15; kocia własność
Podczas robienia kawy podczas ostatniego kwadransa swojej zmiany, Kaminari przyłapał się namyśleniu o Hitoshim. Było to na tyle dla niego szokujące, że na moment zastygnął w bezruchu z mlekiem dwuprocentowym zawieszonym w powietrzu. Trwało to może kilka sekund, jednak gdyby nie to, że Todoroki podczas przechodzenia z kilkoma paczkami arabiki w pudle, trącił go ramieniem, pewnie mógłby trwać tak zamrożony przez kolejną minutę. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Kolejne kilkanaście minut spędził w dziwnym otępieniu. Próbował wyprzeć natrętne myśli z głowy, a mimo to wciąż wracały uparcie na swoje miejsce.
— Zostań chwilę dłużej, Denki. Zaczekaj na Ochako, powinna być za kilka minut — rzucił do niego Shoto, kiedy wszedł do mniejszego pomieszczenia, żeby zabrać swoje rzeczy. Student spojrzał na niego pytająco, widząc, że już narzuca na siebie płaszcz. Był ubrany w dopasowane ciemnoszare spodnie od garnituru i popielaty golf, który dodatkowo podkreślał jego jasną skórę we wręcz mlecznym odcieniu. Kaminari nadal nie był w stanie zrozumieć, jak ktoś mieszkający w Teksasie, może nie być ani trochę opalony. Pewnie to dlatego, że sam strasznie łatwo łapał słońce. Chłopak, widząc jego spojrzenie, westchnął przeciągle. — Idę na randkę. Z Izuku.
— Izuku... Izuku... Coś mi mówi to imię.
— Pracuje w kwiaciarni na naszej ulicy. Przyjaźni się z Ochako — podpowiedział mu. Zauważył na jego twarzy lekki uśmiech. Cieszył się. Tak naprawdę. A Denki był naprawdę zadowolony jego szczęściem.
— Zatem udanej randki! — Podniósł do góry skrzyżowane palce, pokazując w ten sposób swoje wsparcie, po czym narzucił na siebie z powrotem fartuch i wrócił do głównej części kawiarni.
Ludzi nie było zbyt wielu. Późne popołudnia generalnie były spokojniejsze. Pomachał wychodzącemu przyjacielowi i, widząc tak mały ruch, wziął się za wycieranie stolików i uzupełnianie podajników do serwetek. Ostatnio niedbale obcięte włosy, których teraz nie dało się nawet związać w kucyka, opadały mu na czoło, odwodząc go od aktualnie wykonywanych czynności. Czuł się tego dnia jeszcze dziwniej niż zwykle i jedynie modlił się o to, żeby Uraraka zaraz weszła przez frontowe drzwi i uchroniła go od potencjalnej rozmowy z klientem. Za dużymi oknami wrzało. Miesiąc przed świętami w mieście zawsze wydawało się być gęściej niż przez resztę roku. Po ulicy jeździło więcej aut, a na chodniku trudno było nie wtopić się w tłum Amerykanów sezonowo pochłoniętych gorączką przygotowań. W galeriach zaczęto już wieszać ozdoby świąteczne zastępując te halloweenowe, które do niedawna upiększały witryny sklepowe ogniście rudymi dyniami, pajęczynami i duchami z prześcieradła.
Denki już dawno stracił tę iskierkę, którą Boże Narodzenie zawsze z niego wykrzesało. Święta stały się dla niego sezonem zimowej kawy, dorabianiem dodatkowo jako elf w centrum handlowym i wypatrywaniem przecen na prezenty dla przyjaciół. Nie widział w tym już niczego głębszego. Komercyjna kreacja spędzania grudniowych wieczorów przy stole z rodziną całkiem różniło się od sposobu, w jakie on je spędzał. Jego przyjaciele co roku go do siebie zapraszali na zmianę i to było chyba jedyne, co naprawdę doceniał w tym kociokwiku związanym z pieczeniem nieracjonalnie słodkich wypieków, dodawaniem do wszystkiego korzennych przypraw i wbijaniem się choinkowych igieł w stopy.
