✞Rozdział 25✞
Przyjemna dla ucha muzyka wypełniała pomieszczenie, w którym Hayley i ja prowadziłyśmy zagorzałą konwersację. Nie widziałam się z wilczycą długi czas, a każda sekunda w jej towarzystwie poprawiała mi nastrój. Pogawędki z przyjaciółką były miłą odskocznią od spotkań z tym psychopatą. Mogłam się wyluzować, upić i ogółem poczuć swobodnie.
Wilczyca i ja stałyśmy na moim łóżku i tańczyłyśmy beztrosko, kręcąc biodrami w rytm melodii, co rusz wilżąc wargi aromatem bursztynowego napoju. Takie chwile wystarczają, żeby zapomnieć o zmarnowanym popołudniu w rezydencji Mikaelsonów. Jestem ciekawa, czy Marcel coś w ogóle zrobi z faktem, że ten drań Klaus mnie znowu porwał! Jestem pesymistycznie nastawiona. W końcu ich relacje się poprawiły, a ciemnoskóry przymknie oko na takie niedogodności jak to, że byłam przez hybrydę torturowana... Co tam. Zdarza się najlepszym.
Piosenka się skończyła i moje pokłady energii również. Opadłam ciężko na pozłacaną poduszkę, a chwilę później dołączyła do mnie zielonooka.
- Nie wymigasz się – rzuciła Hayley, posyłając mi znaczące spojrzenie.
- Co? - popatrzyłam na nią zdziwiona – Od czego? - spytałam, dając ręce na głowę i wpatrując się w sufit.
- Jestem u ciebie już dość długo, a póki co to się schlałyśmy, potańczyłyśmy i pogadałyśmy o pierdołach – odpowiedziała – Wiesz, że nie jestem tu bez powodu – dodała, szturchając mnie.
- Niestety wiem – przewróciłam oczami – Ale jakoś nie potrafię się tym chwalić przy tobie, Hay. Trochę to niezręczne – zaczęłam, częstując szatynkę lekkim półuśmiechem.
- Dlaczego? - parsknęła – Bo nienawidzę wampirów? - zgadywała.
- Noo. Tak trochę – zironizowałam, a wilczyca ponowiła śmiech.
- I co? - mruknęła – Sądzisz, że skoro moja najlepsza przyjaciółka jest wampirem, to powinnam ją automatycznie znienawidzić jako szanujący się wilkołak? - prychnęła.
- Ciebie może to śmieszy, ale dla Marcela tak to właśnie działa – rzuciłam kąśliwie.
- Bo on jest dziwny – skomentowała, biorąc w dłoń szklankę i upijając bourbon – Bez urazy – dodała szybko.
- Jakiej urazy – zaśmiałam się, chwytając za swój alkohol – To akurat prawda – dorzuciłam, płucząc sobie gardło trunkiem – Ale może teraz ma do mnie trochę więcej szacunku – zerknęłam na dłoń przyozdobioną złotym krążkiem.
- Czy to jest to, co myślę? - zapytała Hay, ujmując moją rękę i przyglądając się błyskotce.
- Pierścień światła – odrzekłam z dumą – Wygrałam go. Pokazałam, że jestem godna.
- Wspominałaś coś kiedyś o zasadach tych wampirzych walk – burknęła – Musiałaś walczyć.
- Musiałam zabić – dodałam – Tłum nie był zadowolony – westchnęłam ciężko – Mieli nadzieję, że to ja zginę, a tak się nie stało i pewnie wiele zakładów poszło się ten teges – zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Wybaczysz, że nie zapłaczę nad śmiercią krwiopijcy? - udała smutek, czym mnie rozbawiła.
- Kto by zapłakał? - zadrwiłam i stuknęłyśmy się szklankami. Jednocześnie opróżniłyśmy ich zawartość.
- No ładnie – Marshall podniosła pustą butelkę – Nasz nowy rekord – pokiwała głową z uznaniem.
- Błogosławiony ten, kto wymyślił alkohol – uśmiechnęłam się szeroko.
- Amen – dodała Hayley i obie wybuchnęłyśmy śmiechem – A powiedz, Collie – spojrzała na mnie uważnie – A ty nie czujesz jakiejś automatycznej pogardy wobec wilkołaków? - wskazała na siebie palcem.
- Ogromną – wydęłam usta – Aż mnie skręca w trzewiach, kiedy na ciebie patrzę – obnażyłam kły, a zielonooka zachichotała.
- Już się bałam – odetchnęła z ulgą i mnie objęła.
- Jak wytrzeźwiejesz, to nie będziesz zadowolona ze ściągnięcia kamiennej maski – rzuciłam żartobliwie.
- Nie jestem aż tak wstawiona – przytuliła mnie mocno – Może po prostu jesteś jedyną osobą na tym popierdolonym świecie, przy której warto ściągnąć kamienną maskę? - ujawniła skromny uśmieszek.
- Niewykluczone – zaaprobowałam – Marcel jest upośledzony – zaczęłam z innej beczki – Dla niego wszystko jest czarne, albo białe. Nie ma odcieni szarości – prychnęłam – Dlatego, jego zdaniem przyjaźń wampira z wilkołakiem jest niemożliwa i powiedział mi wprost, że mam się z tobą nie widywać – dodałam z oburzeniem,
- Do tej pory traktowałam go z obojętnością, ale teraz zaczyna mnie irytować – skomentowała.
- Mnie irytuje non stop – poskarżyłam się – Ale zwycięzcą w tej kategorii i tak zawsze będzie Klaus – warknęłam.
- No właśnie. Klaus – syknęła szatynka – Znowu cię porwał. Co tym razem zrobił? - zapytała chłodnym tonem.
- Torturował, szantażował i groził – wzruszyłam ramionami – To, co zwykle – dodałam smętnie.
- Pozwól mi go dopaść. Zrewanżowałabym się za swoje i twoje krzywdy – poczułam jak krew buzuje w jej żyłach.
- Nie chcę mieć twojej śmierci na sumieniu, więc odpowiedź brzmi ''nie'' – odparłam stanowczo – Pamiętasz jak mówiłaś, że mam się nie narażać, bo jestem śmiertelna? - przypomniałam jej, chwytając za dłoń Hayley – Teraz ty się nie narażaj. Proszę – popatrzyłam w jej piękne, oliwkowe oczy.
- Tak bardzo chcę się zemścić na tym bydlaku – syknęła.
- Nie ty jedna, Hay. Nie ty jedna – wypuściłam powietrze nosem – Zrobiłam coś głupiego – słowa wypłynęły z moich ust, a wilczyca podniosła się na łokciach i rzuciła mi srogie spojrzenie.
