✞Rozdział 63✞

Nadzieje Daviny prysły niczym mydlana bańka, kiedy niespodziewanie odzyskałam przytomność i zaczęłam się wiercić na miejscu pasażera. Ciasny sznur pętał ciało, a drażniąca woń zioła powodowała zawroty głowy. Mimo to szybko wracały mi siły i w planach miałam lepsze rzeczy, niż robienie za niewolnika. Z początku udawałam osłabienie i zwieszałam łeb, zerkając niemrawo za okno pędzącego samochodu. Słusznie zauważyłam, że słońce chyli się ku zachodowi i wątpiłam, że Hayley da radę prowadzić bez przerwy. Czy jej się to podobało, czy nie, nie mogła wygrać ze zwykłym, ludzkim zmęczeniem.

Tak. Ludzkim. Podróżowałam w towarzystwie wilkołaka i wiedźmy, ale tylko ja przekroczyłam magiczną granicę, między życiem a śmiercią. Byłam martwa. Człowiecze słabości mnie nie dotyczyły. Z przyzwyczajenia zachowywałam namiastkę ludzkich nawyków, lecz ogólnie nie musiałam już na nie zważać.

— Śpiąca Królewna się obudziła – burknęła wilczyca – Mówiłaś, że zaklęcie starczy na całą drogę – rzuciła do siedzącej z tyłu czarownicy.

— Miałam nadzieję, że starczy – poprawiła ją – Moja moc jest chwilowo wybrakowana – usprawiedliwiała się. Parsknęłam kpiąco.

— Chwilowo – zwróciłam na siebie uwagę – A może na zawsze? – drażniłam – Brałaś to pod uwagę, czy zawsze jesteś tak naiwnie nastawiona do życia? – przykleiłam policzek do szyby, obserwując migające zarysy drzew.

— Tak, Collie. Brałam to pod uwagę – dziewczyna nie pozwoliła się sprowokować – Jeśli to, co mówisz okaże się prawdą, nauczę się z tym żyć – dodała.

— Ta, jasne – nie uwierzyłam jej – Jakoś nie sądzę, żebyś na spokojnie przyjęła ten fakt – kontynuowałam – Kai też myślał, że jego inność niczego nie zmienia, a zrobili z niego wyrzutka, co doprowadziło do tych wszystkich schiz, które ma w głowie – rzuciłam sennym tonem, nie odrywając głowy od okna.

— Dlaczego ty się w ogóle zadajesz z tym debilem? – wtrąciła Marshall, nie tracąc skupienia na kierownicy.

— On jako jedyny mnie rozumie – odparłam obojętnie.

— Rozumie? To groźny socjopata – oburzyła się Claire.

— No i? – nie wykazałam krzty zainteresowania.

— Aha, czyli o to chodzi – prychnęła wilczyca – On jest teraz twoim najlepszym przyjacielem, bo spokojnie patrzy jak sobie marnujesz życie i tego nie komentuje? – podniosła lekko głos.

— Kto powiedział, że marnuję sobie życie? – zapytałam niewinnie.

— Ja tak powiedziałam, Colline – syknęła zielonooka.

— Kto cię prosił o zdanie? – wyprostowałam się i posłałam jej pogardliwe spojrzenie.

— Collie, wiemy co przeżyłaś – Davina włączyła się do dyskusji – Przeszłaś wiele i rozumiemy, że chciałaś się uwolnić, ale to nie jesteś ty – poczułam jej dłoń na ramieniu – Jesteś jakaś dziwna, zimna i obca. Wyłączenie uczuć, to nie jest wyjście. Są inne sposoby na radzenie sobie z problemami.

— Hah – ten monolog jakoś nie zadziałał – Jestem zimna, bo technicznie rzecz biorąc jestem martwa – przypomniałam – Swoją drogą, co was to obchodzi? – zdenerwowałam się – Uciekłam, chciałam się odciąć, a wy byłyście na tyle bezczelne, by mnie znaleźć i zmusić do podporządkowania się waszym własnym regułom.

— To nas obchodzi, że jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółkami i nie zostawimy cię z tym całym syfem – odpowiedziała Hayley – Mam rację, Davina? – szukała wsparcia.

— Oczywiście – potwierdziła – Collie, kochamy cię i chcemy dla ciebie jak najlepiej – zapewniła. W jej głosie, mimo że nad wyraz poważnym jak na jej wiek, czaiła się dziecięca obawa i słodka łatwowierność. Przerabiałam to wiele razy. Nie musiałam być bez emocji, żeby słyszeć tę schematyczną śpiewkę. Wszyscy w moim otoczeniu chcieli dla mnie jak najlepiej, lecz nikogo nie interesował mój punkt widzenia i to, co ja czuję.

Wyjałowienie uczuć miało jedną wadę. Mogłam na chłodno kalkulować swoje życie i uświadamiać sobie rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam.

Byłam słaba. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. Nosiłam tytuł wynaturzenia wynaturzeń, a nie potrafiłam tego wykorzystać. Klaus mnie zmanipulował, Marcel nie był prawdziwym przyjacielem, a Davina i Hayley nigdy w pełni nie akceptowały tego, kim się stałam. Nie umiały uszanować mojej decyzji o wyłączeniu człowieczeństwa. A byle bodziec mógł sprowokować mnie do reakcji. Nie tak to powinno wyglądać...

— Chyba zasnęła – zawyrokowała wilczyca, kiedy od kilku minut się nie odezwałam. Minęłyśmy jakiś znak drogowy, niebieskie niebo zasnuło się granatową płachtą. Kombinowałam jak się wydostać z tego głupiego samochodu i przy okazji wyjść na jakiś żer, bo głód dawał o sobie znać. Postanowiłam ten fakt zakomunikować.

— Zatrzymajmy się – burknęłam.

— Dlaczego? – spytała Marshall, ziewając odruchowo.

— No nie wiem. Choćby dlatego, że twoje ludzkie ciało informuje cię o zmęczeniu, a głównie, bo padam z głodu – odrzekłam, pokazując swoje rozdrażnienie.

— Też bym coś w sumie zjadła – czarownica wzięła moją stronę – Zajedźmy do jakiegoś McDonalda – zaproponowała.

