✞Rozdział 43✞

Rzeczywistość nie pozostawiała złudzeń. Pierwotni odzyskali dom, a ja musiałam się z tym faktem pogodzić. Nie było łatwo, ale dawałam radę. Musiało minąć kilka dni, a może nawet i tygodni, żebym przestała czuć się jak intruz i swobodnie przemykała między pokojami. Rezydencja od zawsze należała do Mikaelsonów i tak naprawdę robili mi łaskę, pozwalając zostać. Trzeba było to doceniać, żeby ich nie wkurzyć.

Marcel wciąż starał się odbić swoje królestwo, co nie przychodziło mu łatwo. Po pierwsze, pewnego dnia wydało się, że zostałam sojuszniczką Klausa. Wydało się? Ten idiota sam się pochwalił podczas kolejnej libacji alkoholowej z Gerardem. Blondyn podchwycił pomysł z imprezami, które ciemnoskóry zwykł urządzać i, w efekcie, w każdy weekend posiadłość tonęła w rytmach ogłuszającej muzyki, przy akompaniamencie wrzasków niewinnych ludzi. Niektóre wampiry przekonywały się do Klausa, inne pozostawały nieufne, ale żadne nie były w stanie oprzeć się świeżej krwi. Nie byłam wyjątkiem. Zasadniczo, zabijałam najwięcej jednostek. Jako jedyna nie umiałam spijać posoki. Pożerałam niewinnych i nie kwapiłam się do sprzątania ciał. Trzy osoby były z tego tytułu niezadowolone: Marcel, Elijah i Davina. Tej ostatniej najtrudniej było zaakceptować moją przemianę. Ciężko znosiła widok swojej ''starszej siostry'' ubabranej w krwi. Zresztą nie ona jedna.

Gerard nie zamierzał tolerować mojego przymierza z Nikiem, ani faktu, że go zdradziłam. I nie mam tu na myśli teraźniejszości. Po prostu Klaus wspaniałomyślnie stwierdził, że może się w końcu pozbyć ciężaru tajemnic. Zadowolony z siebie opisał chronologicznie swoje kroki w dojściu do władzy, wyliczając przy okazji wszystkich sojuszników, którzy mu w tym pomogli. Nie wiem, co było gorsze. Fakt, że imbecyl wyjawił te informacje przy wspólnym obiedzie, którego z niewiadomych przyczyn musieliśmy spożywać wspólnie, czy brak zaskoczenia ze strony ciemnoskórego. Wyglądało to co najmniej tak, jakby się tego po mnie spodziewał.

Rezultat był następujący: Marcel wykluczył mnie z planu odbicia królestwa i za zgodą Klausa uwolnił Thierry'ego oraz Martina. Mój były przyjaciel wykorzystał niespodziewaną wolność do pojednania, ale nie chciałam o tym słyszeć. Zagroziłam, że jeśli się do mnie zbliży, zatruję go hybrydzim jadem. Odpuścił.

Nastąpiło sporo zmian w scenariuszu. Nie poniosłam odpowiedzialności za zabójstwo Diego. Klaus uchronił mnie przed publicznym linczem i wziął winę na siebie. I tak ugrał na tym swoje, bo powiedział, że przyłapał nastolatka na próbie zdrady i ktokolwiek zamierza go naśladować, podzieli podobny los. Marcel również wykorzystał obrót spraw na swoją korzyść. Mimo że nie pochwalał tego, jak niebieskooki postąpił, użył tego kłamstwa do podjudzenia swoich ludzi, wmawiając im, że Klausowi na nich nie zależy. Część połknęła haczyk, inni zdążyli zmienić poglądy i nie uwierzyli byłemu władcy. Wtajemniczeni w spisek grali tak, jak Marcel chciał, a Nik niczego nie zauważał lub udawał, że nie zauważa.

Nie miałam zbyt dobrego kontaktu z Kolem. Młody Mikaelson był zajęty gromadzeniem informacji, które okazałyby się przydatne podczas zaklęcia tworzącego sztylet. Ograniczyliśmy się zatem do rozmów przez telefon, ewentualnie do krótkich spotkań, gdy czegoś nie dało rady omówić w wiadomościach na Messengerze. Oboje byliśmy zdeterminowani i pragnęliśmy tego samego. Unieszkodliwienia Klausa. Szatyn chciał za wszelką cenę wciągnąć w to wszystko Davinę, ale stanowczo odpierałam ten pomysł. Tłumaczyłam, że możemy się obejść bez narażania nastoletniej czarownicy, po drugie, Nik nie spuszczał z niej oka i wyczułby, że coś wspólnie knujemy. Rzadko się poświęcałam dla kogokolwiek, ale Vinnie była tego warta. Jeśli ktoś miał później zbierać baty, to ja, chociaż wcale nie miałam na nie ochoty...

Ogółem dużo się działo, wliczając w to moją prywatną misję. Na własną rękę poszukiwałam Sophie Deveraux, która zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Chciałam ją zmanipulować i przekonać do pomocy w odnalezieniu grobu Fleur Ardeur. Potrzebowałam tarczy przed opętaniem, a zapomniana dusza potężnej wiedźmy nie przepuściłaby okazji do zawłaszczenia ciała hybrydy. Bezpieczeństwo nie było jedynym powodem, dla którego nie mogłam szukać miejsca pochówku Fleur w pojedynkę. Miałam na bakier z czarownicami odkąd złamałam zasady dotyczące przemiany w wampira, pogwałciłam prawa natury, stając się wynaturzeniem mieszańca i zabiłam silnego czarownika, plugawiąc jego krwią świętą ziemię. Plus, jeszcze seks na cmentarzu, ale to najmniejsze przewinienie z tej listy.

Nic złego ze strony wiedźm mi się nie przydarzyło, ale lepiej dmuchać na zimne. Szczególnie, jeśli się je wkurzyło dwa, trzy, dużo razy...

***

Charakterystyczny zapach kościoła uderzył nas chwilę po otworzeniu głównych drzwi. Mieliśmy pierwszą naradę, odkąd Klaus został królem Francuskiej Dzielnicy i pierwszą, od momentu gdy zostałam dopuszczona do uczestnictwa w niej. Malowała się dyskusja na temat współpracy dwóch gatunków: ludzi i wampirów. Klaus zabrał ze sobą swoich dwóch najlepszych sojuszników: Marcela i mnie.

Ekscytowałam się, co nie uszło uwadze ciemnoskórego. Był on przeciwny mojej obecności. Rzadko kiedy panowałam nad żądzą krwi, a przyzwalanie ze strony Pierwotnego tylko pomniejszało moją samokontrolę. Jego obawy były słuszne. Ludzka kasta plus nienasycona bestia stanowiły złe połączenie, ale obiecałam trzymać kiełki na wodzy.

- Zachowuj się – syknął Marcel.

- Nie sztorcuj mojej małej panterki – upomniał go Klaus, a ja stłumiłam potrzebę pokazania wampirowi języka w geście satysfakcji.

- Marcel, Klaus. Dzięki za przybycie – ojciec Kieran ożywił się na nasz widok – Witam również ciebie, Colline – nie krył swego zaskoczenia.

- Pozwoliłem sobie na większe towarzystwo – wyjaśnił blondyn, uśmiechając się.

- W porządku – mruknął ksiądz – Jako że zmienił się wasz przywódca, wypadałoby się poznać – zaczął i na te słowa z ławki poderwało się dwóch mężczyzn. Jeden siwiejący, wystrojony jak jakiś generał i drugi ciemnoskóry, odziany w klasyczny garnitur.

- Chcemy upewnić się, że wiecie, jak funkcjonuje miasto – burknął z wyższością ten o kawowej karnacji.

- Doprawdy? – zakpił Klaus.

- Pragniemy zapewnienia, że owe zmiany nie zagrożą miastu i jego mieszkańcom – wyjaśnił Kieran.

- Wy, dziwaki, róbcie swoje, a my odwrócimy wzrok, o ile nasze kieszenie będą pełne – głos zabrał ''generał''. Nasza trójka wymieniła spojrzenia.

- Dużo ważniejsze są zasady – chrząknął księżulek – Nie pożywiacie się miejscowymi, ani nie ściągacie uwagi na miasto – rzucił poważnie, a ja ostatkiem sił powstrzymałam chichot. Marcel zgromił mnie wzrokiem – Historia pokazała, że możemy żyć w zgodzie, ale gdy przekroczycie granicę...

- Odpowiecie przed nami – dokończył siwowłosy. Klaus parsknął śmiechem, wywołując u mnie tę samą reakcję. Tamten człowiek był żałosny. On myślał, że może rozkazywać wampirom?

- Mam płaszczyć się przed tym nadętym dupkiem i jego żałosną grupką złodziejaszków? – prychnął – O to moje warunki – spoważniał – Zadowolicie się ochłapami, które wam rzucę i będziecie wdzięczni. Jeśli wam nie pasuje, obejdziemy się bez was – jego głos był pełen diabelskości.

- Chętnie zapoluję na niewinne ludzkie duszyczki, a jestem znana z brutalności – odezwałam się po raz pierwszy, nasączając swoje słowa nutą demoniczności. Nik zaśmiał się.

- Niewątpliwie, Colline mogłaby w jedną noc uszczuplić populację miasta – potwierdził moje wyznanie – Daję wam czas na przemyślenia – warknął i skierował się do wyjścia.

