10.
-Julia!-Wbiegł do pokoju chłopak. Zaczął mnie szturchać, jednak moje pragnienie snu było większe.
-Mmmmmm? Daj pospać. Jestem zmęczona.-Mruknęłam, naciągając na siebie kołdrę.
-Jest 7:35.
-Cholera!! Spóźniłam się! - Wyrzuciłam go z pomieszczenie by móc się ubrać. Szybko spięłam włos spinką, po czym pobiegłam na plac. Stanęłam na wolnym miejscu, między innymi i ich naśladowałam.
-Julia.-Powiedział, Strange, który zauważył moje nagłe pojawienie się. -Łap! Z tym będzie Ci łatwiej.-Rzucił mi pierścionek. Zaczęłam dłońmi rysować okrąg, jak pokazywał mi doktor. Zaczęły się pojawiać jakieś małe iskierki. Uśmiechnęłam się, po czym przymknęłam oczy, próbując się skupić. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam portal do restauracji. Wzruszyłam ramionami, po czym wyciągnęłam rękę po cheeseburgera, który stał na ladzie. Zamknęłam portal, po czym usiadłam po turecku i zaczęłam jeść moją zdobycz,
-Nawet pożyteczne to.-Roześmiałam się. Dał mi dokończyć śniadanie, po czym złapał za jakiś patyk.
-Umiesz walczyć?-Odgarnął włosy do tyłu.
-Mniej więcej.-Wstałam i otrzepałam się.
-Przetestujemy twoje umiejętności.-Kiwnęłam głową. Magiczny kijek zmienił w jakieś lasso uderzając nim o podłogę.
-A ja?!-Przestraszyłam się. Wyglądało to groźnie.
-Ty sobie musisz ją wyczarować.-Uśmiechnął się zadziornie. Na szczęście widziałam w książkach jak się tworzy dowolną broń. Zaczęłam pokazywać znaki, które pamiętam z ksiąg starożytnej. Kiedy zobaczył, że wymachuję rękoma i nawet coś się tworzy, podbiegł i zaczął atakować. Linę obwinął wokół mojej kostki, a następnie mocno pociągnął, przez co uderzyłam o twardą posadzkę.
-Mogę prosić o jakieś fory?-Wstałam. Czułam, że nabyłam kilkanaście nowych siniaków. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym znowu się zamachnął.-Prosiłam o fory!-Krzyknęłam, unikając cudem kolejnego ciosu. Złożyłam jakieś zaklęcie, a na dłoniach pojawiły się tarcze.-I co ja mam z tym zrobić?-Szepnęłam sama do siebie. Wolałabym też magiczną pałkę. Zasłoniłam się dłońmi przed ciosem czarodzieja. Dzięki magii nie poczułam żadnego uderzenia. Złapałam za jego linę, a następnie wyrwałam mu z rąk.-Wygrałam!-Zaśmiałam się zwycięsko. Złapałam go za nogę i wzięłam z niego przykład. Oplotłam wokół kostki i pociągnęłam. Gdyby nie jego magiczna pelerynka, dawno by już leżał tak jak ja wcześniej.
-Nie tak źle było.-Pacnął mnie w ramię i odebrał artefakty.-Możesz sobie zrobić trochę przerwy. Po południu wznowimy zajęcia.-Kiwnęłam głową.
Dobrym pomysłem było przejście się po świątyniach. Oglądałam artefakty i czytałam ich opisy, które mnie intrygowały. Nie wyobrażałam sobie, że takie rzeczy mogą istnieć, a w dodatku posiadać magiczne zastosowanie. Wyjęłam kartkę z kieszonki, którą ubiegłego dnia używałam do tłumaczenia księgi. Stanęłam przy artefakcie i wyszeptałam zaklęcie. Nagle zaczął się poruszać. Początkowo myślałam, że mi się przywidziało. Przetarłam szybko oczy i ponownie spojrzałam. Wyleciał nagle z gabloty, po czym szybko przemieszczał się po sali.
-Panie doktorze!-Krzyczałam przestraszona, szukając go po korytarzach.
-Co się stało? Nie krzyczy się, gdy mistrzowie medytują.-Skarcił mnie. Jednak nie zważając na jego gadkę, złapałam go za kawałek peleryny i zaprowadziłam do pokoju, gdzie latało magiczne coś.
-Jak to wyłączyć?-Zaśmiałam się nasercowo. Ciemnowłosy westchnął, widząc rozbitą gablotę. Powiedział jakieś czary mary, a mały wisiorek spadł na podłogę. Odłożył do rozbitej gabloty, po czym wyprowadził mnie z pokoju artefaktów.-Nie baw się zaklęciami, a szczególnie tymi, które wywołują złe demony.-Pogroził palcem.-Gdy Wong się będzie pytał czemu tam jest bałagan, odpowiadasz, że nic nie wiesz, a ja nie mam z tym nic wspólnego.-Rozbawiona przytaknęłam.-Choć pomożesz mi układać księgi w zadość uczynieniu.-Oznajmił. Poszliśmy do biblioteki. Pod okiem Wonga układaliśmy je alfabetycznie na pułki.
-Telefon do ciebie! Rogers, coś się stało.-Powiedział szybko. Nic dobrego nie wróżyły te słowa. Miałam nadzieje, że chociaż się nie pozabijali, pod moją nieobecność.
-Halo? Coś się stało?-Spytałam z obawami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top