— Tia, dla mnie coś ekstra krwistego – odchyliłam głowę i posłałam nastolatce szeroki uśmiech.

— Wykluczone – zielonooka wydała z siebie odgłos protestu – Nie będziesz na nikogo polować – przetarła dłonią oczy, by poprawić sobie widoczność. Wilcze ślepia nic nie dadzą, jeśli się zamykają.

— Dobra. To pojedziemy do szpitala – dałam kontr—opcję.

— Do szpitala? – zdziwiła się szatynka – Na co ci szpital?

— Bank krwi. Poczęstuję się sokiem porzeczkowym, nikogo przy tym nie krzywdząc – wyjaśniłam.

— Nie wypuścimy cię, Collie – Vinnie nie zaaprobowała tej koncepcji.

— Domyślam się – prychnęłam – Któraś z was wykradnie kilka woreczków, a ja będę grzecznie czekać w samochodzie – przedstawiłam swój plan. Nastąpiła cisza – No chyba że macie lepszy pomysł jak zlikwidować moje pragnienie? – dodałam ze szczyptą irytacji.

— Nie będziemy wykradać żadnej krwi – zdecydowała Hayley.

— Może jednak... — wtrąciła Davina.

— Nie. Za duże ryzyko – ucięła dyskusję i włączyła światła.

— Jak już porywacie wampira, to zdawajcie sobie sprawę z konsekwencji. Jestem głodna i zaraz oszaleję, jeśli nie dostanę jedzenia – zagryzłam wargi.

— Zatrzymajmy się w jakimś motelu, gdziekolwiek... – atmosfera udzielała się nastolatce.

— Nie ulegaj jej – fuknęła na nią wilczyca.

— I tak musimy odpocząć, Hayley. Nie możemy jechać całą noc. Ty nie możesz prowadzić całą noc – zauważyła rezolutnie młoda.

— W okolicy i tak nie ma żadnych moteli. Co najwyżej zjedziemy na stację benzynową, za jakieś kilka kilometrów – warknęła, lekko zła. Kilka kilometrów to było za dużo. Głód już teraz wiercił mi dziurę w mózgu. Istniał tylko jeden sposób, żeby się uwolnić...

Sznur przesiąkał werbeną identycznie jak godzinę temu, co oznaczało, że jakikolwiek dotyk będzie piekielnie bolesny. Z drugiej strony, kto powiedział, że ucieczka ma być łatwa?

W miarę możliwości wykręciłam dłoń i zacisnęłam ją na wilgotnej linie. Wytężyłam maksymalną siłę, by móc przerwać pęta. Zadziałało. Toksyna wżarła się w moją skórę tak mocno, że udało się rozpuścić kawałek sznura, a tym samym rozluźnić więzy.

Wyswobodziłam rękę, a mój krzyk zwrócił uwagę Hayley, która walcząc ze zmęczeniem spuściła wzrok z tego, co miała przed oczami. Davina podskoczyła ze strachu, a ja kurczowo złapałam za kierownicę i przekręciłam ją w swoją stronę. Samochodem zarzuciło na boki, wilczyca straciła panowanie i z impetem uderzyłyśmy w drzewo. Przód auta roztrzaskał się, poduszki powietrzne wystrzeliły gwałtownie, fundując mi chwilowe zamroczenie. Gdy się ocknęłam, ujrzałam twarz przyjaciółki. Straciła przytomność, ale żyła, na szczęście nie mogła kontrolować tego, co zamierzałam zrobić. Zerknęłam na tylne siedzenie. Claire także była nieprzytomna, ale jej funkcje życiowe pozostawały w normie. Jednak co istotne, w tej fazie jej magia się wyłączała, a sznur przestał mnie krępować i mogłam się uwolnić naturalnym sposobem.

Rozerwałam więzy, dostając w zamian dotkliwe poparzenia, a jakby tego było mało, to drzwi samochodu się zablokowały. Rozbiłam szybę i kawałek szkła wbił mi się w klatkę piersiową, hacząc o serce. Wyszłam przez okno, upadając ciężko na ziemię. Zdradziecki okruch przesunął się milimetr bliżej, dłonie piekły mnie niemiłosiernie, lecz chwyciłam szkło w palce i usunęłam je, sycząc z bólu. Stanęłam na własnych nogach i obejrzałam się za siebie. Wypadek wyszedł bardzo przekonująco, a dziewczyny wciąż były nieprzytomne. Nie chciałam, żeby umierały. Przecież nigdy nie życzyłam im śmierci, a w tym ponurym świecie były jednym z powodów mojego szczęścia.

— Prosiłam, byście mnie zostawiły w spokoju – nocny podmuch rozniósł mój głos po okolicy – Kocham was, ale nie teraz. Teraz muszę być sama, a co najważniejsze, nie mogę sobie pozwolić na utratę wolności – dodałam, wyjmując komórkę z kieszeni spodni – Porwałyście mnie i jestem zła, ale to oczywiste, że nie pozwolę wam umrzeć, chociaż byłoby to idealne poświadczenie o moim zezwierzęceniu – wybrałam numer – To nie jest takie proste. Nie wszystkie uczucia da się uśpić – przełknęłam nerwowo i oprzytomniałam, słysząc głos po drugiej stronie – Dobry wieczór. Chciałabym zgłosić wypadek. Okolice drogi 44...

***

Pchnęłam przeszklone drzwi i niemalże wpadłam do środka tego sklepu. Wyglądał jak typowy sklepik na stacji benzynowej. Do kupienia były słodycze, napoje i inne pierdoły, lecz ja szukałam jedzenia. To miejsce świeciło pustkami, oprócz kobiety za ladą. Podeszłam do niej żwawo. Wzdrygnęła się na mój widok.

— Bądź cicho – zahipnotyzowałam ją i wskoczyłam za blat. Odchyliłam na bok jej złote włosy i zaczęłam wdychać zapach skóry. Pachniała żelem mandarynkowym i kwiatowymi perfumami. Oblizałam się i wysunęłam kły, by po chwili zatopić je w szyi blondynki. Wyssałam krew w kilka minut i zostałam na tym przyłapana.