***

Korzystałam z okazji, że miałam chwilowe wolne. Klaus chciał spędzić trochę czasu z Marcelem, zatem zostałam odprawiona. Nie mogłam oprzeć się pokusie i umilałam sobie czas w sklepie. Przymierzałam ciemnobrązową sukienkę z golfem. Ubranie ładnie opinało moje krągłości, jednak musiałam się upewnić i przejrzeć w lustrze. Odsunęłam kotarę i zdębiałam.

- Brałbym – oznajmił długo niewidziany Pierwotny, uśmiechając się w ten irytujący, chochlikowy sposób.

- Mówisz o sukience? – zignorowałam Kola i podeszłam do zwierciadła.

- Opakowanie i zawartość są równie ważne, Collie Jollie – odpowiedział i czułam na sobie jego palący wzrok. Bezczel.

- Bardzo śmieszne – zironizowałam.

- No nie wiem. Ja się nie śmieję – mruknął. Zacisnęłam dłonie w pięści.

- Co ty tutaj robisz? – syknęłam, odwracając się w stronę szatyna.

- W tej chwili? Podziwiam moje kochanie – błysnął zębami.

- Skończ z tymi urojeniami – prychnęłam.

- Jakimi urojeniami? – przewrócił oczami – Przyzwyczajam cię do tego, co wkrótce nastąpi – parsknęłam, kręcąc głową z politowaniem.

- Sądzisz, że mogłoby coś między nami być? – zadrwiłam.

- Już coś między nami jest – wstał z kanapy i znalazł się bliżej – Ostra chemia – zniżył głos do zmysłowego pomruku.

- To był tylko seks – powiedziałam powoli.

- Otóż to, kochanie – uśmiechnął się przebiegle – Chemia między nami jest tak silna, że aż zaprowadziła nas do łóżka. Oczywiście w przenośni, bo łóżka tam zabrakło – przypomniał.

- Skończyłeś? – traciłam cierpliwość.

- Chciałabyś to powtórzyć, co? – poruszył znacząco brwiami.

- Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? – przerwałam, krzyżując ręce.

- Chciałabyś – zaśmiał się bezczelnie – Specjalnie zmieniłaś temat, żeby przypadkiem nie powiedzieć ''tak'' – wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem – Mogłoby to zszargać twoją godność, prawda, Collie Jollie?

- Czego chcesz? – wycedziłam przez zęby, balansując na granicy równowagi psychicznej.

- Zacznijmy od większego dystansu – rzucił, a ja zrobiłam zmieszaną minę – Ja w przeciwieństwie do mojego brata nie odebrałem ci prawa wyboru – wrócił na kanapę.

- Czy ty zahipnotyzowałeś cały sklep? – wtrąciłam. Dziwiło mnie, że nikt nie przygląda się naszej mało niezauważalnej wymianie zdań.

- Mhm. Podstawa prywatności – mruknął.

- Zalatuje hipokryzją – skomentowałam oschle – Po pierwsze, grzebałeś w mojej komórce, a mówisz o prywatności, po drugie, w twoim mniemaniu szantaż nie jest odebraniem prawa do wyboru? – zapytałam, uśmiechając się sztucznie.

- Przecież mogłaś wybierać – prychnął bezczelnie.

- Pomiędzy czym? – zakpiłam – Otwarciem krypty, a ryzykiem, że Klaus mnie zabije? – wyrzuciłam ręce w powietrze.

- Dokładnie. Mogłaś coś wybrać, a że wybrałaś opcję numer jeden, to już nie moja broszka – założył dłonie za głowę – Poza tym, Nik by cię nie zabił, bo jesteś mu potrzebna – dodał – A ja specjalnie podałem trzy przykłady, które miały za zadanie zmotywować do działania – zwęził usta w kreskę – Od początku chciałem zabić tę kretynkę – zdradził.

- Mówisz o mojej koleżance – pogroziłam mu palcem.

- Przestań, Collie – parsknął – Lauren cię nie obchodzi. W głębi duszy sama chętnie byś się jej pozbyła, gdyby nie ten projekt zaliczeniowy – niestety był bezbłędnym obserwatorem. Nie troszczyłam się o brunetkę tak bardzo, jak udawałam, że to robię.

- Może – wzruszyłam ramionami – Może potrzebuję jej tylko do tego zadania, może ją zabiję gdy już będzie po wszystkim?

- Zrobisz, co będziesz chciała – puścił mi oko – Widzisz? Daję ci wolną wolę. Niczego nie narzucam.

- Nie będziesz lepszy od Klausa – syknęłam.

- Ani gorszy – odbił piłkę – Ja przynajmniej nie uwiązałem cię na smyczy – zauważył.

- Zawarłam z Klausem pakt, że będę mu lojalna, jeśli zostawi w spokoju moich bliskich – warknęłam. Czy Kol sądzi, że sojusze zawiera się z własnej woli?

- I wierzysz w to, że dotrzyma obietnicy? – popatrzył na mnie jak na idiotkę.

- Jeśli mu życie miłe – burknęłam.

- Spójrzmy prawdzie w oczy, kochanie – westchnął brązowooki – Moje rodzeństwo złożyło przysięgę, pomińmy, że beze mnie, Razem i Na Zawsze – zaczął – I obiecali, że będą stali po swojej stronie i nigdy nie zwrócą się przeciwko sobie – kontynuował – Jednakże, z jakiegoś dziwnego powodu mój popierdolony braciszek wielokrotnie tę przysięgę złamał, sztyletując Rebekę, Elijahę, Finna i mnie – prychnął.

- Wszyscy w waszej rodzinie mają ciężko – skwitowałam.

- Owszem, ale to ja jestem Czarną Owcą – warknął – Wyobraź sobie, że twój brat, którego akceptacji pragniesz, sprowadza do domu jakąś żałosną sierotę, wychowuje go w rodzinie i traktuje lepiej niż ciebie – zacisnął szczękę – Nim zdążysz spostrzec, ten obcy zajmuje twoje miejsce, więc musisz wręcz zabiegać o uwagę swojego rodzeństwa – ciągnął – Kończy się to tym, że dostajesz łatkę Czarnej Owcy, a przybłęda otrzymuje status nieskazitelnej – zakończył z domieszką złości.

- Zazdrość rzecz ludzka, Kol – mruknęłam – Ja zazdrościłam Marcelowi, że miał szacunek wśród wampirów – zwierzyłam się, siadając obok Pierwotnego – Mnie armia zawsze traktowała z pogardą, kpiną – dodałam – Zazdrościłam każdemu rówieśnikowi normalnego dzieciństwa i kochającej rodziny. Zazdrościłam krwiopijcom, że ofiarowano im dar nieśmiertelności... - wyliczałam – Nawet tego, że inne wampiry mordowały, ale to zawsze ja byłam...

- Ta zła – dokończył za mnie.

- Tak – spojrzałam na szatyna, jakbym nawiązała z nim nić porozumienia.

- Co złego, to Collie – mruknął, patrząc mi w oczy.

- Wyjąłeś mi to z ust – kiwnęłam głową.

- To ciebie zawsze umoralniali i mówili jak powinnaś postępować – uśmiechnął się lekko.

- Dokładnie...

- Widzisz, Collie Jollie. Mamy więcej wspólnego, niż myślisz – zapatrzył się w punkt przed sobą.

- Widocznie tak – z wahaniem przyznałam mu rację – Dalej nie wyjaśniłeś, co tu robisz – przypomniałam.

- Chętnie ci wytłumaczę, ale wolałbym to zrobić w bezpieczniejszym miejscu – mruknął.

- Dobra. Kapuję. Wykorzystajmy moment, dopóki mój Pan nic ode mnie nie chcę – westchnęłam, wstając z kanapy i udając się do przebieralni. Zdecydowałam się wziąć tę sukienkę.

***

Kilkanaście minut później, wzbogacona o nowy fatałaszek, siedziałam z Kolem w naszej kryjówce na cmentarzu. Grzałam zadek na jakiejś zdobionej poduszce, a Pierwotny w tym czasie sprawdzał zabezpieczenia krypty. Wszystko musiało wyglądać tak, jak przedtem. Jakby nie została otwarta.

- Ok. Wszystko gra – obwieścił, siadając naprzeciwko.

- Fajnie – wymusiłam uśmiech – Skoro już jesteśmy w ukryciu, możesz się podzielić informacjami – zaczęłam.

- Jak sobie życzysz, kochanie – błysnął zębami. Przewróciłam oczami na dźwięk ostatniego słowa.

- Zaczynaj – ponagliłam.

- Dowiedziałem się czegoś, odnośnie zaklęcia – sypnął.

- Mianowicie? – nadstawiłam uszu.

- Jest jeden niezbędny element, potrzebny do wzmocnienia czaru – dalej nie był konkretny.

- Czyli?

- Krwawy Cierń – skupił na mnie swój wzrok. Zdziwiłam się.

- Z całym szacunkiem, Kol – odchrząknęłam – Ale to ty mi go ukradłeś – mruknęłam.

- Nie zaprzeczę – parsknął – Ale to ty zerwałaś waszą więź – odbił piłeczkę.

- No i co?

- Cierń magazynuje moc – wyjaśnił – Kiedy był z tobą skojarzony, płynęła w nim energia niewyzwolonego wilkołaka, a teraz dodatkowo gromadziłby w sobie siłę wampira. Moc hybrydy byłaby wystarczająca do wzmocnienia zaklęcia potrzebnego do stworzenia sztyletu.

