VIII
Droga od domu Alexandra do tego Nathana zajęła trochę czasu, ale stosunkowo mało, wszak dwójka zamówiła taksówkę. Ale jeszcze w aucie kłócili się, który ma zapłacić, próbując wszelkich sposobów na udowodnienie swojej racji. Przez to kierowca miał ich już szczerze dość i specjalnie szukał najkrótszej drogi, do tego jeździł nieco szybciej, aby się ich pozbyć. Co prawda przez nich zarobił mniej, ale wolał to i absolutną ciszę niż dźwięk dwójki dojrzewających sportowców, których połączenie ego jednego z drugim groziło wybuchem pojazdu.
Lee i Johnson zostali niemal wypchnięci gdzieś na rogu blisko magicznego zamku, jak niegdyś Nathan to określił w pewnych okolicznościach.
Gdy tak powoli zbliżali się do domu, bruneta nagle olśniło, aż stanął, a Noah spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Moja matka mnie zabije... - westchnął Nathan.
- Nie pytaj nawet, co moja mi zrobi jak dowie się, że tak skończyłem...
- Plan jest taki, że jak wejdziemy to idziemy szybko, ale cicho do mojego pokoju. Tam podładuję telefon i zadzwonię, że nie jestem w stanie nigdzie iść.
- Ten plan jest idiotyczny, wiesz?
- Masz jakiś lepszy?
- No nie... - warknął.
- Więc tak zrobimy.
Średnio przekonany zielonooki mimo wszystko pokiwał głową, nie mając już siły ani chęci na kłótnię, nie wiadomo na jaki temat.
Zaraz Nathan pewnie wyprzedził rudowłosego, stając już naprzeciw wejścia. Niewiele myśląc po prostu złapał za klamkę, tym samym otwierając drzwi, przez które zaraz przeszedł, ciągnąc za sobą piegowatego towarzysza. Dwójka natychmiast skierowała się w stronę schodów, robiąc duże, lecz delikatne kroki tak, aby nie wzbudzić podejrzeń innych domowników. Szli tak przez chwilę, gdy nagle obok nich stanęła raczej niska blondynka, której znakiem charakterystycznym była ciemna, czerwona szminka.
Gdy Nathan dostrzegł kobietę kątem oka poczuł, że umiera... Ale mimo to odruchowo schował skutą rękę za plecy.
- Teraz wolisz rudowłosych chłopców zamiast dziewczyn, synku? - spytała pani Lee bez większego zawahania.
- Co?! - brunet spojrzał na matkę oburzony, za to Noah parsknął śmiechem.
- Wcześniej przyprowadzałeś tylko dziewczyny... - zaśmiała się - A tu jakiś chłopak i to dokładnie w twoim typie...
- On nie jest w moim typie! Akurat nie w moim! - mówiąc to aż otworzył szerzej oczy, za to poczuł szturchnięcie ze strony rudowłosego.
- Co to znaczy, synku? - dalej spoglądała na niego z uśmiechem.
- Eeee, to nic... - zaśmiał się nerwowo - Słuchaj, bo...
- Tak?
- Ja i Noah mamy ważny projekt do zrobienia! - wymyślił na szybko, co znów rozbawiło Johnsona - Więc nie mogę z tobą nigdzie iść ani nic, hehe... To co, my idziemy... - po czym skierował się w stronę schodów.
- Czekaj, czekaj...
Na te słowa Nathan wzdrygnął się, ale posłusznie stanął prosto, czekając na to, co powie dalej kobieta.
- Ty coś ukrywasz, ty mały łobuzie... - blondynka zaczęła mu się przyglądać, aż dostrzegła, że chłopak podejrzanie chowa coś za siebie - Pokaż.
- Ale co? - zaśmiał się niewinnie.
- To, co chowasz, skarbie...
- To nic takiego!
- Nathan.
