2.

Siedziałam już w aucie razem z Parkerem i jechałam w stronę domu Eleny. Spoglądałam zza okno i  śpiewałam cicho piosenkę, która leciała w radiu.

-Opowiesz mi coś o sobie?-Zapytał nieśmiało, przygryzając dolną wargę. 

-Po co ci wiedzieć?

-Pan Stark zbywa pytania o tobie, albo ogólnie swoje rodzinie. A ty i tak pewnie zostaniesz na dłużej z nami, więc dobrze się zapoznać.-Odparł, spoglądając co chwile na mnie.

-Mam 17 lat z resztą to chyba wiesz bo pamiętam cię z zajęć z chemii.-Mruknęłam, zmieniając stację radia.

-Aaaa to dlatego cię kojarzę.-Połączył wreszcie fakty.

-Brawo Sherlocku.-Uśmiechnęłam się szerzej.-Co chcesz wiedzieć bo nie wiem co mówić?-Spytałam.

-Jak to się stało, że ty i pan Stark...

-To brat mojego ojca.-Przerwałam mu wiedząc co ma na myśli.-Po stracie rodziców, jest automatycznie moim prawnym opiekunem od siedmiu boleści.-Kiwnął tylko głową. Nie wiedział chyba co powiedzieć. 


Zaparkował przed dużym domem. Stanęliśmy przed  drzwiami dziewczyny.

-Hej Julia! Ty masz chłopaka? Czemu nic nie powiedziałaś?-Elena zaczęła wypytywać, kiedy zobaczyła Petera.-Ciasteczo...-Szepnęła mi do ucha, spoglądając na Petera z ochotą zjedzenia go.

-Nie, nie, on jest moim znajomym. Weź ty wcześniej pisz o takich rzeczach.-Pacnęłam ją, stając bliżej Parkera. 

-Dobrze dobrze. Chodźcie bo jak nie zauważyliście jeszcze jesteśmy na dworze.-Zaśmiała się i wpuściła nas do domu, gdzie w najlepsze była impreza. Współczuję jej sprzątania.

-Ale wypas!-Zachwycał się Parker, po czym usłyszeliśmy dźwięk zbitego szła.

-Sorki. Ja muszę spadać bo jak rodzice się dowiedzą, że coś ucierpiało to mnie zabiją. Nick do cholery!-Krzyknęła do swojego chłopaka, któremu spadł wazon.

-Co się stało?-Zapytał jej przystojny blondyn, udając niewinnego.

-Podaj moim znajomym coś do picia.-Zwróciła się do gościa za barem.- Ja muszę iść na chwile. Dobrej zabawy!-Pomachała i poszła.

-Piwo, wino, sok, woda?-Spytał się barman spoglądając na nas. 

-Ja sok.-Poprosił Peter.

-Drinka, mocnego.-Puściłam mu oczko.

-Już podaję.-Uśmiechnął się podał nam napoje.

-Julia?-Spojrzał się na mnie brunet jak na nienormalną.

-Co? Mam mocną głowę.-Co się czepia, wzięłam słomkę do ust.

Wypiłam jeszcze pięć butelek i kilka shotów, nic nie czułam po takiej ilości alkoholu, gdzie normalny człowiek powinien już dawno siedzieć w toalecie, albo po prostu jestem tak pijana, że przestałam orientować się.

-Otwierać Policja!-Muzyka momentalnie ucichła, połowa ludzi próbowała uciec tylnymi drzwami, a połowa została posadzona w radiowozach w tym ja i Peter. Ktoś podał ten dom jako miejsce, gdzie zażywano narkotyki. Nam jakoś udało się obyć bez aresztu dzięki mojemu nazwisku i został wezwany Stark.

-Mamy przechlapane.-Powiedziałam, przecierając twarz dłońmi.

-No, Stark na pewno zabierze mi strój.

-Nie zabierze. Zwal wszystko na mnie i tak jestem najgorsza.-Po tych słowach otworzyły się drzwi od auta.

-No co tam gołąbeczki, jak było na wystawie? Musicie mi opowiedzieć.-Z uśmiechem powitał nas Stark. -Zapraszam do limuzyny.-Otworzył szerzej drzwi, chciał być uprzejmy, ale nie mogąc się oprzeć poszłam z drugiej strony.
Jego mina była bezcenna.