— A właśnie chciałem zapłacić – usłyszałam miękki, znajomy tembr.

— To masz problem. Pani ekspedientka jest niedysponowana – prychnęłam, rzucając ciało na podłogę. Przyjrzałam się też podglądaczowi – Jeszcze ciebie tu brakowało, Stefan – dodałam z pogardą. Po jaką cholerę Zmierzch miałby tu przyłazić? Jesteśmy na kompletnym zadupiu.

— Mylisz mnie z moim żałosnym sobowtórem – odsłonił szpaler białych zębów w cynicznym uśmieszku – Mam na imię Silas – przedstawił się, a w mojej głowie coś zatrybiło.

— Silas? Słynny nieśmiertelny, który pragnie ten dar utracić? – skrzyżowałam ręce.

— Słyszałaś o mnie? Świetnie, czyli historyjkę mamy już z głowy – ucieszył się – A skoro sprzedawczyni nie żyje, to towar przysługuje za darmo – dodał, chowając puszkę napoju do kieszeni spodni i omiótł mnie wzrokiem – A ciebie jak zwą?

— Colline Bellworte – odpowiedziałam. Ledwo podałam dane osobowe, a mężczyźnie rozbłysły oczy.

— No proszę. Wynaturzenie wynaturzeń. Wampirzyca zrodzona z własnej krwi i hybryda niezależna od Klausa Mikaelsona– wyrecytował niczym wierszyk na szkolnym przedstawieniu.

— Schlebia mi taka sława – ucieszyłam się – Nawet nie przypuszczałam, że fama może się tak szybko roznieść – tytuły wymówione przez Silasa pochełpiły moją próżność.

— W naszym świecie każda nowinka szybko dociera do zainteresowanych – podszedł bliżej – A sam fakt jak niezwykłym stworzeniem jesteś, jest fascynujący – mówił o mnie w sposób dość badawczy, jakbym była eksponatem do naukowej analizy.

— Dzięki — ściągnęłam z wieszaka paczkę cukierków i otworzyłam ją – Szczerze, to ja tylko chciałam zostać wampirem bez rodowodu, a wilkołactwo przypadło w gratisie. Niektórzy robią z tego niezłą szopkę – włożyłam różową landrynkę do ust.

— Nic dziwnego – Silas uniósł brwi – Rzadko dochodzi do gatunkowych aberracji. Jest to swego rodzaju wyjątkowość – komplementował mnie – Miałem nadzieję cię poznać, Colline – zmniejszył odległość jeszcze bardziej i oparł łokieć o ladę. Moja introwertyczna dupa poczuła dyskomfort i cofnęłam się o krok.

— Tak? A dlaczego? – mierzyłam go wzrokiem.

— Cóż. Jesteś tak jakby kluczem do rozwiązania moich problemów – oznajmił bez ogródek. Słuchałam z uwagą, gdy z tyłu zapaliła się czerwona lampka.

— Niech zgadnę. Zabijesz mnie? – rzuciłam z buzią pełną cukierków.

— Gdybyś nie była bardziej przydatna jako żywa, to pewnie tak – kiwnął głową – Jesteś dosłownie kluczem do zlikwidowania moich problemów – zaakcentował.

— Aha – przeżuwałam powoli – A chodzi o?

— O miłość mojego życia – wypalił.

— No tak – wszelkie sprawy sprowadzają się do tego żałosnego słowa na m – O Tamarę? – upewniałam się.

— Amarę – poprawił mnie, rzucając pogardliwe spojrzenie – Chociaż pomyliłaś jej imię, to zakładam, że legendę znasz? – patrzył z wyjątkową arogancją.

— Mhm. Miłosny trójkąt i te sprawy – przewróciłam oczami – Jakby nie było lepszych tematów, które nie angażują tego najbardziej żenującego uczucia – dodałam smętnie.

— Oj tak. Miłość bywa cholernie kapryśna – przyznał mi rację – Czyżbyś była do niej niezdolna? – spytał.

— Niestety jestem – ucięłam – No i co z tą Amarą? Twoja eks ją zabiła, co nie? Sorry, jeśli nie ogarniam, ale zawsze posysałam z mitologii.

— Twoja ignorancja jest porażająca. Ewidentnie nie zdajesz sobie sprawy z tego, z kim rozmawiasz – zmarszczył brwi.

— Ech. Jestem aktualnie w takim stanie, że mogłabym umrzeć, bo mi to wisi – wzruszyłam ramionami – Po drugie, spotkałam już wielu ludzi z pretensjonalnym tonem i ego boga, więc nie robisz na mnie specjalnego wrażenia – ziewnęłam ze znudzeniem – A po trzecie, to nie obchodzi mnie, do czego ci jestem potrzebna. Idę stąd – wcisnęłam opakowanie cukierków do kieszeni spodni i wyszłam wampirzym tempem. Czegokolwiek ten dziwak ode mnie chciał, nie było to warte marnowania mojego cennego czasu. W szczególności, że wciąż czułam głód i uknułam plan maszerowania poboczem drogi, aż ktoś ciekawski się zatrzyma, a ja wtedy opróżnię z niego cały sok pomidorowy. Tfu. Obrzydliwe porównanie. Sok pomidorowy jest ohydny. Sok porzeczkowy. Tak lepiej.

***

Rebekah siedziała w salonie i malowała paznokcie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zaczynała lekko żałować, że przerwała podróż dookoła świata, poza tym doskwierała jej samotność. Próbowała się skontaktować z Elijahą i przy okazji powiedzieć o tym, co wyczynia Klaus, ale Najstarszy nie odbierał, ani nie oddzwaniał.

Pierwotna miała złe przeczucia, lecz postanowiła ochłonąć i zająć myśli czymś innym. Padło na robienie manikiuru. Mogła co prawda pójść do profesjonalnego salonu kosmetycznego, ale nie o to chodziło, tylko żeby się na czymś skupić i odrzucić na bok czarne myśli.

Starannie nakładała kolejną warstwę lakieru, kiedy do pokoju weszła nieproszona osoba i zajęła miejsce w fotelu.

