50.
Siedziałam na swoim balkonie, ucząc się medytować. Loki polecił mi robić to dwa razy dziennie. Zależało mi by uzyskać w walce równowagę. Na ostatnich treningach z czarnowłosym dostawałam od niego mocno po dupie. Cały czas zwracał uwagę, że każdy mój ruch jest zbyt chaotyczny. Miałam już dość poobijanego ciała i jego chorej satysfakcji.
-Julia mogę?-Usłyszałam głos Starka. Opuściłam dłonie, wzdychając ciężko. Potrzebne mi było tylko dwadzieścia minut spokoju.
-Jeśli musisz.-Wstałam otrzepując dresowe spodenki.-Co tam?-Usiadłam na hamaku, skupiając uwagę na brunecie.
Tony spojrzał się na mnie ukradkiem, po czym przeniósł wzrok z powrotem na dłonie. Znowu przyszedł mnie przepraszać. Za każdym razem, gdy zebrał się do tego, nie mógł spojrzeć mi w oczy. Jakby nie mogło do niego dojść, że taki geniusz źle postąpił.
-Słuchaj, chciałem cię przeprosić, że zataiłem ten pogrzeb przed tobą.-Zacisnęłam szczękę. Było dobrze jak nie poruszał tego tematu, przez te kilka dni odkąd wróciłam z Lokim.-Bałem się, że się załamiesz, a dopiero wracałaś do siebie, po tej aferze...
-Tony wszystko dobrze.-Mruknęłam, mimo iż serce bolało mnie na myśl, że nie pojawiłam się na tym wydarzeniu.-Nie jestem zła. Tylko nie podoba mi się, że wszystko przede mną ukrywacie, a potem tłumaczycie moim zdrowiem psychicznym. Jest już dobrze, a jakby nie było poprosiłabym o pomoc. Ja się nie boje rozmawiać, tylko ty. I nic dobrego z tego nie wychodzi Jeśli chcesz by między nami było jakieś porozumienie, musisz to zmienić ok?-Wytłumaczyłam z nadzieją, że zrozumie.
Brunet kiwnął głową, nieco się rozpromieniając.
-Czy prośba o pomoc to jest sprowadzanie jelenia na ziemie?-Prychnął rozbawiony, zmieniając temat. Spiorunowałam go wzrokiem.
-A weź idź się czymś zajmij pożytecznym. Muszę chwilę się wyciszyć i odpocząć umysłowo.-Mruknęłam, ponownie siadając na macie.
-Hej możecie wejść!-Krzyknął. Otworzyłam jedno oko i odwróciłam się w stronę drzwi.-Do tego idealnie nadadzą się dzieciaki Clinta.-Dodał, wpuszczając do mnie parę nadpobudliwych istot.
-Kuźwa Stark, popamiętasz mnie!-Wstałam grożąc mu ze złości. Dobrze wiedział, że nie znoszę dzieci.
-Cześć ja jestem Nathan...-Poczułam jak mała rączka, szturcha mnie w biodro. Opuściłam głowę, spoglądając na małego blondyna, który był małym klonem Bartona.
-A ja to Hope.-Przerwała radośnie jego siostra.-A ty jak masz na imię?-Przechyliła głowę z zaciekawienia.
-Julia.-Mruknęłam niezadowolona z ich obecności.-Wydrukować wam jakieś kolorowanki, albo włączyć wam grę na konsoli?-Zaproponowałam. Chciałam się ich jak najprędzej pozbyć, ale nic nie szło po mojej myśli.
-Chodź z nami się pobawić!-Krzyknęły zgodnie rodzeństwo. Maluchy zaczęły mnie ciągnąć za ręce.
-Chyba jestem za stara na zabawę z wami.-Pokręciłam głową, próbując wyślizgnąć swoje dłonie.
-Nieee.-Zaprzeczył chłopiec. Dzieci siłą zaciągnęły mnie do salonu gdzie zabawki były porozwalane oraz gdzie siedziała część mścicieli.
-O przyszłaś.-Powiedział rozbawiony Barton, który trzymał jeszcze jedno dziecko.
-Więcej ty dzieci nie miałeś?-Spytałam zła.-Jakiś żłobek prowadzisz? Przyczyniasz się do przeludnienia świata.
-No jakoś tak wyszło.-Śmiał się z mojej irytacji.
Usiadłam na dywanie obok Hope, która podała mi lalkę. Nigdy nie bawiłam się lalkami. Zazwyczaj dostawałam jakieś puzzle albo klocki. Te rodzaje zabawek wydawały się ciekawsze.
-Trzymaj będziesz przyjaciółką Barbe. Dobra?-Spytała dziewczynka. Byłam zmuszona bawić się z laleczkami, a następnie dinozaurami, które przyniósł syn Clinta.
-Jestem w pokoju. Chodź.-Usłyszałam Lokiego w głowie. Znowu robi to swoje czary mary. Dałam mu telefon, żeby omijać takie rozwiązania. Po tym mam migreny.
-Muszę iść.-Powiedziałam i nie zważałam na prośby, abym została. Weszłam szybko do pomieszczenia i zamknęłam drzwi na klucz. Odetchnęłam. Przestało mi nieco huczeć w głowie od pisków kaszojadów.
Odwróciłam się w stronę, gdzie siedział czarnowłosy. Zmarszczyłam brwi i wyrwałam mu z ręki mój szkicownik.
-Zadziwiająco dużo szkiców Rogersa i tego jego przydupasa.-Prychnął rozbawiony, gdy zauważył moje rumieńce.
-Nie dotykaj moich rzeczy.-Mruknęłam.-Masz jakieś informację o Thanosie?-Odłożyłam czarny zeszyt, na swoje miejsce.
-Ma już jeden z kamieni nieskończoności. Reszta nie może trafić w jego łapska, ale obawiam się, że to kwestia czasu. Strach pomyśleć, jaką moc może osiągnąć, gdyby zdobyłby wszystkie.
_Jeśli je zdobędzie, zgładzi Midgard. Już jesteśmy w niebezpieczeństwie. Trzeba się pośpieszyć.-Przetarłam zmęczona twarz. Był silny bez żadnego z tych kamyczków. Teraz będzie coraz trudniej.-Jeden z nich ma Vision. Ciekawe, czy czuje promieniowanie innych. Pomogło by to nam. Gdybyś znali ich lokalizację, to poszukiwania okazałaby się bułką z masłem. Moglibyśmy się jakoś bronić...
-Niestety nie jest tak kolorowo.-Zaśmiał się czarnowłosy, którego rozbawił mój świetny pomysł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top