- Boję się spytać aż – mruknęła.
- Pocałowałam Klausa – wypaliłam, a ciszę spowiła niesubtelna reakcja szatynki.
- Co takiego? - zrobiła dziwną minę – Colline, dlaczego? - warknęła – To jest gnida, najgorszy drań i bezwzględny szaleniec – wyliczała – Dlaczego go pocałowałaś? - karciła mnie wzrokiem i założyła ręce na siebie.
- Nie wiem – jęknęłam – To i tak było tylko w policzek i nie patrzyłam mu w oczy – broniłam się.
- Nieważne – ucięła – Pocałowałaś Klausa Mikaelsona – potarła dłonią skroń – Po prostu nie...
- Ale nie zrobiłam tego dlatego, że mi się podoba – podniosłam się do pozycji siedzącej i złapałam Marshall za ręce – Po prostu mam dosyć tego, jak ten sukinkot mnie traktuje – syknęłam, przypominając sobie dzisiejszy ból jaki mi zadał – Jak nie ma niczego do roboty, to bawi się w porywacza i zmusza do grania roli ofiary – patrzyłam wilczycy prosto w oczy – Mam wielkie pokłady cierpliwości, ale przy nim one się po prostu wyczerpują – kontynuowałam, zgrzytając z nerwów zębami – Miałam nadzieję, że ten nic nieznaczący całus go trochę spacyfikuje – przewróciłam oczami.
- I co? - drążyła – Udało się? - na jej ustach kołysał się powątpiewający grymas.
- Nie wiem, bo natychmiast stamtąd uciekłam – wypaliłam.
- Czyli – zamyśliła się – Klaus cię uprowadził i znęcał się nad tobą, a ty dałaś mu całusa – powiedziała na jednym wdechu.
- Z każdej możliwej strony brzmi to okropnie – poczułam ukłucie zażenowania – Ale ja nie myślałam wtedy racjonalnie – jęknęłam rozżalona – Ukradł mi pierścień światła i wystawił na zabójcze działanie promieni słonecznych, później próbował wyrwać serce, a na koniec rzucił się i wypił moją krew – złapałam się odruchowo za szyję na to bolesne wspomnienie – To jest podła menda i nie zniosę tego, że ma wstęp do rezydencji – zacisnęłam dłonie w pięści.
- Czekaj, że co? - wymsknęło się zielonookiej.
- Kochany Marcel pogodził się z dawnym przyjacielem i wszystko jest teraz super hiper świetnie – zaszczebiotałam drwiąco, łącząc dłonie i szczerząc kiełki – Szkoda tylko, że nie do końca, bo ja w dalszym ciągu nienawidzę Klausa, ale to nie ma znaczenia, ponieważ Król Nowego Orleanu nie liczy się z moim zdaniem, bo po co – zironizowałam – Przecież z daleka widać, że ten psychol coś knuje, ale Marcel tego nie widzi, bo to jego najlepszy kumpel – rozłożyłam ręce – Daję słowo, że jeszcze trochę i tego wszystkiego nie wytrzymam – przejechałam paznokciami po twarzy – Mam dość Marcela, tej posiadłości i Pierwotnych. Najchętniej to bym gdzieś...
- Colline – Hayley weszła mi w słowo i położyła dłonie na ramionach. Jej dotyk był niezwykle kojący i odsunął na bok nieprzyjemne myśli – Spokojnie, Collie – przemówiła powoli, a ja zamknęłam oczy i wyciszyłam się – Niezależnie od tego, jakie emocje tobą targają, nie możesz okazywać słabości – powiedziała łagodnie – Zgaduję twoje myśli i wiem, że myślisz o ucieczce – westchnęła, a ja popatrzyłam na nią smutno – W końcu osiągnęłaś swój cel i zostałaś wampirem – mówiła dalej – Nic cię już w Nowym Orleanie nie trzyma – popatrzyła poważnie.
- Ty mnie trzymasz – posłałam jej lekki uśmiech – I studia, ten głupi projekt, zdjęcie klątwy z watahy i Davina – nie kontrolowałam wypowiadanych słów i zorientowałam się za późno.
- Moja wataha to nie jest twój obowiązek... – przewróciła oczami, a potem zamilkła – Kim jest Davina? - zmarszczyła brwi.
- Nie mogę ci powiedzieć – spuściłam głowę – Przepraszam, ale nie mogę – powtórzyłam.
- Nie ufasz mi? - odsunęła się.
- Nie! - zanegowałam gwałtownie – Oczywiście, że ci ufam, Hayley – rozchyliłam delikatnie wargi – Po prostu.. - przełknęłam ślinę – To ktoś dla mnie ważny i dla jego własnego bezpieczeństwa nie mogę na razie zdradzać kim jest – wyjaśniłam pokrótce – To nie ma nic wspólnego z tobą - dodałam szybko – To skomplikowane, jak wszystko w moim życiu – prychnęłam.
- W porządku – rzuciła – Chcę jednak wiedzieć, czy w nic się znowu nie wplątałaś – uniosła brwi.
- Nie – uniosłam ręce w geście obronnym – Tym razem w nic – zapewniłam szczerze.
- Na pewno? - nie była przekonana.
- A czy moje serce bije normalnie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Wilczyca parsknęła i wbiła na sekundę wzrok w łóżko.
- Tak – kiwnęła głową – Ale Collie, którą znam, to wybitna aktorka – dodała sceptycznie.
- Przysięgam na moje botki – przyłożyłam dłoń do serca – Chyba nie potraktujesz tego oświadczenia lekceważąco, prawda? - wydęłam niewinnie usta.
- Jeśli przysięgasz na swoje ulubione buty, to nie możesz kłamać – skwitowała rozbawiona – Kochasz je.
- To prawda – przyznałam – Chociaż są cholernie niewygodne – wzruszyłam ramionami – Chcesz być piękna, musisz cierpieć – dodałam filozoficznie.
- Jesteś piękna i bez nich – zaśmiała się.
- Ty też – wyszczerzyłam się – Co ty na to, żebyśmy wzięły udział w kolejnej edycji Top Model? - zachichotałam, zeskakując z łóżka i kierując się w stronę lustra. Zrobiłam przy tym seksowne pozy – Zmiażdżyłybyśmy konkurencję – przegładziłam dłońmi swoje ciało.
- Bez wątpienia – szatynka dołączyła do mnie, poprawiając fryzurę – Tylko, że gdyby jakaś sesja wypadła w pełnię księżyca... - spojrzała na swoją dłoń.
- To pokazałabyś swój charakterek – dopowiedziałam z uśmiechem, odsłaniając lustru swoje wampirze oblicze.
