✞Rozdział 31✞

Gorąca para otulała wnętrze kabiny prysznicowej, a resztki piany i krwi spływały wraz ze strumieniami wody. Precyzyjnie szorowałam swoje ciało różową gąbką, zamykając oczy i nucąc w głowie melodię Bad Guy. Oddawałam swe myśli relaksującej kąpieli, pozwalając, by szkarłatne strugi przelewały się pod moimi stopami w rytm wirującego tańca. Od dawna próżno mi było szukać okazji do relaksu, więc chłonęłam z pasją każdą sekundę błogiej przyjemności, jaką dawała mi gorąca, woda, zmywająca karmazynowe plamy z powierzchni bladej skóry.

Nie przywiązywałam większej wagi do upływającego czasu, ale od mojego romansu z Klausem minęło go sporo. Zgodnie z kalendarzem, Nowy Orlean miała dzisiaj spowić ta jedna, konkretna faza księżyca. Moja pierwsza pełnia od momentu podpisania paktu na życie wieczne i pożywianie się ludzką krwią. Ja, jak to ja zaczęłam coś podejrzewać. Pełna forma Srebrnego Globu od zawsze miała jakiś wpływ na moje życie. Miałam skłonność do zaczytywania się w horoskopach lub studiowaniu oddziaływań księżyca na ludzką psychikę. Nieuniknione jest więc przypuszczenie, że odlatywałam fantazją zbyt daleko i wierzyłam w magiczne właściwości pełni.

Niezależnie od przesądów, wciąż istniał fakt, że zabiłam ojca właśnie w tę noc, gdy księżyc nie zachwycał pod postacią rogalika. Klątwa, którą pewien śmiertelnik sprowadził na gatunek ludzki, też miała związek z tą charakterystyczną fazą Srebrnego Globu. Jego wpływ nie figurował więc jako czyste szaleństwo i właśnie dlatego stresowałam się dzisiejszym zmrokiem. Aczkolwiek gdy nadszedł ten dzień, lęk mnie opuścił, a że było to do mnie niepodobne, pozostawałam w trybie czuwania...

Odwołali mi poranne wykłady, dzięki czemu uniknęłam zaszczytu uczestniczenia w pasjonujących zajęciach pana Mollock'a. Ilekroć zawiesiłam wzrok na jego pooranej zmarszczkami twarzy, przypominałam sobie o swoich zobowiązaniach i cholernym zadaniu zaliczeniowym, do którego nie mogłam się zabrać od wieków.

Czemu ja czekam do ostatniej chwili? Jedyne, co muszę zrobić, to poświęcić jeden, słownie jeden dzień na napisanie głupiej charakterystyki. A, no tak! Przecież nie mogę się za to zabrać w pojedynkę, bo współpracuję z Lauren...

Co mnie podkusiło, żeby zgadzać się na duet? Szybciej zrobiłabym to sama, a tak to mam świadomość, że do tanga trzeba dwojga i muszę się liczyć ze zdaniem swojej partnerki...

- Colline! - mój błogostan został zakłócony, bo przecież ostatnia rzecz, jakiej Marcel chce, to żebym się relaksowała i wiodła szczęśliwy, wampirzy żywot.

- Biorę prysznic! - krzyknęłam, opuszczając głowę w dół i pozwalając strumieniom wody spływać po moim karku.

- Wyjaśnij mi tylko, co hordy trupów robią pod drzwiami twojego pokoju? - warknął. Wypuściłam ostentacyjnie powietrze z ust.

- Może leżą? - rzuciłam, odruchowo się uśmiechając – Jak wyjdę, to sprzątnę resztki jedzenia. Przestań się awanturować – dodałam, opierając się plecami o drzwi kabiny. Usłyszałam, że niezadowolony Król Nowego Orleanu naruszył granice mojego sanktuarium i znalazł się w sypialni.

- Świetnie! - jęknął – Widzę, że to co znalazłem przed wejściem, to za mało! - prychnął. Pewnie zauważył resztę. A ja myślałam, że sine zwłoki wkomponują się w styl pokoju.

- Och, zamknij ryj – mruknęłam do siebie, wystawiając twarz w stronę wody.

- Wyłaź stamtąd – zarządził – Musimy porozmawiać – dodał ostrzej.

- Czy ja się wyrażam nieprecyzyjnie? - prychnęłam – Kapię się, do diabła! Odwołali mi poranne zajęcia, więc chcę się zrelaksować, nim przyjdzie mi do pójścia na popołudniową serię tortur – dorzuciłam – Wyjdź z mojego pokoju – zakończyłam oschle.

- Colline, tu można urządzić cmentarz! - odparł z oburzeniem.

- To zadzwoń do ojca Kierana i róbcie sobie nekropolię – przewróciłam oczami, wyłączając wodę. Wiedziałam, że ten uparty wampir nie odpuści, więc niechętnie wyszłam z zaparowanej kapsuły i owinęłam się długim, białym ręcznikiem. Podczas wsuwania stóp w kapcie, omal nie potknęłam się o zwłoki.

Ech, zasady savoir vivre mówią, że nie przynosi się jedzenia do łazienki, więc jak na damę przystało, chwyciłam denata za fraki i wywlokłam z pomieszczenia.

- Dwanaście osuszonych z krwi ciał – takimi o to słowami przywitał mnie Marcel.

- Trzynaście – poprawiłam go, rzucając truchło obok innego truchła.

- Wyjaśnisz mi to? - zmarszczył brwi.

- Hm, zakładając, że mamy wczesne przedpołudnie, to moje śniadanie i lunch? - wzruszyłam ramionami, siadając na brzegu łóżka.

- Rozmawialiśmy o tym – zaczął – Obiecałaś przystopować.

- Nie wyszło – wydęłam smutno wargi – Starałam się – jęknęłam z teatralnym, groteskowym wydźwiękiem – Włożyłam wiele pracy w to, żeby... a zaraz – uniosłam palec wskazujący w górę – Nie, wróć – przyłożyłam palec do ust, udając gorliwe zamyślenie – To nie to – zacmokałam – W coś na pewno włożyłam dużo pracy, lecz to raczej nie było powstrzymywanie się przed zabijaniem niewinnych ludzi – przygryzłam lekko dolną wargę i zmarszczyłam brwi – Co to było? - próbowałam wytężyć móżdżek – Cholera, no nie wiem – prychnęłam – Marcel, czy wampir może mieć sklerozę? - spojrzałam z przejęciem na czarnookiego – O nie! - złapałam się za głowę – To Alzheimer! Umrę w nieświadomości, zapomnę całe swoje życie! - ironizowałam – O nie, już umarłam! - rozdziawiłam usta – Jak mogłam o tym zapomnieć? - przełknęłam ślinę – Mój mózg już obumiera, a ty się przejmujesz jakimiś zwłokami – skarciłam Marcela spojrzeniem – Wstydziłbyś się! - fuknęłam.

- Czy ciebie to bawi? - nie wyglądał na rozbawionego. Właściwie, moja postawa musiała go wkurzyć.

- Może – kiwnęłam głową na znak potwierdzenia – Marcel, przestań być hipokrytą – jęknęłam – Urządzasz masowe rzezie pod przykrywką suto zakrapianych alkoholem imprez, a masz problem z tym, że zobaczyłeś trzynaście osób zabitych przez jedną wampirzycę? - zapytałam poważnie.

- Osobiście wolałbym, żebyś nie próbowała pobić rekordu w urządzaniu krwawych polowań i ograniczyła swoją żądzę głodu – odparł. Popatrzyłam na niego bez przekonania.

- Gadasz jak Elijah – skwitowałam – Zmówiliście się? - rzuciłam.

- To nie jest zmowa – zanegował – Nie przepadam za Elijahą, ale jedno mu muszę przyznać – wtrącił, a ja westchnęłam ciężko, robiąc charakterystyczną minę w stylu ''Zaczyna się'' – Ma szacunek do ludzkiego życia i wie jak kontrolować swoje pragnienie – dodał, a ja wybuchnęłam śmiechem.

- Dlaczego szacunek do ludzkiego życia jest taki ważny? - prychnęłam – Jest jakieś wampirze jury, które ocenia moje predyspozycje do godnego reprezentowania gatunku? - zironizowałam.

- Ostatnio jesteś wyjątkowo wesoła, Collie – zauważył ciemnoskóry – Twoim zdaniem żartowanie sobie z takich rzeczy jest w porządku? - dociekał.

- Jeśli udzielę odpowiedzi, pójdziesz po wodę święconą – mruknęłam – Pomińmy już fakt, że nie potrzebuję mentora – machnęłam ręką – Dlaczego akurat Elijah? - drążyłam – Ledwo go uwolniłeś, a już wmieszałeś w bycie wampirzą niańką? - zadrwiłam.

- A kogo według ciebie miałbym poprosić o okiełznanie twojego temperamentu? - uniósł brwi – Może Klausa? - zakpił, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz na wspomnienie o tamtej nocy. Miałam szczęście, że wampirzy organizm szybko się regeneruje, bo Nik zostawił mi mnóstwo malinek, a także i siniaków, gdy zabawy w łóżku przeszły do lamusa i postanowił mnie wziąć na biurku, ścianie oraz podłodze...

Niechętnie przyznaję, że to w istocie można śmiało nazwać nieziemskim, hybrydzim seksem, a Pierwotny nabył przez lata nieporównywalnego doświadczenia w sprawach namiętnych uniesień. Teraz za każdym razem, gdy usłyszę jego imię, powracają obrazy perwersyjnej rozpusty, w której bez wahania utonęłam. Gdzieś w głębi miałam świadomość, że nie powinnam romansować z wrogiem, nie powinnam mu ulegać, ale jednocześnie dawałam się wciągnąć w coraz głębszą otchłań mroku, wiedziona zmysłowym tembrem jego hipnotyzującego głosu. Oddawałam swe ciało jak na srebrnej tacy i pozwalałam na to, by mój kochanek przejął kontrolę. Nie oponowałam, gdy czułam ściśnięcie za gardło. Przez usta nie przeszły żadne słowa protestu, gdy trzymał mnie za nadgarstki, lub kiedy kąsał w szyję...

Klaus robił ze mną co chciał. Penetrował najskrytsze zakamarki mojego ciała i traktował jak ofiarę, którą dopadł i nie zamierzał wypuścić ze swoich szponów...

- Skoro już poruszyłeś drażliwy temat, to może mi powiesz, dlaczego miałbyś kogokolwiek prosić o zostanie moim nauczycielem? - założyłam ręce na siebie. Woda kapała z mokrych włosów, zostawiając plamki na puchowym ręczniku.

- Pogodziłem się z tym, że dołączyłaś do naszego nieśmiertelnego grona, ale nie będę stał spokojnie i patrzył, jak zabijasz wszystko co się rusza, bo nie panujesz nad pragnieniem krwi – wytłumaczył stanowczo.

