8; złoty chłopiec

Sero Hanta uwielbiał z całego serca swój kierunek studiów. Naprawdę, bez krzty ironii mógł powiedzieć, że wybór akurat fizyki jako dalszej ścieżki był fenomenalny. Warto wiedzieć, że ów chłopak przejmował się naprawdę wieloma rzeczami. Myśl o przymusie decydowania o własnym losie spędzała mu sen z powiek niemal co noc w ostatniej klasie liceum. Ta myśl mąciła mu w głowie każdego poranka, popołudniami utrudniała przełykanie lunchu, a wieczorami sprowadzała na niego istną chmarę złych duchów, które za zadanie obierały sobie krążenie nad jego łóżkiem. Przez długi czas rozważał gap year*, jednak wtedy Mina powiedziała mu, że ma się wziąć w garść, co było jak kubeł zimnej wody i faktycznie jakimś cudem poskutkowało. Podszedł do egzaminów końcowych i miał na nich niezwykle zadowalające go wyniki, później przyjęto go na wymarzoną uczelnię... Tak właśnie było, pozostał tym samym złotym chłopcem, którym był od przedszkola. Tym samym, trzymającym małą rączką spódnicę mamy i uśmiechającym się do jej koleżanek, wychwalających go pod niebiosa za takt i kulturę osobistą. Tym samym, który robił najlepsze jedzenie dla znajomych, potrafił podzielić swój czas i dysponować nim jak kompozytor muzyką. Jakby dla niego doba miała przynajmniej pięć godzin więcej. Same dobre oceny, popularność w szkole, szacunek u nauczycieli i rówieśników, bycie wiceprzewodniczącym samorządu i granie w szkolnej drużynie tenisa. A jednak zawsze jakoś usuwał się na bok.

Na imprezach mógł być tym gościem, który siedzi na skórzanej sofie i popija z czerwonego jednorazowego kubeczka whiskey z colą, a mógł rzucać się z przyjaciółmi w ubraniach do basenu gospodarza. Mógł rumienić się ze spuszczoną głową podczas rozmowy z dziewczyną, a mógł całować się z trzema dziewczynami tej samej nocy. Mógł siedzieć przy stoliku swojej ekipy i śmiać się do rozpuku, rzucać frytkami w przypadkowe osoby i tańczyć z Denkim na stole zamiast po dzwonku iść na zajęcia, a mógł całą długą przerwę spędzić w zamkniętej kabinie z tacą na kolanach i łzami kapiącymi na wegetariańskiego burgera z falafelem. Mógł bajerować nauczycieli, będąc klasowym błaznem, a mógł narażać się na zniszczenie reputacji, przypominając o sprawdzianie. Sero niezaprzeczalnie był człowiekiem rażących przeciwieństw. Każdy przymykał na to oko, odkąd pamiętał. Zawsze jakoś usuwał się na bok.

Ostatni dzień szkoły zakończyli, jak na najpopularniejsze osoby w szkole przystało – pojechali pickupem nad ocean i spali na plaży pod gołym niebem, na piasku sypiącym się pod koszulkę, pozwalając, by nowy etap w ich życiu rozpoczęło wschodzące na teksańskie niebo słońce i otuliło ich twarze pomarańczową poświatą. Tak dla zabawy. No i żeby Ashido miała, co nagrać do vloga, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. Spędzili ten czas naprawdę wspaniale, wszyscy wznosząc toast najdroższym szampanem, jakie w barku swojej matki znalazł Katsuki, w zdobionych złotem kieliszkach. Wbieganie w fale obszywane przez wzburzoną wodę bałwanami było obłędne. Słony smak wolność w ustach był najwspanialszym, co poczuł podczas całej swojej przyjaźni z tymi wariatami, łaknącymi przygody życia. Bo kto pływa w pieprzonej Zatoce Meksykańskiej w togach z wręczenia dyplomów? Kurwa, to trzeba kiedyś powtórzyć – właśnie to powiedział, kiedy następnego dnia się pakowali. Chociaż wzbraniał się przed tym pomysłem. Mówił z przejęciem o konsekwencjach takiego wypadu. Jak ojciec pouczał całą grupę. Bo cholernie bał się, że będzie to jego koniec bycia perfekcyjnym dzieckiem. Zawsze jakoś usuwał się na bok.