— Jeśli szukasz Klausa, to go nie ma – rzuciła oschle Pierwotna, nie patrząc nawet w kierunku dziewczyny.

— Wiem – Camillie niewiele sobie robiła z nieuprzejmości Mikaelson – Powiedział, żebym zaczekała na niego w rezydencji — dodała, ściągając torebkę i kładąc ją na stoliku.

— To równie dobrze możesz zaczekać w innym pokoju. Mamy łącznie dwadzieścia pięć pomieszczeń w całym domu. Wybierz sobie któreś i w nim posadź swoją tłustą dupę – poradziła blondynka, a O'Connell aż parsknęła na dźwięk tej obelgi.

— Wiesz, że obrażanie czyjegoś wyglądu to oznaka głębokich kompleksów? – nie dawała się zaszczuć.

— Wiesz, że nikt nie pytał? – odparła pogardliwie, wciąż pochłonięta swoją czynnością – Jak będziesz wychodzić, to możesz też przy okazji wsadzić sobie te swoje niechciane psycho—analizy. Nie zatrzymuję – nie pozwoliła barmance dojść do słowa.

— Mogę wiedzieć, czemu jesteś do mnie uprzedzona? – założyła nogę na nogę, sugerując, że nigdzie się nie wybiera – Początkowo odniosłam wrażenie, że chciałaś się zaprzyjaźnić, nie byłaś tak wrogo nastawiona.

— Odniosłaś mylne wrażenie – odburknęła Rebekah – Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłaś, to jestem zajęta, chcę pobyć sama i nie mam ochoty na pogaduszki – w dalszym ciągu nie kwapiła się, by nawiązać z Cami choćby namiastkę kontaktu wzrokowego.

— Ok. Kapuję. Nie pasuję do waszego świata, ale tak się składa, że Klaus i ja, to coś poważnego – wyciągnęła broń ostateczną, a Pierwotna niesubtelnie wybuchła śmiechem, omal nie niwecząc swojej pracy – Cóż za przypadek. Drażliwy temat zwraca twoją uwagę – triumfowała.

— Ty i Nik to coś poważnego – powtórzyła, nie umiejąc opanować napięcia w kącikach ust – Gdyby mój stuknięty brat miał się wdawać w coś poważnego z każdą dziewczyną, która wskoczyła mu do łóżka, to moich szwagierek byłyby setki – odsłoniła szpaler idealnie równych zębów i pierwszy raz od wejścia blondynki spojrzała jej w oczy.

— Widzę, że nie akceptujesz stanu rzeczy – podsumowała barmanka.

— Do diabła, przestań traktować każdą osobę jak pacjenta na kozetce – wampirzyca straciła cierpliwość – Właśnie tego w tobie nie lubię, Camille. Wydaje ci się, że każdy tutaj czeka na dobre rady i psychologiczne analizy – powiedziała, co jej leży na sercu – Może i na początku upatrywałam w tobie materiał na przyjaciółkę, lecz przejrzałam na oczy, jaka potrafisz być irytująca – zakończyła, wydymając usta.

— Jestem ciekawa, czy Colline też za taką uważasz – zacisnęła lekko zęby – Bo ona jest najbardziej irytującą dziewczyną, jaką znam – ciągnęła temat.

— Nie jest łatwa do lubienia, ale przynajmniej nie poucza wszystkich dookoła – odparła Rebekah.

— To rozpieszczona, egoistyczna sadystka, która zmieniła mnie w wampira! – krytykowała Bellworte.

— Ciebie w wampira? Dlaczego założyła, że się nadasz? – prychnęła Pierwotna, śmiejąc się w duchu, że Collie potrafi być bezwzględna, czyli jest idealną partią dla Klausa.

— Klaus uważa, że to zemsta za to jak ją potraktował. Zabiła mnie, bo wiedziała, że jestem dla niego ważna. Klasyczny ruch typu „uderz w bliskich" – kontynuowała Camille, na co blondynka westchnęła.

— Wybacz, że nie zamierzam się nad tobą użalać – posłała jej chłodne spojrzenie.

— Nie oczekuję tego – zmarszczyła brwi – Możesz mnie nie lubić i myśleć co tam chcesz, ale twój brat mnie kocha, zresztą z wzajemnością – miała zwycięską minę i wyraźnie nie dostrzegała, że Mikaelson to zwisa i powiewa – Lepiej to zaakceptuj – założyła ręce na siebie.

— Lepiej sprawdź, czy cię nie ma w drugim pokoju. Całuski – wpatrywała się w pomalowane paznokcie i z premedytacją ignorowała obecność barmanki. O'Connell nic nie powiedziała, tylko wstała i wyszła, ku uciesze Rebeki. Pierwotna nie życzyła jej źle, lecz nie miałaby nic przeciwko, gdyby zniknęła z ich życia. Możliwe, że jej animozja była w pewien sposób podyktowana zazdrością o dobre relacje Cami z Marcelem. Aczkolwiek, głównym powodem dystansu do pracownicy Rousseau's była jej wścibskość i błędne założenie, że rodzeństwo Mikaelson z utęsknieniem czeka na jej porady czy opinie. Bex miała alergię na ludzi, którym się wydawało, że są pępkiem świata, dlatego między innymi nie lubiła Eleny Gilbert.

A Colline? Ona również charakteryzowała się niemałym samolubstwem, ale nie pchała się tam, gdzie jej nie chcieli. To raczej Niklaus starał się ją na wszelkie sposoby przy sobie uwiązać. Co innego Marcel, który ją odtrącał. Wtedy, gdy szatynka rozpłakała się, kiedy Gerard ją odrzucił, tłumacząc się swoimi ludźmi. To był jeden z najsmutniejszych widoków w życiu Rebeki. Jej brat i ukochany traktowali Collie źle, nic więc dziwnego, że dziewczyna wyłączyła uczucia.

***

Szłam środkiem drogi, próbując złapać jakąś przekąskę, niestety jak na złość nikt tamtędy nie przejeżdżał. Zaczynałam już tracić nadzieję, kiedy w ciemności zamajaczyła sylwetka. Niewiele myśląc, podbiegłam tam, gotowa pożreć nieszczęśnika.

