24.
-Tylko tego?-Uśmiechnął się złośliwie i włożył ręce pod koszulkę, błądząc dłońmi po ciele
-Spadaj zboczeńcu. Idę się ubrać jak człowiek i tobie też polecam.-Mruknęłam podchodząc do szafy i biorąc z niej koszulę oraz cygaretki. Wzięłam szybki prysznic, po czym ubrałam się dość sprawnie.-Jakoś mnie nie ciągnie na tą kolację, czuję w powietrzu, że coś się kroi.-Mruknęłam pod nosem rysując sobie kreski, a brunet ubierał właśnie czarną koszulę.
-Chyba przesadzasz.
-Stark nie często się sam fatyguje, aby o czym powiedzieć, prosi o to friday.
-Jak coś to wyjdziemy, co za problem i proszę cię mogłabyś się z Stevem pogodzić.-Oznajmił.
-To niech się nie zachowuje jak dupek. Ja za nim staje murem, a on się nie umie postawić Tonemu w mojej sprawie, przyjaciel od siedmiu boleści.-Oburzyłam się, ja się z nim nie kłóciłam, aby się godzić.
-Juliaa...
-Nie Julijuj mi tu, jak się ogarnie możemy porozmawiać przekaż mu.
-Dobra już dobra.-Mruknął nie chcąc doprowadzać do kłótni.
Usiedliśmy w salonie. Barnes odgrodził mnie od blondyna, aby uniknąć spięcia między nami. Ja siedziałam obok Wandy i pokazywała mi zdjęcia jakie zrobiła kiedy była nad morzem.
-Panie Stark jest Pan niesamowity to będzie dla mnie zaszczyt.-Zacisnęłam nerwowo rękę na dłoni Bucka, słysząc dobrze znajomy głos. Do pomieszczenia weszli Peter wraz z Starkiem.
-Spokojnie, nie zabij go.-Zaśmiał się do mnie Barnes.
-Cicho siedź bo za chwile ciebie zabije.-Mruknęłam zła. Puściłam Bruneta i uśmiechnęłam się sztucznie.
-Wziąłem młodego, bo Pepper nie mogła przyjść z Morgan.-Oznajmił Tony siadając na szczycie stołu, a Peter usiadł na przeciwko mnie bo te miejsce było tylko wolne.
Wolałabym młodą Stark niż tego stawonoga. Nie przepadam za pająkami.
Miałam wielką ochotę wyjść i nie wracać. Poniedziałek to dzień tygodnia, w który zawsze musi zło pierdolnąć znienacka.
-Miło cię widzieć.-Powiedział do mnie Parker, uśmiechając się niepewnie.
Zerknęłam na niego z niezrozumieniem dlaczego on się do mnie odzywa. Miałam nadzieję, że będzie mnie traktował jak nieznajomą co mi bardzo odpowiadało.
-Powiedzmy, że mi ciebie też.-Mruknęłam pod nosem. Chciałam, aby ta rozmowa się na tym skończyła, ale Parker nie mógłby być sobą, gdyby nie przeciągał.
-Widziałem w mediach co się ostatnio stało. Mało nie zginęłaś.-Zaczął, kiedy już miałam sięgnąć sobie po kawałek zapiekanki, która wyglądała bardzo apetycznie.
-Zaczynam właśnie tego żałować, że nie zginęłam.-Szepnęłam pod nosem.-A co u ciebie?
-Nic takiego, od Pana Starka dostałem nowy kombinezon i to chyba na tyle...-Ściszył ton głosu zauważając, że wyczerpały się nam tematy do rozmów.-Miałabyś może wieczorem czas pogadać w cztery oczy?-Spojrzał się delikatnie na Barnesa, a następnie przeniósł wzrok na mnie.
-Teraz jest wieczór i to mój jedyny wolny czas, jak chcesz to możemy teraz pogadać.-Zaostrzyłam ton.
-Dobra.-Zgodził się. Spodziewałam się raczej, że odpuści tą rozmowę, widząc oraz słysząc moją niechęć.
-Gdzie idziesz?-Spytał James, któremu się nie za bardzo się podobało, że wychodzę z pajęczakiem.
-Wrócę za chwilę, pogadamy tylko na balkonie.-Kiwnął głową i puścił moją dłoń.
Wolnym krokiem podążałam za Parkerem. Kiedy wyszliśmy, opadłam na kremowy hamak.-Toooo?-Spytałam, kiedy zaczynała mnie irytować ta niezręczna cisza. Chłopak się zbierał, jakby oświadczyć się miał za chwile.
-Chciałbym się z tobą pogodzić.-Odparł, bawiąc się palcami.
Zmarszczyłam brwi i zaczęłam analizować jego zachowanie. Jego mina niezbyt okazywała skruchę.
-Wiesz, że nie musisz robić tego co ci Tony kazał, możesz się najzwyczajniej postawić, ale do tego trzeba mieć jaja.-Prychnęłam rozbawiona.
-Nic mi pan Stark nie kazał, chcę się pogodzić bo czuję nienawiść bijącą od ciebie, mało co nie spluniesz na mnie jadem.
-Mam ochotę wyjść po tych słowach. Ludzie, kiedy chcą się pogodzić raczej są milsi.-Mruknęła, szukając w kieszeniach papierosa, na którego naszła mnie nagła chęć.
-Przepraszam.... Ale irytuje mnie, że od miłości przeszliśmy od razu do nienawiści.
-To mogłeś inaczej to zakończyć.
-Nie zerwaliśmy, gdybyś mi ufała. J-ja cię dalej kocham, myślałem, że po tamtych słowach po prostu przemyślisz sobie wszystko i będziemy udawać, jakby nic się nie stało. Nawet nie wiesz jak się cieszyłem, kiedy okazało się, że żyjesz.-Tłumaczył, a we mnie coraz bardziej zbierało się zdenerwowanie. Odetchnęłam głęboko, aby nie wybuchnąć.
-Peter, ja jestem z Jamesem, odpuść sobie, możemy być przyjaciółmi i próbować, tak jak było na początku, ale nic więcej.-Oznajmiłam jak najspokojniej potrafiłam w tym momencie.
-Bardzo chcę, abyśmy byli przyjaciółmi, ale wiedz, że będę o ciebie walczył.-Mimowolnie uśmiechnęłam się na te słowa.
-Jak tam chcesz.-Odparłam rozbawiona i wyciągnęłam rękę przed siebie.-Zgoda?
-Oczywiście.-Uścisnął delikatnie, odwzajemniając uśmiech. Może ten poniedziałek nie jest taki najgorszy.-Wracamy czy siedzimy?
-Ja jestem głodna idę jeść. Ty też byś coś mógł bo sama skóra i kości.-Trzepnęłam go w ramię, kierując się z powrotem do salonu.
Nadchodzę moja zapiekanko z serem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top