9

Moja pikawa zaraz wybuchnie,nie mam pojęcia kim jest ten mężczyzna.Powoli się wycofuję i staje w świetle latarni.Postać podchodzi do mnie i wzdycham  z ulgą.Delilatny promień światła oświetlił mi znajomą twarz.To mój wykładowca..Za dużo się ostatnio stresuje.
- Co Pan tu robi?- Pytam cicho i obserwuję jego podnoszące się kąciki ust.
-Myślałem o tobie ,chciałem przeprosić za swoją nieuwagę. Przeze mnie zemdlałeś.-Kiwam głową i opuszczam wzrok.
- Nic się nie stało..tylko nie napisałem egzaminu.-Drapię się po karku i przypominam sobie o stresującej sytuacji więc podgryzam wargę i odruchowo sięgam po paczkę papierosów,odpalam go zapominając o dobrych manierach.
- Nie poczęstujesz mnie?- Stajęw bezruchu i szybko naprawiam swój błąd ale ten odmawia.
- To niezdrowe.
-Wiec dlaczego się Pan upomina?
- Savoir-vivre.-Podchodzi bliżej.-Mam na punkcie wychowania,jak to się mówi ..bzika.-Puszcza mi oczko i chwyta za dłoń w której trzymam papierosa.-A tobie tych manier brak.-Zaciska dłoń na moim nadgarstku i sprawia,że puszczam to co trzymam.
- Nie pal ,nie zostaniesz sportowcem.
- Nie jestem sportowcem.-Prucham i podnoszę wzrok na jego twarz.Patrzy na mnie lekko mrużąc swoje kocie oczy.Przełykam ślinę i dodaję.-Studiuje psychologię..-Czekam na jego reakcję.Nie przestaje wpatrywać się we mnie z powagą na przystojenej buzi.Stoimi tak chwilę wpatrując się w Siebie.Nagle on jakby rozweselił się i słodko prychnął, pokazując szereg prostych zębów. Ciekawe czy nosił aparat..Puścił moją dłoń i wsunął ją w kieszenie eleganckich spodni.
-Podwiozę Cię do domu,wsiadaj.-Odwrócił się i wsiadł do swojego sportowego auta.Stalem bez ruchu nie wiedząc co powinienem zrobić w tej sytuacji..jeśli nie wsiądę będę musiał wracać do domu na nogach. Otworzył drzwi pasażera.
- Mam Ci pomóc wejść ?-Nie jestem pewien czy był rozbawiony..chyba zirytowany,że nie słucham tego co mówi.Ocknąłem się i chwiejnym krokiem ruszyłem do jego samochodu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top