— Nic mnie tak nie rozbraja, jak wasza idiotyczna myśl, że uda wam się uciec – rysy wyostrzyły się i ujrzałam Silasa. Muszę przyznać, że lekko mnie zmroziło.

— Skąd ty tu? – obejrzałam się za siebie, usiłując znaleźć wyjaśnienie.

— Przewyższam was inteligencją i innymi zdolnościami – uśmiechnął się nieszczerze – Masz do wyboru dwie opcje, Colline – zaczął – Wysłuchasz mnie, okażesz posłuszeństwo i daruję ci życie lub cię zabiję, a twoje truchło wrzucę do jeziora – zaproponował – Ty decydujesz – przeszywał lodowatym jak sopel wzrokiem. Przełknęłam ślinę i obserwowałam mężczyznę w milczeniu. W głębi duszy nie chciałam umierać, moje wcześniejsze słowa były puste. Miałam jeszcze tyle do zrobienia, nie mogłam tak po prostu zostać zabita i zapomniana. Zaraz, a czy on nie wspomniał wcześniej, że potrzebuje mnie żywej?

— Mówiłeś, że potrzebujesz mnie żywą – napomknęłam, mierząc nieśmiertelnego wzrokiem.

— Bo tak jest – potwierdził – Co nie zmienia faktu, że mogę się ciebie pozbyć, gdy będzie po wszystkim – w tym głosie nie tryskała żadna emocja. A jego oczy były martwe. Umiał w brak człowieczeństwa bardziej niż ja...

— Skąd pewność, że się zgodzę? – wrócił mi pogardliwy ton.

— Nie potrzebuję twojej zgody. Jeśli nie będziesz współpracować dobrowolnie, zwyczajnie cię zmuszę. To chyba logiczne? – uniósł brwi. Szacowałam swoje szanse. Skoro Silas może się pojawiać znikąd, to znaczy, że nie da się przed nim uciec, ani go zabić...

— Wybieram pierwszą opcję – postanowiłam.

— Mądrze – pochwalił mnie —Wróćmy zatem do historii – klasnął w dłonie — Moja była Qetsiyah zabiła Amarę i uwięziła ją w grobowcu, do którego można wejść tylko łamiąc zaklęcie zabezpieczające – wprowadził.

— Typowe – skomentowałam bez poruszenia.

— Ta wariatka zawsze myślała do przodu i postarała się, by odzyskanie mojej słodkiej Amary było wręcz niemożliwe – kontynuował – Zaklęcia nie może złamać żaden człowiek, czy byt nadprzyrodzony – posępniał przy ostatnim zdaniu. Słuchałam jednym uchem, a drugim wypuszczałam, ale w ten genialny plan Silasa wkradła się luka, którą musiałam wytknąć.

— Jeśli zaklęcie zostało tak skonstruowane, żeby żaden byt nadprzyrodzony nie mógł go złamać, to jak mam być niby pomocna, skoro jestem hybrydą? – uniosłam pogardliwie brwi – Twój plan coś nie styka – uśmiechnęłam się kwaśno.

— Styka. O to się nie martw – w jego głosie było coś diabolicznego, lecz dopóki miał baby face Stefana, nie umiałam się nie zaśmiać – Qetsiyah miała wielką moc, ale nie była nieśmiertelna. W pewnym momencie zamordowało ją Bractwo Pięciu, a co ważniejsze, to nie przewidziała twoich narodzin. Colline Bellworte, anomalia gatunkowa, niekwalifikująca się jako normalny wampir, ani jako normalny wilkołak. Luka w systemie – wyliczał, przemawiając jak natchniony dyktator – Zaklęcie obejmuje wszystkie stworzenia nadnaturalne, które przetrwały do śmierci Qetsiyahi. Wszystko, co zrodziło się później, to klucz do zagadki – zakończył.

— Aha – bąknęłam lakonicznie. W głębi duszy podobała mi się ta legenda, która tworzyła się wokół mojej osoby. Byłam unikatowa. Zajebiście! Tylko, zwykle to oznaczało kłopoty – Chcesz powiedzieć, że od momentu jej śmierci na świecie nie pojawiło się żadne inne wynaturzenie? – niedowierzałam – A co z Lockwoodem? – oświeciło mnie.

— Został stworzony przez Klausa – odparł – Qetsiyah znała jego pragnienie tworzenia hybryd. Wliczyła do zaklęcia potencjalnych mieszańców stworzonych przez Klausa Mikaelsona. Tyler Lockwood się nie nadaje.

— Od samego początku wiedziałam, że jest bezużyteczny – triumfowałam – Czyli co? Dalej to ja pozostaję odpowiedzią na twoje pytania? – drążyłam.

— Zgadza się – kiwnął głową – Pomożesz mi odzyskać ukochaną, a w zamian spełnię jakieś twoje życzenie – zaoferował. Poprzednia się przepaliła, ale kolejna błysnęła ostrzegawczo.

— Mhm. Jasne. Gdzie jest haczyk? – domagałam się wypunktowania wszelkich potencjalnych skutków, dopisanych drobnym druczkiem.

— Haczyk? – musiałam go rozbawić.

— Mam uwierzyć, że do złamania potężnego zaklęcia, rzuconego przez prastarą wiedźmę potrzebna jest wyłącznie moja obecność? – ciągnęłam to bezlitośnie – Wyrosłam z takich obiecanek lub nauczyłam się na błędach – wzruszyłam ramionami. Albo to albo ta uczuciowa idiotka wewnątrz mnie nie miała jak przytakiwać bez zastanowienia.

— Nie mam powodu, żeby cię okłamywać. Potrzebuję cię, żeby uwolnić ukochaną – upierał się.

— Jak dotąd, to ciągle zatajasz jakiś istotny element w sprawie złamania zaklęcia – wytknęłam mu – Nie mam żadnej pewności, że uczestniczenie w twoim planie, to nie droga do piachu – pozostawałam czujna i na nic się nie zgadzałam.

