Jeden
Jedna noc sprawiła, że jej serce na zawsze pozostało w Lillehammer.
Gdzieś między dwoma niespokojnymi oddechami i czterema uderzeniami serca, poznała jego imię w akompaniamencie zupełnie niezrozumiałych dla niej słów. Powtórzyła je wolno, akcentując każdą literę, przetwarzając wszystko kilkukrotnie w głowie i marszcząc przy tym nos z zupełną dezaprobatą. Przecież zupełnie go nie rozumiała.
— Robert, oui?
— Oui — powtórzył zasłyszane słowo niedbale, wzruszając przy tym ramionami, na których jeszcze chwilę wcześniej spoczywały jej delikatne dłonie.
I więcej już nie rozmawiali. Ona dyskutowała z jego przyjaciółmi, przekrzykując głośną klubową muzykę, on czasem podał jej szklankę z tym kolorowym drinkiem, którego sączyła od godziny, a czasem wychwytywał spojrzenie jej roześmianych oczu. Oboje sądzili, że już więcej się nie zobaczą i może dlatego oboje zaryzykowali, bo kiedy coraz śmielej poznawali wzajemnie swoje ciała, żadne nie pomyślało o konsekwencjach.
A tej nocy konsekwencjami ich czynów było uczucie czyście prawdziwe.
On pokochał ją.
Ona pokochała jego.
Jeden dzień sprawił, że ciało jej opuściło Lillehammer.
Być może zdrowy rozsądek ostrzegał go przed przywiązaniem, jednak szczerze wierzył w to, że nigdy nie wróci do opuszczonego mieszkania.
— Cyrielle? — Odpowiedziała mu jedynie głucha cisza i rytmiczne tykanie zegara.
— Kiedyś wyjadę, Robert, być może jutro, może za kilka miesięcy, ale prędzej czy później będziesz musiał o mnie zapomnieć — powiedziała kiedyś, obserwując rozgwieżdżone niebo przez zaparowaną szybę jego samochodu. — Obiecaj, że wtedy nie będziesz na mnie czekał. — I szczerze próbował nie rozpamiętywać słów, które w tamtej chwili były jedynie jej marzeniami o ucieczce, a teraz stały się czymś więcej; prawdą wyjątkowo bolesną.
— Cyrielle? — powtórzył, a głos zadrżał mu nagle. Opuścił torbę, kucnął obok, a zmarznięte dłonie powędrowały w stronę twarzy, którą w geście jakby uspokajającym, rozmasował powoli. — Faen — syknął bezradnie, bo tylko to był w stanie zrobić.
— Obiecuję — przyrzekł przecież, głaszcząc wierzch jej dłoni, bo właśnie tego oczekiwała. Obietnic, których nigdy nie chciał, które kochała czasem bardziej niż jego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top