11.
Rano myślałam, że obudzę sama, lecz nic bardziej mylnego. Próbowałam sięgnąć po telefon, ale Barnes złapał mnie za rękę i wplótł swoje palce w moje.
-A jak ktoś przyłapie?-Odwróciłam się do niego, żeby ujrzeć uśmiechniętego mężczyznę.
-Trudno, Stark już wie. Więc najgorsze już było.- Zaśmiał się w uroczy sposób, co rozpromieniło mój poranek.
Kiedy chciałam wstać, złapał mnie za biodra. Wylądowałam na jego nagim torsie. Moja twarz przybrała czerwony odcień.
Bucky uśmiechnął się szelmowsko, a w jego głowie zaczęły się rodzić niecne plany. Zaczął mnie całować po szyi, czym doprowadzał mnie tym do szaleństwa.
-Barnes.-Jęknęłam cicho. Czułam jak robi co chwilkę malinki i przygryza skórę. Moje ciało zaczęło wypełniać gorąc. Przyciągnęłam jego twarz , by wpić się w jego usta. Krótko dominowałam nad nim bo jego duma została urażona i szybko przejął inicjatywę.
-Może cały dzień w łóżku?-Zaproponował.
-Obiecałeś mi galerie, więc się ubieraj.-Pocałowałam go ostatni raz, zabrałam ubrania, po czym uciekłam do łazienki, gdzie mogłam się wreszcie spokojnie ubrać. Zawiązałam buty i wyszłam przed wyjście gdzie czekałam na Barnesa.
-Niee mogliśmyy zjeść naweeet śniaadaniaaa?-Przyszedł wreszcie i oparł się głową o mój bark.
-Nie chcesz to nie idź, na pewno spotkam jakiegoś chłopaka, który mi doradzi w kupowaniu bielizny.-Uśmiechnęłam się przebiegle. Buck zerwał się na równe nogi, nie był już zmęczony ani głodny.
-Dobra zjemy śniadanie w galerii.-Złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę centrum handlowego. Po dwóch godzinach chodzenia, brunet wyglądał jak tragarz. Musieliśmy odłożyć torby do domu, żeby wyjść sobie na miasto. W pewnym momencie, poczułam jak James się spiął i przyśpieszył kroku. Spojrzałam się na niego pytającym wzrokiem.
-Na dwunastej snajper, a za nami cała chmara agentów, próbujących się wmieszać w tłum.-Szepnął ściskając moją dłoń. Zaczęłam skanować wzrokiem ludzi i nawet niektórych kojarzyłam z akt TARCZY.
-Masz się mnie słuchać.-Siknęłam głową. Skręciliśmy w jedną z uliczek po chwili. Weszło około piętnastu rosłych mężczyzn.-Na mój znak masz uciekać.-Oznajmił twardo i wyjął sztylet z buta.
-Nawet nie myśl, że cię tu zostawię.-Warknęłam i stanęłam w pozycji w bojowej.
-Oddasz dziewczynę, a nic ci się nie stanie a nią zaopiekujemy się dobrze.-Powiedział jeden z nich, wyjmując niemałe ostrze.
-Nie, spieprzajcie do budy psy.- Po tych słowach nas zaatakowali. Było ich zdecydowanie za dużo. Weszłam na barana i zaczęłam dusić jednego z nich, on przewalił się na plecy, miażdżąc mnie i kaleczyć moje, które niedawno dopiero się zagoiły po ostatniej walce.
Uporałam się z nim po czym dostałam pięścią w brzuch. Syknęłam cicho z bólu, po czym wstałam z kolan. Poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Oj raczej długo się nie pokaże w bikini. Nie dawałam sobie rady a nie do końca zagojona rana, dawała o sobie znać. Kiedy zdołałam odpędzić przeciwników na jakiś czas, próbowałam otworzyć portal do bazy co mozolnie mi to szło. Dawano nie miałam czasu, żeby zajrzeć do czarodzieja. Kiedy jakimś sposobem to zrobiłam, złapałam Jamesa za rękę i pociągnęłam go. Kiedy byliśmy już bezpieczni, powiadomiłam szybko Nicka o agentach Hydry w samym środku miasta i mogłam trochę odetchnąć.
-Czemu się mnie nigdy nie słuchasz?!-Krzyknął Buck, kiedy skończyłam rozmowę z piratem. Widać musiał być bardzo zdenerwowany, że emocje nie opadły mu przez ten cały czas.
-Słucham tylko nie wykonuje rozkazów, szczególnie tych idiotycznych. Gdyby nie ja to by cię tam posiatkowali.-Oznajmiłam ze stoickim spokojem.
-Zawsze pyskujesz, nie możesz normalnie rozmawiać?! Ja robię wszystko dla twojego dobra!