— Jesteś paranoiczką lub dbasz o własne interesy – podsumował z cieniem pogardy – Może to dobrze z jednej strony. Znasz swoją wartość – zrobił w moją stronę ukłon – Z drugiej, pozbawiasz mnie szansy na odzyskanie Amary, dopóki nie chcesz współpracować – jego lodowaty wzrok siekał mnie batem – Z trzeciej, przewidziałem to i przygotowałem małą motywację – uśmiechnął się diabolicznie.

— Co to ma znaczyć? – pozowałam na obojętną, chociaż serce drgało nieprzyjemnie.

— Hayley i Davina. Prawda? – upewniał się – Perfidnie spowodowałaś wypadek samochodowy i obie trafiły do szpitala, pamiętasz? – pastwił się. Poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg.

— Co im zrobiłeś? – zacisnęłam zęby. Ciężko było nie reagować, ale najgorsze, co mogłam zrobić, to dopuścić teraz uczucia do głosu.

— Nic. Żyją, ale zapadły w śpiączkę i będą w niej tak długo, dopóki nie będziesz robić tego, co każę – rozłożył teatralnie ręce.

— Kłamiesz – warknęłam.

— Zapewniam cię, że nie – szczerzył się. Miałam ochotę go zabić, a on przecież był niezniszczalny. Na szczęście, nie dożywotnio. Skoro po przyjęciu leku stawał się śmiertelny, wtedy można było go zarżnąć jak świnię. Tylko lekarstwo płynęło w żyłach Katherine Pierce, a drugiego egzemplarza nie było.

A może w Więziennym Świecie jest jakaś replika? No bo skoro tam jest jeden wielki dzień świstaka, to wychodzi na to, że wydarzenia z tytułu przemiany Pierce w człowieka jeszcze nie istnieją...

Fajnie, ale co mi po tym, jeśli ten czub mnie ukatrupi, kiedy się nie zgodzę na bycie królikiem doświadczalnym? Nie wierzę, że na świecie nie ma drugiego wynaturzenia! Lockwood to mieszaniec Klausa, a ja nie znam żadnego wampira, który nie przemienił się naturalnie. Do wejścia do Więziennego Wymiaru potrzebuję krwi czarownicy, a ten zjeb porwał Davinę. Bennet gryzie piach, nie mam ochoty szukać wiedźm po okolicy. A co z Parkerem? Jego krew nie zadziała na Ascendent, do poświęcenia się nie nada, bo mówił kiedyś, że wśród czarownic zdarzali się bezmocni, czyli jakiś super wyjątkowy to on nie jest...

— Grobowiec może otworzyć byt nadprzyrodzony, pod warunkiem, że narodził się po śmierci Qetsiyahi? – główka pracowała na pełnych obrotach.

— Tak, jak mówiłem – potwierdził Silas.

— Wampir bez rodowodu się nada? – brnęłam w to dalej. Chyba znalazłam rozwiązanie, hehe.

— Znasz jakiegoś, oprócz siebie? – zakpił.

— Jeżeli powstałam z własnej krwi, to kiedy stworzę wampira, to on podlega mojej linii. Nie Pierwotnych, prawda? – oczekiwałam odpowiedzi. Sobowtór Stefana marszczył coraz zacieklej gęste brwi.

— Jesteś w stanie tworzyć wampiry? – zaintrygował się.

— A to dziwne? – mruknęłam.

— To kolejna luka w naturze – zawyrokował – Musi być jakiś efekt takiej sprzeczności – mój przypadek zaczynał go z każdym słowem bardziej ciekawić.

— W sumie jest – rozłożyłam teatralnie ręce – Moja krew nie leczy, a zabija. Coś za coś – dodałam – Czyli, mój pierwszy wampir da radę wpasować się w schemat? – wróciłam do poprzedniego. Silas przyglądał mi się długo, a kąciki jego ust uformowały się w chytry grymas.

— Jak najbardziej – kiwnął głową, po czym dodał – Moja eks była jednak głupia – spojrzał w górę, jakby w nocnych chmurach widział twarz byłej kochanki.

— Dobra. To umówmy się, że ja ci dostarczę wampira, a ty dasz mi spokój i zdejmiesz z Hayley i Daviny efekt śpiączki – podałam swoją cenę. Nieśmiertelny udawał, że się namyśla. Zerknął na księżyc i migoczące gwiazdy. Dwójka osób stoi pośrodku pustej drogi i decydują o wplątaniu w układ niewinnej osoby. Jak bardzo podłe to jest? Jak mogłoby być, gdybym nie przysłoniła sobie rzeczywistości okularami bezwzględności?

— Skoro dane ci jest tworzyć podobnych sobie, mogłabyś zrobić to tutaj na miejscu – zauważył bystrze – Mimo to twe myśli krążą wokół konkretnej osoby. Dlaczego? – w jego oczach zagościł błysk fascynacji.

— Jestem aktualnie w trakcie bardzo wyrafinowanej wendetty – zwierzyłam się – Wszystkie moje działania powinny przekazywać jakąś wiadomość – dodałam, kręcąc kosmykiem na palcu. Silas patrzył na mnie w milczeniu.

— To prawda, co o tobie mówią, Colline Bellworte. Jesteś szalona i bezlitosna. To imponujące – wystawił dłoń. Zaśmiałam się.

— Za to z tobą można negocjować. Zawsze mi się wydawało, że niesławny Silas nie bierze jeńców – uścisnęłam jego masywną rękę.

— Bo nie biorę – prychnął – Robię wyjątki tylko, gdy mam powód – dodał, pieczętując nasz pakt.

— A jaki jest tym razem? – drążyłam.

— Intryguje mnie twoja determinacja i spojrzenie na świat. Znajomość z tobą może się okazać przydatna w przyszłości – zwieńczył demonicznym uśmiechem.

— Ze swojej strony mogę rzec, że posiadanie po swojej stronie legendarnego potwora, przed którym drżą nawet Pierwotni jest również pełne pozytywów – odpowiedziałam podobną miną.

— Dostarcz mi wampira i będziemy kwita. Masz trzy dni. Potem upomnę się po swoje – zaczął się cofać.

— Gdzie cię szukać? – spytałam.