- Marcel, czy ktoś cię pytał o zdanie? - syknęłam – Nie jestem małym dzieckiem i na pewno nie będę chodzić na lekcje do profesora Elijahy, by uczyć się panowania nad agresją – moje usta nabrzmiały ironicznie, przyjmując kształt lekkiego okręgu.

- Nie jesteś małym dzieckiem? - zakpił – Polemizowałbym – dodał – Jak nazwiesz swój monolog, który mi zaprezentowałaś przed chwilą? - założył ręce na siebie.

- Dystans, Marcello. Dystans – zaakcentowałam słowo dwa razy – Dystans, albo wszyscy umrzemy w poważnym, ponurym i nudnym świecie – przewróciłam oczami.

- Coś się tak uczepiła tego dystansu? - wtrącił.

- Jakby to ująć – westchnęłam – Jest taki obrazek w internecie, zwany memem – zaczęłam – Przedstawia ludzika, takiego patyczaka, a nad nim jest narysowana strzałka, a nad tą strzałką jest napis żart – kontynuowałam, zabawiając się z artykulacją głosu – Załóżmy, że ten ludzik to ty i omija cię strzałka z napisem żart – uśmiechałam się lekko – Rozumiesz?

- Colline... – wampir potarł twarz dłonią.

- Szkoda, że nie nazywam się Beetlejuice – zachichotałam – Tak często wymawiasz moje imię, że mógłbyś wtedy wywołać tego uroczego świra – zabawa była przednia. Mina Gerarda wręcz przeciwnie.

- Colline...

- O widzisz! - klasnęłam w dłonie – Jeszcze jeden raz, lustro i świece i duch kosmicznego strusia zabierze mnie na Krwawą Mary – zażartowałam.

- Colline, do cholery jasnej! - podniósł głos – Traktujesz mnie protekcjonalnie i zachowujesz się skandalicznie!

- Ja? - prychnęłam – To ty traktujesz mnie jak dziecko. Skoro mnie tak postrzegasz, będę się tak zachowywać – wzruszyłam beztrosko ramionami – Jedyną osobą, która we mnie wierzy jest duch kosmicznego strusia – dodałam ze smutkiem.

- Zaczynam podejrzewać, że brałaś jakieś narkotyki – warknął.

- Pewnie, że brałam – wyrzuciłam ręce w powietrze – Osuszyłam z krwi trzynaście ludzkich ciał i mogło to na mnie zadziałać odurzająco – wyszczerzyłam się – Niczym wyborne wino z winnic południowej Francji – cmoknęłam, przykładając palce do ust - Délicieux et merveilleux – błysnęłam swoim akcentem.

- Ty nie dostrzegasz zmian, ja wręcz przeciwnie – obstawiał przy swoim – Ostrzegałem, że wampiryzm wyzwala najmroczniejszą stronę duszy i ty jesteś idealnym przykładem – syknął, kręcąc głową z rezygnacją.

- Czepiasz się – ziewnęłam – Poznaję naturę krwiopijcy po swojemu i nie w smak mi ingerowanie w moje życie – dodałam chłodno.

- Wolisz działać we własnym tempie, co na chwilę obecną kończy się krwawymi polowaniami – wypomniał mi, ale byłam zbyt zajęta gapieniem się w podłogę - Nie wolałabyś poczynić szybszych postępów w rozwijaniu swoich umiejętności? - nie odpuszczał – Elijah to godny zaufania mężczyzna, który nauczy cię wszystkiego o byciu wampirem – zapewnił.

- Nie wątpię – prychnęłam – Tylko, że jestem samoukiem i nie będę się nikomu podporządkowywać – warknęłam – - Dałam słowo, że będę tolerować obecność Pierwotnych w naszym domu – założyłam nogę na nogę – Jednakże nie potrafię sobie przypomnieć momentu, w którym wyraziłam zgodę na szukanie mentora, ponieważ nie potrzebuję żadnego – dodałam rezolutnie.

- Jesteś pewna? - Marcel potarł czoło z rezygnacją – Collie, wiesz, że cię kocham jak córkę, ale nie będę udawał niedostrzegania problemu – westchnął, posyłając mi spokojne, aczkolwiek poważne spojrzenie.

- Jakiego znowu problemu? - wyrolowałam ostentacyjnie oczami. Gerard w odpowiedzi wskazał dłonią na leżące ciała ludzi – To nie jest problem. To jedzenie. Jedzenie nigdy nie jest problemem – mruknęłam.

- A jak nazwiesz sytuacje, w których atakujesz swoich? - założył ręce na siebie.

- Pogarda? Nienawiść? - udałam zamyślenie – Ten głupi ciul o imieniu Diego znowu przyszedł się poskarżyć? - syczący cynizm wypłynął spomiędzy moich zaróżowionych ust.

- Diego jest moim najlepszym żołnierzem – rzucił chłodno czarnooki.

- Jest też głupim ciulem – powtórzyłam.

- Colline! - huknął Gerard.

- Nie unoś się – burknęłam znudzonym tonem – To zwyczajne stwierdzenie faktu – dodałam obojętnie. Moja mina nie wyrażała cienia zainteresowania tym bezsensownym kazaniem, które Król Nowego Orleanu czuł w obowiązku mi wygłosić.

- Masz w tym jakiś głębszy zamysł, żeby obrażać członków twojej wampirzej rodziny? - pokręcił głową z pożałowaniem.

- Wampirzej rodziny? - nie byłam w stanie odpuścić małej złośliwości – Dla mnie ta banda cudaków mogłaby nie istnieć, a jedynymi krwiopijcami, których życiem bym się przejęła, są Martin i Josh – dodałam, wstając z łóżka, wymijając Marcela i podchodząc do szafy – Jeśli reszta zdechnie, nie pojawię się na ceremonii pogrzebowej – obrzuciłam czarnookiego znaczącym spojrzeniem i otworzyłam swoją skarbnicę ubrań.

- I właśnie w takich momentach stwierdzam, że przemiana w wampira nie jest dla ciebie – skomentował.

- Ponieważ? - prychnęłam, odwracając głowę w stronę mężczyzny – Może dlatego, że trudno ci zaakceptować moją rogatą naturę? - wydęłam niepozornie wargi – Aczkolwiek, gdybyś bardziej interesował się moim ludzkim życiem, zapewne poznałbyś niepochlebne opinie na mój temat – wzruszyłam ramionami – Zabiłam Francisa, paru nieistotnych nowicjuszy i co miesiąc szlifowałam swoje umiejętności łowcy, polując na człowieczą istotkę – zakończyłam z demonicznym uśmieszkiem.

- Dlaczego mi o tym mówisz? - wzrok Marcela był przepełniony szokiem i rozczarowaniem.

- By cię uświadomić – przeczesałam palcami mokre włosy – Wampiryzm jest dla mnie wyzwoleniem i nie mam na myśli tylko diabelskiego charakterku – puściłam mu oko.

- Miło, że w końcu jesteś ze mną szczera – westchnął szorstko.

- Odezwał się – syknęłam jadowicie – Król szczerości – skomentowałam lodowato – Jak tam twoje relacje z Rebeką? Rozkwitają? Więdną? Stoją w miejscu? - podeszłam kilka kroków do ciemnoskórego, roztapiając go swoim najbardziej cukierkowym uśmiechem.

- Dosyć – warknął.

- Dlaczego? - łagodnie zmarszczyłam brwi – Zżera mnie ciekawość, którą mógłbyś zaspokoić – powiedziałam, kręcąc kosmykiem na palcu.

- To, co jest między mną i Rebeką, jest między mną i Rebeką – uciął.

- Jak poważnie – zrobiłam wielkie oczy – Smuci mnie, że Kol jest prawdopodobnie lepiej doinformowany – westchnęłam.

- Przysięgam, że jeśli zobaczę go w twoim pobliżu, to rozerwę na kawałki – rzucił ostrzegawczo.

Ileż agresji. To co byś zrobił z Klausem, jakbyś się dowiedział o naszym namiętnym spotkaniu?

- Trzymam jego stronę – oznajmiłam niespodziewanie dla wampira.

- Słucham?

- To niesprawiedliwe, że ty sypiasz z Pierwotną, a ja z Pierwotnym nie mogę – mruknęłam z niezadowoleniem.

- Różnica polega na tym, że ja nie dam się omotać Rebece, a ty... - przerwałam mu uniesieniem palca wskazującego w górę.

- Czy ty właśnie stwierdziłeś, że jestem głupią siksą? - zmierzyłam go ostrym wzrokiem.

- Colline, ja nie... - chciał się na szybko wytłumaczyć, ale mu nie pozwoliłam.

- Miło, że myślisz o mnie w takich kategoriach – przyłożyłam teatralnym gestem dłoń do serca – Teraz, za każdym razem, gdy stanę przed jakimś moralnym dylematem, przypomnę sobie, że mój przyjaciel uważa mnie za lekkomyślną, naiwną kretynkę – wyszczerzyłam się infantylnie – Co za tym idzie? - wywołałam pytanie – Choćby to, że będę mogła zrobić dowolną rzecz, która przystoi lekkomyślnej, naiwnej kretynce i nikogo nie ogarnie zaskoczenie – pokiwałam energicznie głową – Dziękuję za uświadomienie mnie, Marcello – dygnęłam, ale on był nie w sosie.

- Collie, przestań – zaczął, jednak ponownie go ubiegłam.

- Co mam przestać? - udawałam głupią – Pomogłeś mi dokonać wyboru – poczęstowałam mężczyznę promiennym uśmiechem.

- Jakiego wyboru? - zmarszczył czoło podejrzliwie.

- Chciałam się starać o wymianę zagraniczną i pojechać do Europy, a konkretniej do Holandii – rozmarzyłam się – Teraz jestem już pewna, że nie cofnę się przed niczym, by osiągnąć mój nowy cel – zachichotałam złowieszczo – Odpocznę od tego całego nadnaturalnego cyrku, przełknę fakt, że wpuściłeś psychopatę pod nasz dach i liznę trochę innej kultury, kuchni, płynów... - zawiesiłam znacząco głos i posłałam Marcelowi chytre spojrzenie – Ciekawe, czy krew Holendrów jest tłusta? - zaczęłam myśleć na głos.

- Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? - spytał szorstkim tonem. Wygięłam usta w okrąg.

- Oj, przepraszam – zrobiłam niewinną minkę – Miałam cię uprzedzić o swoich planach? - bąknęłam.

- Colline, skończ z tym sarkazmem! - podniósł głos.

- Jakim sarkazmem? - dalej ciągnęłam tę gierkę.

- Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż użeranie się z twoimi humorkami – skierował się w stronę drzwi.