-Peter piłeś coś?-Spytał spoglądając na samochód, którym przyjechaliśmy. 

-Tylko sok.-Odpowiedział Parker, przeczesując nerwowo włosy. Zerkaliśmy co chwile na siebie czekając na gotową śmierć z rąk milionera.

-Wysiadaj jedziesz samochodem, którym przyjechałeś.

-To ja jadę z nim.-Oznajmiłam to, po czym zaczęłam wysiadać z auta.

-Nie. Wracaj na miejsce.-I jechałam z konserwom.-A ty ile piłaś?-Spytał prześwietlając moją trzeźwość.

-To nie jest pytanie co piłaś więc w jakim sensie?-Tak łatwo się nie dam.

-Czy piłaś alkohol?-Powiedział tak powoli jak umiał.

-Jedno piwo bezalkoholowe.-Skłamałam. Słuchałam kazania przez cała drogę, która wydawała mi się, że nie ma końca. Padły groźby nawet, że do szkoły wojskowej mnie zapisze, a ja siedziałam i tempo się patrzyłam na buty, rozmyślając za jakie grzechy on musi być moją rodziną. Już ciocia Gretta od strony mamy byłaby lepsza, mimo, że nazywała mnie pasożytem do 14 roku życia.

Kiedy nastała upragniony prze mnie moment rozejścia się, Stark musiał go przerwać psując mi resztki dobrego humoru.

-Masz szlaban na tydzień.-Powiedział ostrym jak nóż głosem. 
Spojrzałam się na niego zdenerwowana. Ojcem nie jest, to z jakiej racji ma mnie tu teraz wychowywać, jak był potrzebny, to mnie porzucił, a kiedy zaczęło się wszystko układać, musi to psuć.

-CO?!-Oburzyłam się.

-Peter z zresztą tak samo.-Nie no super! Moje jedyne koło ratunku utonęło. Dobrze, że chociaż mnie nie zamyka w pokoju jak Roszpunkę.

Jak dojechaliśmy na piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje. Zdenerwowana ignorowałam pytania innych zwrócone do mnie.

Weszłam do pokoju i szybko zamknęłam drzwi. Wyjęłam piżamy z walizki i poszłam do łazienki. Stanęłam przy zlewie i pozwoliłam łzą opadać po policzkach. Spojrzałam na zapłakaną, rozmazaną mnie.

-Co to do cholery jest?-Oczy mi się rozjaśniły. Dobra nie panikuj może inaczej światło, a po za tym jestem zmęczona i może tylko mi się zdaje. Wytarłam szybko się rękawem i przebrałam w piżamy. Założyłam słuchawki na uszy, a następnie próbowałam zasnąć.



6:35

Obudziłam się zalana potem, złapałam za naszyjnik. Miętoląc go w ręce, przerażona rozglądałam się po pokoju, analizując gdzie jestem. Kiedy dotarły do mnie ostatnie wydarzenia, odetchnęłam głęboko. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał trochę po szóstej. Próbowałam wrócić do snu, ale na nic. Zaspana poczłapałam do kuchni z zamiarem zrobienia sobie kawy.

-A ty nie śpisz?-Zapytał Rogers wydobywając z siebie trochę współczucia. Niezwykle przystojnie wyglądał z rana.

-To co widzisz to tylko iluzja, mnie tak na prawdę nie ma.-Włączyłam ekspres, ustawiłam na trzy ziarenka kawy, a następnie nacisnęłam na filiżankę. 

-A ty nie jesteś za młoda trochę ?-Jak można być za młodym na kawę z mlekiem. 

-Nie przeżyłbyś gdybyś się do czegoś nie doczepił, co?-Mruknęłam złośliwie, spoglądając na blondyna, od którego nie uzyskałam odpowiedzi.

-Dzieńdoberek! Co tam wesoła kompanio?-Miliarder bufon przyszedł. Mogłam zacząć klaskać, że tak rano wstał, a raczej w ogóle nie kładł, patrząc na cienie pod oczami. Pewnie siedział w pracowni, nad zbroją.