-A ty się drzesz za każdym razem jak ci coś nie pasuje!-Nerwy zaczęły mi puszczać. Nie miałam siły ani ochoty wdawać się w następne kłótnie.
-Myślałem, że chociaż trochę wydoroślałaś, ale się myliłem, zachowujesz się jak rozpieszczona gówniara! Nie wiesz czego chcesz, jesteś strasznie nie zdecydowana! Czasami żałuję, że sam się zgłosiłem do pójścia po ciebie!-Przegiął. Czułam się jak ktoś moje serce i uczucia wsadził do niszczarki. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Łzy obficie leciały mi po policzkach. Spojrzałam jeszcze na niego przez chwilę, po czym wyszłam głośno trzaskając drzwiami.
Myślałam, że stworzę z nim poważny związek, ale nie potrzebnie robiłam sobie nadzieję. Wzięłam apteczkę i usiadłam u swojej kanapie. Chciałam się samodzielnie opatrzyć, ale moje trzęsące się ręce i lecące łzy, nie ułatwiały mi zadania. Wzięłam bandaże i poszłam do Lokiego. Zapukałam i kiedy usłyszałam pozwolenie wparowałam do jego pokoju.
-Ej mogę cię prosić?-Spytałam drżącym. Spojrzał się na mnie i kazał usiąść na łóżku. Wziął gazik i zaczął je odkażać. Czułam jego koniuszki zimnych palców.
-Czemu nie poszłaś do żołnierzyka?-Podniósł jedną brew, zapewne domyślając się o zaistniałej kłótni.
-Nie mam ochoty o nic go prosić.-Powiedziałam i podałam mu resztę opatrunków.
-Pokłóciliście się znowu?-Złapał apteczkę.-Uśnieży nieco ból.-Dodał, wypowiadając po tym jakieś zaklęcia, które znieczuliły mnie, nie czułam jak zszywał mi niektóre rany. Kiedy skończył usiadł na przeciwko, czekając na odpowiedź.
-Pierwszy raz i chyba ostatni.-Mruknęłam.-Powiedział, że jestem rozpieszczoną gówniarą i...-moje oczy zapełniły się łzami-... i żałuje, że przeniósł się w przeszłość i mnie zabrać.-Rozryczałam się jak małe dziecko.
Loki siedział i nie wiedział co ma zrobić. Po prostu na mnie się patrzył z współczuciem. Po chwili złapał mnie za rękę i przeniósł do pokoju Barnesa. Kłamca posadził mnie obok bruneta.
-Niewychowany idiota i uparta jak osioł nastolatka. Zamknę was i nie wypuszczę do puki się nie pogodzicie. BO MAM WAS DOSYĆ!-Krzyknął i zamknął drzwi na klucz zza sobą.
-Trudno, wole umrzeć z głodu.-Wytarłam rękawem łzy, po czym usiadłam na fotelu przy biurku i włączyłam komputer. Bucky obrócił mnie w swoją stronę.
-Przepraszam cię i to bardzo. Martwiłem się, że znów mogłem cię stracić i ten stres spowodował, że tak na ciebie nawrzeszczałem i powiedziałem słowa, których będę bardzo długo żałował, obiecuję poprawę.-Miał minę zbitego psa, że aż serce się kraje, ale jestem nie ugięta... Faktycznie jestem uparta jak osioł. Boże czy ten czarnowłosy półgłówek musi mieć zawsze racje.
-Dobra może trochę uparta jestem i nie posłuszna, ale nie chcę być słaba, tylko silna, żeby chronić ludzi, których kocham. Musisz to zaakceptować.-Oznajmiłam, patrząc mu głęboko w oczy.
-Dobrze zaakceptuję, ale podwoimy treningi, jak wyzdrowiejesz i zaczniesz dbać o zdrowie, nie mogę patrzeć jak palisz albo pijesz tyle kofeiny, że normalny człowiek by padł.-Więcej ćwiczeń zaakceptuje, ale na pewno nie zrezygnuje z energetyków i papierosów.
-Dobrze.-Westchnęłam.-LOKI!!!-Wrzeszczałam na cały głos, mimo iż wiedziałam, że gdzieś się tu czai w pomieszczeniu pod jakąś iluzją.
Czarnowłosy się pojawił z bananem na twarzy.-Co się tak szczerzysz jak głupi do sera?
-Odnalazłem idealny sposób na to, żeby mieć święty spokój i nie wysłuchiwać twojego jęczenia jak się pokłócicie.-Zamachnęłam się poduszką, by w niego rzucić, ale gdy materiał miał się już zetknąć z jego twarzą szybko się rozpłynął.
-Jeszcze go dopadnę.-Mruknęłam zła. Poczułam jak Buck dotyka moje pokaleczone plecy, na co się wzdrygnęłam.
-Mocno boli?