- A ty zagryzła inne modelki – rzuciła Marshall.
- Inne modelki, jury, fotografów, stylistów – przejechałam językiem po kłach – Wszystkich – klasnęłam wesoło w dłonie.
- To się nazywa drapieżna osobowość – mruknęła – Będę już lecieć. Miło było pogadać. Zdzwonimy się – oznajmiła, wkładając buty.
- Odprowadzę cię – dopadłam swoich botków i wcisnęłam je na stopy.
- Nie chcę być niemiła, ale nie potrzebuję niańki – burknęła zielonooka.
- I tak wybieram się na przekąskę – odpowiedziałam – Będę nieznośnym towarzyszem, dopóki nie wyjdziemy z Francuskiej – dodałam – Poza tym, zawsze znajdzie się grupa przygłupów, która nie ogarnie, że mają cię zostawić, a ja nie pogardzę jakimś małym morderstwem – zachichotałam diabolicznie – W razie czego – dopowiedziałam.
- To zemsta za moją nadopiekuńczość? - bąknęła.
- Też – pokiwałam głową – Ale jestem też głodna, a głodna Collie to zła Collie – założyłam ręce na biodra.
- To akurat wiem – przewróciła oczami – Pamiętasz, jak spławiłaś tego uroczego blondyna, tylko dlatego, że spóźniali się z naszym zamówieniem? - przypomniała.
- Przeholowali! - uniosłam brwi – Godzina czekania na jedzenie! - otworzyłam szeroko usta – To niemoralne i okrutne – naburmuszyłam się.
- Dobrze, że teraz nie musisz się tym już martwić – odparła wilczyca.
- Tak. Frykasy chodzą ulicami Nowego Orleanu – rozmarzyłam się – Za fraki, w krzaki i prujesz flaki – na moją twarz wpełznął śliski uśmieszek.
- Nie byłam gotowa na takie rozmowy – Hay uniosła w górę palec.
- Spokojnie – uspokoiłam ją – Piję tylko krew. Nie jestem kanibalem – przewróciłam oczami, pomijając fakt skosztowania ludzkiego serca.
- Tak. To cię stawia w lepszym świetle, Collie – zironizowała – Idziemy? - ponaglała – Następnym razem się przygotuję na szczegółowe opisy twoich polowań, ale teraz mi tego oszczędź, dobra? - poprosiła.
- Nie spodziewałabym się, że ciebie to odstręcza – zacisnęłam usta.
- Nie. Mnie to nie odstręcza, coś ty – machnęła ręką – Po prostu muszę się oswoić z tym, że moja przyjaciółka jest krwiożerczą bestią – dodała.
- Głodną, krwiożerczą bestią – zaakcentowałam pierwsze słowo, kierując się w stronę drzwi.
- I nietrzeźwą – burknęła szatynka, idąc za mną.
- Odezwała się abstynentka – dogryzłam jej, chwytając pustą butelkę po bourbonie.
- Po co ci to? - spytała, gdy schodziłyśmy po schodach.
- Żeby rozwalić ją Diego na głowie – odrzekłam beztrosko.
- Collie! - parsknęła.
- No co? - uniosłam brwi – Ten dzieciak działa mi na nerwy. Co mam zrobić? - syknęłam.
- Czuję, że powinnam cię powstrzymać – westchnęła.
- Dobrze – jęknęłam przeciągle – Wyrzucę ją kulturalnie do kosza na śmieci, ale jeśli po drodze napatoczy się ten gówniarz i przypadkowo butelka trafi go w ten pusty łeb to...
- Collie – ten głos był mieszanką troski i irytacji. Hayley nie miała ze mną łatwo. W końcu byłam nieprzewidywalna. Zwłaszcza pod wpływem alkoholu.
- Och, no żartuję – zachichotałam – Chyba – teraz ten śmiech był nieco mroczny.
- Col, proszę – warknęła.
- Dobra – prychnęłam – Obiecuję, że nie zrobię nic głupiego – zrobiłam niewinną minę.
- Przyrzekasz na botki? - upewniła się.
- Mhm – potwierdziłam.
- Chcę ci wierzyć.
- To uwierz – zarechotałam.
***********************************************************************************************
Wyprowadziłam Hayley bezpiecznie z dzielnicy i zadowolona z siebie krążyłam uliczkami Nowego Orleanu, wypatrując potencjalnej ofiary. Ze względu na to, że było mi niepoprawnie wesoło, nuciłam sobie w głowie refren piosenki One Way or Another, a znana melodia na chwilę zagłuszała poczucie narastającego głodu.
Przechodziłam właśnie przez zwężony zaułek, gdy wyczułam znajomy zapach. Nie zastanawiałam się długo, tylko przyszpiliłam stalkera do muru.
- Co? Teraz jest twoja warta? - zakpiłam, ściskając wampira za gardło. O dziwo, nie bronił się.
- Nie śledziłem cię – odparł spokojnie – Byłem tu przypadkiem.
- Przypadkiem, to cię starzy zrobili – warknęłam, obficie z niego szydząc.
- Tylko na tyle cię stać? - uśmiechnął się smutno – Naprawdę byłem tu przypadkiem – powtarzał niezmordowany.
- Oczywiście! - zakpiłam – Wy wszyscy zawsze jesteście w tym samym miejscu przypadkiem – prychnęłam – Przestań za mną łazić, Seth – warknęłam – Poluję w pojedynkę – dodałam zimno.
- Nie musisz zabijać – mruknął - W rezydencji jest pełno krwi – dodał niebieskooki. Uniosłam brwi i popatrzyłam na krwiopijcę z politowaniem.
- A ty wolałbyś mrożonki, czy to, co jest świeże? - zapytałam, a mój wzrok spadł na jego szyję – Wiesz, co? - posłałam mu demoniczne spojrzenie – Zostałam dzisiaj zaatakowana i mój oprawca powiedział, że wampirza krew jest pyszna – odsłoniłam oblicze bestii – Sprawdźmy to – otworzyłam szeroko usta, ukazując ostre zęby.
- Chyba oszalałaś! - krzyknął Seth, a ja wgniotłam go mocniej w mur i syknęłam jadowicie.
- Stój i milcz – popatrzyłam głęboko w oczy krwiopijcy, częstując go porcją perswazji i wbiłam kły w jego szyję. Przyssałam się jak pijawka, czując grzeszną przyjemność, gdy afrodyzjak spływał w dół mojego podniebienia, kiedy zostałam siłą oderwana od swojej przekąski. W ferworze emocji nie widziałam nawet kto to zrobił, ale przechwyciłam atak i przycisnęłam nieszczęśnika do ściany.
