45.
Dziś pierwszy raz od dawna miałam dzień tylko dla siebie. Postanowiłam odwiedzić Pat, która od jakiegoś czasu nie odpisywała mi na wiadomości. Zaczynałam się martwić, ale pisała mi wcześniej, że ma dużo pracy. Dostała posadę w wydawnictwie, o której dawno marzyła.
Złapałam za kluczki do auta, po czym pojechałam w miasto. Nie mogłam się doczekać spotkania, a gdy zobaczyłam znajomy mi blok mało co nie skakałam z radości.
Pamiętałam nawet jeszcze kod do drzwi. Wczołgałam się po schodach na czwarte piętro i zapukałam w drzwi z numerkiem dwadzieścia siedem. Po chwili usłyszałam jak przekręca kluczki w zamku.
Jednak nie otworzyła mi moja dawna przyjaciółka, tylko blondwłosy mężczyzna. Za nim zauważyłam porozwalane zabawki, a z salonu słychać było piski dzieci, które zapewne się bawiły. Niemożliwe było by Pat znalazła sobie przez ten czas kogoś i założyła rodzinę. Raczej pochwaliłaby się tym faktem.
-W czym pani pomóc?-Spytał miłym głosem, próbując przypomnieć sobie skąd mnie kojarzy.
-Ja do Patrycji Brasov.-Uśmiechnęłam się niepewnie, zaglądając mu przez ramię z nadzieją, że za chwilę ją zobaczę.
-Pani nie słyszała?-Skrzywił się. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co może chodzić i pokiwałam przecząco głową. Wyprowadziła się i mi nie napisała?-Z tego co mi wiadomo dziewczyna, która przede mną tu mieszkała, zmarła w wyniku raka.-Gdy to usłyszałam byłam bliska od utraty przytomności. To było niemożliwe.-Była pani rodziną?-Spytał się.
-Była moją siostrą...-Jęknęłam z trudem łapiąc powietrzę. Czemu nie zostałam powiadomiona o takim fakcie, przecież jej rodzice dobrze mnie znali...
-Kondolencję. Może wejdzie pani się czegoś napić?-Spytał ilustrując moją pewnie bladą twarz i oczy pełne łez.
-Nie dziękuję bardzo, miło z pana strony.-Posłałam mu krótki, smutny uśmiech.-Do widzenia...-Szepnęłam, po czym wróciłam do auta.
Podczas powrotu do domu, nawet nie włączyłam radia. Myślałam dlaczego to wszystko tak się potoczyło. Jak mogła mi o niczym nie powiedzieć. Z moim budżetem, zapłaciłabym za najlepszą opiekę medyczną jaka tylko była. Wiedziała dobrze o tym. A jej rodzice...
Dlaczego nie wysłali mi cholernej wiadomości o pogrzebie. Patrycja była jedyną osobą, która przygarnęła mnie pod swoje skrzydła mimo iż nie byłyśmy rodziną, a była dla mnie jak siostra.
-Co się stało?-Zatrzymał mnie w korytarzu Tony, który pewnie wychodził na jakieś spotkanie.
-Byłam u Patrycji.-Pociągnęłam nosem i wytarłam mokre policzki dłonią.-Dowiedziałam się, że zmarła na raka. Jestem tak zła na samą siebie oraz jej rodziców. Czemu nie powiadomili mnie o jej śmierci...-Zacisnęłam dłoń na bluzie, obserwując reakcję miliardera. Jednak jego nawet to nie ruszyło. Przetarł dłonią twarz i ciężko westchnął.
-Tony czy jej rodzice się odzywali w związku z tym?-Spytałam łagodnie, ale nerwy zaczynały się wzburzać.
-Jej mama do mnie zadzwoniła, ale ty dopiero wróciłaś z Wakandy. Zamknęłaś się w pracowni nikt nie chciał pogarszać, a szczególnie, że byłaś świeżo po tej sprawie...-Nabrałam gwałtownie powietrza, nie wierząc w to co on mówił.
-Nikt... Czyli kto jeszcze o tym wiedział?-Spojrzałam się na niego pełna pretensji.
-Wszyscy...-Szepnął.-Ale Julek posłuchaj mnie to z troski o ciebie.-Złapałam się za głowę, nie chcąc słyszeć więcej tłumaczeń, które pogarszały tylko sprawę.
