Pięć

Pięć gwiazd spadło tamtej nocy, lecz tylko dwa życzenia zostały wypowiedziane.

Zastał ją na balkonie, wpatrywała się w niebo, opierając blade dłonie na metalowej barierce.

— Zmarzniesz — mruknął i sam zatrząsł się z zimna, choć ona wydawał się być zupełnie niewzruszona. — Cyrielle, wejdź do środka, bo się przeziębisz. — Odwróciła się niechętnie, patrząc w jego oczy z wyrzutem.

— Ale gwiazdy spadają.

— Jutro też będą spadać. Za dwa dni czy pięć miesięcy również. — Ostatni raz spojrzała w stronę nieba, na którym coś rozświetliło się przez moment. Jego wzrok także powędrował w tamtą stronę.

— Widziałeś? — zapytała pośpiesznie, z typową dla siebie ekscytacją. — Złożyłeś życzenie? — przytaknął tylko bezgłośnie, a ona wyminęła go w drzwiach. — O czym pomyślałeś?

— Jeśli ci powiem, to się nie spełni — przyznała mu rację, niedbałym kiwnięciem głowy.

— Kawy? — Żadne z nich nie dbało o późną godzinę i sińce pod oczami następnego dnia, dlatego przytaknął i obserwował jak oddala się w stronę kuchni, znikając za rogiem.

— Zażyczyłem sobie, żebyś była szczęśliwa. Ze mną czy beze mnie. Po prostu szczęśliwa.

Pięć minut spędzonych w miejscu, gdzie pocałował ją po raz pierwszy, nie oczyściło jego umysłu.

Starał się o niej zapomnieć na każdy możliwy sposób. Wyprzeć ją ze swoich myśli. A mimo to, nadal pamiętał jej uśmiech tamtej nocy, sposób w jaki gubiła się we własnych słowach, zapominając ich co chwila i wtrącając francuskie zamienniki. Łagodny śmiech i delikatne dłonie, niewielkie kłamstewka, którymi dzieliła się z jego przyjaciółmi i chęć poznania świata tak dziwnego dla niej samej.

Liczył, że jeśli wróci do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, pogodzi się ze stratą i ruszy naprzód.

Stał przed znajomym klubem pięć minut i czterdzieści dwie sekundy. Później wrócił do samochodu, z jeszcze większym mętlikiem w głowie i pogryzionymi do krwi ustami.

Najwyraźniej nie potrafił pogodzić się z niczym. Nawet z myślą, która nawiedzała go przez cały ten czas; ona nie miała wrócić już nigdy, zostawiła go, odeszła, zniknęła, jak zwał tak zwał.

I znów został sam. Zniszczony bardziej niż zwykle, a mimo tego, nie żałował niczego.

***
Jeśli dobrze pójdzie, to jeszcze dziś wrzucę epilog 🤔

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top