- Colline! - obraz się gwałtownie wyostrzył, a ja wróciłam do ludzkiej formy. Wtedy odkryłam kogo próbuję rozerwać na strzępy. Marcel patrzył ze mnie z mieszaniną strachu i smutku – Opanuj się! - zawołał Gerard, przejął mnie i przyparł do drugiej strony ściany – Dość! - huknął, gdy syczałam w jego twarz, prezentując wampirze oblicze. Trzymał mocno za moje ramiona i nie odpuszczał nawet, gdy próbowałam odeprzeć jego siłę – Spokojnie – przemawiał do mnie jak do dziecka – Kontroluj emocje i wróć do mnie – powiedział stanowczo – Chcę widzieć twarz mojej Colline, a nie bezwzględnej bestii – mierzył ostrym wzrokiem.
- Jestem głodna... - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, oddychając ciężko – Puszczaj, albo cię zabiję – zagroziłam, a wtedy w oczach ciemnoskórego zagościł ból, ale i zrozumienie.
- Rozumiem. Wszystko rozumiem – zwiększył nacisk, bo ze wszelkich starań próbowałam się wyrwać – Przemiana jest trudna, głód potrafi zaślepić, ale nie możesz atakować innych wampirów! - jego głos był twardy, autorytarny, ale nie wzbudzał we mnie cienia respektu. Wywołał jedynie cierpki uśmieszek – Spójrz na siebie, Colline – złagodniał – Co ty najlepszego robisz? - westchnął ciężko.
- Muszę pić krew, żeby przeżyć – przeszywałam go spojrzeniem swoich normalnych oczu – Taka jest cena bycia wampirem i nie mam z tym problemu, za to ty jak zwykle musisz mieć jakieś zastrzeżenia – prychnęłam.
- Nie poznaję cię i ogromnie mnie to martwi – powiedział – W domu jest pełno krwi i nie powinnaś uciekać się do... - nie dokończył, bo go uprzedziłam.
- Sam sobie pij lodówkowe ścierwo – wybuchnęłam kpiącym śmiechem.
- Jesteś pijana? - zmarszczył brwi.
- Cały czas! - zawołałam – Ciężko być trzeźwym gdy ma się do czynienia z tym wszystkim – syknęłam lodowatym tonem – Zrobiłeś coś już z faktem, że twój przyjaciel wyrządził mi krzywdę, czy tradycyjnie są ważniejsze rzeczy? - wydęłam wargi – Niech zgadnę! - wyprzedziłam jego myślenie – Kij z Colline, bo ktoś się buntuje przeciwko świętym zasadom Króla Nowego Orleanu – mój głos ociekał pogardą – Zgadłam? - mruknęłam, a Marcel bez słowa mnie puścił – Oczywiście, że tak – zaśmiałam się – To pytanie retoryczne – dodałam obojętnie, oblizując górną wargę – Przez ciebie muszę znaleźć nowy obiad. Wielkie dzięki – warknęłam i wampirzym tempem opuściłam teren zamieszania.
Udało mi się upolować dorodną sztukę kilka przecznic dalej i właśnie oddawałam się grzesznej konsumpcji, wysysając płyny drobnej rudowłosej kobiety. Struchlała z przerażenia, milcząca i zapłakana piękność godziła się ze swym losem, kiedy wypiłam ostatnią kroplę krwi i zsiniałe truchło wyśliznęło się z moich szponów.
Popatrzyłam mętnie na denatkę i dorzuciłam jej ciało do pięciu innych trupów. Posoka spływała mi po wargach, szyi i palcach, które skrzętnie oblizywałam. Przyjemne uczucie nasycenia zastąpiło pustkę i można powiedzieć, że odzyskałam dobry nastrój.
- Wiesz, że to trzeba posprzątać, co nie? - jednak pochwaliłam dzień przed zachodem słońca.
- Kol – parsknęłam pogardliwie – Powiedziałabym, że miło cię widzieć, ale to nieprawda – odwróciłam się w stronę Pierwotnego.
- Collie Jollie – wampir uśmiechnął się cwaniacko – Boska jak zawsze – podszedł pewnym krokiem.
- Co tutaj robisz? - założyłam ręce na siebie – Nie ukrywam, że miałam nadzieję na twoją dłuższą niedyspozycję – syknęłam.
- Z Mikaelsonami trochę inaczej to działa, kochanie – zaśmiał się – A ja szukałem ciebie – odpowiedział.
- Już mi się nie podoba – przewróciłam oczami.
- Trochę więcej uśmiechu na tej pięknej buzi – chciał mnie pogłaskać po policzku, ale złapałam go za dłoń i zmierzyłam morderczym wzrokiem.
- Zadbam o to, żebyś stracił rękę – warknęłam.
- Chociaż przyznaję, że ta wroga postawa również mnie kręci – wpatrywał się we mnie intensywnie, nadszarpując moje nerwy.
- Czego chcesz? - syknęłam.
- Dlaczego tak agresywnie? - zdziwił się – Nie miałem okazji ci podziękować za to, że wyjęłaś ze mnie sztylet – chwycił moją dłoń i złożył na niej pocałunek.
- Zostałeś wykorzystany – zrobiłam niewinną minkę - Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego – zadrwiłam – Nie uratowałam cię z sympatii. Gardzę tobą – dodałam zimno, na co Kol się zaśmiał.
- Oczywiście – pokręcił głową – Wmawiaj sobie, jeśli chcesz, Collie Jollie – dodał – W twoich ustach brzmi to niesamowicie seksownie – posłał mi bezczelny uśmieszek.
- Mówił ci ktoś, że jesteś żałosny? - uniosłam brwi – I żenujący? - dorzuciłam.
- Ciągle to słyszę – przewrócił oczami – Teraz mówię poważnie – jego mina zelżała – Chcę ci podziękować tak, jak na to zasługujesz – zaczął. Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na szatyna wymownie.
- Oszczędź mi swojego towarzystwa – jęknęłam – Jestem znerwicowana i chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego – mruknęłam.
- Ja to wszystko rozumiem, kochanie – położył mi dłonie na ramionach i zapomniałam odskoczyć jak oparzona – Ciężko jest wytrzymać z Nikiem i nie dziwię ci się, że już nie dajesz rady – zrobił smutną minę – Mogę jednak zapewnić, że nie jestem taki jak on i na pewno nie zrobię ci czegoś złego – obiecał.
- Doprawdy? - chrząknęłam sceptycznie, pocierając dłonią szyję – Chyba o czymś zapomniałeś, Kol – burknęłam oschle.
- Wręcz przeciwnie – zanegował – Chcę ci jednocześnie podziękować za wybudzenie i wynagrodzić moje karygodne zachowanie – sprostował.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co ja wtedy przeszłam – spuściłam głowę, by sekundę później spiorunować go wzrokiem.
