27.

-Ja za chwilę przyjdę.-Zmarszczył brwi spoglądając na swój telefon, który zaczął dziwnie pikać. Przypuszczałam, że to Fury dobija się do niego w związku z jakąś sprawą. Pirat nie da mu nawet spokoju w wolne dni. 

-Mogę już wejść?-Zapytał Clint, wychylając głowę zza drzwi. 

-Tak.-Machnęłam ręką. Nie przypuszczałam, że tak szybko wróci tu. Musiał widzieć chyba jak blondyn wychodził.

-Co się stało Rogersowi? Od rana chodzi jakiś nawiedzony, bardziej niż zawsze. Nat dała mu kosza?-Prychnął rozbawiony. Steve i Natasha? Czemu ja o tym nic nie wiedziałam. Romanoff raczej by mi wspomniała, gdyby taka sytuacja zaistniała.

-Peggy zmarła. Jego miłość życia, mógłbyś wesprzeć chłopaka, a nie nabijasz się.-Upomniałam go. Rogers raczej ich zbierał do kupy oraz nimi dowodził, więc raczej powinni o niego dbać.-Sokole oko z Ciebie.-Założyłam ręce na piersi.

-Nie używaj mojej ksywki, aby tak to wykorzystywać.-Pogroził palcem. Uśmiechnęłam się delikatnie i przechyliłam głowę na bok.-Zobaczysz będę cię przezywał od kaleki.-Zagroził. 

-To jest szantaż!-Wytknęłam mu złośliwie język. Wypraszam sobie. Jestem może w nienajlepszym stanie, ale bez przesady. 
Usłyszeliśmy jak ktoś mało co nie bombarduje drzwi. Romanoff wpadła jak burza do pomieszczenia.

-Clint wzywają Cię za pięć minut gotowy.-Ledwo łapała powietrze, mówiąc te kilka słów. Chciałam zerwać się i im pomóc. Musiało być to coś bardzo poważnego, że przerażenie malowało się jej na twarzy.

-Co się stało?!-Wstał odkładając w pół pustą paczkę chipsów, które wcześniej mi zabrał. 

-Hydra zaatakowała lotniskowiec. Zbieraj manatki!-Złapała go za ramię, próbując wyprowadzić go z pokoju.

-Kto zostaje z Starkiem jr?!-Popatrzyłam się na niego zabójczym wzrokiem na ten przydomek. Nie podobało mi się, gdy podkreślali mój wiek. Czułam się wtedy jak dziecko, którym już od dawna nie byłam.

-Rogers ma zostać w wieży i jej pilnować. Kurwa Barton szybko rusz dupę, jeśli się dobiorą do bazy danych będziemy mieć przechlapane.-Warknęła rudowłosa kobieta wypędzając go. Nie minęło dużo czasu za nim ktoś ponownie przyszedł do mnie na wartę. Jak Loki był więziony to nawet się tak często nie zmieniali. Paranoja. 
Do pokoju wszedł wysoki jasnowłosy chłopak z wielką szramą na prawym policzku. 

-A ty to kto?-Byłam gotowa by przyzwać swoją zbroję, bo kompletnie nie kojarzyłam młodego mężczyzny.-Nie widziałam cię wcześniej, a raczej znam większość personelu.-Blondyn prychnął na te słowa, uśmiechając się wrednie. Wyciągnął zza czarnego płaszcza glocka, przystawiając mi go od razu do głowy. Otworzyłam szeroko oczy, bo nie mogłam uwierzyć, że w ułamku sekundy przedostał się obok mnie z drugiego końca pokoju.

-Ręce na widoku mała.-Uśmiechnął się spoglądając na moją twarz, która musiała wyrażać moje zaskoczenie i podziw. 
Drżące dłonie podniosłam przed siebie. Nie chciałam przedłużać sobie urlopu w oddziale szpitalnym.-Wstań.-Machnął pistoletem. Gdy tylko usłyszałam jak go odbezpiecza, wyskoczyłam z łóżka, jak oparzona.

