26.

Nie zasnęłam już tej nocy. Wyjęłam więc szkicownik i bazgroliłam w nim, na przemian, zerkając na telefon, gdzie leciała kreskówka.
Przed śniadaniem, przyszedł do mnie Tony, chcąc mnie obudzić i wręczyć ulubioną kawę. Gdy tylko przekroczył próg, schowałam szybko, zeszyt, po czym przeciągałam się, udając, że niedawno się zbudziłam.  Wolałam uniknąć szczerych rozmów, bo dla mnie, ani dla niego nie było to przyjemne.

-Widziałem, pokaż co tam kryjesz.-Wyciągnął dłoń przed siebie. Westchnęłam ciężko, podając mu rysownik.-Od której nie śpisz?-Zapytał zmartwiony, dostrzegając zapewne sine, podpuchnięte oczy. 

-Od około szóstej.-Mruknęłam na co on popatrzył się podejrzliwie i podniósł brew. Dobrze wiedział, że kłamię.-Dobra od trzeciej.-Odwróciłam głowę, by nie patrzeć w jego tęczówkę, które wyrażały troskę oraz jakąś bezsilność. Pewnie zastanawiał jak może ułatwić mi tą sytuację, albo coś poradzić na moje problemy, które zaczęły rosnąć do rozmiarów Stark Tower. 

-Steve wspominał, że coś się stało w nocy. Masz zbyt często te koszmary. Na pewno wszystko dobrze?-Patrzył się na mnie niczym Sherlock, który próbuje rozwiązać najważniejszą zagadkę jego kariery.

-To tylko złe sny, nic innego.-Pokiwałam głową, chcąc odgonić ten temat.-Przejdzie mi z czasem. Niech ci to głowy nie zawraca, tak samo Rogersowi. Dam sobie radę bez problemu, a jeśli będę potrzebowała pomocy na pewno się do was zwrócę.-Uśmiechnęłam się na siłę, udając wcale niezmordowaną życiem.-Chcę tylko wyjść z skrzydła szpitalnego. Co za różnica, czy leże w pokoju czy tu? Nie mam nic złamanego, większe rany zaleczone, zostało kilka siniaków i obite żebra.

-Od kiedy złamanie to, to samo co obicie?-Prychnął zakładając ręce na piersi.-A różnica jest taka, że tu jesteśmy cię w stanie pilnować wraz z tabunem lekarzy i odpowiednią aparaturą. Jeśli się pośpieszysz z powrotem do siebie ze wszystkim będziesz sobie tak folgować. A twoje zdrowie fizyczne, jak i psychiczne nie pozwalają na to. Teraz w dodatku jesteś 24 godziny na silnych przeciwbólowych, bez, których mrugnąć byś nie mogła, co dowodzi jaki jest twój stan.-Wytłumaczył, nie pozostawiając mi, żadnych argumentów do zaczepienia. Spuściłam głowę i próbowałam się pogodzić z następnymi dniami w tym pomieszczeniu.-Przepraszam żabko na chwilę.-Oznajmił, odbierając ważny telefon. Rozmawiał o jakimś wykładzie czy tym podobne. Z chęcią bym sobie posłuchała jak on produkuje się na scenie, a całe tłumy młodych ludzi patrzą na niego jak zaczarowani.-Lecę do Waszyngtonu i musze się zbierać, Happy mało palpitacji serca nie dostaje, bo nie jestem jeszcze na lotnisku.-Zaśmiałam się na te słowa. Hogan miał z nim trzy światy.

-Jasne leć. Do zobaczenia.-Pomachałam mu jak wychodził. Zostając ponownie sama, próbowałam wymyśleć jakieś zajęcie, które zabierze mi większość dnia. Oczywiście, ja jako osoba w fenomenalnej kondycji, uznałam, że umiejętność stania na rękach jest mi aktualnie niezbędna. Powinni mnie przywiązać do tego łóżka. 
Na 20 prób udanych było 18, więc nie było aż tak źle jak się spodziewałam. Chciałam spróbować ostatni raz, bez żadnej asekuracji. Wzięłam zamach, a następnie energicznie się przechyliłam. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie pewien blondyn, który wtargnął do pokoju. Zdezorientowana straciłam równowagę i niebezpiecznie się przechyliłam. Steve rzucił wszystko co miał w rękach, by mnie złapać. Zanim zetknęłam się z podłogą, poczułam, oplatające mnie silne ramiona.