- Przepraszam, Collie Jollie – ujął moją twarz w dłonie – Daję słowo, że już nigdy więcej ci nie zaszkodzę i będę twoim sprzymierzeńcem – przybliżył swoje usta do moich, ale odsunęłam się.
- Co ty chcesz zrobić? - zmarszczyłam brwi.
- Udowodnić, że mi na tobie zależy – odparł poważnym tonem.
- Kiepsko ci idzie – skwitowałam – Jak na razie, to tylko dwójka Pierwotnych mnie nie skrzywdziła i ty się nie zaliczasz do tej grupy – patrzyłam na niego chłodno.
- A gdybym mógł ci dać to, czego pragniesz? - kusił.
- Cała wasza zwariowana rodzinka wyjedzie i już nigdy nie wrócicie? - szeroki uśmiech ozdobił moją twarz.
- Zabolało – mruknął niezadowolony Mikaelson – Jeszcze rozumiem, żeby wygnać Klausa, ale mnie? - nie dowierzał.
- Żartowałam – machnęłam ręką – Rebekah może zostać, Elijah w sumie też. A ty i twój stuknięty braciszek wypad z Nowego Orleanu w podskokach, a wtedy moje marzenie się spełni – złączyłam dłonie i zaszczyciłam wampira swym najsłodszym uśmiechem.
- Łamiesz mi serce – westchnął.
- Posiadasz takowe? - zironizowałam.
- Jesteś niesamowita, Collie Jollie – parsknął – Daj się zaprosić na drinka w ramach rekompensaty i podziękowania – mruknął – Od razu uprzedzam, że nie przyjmuję odmowy – zastrzegł.
- Nie powinnam dzisiaj już nic pić – zaprotestowałam – Jutro jest nowy dzień, a ja muszę się pojawić na uczelni. Najlepiej trzeźwa, choć z tym może być różnie – zacisnęłam usta.
- Znowu przesadzasz z alkoholem? - burknął.
- Wasza obecność w mieście mnie pcha w jego objęcia – odparłam – Wysokoprocentowe trunki mogą zagłuszyć myśli i gorzkie wspomnienia o tym, jak się było torturowanym – wyrecytowałam na jednym wdechu, oblizując skropione krwią palce.
- Niewątpliwie – westchnął brązowooki – To o której mam po ciebie przyjść? - zagaił na bezczelnego. Zamrugałam oczami i spojrzałam na niego, jak na idiotę.
- W którym niby momencie się zgodziłam z tobą iść? - prychnęłam, odwracając się na pięcie, ale młody Mikaelson zastąpił mi drogę.
- W tym, gdy wspomniałem, że nie przyjmuję odmowy – błysnął zębami.
- Dobrze – założyłam na siebie ręce – A czego nie zrozumiałeś w zdaniu, że nie powinnam już nic dzisiaj pić, bo jutro jest kolejny dzień na uczelni i muszę się pouczyć, a przede wszystkim wytrzeźwieć? - burknęłam.
- A ty czego nie zrozumiałaś w zdaniu, że nie przyjmuję nie, jako odpowiedzi? - Kol przyparł mnie do muru i zmienił wyraz twarzy na bardziej groźny.
- Niezła taktyka – parsknęłam – Najpierw się przymilasz, a potem pokazujesz, jaki jesteś naprawdę – syknęłam.
- A jaki jestem naprawdę, Collie Jollie? - położył ręce po obu stronach mojej głowy – Może chcesz zobaczyć? - syknął.
- Rozważę to – udałam zamyślenie, po czym złapałam Pierwotnego za ubranie i odwróciłam role – Zgadnij, kto się nie zgodził? - warknęłam, na co Mikaelson się zaśmiał.
- Utrudniasz mi bycie miłym – ponownie przyszpilił mnie do ściany.
- Wszystko moja wina. Tak najłatwiej, co? - odsłoniłam oblicze bestii. Kol nie pozostał dłużny.
- Chcesz walczyć, skarbie? - prychnął, świdrując swym spojrzeniem.
- Czemu nie? - uśmiechnęłam się cierpko, odpychając irytującego krwiopijcę i rzucając w niego leżącą na ziemi butelką. Szatyn zaśmiał się szyderczo i stwierdziłam, że rezygnuję z udowadniania swojej siły i daję w długą...
Wampirzym tempem czmychnęłam nawet nie wiem gdzie i znalazłam się na szczycie jakiegoś budynku. Ze zdziwieniem popatrzyłam w dół, gdy poczułam lekki podmuch wiatru.
- Co to? Zabawa w berka? - gorący oddech Kola podrażnił mnie w kark. Obróciłam się twarzą do brązowookiego i przełknęłam nerwowo ślinę.
- Dobra! - jęknęłam zrezygnowana – Poddaję się – byłam na siebie zła za te słowa.
- Dobra decyzja, Collie Jollie – mruknął – Czyli idziemy na randkę – uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Co? - wybałuszyłam oczy – Nie. To nie jest randka! - warknęłam – I nie mam zamiaru pić... Chwila, co ja gadam, nigdzie z tobą nie pójdę! - straciłam chwilowo trzeźwość umysłu.
- Jaka ty jesteś urocza – odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy.
- Jestem pijana, a nie urocza – usiadłam na krawędzi wieżowca, a po chwili dołączył do mnie Pierwotny.
- Jesteś urocza, gdy jesteś pijana – roześmiał się.
- Nie jestem! - zaczynał mnie wkurzać.
- Jesteś, jesteś – drażnił się – I właśnie dlatego nie oddam cię Nikowi – rzucił poważnie, a ja siedziałam jak słup soli.
- Nie jestem jakimś kawałkiem pizzy – prychnęłam oburzona.
- Czy ja wiem? - westchnął – Zatopiłbym w tobie swe kły... - mam serdecznie dość spojrzenia, jakim ten świr mnie obdarza...
- Zatopiłeś – wypomniałam – I nie było to moje najlepsze doświadczenie – założyłam ręce na siebie.
- Ale nie mówię dosłownie, skarbie – parsknął i nagle znalazł się stanowczo za blisko – Mam powiedzieć wprost? - dotknął palcami mojej szyi, a mnie przeszły dreszcze. Wstałam gwałtownie i uciekłam, ponownie nie wiem dokąd.
Czaiłam się za dużym filarem, za kryjówkę obejmując jakiś podziemny parking i drżałam z nerwów. Obecność Kola nie działała na mnie najlepiej, bo sprawiała mi ból i ekscytację jednocześnie. Nie mam pojęcia czy to wina jego magnetyzującej charyzmy, czy może zabójczego usposobienia lub nieziemskiego wyglądu, ale coś mnie ciągnęło w jego stronę. A ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję do szczęścia, to bliższa relacja z Pierwotnym wampirem.