- Jak zawsze – mruknęłam kąśliwie.

- Dzisiaj jest pełnia i wilkołaki z klanu Półksiężyca mogą przyjść do miasta – obwieścił – Trzeba się ubezpieczyć i mieć oczy szeroko otwarte – dodał.

- I co w związku z tym? - westchnęłam ciężko.

- Po zajęciach wracasz bezpośrednio do domu – zarządził.

- Pamięć cię zawiodła? - prychnęłam – Wataha Hayley nic mi nie zrobi, poza tym szczerze wątpię, że wolą ryzykować życie i wrócić do miasta, niż jedną noc w miesiącu świętować z bliskimi – zauważyłam.

- Nie masz pewności, co wolą, a co nie – upierał się – Przyślę dzisiaj na twoją uczelnię Setha i Cravena i nawet nie próbuj się wymykać.

- I tych dwóch osłów będzie pilnować, żebym wróciła do domu w jednym kawałku? - zironizowałam – Może od razu przylepimy mi do czoła kartkę z napisem ''Ubezwłasnowolniona''? - wściekłam się.

- Bez dyskusji – warknął Marcel i wyszedł wampirzym tempem.

- Spierdalaj – wystawiłam środkowy palec w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed sekundą stał ciemnoskóry. Z rezygnacją wróciłam do szafy i wyjęłam stamtąd obcisłą, brązową bluzkę z długim rękawem i niebieskie dżinsy. Uprzednio zakładając czystą bieliznę i skarpetki, wcisnęłam się w nowy komplet i dobrałam do niego dodatki. Rzadko nosiłam naszyjniki, bo moim jednym atrybutem pozostawał Krwawy Cień.

Jednak już od dawna czerwony kamień nie zdobił mojej szyi, więc nie było przeciwwskazań do zastąpienia go jednym z mojej kolekcji złotych wisiorków. Kilka minut później patrzyłam, jak delikatny łańcuszek z maleńkim serduszkiem dyndał nad dekoltem. Jako miłośniczka pierścionków, przyozdobiłam dzisiaj swe dłonie pięcioma złotymi krążkami. Włosy wysuszyłam, rozczesałam, nałożyłam odżywkę. Ich kształt przywodził na myśl artystyczny chaos, poza tym spodziewałam się jakiegoś teściku, a nie ma lepszej metody na ściąganie niż długie włosy zakrywające komórkę na kolanach...

W makijażu odznaczała się jedynie brązowa szminka, która pozwalała na odróżnienie ust od reszty twarzy.

Zawsze byłam blada jak trup i pomimo że usta miałam raczej wydatne, czasami zlewały się swym odcieniem ze skórą. Właśnie dlatego uwielbiałam kolorowe szminki. Mogłam eksperymentować i udawać, że nie jestem wampirem.

Haha. Śmieszne. Collie Jollie królową sucharów. Boże...

Zostało mi dużo czasu do rozpoczęcia wykładów, więc postanowiłam wykorzystać ten czas na coś produktywnego. Wzięłam laptopa na łóżko i wyświetliłam zdjęcie obrazu, który miałam wspólnie z Lauren interpretować i nabazgrałam pierwsze lepsze myśli na nieco pogiętej kartce.

Gdy moja wena się wyczerpała, schowałam świstek papieru do szuflady biurka i zaczęłam z nudów przeglądać internet. Weszłam na Facebooka i sprawdziłam aktualności. Miałam w obserwowanych wydarzenie o wymownej nazwie ''Pełnia Wrażeń''. Dla nowoorleańczyków to była po prostu kolejna okazja do zakrapianej bourbonem imprezy, a ja żywiłam nadzieję, że wilki z klanu Półksiężyca coś organizują i będę mogła dołączyć.

Muszę podziękować Jacksonowi za odnalezienie mnie wtedy w lesie i podzielić się z resztą dobrą nowiną.

W celu skupienia swoich myśli na czymś innym, niż pałętający się w mieście Pierwotni, poczyniłam jakieś porządne kroki w kwestii zdjęcia uroku z watahy Hayley. Pogrzebałam w źródłach i odkryłam, że klątwa została rzucona przez wiedźmę z rodu Ardeur i tylko wiedźma z rodu Ardeur mogła stworzyć zaklęcie uleczające. Niestety, później dowiedziałam się, że ostatnia rozpoznana przedstawicielka, niejaka Fleur, od dawna gryzie piach, więc losy wilkołaków stoją póki co pod znakiem zapytania.

Nie zamierzałam się jednak tak łatwo poddawać! Same informacje były przydatne i byłam przekonana, że wilki docenią moje starania. Śmierć Fleur Ardeur stanowiła pewien problem, ale nie zauważyłam żadnej wzmianki o braku potomka. Nie było tam bezpośredniej informacji o klęsce rodu Ardeur, tylko że ostania zidentyfikowana członkini rodziny potężnych czarownic została pochowana gdzieś w Nowym Orleanie.

Przyznaję, że ta zagwozdka zmąciła mój uporządkowany umysł i zachodziłam w głowę, dlaczego ceniona, potężna wiedźma, która zasłużyła się dla magicznej społeczności nie spoczywa na cmentarzu Lafayette? Było to co najmniej dziwne, a jeśli myślałam o czymś dziwnym i magicznym jednocześnie, to przed oczami widziałam pewną ciemnooką brunetkę o dźwięcznie brzmiącym nazwisku, Deveraux...

***

Pchnęłam przeszklone drzwi i zrobiłam krok w stronę ulubionego baru. Wodziłam wzrokiem w poszukiwaniu Sophie, ale dostrzegłam jedynie Cami, wycierającą stoliki. W Rousseau's nie tłoczyły się jeszcze tłumy amatorów mocnych trunków i atmosfera była przyjemnie cicha. Na wszelki wypadek wytężyłam słuch i zakradłam się do odwróconej plecami blondynki.

- Eluwina – położyłam jej dłoń na ramieniu, a barmanka aż podskoczyła.

- Collie! - odwróciła się gwałtownie i popatrzyła z wyrzutem – Wystraszyłaś mnie!

- Ma się ten talent – moje usta ogarnął kąśliwy uśmieszek.

- Co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze? - zagaiła na powitanie.

- Odwołali mi poranne wykłady i przyszłam tu z nadzieją, że spotkam kogoś – odrzekłam.

- Pewnie jakiegoś przystojniaka? - uniosła znacząco brwi. Ostudziłam jej entuzjazm jednym obojętnym spojrzeniem.

- Liczyłam na obecność Sophie – westchnęłam.

- Sophie ma dzisiaj wolne – oznajmiła – Raczej wątpię, że chciałaby je spędzić w tym miejscu – dodała znacząco - Przyjaźnicie się? - na nowo uruchomiła swój tryb wścibskiej siksy.

- Na całe szczęście nie – przewróciłam oczami – Mam do niej sprawę i jej nieobecność zawiodła moje oczekiwania – dodałam smutno, wdrapując się na krzesło barowe.

- Coś na rozgrzanie? - zapytała Cami, stając za barem.

- Odpuszczę – spasowałam – Jest stanowczo za wcześnie na takie bezeceństwa – zaśmiałam się, a blondynka mi zawtórowała.

- Skoro przyszłaś do Sophie, a jej tu nie ma, to co zamierzasz? - drążyła.

- Zamęczać cię swoim towarzystwem, dopóki nie przyjdzie mi iść na wykłady – odparłam, kładąc na ladzie banknot.

- Pasuje mi taki układ – zaaprobowała – A to co? - mruknęła.

- Zmieniłam zdanie – zacisnęłam usta w wąską kreskę, a gdy moja odpowiedź nie zaspokoiła jasnowłosej, dodałam drugą część - Doszłam do wniosku, że do tego czasu alkohol ze mnie wywietrzeje, więc poproszę cztery shoty whiskey – rzuciłam opierając łokcie na barku.

- Cztery shoty na głowę – uprzedziła – Jesteś pewna?

Jestem pewna, że chętnie przegryzłabym ci gardło, jeśli nie skończysz ze swoim pierdoleniem.

O, widzę, że słodka i życzliwa Collie Jollie wróciła do łask...

- Klient nasz pan – wzruszyłam ramionami – Ostatnio nabrałam niesamowitej odporności na alkohol – pochwaliłam się, jakbym co najmniej odkryła lek na raka.

- Piłaś tak dużo, że przywykłaś do procentów? - skomentowała z udawaną zgryźliwością.

- Może – droczyłam się, a dziewczyna postawiła przede mną cztery kieliszki, które po chwili zalała bursztynowym trunkiem.

- Chciałabym mieć taką mocną głowę – westchnęła.

- Musiałybyśmy poćwiczyć – wychyliłam jednego shota naraz, aż Camille zerknęła na mnie z podziwem.

- Sugerujesz coś?

- O której dzisiaj kończysz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Po szesnastej – odrzekła – Proponujesz mi babski wypad?

Który skończy się chlaniem twojej krwi. Och, jak mogłabym czegoś takiego nie zaproponować?

- Czemu nie? - parsknęłam – Znamy się już dość długo, a jeszcze ani razu nie poszłyśmy razem w tango – zauważyłam.

- Podoba mi się w jaką stronę to zmierza – przygryzła wargę – Mam parę spraw do zapomnienia, a nie ma lepszego sposobu niż picie z koleżanką – dodała.

- Nie powinnam być wścibska, ale jakie sprawy? - zmarszczyłam brwi, wypijając zawartość drugiego kieliszka. Mam w tym zbyt dużą wprawę...

- Zawiodłam się na jednym mężczyźnie – burknęła. Przywołałam na twarz udawane zainteresowanie. Wiem, że zachowywałam się podle, ale nigdy nie odnajdywałam przyjemności w pogawędkach o nieudanych związkach.

- Złamas – skomentowałam z pogardą.

- Zapowiadało się na coś więcej, a potem on stwierdził, że woli odpuścić – kontynuowała.

- Jebany chuj – prychnęłam, waląc trzeciego shota.

- Więc, można powiedzieć, że mam tak jakby złamane serce – wymusiła słaby półuśmiech, żeby udawać, że wszystko jest ok.

Nie ma to jak mieć złamane serce po kilku randkach. Gdzie ja się uchowałam, że nie mam takich problemów?

- Tylko mi nie mów, że to ten kretyn Marcel – prychnęłam, przypominając sobie, że Gerard teraz kręci z Rebeką. Wyobraziłam sobie coś, czego nie powinnam i przeszedł mnie dreszcz zażenowania.

- Bardzo bym chciała, ale to właśnie o niego chodzi – sprawdziły się moje przypuszczenia. Uciekłam wzrokiem i skupiłam go w misce z prażonym słonecznikiem. Sypnęłam sobie garść na dłoń i wepchnęłam do ust, jakby to był co najmniej cukier z jednorożca.