Wtedy chłopak przybrał zmartwioną minę małego chłopca, nie chcąc za nic pokazać. Lecz mimo wszystko jasne spojrzenie matki nie odpuszczało, przez co brunet ugiął się przed nią i ulegle uniósł rękę. Gdy blondynka dostrzegła na nadgarstku syna nieprawdopodobnie prestiżową bransoletkę, najpierw poczuła skołowanie, po czym wybuchnęła złością i oszołomieniem zarazem:
- Coś ty znowu zrobił?!
- To przypadek! - jęknął chłopięco Nathan.
- Zwariowałeś! I wy tak cały dzień chodziliście?! - dwójka spojrzała po sobie, po czym bezbronnie pokiwała głowami w stronę kobiety - Zgubiliście kluczyk?!
- Właśnie nie - wyjaśnił brunet i zaczął tłumaczyć, aż rzekł - .... I właśnie dlatego nadal musimy ze sobą tak chodzić.
- Te nauczycielki są nienormalne! - zawołała blondynka, marszcząc gniewnie brwi, po czym złapała za telefon, na którym wybrała numer, a potem przyłożyła do ucha.
- Do kogo dzwonisz, mamo?
- Do tej idiotki!
Noah i Nathan wymienili się spojrzeniami wraz z rozbawionymi uśmiechami, jakby rozumieli się bez słów. Chociaż nadal byli wrogami na śmierć i życie to mimo wszystko sami już przestawali brać tę sytuację na poważnie, bo kto wytrzymałby tak dużo czasu z kimś, kogo się szczerze nie znosi, a jeszcze trzeba ze sobą współpracować...
Kobieta w końcu odłożyła urządzenie, wzdychając ciężko i rozglądając się po całym pokoju.
- Ja nie wytrzymam... - rzekła ze skołowaniem, po czym spojrzała na dwójkę - No nic, narazie musicie iść obydwaj.
- Gdzie? - zdezorientowany Nathan zmarszczył brwi - Po co właściwie byłem ci potrzebny?
- Jak to po co? - zawołała zaskoczona - Musimy wybrać suknie na ślub i wesele!
- Coo?! - wrzasnął - Myślisz, że mnie obchodzą takie głupoty?!
- Chwila, mnie obchodzą - niespodziewanie wtrącił Noah - Jako dziecko często biegałem z moją siostrą po salonie mojej mamy...
- Wciąż jesteś dzieckiem, mój drogi chłopcze - spojrzała na niego wymownie, po czym zaśmiała się - Jak długo się znacie z Nathanem? Bo mam wrażenie, że jesteście do siebie bardzo podobni...
- Oj, zdecydowanie za długo... - rudowłosy nieśmiale spojrzał w bok.
- Mhm... No nic. Idziemy, chłopcy.
Brunet chciał jeszcze zaprotestować, ale zdecydowanie matki zabrało mu ostateczne słowa sprzeciwu, do tego Noah posłusznie poszedł za kobietą, ciągnąc Lee ze sobą.
***
Około godziny później cała trójka podjechała pod prestiżowy salon sukien ślubnych, zgodnie z zapowiedzią kobiety. Miejsce naturalnie wypełniała biel z dodatkami złota, a wystawy były podświetlane na różne, subtelne kolory. Z pewnością wieczorem wyglądałoby niesamowicie, ale ci dotarli jeszcze, gdy było widno.
Pierwsza z samochodu wyszła elegancka kobieta, której perfumy zajęły cały samochód, a były na tyle intensywne, że widocznie zauroczyły kierowcę. Mężczyzna odprowadzał blondynkę wzrokiem w czasie, gdy Nathan i Noah doszli do kolejnej sprzeczki, próbując wydostać się z pasów. Mimo, że była to banalna czynność, im jednak sprawiała dużo kłopotu.
- Pospieszcie się! - zawołała Alice, matka Nathana - Przestańcie zachowywać się jak małe dzieci!
- Jak to jest być tak młodą mamą dwójki dorastających nastolatków? - spytał kierowca z życzliwym uśmiechem w stronę kobiety.
- Co? - zaśmiała się - Tylko jeden z nich to mój syn... Zresztą, jaka tam młoda! Mam już swoje lata! - dokończyła śmiechem.
- Niemożliwe...
- Nie jestem jakaś stara, ale bez przesady...