Już sam fakt, że kilkakrotnie dzieliłam z tym gadem usta przyprawiał mnie o mdłości. Głównie dlatego, że z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu chciałam więcej. Czy ja jestem masochistką?
- Teraz gramy w chowanego, czy jak? - niechętnie otworzyłam oczy, a spod ziemi wyrósł obraz młodego Mikaelsona.
- Zostaw mnie – warknęłam zirytowana.
- Nie mogę, Collie Jollie – rozłożył ręce – Kiedy na ciebie patrzę, mam w głowie bardzo nieprzyzwoite myśli – uśmiechnął się bezczelnie.
- To masz pecha – syknęłam wrogo – Bo działasz mi na nerwy – dodałam zimno.
- Wyluzuj, kochanie – parsknął – Nienawiść to też jakieś uczucia, prawda? - uniósł brew.
- Czemu się tak przyczepiłeś, co? - byłam już porządnie zdenerwowana – Gdzie jest haczyk, spisek? - spytałam.
- Zawsze jesteś taka podejrzliwa? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Czyli masz w tym jakiś głębszy interes – zatriumfowałam – Gadaj – podeszłam do niego parę kroków.
- Nikt nie rozkazuje Kolowi Mikaelsonowi, skarbie – zadrwił – Nawet ty – dodał, szybko się zbliżając, podnosząc mnie za gardło i przyciskając do filara – Ciężko być dżentelmenem, a twoja postawa mi tego nie ułatwia – przewrócił oczami – A skoro nie przyjmuję odmowy... - zmusił mnie do utrzymywania kontaktu wzrokowego – To znaczy, że z największą przyjemnością pójdziesz ze mną na spotkanie – źrenice wampira zaczęły pulsować, a ja odczuwałam dziwną potrzebę spełnienia jego żądania...
- Jak mogłeś mnie zahipnotyzować, draniu... - syknęłam, usiłując się wyrwać, ale szatyn trzymał mocno.
- Taki jestem, Collie Jollie – odparł – Bezwzględny – niebezpieczny uśmiech naznaczył jego twarz – Nie zapomniałaś, mam nadzieję? - mruknął.
- Skądże – zazgrzytałam zębami – Nienawidzę cię – mierzyłam wampira zaciekłym wzrokiem.
- Jak wszyscy – zaśmiał się szyderczo – Włóż jakąś ładną sukienkę dla mnie – złożył pocałunek na moim policzku i zniknął.
Otrząsnęłam się gwałtownie i poczułam smak łez, spływających do moich warg. Jak ten drań śmie mi rozkazywać i zmuszać do czegoś, czego nie chcę? Nikt tu się nie liczy z moim zdaniem...
Klaus mnie porwał i wykorzystał do własnych celów, a Marcel jest zajęty trzymaniem porządku w mieście. Kol mną manipuluje i ogółem wszystko nie idzie tak, jak powinno. Wampiry Gerarda pałają nienawiścią do mojej osoby i na bank knują jakiś spisek.
Jedyne wsparcie mam w Hayley, ale moja przyjaciółka nie może się pokazywać we Francuskiej dla własnego bezpieczeństwa. Uprzedzona armia pijących krew debili jest gotowa ją rozszarpać, a tego bym już chyba nie przeżyła.
Od zawsze to w jej zielonych ślepiach znajduję zrozumienie i lekarstwo na wszystkie problemy.
Teraz mam jeszcze Davinę, ale nie znam młodej wiedźmy tak długo, żeby nazywać naszą relację przyjaźnią. No właśnie! Davina! Nie byłam u niej dawno. Może czas to zmienić? W końcu jest współodpowiedzialna za moją transformację w wampira, o czym Marcel oczywiście nie może się dowiedzieć.
Już miałam szybkim krokiem opuścić teren podziemnego parkingu, gdy wyczułam woń znajomej wody kolońskiej.
Czarnooki kręcił się w pobliżu, ale po co? Po tym, jak zaatakowałam tego durnia Setha, sam postanowił robić za prześladowcę? Bardzo oryginalnie, winszuję.
Podeszłam bliżej, czając się za innym filarem i obserwowałam bieg wydarzeń. Na parking zajechał czarny samochód, z którego wysiadł Gerard, Thierry, paru innych wampirów i Klaus. Zaraz, Klaus?!
Wygląda na to, że między tą dwójką wszystko gra, chociaż hybryda dalej jest podstępna i podła...
Nic tylko podejść i kark skręcić, ale miałam tak zajebisty punkt obserwacyjny, że grzechem byłoby się zdradzić i narobić ambarasu. Postanowiłam więc pozostać w ukryciu i patrzeć na to dziwne widowisko.
- Wyjaśnisz mi, co zamierzasz zrobić? - usłyszałam głos blondyna.
- Straciłem kilku zaufanych ludzi i muszę zwerbować świeżą krew – odparł Marcel – Chcę ci pokazać, jak tworzę swoją armię – dodał wesoło.
Czy on się zamienił z bananem na mózgi? Kto normalny pokazywałby Pierwotnemu takie rzeczy? Kto normalny zdradzałby mu plany? Dlaczego do cholery jasnej oni wyglądają na dobrych przyjaciół, skoro Klaus to manipulująca szuja?
- Z największą przyjemnością, Marcel, ale może wpierw zabijemy szpiega? - rzucił charakterystycznie Klaus i nim zdążyłam choćby pomyśleć o szybkiej ucieczce, hybryda stanęła przede mną – Witaj, kotku – uśmiechnął się diabolicznie – Nieładnie tak podsłuchiwać – syknął.
- Skąd wiedziałeś? - wycedziłam, a blondyn przewrócił oczami.
- Słyszę wszystko, słodka Colline – odrzekł – A teraz wyjdź z ukrycia i pokaż się reszcie – szarpnął mnie za nadgarstek i wyprowadził do zgromadzonych – Spójrzcie, kogo tu mam – mruknął, puszczając mnie. Marcel nie był zadowolony.
- Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? - zapytał chłodno.
- No ty jak widać masz – warknęłam, zakładając ręce na siebie – Jak możesz udawać, że wszystko jest w porządku? - zaatakowałam go – I spoufalać się z tym draniem? - moje oczy pałały złością.
- Czuję się urażony – wtrącił Klaus.
- Zarzucasz mi kłamstwo? - teraz zwróciłam się do hybrydy – Porwałeś mnie i torturowałeś. Już nie pamiętasz? - zironizowałam, na co blondyn się zaśmiał.