— W Mystic Falls – odparł – W telefonie masz mój numer. Trzy dni, Colline. Inaczej ty wrócisz jako jedyna opcja – zagroził i rozpłynął się w powietrzu. Stałam tam jeszcze przez chwilę, aż ruszyłam przed siebie, rozglądając się za jakimś przydrożnym motelem. Musiałam odpocząć, nim ruszę po moją słodką wampirzycę.

— Za trzy dni, to ty będziesz martwy... — rzuciłam w eter. Sekundę po wypowiedzeniu tych słów drzewa przeszył porywisty wiatr, zupełnie jakby natura dawała mi przyzwolenie na mój plan.

***

Nastał świt i mało kto był pogodny i chętny do życia. Niestety rzeczywistość ma w rzyci to, czy ktoś jest wyspany i pełen energii, bo na chleb trzeba zarobić, a i rachunki się same nie spłacą.

W takiej właśnie sytuacji był taksówkarz, któremu trafił się wyjątkowo gadatliwy pasażer. Trajkotał jak najęty, opowiadał o swoim życiu i zamęczał go nieśmiesznymi żartami. Gdyby to zależało od kierowcy, nie przyjąłby kursu, ale uciążliwy klient zażyczył sobie długą trasę, a to wiązało się z większym zarobkiem. Pieniądze nie leżały na ulicy, toteż taryfiarz nie odmówił mężczyźnie jazdy. Zacisnął zęby i pocieszał się dużą sumą, która wpłynie na jego konto po tym przejeździe.

***

— Wiesz, co mnie wkurza w dzisiejszym świecie? – pasażer zagajał następną rozmowę i nawet nie przeszkadzało mu, że kierowca to olewa – Obcisłe dżinsy – spojrzał znacząco na swoje spodnie – Ja rozumiem. Moda modą, czasy się zmieniają i tak dalej, ale kto to wymyślił? Krew mi nie dopływa do nóg, już nie wspominając o tych malutkich, płytkich kieszeniach – marudził, podkreślając z manierą co drugie słowo. Taksówkarz tylko przewrócił oczami – Tam się nie da upchnąć telefonu – prychnął – Komórki są większe, a kieszenie mniejsze. Tobie też się to wydaje bez sensu? – szukał aprobaty

— Nie wiem, co ci powiedzieć – mruknął mężczyzna.

— Och, czy ja jestem tym gościem? – sapnął, wychylając się do przodu – O nie, jestem tym gościem. Tym co wiecznie gada i nie chce się zamknąć – prychnął – Wkurzające. Nienawidzę typa – syknął – Chociaż, są sprawy, o których warto rozmawiać. Na przykład przyjaźń – rozpogodził się – Masz jakichś przyjaciół? – drążył.

— Kilku – uciął kierowca.

— No widzisz. A ja nigdy nie miałem. Ludzie niespecjalnie do mnie lgnęli – zwierzył się – Aż do teraz – kontynuował – Jest taka jedna. Dogadujemy się, lubimy robić to samo, wiesz o czym mówię, co nie? – sprawdzał, czy jest słuchany.

— Mhm – odrzekł taryfiarz.

— No właśnie. I lubię z nią spędzać czas i w ogóle, mimo że jest na maksa irytująca, ale to jak dotąd jedyna osoba, która mnie akceptuje, takiego, jakim jestem. To chyba dobrze, nie?

— Raczej – westchnął mężczyzna.

— Ciekawe, czy ona myśli tak samo – zapatrzył się w szybę – Przespaliśmy się ze sobą parę razy i nie mam pojęcia jak to traktować, ale nie narzekam, bo jest z niej gorąca sztuka. I mógłbym to powtórzyć. A ona jeszcze zabrała mnie na wycieczkę do Vegas – zaśmiał się – Powinienem to jakoś rozumieć?

— Nie wiem.

— To powalone. Opuszczam kolorowe miasto grzechu, bo zadzwoniła i poprosiła o pomoc, a ja rzucam wszystko i jadę do niej, gdyż bez niej jest jakoś dziwnie – zamyślił się — I wiesz, co mnie w tym gryzie? – postawił pytanie — Skąd mam wiedzieć, że to sympatia, a nie żądza? Podświadomie myślę o niej jak o kimś wyjątkowym, a nigdy tak o nikim nie myślałem. Nie uważasz, że to szaleństwo? – gadał jak najęty.

— Nie jestem terapeutą, gościu, tylko taksówkarzem.

— Jasne – wyszczerzył się – Wiem, że gaduła ze mnie. Wybacz – przeprosił, ale nie czuł skruchy – Tyle lat siedzenia w więzieniu zrobiło swoje – kierowca rzucił mu dziwne spojrzenie – Spokojnie, to nie tak. Nie byłem w prawdziwym pierdlu, tylko magicznym, gdzie między innymi poznałem Collie – roześmiał się – Ogłuszyłem ją, dźgnąłem parę razy i tak się zaczęła nasza znajomość – miał banana na ryju – Żeby nie było, ona też wiele razy sprzedała mi kosę – sprostował szybko – Jest socjopatką. Zupełnie jak ja! To musi być przeznaczenie – rozmarzył się.

— Mhm – kierowca nawet nie słuchał.

— Za ile dojedziemy? Coś długo to trwa – niecierpliwił się.

— Za pół godziny – odparł mężczyzna.

— Aha. A skoczymy po drodze do sklepu? Głodny się zrobiłem. A dobra, fałszywy alarm! Znalazłem gumę do żucia – sięgnął do kieszeni dżinsów – Te przeklęte kieszenie. W tej sytuacji nie lubię, kiedy jest ciasno – rzucił dwuznacznie.

— Może puszczę muzykę? – zaproponował taryfiarz, mając już dość gadania bruneta.

— Tak, tylko nic z dziewięćdziesiątych. Mam uraz – zastrzegł.

— Wedle życzenie – burknął kierowca.