- Jest haczyk, prawda? – zmarszczyłam brwi.

- Jak zawsze, kochanie – westchnął filozoficznie – Musiałabyś na nowo powiązać się z Cierniem.

- Niby jak? – byłam sceptyczna – Tylko wiedźma mogłaby nas połączyć...

- Znasz idealną kandydatkę.

- Nie – zaprotestowałam – Umawialiśmy się, że nie mieszam w to Daviny!

- Zawsze jest drugie wy...

- Jakie? – weszłam mu w słowo.

- Zależy ci na tej czarownicy, skoro od razu żądasz alternatyw – skomentował.

- Są na tym świecie tylko dwie osoby, dla których mogę się poświęcać i jedną z nich jest Vinnie – oznajmiłam – Reszta nie ma co liczyć na akt heroizmu z mojej strony – dodałam obojętnie.

- Jesteś pewna, że dasz radę poświęcić wszystko? – rzucił mi jedno z arcypoważnych spojrzeń.

- No powiedz w końcu o co chodzi – niecierpliwiłam się.

- O połączenie dusz – wypalił po dłuższej chwili. Nie obeszło mnie to albo nie byłam świadoma z czym to się wiąże.

- Połączenie dusz? – przemieliłam w głowie te słowa – Na czym to polega? – spytałam.

- Zaklęcie więzi – rzucił lakonicznie – W czasie, kiedy moja rodzina wojowała z wiedźmami, ja stałem się ich najlepszym sojusznikiem – rozwijał – Obnażyły przede mną wiele sekretów na temat magii i podzieliły się najbardziej intrygującymi zaklęciami.

- Super. Wiedza w zamian za seks. Odwrotność układów na uczelni – wydęłam usta.

- Collie Jollie – zaśmiał się – Jestem zabójczo przystojny. Dlaczego miałbym sobie odmawiać przyjemności, jaką można czerpać z seksu? I wilk syty i owca cała – stwierdził z dumą.

- To wszystko skłania się ku wykorzystaniu wiedźmy, a nie mamy żadnej pod ręką – warknęłam.

- W zasadzie, użycie Daviny byłoby dużo prostsze niż połączenie dusz – mruknął – Bo tak to musimy znaleźć kogoś, kto zechce się z tobą scalić i robić za kukłę.

- I to ma być problem? – prychnęłam – Perswazja to chyba słowo klucz?

- To byłoby za proste, kochanie – śmiał się ze mnie – Możesz manipulować tylko ludźmi, a człowiek nie posiada żadnej mocy – zburzył moją idealną wizję stworzenia niewolnika – Musisz się połączyć z kimś z tego samego gatunku. W twoim przypadku, musisz się połączyć z hybrydą – zacisnął usta.

- Czyś ty zdurniał? – miałam nadzieję, że żartuje – Nie ma drugiej takiej jak ja – zabrzmiało to narcystycznie, ale i bardzo prawdziwie w tym kontekście – Nie jestem nawet zwykłym mieszańcem, tylko degeneracją! – syknęłam.

- Z normalnego punktu widzenia jesteś typową hybrydą, taką jak Tyler Lockwood...

- Nie – ucięłam – Nigdy. Nie ma mowy. Nie w tym życiu! – zdecydowanie odrzuciłam tę myśl – Dobra. Jebać to. Nie będę się aż tak poświęcać – machnęłam rękoma w geście zmiany zdania.

- Czy to znaczy, że wtajemniczymy pannę Claire? – spytał.

- Nie? – zanegowałam - Co ma właściwie połączenie dusz do połączenia z Cierniem? – nie mogłam tego poukładać.

- W celu aktywowania mocy wisiorka musisz go skojarzyć z własną krwią. Wiedźma wypowiada jakieś zaklęcie, dodaje kroplę twojej krwi i zabiera cząstkę mocy, zamykając ją we wnętrzu kryształu – streścił Kol. Posiadał na ten temat bogatą wiedzę – Właśnie dlatego jesteś silna dopóki nosisz naszyjnik, a każda chwila bez niego to udręka. Jest ci zabierana cząstka duszy, energii życiowej – dodał – To idiotyczne, bo chwilę po pobudzeniu mocy Ciernia trzeba go przetopić na sztylet – kontynuował – I tak i tak jest ci odbierany i cierpisz męki, dopóki ostatni fragment się nie stopi – informował.

- Rozumiem, że nie można go przetopić, kiedy jest zwykłym kryształem? – spytałam.

- Nie. Bez swojego właściciela, Krwawy Cierń jest bezużyteczny – rozwiał moje wątpliwości – A co ma połączenie dusz do połączenia z Cierniem? Choćby tyle, że nie wymaga magii, a jedynie więzi dwóch gatunków, by ich wspólna energia mogła zasilić kryształ. Niestety, mówiąc więź, mam na myśli małżeństwo...

- Następnym razem ostrożniej dobiorę słowa – wyszczerzyłam się głupio – Mogę się poświęcić w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach, ale nigdy w stu. Sto procent oznaczałoby taką skrajność jak hajtanie się z kimś dla dobra ogółu, a tego na pewno nie zrobię – postanowiłam – Mam jednak pytanie – zwróciłam się do Kola.

- Hm?

- Muszę wciągać w to Davinę?

- A znasz inną wiedźmę, która mogłaby dla ciebie to zrobić? Połączyć cię na nowo z Krwawym Cierniem?

- Sophie Deveraux – zaproponowałam, a Pierwotny wybuchnął śmiechem.

- I czego rżysz?

- Sophie nie żyje. Przodkowie ją zabili – rzucił beztrosko jak prezenter pogody.

- Słucham? – zamrugałam gwałtownie oczami jak ofiara wylewu – Jak to zabili?!

- Wzięli jej duszę w zamian za ponowne wskrzeszenie Papy Tunde – odparł.

- Kogo? – lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach. Przed oczami stanęła mi twarz tego człowieka, który podstępem próbował wyssać ze mnie życie. Odruchowo potarłam czoło w miejscu, gdzie stosunkowo niedawno ranę czynił kościsty sztylet...

- Papy Tunde – powtórzył spokojnie - Przodkowie zabili Sophie, by wykorzystać jej moc do przywrócenia tego szarlatana do życia.

Wezbrał we mnie gniew i poczucie zmarnowanego czasu. To ja tak długo usiłowałam natknąć się na Deveraux i z nią pogadać, namówić do sojuszu w sprawie wilkołaków, a ona gryzie piach i za wiele mi nie pomoże...

- Kol – złapałam jego zainteresowanie - Papa Tunde chciał mnie zabić... - spojrzałam z lękiem na Pierwotnego.

- Tak, wiem – ofiarował współczujący uśmiech – Bez powodu go szarlatanem nie nazwałem – dodał z pogardą – Nie było mnie przy tym zdarzeniu, ale wiem wszystko. Mam w kręgu wiedźm jedną zaufaną, która wie, co się dzieje w ich społeczności. Papa Tunde żyje i planuje zemstę na moich braciach, a także...

- Na mnie – dopowiedziałam sobie.

- Nie skrzywdzi cię – zapewnił dosadnie.

- Nie może, bo w końcu tylko ja jestem jedyną znaną posiadaczką Krwawego Ciernia, którego mocy potrzebujesz – prychnęłam.

- Nie posądzaj mnie o egoizm – syknął – To nasza wspólna misja, Colline – użył mojego pełnego imienia. Czyli mówi poważnie - Wtajemnicz we wszystko Davinę. Ona jest czarownicą żniw i dysponuje ogromną siłą – starał się mnie przekonać - Jeśli będzie przy tobie, zapewni ci ochronę...

- Tunde i reszta tych popaprańców chcą zamordować Davinę, by rytuał żniw się dopełnił! - sprostowałam nieco agresywnie – Vinnie ma mentalność bohaterki, a ja nie pozwolę, żeby ktoś ją tknął. Poza tym, Klaus nie spuszcza z niej oka... Wszystko się znowu komplikuje! – warknęłam ze zdenerwowania.

- A zatem, musimy najpierw oczyścić teren z żądnych zemsty wiedźm – skwitował szatyn.

- Cudownie! – zakpiłam – Ja zbyt wiele razy zalazłam im za skórę – wypuściłam głośno powietrze – Jakieś pomysły?

- Davina nie może wyściubić nosa, na twoje życie czyha wściekły czarownik i wielokrotnie zirytowałaś przodków. Nie jesteś połączona z Krwawym Cierniem, bez którego mocy się nie obejdziemy, nie chcesz narażać panny Claire i nie znamy żadnej innej wiedźmy, która mogłaby nam pomóc – zamyślił się – Jesteśmy w czarnej dupie – parsknął.

- Ja znam jedną czarownicę – przypomniałam sobie – Bonnie Bennet – nad moja głową zapaliła się żaróweczka.

- Ach tak. Wiedźma Bennet – na jego ustach zagościł słaby uśmiech – Pytanie, po co miałaby chcieć nam pomóc?

- Nie nam. Mi – poprawiłam – Bo ma u mnie dług – wyjaśniłam.

- Tak to chcesz rozegrać – załapał o co chodzi – Kiedy składamy wizytę znajomym z Mystic Falls? – spytał.

- Może wtedy, kiedy nie będę pod kontrolą Klausa? – zacisnęłam usta w kreskę.

- Czyli nigdy? – zadrwił.