-Ejejej możemy inaczej to załatwić.-Zaśmiałam się nerwowo, kichając w między czasie, przez różnicę temperatur. Byłam w dość ubogiej piżamie, w której wcześniej leżałam pod kołdrą.

-Chcę się dostać na laptop Starka, a ty na pewno znasz jego hasło.-Usłyszawszy to mało co nie parsknęłam śmiechem. Hydra wysyła na prawdę wykfalifikowanych agentów.-Mam ci zmyć ci ten uśmieszek?-Warknął widząc, że mnie bawi cała ta sytuacja.-Szkoda by było takiej nieskazitelnej buziulki.-Przejechał mi lufą po twarzy. Nogi mi zmiękły ze strachu. Mógł nawet niechcący wystrzelić, co by poskutkowało utratą połowy buzi w moim przypadku.

-Nie nie to nie tak.-Jęknęłam, próbując wymyśleć dobry sposób na swój ratunek. Obawiałam się też o Steva, który nie pojawił się zamiast tego agenta.-Bawi mnie to, że masz przed sobą dziewczynę otwartą na wszelkie propozycje, a ty się interesujesz głupim laptopem.-Przejechałam palcem po jego torsie. Nic innego do głowy mi nie przyszło, więc postanowiłam go uwieść. A raczej nie musiałam się wysilać, bo czułam jak pożera mnie wzrokiem odkąd wyszłam z pod kołderki. 

-Mmmm...-Zamruczał jak kot. Żebym to tak działa na innego blondyna...

-To co ty na to? Niedaleko jest mój pokój, a mam na prawdę wygodne i duże łóżko.-Podniosłam brew, udając, że czekam na odpowiedź, która i tak dla mnie była oczywista. Chwyciłam go za nadgarstek, prowadząc do jakiegoś pobliskiego pokoju. W głowie opracowałam plan, jak go tam zatrzasnąć. Każde pomieszczenie mieszkalne miało specjalny system zabezpieczeń, więc musiałam zbawić ptaszka do klatki.-To teraz powiedz przystojniaku gdzie jest Kapitan Ameryka.-Przypiliłam go do ściany, wijąc się jak kotka. Czułam jak jego spodnie robią się ciaśniejsze, a jego temperatura nagle skacze.

-A po co ci ta informacja? Myślałem, że to mną się teraz zajmiesz.-Powiedział, kładąc łapska na  biodrach. Szarpnął mnie do siebie, niwelując odległość naszych ciał. Sapnęłam zaskoczona tym obrotem spraw.

-A co cię tak to obchodzi?-Przełknęłam ślinę, ale próbowałam powiedzieć to jak najbardziej zmysłowym głosem na jaki potrafiłam się zdobyć.

-Bo zaczynam być zazdrosny.-Szepnął mi do ucha, po czym je przygryzł, przez co dostałam delikatnych dreszczy. Nie wiedziałam już kto tu kogo uwodzi...-Jest w swoim pokoju. Zamknięty, związany i uśpiony. Mogę też cię związać jeśli cię to kręci.-Uśmiechnął się szeroko. Mało co nie udławiłam się powietrzem.

-Z chęcią.-Otworzyłam mu drzwi do pokoju. Gdy przekroczył tylko próg, wepchnęłam go dalej.

-Friday zabarykaduj drzwi!-Krzyknęłam szybko i oddaliłam się prędko od tego pomieszczenia. Bałam się, że w każdej chwili się może wydostać. 

-Gdzie są  ci idioci?!-Byłam wkurzona bo zgubiłam się w Stark Tower. Mimo, że mieszkałam tu przez jakiś czas, dalej sobie nie radziłam z dokładnym rozkładem pokoi.