Kiedy dwójka dorosłych rozmawiała, rudowłosy i brunet wreszcie odblokowali swoje pasy i zaczęli wychodzić, ale zaraz poczuli kolejną blokadę pod postacią kajdanek, wszak wychodzili innymi stronami.
- Kurwa! - warknęli obydwaj.
- Nathan... - rzekła karcąco blondynka.
- Boże, przepraszam... - westchnął od niechcenia.
W końcu bramkarz i napastnik zdecydowali się wyjść stroną tego drugiego, ale tylko dlatego, że tamtędy było bliżej do salonu. A, gdy tylko wydostali się z samochodu, cała trójka już ruszyła prosto do środka, gdzie na wstępie powitała ich skromna grupka młodych dziewczyn w eleganckich, pudrowych kolorach. Zapewne każda z nich była w roli doradcy klienta, ale jedna wyróżniała się, przede wszystkim wiekiem. Kobieta posiadała zdecydowanie mocniejsze rysy od reszty, ale też uśmiechała się znacznie pewniej od reszty swoich koleżanek.
- Witam serdecznie - najstarsza kobieta zwróciła się do przybyłej właśnie klientki, posyłając jej życzliwy uśmiech - Pani Alice Lee, zgadza się?
- Tak, tak... - zaśmiała się - Jestem tak jak się umawiałyśmy.
- Dobrze. Zatem zapraszam...
Kobieta sprawnie wskazała kierunek, w którym poszła, a reszta sprawnie za nią podążyła. Chociaż Nathan nie robił tego chętnie, wszak w ogóle go to nie interesowało. Wcześniej jeszcze może trochę umiał udawać przed swoimi dziewczynami, ale teraz już nie musiał... Jego uwaga kręciła się wokół Alexandra, a ten nie gustował raczej w damskich ciuchach... A nawet, gdyby takie lubił nosić, brunet wciąż by nie przejawiał zainteresowania nimi...
Z kolei Noah, przyzwyczajony do klimatu salonu sukien ślubnych, obojętnie wędrował za dwoma kobietami, które z zaangażowaniem omawiały plan. Nie słuchał ich zbytnio, a to dlatego, że jak zwykle trzymał słuchawkę w uchu i dzięki temu wytrzymywał wiele sytuacji z pozoru nudnych...
Zaraz przeszli do wielkiej sali, w której mierzono każdy zestaw zgromadzony w salonie. Nathan i Noah usiedli na niewielkiej sofie w kolorze nieco ciemniejszego różu, za to Alice zajęła się sprawą swojego stroju. A ponieważ była to sprawa nieco skomplikowana, dwójka chłopaków złapała za telefony i zaczęła je przeglądać.
Czas mijał i mijał, podczas którego Nathan ciągle wzdychał ze znudzenia. Kątem oka dostrzegał, jak jego matka mierzy suknie, ale to nie robiło na nim wrażenia... Gdy nagle ze zdumieniem uniósł wyżej głowę, dostrzegając kobietę w sukience wyjątkowo dopasowanej do niej. Błyszczała, ale nie przesadnie, a przy tym zachowywała swój tradycyjny krój, jakim było proste załamanie w talii, a także nagie ramiona. Nie mówiąc już o jej subtelnych dodatkach na głowie, które dodawały całości nieco uroku... Onieśmielony brunet aż odruchowo rozchylił wargi w zachwycie na widok tak pięknej kobiety, jakby w życiu nie widział piękniejszej, ale zaraz odwrócił wzrok wraz z grymasem, gdy jego zainteresowanie zauważyła sama podziwiana.
- Co sądzisz, synku? - spytała Alice swoim czułym głosem matki.
- Nie wiem, nie interesuje mnie to... - burknął chłopak, udając, że robi coś bardzo zajmującego na telefonie.
- Wygląda pani naprawdę doskonale - przyznał rudowłosy, lustrując wystrojoną blondynkę - Tylko coś bym zmienił...
