12.
-Później po rozmawiamy o tym w domu.-Powiedział surowo.
Rozdzieliliśmy się. Miałam znaleźć Parkera i wrócić do domu, ale za nim doszłam do niego
walnęło mnie coś mocno w tył głowy. Zobaczyłam mroczki przed oczami, po czym padłam widząc tylko ciemność.
Obudziłam się obok Pepper. Byłam związana mocnymi psami, a głowa pulsowała niemiłosiernie. Do rąk miałam po przyczepiane różne "kabelki". Podszedł do mnie ten blondasek jak mu tam... Aldrich chyba tak.
-Czego ode mnie chcesz?
-Niczego, chcę coś od twojego Taty.
-Stark nie jest moim ojcem.-Poprawiłam go, jakby w tym momencie to było najważniejsze.
-Nie obchodzi mnie kim jest dla Ciebie po prostu przyjdzie tu po was. I go zabiję, ale na razie się odpręż.-Wstrzyknął mi coś po czym szybko zapadłam w sen.
Miałam urywki jak jadę na sale operacyjną, po czym zobaczyłam urywek ostatniego wspomnienia z rodzicami. Gdy wstałam z fotela, by przytulić mamę, podłoga nagle się zapadła.
Otworzyłam przestraszona oczy. Miałam przyczepioną kroplówkę do lewej ręki. Podniosłam głowę rozglądając się dookoła. Gdy upewniłam się, że to nie ta jaskinia Aldricha, opadłam, próbując się rozluźniając. Stark siedział przy mnie, gdy zauważył, że wróciłam do świata żywych odłożył telefon i złapał mnie za dłoń.
-Hej, hej już dobrze.-Oznajmił, próbując mnie uspokajać.
-Co się stało? Miałam jakieś przebłyski chwilowe. Co się z nim stało?
-Spokojnie. Ten sukinkot nie żyje, a teraz spokojnie bo to ważne. Musieliśmy ci wszczepić reaktor, by odwlekał działanie substancji, którą ci wstrzyknął.-Powiedział zasmucony. Przestraszona popatrzyłam się na moją klatkę piersiową po czym znów na zmartwioną twarz bruneta. Uderzyła we mnie fala gorąca.-Wszystko okej?-Upewniał się, nie widząc mojej reakcji.
-Tak.-Mruknęłam, czując jak mi się robi słabo. -A co z Peterem? Żyje?-Próbowałam, zając myśli czymś innym.
-Żyję i nawet kwiaty ci przyniosłem.-Zaśmiał się Peter, który stał podpierając się o framugę. Odłożył je na szafkę, po czym przytulił delikatnie, wiedząc, ze jestem poobijana.
-Ej ej starczy, bo mi ją udusisz.-Wszedł nagle Kapitan. Nie wiedziałam co mam zrobić. Byłam na niego zła ale, jednocześnie było mi trochę głupio, że go tak opieprzyłam. Stark widząc moją niezbyt szczęśliwą reakcję, wziął go za ramię i wyprowadził.
-Muszę z tobą pogadać...-Zaczął go zagadywać.
-Lekarz powiedział, że możesz wyjść.-Uśmiechnął się.-Ale pod warunkiem, że będziesz wypoczywać. Musimy odpuścić sobie przez jakiś czas treningi.-Po podstawowych badaniach i uznaniu przez lekarze, że mogę wyjść ze skrzydła szpitalnego, przebrałam się w luźniejsze rzeczy. Wyszłam z toalety.
-Możemy iść.-Uśmiechnęłam się do bruneta. Wziął mnie pod ramię, a w drugiej ręce wziął kwiaty dla mnie. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do pokoju. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego.-Mam z panem Starkiem dla ciebie małą niespodziankę.-Wpuścił mnie pierwszą do pomieszczenia, które nie przypominało mojego wcześniejszego pokoju. Rozejrzałam się dookoła. Był bialutki z brązowymi dodatkami. Rzuciłam się szubko na łóżko gdzie leżała sterta poduszek.-Jest piękny.-Westchnęłam. Najbardziej mi się podobał kącik do czytania, przy przeszklonej ścianie z widokiem na miasto.-Kiedy wy zdążyliście to zrobić?
-Spałaś prawie dwa tygodnie, więc czasu było.-Usiadł obok.
-Przepraszam bardzo ile?-Niedowierzałam. Szkoda było mi trochę tego czasu.
-Utrzymywano cię w stanie śpiączki. Siedziałem na zmianę z panem Starkiem. Pan kapitan też cię często odwiedzał.-Położyłam się na ramieniu chłopaka. Zła byłam na siebie, że nawrzeszczałam na blondyna, jednak czuję, że miałam rację w jakimś stopniu. Parker wplótł palce w moje i leżeliśmy tak przez chwilę. Pierwszy raz od dawna nie przeszkadzała mi cisza. Była wręcz przyjemna, a jeszcze przyjemniejsze była obecność drugiej osoby. Przewróciłam się na bok, by móc spoglądać w brązowe oczy. Uśmiechnęłam się widząc zakłopotanie Parkera. Zbliżyłam się do niego i delikatnie pocałowałam, gdy chciałam się od niego odsunąć, zatrzymały mnie jego dłonie. Jedna oplotła moją talię, zaś druga trzymała mnie za brodę, by mógł muskać dalej moje usta. Wtopiłam palce w jego burzę włosów, pogłębiając pocałunek.
-Pan Stark zwołuje wszystkich do sali konferencyjnej.-Przerwał nam głos sztucznej inteligencji. Miałam wrażenie, że zrobił to celowo, jakby Tony obserwował nas.
-Czemu w takim momencie...-Jęknął chłopak, zaczesując włosy.
-Czysta złośliwość.-Roześmiałam się. Udaliśmy do reszty Avengers, którzy już siedzieli na swoich miejscach.-A więc?-Usiadłam na krześle z założonymi rękoma.
-Jutro jest gala charytatywna, na której ludzie oczekują naszej grupy. Godzina siedemnasta, resztę informacji macie w pokojach. Błagam was nie róbcie patologii. Pijcie z umiarem i ładnie się uśmiechajcie do kamer. Garnitury obowiązkowe.-Uprzedził pytanie Thora, który zaraz po tym zdaniu opuścił rękę.-Będzie licytowanie, więc każdy z was może sobie coś kupić. Oczywiście leci to z mojego budżetu jakby inaczej.-Prychnął. Spojrzał w swój tablet, szukając czegoś co jeszcze musimy wiedzieć.
-A każdy musi iść? Niezbyt czuję się na siłach.-Odezwałam się. Stark spojrzał na Steva, który siedział obok mnie.
-Oczywiście ty zostaniesz, jak kazał lekarz, ale Rogers ma dla ciebie inne zadnie.-Uśmiechnął się złośliwie, co nie wróżyło nic dobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top