Prolog

Ona była chaosem; czystym szaleństwem, pragnącym wolności, niesnującym planów na przyszłość; podróżniczką, lokującą uczucia we wszystkich, którzy zapragnęli ją pokochać; niepoprawną optymistką, doszukującą się pozytywów w najbardziej tragicznych sytuacjach; lubiła niezapominajki, które przypominały kolor jego oczu; spadające gwiazdy i nieprzemyślane życzenia wypowiadanie pod wpływem impulsu; niedbały makijaż i brązową pomadkę, trzymaną w tylnej kieszeni przetartych jeansów; historię sztuki i filozoficzne czasopisma, z których nigdy nic nie rozumiała; pomarańczowe swetry i wyblakłe trampki tego samego koloru; jego śmiałość i wrodzoną elokwencję; ucieczkę od codzienności i koloru włosów, które niegdyś ciemniejsze od jego poczucia humoru, teraz przypominały zboże w słoneczny dzień; zimną coca-colę w puszce i czekoladę równie gorzką, co jego słowa po przegranych konkursach; pisać wiersze podczas bezsennych nocy, by później narzekać na niewyspanie; marzyć o rzeczach zupełnie nierealnych.

On był perfekcjonistą; przykładem sukcesu w żywej postaci; realistą, nierozumiejącym jej zafascynowania kulturą rosyjską; zapatrzony w karierę i swoją świetlaną przyszłość; zraniony, a mimo to szczerze dobry, łagodny, szlachetny; lubił to, jak delikatnie mrużyła ciemne oczy i marszczyła nos, kiedy odzywał się w ojczystym języku, którego mimo wielu prób nie była w stanie zrozumieć; mocną kawę i jej malinowe usta, których smakował wczesnym rankiem; spokojne wieczory, spędzane w towarzystwie wytrawnego wina i muzyki z lat dziewięćdziesiątych; późne konkursy i mroźne, duszące powietrze; długie przejażdżki samochodowe, w porównaniu do nużących lotów samolotami; powroty do domu i do niej; literaturę faktu i zapomniane, przestarzałe science fiction; wstawanie przed wschodem słońca i napawanie się ciszą panującą w sterylnie czystym mieszkaniu; słoweńskie piosenki, które ona odśpiewywała mu każdego sobotniego popołudnia; długie imiona, które skracał na każdy możliwy sposób; ciemne ubrania i białe koty, co ponoć nie szło razem w parze; długie, zimne prysznice, które zmywały z niego wszystkie grzechy.

Razem byli czymś więcej niż dwoma ekscentrycznymi, zagubionymi duszami; wydawało im się, że są w stanie przeboleć każdy upadek; stawali na przekór wszystkim niepisanym zasadom, podążając własnymi ścieżkami; uczyli się spoglądać na świat z nowego punktu widzenia; w oczach innych zostali skazani na bolesną porażkę; udowadniali, że nawet dwa tak odmienne charaktery, potrafi połączyć głębokie uczucie; wychodzili z każdej opresji, choć wpadali w nie tylko i wyłącznie przez siebie; mieli przetrwać wszystko i choć ich relacja była słodka niczym miód, rozczarowanie okazało się być gorzkie, jak jego ulubiona czarna kawa, a wszystko co pozostało niezmiennie i słodkie było jedynie wspomnieniami.


***

NIE WIEM CZEMU SOBIE TO ROBIĘ, ALE OK.

Sześć rozdziałów, epilog i minimalizm, stay tuned!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top