- Zależało ci na nim? - spojrzałam znacząco na barmankę.

- Nie zdążyłam się do niego zbliżyć – odparła – Jednak miałam wrażenie, że jestem dla niego tylko odskocznią od codzienności – westchnęła obojętnie, wycierając barek ściereczką.

Czekaj, bo ja czegoś nie łapię... Nie zdążyłaś się do niego zbliżyć, a masz złamane serce, bo coś nie zaiskrzyło?

- Wiesz, jak to jest – bąknęłam, wychylając ostatniego shota i mieląc jego posmak w ustach. Przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu i wywołało głupkowaty uśmiech, którym poczęstowałam blondynkę.

- Mówiłam, że cztery shoty na głowę to za dużo – popatrzyła na mnie z rozbawieniem.

- Zaraz mi przejdzie – machnęłam ręką – Wiesz, jak to jest – powtórzyłam się – Krążą opinie, że Marcel Gerard to kiepski materiał na faceta – rzuciłam – Jest bogaty, wpływowy i raczej nie w głowie mu związki – dodałam, obracając się na krześle.

- Skąd wiesz? - mruknęła bez przekonania.

- Z dupy – warknęłam do siebie. Blondynka mnie nie usłyszała – Czy my się wymieniałyśmy numerami telefonów, bo nie pamiętam? - spytałam.

- Nie jestem pewna, ale chyba nie – zamyśliła się. Wyciągnęłam komórkę na blat i rzuciłam Cami znaczące spojrzenie. Ta podyktowała mi swój kontakt, a ja się jej potem zrewanżowałam tym samym.

- Którą to mamy godzinę? - ziewnęłam, spoglądając na wyświetlacz – Oho – gwizdnęłam – Jeśli za pięć minut nie pójdę w stronę przystanku tramwajowego, to się spóźnię – udałam zasmucenie – Tragiczne by to było – wzruszyłam ramionami, zażerając się słonecznikiem.

- Collie, nie chcę być niemiła, ale...

- Jesteś – wtrąciłam, na co blondynka się speszyła.

- Odwiedzaj mnie w porach, gdy nie masz zajęć – mruknęła.

- Mhm – parsknęłam śmiechem – Zdzwonimy się w kwestii babskiego wypadu – ześlizgnęłam się z hokera, uderzając podeszwami sztybletów o ziemię.

- Mam nadzieję – rzuciła na pożegnanie – Nie rób mi nadziei, jeśli nie możesz jej spełnić – dodała.

- Zapamiętam – zarzuciłam torebkę na ramię i poprawiłam kołnierz skórzanej ramoneski – Do zobaczenia – pomachałam jej i wyszłam z Rousseau's. Świeże powietrze podziałało orzeźwiająco, więc zrezygnowałam z czekania na zatłoczony tramwaj i włączyłam wampirzą szybkość. Miałam dzięki temu większe szanse, że zdążę na wykłady.

***

Kiedy zjawiłam się na korytarzu swojej ukochanej uczelni i skierowałam swe nóżki w stronę sali wykładowej, mijałam tłum podekscytowanych dziewczyn. Szeptały coś między sobą i chichotały jak kretynki.

Odruchowo zerknęłam w dół, by sprawdzić, czy założyłam stanik. Raz zdarzyło mi się przyjść na zajęcia w obcisłej koszulce i bez biustonosza. Wtedy ludzie też szeptali. Tym razem to nie ja wywoływałam szybsze uderzenia serc. Żartuję, poprzednim razem spowodowałam tylko spojrzenia pełne zazdrości, ewentualnie pożądania. Zależy na jaką płeć spojrzeć.

Przecisnęłam się przez tłum ściśniętych idiotek, o mało nie wystawiając kłów i nie szukając okazji do przekąski. Nagle poczułam chwyt za ramię i stanęłam twarzą w twarz z Lauren.

- Nie idź tam – ostrzegła mnie, a ja tylko strzepnęłam jej dłoń ze swojego ramienia.

- Odwołali wykłady? - uśmiechnęłam się z nadzieją.

- Nie, ale Sarah pilnuje, żeby żadna laska nie podeszła bliżej – rozwiała tym zdaniem moje najmniejsze wątpliwości.

- Jak będzie trzeba, to ją rzucę na ścianę – prychnęłam – O co jest w ogóle to zamieszanie? - westchnęłam znudzona.

- Mamy nowego nauczyciela od historii architektury – wypaliła brunetka.

- To my mamy w ogóle taki przedmiot? - zmrużyłam oczy.

- Collie, skup się! - klasnęła mi przed twarzą – Pan Buckharty się rozchorował i dostał zwolnienie lekarskie na kilka tygodni – kontynuowała.

- Mhm – kiwnęłam głową, przygryzając dolną wargę, jakby mi to miało pomóc w słuchaniu.

- Wzięli na zastępstwo kogoś innego.

- I o to cała afera? - prychnęłam.

- Collie – Lauren popatrzyła na mnie jak na kosmitkę – Widziałaś go?

- Kogo? - nie załapałam.

- Nowego wykładowcę od historii architektury! - pisnęła rozemocjonowana.

- Nie – zaprzeczyłam zgodnie z prawdą. Za długo piłam ten bourbon i jeszcze mnie trzyma – Gdzie on jest? - rzuciłam, powstrzymując ziewanie. Od kiedy alkohol mnie usypia? To pewnie wszystko przez pełnię, której co prawda jeszcze nie ma, ale muszę na coś zwalić winę.

Wszedł do sali i Sarah niczym lwica pilnuje, żeby jako pierwsza weszła do środka, kiedy przerwa się skończy – powiedziała brunetka.

- Zaraz zobaczymy, o co ten cały ambaras – mruknęłam i ruszyłam naprzód.

- Nie, Collie. Nie warto – brunetka złapała mnie za nadgarstek, więc lekkomyślnie syknęłam w jej stronę, pokazując wampirze kły. Zlekceważyłam jej zszokowaną minę i poczęłam przeciskać się przez tabun durnych lasek, które blokowały cały korytarz. W końcu udało mi się dojść do drzwi i niemal natychmiast zostałam zaatakowana przez tę rudą małpę.

- A ty tu czego? - warknęła do mnie, ciskając piorunami z oczu.

- Nieźle – zaszydziłam – Widzę, że masz konkretny powód, by pilnować wejścia do sali – zaczęłam klaskać.

- Nie wejdziesz tam pierwsza – syknęła – To ja usiądę przy samym biurku tego ciacha – zastrzegła. Spojrzałam na nią z politowaniem. Czasami ciężko uwierzyć, że studenci to dorośli ludzie.

- Ja pierdolę, weź się kobieto ogarnij – prychnęłam – Jeśli koleś ma poukładane w głowie, to każe ci usiąść na samym końcu – dodałam złośliwie i zauważyłam, że inni studenci wchodzą już do sal. Oznaczało to koniec przerwy.

- Z drogi, szmato – zaśmiała się Sarah z wyższością i szarpnęła za klamkę. Reszta dziewczyn z mojego roku niemalże mnie stratowała. Rzuciły się do wejścia jakby rozdawali darmowe pączki.

- Mówiłam ci – rzuciła Lauren, gdy z osłupieniem podziwiałam przeciskającą się w progu damską część towarzystwa.

- Właśnie w takich chwilach stwierdzam, że moja płeć jest żałosna – pokręciłam głową z pożałowaniem. Chwilę potem spojrzałam brunetce głęboko w oczy – Zapomnij o tym, że widziałaś u mnie kły – rzuciłam. Lo zamrugała kilkukrotnie i zmarszczyła brwi.

- Collie, czy ty piłaś coś przed zajęciami? - burknęła.

- Nie – skłamałam.

- Ta, właśnie czuję – zgromiła mnie wzrokiem.

- Dobra, to usiądziemy na końcu – przewróciłam oczami – Chodź, bo nie chcę mieć nieobecności na tym pasjonującym przedmiocie – zakpiłam.

- A Bóg patrzy – mruknęła Lauren.

- Zwyrol – wzdrygnęłam się.

***

Zgodnie z moim założeniem, pierwszy rząd był okupowany przez głupio chichoczące laski. Faceci patrzyli tylko po sobie i nic nie komentowali. Ja przysnęłam na ławce i ignorowałam wszystko wokół. Co jakiś czas byłam szturchana przez Lauren, która próbowała mnie obudzić.

- Collie, on sprawdza obecność – mruknęła brunetka.

- Kurwa – bluznęłam pod nosem i niechętnie podniosłam głowę w górę.

- Panna Bellworte – usłyszałam znajomy, ciemny głos i mój wzrok zawędrował w kierunku nauczyciela. Musiałam wyglądać wyjątkowo głupio, bo gapiłam się przez kilka sekund z rozdziawionymi ustami jak niespełna rozumu kretynka.

Widok Elijahy, stojącego na środku z listą obecności podziałał lepiej niż zimny prysznic. Wytrzeźwiałam w kilka sekund.

- Panno Bellworte? - wampir uniósł brwi – Jest panna obecna, czy przeciwnie? - spytał.

- Jestem... - słowa wypłynęły powoli, jakbym była kukiełką i ktoś poruszał moją szczęką.

- Dobrze – kiwnął głową – Kontynuujmy zatem – wymówił nazwisko osoby po mnie.

- Widzę, że ciebie też zamurowało – zaśmiała się Lauren.

- Tak – przyznałam, nie mogąc się jeszcze otrząsnąć – Dosłownie – zakryłam się zeszytem.

- Przystojny jest – rozmarzyła się brunetka, a ja miałam w głowie tylko jedno pytanie: Co Elijah robi na mojej uczelni?!

- Wybaczcie mój brak manier – mruknął Pierwotny, odkładając listę obecności na biurko – Nazywam się Elijah Smith i będę prowadził zajęcia z historii architektury – przedstawił się – Wasz szanowny nauczyciel, pan Buckharty przebywa obecnie na zwolnieniu lekarskim, dlatego właśnie ja będę go zastępować przez najbliższe tygodnie – dodał.

- Cudownie – burknęłam pod nosem, zadając sobie coraz więcej pytań.

- Skoro konwenanse mamy już za sobą... - przejechał wzrokiem po zgromadzonych – Czy ktoś z państwa może mi powiedzieć, na jakim temacie pan Buckharty zakończył ostatnie zajęcia? - zapytał – Nie chcę państwa wybijać z rytmu – wtrącił – na ten znak wszystkie dziewczyny zaczęły kartkować swoje zeszyty z notatkami, jakby od tego zależało ich życie.

Mój mózg natomiast wciąż trawił aktualną sytuację i próbował przyzwyczaić jego właścicielkę do świadomości, że jej wampirzy mentor, Elijah Mikaelson wykłada na jej uczelni. Czy to przypadek? Oczywiście, że nie. Marcel, masz przejebane...