***

Pakowałam manatki i doprowadzałam łóżko do normalnego stanu po tym, jak zamordowałam na nim sprzątaczkę. Nie potrzebowałam rozgłosu, tylko krwi, a teraz musiałam posprzątać bałagan, jakby nic się nie wydarzyło. Przebrałam się w nowe ciuchy, które wczoraj udało mi się wyhaczyć w pobliskim sklepie. Czarny crop top, czarne legginsy, jakieś trampki z przeceny i czapka z daszkiem. Duże okulary przeciwsłoneczne, żeby ukrywać żądzę mordu w oczach. Brak makijażu, bo nigdy mi na nim nie zależało, a teraz to już w ogóle.

Zakrwawione ubrania wyrzucę do kosza. Wszystko, co mi nie jest potrzebne tam wyląduje. Oprócz butelki rumu. Została połowa, wypiję w drodze. Do Nowego Orleanu nie jest daleko, ale ja przecież nie mam samochodu. Został w Vegas. Chuj. Jakiś sobie pożyczę, jak zawsze.

***

Po półgodzinie drogi, taksówka zajechała pod właściwy adres. Te pół godziny to był pikuś, bo kierowca musiał wytrzymywać z Kai'em przez siedem godzin. Czego to się nie robi, żeby zarobić...

— Jesteśmy na miejscu. Należy się sto dolarów – rzucił mężczyzna, świętując w myślach koniec udręki.

— Tak, już – odrzekł Parker, wkładając rękę do kieszeni – Jobla idzie dostać z nimi – parsknął, usiłując wygrzebać pieniądze. Sporo już wydał na wcześniejsze przejazdy ze stanu do stanu, ale nie miał prawka i musiał sobie radzić.

— Szybciej, gościu, nie mam całego dnia – taryfiarz już nie udawał życzliwości.

— Wiem, już prawie je mam – uspokajał go brunet – Tu są! – zatriumfował, wyjmując słuchawki zamiast banknotów i zaczął nimi dusić mężczyznę, aż zadusił go na śmierć – Nie zrozum mnie źle – burknął Kai, wkładając nieboszczykowi słuchawki do uszu – Przejażdżka była fajna, ale stówa? To rozbój w biały dzień – zrobił balona – Zmęczyłem się samą teleportacją, oczekiwałem więcej zrozumienia, a każdy z was leci na kasę. Twoich kolegów po fachu też musiałem wyjaśnić – poklepał go po ramieniu i otworzył drzwi – No! Wygląda jakby spał. Aniołek – westchnął z rozmarzeniem i trzasnął drzwiami – Dziękuję! – pożegnał się i udał w kierunku zabudowań, gdzie w jednym z domów według zaklęcia lokalizującego miała być Colline.

***

Kończyłam się pakować, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Pociągnęłam nosem. Zapach wanilii, gumy balonowej i woń mocnych perfum. Chyba drzewo sandałowe. Podeszłam do klamki i pociągnęłam. W progu stał ktoś, kogo się spodziewałam.

— Dobrze, że jesteś – uśmiechnęłam się, widząc znajomą twarz.

— Uwielbiam, kiedy za mną tęsknisz – przywitał się i wszedł do środka – Miałaś małą przekąskę? – spojrzał na mnie z charakterystycznym uśmiechem.

— Gdyby była mała, to by żyła – zachichotałam wrednie – Trzeba się jej pozbyć i jak najszybciej znaleźć w Nowym Orleanie – postanowiłam.

— Nowy Orlean? – uniósł brwi – Chcesz tam tak szybko wrócić? – prychnął, zabierając mi przy okazji rum – Uff, mocne – potrząsnął głową.

— Kai, głuptasku – rozczuliła mnie jego sugestia – Nie po to stamtąd uciekłam, żeby nagle podkulić ogon i wrócić – przewróciłam oczami – Mamy misję – wyrwałam mu butelkę.

— No właśnie. Misję – usiadł na łóżku, robiąc głupie miny do trupa – Co ja z tego będę miał? – dociekał – Sypnęłaś co nieco przez telefon, ale nie wszystko – posłał mi mroczny uśmieszek.

— To proste – prychnęłam, biorąc łyk – Kiedy uczynimy Silasa śmiertelnym, przejmiesz jego moc i będziemy w stanie go zabić – rozmarzyłam się – Potem pomogę ci stać się przywódcą Sabatu Bliźniąt, a w zamian ty wyświadczysz mi jedną przysługę – usiadłam mu na kolanach i wręczyłam alkohol.

— Walnięta suka – spojrzał na mnie z uwielbieniem i upił trochę rumu – Mm, a po cholerę nam ta cała Emille? – zapytał.

— A przypomnij sobie jak się dostać, czy wydostać z Więziennego Wymiaru, co? – porażała mnie jego niedomyślność – Kluczem jest krew czarownicy, a jedyna czarownica jaką znam leży w durnej śpiączce – wyjaśniłam.

— Domina?

— Tia – potwierdziłam – Najpierw zdobywamy zaufanie Silasa, wydając mu Camille. On budzi Davinę i Hayley, ja pozyskuję krew wiedźmy, skaczemy do Więziennego Świata, bierzemy lek, dajemy go Silasowi, ty kradniesz mu moc, zabijamy cwela – wyliczyłam chronologicznie – Jakieś pytania?

— Czy w tym planie znajdzie się miejsce na zjedzenie babeczek? – palnął.

— To jeden z punktów programu – uśmiechnęłam się. Ztego to wieczny żarłok jest – Dobra, zbieramy się – zeskoczyłam z niego –Trzeba wynieść trupa i załatwić jakiś samochód – zarządziłam, poprawiającczapkę – To będą najlepsze trzy dni mojego życia – wybuchłam gromkim śmiechem,zagłuszając go solidną dawką trunku...




Długi czas nie miałam weny i pomysłu na rozdział. Poprawiałam go i zmieniałam kilka razy, ale w końcu jest wersja ostateczna, jako wprowadzenie do tego, co będzie się działo później.

Colline wie, że jej wyjątkowość to także wada. Zdaje sobie sprawę, jak łatwo może włączyć uczucia, dlatego robi wszystko, by oddalić się od tej możliwości. Lub działa tak, jak zawsze chciała, bo przecież wyrzuty sumienia jej nie powstrzymują.

Nikt nie wie, jak wiele granic Collie jest w stanie jeszcze przekroczyć...

CDN

JCBellworte


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top