- Kol, to nie jest zabawne – warknęłam – Myślisz, że podoba mi się bieganie na każde jego... - mój wywód przerwał dźwięk komórki – Jakby wiedział, że o nim rozmawiamy... - zerknęłam z niezadowoleniem na wyświetlacz komórki.

- Nie odbieraj – rzucił młody Mikaelson.

- Muszę...

- Wręcz przeciwnie – zabrał mi telefon, a ja nie wiedziałam jak zareagować.

- Kol, nie wygłupiaj się! – podniosłam głos.

- Nie musisz być na każde jego skinienie – odrzucił połączenie.

- Coś ty narobił... - wycedziłam – Czy ty masz pojęcie, co on sobie może uroić? – siłą odebrałam mu moją własność.

- Może to, że jesteś zajęta? – prychnął – Idziemy na spotkanie z przyjaciółmi – zaśmiał się złowieszczo, wyciągając ze sterty rupieci biały kij bejsbolowy.

- Teraz? – jęknęłam.

- Mam ci to przeliterować? – mruknął ze znudzeniem.

- To jest zbyt pochopne działanie – zaprotestowałam – Nigdzie nie pójdę! Nie teraz!

- Nie zmuszaj mnie do tego – zmarszczył brwi.

- Do czego? – nie zrozumiałam, a brązowowłosy błyskawicznie znalazł się przy mnie i skręcił mi kark...

***

Nie mam pojęcia ile minęło czasu, ale kiedy się ocknęłam, czułam się jak po kilkugodzinnej drzemce. Oczywiście, bolące kości nie mają nic wspólnego z relaksem, a nienaturalnie napięty kręgosłup również nie jest czynnikiem wspólnym...

- Obudziłaś się, Collie Jollie – w kącie pokoju stał Kol i bawił się bejsbolem. Rozpoznałam to miejsce. Opuszczona, dawna rezydencja Pierwotnych. Niestety nie znajdowałam się w tym samym pomieszczeniu, które Klaus przeznaczył mi na sypialnię. Odzyskałam przytomność w salonie na zakrytej prześcieradłem kanapie.

- Niczym się od niego nie różnisz – syknęłam z nieukrywaną wrogością i przyzwyczaiłam wzrok do jasności. Ostatnie promienie zachodzącego słońca pukały w szybę zakurzonego okna, dając sygnał, iż dzień dobiega końca.

- Ależ ze mnie bydlak – westchnął głośno – Jedynie odpłaciłem się pięknym za nadobne – podszedł bliżej – Nie zliczę ile razy ty mi skręciłaś kark, kochanie – rzucił we mnie papierową torbą z świeżo zakupioną sukienką – Nie zostawiłem twojej kiecki na pastwę losu. Czy to czyni mnie trochę lepszym? – uniósł brwi w górę.

- Nieznacznie – rzuciłam kąśliwie i zaczęłam się macać po kieszeniach spodni – Kol, oddawaj mój telefon!

- Jest w torbie, kochanie – odpowiedział – Uratowałem ci skórę, bo przedstawiłem, że jesteś chwilowo poza miastem z tą wilczycą, jak jej tam...

- Hayley – syknęłam, wyciągając komórkę – Rozumiem, że idziemy teraz szukać Bonnie? – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.

- Raczej nie inaczej – kiwnął głową – Ciuszek możesz zostawić. Krzywda mu się nie stanie.

- Schowaj to w jakimś bezpiecznym miejscu – podałam wampirowi torbę.

- Luzuj, kochanie. Na wydawanie komend przyjdzie jeszcze czas – puścił mi oko, a ja stłumiłam potrzebę walnięcia go kapciem. I to nie tylko dlatego, że żadnego pod ręką nie miałam!

***

Usiadłam niechętnie przy jednym ze stolików w tej podrzędnej knajpie, o jeszcze gorszej nazwie: Mystic Grill. Podszedł do mnie niebieskooki, niewysoki blondyn o muskularnej posturze. Najwyraźniej robił tu za kelnera.

- Co podać? – spytał. Po takim miejscu raczej nie można się spodziewać czegokolwiek z górnej półki, więc postanowiłam wpasować się w otoczenie.

- Piwo z sokiem – burknęłam.

- To wszystko?

- Tak – ucięłam i blondasek się oddalił. Zapatrzyłam się w telefon, czytając pobieżnie wiadomości, które Kol napisał w moim imieniu do Klausa. Nie było żadnej gwarancji, że hybryda się nie zorientuje...

Mijały minuty, a moje piwo się nie pojawiało. To miejsce ssie.

- Poczułem nagłą potrzebę zabijania. To wiele wyjaśnia – usłyszałam dobrze mi znany głos, należący do aroganckiego, błękitnookiego bruneta. Nie prosząc o pozwolenie, usiadł naprzeciwko.

- Colline – z drugiej strony dobiegł tembr młodszego brata. Od niechcenia rzuciłam okiem w jego kierunku – Cóż za niespodzianka – mruknął, zajmując miejsce obok.

- Niemiła niespodzianka. Lepiej od razu powiedz, co knujesz, zabijemy cię i będziemy mieć to z głowy – prychnął Damon.

- Po pierwsze, nie przyszłam tu do was – stłumiłam śmiech – I gdybym nie musiała, nie postawiłabym małego palca u stopy w tej prowincjonalnej dziurze – zaczęłam – Aczkolwiek, jeśli będziecie natrętni, z chęcią wyrwę wam serca – wtrąciłam.

- Prędzej ja oderwę ci twój łeb – starszy uśmiechnął się cynicznie.

- Prawda jest taka, że nie jesteś tu mile widziana – głos zabrał Stefan – Chyba uświadomiliśmy cię dostatecznie ostatnim razem?

- Ależ tak – potwierdziłam, posyłając blondynowi oszczędny uśmiech – Cała wasza zgraja chciała mnie zabić, bo jestem wynaturzeniem – wydęłam usta – Niby dwudziesty pierwszy wiek, a brak tolerancji wciąż jest silny – dodałam znacząco.

- Przestań się nad sobą użalać – przerwał Damon – Jak tylko się pojawiłaś, narobiłaś mnóstwo syfu i fakt, że chcieliśmy cię zabić był aktem łaski – syknął – Równie dobrze mogliśmy, przynajmniej ja, zrobić z ciebie królika doświadczalnego i torturować w bardzo bolesny sposób – uśmiechnął się sadystycznie.

- I co cię powstrzymało? – rzuciłam zaczepnie.

- Ten tu naprzeciwko – odparł brunet.

- Rozlew krwi był kuszący, aczkolwiek zbędny i ryzykowny – mruknął Stefan – Najwyraźniej znaczysz coś dla Klausa, a żaden z nas nie ma ochoty mu wchodzić w paradę.

- Znaczę – prychnęłam, przygryzając wargę – Jestem jego najlepszym sprzymierzeńcem. Szkoda, że zostałam nim wbrew mojej woli – zaczęłam bębnić paznokciami o stół – Zawsze tak długo się tu czeka na zamówienie? – marudziłam.

- A co zamówiłaś? Człowieka w sosie własnym? – skomentował błękitnooki.

- Pudło – zaprzeczyłam – Piwo. Z sokiem. Którego się zapewne nie doczekam – westchnęłam głośno.

- Krótka piłka, Colline – burknął młodszy Salvatore – Nie potrzebujemy cię w Mystic Falls, więc powiesz, po co przyszłaś, a my postaramy się zrobić wszystko, żebyś jak najszybciej wróciła do siebie – przedstawił swój układ.

- Tylko żadnych sztuczek, Brownie – ostrzegł mnie brunet – Chcesz jeszcze chwilę pożyć, to bądź grzeczna.

- Zastanowię się – mruknęłam – Nie dostałam swojego piwa, a jestem spragniona. Chyba będę musiała zwilżyć sobie gardło jakimś miejscowym – zatarłam ręce.

- Dobra. Załatwię to – Damon poderwał się z siedzenia i poszedł w kierunku barku.

- Ktoś cię przysłał, Colline? – spytał Stefan, gdy zostaliśmy sami.

- Jestem tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Poniekąd – odpowiedziałam – Chciałabym zobaczyć się z Bonnie. Obiecała mi kiedyś przysługę i teraz jest odpowiedni moment – rozwinęłam.

- Do czego potrzebujesz Bonnie? – Zmierzch uniósł podejrzliwie brwi.

- Takie tam, babskie sprawy – ucięłam i przed moją twarzą wylądowała szklanka z piwem.

- Masz – rzucił Damon – Wypij i wynoś się.

- Milutko – zadrwiłam, upijając łyk.

- Chce, żebyśmy przyprowadzili Bonnie – oznajmił blondyn.

- Po co? – prychnął starszy brat.

- Pamiętasz jak uratowała Elenę, tylko ze względu na to, że Bonnie obiecała jej przysługę?

- Jak mniemam, przyszedł czas, żeby Bon Bon wywiązała się z umowy? – mruknął czarnowłosy.

- Byłoby miło – wtrąciłam, odstawiając piwo na stolik – Teraz już wiem, dlaczego wolę wino – mlasnęłam – Pierwsza klasa to to nie jest. I jeszcze gadam jak Rebekah – skrzywiłam się.

- Widzę, że jesteś za pan brat z bandą Pierwotnych cudaków – zaśmiał się Damon.