Brunet potraktował swoją rolę poważnie. Wyjaśnił zasady, jakie będą panować na jego zajęciach i metody sprawdzania naszej wiedzy. Po tym przydługim wstępie rozpoczął wykład i z pasją zachwalał skarby architektury, osadzone w epoce renesansu. Mówił o tym z fascynacją, zupełnie jakby został stworzony do zawodu wykładowcy historii sztuki. Używał bogatego słownictwa, artykułował i zmieniał intonację. Nie sposób było odpływać myślami gdzie indziej, gdy Elijah prowadził zajęcia. Jego głos miał kolor gorzkiej czekolady, więc był jednocześnie przyjemny i drażniący.

Pierwotny wprowadził niesamowity nastrój. Chłonęłam każde jego słowo z wypiekami na twarzy, a w moim zeszycie powstawały coraz to barwniejsze notatki. Wampir sprawił, że na nowo zakochałam się w swoim kierunku studiów. Elijah był prawdziwym pasjonatem i dawało się to wyczuć.

Mimo że nie opuszczała mnie świadomość krótkotrwałej obecności Mikaelsona na mojej uczelni, to wykorzystywałam ten moment, kiedy historia architektury na powrót stała się ciekawa.

Przestałam sobie nawet zaprzątać głowę podejrzeniami, że czarnooki nie pojawił się tutaj bez powodu, chociaż były oczywiste.

Gdy zajęcia dobiegły końca, poczułam ukłucie zawodu. Pragnęłam wymazać cały plan i zastąpić go wyłącznie wykładami z Elijahą. Za marzenia nie karzą, ech...

- Dziękuję za wasze dzisiejsze uczestnictwo – jego twarz odsłoniła lekki uśmiech – Przygotujcie się na następne zajęcia. Być może zrobię wam test – dodał, a po sali rozległa się fala marudzenia.

- Pierwszy raz mam ochotę się nauczyć na kolosa – parsknęła Lo. Obrzuciłam ją znaczącym spojrzeniem.

- To pewnie zupełny przypadek – burknęłam – Jak ci w ogóle idzie praca nad naszym dziełem? - zagaiłam.

- Dobrze – odparła, pakując się – A tobie?

- Też – kiwnęłam głową, wkładając zeszyt i podręcznik do torebki – Wyślę ci dzisiaj moją część – zaproponowałam.

- Super – posłała mi uśmiech – Ja też ci wyślę swoją. Może mamy szansę na zdanie tego przedmiotu – przewróciła oczami.

- Oby, bo od tego zależy mój wyjazd – ściszyłam głos.

- Starasz się o wymianę? - przechyliła głowę na bok.

- Mhm – potwierdziłam – Miałam chwile wahania, ale teraz jestem już pewna, że chcę podjąć to ryzyko – wtrąciłam, zakładając kosmyk włosów za ucho.

- Mówiłaś Marcelowi?

- Owszem – wypuściłam powietrze – Od razu uprzedzam twoje pytanie, nie przyjął mojej wiadomości pozytywnie – dodałam smętniej – Jeszcze nic nie wiadomo, ale już same moje plany nie wzbudzają aprobaty braciszka – skrzywiłam się odruchowo, nazywając Gerarda bratem. Długo grałam w tę omylną gierkę i wmawiałam otoczeniu, że ciemnoskóry i ja jesteśmy rodzeństwem. Tak było łatwiej i nie narażałam się na podejrzliwe spojrzenia, gdybym rozgłaszała światu, że Marcel jest wampirem, który ocalił mnie przed atakiem wilkołaka i wychowywał jak córkę.

Ludzie z uczelni nie znali mojej przeszłości. To znaczy zawarłam w swojej historyjce wątek śmierci obojga rodziców i wplotłam tam wiarygodny element w postaci romansu ojca z czarnoskórą kobietą, by egzotyczna uroda Gerarda miała jakieś logiczne podłoże.

Wszyscy łykali to kłamstwo i nikt nie próbował bardziej się zagłębiać w przeszłość Colline Bellworte. Jeśli ktoś mimo wszystko uzurpował sobie prawo do grzebania w mojej historii, znikał w tajemniczych okolicznościach...

- Dziwisz się? - głos Lauren wybił mnie z rozmyślań – Jesteś jego rodziną. Jak ma reagować na takie wiadomości? - spytała poważnym tonem, a mnie coś zabolało w sercu. Szarooka nie miała pojęcia, jak bardzo te słowa oddają rzeczywistość, którą dzielę z czarnookim...

Nasza zażyłość była powodem tak częstych kłótni. Marcel był rozdarty między władzę nad wampirami, a bycie dobrym przyjacielem. Raz dochodziło do scysji, ponieważ stawiał mnie na niższym szczeblu hierarchii jego zainteresowania, za drugim miałam pretensję gdy wpadał w manię kontroli i sprawdzał mnie na każdym kroku. Nie mogliśmy znaleźć równoważni, więc nasze relacje przypominały morze. Fale mogły być senne i spokojne, ale mogła też szaleć burza. Prawdziwy sztorm ścierających się ze sobą dwóch ognistych temperamentów...

- Spróbuję go jakoś przekonać – rzuciłam bez emocji, zakładając torebkę na ramię – Idziemy? Kupiłabym sobie jakąś herbatę – zacisnęłam wargi.

- Nie jest za gorąco? - parsknęła czarnowłosa.

- Lo – przewróciłam oczami z niemal równoczesnym cukierkowym uśmiechem – Nigdy nie jest za gorąco na herbatę – dodałam.

- Ciekawe – uznała moją rację, a potem ściszyła głos – Pan Smith się patrzy w naszą stronę...

- Bo pewnie chce mieć przerwę, a my okupujemy salę – stwierdziłam, kierując się żwawo do wyjścia.

- Do widzenia – rzuciła Lauren.

- Do widzenia – mruknął Elijah.

- Do widzenia – również się pożegnałam.

- Właściwie, panno Bellworte, przetrzymam pannę jeszcze chwilkę – wampir posłał mi triumfalne spojrzenie. Lo o mało nie zemdlała z wrażenia, gdy to usłyszała. Ja już wiedziałam, że nie dane mi będzie wyjść z sali jak zwyczajna studentka.

- Zajmij kolejkę w bufecie – mruknęłam do szarookiej, a ta posłała mi wzrok w stylu ''Szczęściara'' i opuściła pomieszczenie.

- Colline, bądź tak miła i zamknij drzwi – poprosił Pierwotny. Prychnęłam pod nosem i wykonałam polecenie.

- Widzę, panie profesorze, że przechodzimy na ''Ty'' – burknęłam, na co Elijah złączył usta w półuśmiech.

- Zapewne dziwi cię mój widok – zauważył.

- Nie. Dlaczego? - zironizowałam – Przecież nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że mój wampirzy mentor postanowił udawać profesora historii sztuki na mojej uczelni – udawałam idiotkę.

- Wysublimowany sarkazm, panno Bellworte – pochwalił – Masz rację – popatrzył na mnie poważnie, a ja przypomniałam sobie jak jego towarzystwo mnie onieśmiela – Nie zjawiłem się tutaj bez powodu – zaczął – Ze względu na to, że Niklaus bywa porywczy i nieprzewidywalny, a jego nieobliczalne zachowania mogą nadszarpnąć zaufania Marcellusa, zawarłem z twoim przyjacielem pewną umowę – uchylił rąbka tajemnicy.

- Zakłada ona pomaganie mi w panowaniu nad emocjami, a nie zabawę w wykładowcę – zmarszczyłam brwi. Wampir zaśmiał się.

- Obiecałem Marcellusowi, że będę cię pilnował, Colline – mruknął – Nie tylko zadbam, żebyś radziła sobie ze swoją nową naturą, ale również dotrzymam ci kroku w miejscu, gdzie możesz sobie pozwalać na przesadną beztroskę – dodał wspaniałomyślnie, a ja zaczęłam główkować jak będę z Elijahą nad ramieniem wymykała się i polowała na ludzi?

- I naprawdę musiałeś się zatrudnić jako belfer? - nie byłam przekonana co do jego pomysłu.

- W dobie tysiącletniego żywota jako krwiożercza istota, szukająca odkupienia dla swojego porywczego, bezwzględnego brata, przekazywanie wiedzy grupie młodych, ambitnych ludzi będzie przyjemną odskocznią od codzienności – odpowiedział.

- I pomyśleć, że to całe poświęcenie jest po to, żeby Klaus dopiął swego i przejął Nowy Orlean – pokręciłam głową z rezygnacją – Nie rozumiem cię, Elijah – spojrzałam na bruneta – Po tylu nieudanych próbach zbawienia tego szaleńca, nadal wierzysz w to, że warto? - spytałam.

- Coś ci powiem, Colline – omiótł mnie spojrzeniem, a ja poczułam się nieswojo. Dlaczego wszyscy Mikaelsonowie są tacy przystojni? - Chodząc po świecie tysiąc lat, nauczyłem się cierpliwości – powiedział z przekonaniem – Oprócz tego, złożyłem przysięgę Razem i Na Zawsze – dodał – Jestem honorowy i nie wyobrażam sobie nie dotrzymania obietnicy.

- Cóż, ja cierpliwością nie grzeszę i w pewnym momencie straciłam ją do twojego demonicznego braciszka – rzuciłam – Klaus i ja zerwaliśmy nasz sojusz – obwieściłam.

- Wiem. Wspominał – przyznał – Nie musicie nawiązywać przymierza. Wystarczy, że się tolerujecie – dopowiedział. Odruchowo parsknęłam śmiechem.

- No właśnie, to jest trudne – uśmiechnęłam się głupio.

- Sprecyzuj to – poprosił.

- Elijah, chcę iść na przerwę – jęknęłam.

- W takim razie powinnaś się sprężać z odpowiedzią – odrzekł łagodnie.

- Robisz to specjalnie, przyznaj – warknęłam.

- To nie ja odbiegam od tematu, moja droga.

- Nie wyjdę stąd, dopóki nie sprecyzuję, mam rację? - burknęłam szorstko.

- W istocie, panno Bellworte.

- Niech to szlag – mruknęłam do siebie.

- Pierwsza zasada, Colline – wtrącił wampir, a ja popatrzyłam na niego z nieukrywanym zdziwieniem – Damie nie przystoi takie słownictwo – upomniał mnie.

- Jaki to ma związek z byciem wampirem? - uniosłam brwi w akcie znudzenia.

- Odpowiednia etykieta zawsze robi dobre wrażenie – stwierdził, uśmiechając się obłędnie.

- Na kim? Na sztywnych, przynudzających dupkach? Takich jak ty? - uśmiechnęłam się złośliwie.