Zaraz jednak szarpnął ciut niższego chłopaka, następnie zmuszając go do wstania, a wtedy Noah sprawnie podszedł do dodatków. Chwycił jakąś spinkę, po czym zamienił nią tę, która jeszcze przed chwilą leżała grzecznie we włosach Lee. Zaskoczona kobieta przejrzała się w lustrze jeszcze raz, a wtedy rzekła z ekscytacją:
- To naprawdę pasuje o wiele bardziej! - posłała w stronę młodszego szczery uśmiech - Twoja przyszła żona kiedyś będzie miała szczęście, że będzie wychodzić za chłopaka o tak dobrym guście...
- W sumie to... - i tutaj Noah skołował się w niepewnym uśmiechu - Raczej nigdy się nie ożenię...
- Dlaczego? - spytała zaskoczona.
- Bo jest gejem! - zawołał Nathan bezczelnie. Wcale nie akceptował, że Noah tak się podlizuje własnej matce napastnika.
- Właściwie... To nawet lepiej... - westchnęła blondynka - Teraz te dziewczyny są takie głupie i interesowne...
- Dlaczego tak pani sądzi? - zaśmiał się chłopak. Interesowała go ta sprawa, bo sam miał siostrę w swoim wieku, a ona na pewno nie była taka jak myślała pani Lee.
- Wszystkie dziewczyny mojego syna takie były... - palnęła bezmyślnie, na co brunet oburzył się.
- Doprawdy? - rudowłosy posłał drugiemu wymowne spojrzenie, prowokując go, a następnie dodał taktownie - To, że Nathan ma słaby gust do dziewczyn, nie znaczy, że wszystkie takie są...
- Właściwie masz rację... - przyznała - Ale ich trochę było...
- Mamo! - zazdrosny, wściekły i w dodatku zmieszany napastnik zawołał desperacko - Jak możesz?!
- Ale co, synku? - spojrzała na niego zaskoczona - Przecież to prawda... Ach, te geny twojego ojca...
Ich rozmowę przerwał telefon, którego dźwięk dobiegał prosto z drogiej torebki blondynki. Zdezorientowana, od razu podbiegła do niej i wyjęła z niej urządzenie, po czym odebrała, zaczynając od zdecydowanego:
- Tak, słucham?
Chwilę później jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie, gdy usłyszała, z kim ma "przyjemność". Mimo to, zachowała poziom i nie zamierzała ulegać emocjom, które z pewnością kłębiły się w niej już od jakiegoś czasu. Tymczasem Noah i Nathan równie zaskoczeni spoglądali na kobietę, czekając wytłumaczenia całej sytuacji. Po wypowiedziach blondynki, szybko domyślili się, że sprawa ich dotyczy.
Wkrótce Alice skończyła połączenie, wzdychając ciężko. Nie zdążyła jeszcze ochłonąć, a dwójka szczeniaków o rudym oraz prawie czarnym zabarwieniu, już na nią napadała, pytając co i jak.
- Uspokójcie się! - wrzasnęła, tracąc na chwilę cierpliwość do dwójki. Zaraz poprawiła włosy, ubranie, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała, bardziej opanowana - Zaraz zostaniecie uwolnieni. Za jakieś pół godziny, jeśli - specjalnie podkreśliła w negatywny sposób - szanowna pani dotrze tu najszybciej jak się da...
- Boże, nareszcie... - obydwaj odetchnęli z ulgą.
- Myślałem, że już na zawsze będę musiał żyć z tym idiotą... - westchnął Noah.
- Sam jesteś idiotą - warknął Nathan, marszcząc brwi - złodzieju.
- Co? - wyśmiał go - O co ci chodzi teraz?
- Nawet matkę chcesz mi zabrać...
- Pojebało cię? - spojrzał na niego z kpiącym uśmiechem - Jedna mi już wystarczy... Z dwoma bym chyba oszalał.
- Czemu niby?
- Twoja matka jest cholernie podobna do mojej z charakteru.
Zanim Nathan zdążył coś odpowiedzieć, tym razem to telefon Noah zadzwonił. Chłopak niewiele myśląc, wyjął go z kieszeni i sprawnie odebrał bez większej reakcji i ze znużeniem, bo doskonale wiedział, że za chwilę usłyszy:
- Gdzie ty jesteś o tej porze?! Nie widziałam cię od kiedy wyszedłeś do szkoły, a już prawie noc! - zabrzmiał donośny ton kobiety.