- Trzeba robić dobrą minę do złej gry – wzruszyłam ramionami – To jak? Przyprowadzicie do mnie Bonnie, a ja nie zrobię nikomu krzywdy, ok? – zaproponowałam, rozkładając ręce.

- Ktoś musi cię pilnować – mruknął Stefan.

- A co ja jestem? Niepełnosprawna umysłowo? – oburzyłam się – Chociaż w sumie...

- Milcz, Lassie – warknął Damon.

- Lassie – parsknęłam – Bo była rasy owczarek szkocki collie. Boki zrywać.

- Właściwie, to chodziło mi o to, że jesteś suką – odparł chłodno.

- Dobra, przestańcie – westchnął Stefan – Damon, ja pójdę po Bonnie, a ty zostań z Colline – zadecydował.

- Widzę, że mnie nienawidzisz – prychnął brunet.

- Brak zaufania boli – rzuciłam smutno.

- Pospiesz się, Stef. Długo nie wytrzymam bez wyrwania jej głowy – burknął do oddalającego się wampira.

- Przecież możesz sobie iść – powiedziałam.

- Chętnie. Wolałbym wystawić się na działanie słońca, niż tu z tobą siedzieć, ale Bon Bon i ja nie darzymy się sympatią, zatem to ja robię za strażnika – rozparł się na kanapie – Skarbie, przynieś mi szklankę Bourbona – cmoknął do przechodzącej obok kelnerki, a tamta posłała mu kokieteryjny uśmiech i odeszła.

- Mięczak. Na trzeźwo nie dasz rady na mnie patrzeć, co? – zakpiłam. Damon się zaśmiał, nachylił nad stołem i ścisnął za moje gardło.

- Ledwo się hamuję przed rozerwaniem cię szmato na strzępy, a szklanka ulubionego alkoholu ukoi moje nerwy na tyle, żebym nie stracił nad sobą kontroli – odpuścił i wrócił na swoje miejsce – Omal nie zabiłaś dziewczyny, którą nadal kocham, więc jeśli się do niej zbliżysz, dostaniesz nowy pseudonim. Martwa Suka Gnijąca w Ziemi.

- Masz jakiś fetysz z tymi pseudonimami – zauważyłam, opierając podbródek na złączonych dłoniach – A do zagrożenia życia Eleny przyczyniłeś się sam – dodałam – Gdybyś nie przebił mnie wtedy sztachetą od płotu, może i bym się powstrzymała przed ugryzieniem naiwnej Gilbert – nie wiedziałam kiedy przestać. To tak, jakby transformacja w hybrydę wykreowała sukowatość, której bym u siebie nie podejrzewała. To znaczy, jasne, dorastanie wśród bandy aroganckich złamasów miało istotny wpływ na moje nastawienie do życia, ale mimo wszystko. Kiedy Collie Jollie stała się tym czymś, co może kogoś wkurwić w kilka sekund?

- Skoro nie okazujesz skruchy, ja nie okażę swojej, kiedy cię zamorduję. Nie to, żebym w ogóle ją okazywał – Damon napawał się satysfakcją jaka płynęłaby z rozerwania mnie na kawałki.

- Nie będę przepraszać za to, że ktoś jest głupi – wygięłam usta w podkówkę i brunet już tego nie wytrzymał. Przeciągnął mnie przez stół, strącając piwo i włożył swoją dłoń w moją klatkę piersiową. Poczułam silny chwyt za serce, ale życie nie mignęło mi przed oczami. Z tylko sobie znanego powodu wywróciłam kąciki ust do góry nogami, obnażając szyderczy uśmieszek i wymówiłam te oto słowa – Piwo rozlałeś, debilu – parsknęłam odruchowo, na co czarnowłosy zamierzył się do wyrwania mojego serca.

- Hej, żadnych bójek w barze! – usłyszałam obok głos blondwłosego kelnera, który najwidoczniej postanowił ukrócić spór między mną, a starszym Salvatore.

- Wracaj pucować szklanki, Matty i pozwól mi się zabawić – rzucił do niego Damon.

- Elena nie wybaczy ci kolejnego morderstwa – ten cały Matt nie ustępował.

- Założymy się? – prychnął błękitnooki – Wybaczy, bo, po pierwsze, to jej niedoszła zabójczyni, po drugie, to jebane wynaturzenie – walczył ze sobą, czy mnie zabić, czy odpuścić.

- Jebane wynaturzenie – powtórzyłam – Masz pojęcie przez kogo jebane, imbecylu? – wciąż go prowokowałam. Damon był wściekły. Z jednej strony pragnął zakończyć mój żywot i się dowartościować tym, że zabił oprawcę Eleny, z drugiej, zdawał sobie sprawę z tego, że moja śmierć wywoła wojnę. Z żądnym zemsty Marcelem i jego armią wampirów, niezadowolonym Klausem, który straciłby niewolnika, nieobliczalną, nastoletnią czarownicą, bezlitosną wilkołaczycą i prawdopodobnie resztą familii Pierwotnych, którzy zdążyli mnie polubić.

Hah! Nie jestem przegrywem. Gdybym kipnęła, ktoś by się jednak tym przejął! Wygryw życiowy.

- Damon, zostaw ją! – zawołał blondyn.

- Masz szczęście, że nie mam ochoty na zatargi z Klausem – niechętnie wysunął dłoń z mojego wnętrza, puszczając serce. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na krwawe plamy na bluzce.

- No super! – jęknęłam – Ciekawe, jaki proszek to dopierze! – zaczęłam lamentować – Może Nik będzie wiedział – zastanawiałam się głośno. Wampir nie spuszczał ze mnie wzroku, odwrócony plecami do otoczenia. Nagle za Damonem zamajaczyła czyjaś sylwetka i biały kawałek drewna uderzył głowę bruneta.

- Nie wolno tak traktować, Collie Jollie – zarys postaci należał do Kola, który niczym wybawca przyszedł mi na ratunek, a w tej chwili przywalił błękitnookiemu jeszcze kilka razy – Już nie wspomnę, że to kara za zrzucenie mnie wtedy z dachu i przebicie kijem – walnął krwiopijcę znowu.

- O tym właśnie mówiłam, że to ty, Damon, jesteś powodem nieporozumień – zeskoczyłam ze stołu, wykorzystałam fakt, że czarnowłosy jest osłabiony, przewróciłam go na plecy i wgryzłam się w szyję, wpuszczając w jego krwiobieg solidną porcję wilczego jadu. Krzyk mężczyzny wynagrodził mi cierpienie, które mi przed chwilą zafundował. Robiłam dobrą minę do złej gry, ale bolało mnie naprawdę – Sam jesteś sobie winien – schowałam kły – A miałam być grzeczna, no ale cóż – odeszłam kilka kroków, podziwiając usiłującego wstać Damona.

- Satysfakcjonujące – skomentował Pierwotny – Należało ci się, stary. Jesteś złamasem – dodał. Brunet stanął na prostych nogach i syknął, czując ból spowodowany ugryzieniem.

- Zgadujemy, jakie będą ostatnie godziny jego życia? – przygryzłam wargę, obejmując Kola ramieniem.

- Pewnie pójdzie się uchlać – skwitował szatyn, kładąc dłoń na mojej talii.

- Albo wyzna miłość Elence – szydziłam – O ile Elenka dożyje – rzuciłam złowieszczo.

- Tknij ją... - warknął Damon.

- Skusiłeś mnie – zachichotałam i czmychnęłam z Mystic Grill. Młody Mikaelson podążył za mną.

***

Wspólnie zmierzaliśmy ku dobrze mi znanej Maple Street, a gdy na widoku pojawił się dom naiwnej Gilbert, moje usta rozszerzyły się w uśmiechu. Żwawym krokiem weszłam na teren posesji Eleny, a jedyne co mnie napędzało, to chęć zemsty. Samo ugryzienie Damona nie wystarczało. Musiałam jeszcze wycelować w kogoś, na kim mu zależy. By go bardziej zranić, by zrozumiał, że nie może tak po prostu grozić wyrwaniem mi serca. Konsekwencje są zawsze, a mój Pan nauczył mnie, iż nie należy przyzwyczajać wrogów do litości...

- Chętnie zobaczę, jak ta kretynka zostaje ugryziona i zarażona jadem – rzucił Kol, trzymając na ramieniu swój kij – Powiedz mi tylko, kochanie. Jak zamierasz wejść do jej domu? – spytał – Wampir potrzebuje zaproszenia, a z tego, co pamiętam, chawira jest przepisana na Jeremy'ego.

- Kogo? – zmarszczyłam brwi.

- Elena ma młodszego brata. Człowieka – wyjaśnił – Chcieli mnie kiedyś wspólnie zabić, ale im się nie udało.

- Czekałam na puentę w postaci ich śmierci – westchnęłam z rozczarowaniem.

- Puenta jest taka, że Nik mnie uratował – prychnął – A potem zamknął w trumnie, bo stanowiłem zagrożenie dla jego planów – dodał z pogardą.

- Masz prawo chować urazę – stwierdziłam – Wesoły jesteś, Kol – spojrzałam znacząco na brązowookiego – Zdajesz sobie sprawę z tego, że Bonnie może mi nie pomóc, po tym jak ugryzłam Damona?

- Owszem, Collie Jollie, ale nawet jeśli, było warto – mruknął z uznaniem.

- Ja biorę Elenę, ty się możesz zając Jeremym – puściłam mu perskie oko – Może być?