-Nie wiesz jak dotykasz to gilgocze.-Prychnęłam, ściągając koszulkę w dół.
-Przepraszam.-Szepnął, odwróciłam się w jego stronę i położyłam mu dłoń na policzku.
-Dobra teraz idziemy bo jestem głodna.-Zaśmiałam się dla rozluźnienia atmosfery.
Na następny dzień obudziłam się zaspana i obolała. Przez całą noc szukałam wygodną pozycję tak, aby nie czuć kłującego bólu ran.
Wstałam i przeciągnęłam się z ziewnięciem. Odsłoniłam zasłony, po czym się przebrałam by móc iść do kuchni po poranną kawę.
-Cześć.-Ziewnął Steve na co mu tylko odmruknęłam coś pod nosem. Wzięłam kubek i usiadłam przy blacie.-Jak się spało?-Zagaił.
-Tragicznie.-Odpowiedziałam krótko. Nie miałam ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
-Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść jak coś się dzieje.-Rozbił jajka na patelnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.-Może chcesz coś na sen? Prześpisz się jeszcze.-Dodał.
-Nie dzięki, wypiję kawę i lecę załatwiać kilka spraw.-Oznajmiłam dopijając zawartość kubka.
-Nie przemęczaj się.-Podsunął mi omlet, zatrzymując mnie tym w kuchni. Wiedział, że nie pogardzę jedzeniem, a szczególnie od niego.
-Dzięki Kapitanie.-Uśmiechnęłam się, łapiąc za sztućce. Po chwili poczułam coś mokrego na włosach i cichy śmiech zza plecami.-Obedrę cię ze skóry Sam. Ja mam tam opatrunki idioto.-Warknęłam zdenerwowana, czując szczypanie. Odwróciłam się z chęcią mordu w oczach.-W tym domu nawet nie można spokojnie śniadania zjeść! Jak wam się kurwa nudzi to coś sprzątnijcie albo kurwa na dwór wyjdźcie!-Krzyknęłam zdenerwowana. Wzięłam do ręki talerz i kubek po czym udałam się do pokoju Buckiego. Gdzie Falcon już nie wejdzie.
Weszłam do pustego pomieszczenia. Z zepsutym humorem zasiadłam przed telewizor i zaczęłam jeść śniadanie od Rogersa.
Po kilku minutach zawitał do pokoju brunet.
-Witam.-Uśmiechnął się. Jego widok choć trochę poprawił mi samopoczucie, a szczególnie koszulka, która podkreślała jego mięśnie.
-Gdzie ty byłeś?-Spytałam z ciekawości.
-Na małym treningu.-Usiadł. Złapał za widelec, na którym było wbite jedzenie.
-Czemu mnie nie wziąłeś?-Burknęłam zła. Mieliśmy mieć wspólne treningi.
-Mogę cię wziąć teraz.-Uśmiechnął się szelmowsko i zawisł nade mną. Kiedy chcąc nie chcąc położyłam się na plecy syknęłam z bólu.
James zerwał się na równe nogi.-Przepraszam zapomniałem. Zmieniałaś dziś opatrunki?-Zapytał na co pokręciłam przecząco głową. Wziął wodę utlenioną i plasterki.
-Zdejmij koszulkę.-Nakazał na co zrobiłam się cała czerwona, przypominając sobie o tym, że nie założyłam górnej części bielizny.
-Debilu nie mam stanika, nie zdejmę koszulki.
-Dobrze to podegnij chociaż, przez koszulkę nie dam rady.-Westchnął z nutą zawiedzenia.
Kiedy zmienił mi opatrunki, dokończyłam omlet i postanowiłam udać się do siebie, ale poczułam ręce, oplatające mnie w tali.-Gdzie mi uciekasz?
-Bucky mam sporo pracy.-Jęknęłam.
-Co niby jest ważniejsze ode mnie?-Zamruczał mi do ucha, czym wywołał u mnie ciarki. Wiedział jak działa na mnie i doskonale to wykorzystywał.
-James na prawdę muszę iść mam zdjęcia na dwunastą, a o czternastej wykład. Muszę wyglądać jak człowiek, a chcę się wkupić w łaski ludzi.
-Pojadę z tobą. Na mieście wszędzie są chmary agentów Hydry.-Zmarszczył brwi. Westchnęłam ciężko, myślała, że dziś odpocznę od znajomych mi ludzi.
-Dobra to idę się ubrać, za pięć minut przy aucie.-Odparłam mając nadzieję, że brunet mnie puści, żebym mogła iść, ale nic bardziej mylnego.
-Kochanie jest dopiero w pół do dziewiątej, mamy sporo czasu.-Zaczął mnie całować po karku i przygryzać skórę.
-B-b-bucky.-Jęknęłam, uśmiechając się szeroko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top