13.
Na następny dzień obudziłam się zaspana i obolała. Przez całą noc szukałam wygodną pozycję tak, aby nie czuć kłującego bólu ran.
Wstałam i przeciągnęłam się z ziewnięciem. Odsłoniłam zasłony, po czym się przebrałam by móc iść do kuchni po poranną kawę.
-Cześć.-Ziewnął Steve na co mu tylko odmruknęłam coś pod nosem. Wzięłam kubek i usiadłam przy blacie.-Jak się spało?-Zagaił.
-Tragicznie.-Odpowiedziałam krótko. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
-Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść jak coś się dzieje.-Rozbił jajka na patelnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.-Może chcesz coś na sen? Prześpisz się jeszcze.-Dodał.
-Nie dzięki, wypiję kawę i lecę załatwiać kilka spraw.-Oznajmiłam dopijając zawartość kubka.
-Nie przemęczaj się.-Podsunął mi omlet, zatrzymując mnie tym w kuchni. Wiedział, że nie pogardzę jedzeniem, a szczególnie od niego.
-Dzięki Kapitanie.-Uśmiechnęłam się, łapiąc za sztućce. Po chwili poczułam coś mokrego na włosach i cichy śmiech zza plecami.-Obedrę cię ze skóry Sam. Ja mam tam opatrunki idioto.-Warknęłam zdenerwowana, czując szczypanie. Odwróciłam się z chęcią mordu w oczach.-W tym domu nawet nie można spokojnie śniadania zjeść! Jak wam się kurwa nudzi to coś sprzątnijcie albo kurwa na dwór wyjdźcie!-Krzyknęłam zdenerwowana. Wzięłam do ręki talerz i kubek po czym udałam się do pokoju Buckiego. Gdzie Falcon już nie wejdzie.
Weszłam do pustego pomieszczenia. Z zepsutym humorem zasiadłam przed telewizor i zaczęłam jeść śniadanie od Rogersa.
Po kilku minutach zawitał do pokoju brunet.
-Witam.-Uśmiechnął się. Jego widok choć trochę poprawił mi samopoczucie, a szczególnie koszulka, która podkreślała jego mięśnie.
-Gdzie ty byłeś?-Spytałam z ciekawości.
-Na małym treningu.-Usiadł. Złapał za widelec, na którym było wbite jedzenie.
-Czemu mnie nie wziąłeś?-Burknęłam zła. Mieliśmy mieć wspólne treningi.
-Mogę cię wziąć teraz.-Uśmiechnął się szelmowsko i zawisł nade mną. Kiedy chcąc nie chcąc położyłam się na plecy syknęłam z bólu.
James zerwał się na równe nogi.-Przepraszam zapomniałem. Zmieniałaś dziś opatrunki?-Zapytał na co pokręciłam przecząco głową. Wziął wodę utlenioną i plasterki.
-Zdejmij koszulkę.-Nakazał na co zrobiłam się cała czerwona, przypominając sobie o tym, że nie założyłam górnej części bielizny.
-Debilu nie mam stanika, nie zdejmę koszulki.
-Dobrze to podegnij chociaż, przez koszulkę nie dam rady.-Westchnął z nutą zawiedzenia.
Kiedy zmienił mi opatrunki, dokończyłam omlet i postanowiłam udać się do siebie, ale poczułam ręce, oplatające mnie w tali.-Gdzie mi uciekasz?
-Bucky mam sporo pracy.-Jęknęłam.
-Co niby jest ważniejsze ode mnie?-Zamruczał mi do ucha, czym wywołał u mnie ciarki. Wiedział jak działa na mnie i doskonale to wykorzystywał.
-James na prawdę muszę iść mam zdjęcia na dwunastą, a o czternastej wykład. Muszę wyglądać jak człowiek, a chcę się wkupić w łaski ludzi.
-Pojadę z tobą. Na mieście wszędzie są chmary agentów Hydry.-Zmarszczył brwi. Westchnęłam ciężko, myślała, że dziś odpocznę od znajomych mi ludzi.
-Dobra to idę się ubrać, za pięć minut przy aucie.-Odparłam mając nadzieję, że brunet mnie puści, żebym mogła iść, ale nic bardziej mylnego.
-Kochanie jest dopiero w pół do dziewiątej, mamy sporo czasu.-Zaczął mnie całować po karku i przygryzać skórę.
-B-b-bucky.-Jęknęłam, uśmiechając się szeroko.-Jak zrobisz mi ślad to cię ukatrupię.-Delikatnie go odsunęłam od siebie.
-Co się takiego stanie jak zrobię ci malinkę lub dwie?-Prychnął niezadowolony.
-Te gnidy z telewizji zauważą coś i będą drążyć. Nie chcę rozgłosu ani problemów.-Wytłumaczyłam.
-Dobrze dobrze, ale wieczorem ci nie odpuszczę.-Szepnął mi do ucha, po czym wreszcie mnie uwolnił z objęć.-Dobra leć się ubrać.-Pocałował mnie w policzek.
-A ja chcę widzieć cię w koszuli bo inaczej nigdzie ze mną nie jedziesz!-Powiadomiłam go, kiedy wychodziłam z jego pokoju. Udałam się szybko do pokoju, wzięłam szybki prysznic, po czym założyłam czarną sukienkę i czarne długie kozaki. Po chwili do pokoju wbiegł Barnes w ładnej granatowej koszuli.
-Czekam już godzinę! Ja wiem, że z tobą pięć minut to długo, ale nie kuźwa godzinę.
-Naucz się pukać, mogłam być naga.-Powiedziałam, pakując rzeczy do torby.
-Wykorzystałbym wtedy okazję.-Posłał mi szelmowski uśmiech.
-Głupi jesteś.-Prychnęłam rozbawiona.-Dobra choć mam nadzieje, że zdążymy jeszcze po kawę.-Złapałam go za rękę i zaprowadziłam do auta, znów nie dał mi prowadzić. Zatrzymaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni.
-Która to dzisiaj?-Spytał podejrzliwie.
-Druga.-Odparłam, zabierając papierowy kubek i pijąc szybko.
-To dobrze, że wziąłem ci bezkofeinową.-Szepnął pod nosem. na jego nieszczęście usłyszałam to i oberwało mu się w ramię.-Nie wyspałaś się?
-Budziłam albo przez złe sny albo przez obolałe plecy.-Mruknęłam pijąc dalej gorący napój.
-Mogłaś mnie zawołać. Mów jak się coś dzieję.-Złapał mnie za rękę, a drugą miał na kierownicy.
-Następnym razem tak zrobię.-Kiwnęłam i uśmiechnęłam się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top