- Jak najbardziej, Collie Jollie – zaaprobował i podeszliśmy bliżej domu Gilbertów. Byliśmy już przy ganku, gdy poczułam silne szarpnięcie za ramię i zostałam staranowana, po czym przyciśnięta do pobliskiego drzewa.

- Dlaczego ugryzłaś Damona? – to był Stefan – Umawialiśmy się, że nikogo nie skrzywdzisz! – potrząsnął mną.

- Umawialiśmy się – potwierdziłam – Tylko to było zanim Damon próbował mi wyrwać serce – dodałam - Zadziałał instynkt przetrwania – odpowiedziałam, patrząc blondynowi prosto w oczy. Spoglądał na mnie w milczeniu, aż w końcu odpuścił – Nie widzę tu Bonnie – rzuciłam, otrzepując się.

- I nie zobaczysz, dopóki nie uratujesz Damona – odpowiedział chłodno Zmierzch.

- Heh, a skąd pomysł, że mogę go uratować? To jad wilkołaka, a to chyba mówi samo za siebie – dotknęłam językiem podniebienia, eksponując swoją obojętność.

- Jesteś wynaturzeniem hybrydy – nie dawał za wygraną – Uleczyłaś Elenę, Damona też możesz i dopóki tego nie zrobisz, nie zobaczysz się z Bonnie – podał warunki. Zaśmiałam się.

- A to dziwne, bo ostatnio odkryłam, że moja krew nie leczy, a zabija – wydęłam usta – Chociaż nie pokrywa się to z tym że Elena żyje – zmarszczyłam czoło.

- O czym ty mówisz? – nie rozumiał, gdy nagle usłyszeliśmy pisk.

- Stefan, dawnośmy się nie widzieli – ujrzeliśmy Kola, ciągnącego ze sobą opierającą się Gilbert – Collie próbuje ci wytłumaczyć, że masz jej umożliwić spotkanie z wiedźmą Bennet – mruknął – A życie słodkiej Eleny będzie kartą przetargową – oznajmił.

- Stefan... - jęknęła dziewczyna – Co... co z Damonem? – zapytała.

- Wszystko będzie dobrze – blondyn starał się ukryć ból.

- Ale, co się stało? – podniosła lekko głos, lecz w wyniku podduszenia przez Kola, z jej ust wypłynął ochrypły skrzek.

- Został ugryziony przez wilkołaka... - powiedział smutno Stefan.

- Jak to? – w oczach wampirzycy stanęły łzy.

- Och błagam – jęknęłam znudzona – Chciał mnie zabić i musiałam się bronić – wzruszyłam ramionami – Chcę rozmawiać z Bonnie – założyłam ręce na siebie – Mogę tak całą noc, a nie wiem ile czasu zostało Damonowi – dodałam złośliwie.

- W porządku! – zaczął młodszy Salvatore – Pójdę bo Bonnie, a wy tu zostańcie! – polecił i odszedł wampirzym tempem.

- No. I to się nazywa miłe spędzanie czasu, co nie, Collie? – zagaił Pierwotny.

- Bez dwóch zdań – przyznałam mu rację – Zaśpiewajmy coś! – zaproponowałam.

- Idź do diabła – syknęła Elena i usłyszałam chrupnięcie. Kol przekręcił dziewczynie kark i pozwolił upaść na ziemię.

- Irytuje mnie jak oddycha, a co dopiero gdy mówi – mruknął szatyn, a ja zachichotałam. Nasze rozbawienie przerwał dzwonek telefonu. Nie mojego. Wampir przewrócił oczami i niechętnie odebrał. Włączyłam super słuch, bo spodziewałam się kto się dobijał.

- Co do cholery jasnej ty i Colline robicie w Mystic Falls?! – tak, po częstotliwości wrzasków można łatwo wydedukować, że to Klaus.

Ja mam lepsze pytanie: Skąd on o tym do licha wie?

- Mamy wycieczkę krajoznawczą – zironizował Pierwotny – Och, daj spokój, Nik. Nie ukradnę ci twojej sojuszniczki – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

- Sojuszniczki – prychnął – Zawiodła moje zaufanie kolejny raz! Napisała, że będzie z Hayley! – ale on się piekli.

- Nie złość się na nią – bronił mnie Kol – To ja zabrałem jej komórkę i trochę namieszałem w SMSach – przyznał się – Jestem pewien, że Collie na pewno by wszystko wytłumaczyła, gdyby mogła – dodał.

- Zatem, daj mi ją do telefonu – rozkazał Klaus. Szatyn zerknął na mnie przelotnie, a ja używałam niemych sygnałów, dając do zrozumienia, że nie mam ochoty rozmawiać z mieszańcem. Machałam rękoma jak wariatka, jak policjantka na skrzyżowaniu i na szczęście szatyn się nade mną zlitował.

- Collie nie może rozmawiać – skłamał – Powiem jej, żeby później do ciebie oddzwoniła – wtrącił i się rozłączył.

- Skąd Klaus wie, że jesteśmy w Mystic Falls? – prychnęłam z niezadowoleniem.

- Prawdopodobnie któryś z naszych tutejszych znajomych go powiadomił – odparł Kol i zmarszczył brwi – Co jest, kochanie?

- On tu nie przyjdzie, prawda? – mruknęłam niepewnie.

- To Nik – odrzekł wampir, jakby to miało rozwiać wszelkie wątpliwości.

- To mściwy psychopata – wyrolowałam oczami – Z jakiegoś dziwnego powodu lubię go denerwować, ale potem obawiam się konsekwencji – przełknęłam nerwowo.

- Nie pozwolę mu ciebie skrzywdzić – bez ostrzeżenia objął mnie mocno.

- Co ty robisz? – odsunęłam się.

- Próbuję być miły – uśmiechnął się – Jak mi poszło?

- Takie dwa na osiem – odparłam, zerkając na nieprzytomną Elenę – A gdyby jej tak oderwać głowę? – zamyśliłam się na głos.

- Zrób to – podjudzał mnie.

- Przestań kusić – bąknęłam, podchodząc do szatynki i wysuwając wilcze pazury.

- Tak ogólnie? – Pierwotny znalazł się za mną. Czułam jego gorący oddech na karku.

- Kol...

- Collie?

- Daj se spokój – warknęłam.

***

Kilkanaście minut później byliśmy już w domu Salvatorów. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chcieli mnie wpuścić do azylu Gilbertów, twierdząc, że jestem niebezpieczna. Zero kultury u tych prostaków.

Miałam złe skojarzenia z willą wampirzych braci. Byłam tu przetrzymywana, a wszystko co wiąże się ze sprowadzeniem mnie gdzieś wbrew woli, jest zwyczajnie niefajne. Jakby tego było mało, kretynka Gilbert się ocknęła, a z dupy pojawiła się jeszcze Barbie. Oczywiście między mną a tym czymś doszło do konfrontacji i wampirzyca podałaby mi się na tacy, dopóki brązowooka jej nie ostrzegła. A mogło być tak pięknie. Mogłam ją ugryźć, ech...

Podczas gdy Elena i Caroline próbowały ulżyć Damonowi w cierpieniu, Kol i ja przetrząsaliśmy barek z alkoholem i cierpliwie czekaliśmy na Stefana i Bonnie.

Nasza obecność była o tyle niepożądana, że gang z Mystic Falls nie mógł na nas patrzeć i musieliśmy się przenieść do drugiego pokoju. Pierwotny puścił muzykę na cały regulator, a ja dorwałam się do butelki z czerwonym winem.

- Za nasz plan, Collie Jollie – mruknął zadowolony Pierwotny i stuknęliśmy się kieliszkami.

- Za plan – powtórzyłam, biorąc duży łyk trunku, po czym wskoczyłam na stół i zaczęłam tańczyć. Kol podchwycił mój pomysł i oboje gibaliśmy się w rytm ''I'm too sexy''. Nasze pląsy przerwał głos blondwłosej kretynki.

- Czy wy jesteście nienormalni?! – krzyknęła z wyrzutem.

- No. A co? – rzuciłam mętnie, wilżąc gardło winem. Caroline w odpowiedzi podeszła do wieży i ściszyła muzykę.

- Barbie jak zwykle musiała wszystko zepsuć – skomentował szatyn – Nigdy cię nie lubiłem i nie mam pojęcia, co mój brat w tobie widzi – dodał.

- Wyzwanie – odparła wampirzyca i skierowała swój wzrok na mnie – Ugryzłaś Damona, zaszantażowałaś nas, że pozwolisz mu umrzeć, jeśli nie przyprowadzimy Bonnie, a teraz jeszcze bezczelnie tańczysz?! – podniosła głos.

- Problem? – rozłożyłam ręce, a blondynka chciała coś odpowiedzieć, ale odpuściła i wróciła do swoich. Kol na nowo pogłośnił muzykę i przełączył na kolejny utwór.

- Everybody! Yeah! – zaśpiewał.

- Rock your body! Yeah – zawtórowałam.

- Everybody! – powtórzył.

- Rock your body right! – zawołałam głośno, kręcąc biodrami

- Backstreet's back, alright! – zakończył refren, podchodząc do mnie i całując.

- Kurwa. Nie dość, że cierpię od ugryzienia, to jeszcze dajecie mi powód do rzygania – Damon stał w progu i miał cringe wymalowany na twarzy.

- Damon, zostaw ich – Elena stanęła przy nim – Nie warto – piorunowała nas wzrokiem.