-O zrobiłaś mi kawę.-Zabrał mi z ręki jak chciałam się napić. -Za młoda jesteś.-Powiedział szeptem. Ale dobra to jeszcze wytrzymam.
Zrobiłam sobie kolejny napój kofeinowy i rzuciłam się na kanapę, włączając telewizor.

-Idź się przebierać biegasz z Stevem.-Usiadł obok zabierając mi pilot. Jeśli go nie ukatrupię dziś to będzie cud.

-Ja mam szlaban ty Idź. Przyda Ci się.- Powiedziałam szybko, wskazując na jego brzuch. Rogers próbował ukryć śmiech.

-Bo zabiorę ci telefon.

-To jest szantaż?!

-No jest. Zawijaj się.-Wstałam ociężale mrucząc sobie pod nosem i udałam się do pokoju, aby przebrać w szary dres oraz zabrać słuchawki, aby umilić sobie ten wspaniały czas z Rogersem.

-Gotowa?-Wszedł Blondyn. 

-To jest mój pokój i się puka za nim się wchodzi!-Stary a manier nie zna.
Poszliśmy do parku. Mrożonka próbował zagadać, ale w kółko słuchałam Human.

Blondyn podszedł do mnie, po czym wyjął mi z ucha jedną słuchawkę. 

-Ty 6 okrążeń, ja 20.-Ja nie będę gorsza dam rade i 30. Jak staruszek da radę to ja też.

- O co zakład, że przebiegnę tyle co ty?-Uśmiechnęłam się zadziornie, spoglądając się na niego. Mojej uwadze wcześniej umknęła, obcisła szara, sportowa koszulka Rogersa, która podkreślała jego mięśnie. 

-Jak ja wygram masz treningi codziennie ze mną.-Musze wygrać. Podoba mi się, ale jestem zbyt leniwa na ćwiczenia. Nie mam zamiaru wstawać tak rano jak dziś. Wolę sen od innych czynności życiowych.

-A jak ja, pożyczysz mi tarcze na cały dzień.-Odparłam, chcąc na niej wypróbować kilka rzeczy. Miałam ją raz w rękach, ale niestety na krótko, bo tata mi zabrał, a następnie wyrzucił z laboratorium.

-Umowa stoi.-Podaliśmy sobie ręce. Kiedy puścił od razu pobiegłam, przed siebie.

25 minut później

Ostatnie kółko.  Od wczorajszej imprezy coś się zmieniło. Na szkolnych zawodach przebiegnięcie sztafety skutkowało wypluciem płuc prawie, a teraz nie stanowi dla mnie to najmniejszego problemu, ale moja wygrana zakładu bardziej mnie obchodziła w tym momencie, a kiedy wrócę do wieży nie ominie się bez badań.

-Wygrałam staruszku.-Zaśmiałam się z satysfakcją. 

-Gratulacje. Ale powiedz jak ty przebiegłaś 20 okrążeń.-Zmarszczył brwi, mierząc mnie od góry do dołu.

-Rozłożyłam odpowiednio siły.-Wytłumaczyłam, czując delikatny strach przed tym, że powie Starkowi.-Idę do wieży.-Zmieniłam temat.

-Ściągamy się?

-Nogi mi za chwilę odpadną.-Skłamałam, po czym założyłam słuchawki, zmierzając powolnym krokiem do wieży.

Po 20 minutowym spacerze wróciłam do pokoju aby, umyć się i przebrać. Potem poczłapałam do salonu, szukając Steva bo w pokoju go nie zastałam, a nie mogłam się doczekać zacnej zabawy.

-Trzymaj.-Podał mi tarcze bez zbędnych wymian zdań.

-Dzięki.-Oznajmiłam z iskierkami w oczach.
Obecni w pokoju spoglądali na mnie i na Rogersa z jakimś rodzajem współczucia.

-Steve ty oszalałeś?!-Zapytał Sam, przerywając ciszę.

-Nie przegrałem zakład.-Rzekł udając smutek. Przeniósł wzrok na mnie.-Nie zarysuj.-Szepnął z uśmiechem na co kiwnęłam głową. Niedługo chyba nawet go polubię.