- Nie denerwuj się, mamo... - odpowiedział spokojnie - Wiesz, że nie możesz teraz tak reagować w swoim stanie...
- Natychmiast wracasz do domu!
- Tak... - westchnął.
- Myślisz, że skoro masz prawie 2. metry i trochę mięśni to nic ci się nie stanie?! Nie takich porywali!
- Wiem... Spokojnie, mamo... Już wracam, naprawdę...
- Noah, wiesz, że się o ciebie martwię! To niebezpieczne być tak późno poza domem...
- Bez przesady... - już się zaśmiał, nie wytrzymując - Ja ci nic nie mówiłem, gdy zaczynałaś się spotykać z tym swoim Latynosem... - rzekł, jakby z wyrzutem - Zobacz jak skończyłaś...
- Wciąż jesteś zazdrosny?
- Ja? - prychnął - Nigdy nie byłem. Ani o niego, ani o to... Coś. Dobra, kończę... Będę w domu niedługo. Nie martw się o mnie. Kocham cię, pa.
Rudowłosy nie poczekał nawet na odpowiedź matki, tylko się rozłączył z lekkim naburmuszeniem na twarzy. Gdy schował telefon z powrotem do kieszeni, aż zacisnął pięść i przygryzł wargę, patrząc w bok, jakby próbował zebrać myśli.
Nathanowi ten widok w ogóle nie umknął, według niego Noah coś wyraźnie ruszyło, coś uraziło jego męską dumę. Wyczuł to, bo sam często przeżywał podobnie, chociaż nie chciał się przyznać... Chociaż z innej perspektywy wyglądało to dosyć zabawnie, teraz brunet bez grama nieuprzejmości, po bratersku spytał:
- O co jesteś zazdrosny?
- Nie jestem - stwierdził sucho - A zresztą, nieważne. To nie twoja sprawa.
Lee wzruszył ramionami, nie chcąc drążyć tematu. O dziwo nie miał ochoty na dręczenie swojego wroga, ale może przez własne zmęczenie, bo na pewno nie chodziło o jakiekolwiek zrozumienie. Nathan nadal nie lubił Noah i nie chciał tego zmieniać.
W końcu, po długich oczekiwaniach, po całym dniu męczarni, w salonie pojawiła się osoba odpowiedzialna za niedolę dwójki zawodników szkolnej drużyny piłkarskiej, geniusz wymyślania kar. Nie było tu jakiejś wielkiej filozofii czy rozmowy, kobieta odblokowała dwójkę i zniknęła tak jak się pojawiła. Pewnie na dwójkę by nakrzyczała i jeszcze miała pretensje, że ci zrobili coś nie tak, ale tam czaiła się także kobieta o potwornie silnej osobowości, która w życiu nie pozwoliłaby, aby jakaś idiotka podnosiła głos na jej małego synka, który swoją drogą był o wiele większy od niej, ale to wciąż było jej dziecko. To, że Noah mógł liczyć na jej obronę, to już tak przy okazji.
Gdy Noah i Nathan odczuli wolność, natychmiast zaczęli rozgrzewać nadgarstki, będąc w szczerym szoku, że można być tak szczęśliwym jedynie z powodu jakiegoś głupiego nadgarstka. A już szczególnie Lee, bo akurat ten pierwszy prawie, że zawodowo pracował między innymi tymi częściami ciała. Po momencie ekscytacji, Noah był już gotowy do zostawienia salonu, ale nagle uświadomił sobie coś...
- Ty, chodź tu - rudowłosy złapał za ramię bruneta i pociągnął do siebie, po czym rzekł mu dyskretnie przy uchu, groźnym tonem - Nikomu ani słowa o tym. A szczególnie jemu.
- O czym? - zmarszczył brwi.
- Wiesz o czym - posłał mu srogi wzrok, ściskając mocniej rękę chłopaka.