- Zaraz was normalnie zabiję! – warknęła Caroline.

- No chodź, debilko. Chętnie skręcę ci kark – przywołałam ją palcem, ale blondynka nie dała się sprowokować.

- Żałosne – skwitował Kol.

- Bardzo – przyznałam mu rację i oboje ponownie stuknęliśmy się kieliszkami. Nagle dobiegł nas odgłos otwieranych drzwi i do środka wszedł Stefan wraz z Bonnie.

- Wiedźma Bennet! Nareszcie – prychnął brązowooki – Czekaliśmy na ciebie – zeskoczył ze stołu. Bonnie wymieniła spojrzenia ze swoimi przyjaciółmi i zawiesiła wzrok na pogarszającej się ranie Damona. Stefan starał się nie pokazywać większych emocji, co przychodziło mu z trudem.

- Już wiem o wszystkim – odparła czarownica. W jej oczach zagościł błysk niechęci.

- Super! I tak nie chce mi się wyjaśniać – również zeszłam na dół.

***

Przegadaliśmy wspólnie z Bonnie naszą prośbę. Powołałam się oczywiście na to, że jest mi winna przysługę, czy jej się to podoba czy nie. Gdy zauważyła, że miała mi pomóc odkryć zagadkę mojego pochodzenia, krótko streściłam, że już nie musi się fatygować i jedyne, czego pragnę, to żeby połączyła mnie na nowo z Krwawym Cierniem. Na słowa ''Krwawy Cierń'', Kol wyciągnął z kieszeni dobrze mi znany wisiorek i zobrazował Bonnie, czego oczekujemy. Pojawił się jeden problem. Wiedźma nie wiedziała jak rzucić zaklęcie powiązania, twierdząc, że musi je przestudiować.

Głupia nie byłam i powiedziałam, że nie zamierzam ratować Damona, dopóki czarownica czegoś nie wymyśli. Nieczyste zagranie, ale Klaus udowodnił, że tylko tak można trzymać wrogów pod kontrolą.

- Nie rozumiesz – zaczęła – Nauka zaklęcia więzi może zająć nawet kilka dni! – rzuciła bezsilnie.

- Jakby to powiedzieć delikatnie – westchnął Kol – Mamy to gdzieś, mała wiedźmo – prychnął.

- Dokładnie – zgodziłam się.

- Damon nie przeżyje do tego czasu! – próbowała wziąć nas na litość. Jaka szkoda, że ja bruneta nienawidziłam, a Pierwotny również nie darzył go sympatią.

- Smutne – szatyn zacisnął usta.

- I tak nie przeżyje, bo ja go nie uratuję – parsknęłam odruchowo, a Kol mi zawtórował – Moja krew jest trująca – dodałam, wychylając wino do końca.

- Co? – Bonnie nie zrozumiała.

- A to, że ostatnio przeprowadziłam doświadczenie i okazało się, że moja krew zabija istoty nadnaturalne i nie sądzę, żebym mogła uleczyć Damona – wzruszyłam ramionami.

- Okłamałaś nas... - syknęła ciemnowłosa.

- Wcale nie. Zdaniem Klausa byłoby to podkoloryzowanie prawdy – odpowiedziałam z głupim uśmieszkiem.

- Dlaczego mam ci pomóc, skoro nie możesz uratować Damona? – spytała, powstrzymując się od gniewu.

- Ja mu nie pomogę, ale krew Klausa tak – mruknęłam.

- Skąd weźmiesz krew Klausa, Collie Jollie? – zainteresował się Kol.

- Stąd – sięgnęłam do kieszeni i ku zdziwieniu wszystkich wyciągnęłam małą buteleczkę, wypełnioną krwią. Oczywiście to nie była krew Klausa, ale oni nie musieli o tym wiedzieć, a ja miałam w dupie czy Damon przeżyje, czy też nie.

- No nieźle – burknął Pierwotny.

- Widzisz, Bonnie? Jestem honorowa. Prawie, jak Elijah – zachichotałam.

- No chyba nie – zadrwił szatyn.

- Zamknij się – syknęłam do niego, na co tamten zaśmiał się i pokręcił głową z dezaprobatą – Wymyśl coś – rzuciłam do wiedźmy.

- Mogę spróbować przyspieszyć naukę zaklęcia, ale...

- Nie ma żadnych ale – przerwałam jej – Albo ci się uda, albo nie.

- To trochę potrwa – oznajmiła Bennet.

- Super. Ja se idę na spacerek. Elo – wstałam z miejsca i hybrydzim tempem opuściłam rezydencję Salvatorów.

***

Upodobałam sobie uroczą alejkę i spacerowałam, ciesząc oczy wschodzącym księżycem, gdy wyczułam obecność tego samego gatunku. Odwróciłam się powoli i natychmiast uderzył mnie gniew, parujący od tego, co stał naprzeciwko. Jakim cudem on tak szybko się tu znalazł?

- Proszę, proszę – zadrwił – Moja niewolnica zerwała się z łańcucha – skomentował pogardliwie.

- Rozumiem, że nie mogę chodzić gdzie chcę i robić co chcę? – uniosłam brwi – Nie robię nic nielojalnego – dodałam, na co Pierwotny zaśmiał się i siłą przyszpilił mnie do ściany budynku obok.

- Chcesz powiedzieć, że okłamanie mnie było w porządku?! – warknął, podnosząc głos.

- Kol zabrał mi telefon! Nie miałam pojęcia, że narobi tyle zamieszania – tłumaczyłam się.

- I to cię usprawiedliwia? Usprawiedliwia to, że się szlajasz z moim bratem zdrajcą?!– zapowiadało się na nową porcję wściekłości ze strony blondyna.

- Nie, ale... - spuściłam wzrok – Chwila, czy ty jesteś zazdrosny? – spróbowałam niepewnie, zmuszając się do kontaktu wzrokowego.

- Nie bądź śmieszna – zaprzeczył – Jesteś tylko moim sługą – rzucił zimno.

- W takim razie powinnam cię obchodzić jedynie, gdy mnie potrzebujesz – zauważyłam – Gdzie jest Kol? – wtrąciłam.

- Już za nim tęsknisz? – syknął.

- Jak na kogoś niezazdrosnego, jesteś całkiem zazdrosny – palnęłam, zapominając się ugryźć w język.

- Właśnie, Nik – usłyszeliśmy głos młodszego Mikaelsona. Klaus odsunął się i rzucił spojrzenie swojemu bratu – Zostaw Collie, skoro to tylko sługa – dodał, śmiejąc się – Ja jej dotrzymam towarzystwa – uśmiechnął się przebiegle. Jak należało się tego spodziewać, doszło do braterskiej potyczki.

- Jesteś mniej nieznośny jako nieboszczyk w trumnie – prychnął blondyn, łapiąc szatyna za fraki.

- Nie potrafisz mnie tolerować, wobec tego wolisz zasztyletować. Pójście na łatwiznę. Bardzo w twoim stylu – zadrwił z niego Kol, przejmując pałeczkę i odrzucając hybrydę na kilka metrów.

- Być może – przyznał Klaus, stając na prostych nogach – Aczkolwiek, to ty obudzisz się dopiero w nowym tysiącleciu – warknął, wyciągając sztylet z kieszeni spodni. W oczach młodego Mikaelsona dostrzegłam determinację. Nie zamierzał się tak łatwo poddać.

- Nie każ mi długo czekać – prowokował go. Bycie świadkiem ich kolejnej kłótni miało istotny wpływ na moją psychikę. Niewiele myśląc, wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Elijahy. Nikłe szanse na to, że brunet przybędzie w kilka minut, ale nie zawadzi spróbować.

- Elijah? – przywitałam się nieśmiało.

- Collie? Czy coś się stało? – spytał.

- Powiedzmy, że Kol i ja odwiedziliśmy Mystic Falls i Klaus za nami przyszedł. Nik ma sztylet – mówiłam trochę chaotycznie, modląc się, żeby żaden z nich mnie nie słyszał.

- Zaczekaj tam na mnie. Już jadę – odparł i się rozłączył. Kol przebił Klausa jakimś prętem w tym samym czasie.

- Nie tak łatwo ukarać rodzeństwo w pojedynkę, co? – wampir bezsprzecznie pił do tego, że Elijah i Rebekah zawsze stali po stronie blondyna.

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy – syknął Pierwotny, wyciągając z siebie pręt. Brązowowłosy zdążył się ulotnić – Wyłaź, ty zdradziecki lisie – warknął wściekle. Dla bezpieczeństwa również postanowiłam uciec – Dokąd to, kotku? – stanął przede mną i szarpnął na nadgarstek.

- Puść mnie – jęknęłam.

- Gdzie uciekł Kol? – spytał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Ja nie wiem – w moich oczach czaił się lęk.

- Będziesz przynętą – zadecydował, ciągnąc mnie ze sobą.

- Klaus? – na naszej drodze stanęła jasnowłosa wampirzyca.

- Caroline – jego głos złagodniał – Dziękuję, że zadzwoniłaś. Moje zabawki uwielbiają wymykać się spod kontroli – popatrzył na mnie znacząco. Nie wytrzymałam i obnażyłam zęby. Gotowałam się w środku.

Przynajmniej się wyjaśniło, kto wezwał szatana.