- Wezmę to za chwilowe nieporozumienie – westchnął – Zawsze ceniłaś sobie moje towarzystwo – zauważył – Co się zmieniło?

- Zacząłeś ingerować w moje życie – odpowiedziałam z nutą niezadowolenia – Wtrącanie się w moje sprawy i próba przejęcia nade mną kontroli, to bardzo prosta droga by zostać moim wrogiem – syknęłam.

- Nie chcę być twoim wrogiem, moja droga – spoważniał – Chcę ci pomóc odnaleźć się w nowej rzeczywistości – zapewnił.

- Akurat – wtopiłam wzrok w jego biurko – Robisz to tylko po to, żeby Marcel nie zauważył jak Klaus knuje za jego plecami – rzuciłam.

- Mylisz się – Elijah podszedł do mnie – Zależy mi na tobie, Colline – słowa wypłynęły z jego ust, a ja znieruchomiałam. Pierwotny stał bardzo blisko. Miałam pełen wgląd w jego czarne, zwęglone tęczówki. Mogłam podziwiać go w pełnej okazałości. Co miał na myśli?

- Co masz na myśli? - zapytałam, robiąc krok do tyłu.

- Potrafię sobie wyobrazić, co przeszłaś będąc w sojuszu z Niklausem – mruknął – Mnie nie musisz się obawiać, Colline. Będę po twojej stronie. Zawsze i wszędzie – obiecał.

- Parafrazujesz własne słowa? - zmarszczyłam brwi – Co to znaczy, że ci na mnie zależy? - drążyłam – Nie jestem jakąś głupią małolatą, Elijah – kontynuowałam – Nie rozpłynę się po takich słowach, a moja czujność nie zostanie uśpiona – popatrzyłam mu w oczy i zrobiłam krok do przodu – Sprecyzuj to – uśmiechnęłam się chytrze – Zależy ci na mnie jak na uczennicy? A może przyjaciółce?

- Cóż, panno Bellworte – westchnął wampir – Zależy mi na tobie, jak na potencjalnej wybawicielce, która odnajdzie dobro w moim bracie – wyjawił. Osłupiałam.

- Nie podoba mi się, w jaką stronę to zmierza – ucięłam – Nie jestem organizacją spełniającą życzenia – warknęłam, podchodząc szybkim krokiem do drzwi.

Poza tym, chyba uszczęśliwiłam Klausa aż zanadto, czyż nie?

- Druga zasada, moja droga – strofował mnie – Nie wychodzi się w trakcie rozmowy.

- Niech mi pan zatem wpisze niezaliczenie z savoir vivre, panie Smith – prychnęłam i szarpnęłam za klamkę, opuszczając salę – Głupia menda w wykrochmalonym garniturku – mruknęłam do siebie i zbiegłam schodami w dół. Weszłam na stołówkę jak powracający do piekła Lucyfer, a Lo już z daleka zaczęła machać i mnie wołać.

- Co wyście tam robili? - spytała z wypiekami na twarzy, gdy usiadłam obok niej.

- Chciał mnie namówić na jakiś konkurs – zbyłam ją.

- Zgodziłaś się? - dopytywała.

- Nie.

- Dlaczego? - jęknęła – Collie, ten facet mógłby mnie przekonać do dodatkowych zadań... - zrobiła rozmarzoną minę.

- Ciebie – przewróciłam oczami i skupiłam wzrok w kubku, z którego unosiła się para – Co to? - rzuciłam.

- Zamówiłam ci herbatę – oznajmiła – Earl Grey z cytryną i dwiema łyżeczkami cukru – sprecyzowała.

- Kocham cię – wyszczerzyłam się i zatopiłam usta w gorącej cieczy.

- O, jest nasz numerek! - zawołała Lauren – Nie wiedziałam, co ci wziąć, więc asekuracyjnie wybrałam lasagne – powiedziała.

- Mówiłam już, że cię kocham? - rozpromieniłam się.

- Tak – parsknęła – Idę po jedzonko – wstała z miejsca i poszła w kierunku baru. Ja w tym czasie zerknęłam do komórki, żeby sprawdzić czy nie mam jakichś powiadomień, albo czego. Moje nozdrza drażnił zapach ludzkiej krwi, którą słyszałam w żyłach. Tłumiłam żądzę, zaciskając wargi, ale w pewnym momencie ześwirowałam. Poczułam pulsowanie żył na twarzy i odruchowo zerknęłam w wyświetlacz komórki.

- O nie – przełknęłam nerwowo ślinę, gdy ujrzałam krwisto czerwone otoczki wokół moich niebiesko-szarych ślepek. Rozchyliłam usta i wyskoczyły z nich dwa ostre kły – Cudownie – prychnęłam i wygrzebałam okulary przeciwsłoneczne z torebki. Założyłam je na siebie i próbowałam opanować niesforne, wampirze uzębienie.

- Co ty wyprawiasz? - usłyszałam głos Lauren.

- Ja? - wskazałam na siebie palcem.

- No raczej?

- Słońce mnie razi – odparłam.

- W zamkniętym pomieszczeniu? - posłała mi dziwne spojrzenie.

- Tak – powiedziałam poważnie.

- Ok, ja nie wnikam – przewróciła oczami – Twoja lasagne – postawiła przede mną talerz z apetycznie wyglądającą potrawą.

- Dziękuję – uśmiechnęłam się ostrożnie – Ile ci wiszę? - spytałam.

- Piętnaście dolców – odparła. Niemal natychmiast położyłam na stoliku dwadzieścia baksów.

- Jeszcze raz dziękuję – powtórzyłam się obie zasiadłyśmy do jedzenia. Byłam tak zaabsorbowana lasagne, że mój wampirzy głód trochę odpuścił. Niestety uroczy makijaż ani trochę, więc okulary były niezbędne, by ludzie wokół nie zaczęli się drzeć.

- Collie? - rzuciła brunetka.

- Co? - burknęłam.

- Ściągnij te okulary – powiedziała – Ludzie się na nas gapią.

- Nie obchodzi mnie to – warknęłam – Książkę o mnie piszą? - prychnęłam – Niech się lepiej sobą zajmą.

- Dobra już. To mi chociaż powiedz, czemu ich nie możesz ściągnąć?

- Mówiłam. Słońce mnie razi.

- Teraz nie ma słońca – mruknęła, a ja zaklęłam w myślach.

- Rozmazałam sobie makijaż – zbyłam ją.

- Przecież ty nie malujesz sobie oczu – zauważyła.

- Kurwa – westchnęłam z rezygnacją – Dostałam nagłego zapalenia spojówek – wymyśliłam na poczekaniu, mając nadzieję, że Lauren to kupi.

- Naprawdę? - była sceptyczna – To pokaż.

- Chcesz się wystraszyć? - prychnęłam.

- Chcę mieć pewność, że nie ściemniasz.

- Sama chciałaś – syknęłam i odchyliłam delikatnie okulary, prezentując swoje krwiste oczka.

- Dobry Boże! - szarooka przeżegnała się.

- Mówiłam ci – założyłam okulary z powrotem.

- Collie, nie powinnaś iść z tym do lekarza? - poradziła.

- Jeśli mi nie przejdzie do końca przerwy, to pójdę – obiecałam, kończąc swoje jedzenie.

- Jeszcze nigdy nie widziałam takiego zapalenia – wzdrygnęła się Lo.

- Muszę do toalety – oznajmiłam, podnosząc się z miejsca.

- Iść z tobą?

- Nie ma potrzeby – zaoponowałam – Ty tu sobie zostań, a ja niedługo wrócę – uśmiechnęłam się i szybkim krokiem wyszłam z bufetu. Znalazłam się w pustym korytarzu i wiedziałam, że to kwestia czasu, gdy znajdę zagubioną duszyczkę i wpiję się w jej gardło...

Ściągnęłam okulary, zawieszając je na dekolcie bluzki i oblizałam zamaszyście wyschnięte na wiór wargi. Wygięłam kark w jedną i drugą stronę, po czym wydałam z siebie odgłos bestii i ruszyłam na łowy. Pragnienie pozbawiło mnie zahamowań. Nie dbałam o to, że mój stan grozi rozszarpaniem człowieka na strzępy.

Krążyłam po korytarzu, aż w końcu zauważyłam stojącą pod ścianą dziewczynę. Wyglądała na kujonkę, bo kto normalny czyta podczas przerwy książkę, zamiast jeść i odpoczywać?

- Zgubiłaś się, cukiereczku? - obnażyłam kły, na co studentka zasłoniła usta z przerażenia i rzuciła się do ucieczki – No, bez przesady – przewróciłam oczami i zastąpiłam dziewczynie drogę – Nieładnie tak uciekać – zaśmiałam się złowieszczo.

- Zostaw mnie – jęknęła, a jej oczy napełniły się łzami. Popchnęłam ofiarę na ścianę i popatrzyłam jej głęboko w oczy.

- Nie krzycz – rzuciłam, a blondynka zamilkła. Wysunęłam kły i zatopiłam je w szyi dziewczyny. Skamieniała ze strachu, ale nie zważałam na to. Wysysałam jej krew, nie powstrzymując się od zwierzęcych odgłosów.

Nagle poczułam raptowne odepchnięcie od mojej przekąski.

- Co ty myślisz, że robisz? - stał przede mną Elijah. Mój mentor nie wyglądał na zadowolonego.

- Myślę, że się pożywiam – odpyskowałam mu – Puszczaj mnie, Elijah – warknęłam.

- Młode, niedoświadczone wampiry – prychnął – Mają odwagę lekceważyć Pierwotnego. Okaż nieco szacunku – jego głos stał się ciemniejszy. Przewróciłam arogancko oczami - Pierwszy dzień i już ratuję cię od popełnienia błędu – uśmiechnął się sztucznie – Zapanuj nad pragnieniem – rozkazał, ale dostał tylko moje wściekłe syknięcie. W efekcie chwycił mnie za gardło – Słuchasz mnie, dziewczyno? - spojrzał z wyższością – Zapanuj nad pragnieniem – powtórzył dobitniej, przybliżając swoją twarz – Panuj nad swoimi żądzami – dodał. Dyszałam niczym bestia, a osocze spływało mi po ustach i brodzie – Myśl o czymś, co cię uspokaja – przemówił – Nie licz na łaskę, dopóki nie pokażesz postępów w kontroli – dodał szorstko.

- Nie potrafię się kontrolować, gdy jestem głodna – wycedziłam ze złością.

- Wobec tego, panno Bellworte – westchnął – Spędzimy tu dużo czasu – kąciki ust bruneta powędrowały nieznacznie w górę.

- Tak? - prychnęłam – Ciekawe, co zrobisz, jak ktoś będzie tędy przechodził? - zmarszczyłam brwi.