-Będą za 10 minut.-Oznajmiła SI. Dobiegłam zdyszana do pokoju chodzącej flagi. Wtargnęłam z nadzieją, że wszystko z nim w porządku, jednak widok jaki zastałam, zgasił nadzieję. 
Zakrwawiony blondyn siedział z opuszczoną głową nie reagując. Serce zatrzymało mi się w momencie, dopuszczając myśl, że może być już za późno.

-Rogers! Steven!-Krzyczałam, a moje oczy były pełne łez.-Rogers! Obudź się, proszę!-Zaczynałam powoli panikować. Rozwiązałam ledwo co liny. 

-Spokojnie żyje.-Mruknął ostatkiem sił, po czym zakaszlał. Przytuliłam go mocno. Kamień spadł mi z serca, widząc, że jest tylko poobijany.-Tęskniłaś?-Zaśmiał się z bólem.

-Za dużo ode mnie oczekujesz.-Parsknęłam przez łzy. Kiedy do końca rozwiązałam supły, próbował wstać, ale po kilku krokach, mało co by nie walnął głową o kant stołka. Złapałam go pod ramię, pomagając mu doczołgać się do skrzydła szpitalnego. Co było wyczynem bo kapitan  waży ponad sto kilogramów.
Usiadł na łóżko. Otworzyłam apteczkę i zaczęłam opatrywać jego rany. Robiłam to pośpiesznie, nie chcąc by stracił więcej krwi. Jednak po jakimś czasie, zajęli się nim profesjonalni lekarze. Odsunęłam się kilka kroków oddając go specjalistom. Mogłam spokojnie odetchnąć.

 Krótko po tym dołączyli Avengers, którzy wrócili z bazy Tarczy. 

-Co się stało?!-Wykrzykną przerażony Stark, spoglądając na zmasakrowanego kapitana. Nie wiedziałam, że tak się martwi o niego. Niby się kłócą przy najbliższej okazji, ale żyć bez siebie też nie mogą.

-Agent Hydry wtargnął do wieży. Atak na bazę to było tylko odwrócenie uwagi od tego co tu się miało wydarzyć.-Uzmysłowiłam im. Oparłam się o ścianę z założonymi rękoma, czując się ponad nimi.

-Gdzie on jest teraz?-Zapytała Romanoff, którą za pewne dziwiło jak Steve wylądował w tak tragicznym stanie, a ja jestem nietknięta. 

-W pokoju.-Prychnęłam, posyłając niewinny uśmiech.

-Jak ty go tam wpędziłaś?-Zapytał zdziwiony Rogers, przykładając sobie gazę do rozciętej wargi, która nie wyglądała najlepiej, ale dalej wyglądał niesamowicie seksownie. 

-Mam własne sposoby.-Puściłam mu oczko. Co raczej wyszło komicznie, a nie uwodzicielsko, bo słyszałam cichy śmiech Wandy.

-Friday powiadom Nicka, a ty z powrotem do łóżka.-Skierował się w moją stronę. Położył mi dłoń na plecy, po czym wypchnął z pomieszczenia. Zmarszczyłam brwi, irytując się faktem powrotu do tej białej jak kartka sali. Przerażała mnie, a szczególnie zapach, który przypominał mi gabinet dentystyczny. 

-Jestem już zdrowa. Zdołałam uratować Steva...

-Nie słyszę cię.-Zatkał uszy jak dzieciak.-Tył zwrot i do łóżka.-Powtórzył podnosząc mi skutecznie ciśnienie. 

-To nie jest wytłumaczenie.-Założyłam ręce na piersi. Gdyby nie moje gołe stopy, tupnęłabym z frustracji. 

-Twoje badania nie są najlepsze, a nawet tragiczne. Czy to jest wytłumaczenie?-Uniósł się, tracąc już nerwy na moją osobę. 
Westchnęłam ciężko, kuląc pod siebie ogon. Pozwoliłam sobie powrotnie przyczepić całą tą dziwną aparaturę. Nie wiedziałam jak zniosę kolejne dni w tej klatce.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top