Katsuki poszedł na pierwszy ogień. Może dlatego, że chłopak naprawdę za swoim domem nie przepadał i chciał załatwić tę sprawę na początku. Odkąd pamiętał, narzekał na swoją mamę o równie trudnym charakterze co jego, co wprowadzało do relacji nieprzyjemną atmosferę, która jedynie zaplatała warkocze z krzywdzących sytuacji, stresu i kłótni, jakie przynosiła każda ich konfrontacja. Pokrzepiający, nerwowy uśmiech Masaru Bakugou wcale nie przynosił wtedy Denkiemu ukojenia. Czuł, że jest na nieodpowiednim miejscu, jedząc kupny pudding w ciszy, mając wrażenie, że Mitsuki potrafi być niemiła jedynie dla swojego jedynego dziecka. Aż w końcu go uderzyła, kiedy położył łokcie na stole. Wtedy Kaminari stracił już nawet apetyt na budyń, a co dopiero na jakiekolwiek interakcje z akurat tą kobietą.
Święta u Ashido były dużo przyjemniejsze. Jej tata był klasycznym przykładem ojca, który wita nowego chłopaka swojej córki z karabinem, a jej mama była niemal idealną kopią Miny. Te same błyszczące duże, głęboko osadzone oczy, loki okalające opaloną buzię jak aureola i pełne wargi układające się w jeden z najładniejszych uśmiechów, jakim można zostać obdarzonym. Czuł się, jakby poznał wcielenie Hadesa i Persefony. Pani Hyunjoon była bardziej jak starsza siostra niż matka. Naprawdę potrafiła zacząć rozmowę, pracowała jako organizator ślubów i od razu dało się zauważyć, po kim Mina przejęła większość cech charakteru. Natomiast mężczyzna siedział cały czas poważny, w swoim najlepiej wykrojonym garniturze, z twarzą jakby wyciosaną w drewnie. W połowie kolacji w drzwiach zjawił się także najmłodszy członek rodziny, piętnastoletni brat Ashido, przechodzący wyraźnie przez emo fazę. Przeprosił za spóźnienie, plącząc się we własnych wymówkach, zmierzył Kaminariego wzrokiem spod byka (pierwszym co zauważył Denki była linia wodna pokryta nieudolnie kredką do oczu) i opadł z westchnięciem na krzesło. Chwilę później założył słuchawki, zamiast razem z wszystkimi jeść indyka. Kiedy ojciec upomniał go, spojrzał na niego z politowaniem, pytając, czy chce, żeby zmarnowały się pieniądze, które wydał na to, żeby wykupić ścieżkę Raya. Kaminari totalnie nie zrozumiał wtedy, o co chodzi, ale przysiągł sobie, że nie będzie sprawdzać nawet, kim jest Ray.
Rodzina Kirishimy była jedną z najbardziej specyficznych z wszystkich, jakie przyszło mu poznać w swoim życiu. Jego mama wychowywała swoje dzieci, wszyscy mieli niemal tyle energii, co Eijiro, a dodatkowo pół kolacji obgadywali swoje kuzynostwo, to bliższe i dalsze. To wszystko sprawiło, że na początku Denki nie miał pomysłu nawet, jak wbić się w rozmowę. Nie pozwolono mu pomóc w nakryciu do stołu, więc siedział na wypłowiałej kanapie i uśmiechał się za każdym razem, kiedy ktoś skierował w jego kierunku jakieś słowa, w większości cholernie szczere i miłe. Wiedział, ile dla jego przyjaciela znaczyło to, że jest z nim w tym dniu i spędza czas w jego gronie. W powietrzu unosił się zapach pieczeni, w szybach odbijały się migające lampki choinkowe, a w tle słychać zapętlone Last Christmas. Dopiero po jakiejś godzinie, kiedy jedzenie zaczęło znikać ze stołu, któraś z sióstr zaczęła temat liceum, a że wszyscy chodzili do jednej placówki, mogli wspólnie ponarzekać na co gorszych nauczycieli.
Dom Hanty znał dobrze. Znali się prawie od zawsze, więc bywało tak, że w wakacje przesiadywał tam więcej niż u siebie, ale jednak to miały być jego pierwsze święta tam. U rodziny idealnej, wzorcowej, jak z obrazka, której równie perfekcyjną wieczerzę miał zepsuć swoją obecnością.