- Oczywiście, że pamiętam, kotku – rzucił rozbawiony – Ale musisz to aż tak przeżywać? - uniósł brwi w geście zdziwienia. Jego bezczelność przekraczała wszelkie granice i sprawiła, że wyszłam z siebie i stanęłam obok. W przenośni.
- Zabiję cię – pod wpływem narastającego gniewu odsłoniłam oblicze bestii i natarłam na Pierwotnego. Miałam ochotę zedrzeć mu ten głupi uśmiech z twarzy.
- Colline, nawet nie próbuj – czarnooki zastąpił mi drogę.
- Po czyjej ty jesteś stronie, zdrajco? - spiorunowałam go wzrokiem.
- Spokojnie – wystawił dłonie do przodu, zatrzymując mnie – Rozmawiałem z Klausem i wszystko sobie wyjaśniliśmy – dodał łagodnym głosem. Ciszę przebił mój drwiący śmiech.
- Tak? - zakpiłam – No to cudownie! - zawołałam – Problemu nie ma! Radujmy się! Gdzie jest szampan? - szydziłam, czym wzbudziłam ciszę wśród wampirów i śmiech hybrydy.
- Colline – westchnął Marcel.
- Co Colline? Co Colline? - podniosłam głos – Cholerny hipokryta – warknęłam – A ty się tam nie ciesz durnowato, bo i tak cię dopadnę – spiorunowałam blondyna wzrokiem.
- Będę czekał, kotku – posłał mi bezczelny uśmiech – Z niecierpliwością – dodał, puszczając do mnie oko. Moja ochota na rozerwanie gnoja na kawałki rosła z każdą sekundą.
- Przestań mnie trzymać! - próbowałam się wyrwać wampirowi, ale nie odpuszczał.
- Collie, jesteś pijana – skarcił mnie czarnoskóry – Z tego co pamiętam, masz jutro zajęcia na uczelni – dodał – Wróć do domu, ochłoń i przemyśl na spokojnie wszystko, dobrze? - kiwnął parę razy głową.
- Myślisz, że to takie proste? - zamrugałam oczami – Ja bym bardzo chciała wrócić do domu i ochłonąć, ale tak się składa, że nie mogę i nie mogę ci nawet powiedzieć dlaczego – wycedziłam w złości.
- Nalegam, żebyś teraz poszła do rezydencji i się wyciszyła – wejrzał wgłąb moich ślepi, a tembr głosu miał niepokojąco hipnotyzujący...
- Według ciebie perswazja wszystko załatwi? - prychnęłam.
- Może nie wszystko, ale tutaj na pewno jakoś pomoże – odpowiedział – Zmykaj. Pogadamy jak wrócę – zakończył, puszczając mnie i wracając do swoich zajęć. Klaus uśmiechnął się tylko lekko i podążył za Marcelem, a ja, cierpiąca z bezsilności i wściekłości, rzuciłam całej gromadzie zimne jak lód spojrzenie i wampirzym tempem wybiegłam z podziemnego parkingu.
Leżałam na kanapie w salonie i z braku lepszego pomysłu przeglądałam podręcznik do historii sztuki. Nic mnie tak nie wyciszy, czy raczej nie zanudzi, jak próba nauki. Dostawałam mdłości na widok ilości tekstu i nawet kolorowe ilustracje nie mogły polepszyć mojego humoru.
Nie przestawałam też myśleć o tym, co zobaczyłam. Musi być w tym wariatkowie ktoś jeszcze, kto ma podobne zdanie co ja i dostrzega, jak Klaus manipuluje Marcelem. Nie chce mi się wierzyć, że jako jedyna umiem czytać między wierszami, a reszta na spokojnie przytakuje temu niebieskookiemu draniowi.
Za oknem zaczynało powoli zmierzchać, więc niebawem nocni łowcy wyjdą na polowanie. Aura Nowego Orleanu sprzyja uleganiu różnym pokusom, a odpowiednio wyszkolony wampir nie ma problemu z uwodzeniem przyszłej ofiary.
Nie chodzi tu jednak tylko o zabawę w morderców. Nocna świta sprawuje porządek w mieście, gdy Król ma inne sprawunki do zrobienia i nie może osobiście czuwać nad swoim królestwem. Są mu lojalni, niczym psy, wykonują bez szemrania wszystkie jego rozkazy. Są gotowi do poświęceń, nieoczekiwanego rozlewu krwi, albo innych intryg. Gerard wytresował swoje kółko różańcowe lepiej, niż sam mógł przypuszczać, co również stoi Klausowi ością w gardle.
Hybryda ma ukryte intencje i żałość chwyta za serce, gdy zdaję sobie sprawę z tego, że tylko ja to wyczuwam. Intuicja? A może mu nie ufam, zważywszy na to, jaki to przebiegły gad?
Zbyt wiele razy dałam się nabrać na jego dobrą stronę. Na swoje nieszczęście moje imię pojawia się jako punkt wspólny wszystkich planów i zamiarów Pierwotnego. Jak zwykle gram rolę pionka albo kukiełki. Ewentualnie karty przetargowej. Zdążyłam przywyknąć, ale skłamałabym, gdybym stwierdziła, że nic mnie to nie obchodzi.
Każda nowa gwiazda na niebie wywracała mój żołądek do góry nogami. Wciąż byłam zahipnotyzowana przez tego idiotę Kola i chociaż świadomość wypalała mi w głowie dziurę z obrzydzenia, to i tak nie zmieni to faktu, że jeśli wampir tu przylezie, to z nim pójdę na to cholerne spotkanie. Nie chcę, gardzę młodym Mikaelsonem, a jego zniewalająca aparycja nie zagoi ran, które za sprawą Pierwotnego szpecą moją psychikę. Mimo to z nim pójdę. Dlaczego tylko ja daję się podejść innym krwiopijcom? Jak żyć?
Przysnęłam z grubym podręcznikiem na twarzy, gdy przyjemny półmrok prysnął i ujrzałam światło. Przetarłam oczy i pełna obaw rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na szczęście to nie brązowooki szaleniec wybudził mnie z drzemki i miałam jeszcze chwilę wytchnienia, zanim gnój tu przyjdzie. Chociaż, w zasadzie nie zdradził, o której się po mnie pofatyguje. Może zapomniał? Może ktoś go dźgnął sztyletem? Jest tyle optymistycznych opcji do wyboru...
- Ciężki dzień? - zobaczyłam sylwetkę Martina. Trzymał w dłoni pełną szklankę.
- Tak, ale nie tym razem – piłam do zawartości naczynia.
- To sok – odparł – Z domieszką ludzkiej krwi – dodał – Jednak to dalej sok – powtórzył.