- Mam nadzieję, że to było pytanie retoryczne, Colline – pozostał niewzruszony – Przyrzekłem Marcellusowi, że powstrzymam cię od bestialskich zachowań, jednak nie wspomniałem, że odpuszczę sobie rozlewu krwi, jeśli to będzie konieczne – obdarował mnie odpowiedzią. Głos Elijahy był niepokojąco spokojny, gdy poruszył temat potencjalnego morderstwa. Nie bałam się go ogólnie. Wyczuwałam w nim szczyptę hipokryzji. Czy moralny Pierwotny powinien mówić takie rzeczy? - Innymi słowy, jeśli ktoś nam przeszkodzi naszą lekcję kontroli, wyścielę jego martwym ciałem podłogę tego korytarza – oznajmił obojętnie, unosząc delikatnie brwi.

- Kto pozwolił na to, żebyś został nauczycielem, ty sadysto? - parsknęłam odruchowo, na co Mikaelson lekko się uśmiechnął.

- Cóż, panno Bellworte – mruknął – Nie zawsze jestem kulturalny.

- Zagroziłeś dziekanowi śmiercią? - zgadywałam.

- Nie przesadzajmy – zaprzeczył – Sama ingerencja w ludzkie myśli jest nietaktowna – stwierdził.

- Ilu psychopatów, tyle opinii – rzuciłam beztrosko – Możesz mnie już puścić? - spytałam.

- Wybacz mi moją powtarzalność, moja droga, ale nie zrobię tego, dopóki twoje wampirze oblicze nie zniknie – odrzekł.

- Nie wiem jak się go pozbyć – wyznałam – Nie potrafię go schować, gdy myślę o piciu krwi – jęknęłam.

- Rozumiem twoją frustrację, Colline – puścił moje gardło – Jednakże jako twój mentor, nakazuję ci się uspokoić – położył dłonie na moich ramionach – Wycisz się.

- Twarz bestii nie zniknie, dopóki nie zaspokoję głodu – odparłam, zaciskając usta.

- Takie myślenie nic ci nie da – powiedział Elijah.

- To nie myślenie, tylko fakt – upierałam się.

- Zamknij oczy i skup myśli na czymś przyjemnym. Pomyśl o czymś, co cię uspokaja i odpręża – głos wampira był łagodny i pomagał mi się wyciszyć. Niechętnie zamknęłam oczy i pomyślałam o zielonym parku, śpiewie ptaków, a potem o melodyjnym jazzie i zapachach z cukierni. Przywołałam w pamięci smak ciasteczek bezowych i zanurzyłam się w świat swojej wyobraźni.

Po kilku minutach poczułam, jak cały gniew ulatuje niczym dym z papierosa, a woń ludzkiej krwi słabnie. Wampirzy głód oddala się i uwalnia moje myśli od bezwzględnego morderstwa. Skóra na twarzy przestaje być napięta i czuję jak żyły przestają pulsować, przybierając jednocześnie normalny rozmiar.

Unoszę się na lekkiej chmurce. Jestem w takim nastroju, że mogłabym zasnąć...

- Wyśmienicie, panno Bellworte – głos mojego mentora wyrywa mnie z zamyśleń. Otwieram oczy.

- Udało się? - pytam.

- Owszem – potwierdził – Zapanowałaś nad emocjami. Powstrzymałaś żądzę mordu – uśmiechnął się, wyciągając białą chusteczkę z kieszeni granatowej marynarki – Proszę, wytrzyj się – wręczył mi skrawek materiału.

- Czy teraz będę w stanie się kontrolować? - zapytałam, wycierając twarz z pozostałości osocza. Pierwotny zaśmiał się cicho.

- Przed nami jeszcze sporo pracy, Colline – odpowiedział – Nie ukrywam jednak, że poczyniłaś pierwszy krok w drodze do samokontroli – dodał z podziwem.

- To chyba dobrze – stwierdziłam – Elijah?

- Tak?

- Przyznaj, że Marcel jest hipokrytą – rzuciłam.

- To znaczy? Musisz dać jakiś przykład – mruknął.

- Każe mi panować nad żądzą krwi, a urządza masakry pod przykrywką dzikich imprez, na których jego ludzie tracą zahamowania – prychnęłam – Ale to ja jestem ta zła – przewróciłam oczami.

- Cóż, panno Bellworte – westchnął brunet – Niechętnie muszę przyznać że Marcellus ma tendencję do popadania w obłudę.

- No właśnie – przyklasnęłam wampirowi – A skoro już mówimy o obłudzie – zerknęłam na bruneta – Przejąłbyś się moim bestialstwem, gdybyś nie musiał wchodzić w układ z Marcelem? - zapytałam.

- Szczerze powiedziawszy, Colline, nie mnie oceniać moralność innych – wyjawił – Gdybym nie musiał ingerować w twoje preferencje związane z pożywianiem się, prawdopodobnie bym nic nie robił – dodał.

- Otóż to – kiwnęłam głową – Czy to cię nie stawia w kręgu hipokrytów? - uniosłam brwi. Brunet poczęstował mnie uśmiechem.

- Być może – uciął – Spójrz na to z innej strony – zagaił – Możemy spędzić miły czas w swoim towarzystwie – zauważył.

- Tia – mruknęłam – Klaus też tak mówił, a ciągle skakaliśmy sobie do gardeł – wspomniałam.

- Bądź spokojna, moja droga – odparł czarnooki – Posiadam więcej klasy niż mój porywczy brat.

- Będę zmuszona się o tym przekonać – westchnęłam – Oby twoje lekcje były cenne, Elijah – uśmiechnęłam się kąśliwie.

- Wiesz, jaka jest jedna z nich? - spytał.

- Nie?

- Nigdy nie podważaj mojego autorytetu, panno Bellworte – obnażył lekki, zadziorny półuśmiech.

- Oczywiście, panie profesorze – mrugnęłam do niego.

- Wracaj do swoich spraw, Colline – zarządził – Ja muszę ustrzec niewinną dziewczynę od traumy – ewidentnie pił do stojącej pod ścianą, wystraszonej blondynki.

- Pozwól mi zademonstrować moje umiejętności perswazji – poprosiłam.

- Jaka jest zasada? - uniósł brwi.

- Nigdy nie podważać twojego autorytetu – powtórzyłam.

- W istocie – zatriumfował – Do zobaczenia wkrótce, Colline – dodał Elijah, a ja wampirzym tempem opuściłam korytarz.

***

Zajęcia zleciały w miarę szybko i niebawem mogłam nacieszyć się wolnością. Niestety mój zachwyt był przedwczesny, bo zauważyłam Setha i Cravena na dziedzińcu. Nie będę posłusznie łazić za tymi osłami.

Większość studentów opuściła mury uczelni, a tylko ja wycofałam się jak idiotka z powrotem do budynku. Kombinowałam jakby przechytrzyć tych dwóch, gdy poczułam czyjąś obecność.

- Coś cię martwi, Colline? - to był Elijah. Spojrzałam w jego kierunku.

- Tak jakby – przyznałam, zakładając kosmyk włosów za ucho – Marcel kazał dwójce swoich wampirów pełnić rolę moich ochroniarzy, ale ich nienawidzę i nie żyjemy razem w komitywie – wyznałam – Niestety oni tam stoją, a ja się zastanawiam jak ich przechytrzyć – dodałam.

- Nie widzę powodu do obaw – stwierdził brunet – Ja również zgodziłem się dotrzymywać ci towarzystwa, a zatem odprowadzę cię do domu – zaoferował się.

- To byłoby jakieś rozwiązanie – obdarzyłam Pierwotnego promiennym uśmiechem.

- W rzeczy samej – odwzajemnił uśmiech – Służę, panno Bellworte – mężczyzna wystawił ramię.

- Skorzystam, panie Mikaelson – ujęłam go i razem wyszliśmy na dziedziniec.

- Co to ma być? - do przodu wyszedł Craven – Co ty z nim robisz, co?

- Panowie – odezwał się Elijah – Nie wypada tak zwracać się do damy – westchnął – Przesuńcie się, albo zginiecie – dodał obojętnie.

- Uuu, niesławny Elijah Mikaelson nam gro... - Craven nie dokończył swojej sentencji, gdyż brunet wyrwał mu serce. Po chwili oblepiony krwią narząd uderzył w ziemię.

- Wybacz mi na sekundę, Colline – przeprosił wampir i puściłam jego ramię. Pierwotny beznamiętnie wytarł dłoń w chusteczkę, kompletnie ignorując trupa u jego stóp – Możesz to, młodzieńcze potraktować jako ostrzeżenie – zwrócił się do Setha, który zamarł – Nie toleruję takiej bezczelności jaką pokazał twój przyjaciel – dodał oschle – Radziłbym upamiętnić jego ostatnie chwile i urządzić godny pochówek, a zatem zabrać ciało z tego miejsca – czarnooki zilustrował Setha pogardliwym spojrzeniem.

- A co z Colline? - spytał błękitnooki.

- Panna Bellworte jest pod dobrą opieką – warknął Elijah – Nie będę się powtarzał – wystawił ponownie swoje ramię, więc go za nie chwyciłam i odeszliśmy, zostawiając Setha w osłupieniu.

- Wow, to było niesamowite – rzuciłam, gdy razem z wampirem przemierzaliśmy ulice Nowego Orleanu.

- Cóż, mam serdecznie dość młodych, niewychowanych wampirów – skwitował.

- A czy ja... - przygryzłam wargę – Czy ja też jestem niewychowana? - spytałam nieśmiało. Elijah zaszczycił mnie lekkim półuśmiechem.

- Czasami jesteś, moja droga – potwierdził.

- Przepraszam za to, że nazwałam cię przynudzającym dupkiem – zaczęłam. Krwiopijca parsknął.

- Przeprosiny przyjęte – mruknął – Ja również muszę cię przeprosić – wtrącił.

- Za co? - zdziwiłam się.

- Powinienem był cię uprzedzić, że zatrudnię się jako nauczyciel na twojej uczelni. Z pewnością poczułaś się zdezorientowana – zauważył.

- Może troszkę – przyznałam – Było to dość nieoczekiwane, ale muszę przyznać, że twoje zajęcia są bardzo ciekawe – wypaliłam.

- Nie mówisz tak z grzeczności? - droczył się.

- Nie – zachichotałam – Jeśli o mnie chodzi, Elijah, to możesz wygryźć pana Buckharty'ego na stałe – dodałam.

- Doceniam komplement, panno Bellworte – odpowiedział – Proponuję iść skrótem – zarządził.

- Zdaję się na ciebie – odparłam. Świadomość, że idę pod ramię z przystojnym Pierwotnym łechtała moje ego. Mieszkańcy zobaczyli jaki zjawiskowy mężczyzna dotrzymuje mi kroku. Plus dziesięć do reputacji, hehe.