-Powinnaś być w łóżku. Mało ci urazów.-Powiedział nieco podniesionym głosem. Widać, że był równie przestraszony co ja.-Gdybym nie wszedł, mogłabyś sobie coś skręcić.

-Ale na szczęście znalazłeś się tu.-Zaśmiałam się nerwowo, próbując załagodzić jego nerwy, co chyba poskutkowało, bo odetchnął, nieco się rozpromieniając. 

-Na pewno nic ci nie jest?-Spytał, dalej trzymając mnie w objęciach, w których czułam się lepiej niż w łóżku. Ale zdałam sobie sprawę, jak to dwuznacznie może wyglądać z boku. 

-Nie...-Pisnęłam, rumieniąc się. Steve, chyba, też zdał sobie z tego sprawę, bo odłożył mnie po chwili do łóżka. Pozbierał z podłogi książki, które mi przyniósł i położył je na szafkę nocną.

-Dziękuję, może one umilą mi dni w tej okropnej klatce.-Prychnęłam niezadowolona, że nie jestem u siebie.

-Na pewno się wkręcisz.-Uśmiechnął się pokrzepiająco.-A jak czegoś innego potrzebujesz, albo masz na coś ochotę to napisz do mnie. Fury obiecał mi, że najbliższe dni mają być nieco wolniejsze, więc mam więcej czasu dla ciebie.-Oznajmił, jakby to była przyjemność, a nie do końca za sobą przepadaliśmy wcześniej.

-Chce ci się ze mną siedzieć?-Zdziwiłam się.

-Mimo, że się kłócimy często i mamy odmienne poglądy, to tak chcę, a nawet bardzo to lubię. Mogę się poczuć choć trochę jak z Peggy.-Mruknął ostatnie zdanie nieco ciszej, ale tak, że ja je usłyszałam.

-Oj ciocia Carter wspominała często o tobie. Podobnie, jak dziadek, podobno robił to tak często, że to dlatego Tony miał do ciebie takie uprzedzenie na początku.-Zaśmiałam się. Tata mówił mi jak bardzo potrafił być zazdrosny.

-Tony wspominał ci, że Peggy umarła, jak byłaś w śpiączce?-Spytał z zaszklonymi oczyma. Nie widziałam, go w takim stanie. Zmieszałam się też na wieść o śmierci cioci i pokręciłam głową. Ale byłam przygotowana na to od dawna, bo miała już 95 lat, z czego ostatnie 5 cały czas chorowała. 

-Nie wiedziałam, przykro mi Rogers.-Wydusiłam z siebie, przytulając go do siebie, bo widać bardzo tego potrzebował. Miałam wrażenie, że za chwile zacznie zanosić się płaczem, ale oszczędził mi tak już i tak niekomfortowej sytuacji. Nie należałam do osób uczuciowych, które potrafią wesprzeć w odpowiedni sposób w takich sytuacjach, ale się starałam.

Kiedy Clint nas zauważył. Stanął jak wryty. Nie wiedział co ma robić. Ja dałam mu znak żeby przyszedł później. Posłał mi dziwny uśmiech, po czym zniknął mi z oczu w sekundę. Wiedział, że jeśli zacznie się nabijać dopadnę go, a następnie potraktuję w brutalny sposób.

-Na prawdę dziękuję.-Odezwał się w końcu kapitan i odkleił się ode mnie. Ulżyło mi na sercu, widząc, że nie ma już łez w oczach i nie są tak smutne, jak kilka minut temu.

-Za co?-Spytałam nie rozumiejąc do końca.

-Za wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top