-Z troski o mnie nie powiedzieliście mi, że moja najlepsza przyjaciółka, którą traktowałam jak siostra nie żyje?! Ty słyszysz jak to brzmi do cholery? Za kogo wy się uważacie, żeby wiedzieć co jest dla mnie lepsze. Tak samo byś się czuł, gdyby nikt ci nie powiedział o śmierci twojego brata!-Zawiodłam się na nich. Jak mogli zrobić coś takiego w imię mojego dobra... To jest po prostu śmieszne. Spojrzałam ostatni raz na Tonego, myśląc, że chociaż przeprosi, ale brunet stał cicho. Zdesperowana wbiegłam do pokoju chwytając za torbę.
Nie mogłam przebywać w jednym budynku z ludźmi, którzy okłamywali mnie przez ostatnie miesiące. Myślałam, że chociaż Rogers mnie choć odrobinę wspiera i mogę na nim polegać, lecz się myliłam.
Wrzuciłam najpotrzebniejsze rzeczy oraz trochę gotówki. Nie wiedziałam kiedy wrócę i czy w ogóle.
-Na lotnisko.-Oznajmiłam wsiadając do taxi.
Spojrzałam na najbliższe loty, które nie zostały całkowicie zajęte. W oczy rzucił mi się samolot do Tokio. Punkt w dziesiątkę. Wątpię, że ktokolwiek z nich by się pokusił polecieć za mną do Japonii.
Zapłaciłam za podwózkę, po czym wystrzeliłam jak z procy biegnąc na odprawę.
Gdy wystartowaliśmy, odetchnęłam z ulgą, czując jak oddalam się od domu. Spojrzałam się na współpasażera z mojej prawej strony. Biła od niego dziwnie znajoma aura.
-Pani też do Tokio?-Spytał idiotycznie.
-Tak.-Mruknęłam obserwując go bacznie. Gdy zauważyłam na lewej dłoni rękawiczkę, wszystko stało się jasne. -James Buchanan Barnes co ty tu robisz?-Zapytałam z narastającą frustracją. Chciałam na niego nakrzyczeć, ale pewnie wyprowadzili by mnie z samolotu.
-Lecę do Tokio.-Prychnął oczywiście. Nie miałam siły trzymać moich emocji na wodzy. Jedyne czego pragnęłam to spokoju.
Zamachnęłam się i wymierzyłam mu liścia w policzek. -Kuźwa, oszalałaś?-Warknął, łapiąc za bolące miejsce.
-Nie po to chciałam wyjechać byś teraz zjawiał się w odsieczy. Jeśli Tony cię tu wysłał, to jak boga kocham wywalę cię przy najbliższej okazji z jakiegokolwiek środka transportu...
-Coś się stało?-Przerwała mi zaniepokojona stewardesa. Chciałam już jej powiedzieć, że James jest tak naprawdę zamachowcem, by się jakoś go pozbyć. Jednak brunet uprzedził mnie, chwytając za rękę i posyłając blondynce jeden z jego czarujących uśmiechów.
-Nie nie, to tylko mały konflikt z moją dziewczyną.-Gdyby nie to, że dookoła było pełno ludzi, rzuciłabym się na niego z chęcią uduszenia.
Kobieta pokiwała niepewnie głową, widząc moją minę i odeszła.
Odwróciłam się w stronę okna, łapiąc za słuchawki.
-Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki.-Mruknął.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko wytarłam. Nie chciałam robić scen, ani by mi współczuł.-Wszystko się ułoży.-Dodał.
-Idzie ci coraz gorzej w pocieszaniu.-Westchnęłam ciężko, czując ścisk w gardle.
-Przepraszam...-Szepnął, widząc, że pogarsza tylko sytucaję.
-Ty też wiedziałeś?-Spojrzałam na niego.
-Nie, jestem chyba ostatnią osobą, która się dowiedziała. Od razu po tym pojechałem za tobą na lotnisko.-Kiwnęłam głową, czując częściową ulgę. Wiedziałam, że on nie potrafiłby mnie okłamać i mówi prawdę. Sam stracił osoby, na których mu najbardziej zależało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top