Wampir zabawiał mnie anegdotką z jego pobytu w Anglii, gdy spod ziemi wyrosła jakaś postać. Brunet zatrzymał się wpół kroku, ja uczyniłam to samo.

- No proszę – do moich uszu dotarł szyderczy śmiech – Mój moralny, naiwnie wierzący w moje odkupienie brat i moja urocza, naiwnie wierząca w to, że może się mnie pozbyć ze swojego życia była sojuszniczka prowadzają się razem – głos nie pozostawiał złudzeń – Jakież to rozczulające – zakpił.

- Niklaus – burknął Elijah – Skąd takie przypuszczenia? - zapytał.

- Och, to bardzo proste, mój drogi bracie – prychnął blondyn – Słodka Colline zerwała nasz sojusz i zablokowała mój numer, ponieważ ostrzyła kiełki na innego Pierwotnego – wysnuł swoją teorię.

- Ty naprawdę masz jakieś urojenia – rzuciłam, a Klaus uśmiechnął się bezczelnie – Zablokowałam twój numer, bo już nie mam w obowiązku ci pomagać w knowaniach i nie muszę być na twoje każde zawołanie – dopowiedziałam, mierząc blondyna obojętnym spojrzeniem – Poza tym, rozwiązaliśmy przymierze wspólnie, więc nie dorabiaj sobie do tego własnej ideologii – syknęłam.

- Tego mi brakowało – zadrwiła hybryda – Twojego ciętego języka – podszedł kilka kroków – Brakuje mi chwil, gdy mogłem cię utemperować, kotku – przeszył mnie intensywnym wzrokiem.

- Zostaw ją – starszy przemówił.

- Może spytamy Colline o zdanie? - rzucił chytrze – Gwarantuję ci, że mała panterka bardzo lubi moje towarzystwo – uniósł znacząco brwi.

- Tia – zironizowałam – Zwłaszcza momenty, w których mnie atakujesz, znęcasz się i grozisz śmiercią – przewróciłam oczami – Te chwile są nieocenione – warknęłam.

- Czyżbyś dalej była zła za tamto, kotku? - udał zaskoczenie – Przecież ci wynagrodziłem to i owo – przypomniał.

- Niklausie, stawiasz Colline w niezręcznej sytuacji – głos zabrał Elijah – Dla twojej wiadomości, nie spoufalam się z panną Bellworte. Za jej zgodą zostałem jej mentorem – wyjaśnił.

- Mentorem? - prychnął Klaus – Od kiedy słodka Colline zgodziłaby się, żeby ktoś jej mówił jak ma postępować? - omiótł mnie spojrzeniem.

- Nie przesadzajmy – przewróciłam arogancko oczami – Chodzi głównie o kontrolowanie oblicza bestii. Moje zwyczaje żywieniowe i nastawienie pozostają bez zmian – oznajmiłam stanowczo.

- Colline, umowa jest... - zaczął wampir, ale mu przerwałam.

- Umowa jest skonstruowana na moich warunkach, Elijah – ucięłam bezczelnie – A teraz przepraszam, ale muszę gdzieś zadzwonić – puściłam ramię Pierwotnego i odeszłam kilka kroków w ustronne miejsce, wyciągając jednocześnie komórkę – Lepiej, żeby żaden z was nie podsłuchiwał – warknęłam do braci. Usłyszałam w odpowiedzi śmiech Klausa.

- Kłopoty w raju, bracie? - mruknęła hybryda – Twoja podopieczna jest nieposłuszna – zauważył kąśliwie.

- Jakbyś nie wiedział, Niklausie, że próbuję złagodzić temperament panny Bellworte, byś mógł się skupić na zdobyciu przychylności Marcellusa, który nie będzie się martwił o swoją wampirzycę – wyjawił na jednym wdechu starszy Mikaelson.

- Och, oczywiście, że wiem, Elijah – parsknął śmiechem niebieskooki – Trochę więcej dystansu do świata, bo ten teatrzyk jest cholernie zabawny – dodał. Wyczuwałam zażenowanie bruneta z daleka – Poza tym, uczulam cię, że z temperamentem małej panterki jest wszystko w porządku – dodał jednoznacznie.

Przeklinam swój wyczulony, wampirzy słuch... Przeklinam brak odzewu w komórce i tę pieprzoną muzyczkę na poczekanie...

- Czy naprawdę musiałeś przy każdej okazji nawiązywać do waszej wspólnej nocy? - skrytykował go wampir – Nie dostrzegłeś jakie to jest niekomfortowe dla Colline?

- Naturalnie, że dostrzegłem – prychnął Klaus – Bez powodu tego nie ciągnąłem – dodał zadowolony z siebie – Nie masz pojęcia, jak jej godność cierpi ze świadomością, że wreszcie mi uległa – zatriumfował, a ja poczułam nagłą ochotę rozerwania go na kawałki.

- Jesteś prawdziwym dżentelmenem, bracie – zakpił Elijah.

- Może nie dżentelmenem, ale zabójczo przystojnym draniem, do którego kobiety mają słabość – zaśmiał się.

- Najwyraźniej – westchnął czarnooki – Jak idą przygotowania do przejęcia władzy? - zagaił.

- O, wyśmienicie – pochwaliła się hybryda – Marcel coraz bardziej mi ufa i niczego nie podejrzewa.

- Wspaniale – czarnooki wydawał się zadowolony – Jeśli o mnie chodzi, również nie ma zastrzeżeń.

- Jedyną przeszkodą jest nasza zakochana siostrzyczka – prychnął Klaus – Niepierwszy raz stawia miłość ponad rodzinę – warknął – Kochana Rebekah wie jakie są skutki zdrady – dodał ostrzegawczo.

- Spokojnie, porozmawiam z naszą siostrą – zapewnił Elijah – Wracaj do swoich spraw, bracie.

- Chcesz zostać ze słodką Colline sam na sam, co? - parsknął blondyn.

- Taka jest rola nauczyciela – skwitował wampir – Oprócz tego, zwyczajnie lubię towarzystwo panny Bellworte – dodał, a kąciki moich ust odruchowo poszły w górę.

- Jaką mamy pewność, że mojej byłej kochance można ufać? - mruknął.

- Zadbam o to, bez obaw – odparł wampir.

- Obyś się nie zdziwił, bracie – syknął szyderczo Klaus i usłyszałam jak odchodzi. Hayley, zabiję cię! Ileż można czekać?!

- Zwariuję od tej muzyczki – jęknęłam do siebie, krążąc w miejscu, bo nogi mi zdrętwiały od tego stania.

- Nie myśl sobie, że to koniec, kotku – usłyszałam za plecami głos hybrydy – Nie można tak po prostu ignorować Klausa Mikaelsona – warknął, a jego gorący oddech osiadł na moim karku.

- Niklausie, zostaw Colline – Elijah pojawił się jak duch.

- Poczekam, aż mój brat nie będzie cię pilnował – parsknął drwiąco i uciekł. Z rezygnacją odsunęłam komórkę od ucha i zakończyłam i tak nieudane połączenie.

- Wszystko w porządku? - spytał wampir.

- Tak – machnęłam ręką – Klaus mi grozi. Nic nowego. Przywykłam – wzruszyłam ramionami.

- Niklaus jest nieobliczalny – westchnął Pierwotny – Nie mogę pozwolić, żeby plan się nie udał przez jego urażoną dumę – rzucił z zażenowaniem.

- I co teraz? - popatrzyłam na bruneta – On ma swobodny dostęp do rezydencji, więc prędzej czy później mnie dopadnie – zaklęłam w myślach, zdając sobie sprawę z tego jak okropnie to brzmi.

- W takim razie, nie odstąpię cię na krok, moja droga – zarządził, a gdy dostrzegł moją pytającą minę, dorzucił – Marcellus uwzględnił, żebym chronił cię głównie przed moim bratem, więc moja obecność w posiadłości go nie zadziwi – sprecyzował.

- A nie można Klausa zamknąć w jakiejś trumnie, czy coś? - burknęłam z nieukrywanym niezadowoleniem.

- To bardzo kuszące, panno Bellworte – westchnął ciężko brunet – Niestety nie ma sposobu, żeby zasztyletować Klausa.

- Frustrujące – skomentowałam.

- W istocie – zgodził się ze mną – Idziemy, panno Bellworte? - zapytał – A może wolisz spędzić jeszcze trochę czasu w mieście?

- Na chwilę obecną nie – zanegowałam, więc czarnooki wystawił ramię – Aczkolwiek chciałabym się później wybrać gdzieś ze znajomą – palnęłam, ujmując bruneta i ruszyliśmy z miejsca.

- Świetnie. O której mamy być gotowi? - mruknął.

- My? - zrobiłam wielkie oczy.

- Chyba wyraziłem się jasno – jego głos zrobił się ostrzejszy – Nie odstąpię cię na krok.

- Może nie przesadzajmy...

- Złożyłem obietnicę – przerwał mi – Jestem twoim mentorem i stróżem.

- Tak, ale...

- Nie dyskutuj ze mną, moja droga – rzucił lodowato, aż zadrżałam.

- Oczywiście - ukorzyłam się, chociaż w duchu bluźniłam na niego jak szalona.

Już sama nie wiem co jest gorsze. Towarzystwo Klausa, czy jego sztywnego braciszka. A może świadomość tego, że Nowy Orlean nawiedza dzisiaj pełnia i nie mam pojęcia jak to się skończy?

Jednakże, obecność starszego Pierwotnego uchroni mnie od gniewu hybrydy, która źle przyjęła moje stanowisko w kwestii naszej relacji. On się zachowuje jak dziecko. Do zerwania sojuszu doszło za porozumieniem stron, a późniejszy dziki seks nie go nie anuluje! Co mu się uroiło w tej głowie? Myślał, że zostaniemy kochankami na pełen etat? Mam nadzieję, że nie, a jeśli tak, to gratuluję wybujałej wyobraźni...

I tak największym szokiem do tej pory jest Elijah jako wykładowca na mojej uczelni. O wszystkim dowiaduję się ostatnia i właśnie otrzymałam sztywnego, przemądrzałego stróża, który niczym wierny pies będzie za mną podążał w te i wewte... Niby darzę tego nadęciaka sympatią, ale i tak zamierzam go podejść dla zasady...




Elijah żyje i odgrywa istotną rolę w fabule, bo został mentorem i stróżem Collie Jollie. Czy układ, który wampir zawarł, polepszy jego relację z nieobliczalną wampirzycą? Może. Marcel się w końcu skapnie, że wszyscy chcą się go pozbyć? Nie wiadomo. Klaus zostawi Colline w spokoju? Nie no. Bądźmy realistami.

Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale miałam jakiś zastój przez ten miesiąc. Do zobaczenia w następnym rozdziale ^^

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top