Ta myśl wywołała u niego nieprzyjemne ucisk w brzuchu. Zamknął metalowy podajnik serwetek, włożył do pojemnika więcej cukru w papierowych torebkach i wziął głęboki oddech. Wrócił za ladę, ocenił krytycznym spojrzeniem stanowisko. Zauważywszy, że wszystko jest na swoim miejscu, pochylił się nad leżącymi przy kasie chaotycznymi notatkami z ostatnich zajęć. Fakt, że jego wykładowca z klasy laboratoryjnej był mężczyzną po siedemdziesiątce, którego jedyną rozrywką było zaczepianie studentek obecnych na jego zajęciach, było niezbyt dobrze odbieranym przez niego zjawiskiem. Za każdym razem, kiedy myślał o tym konkretnym facecie, miał odruch wymiotny.
Usłyszał charakterystyczne trzaśniecie. Zwrócił głowę w stronę drzwi, gdzie zastał Ochako ubraną w grubą puchową kurtkę upodabniającą ją do bałwana. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego ciepło i zanim zdążył się z nią przywitać, już zamknęła przed jego nosem drzwi do pomieszczenia gospodarczego. Moment później wystartowała z pomieszczenia i tuż przed nim wylądowała niemal stuwatowa kulka czystej energii, z włosami związanymi w kucyk, czerwonymi policzkami i gotowością do pracy wymalowaną na twarzy. Kaminari bez słów zrozumiał, że już może iść wziąć swoje rzeczy, więc pożegnał się z Uraraką skinieniem głowy i kilkoma słowami, w których napomniał, co powinna jeszcze zrobić.
Po przebraniu się, zarzucił na ramię skórzany pasek torby i, po dotknięciu metalowej gałki jego bramy do szarej rzeczywistości niepachnącej cynamonem, automatycznie odetchnął z jakiegoś rodzaju ulgą.
Dopóki kolejny raz tchu nie zabrało mu zderzenie się z Hitoshim na dworze.
— Bałem się, że się spóźniłem, ale złapałem cię! Dzięki bogu! — Uśmiechnął się zadowolony Shinsou. Na jego blade policzka padało miękkie światło ze Starbucksa, nadając mu nieco anielskiego wyglądu.
— Po pierwsze i tak wiesz, gdzie mieszkam. Po drugie, nie wiem, czy to było złapanie, dosłownie uderzyłem czołem w twoją klatkę piersiową — odparł sceptycznie Kaminari, powstrzymując się przed tym, żeby się nie wyszczerzyć jak głupi do sera. Dopiero o nim myślał, a on właśnie wpadł na niego pod kawiarnią. Serce kołatało mu w piersi jak szalone, nawet nie był w stanie określić dokładnego powodu. Dodatkowo chłodne powietrze wdzierało się do jego nosa oraz ust, owiewało jego mokre od minusowej temperatury oczy i w sumie było jednym czynnikiem przytrzymującym go na nogach po nadgodzinach.
— Bluza — powiedział, wypuszczając powietrze z płuc.
— Co? — Trząsł się jak osika. Powinien w końcu zainwestować w grubszą kurtkę.
— W transporterze. Twoja bluza — wyjaśnił rzeczowo. Wyciągnął do niego ręce z jego własnością, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie pełną zdziwienia minę.
— Mogłeś ją oddać następnym razem. — Denki musiał zamrugać kilkukrotnie. Totalnie nie rozumiał tego gościa.
— To było dziwne mieć twoją bluzę w mieszkaniu. Czemu tam była? — Wyglądał na absolutnie zmieszanego. Chyba nawzajem nie potrafili pojąć swojej logiki.
— Cheddar ją polubił. Możesz ją wziąć, jak ty też. — Parsknął.
— Jesteś dziwny.
— Nie bardziej niż ty, chłopaku od kawy.
— Hej!„Chłopak od kawy" brzmi beznadziejne, wysil się trochę.
— Chłopaku od kota? — spytał rozbawiony.
— Nie nazywaj mnie tak! To jeszcze gorsze — odparł ze śmiechem, uderzając go w ramię.
Kaminari skrzywił się lekko, ale mimowolnie uniósł kąciki ust ku górze.
— Okej, Toshi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top