- No dobra, wiem - przybrał zadziorny wyraz twarzy - I co z tego?
- Masz trzymać mordę na kłódkę, rozumiesz? - warknął.
- Nie muszę - przyznał pewnie - I tak już prawie zapomniałem, co mi powiedziałeś... Ledwo cię słuchałem - parsknął śmiechem bezczelnie.
- Jesteś jedyną osobą, której to powiedziałem, zjebie - jego uścisk był podejrzanie mniej pewny - Lepiej, żeby to zostało tylko między nami. Przynajmniej teraz.
Po tych słowach rudowłosy zostawił śniadoskórego i pożegnał się niedbałym machnięciem ręką z ani odrobiną życzliwości w twarzy, jego wyraz był wręcz potwornie zimny i trochę samolubny. W takim stanie opuścił salon, pozostając w pamięci zdezorientowanego Nathana...
Brunet zmarszczył twarz, po czym zaczął się zastanawiać. Spędził cały dzień z Noah i jakimś cudem zdołał go nie zabić, ani ten, jego. Przez tę całą drogę do uwolnienia napastnik dostrzegł w rudowłosym coś więcej niż chytrego lisa czającego się na wszystko, co ma jego wróg o podobnej pozycji w społeczeństwie, zresztą mieli dość dużo wspólnego ze sobą, a może jeszcze więcej, czego nie byli jeszcze świadomi... W każdym razie Nathan zauważył, że Noah potrafi się zawstydzić tak po ludzku, szczerze... Był o wiele delikatniejszy uczuciowo niż ktokolwiek, kto nie znał go zbyt dobrze, mógłby pomyśleć... Ale przede wszystkim chłopak nie był samozwańczym panem świata, któremu należało się wszystko z samego faktu, że żyje... Co prawda miał dobre warunki, ale zapłacił za to niesprawiedliwą cenę... Pełen traumy swojej i siostry musiał walczyć z życiem, które kazało mu wybierać: być ofiarą lub oprawcą. I dlatego Noah z pozoru wyglądał na młodego mężczyznę o wybujałym ego i ciężkiej osobowości, a jako dodatek był naprawdę przystojny i pełen uroku, i jeszcze inteligentny... Prawdziwy Noah trochę różnił się od tej ambitnej kreacji, jaką rudowłosy stworzył na potrzebę przetrwania. A naturalny instynkt nie pozwalał mu dawać sobą pomiatać dla świętego spokoju, byle przeżyć... On miał swoje własne zasady. Wszystko działało, dopóki nie stracił czujności i uległ tak prostemu mechanizmowi... Nawet nie zauważył, gdy wpadł w sieć tego rodzaju uczuć, których nie da się już zatrzymać... Był skazany na porażkę, bo wcale nie wiedział, jak walczyć z gęstą siłą przyciągania... Przez to zatruwał się poczuciem wstydu, który nie pozwalał komukolwiek wyznać tego, co aktualnie czuje... Ale Nathanowi to powiedział. Mógł porozmawiać z każdym, znacznie lepszym materiałem na skarbnicę tej wiedzy, ale mimo wszystko to brunet poznał tę kompromitującą prawdę. Ten, który był bardzo blisko słabego punktu Johnsona... Przeciez on mógł mu dosłownie wszystko zdradzić, ale najpierw pewnie poleciałby do osoby, której sam ufa prawie najbardziej na świecie, wszak nie potrafił trzymać języka za zębami... Ale, ku nieświadomości Noah, Nathan wcale nie chciał nikomu mówić. Cholernie go korciło, aby powiedzieć Alexandrowi i jeszcze wyśmiać rudowłosego, ale coś go powstrzymywało... Sam nie wiedział co, ale nie mógł zdradzić kolegi z drużyny w tej jednej kwestii. Szczególnie, że w pewnym sensie był odpowiedzialny za jego stan, przecież był kapitanem ich drużyny. Zresztą miał granice i jakiś malutki kawałek serca, nawet dla tego debila... Przecież widział wyraźnie jak bardzo Noah jest zmieszany i zagubiony w tym, co czuje do Austina...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top