-A co tu się dzieję?!-Wszedł średniego wzrostu, dobrze znajomy mi brunet, robiąc już zamieszanie. Zawsze musiał być w centrum uwagi. Nawet na wigilii robił wejście smoka, spóźniony z toną prezentów, za które chciał mnie kupić.

-Kapitan Ci opowie. Gdzie jest Peter?-Spytałam, pragnąc towarzystwa w moim wieku. 

-U siebie.-Odpowiedziała jeszcze Wanda nie odwracając wzroku od książki. Podziękowałam, po czym prędko się ulotniłam, zmierzając do pokoju chłopaka.

-Mogę wejść?-Zapukałam, opierając się o drzwi, które zostało zamknięte od środka.

-Karen otwórz.

-Kto to Karen?-Spytałam. Gdzieś w środku poczułam delikatne ukucie zazdrości, jednak ukryłam to. 

-Interfejs, znaczy ja go tak nazywam.-Wytłumaczył, schodząc z sufitu. 

-Aaaa. Patrz co mam!-Wyjęłam zza siebie tarczę. Trzymając ją czułam, jakby dzierżyłabym niesamowity artefakt z muzeum.

-Skąd, ale jak?-Zerknął podekscytowany. Złapał za nią i zaczął oglądać dokładnie.

-Mały zakład, ale przyszłam w ważniejszej sprawie.-Usiadłam na jednym z foteli. Wytłumaczyłam moje obawy, co do stanu zdrowia, który jest nienaturalnie dobry. 

-Tyyylko kapitan taak potrafi. Czyli ty też masz serum żołnierza we krwi.-Wytłumaczył, oglądając moje niebieskie tęczówki.-Nie wiesz jak one się dostało?-Pokręciłam przecząco głową. Drżące dłonie schowałam do kieszeni, analizując dotychczasowe wydarzenia, które mogły doprowadzić do aktualnego stanu.

-Nie mów reszcie, proszę.-Pisnęłam, przerywając jego teorię na temat, tajemniczego pochodzenia super substancji.

-Ale, czemu? Powinni cię przebadać i się dowiedzieć dla własnego dobra.-Złapał mnie za ramię, próbując jakkolwiek okazać mi wsparcie.

-Wyglądam na tchórza?

-Nie..

-A jestem. Wiem co się dzieje z ludźmi, którzy mają od tak jakiekolwiek nadprzyrodzone umiejętności. Tarcza pod tymi względami nie jest lepsza od Hydry. Stark nie będzie miał za dużo do powiedzenia, kiedy się dowie góra. Nie chcę zostać kolejnym żołnierzykiem na posyłki.-Mruknęłam, chowając twarz w dłoniach. 
Parker kucnął przy mnie, po czym niepewnie rozłożył ramiona i objął.

-Dobrze nie powiem, masz moje słowo.-Uśmiechnął się do mnie co odwzajemniłam z różem na twarzy. Wreszcie znalazłam, kogoś kto mnie rozumie. 

-Pit wiesz może gdzie jest jakieś laboratorium?-Spytałam przybierając nieco weselszy wyraz twarzy, ponieważ wpadłam na genialny pomysł.

-A po co Ci?-Zapytał się ciekawie.

-Skoro boję się organizacji, to co jakby działać po za jej kontrolą? Nikt by się nie dowiedział kim jestem, a mogę coś zdziałać.-Chciałam uniknąć rozlewu krwi po Lokim oraz Ultronie, w tych czasach potrzeba jakichkolwiek bohaterów. 

-Mogę pomóc robić Ci kostium, proszę? Mam fajny pomysł.-Zerwał się na równe nogi biorąc w dłonie notatnik i rozrysowując koncepcję stroju.

-Będę ci wdzięczna.-Odparłam radośnie.

-Mam idealny pomysł.-Chwycił mnie za dłoń, po czym zaczął prowadzić mnie szybkim krokiem do jednego z laboratorium mojego wujka. Ledwo co zdołłam utrzymać tempo nie wywracając się o własne nogi, które zdawały się być jak z waty, przez splecione palce naszych dłoni. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top