28.

Kiedy wreszcie mogłam wyjść ze skrzydła szpitalnego, mało co nie zrobiłam piruetu. Ostatnie dni dłużyły mi się w nieskończoność. A trzymała mnie tam tylko informacja, że Rogers wraca do siebie. A Tony zaprosił mnie nawet na spotkanie odnoszące się do nowego więźnia, który był jednym z najlepszych agentów Hydry. 

-Musimy go przesłuchać wreszcie.-Powiedział w trakcie zebrania Stark, który śpieszył się do Pepper.
Zaś ja myślałam tylko o powrocie do łóżka. Dalej mnie nękały koszmary, przez co nie wysypiałam się w nocy. Czułam się co najmniej podle.
Spojrzałam na telefon, na który przyszło mi powiadomienie. Chciałam odpisać, jednak czułam palący wzrok Starka na plecach.

-Już chowam.-Oznajmiłam, zauważając, że nie tylko Tony wlepia we mnie oczy, a większość obecnych.-O co chodzi? Kto wreszcie pogada z nim?-Zaciekawiłam się, chowając urządzenie do kieszeni w spodniach.

-Ty i Rogers go przesłuchacie.-Oświadczył Barton z wielkim bananem na twarzy. 
Spojrzałam się dziwnie na blondyna, nie wierząc w to co oznajmił. Zawsze byłam odsuwana od takich spraw, a teraz sami mnie wytypowali. Ale ten jeden raz wolałabym spędzić czas w moim wygodnym łóżku, które czekało na mnie długi czas.

-Dobra, ale mogę już iść? Chcę się najpierw wyspać, albo chociaż wypić kawę. Cokolwiek.-Przetarłam zamykające się oczy. Moje ciało błagało o kilka godzin wypoczynku w normalnym pomieszczeniu, nie wywołującym dyskomfort. 

-Zobaczymy tylko kamery. Jesteśmy ciekawi jak ty go złapałaś.-No to się wpieprzyłam w maliny, wolałam obejść się bez dwuznacznych spojrzeń w moją stronę oraz komentarzy Tonego, który na pewno nie pochwaliłby mojej głupoty. Wolałam się ominąć bez konfliktów.

-Mogę iść co zjeść?-Zapytałam zdesperowana, szukając jakiegokolwiek argumentu by wyjść z sali obrad.

-Za chwile, oglądanie nie potrwa dużo czasu. Potem pójdziesz coś zjeść.-Odrzekła Nat, nie mogąca się doczekać by ujrzeć moje umiejętności jakimi pokonałam wysłannika złowieszczej organizacji.
Kiedy oni z zaciekawieniem dalej oglądali filmy z kamer, bezszelestnie [pod stołem] przedostałam się na korytarz. Wykonałam krótki taniec zwycięstwa, a następnie pobiegłam do kuchni. Wypiłam dwie mocniejsze kawy, po których przyszło olśnienie. Okazując me dobre serce, zbliżę się do więźnia. 
Weszłam do celi w ręku z kanapkami oraz szklanką soku pomarańczowego.

-Cześć, musisz być głodny.-Przywitałam się. Jednak on tylko uraczył mnie znudzonym spojrzeniem. Widząc go w kajdankach, zmęczonego oraz przygnębionego, zrobiło mi się go żal. Mimo, iż pobił Rogersa. Ale wiedziałam poniekąd co czuje. Był młody, a tyle już przeżył. Nie jest to łatwe.

-Powiedz coś co się przyda, a zapewnię ci godne traktowanie. Porozmawiam nawet z Furym by cię włączył do programu resocjalizacji. Ale musisz się odezwać i nam pomóc. Widzę po tobie, że nie chcesz pracować dla tych dupków, którzy czekają w jednostce, by ci obić tyłek. Rozumiem cię jak nikt inny. -Wytłumaczyłam, próbując przesłać mu wyrazy współczucia.

-Są normalne?-Wskazał palcem na talerz, ignorując moje wcześniejsze słowa.

-Tak.-Zaśmiałam się pod nosem i podsunęłam mu talerz.-Śmiało jedz, blady jesteś.-Posłałam mu ciepły uśmiech. Złapał jedną z nich, po czym wziął mały kęs jakby chciał się upewnić, czy aby może bezpiecznie spałaszować pysznie wyglądające kanapki.

-Gdzie ty byłaś?-Wparował Steve. Był bardzo poirytowany, widząc mnie w tej sytuacji. Jednak wiedziałam gdzieś w głębi, że zdenerwowany jest też video, które zobaczył. Nie powiem, ale sprawiło mi to nie małą satysfakcję.

-Tu? A gdzie miałam być? Ja odwalam całą robotę za ciebie.-Broniłam się, próbując nie pokazać swojej skruchy.

-Stark cię wzywa..-Chwycił mnie za ramiona by wyprowadzić mnie. Czułam się jak pluszowy miś, który nic nie waży. Był naburmuszony z niezadowoleniem wypisanym na twarzy. 

-Po co?-Zmarszczyłam niezrozumiale brwi. Miałam nadzieję, że kiedy udam nic nie wiedzącą, wszyscy dookoła odwidzą nagrania z kamer. Tak bardzo bałam się reakcji Tonego. 

-Raczej wiesz.-Uśmiechnął się dwuznacznie. Nie wiedziałam, że potrafi być tak wredny.
 W środku byłam zażenowana moimi sposobami załapania młodego agenta. Posłałam blondynowi zabójcze spojrzenie, zarzuciłam włosami, a następnie na miękkich podążyłam w stronę gabinetu członka rodziny.