A oni zawsze kiedy on tego potrzebował podpierali ścianę razem z nim. Nie pytali. Po prostu byli. Czasem wypychali przed tłum, kiedy jemu brakowało odwagi zrobić dwóch kroków więcej, a czasami chwytali za ramię, kiedy te dwa kroki dzieliły go od przepaści. Dla nich nie był tylko ideałem syna, ucznia i obywatela. Był ich przyjacielem, na którego można liczyć, z którym przeżywa się najpiękniejsze chwile, wkraczając w dorosłe życie, któremu ufa się bezgranicznie i dzieli się swoimi problemami. A oni byli opoką. Delikatną z pozoru jak pajęcza sieć, jednak tak misternie utkana przez wiele wkładu i ciężkiej pracy, że nawet najsilniejsza wichura problemów czy dylematów nie byłaby w stanie jej rozerwać. Rzecz jasna, były ciche dni. Kłócili się i godzili. Blokowali się na wszystkich komunikatorach. Przechodzili trudne chwile, ciche dni i płaczliwe noce z żalami wylanymi wraz z potokiem łez w satynową poduszkę. Potrafili robić sobie świństwa, rozgadywać głupie plotki, szkodzić innym i robić totalnie żałosne ruchy w swoim licealnym życiu. Ale ważniejszym było, że potrafili sobie nawzajem wybaczyć i ubytki łatali długimi godzinami rozmów, wyjściami na miasto i chęciami. Jak ci chińscy tiktokerzy łatający dziury makaronem instant.**

Widok łez na policzkach Denkiego tej grudniowej nocy, kiedy razem stali przy tablicy w auli, był więc dla niego jak zatruta strzała.

Mimo że od tego wydarzenia minęło już kilka dobrych dni, jego umysł wciąż huczał od niewypowiedzianych myśli. Poczucie sumienia nie dawało mu normalnie funkcjonować, więc nawet jego ukochane zajęcia nagle zaczęły go irytować. Irytowała go również ta niemoc. Wiedział, jak delikatny potrafił być Kaminari. Spędził z nim kawał życia. Widział go w najlepszych i najgorszych chwilach. I bolało go to, że pozwala sobie pomóc, nie pomagając innym. Ale nic nie zadziałał w kierunku rozwiązaniu tego problemu i spytaniu, co zadziało się tamtego wieczoru w życiu blondyna. W ogóle co go tak trapi ostatnimi czasy. Jasne, od wypadku bywał rozchwiany, bardziej emocjonalny i wszystko przyjmował do siebie bardziej, ale zdawał się nad tym panować.

Hanta siedział przez dobre dwadzieścia minut na łóżku, a jego jedyną aktywnością, prócz, rzecz jasna, oddychania było kręcenie knykciami młynków. Wykorzystywał czas, który Kaminari spędzał w łazience, żeby przestudiować w głowie dokładnie jeszcze kilka razy swój plan działania. Nie był złożony, a mimo to czuł, że dłonie mu się pocą i co chwilę wycierał je o jeansy.

Drzwi uchyliły się i Kaminari z mokrymi włosami wparował do sypialni, szurając swoimi laczkami o podłogę. Na ramieniu przewieszony miał ręcznik o intensywnie zielonym kolorze, który kontrastował dość mocno za dużą koszulką, jakiej używał jako piżamy i nadawał mu jakiś taki zdrowszy wygląd.

— Ei do mnie pisał i pytał, czy nie chcielibyśmy się spotkać z nim, Sukim i Ashido w piątek. Zróbmy może coś szalonego, ha? — zagadnął. Silił się na jak najbardziej naturalny ton i chyba mu się to udało, bo jego współlokator nie wyglądał na zbytnio zdziwionego tą propozycją.

— Coś się ogarnie — odparł, z uśmiechem, targając czuprynę szorstkim materiałem.

Bo skoro sam nie umiał tego załatwić, trzeba było rozegrać to inaczej. W końcu Hanta, miejscowy złoty chłopiec, zawsze jakoś usuwał się na bok. Tym razem jednak miało wyjść mu to na dobre.

---

*Gap year (ang.) — termin odnoszący się do przerwy pomiędzy nauką, w tym przypadku pomiędzy liceum a studiami

**Ja was naprawdę przepraszam za to, że musicie znosić moje poczucie humoru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top