- Dziękuję, że tak szybko przyszedłeś – odpowiedziała – Nikt z nas nie będzie udawać, że lubimy Colline – nasze spojrzenia się spotkały – Zaatakowała i ugryzła Damona. Potrzebujemy twojej krwi – wyjaśniła bez ogródek.

- Ugryzłam go, bo ten bałwan chciał mi wyrwać serce! – wybuchłam – Miałam pozwolić się zabić?

- Nie musiałaś go gryźć! – odgryzła się blondynka.

- Kurwa, czyli złamałam zasadę wampirzego podręcznika? – jęknęłam teatralnie.

- Nie pogarszaj swojej sytuacji, kotku – spacyfikował mnie Klaus – Chciałbym pomóc, Caroline, jednak faktem jest, że Damon chciał zabić moją sługę. Tylko ja mam do tego prawo – nie byłby sobą, gdyby tego nie podkreślił...

- Czy mógłbyś chociaż raz zrobić coś dobrego z własnej, nieprzymuszonej woli? – zirytowała się.

- Mógłbym, kotku – zaśmiał się – Umów się ze mną – zaproponował.

- Nie zaczynaj – przewróciła oczami.

- Umów się ze mną, a uratuję Damona – podał swoją cenę.

- Dobrze już. Umówię się z tobą, ale chodź szybko, bo jest z nim coraz gorzej – ponaglała.

- W porządku – zatriumfował Pierwotny i mnie puścił – Później się policzymy – mruknął i poszedł za Caroline.

- Aha. Fajnie – skomentowałam i poszłam usiąść na ławce. Za dużo się dzisiaj wydarzyło, a Kol nie pomagał, bo ciul nie odbierał komórki...

Siedziałam i rozmyślałam, nasłuchując, czy ten psychopata nie wrócił. Księżyc wspiął się na niebo, gwiazdy migotały, podmuch wiatru poruszał liśćmi pobliskiego drzewa. Mystic Falls było cichym i spokojnym miasteczkiem. W przeciwieństwie do Nowego Orleanu, gdzie gwar i muzyka niosły się echem cały czas...

- Panno Bellworte? – poderwałam się na dźwięk głosu Najstarszego.

- Elijah – ucieszyłam się, podbiegłam do bruneta i przytuliłam się – Zabierz mnie stąd, bo nie wytrzymuję psychicznie – mruknęłam w jego marynarkę. Wampir bez zawahania mnie objął.

- Co się stało? – spytał, gdy minuta kontaktu fizycznego mnie w miarę uspokoiła.

- Od czego by tu zacząć... – wypuściłam powietrze.

- Od początku – usiadł na ławce i skinął głową, żebym również to zrobiła.

- Spotkałam Kola, zaczęliśmy rozmawiać i tak jakoś wyszło, że znaleźliśmy się w Mystic Falls – rozpoczęłam – No, może nie, że tak wyszło, tylko temat rozmowy nas tu przywiódł – poprawiłam się, zerkając na mojego towarzysza. Miał lekko ściągnięte usta. Słuchał uważnie, a wzrokiem dawał znak, iż mogę kontynuować – Raz już tu byłam, jak pamiętasz i jak pewnie przypuszczasz, nie uratowałam wtedy Eleny za darmo – rozwijałam.

- To prawda, Colline. Stosunkowo łatwo jest przewidzieć, co się wydarzyło – uśmiechnął się słabo – Wyświadczyłaś przysługę, pomagając pannie Gilbert i oczekiwałaś tego samego w zamian. Dzisiaj postanowiłaś przyjść i odebrać to, co ci się należało – wyrecytował płynnie, a ja byłam pełna podziwu, jaki ten mężczyzna jest inteligentny.

Wygrał główną nagrodę w puli genetycznej. Jest niedorzecznie przystojny, szarmancki, czarujący i do tego diabelsko bystry...

Jest idealny, a ja jestem z nim we friendzone...

- Mniej więcej tak to wyglądało – potwierdziłam – Bonnie Bennet wisiała mi przysługę i chciałam się z nią spotkać, ale napatoczył się Damon i próbował mnie zabić – mówiłam dalej – Ugryzłam go w samoobronie – skłamałam – Caroline zadzwoniła do Klausa i mu o wszystkim powiedziała, a Klaus wkurzył się, że jestem tu z Kolem – przygryzłam wargę. Wyschła od tego paplania – Wziął ze sobą sztylet, obaj stanęli do walki, a teraz Kol gdzieś przepadł, a Klaus poszedł z Caroline, by podać swoją krew Damonowi – zakończyłam – Bonnie mi nie pomogła na chwilę obecną, a ja mam już dość atrakcji na jeden dzień – westchnęłam – W szczególności, że Nik chce mnie ukarać i boję się, co to znaczy...

- Spokojnie, Colline. Ze mną u boku nie zadzieje ci się nic złego – zapewnił – Wygląda na to, że muszę się rozmówić z moim bratem – dodał, wyjmując kościsty nóż z kieszeni marynarki – Przyrzekł, że nie podniesie ręki na członka rodziny – zaczął, obracając narzędziem w dłoni.

- Użyjesz na nim ostrza? – zapytałam.

- Obiecałem, że posłużę się tym rozwiązaniem w ostateczności – odrzekł brunet – Jeśli Niklaus zrobi coś głupiego, nie zawaham się.

- Kol nie odbiera telefonu – spojrzałam na wyświetlacz.

- I nie odbierze – skwitował czarnooki – Świadom gniewu Niklausa, dla bezpieczeństwa się z tobą nie skontaktuje.

- Super – burknęłam i ujrzałam przed sobą znajomą twarz. Odruchowo przysunęłam się bliżej Elijahy.

- Zadzwoniłaś po wsparcie? – prychnął blondyn.

- Niklaus – mruknął Pierwotny, wstając z ławki – Co zamierzałeś uczynić? – spytał.

- Wyciągnąć konsekwencje z tego, że moja sługa jest nielojalna – odpowiedział zaczepnie.

- Coś obiecałeś bracie – głos Elijahy był stanowczy i chłodny – Miałeś nie stawać przeciwko członkom rodziny.

- O, widzę, że słodka Colline już ci się poskarżyła – zakpił – Nieładnie, mała panterko – pogroził mi palcem.

- Raczysz wyjaśnić, dlaczego chciałeś zasztyletować Kola? – mruknął czarnowłosy.

- Jak najbardziej – Klaus przewrócił oczami – Nasz zdradziecki brat próbował manipulować moją sojuszniczką, Mam uzasadnione powody do irytacji – zrobił minę niewiniątka.

- Najpierw niewolnica, teraz sojuszniczka, to co będzie następne? – prychnęłam, podnosząc się i podchodząc bliżej blondyna.

- Połamanie kręgosłupa – poczęstował mnie jadowitym uśmieszkiem.

- Wystarczy tego dobrego – przerwał Elijah – Mój drogi bracie – zwrócił się do hybrydy – Uczulam cię, że nie zawaham się użyć ostrza Papy Tunde, jeśli to będzie konieczne – podniósł broń, a Klausowi zrzedła mina. Piękny widok. Nawet ten drań się czegoś boi – Panuj zatem nad swoim temperamentem – ostrzegł.

- Nastawiła cię przeciwko mnie – syknął blondyn.

- Bynajmniej – odparł Najstarszy – Sam uparcie do tego dążysz – schował ostrze – Schowaj dumę do kieszeni i wróć z nami do Nowego Orleanu, Niklausie – zaproponował.

- Chętnie, Elijah – uśmiechnął się – Jednakże mam randkę z Caroline – pochwalił się.

- Winszuję – mruknął wampir – Colline? Masz coś przeciwko temu, żebyśmy już wrócili? – rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Nie – zanegowałam – Absolutnie nie.

- Wspaniale – zaaprobował – Miłego wieczoru, bracie i do zobaczenia w domu – położył mu dłoń na ramieniu – Panno Bellworte? Możemy? – skinął na mnie.

- Zdecydowanie – wnet stanęłam obok Pierwotnego. Po drodze złapałam palące spojrzenie Klausa. On ma ze sobą jakieś problemy. Rozstaliśmy się i każde poszło w swoją stronę. Elijah przyjechał samochodem i miałam okazję się zorientować, że jeździ granatowym Mercedesem. Otworzył mi drzwi, spytał w jakiej muzyce gustuję i pognaliśmy w kierunku Nowego Orleanu. Cieszyłam się, że Najstarszy jest po mojej stronie, ale jednocześnie zaczęłam mieć wątpliwości czy chcę spiskować przeciwko Klausowi. Jeśli mój przyjaciel by się o tym dowiedział, dałabym do zrozumienia, że jego też oszukiwałam, a trudno mi było przyjąć do wiadomości ten bolesny fakt. Okłamywałam Elijahę, jedynego Mikaelsona, któremu w pełni ufałam...




Podsumowanie: Kol uciekł. Klaus się wkurwił i chciał ukarać Collie, ale Collie zadzwoniła po swojego przyjaciela i Elijah obronił ją przed Klausem. Profit!

Brak profitu: Papa Tunde żyje i chce zabić Collie. Sophie Deveraux kaput i jej nie pomoże. Damon przeżył i Collie nie zdążyła ugryźć Eleny. Plus Kol nawiał i nie ma z nim kontaktu, a ten cymbał ma ze sobą Krwawy Cierń, z którym Collie musi się połączyć, żeby wspólnie stworzyli sztylet na Klausa.

Większy brak profitu: Collie jest we friendzone z Elijahą T_T

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top