cholera jasna...-Jęknęłam z bólu. Już wolałam chyba obrywać, niż się leczyć.
-Skup się na czymś innym. Wiem, że to nieprzyjemne...-Skrzywił się. Pierwszy raz wyglądał, jakby na prawdę współczuł.-Może o twoim żołnierzyku?-Uśmiechnął się.
-Ty na prawdę mocno w łeb oberwałeś.-Prychnęłam.-Jeśli myślisz, że pomiędzy mną, a Rogersem coś jest to oszalałeś. Po za tym, co absurdalny temat. Jesteśmy lata świetlne od Ziemi, a ty chcesz rozmawiać o tym?
-A nie patrzysz się na niego maślanym wzrokiem? A wtedy, gdy złapał cię, to myślałem, że rozpłyniesz się.-Przesunął dłonie nad dużą ranę, która znajdowała się na udzie. Zamknęłam oczy, gdy rozpoczął gojenie. Jakby ktoś zszywał mnie gorącą nicią prosto z odmętu piekieł.
-Kur...-Złapałam jego nadgarstki.-Przestań Loki nie mam siły.-Pisnęłam. Bożek hardo kontynuował swoje działania.
-Jeszcze chwilę. Wda ci się zakażenie. Mów coś mi, zajmij się czymś i nie patrz na nogę.
-Steven kocha Peggy. Nie mnie, ani nikogo innego. I niech tak zostanie.-Kontynuowałam brednie, ale kiedy wypowiedziałam te słowa, to jakby ciężar spadł mi z serca. Długo krążyło mi to w głowie.
-Widzisz już po bólu.-Zabrał ręce, które zrobiły się nieco sine, od mojego uścisku. Chyba przesadziłam, ale nie mogłam tego znieść.
Podparłam się o ścianę i odetchnęłam, wykończona od bólu.
-Dziękuję na prawdę.-Słabo się uśmiechnęłam.
-Skąd wiesz, że nie będziesz znaczyła dla niego tyle samo co ta Peggy?-Loki całkowicie spoważniał.
-Nie rozmawiajmy już o tym, to i tak nie ma żadnego znaczenia w aktualnej sytuacji.-Machnęłam ręką. Udawałam, że nic dla mnie to nie znaczy, ale serce delikatnie zakuło. Ciocia Carter była niesamowitą osobą, więc rozumiem dlaczego on ją dalej kocha.-Musimy odpocząć i ustalić co dalej. Bo bez planu daleko nie zajdziemy.
Z Lokim zostaliśmy na statku kilka miesięcy. Cały czas wiernie mu służyliśmy. Stałam przy nim, gdy on na tronie, bawił się w boga. Jego podwładni, którzy coś zawinili, byli rzucani mu pod kolana. Thanos zerkał na nich z góry i rozstrzygał czy ma przeżyć. Kończyło się, że padali martwi, a krew rozlewała się po podłodze. Przy pierwszych wyrokach, miałam odruch wymiotny, albo prawie mdlałam. Widziałam wiele razy jak ktoś umiera, ale nigdy wcześniej nie widziałam jak mózg wypływa z czaszki. Strach pomyśleć co się stało z ich rodzinami. Fioletowy wielkolud był bezwzględny. Nie odpuszczał nikomu.
-Trzęsiesz się.-Zauważył czarnowłosy. Przeniosłam wzrok na bladą twarz.
-Jest chłodno.-Skłamałam. Powodem było oczekiwanie na Thanosa, który nas wezwał. Tak bardzo nie chciałam, aby były to kolejne sądy. Nie mogłam spać przez drastyczne widoki oraz poczucie winy, że nie mogłam uratować tych istot.-Mam już dość tego. Chcę do domu.-Szepnęłam. Psotnik chciał coś odpowiedzieć, ale na widok giganta zamknął usta. Skinęliśmy przed nim, gdy uraczył nas swoją obecnością.
-Zastanawiacie się pewnie dlaczego was wezwałem. Widzę wasze postępy na treningach oraz w dowództwie. Myślę, że to już czas.-Przeniósł wzrok na mnie. Poczułam zimny chłód. Zacisnęłam zęby i głośno przełknęłam ślinę.-Pochodzisz z Midgardu, nie posiadasz mocy, ale jesteś tak samo silna oraz zawzięta co inne istoty. Ale chcę cię uczynić kimś silniejszym. Tylko muszę wiedzieć, czy jesteś gotowa by przejąć choć część mojej potęgi?-Spytał. Spojrzałam się na bożka, który okazał się być w tak samo wielkim szoku co ja.
Uśmiechnęłam się niepewnie i kiwnęłam głową.
-Tak jestem panie.-Wykrztusiłam. Nie wiedziałam na co się piszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top