Zapukałam do drzwi udomowionego milionera, po czym weszłam, nie czekając na pozwolenie bo i tak pewnie nie usłyszał.
Kiedy mnie zauważył skończył rozmawiać przez telefon i go odłożył na biurko.
Usiadłam, grzecznie na przeciwko, czekając na mój wyrok. Ręce mi się trzęsły, a serce mało co nie wyskoczyło z piersi. 
Położył przede mną jakiś świtek, po czym wręczył granatowy długopis, który dostał od ojca, a mojego dziadka.

-Podpiszesz mi tu i tu.-Pokazał palcem. Postawiłam parafki nie czytając pliku dokumentów. 
Na mojej twarzy było widać chyba przerażenie, bo gdy odważyłam się podnieść wzrok na jego twarz, ujrzałam szereg białych zębów.

-Ja na prawdę przepraszam, za moje nieodpowiedzialne zachowanie. Działałam pod wpływem impulsu oraz martwiłam się o kapitana.-Skuliłam się na zielonym, skórzanym fotelu.-Mam nadzieję, że to co podpisałam to nie są papiery, by mnie wydziedziczyć z rodziny...-Mruknęłam, na rozluźnienie atmosfery.

-Nie to tylko oświadczenie, że wyrzekasz się majątku Starków.-Powiedział spokojnie. A ja czułam jak krew odpływa mi od twarzy, a oddech staje się płytki.-Ej ej młoda żartowałem. Nie mdlej mi tu.-Spanikowany otworzył szeroko okno oraz postawił przede mną szklankę wody.

-Nienawidzę cię.-Sapnęłam, podpierając głowę dłonią.-Co to za cholerne dokumenty?

-Oglądając twoje wyczyny, które wypełniły większość grupy podziwem, postanowiliśmy, że świeża krew przyda się w drużynie. Znaczy nie od razu zaczniesz jeździć na misję i tym podobne, ale po odpowiednim przeszkoleniu to kto wie.-Położył mi dłoń na ramieniu.

-ŻE CO?-Zamrugałam kilka razy oczyma.-Co ty mówisz?-Zmarszczyłam brwi, nie mogąc rozkodować jego gadki.

-Witaj w drużynie.-Brunet stanął na baczność i zasalutował. 

-Dalej nie wierzę w co słyszę.-Oddychałam głęboko, czując jakby to było złudzenie, a ja za chwile obudzę się w łóżku.

-Zobacz, mamy to już na papierze. Cieszysz się?-Pomachał mi przed nosem kartkę.

-Nawet nie wiesz jak bardzo.-Uśmiechnęłam się szeroko.-A właśnie, miałam spytać rano, ale wypadło mi z głowy.-Zatrzymałam się, wychodząc.-Jak z świętami?-Zacisnęłam usta w wąską linijkę, manifestując w środku o zostanie w wielkim mieście.

-Zostajemy w wieży. Rodzinka Bartona przyjeżdża na kilka tygodni, więc przygotuj zatyczki do uszu.-Mruknął jakby niezbyt zadowolony faktem, że zobaczy małe dzieci.
Kiwnęłam głową, na tą informację i postanowiłam się wybrać na zakupy. Chciałam się jakoś odwdzięczyć wszystkim za to co dla mnie robią, a prezenty pomogą mi w tym choć trochę. Pierwszym moim celem była mała galeria z ozdobami oraz pakunkami do prezentów. Z sklepu świątecznego poszłam potem do galerii, gdzie znajdował się dobry monopolowy. Oczywiście poszłam tam tylko po wieloletni whisky dla Tonego. Błądziłam w poszukiwaniu idealnych rzeczy dla każdego przez następne kilkanaście godzin.
Kiedy kupiłam już dla wszystkich prezenty musiałam złapać taksówkę.
Po jakiś 20 minutach wreszcie jakaś się zatrzymała. Kiedy dotarłam jakoś do Stark Tower wjechałam na piętro tam gdzie znajduję się mój pokój. Odłożyłam prezenty i poszłam do kuchni, aby zrobić sobie gofry. Jak zwykle połowa Avengers siedziała i grała na konsoli a reszta w bilarda oraz Thor jedzący wszystko co jest jedzeniem albo dobrze smakuje.

Wyrobiłam ciasto. Rozlałam do gofrownicy po czym ją zamknęłam. Zaczęłam przeglądać na telefonie jakieś inspiracje do rysowania.-Pacz fajne?-Spytałam Rogersa, który siedział przy blacie. Pokazałam mu mały rysunek jednej z postaci z komiksu.

-Wierzę, że zrobiłabyś to lepiej.-Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja odwzajemniłam gest. 

-Ej spójrzcie się do góry.-Usłyszałam rozbawiony głos Clinta. Podniosłam głowę, by spojrzeć na zielone gałązki.-Wiecie co to oznacza?-Parsknął.

-Ejj Wanda myślałam, że jesteś poważniejsza.-Mruknęłam, spoglądając na kobietę, która używała mocy by utrzymać nad nami jemiołę. 

-Stark zasłoń oczy.-Usłyszałam ciche śmiechy. Spojrzałam zarumieniona na Steva, dla którego ta sytuacja nie była w ogóle krępująca, w przeciwieństwie dla mojej osoby. Nastawił policzek i wskazał palcem. 

-Na prawdę ty też się w to bawisz?-Pisnęłam, na co on wzruszył ramionami. Pocałowałam go szybko i odsunęłam się  by wyjąć gofry, które zaczęły wydawać mi się bardzo ciekawe. Tempo w nie patrzyłam, by wzrok nie uciekł mi na żołnierzyka.










Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top