- Dzięki – niepewnie wzięłam od niego napój i wypiłam duszkiem. Wyczułam słaby aromat posoki, ale i tak mnie pobudził – Nie idziesz w miasto? - zagaiłam, odstawiając szklankę na stolik.
- Dzisiaj nie mam ochoty – mruknął, siadając w fotelu naprzeciwko – Coś taka nerwowa? - rzucił.
- Aż tak to widać? - przewróciłam oczami i przejechałam dłońmi po twarzy.
- Trochę – przyznał – Jak tam sobie radzisz jako krwiożercza bestia? - zażartował.
- Gdyby nie palące pragnienie, byłoby znośnie – burknęłam.
- Spoko, Collie. To taka swego rodzaju inicjacja – rzekł – Po pewnym czasie przestaniesz wariować – stwierdził.
- Oby – westchnęłam – Bo nie wiem już, co mnie przeraża bardziej – wtopiłam wzrok w swoich dłoniach.
- Powiedz – usłyszałam jego łagodny głos.
- Żądza zabijania, czy to, że mnie bawi to wszystko – wypuściłam powietrze z ust – Nie mam wyrzutów sumienia, gdy kogoś dopadnę – mówiłam.
- Cóż... - Martin podrapał się po głowie – Jesteś pewna, że nie wyłączyłaś uczuć, czy coś? - spróbował.
- Nawet nie wiem, jak to zrobić – opadłam ciężko na sofę – A ty kiedyś wyzbyłeś się człowieczeństwa? - spytałam, gapiąc się w sufit.
- Nie – odpowiedział – To ryzykowne, bo ciężko jest potem odzyskać siebie samego – dorzucił.
- Nieważne – ucięłam – Nie widziałeś Marcela, prawda? - mruknęłam z innej beczki.
- Jeszcze nie wrócił – potwierdził moje przypuszczenia.
- Dobrze – odetchnęłam z ulgą – Nie może się dowiedzieć o tym, że muszę dzisiaj wyjść – zaczęłam, dziwnie obojętnym tonem głosu – Najlepiej, żeby nie wrócił przede mną – dodałam.
- Colline – głos Martina nie pozostawał złudzeń – Co znowu kombinujesz? - zapytał.
- Ja nic – parsknęłam odruchowo – Ja bym bardzo chętnie została w domu, ale są osoby, których moje zdanie nie interesuje – prychnęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Księżyc nieśmiało zaglądał przez okno, a mnie przeszły dreszcze. Sądząc po jego kształcie, niedługo zaszczyci nas pełnia i miałam pewne obawy.
Srebrny glob nie wpływa wyłącznie na wilkołaki. Każda istota magiczna odczuwa jego działanie na swój indywidualny sposób, magia rośnie w siłę, mrok paradoksalnie gęstnieje i Nowy Orlean pokazuje swoją ciemniejszą stronę, otwierając piekielne wrota dla tych, którzy byli zbyt ciekawi, by w odpowiednim momencie zawrócić...
Z drugiej strony, to jedyny czas w miesiącu, gdy wataha Półksiężyca może wrócić do swojej normalnej postaci, a ja dalej jestem Jacksonowi dłużna podziękowanie. Muszę się zgadać z Hayley, czy możliwe byłoby zorganizowanie jakiegoś ogniska, czy coś, żebym mogła wpaść. Jest oczywiście stopień ryzyka, bo teraz nie jestem już neutralna, tylko automatycznie zostaję wrogiem wilkołaków. Marshall to wyjątek, ale w jednym Marcel ma rację. Wilk ma w naturze nienawiść do wampira. Może być ciężko, ale kto nie ryzykuje, ten nie spija krwi... Zaraz. To nie tak szło.
- Colline. Nie narażaj się – przemówił wampir – Cokolwiek się stało, nie wychodź już nigdzie – poprosił – Wszyscy już wiedzą, że Klaus cię znowu porwał. Nie ryzykuj – dodał.
- Ja nie chcę wychodzić! - jęknęłam, uderzając pięścią w stół i została tam spora dziura. Martin i ja zamilkliśmy, wpatrując się w otwór – Ale nie mam wyboru bo zostałam... - i tutaj moja rola się niestety kończy. Perswazja działa tak, że ofiara nie jest w stanie wyjaśnić, co nią kieruje, mimo usilnych starań.
- Zostałaś? - próbował pomóc. Warknęłam rozdrażniona.
- Nie powiem ci co, bo to tak działa – założyłam ręce na siebie.
- Perswazja? - zgadł.
- To bardziej boli, kiedy jest się świadomym – syknęłam, bo ilekroć chciałam wykrzyczeć ''tak'', niewidzialna siła blokowała mi usta.
- Och. Rozumiem – na szczęście się domyślił – Trochę to dziwne, bo po tobie się tego nie spodziewałem – burknął.
- Możesz się nabijać, że dałam się podejść – prychnęłam – Śmiało – dodałam oschle.
- Marcel nie dał ci werbeny? - zmarszczył brwi, a ja popatrzyłam na niego jak na głupka.
- Nie bądź niedorzeczny. Werbena pali wampirowi przełyk – wyrecytowałam.
- Duża ilość owszem – zgodził się – Ale wystarczy kilka kropel, żeby nie być podatnym na manipulację – wyjaśnił.
- Słucham? - ogarnął mnie szok.
- Tak Marcel chroni swoich żołnierzy przed działaniem hipnozy – kontynuował – Byłem pewien, że natychmiast cię o tym poinformował – dodał ze zdziwieniem.
- Nie zrobił tego – słowa z mojego wnętrza mogły przyprawić o drżenie z zimna.
- Może zapomniał... - przyjaciel próbował wyprostować sytuację.
- Wątpię – syknęłam, podnosząc się gwałtownie z kanapy.
- Gdzie idziesz? - spytał Martin.
- Wyszykować się na spotkanie, na które nagle nabrałam ochoty – odrzekłam.
- A tak właściwie, to kto ma przyjść? - rzucił wampir podejrzliwie.
- Dobry znajomy – uśmiechnęłam się pod nosem i zniknęłam w swoim pokoju.
Przejrzałam się w lustrze, podciągając rajstopy z motywem rybiej łuski. Pięknie przylegały do moich nóg, a czarne, sznurowane botki na płaskim obcasie dopełniały wyglądu niegrzecznej dziewczynki. Podobnie jak krótka, rozkloszowana miniówka ze srebrnym łańcuszkiem na boku i szara koszulka z nadrukiem diabła z koźlą głową. T-shirt był luźny, więc odsłaniał jedno ramię, prezentując czarne ramiączko od stanika. Na to narzucona moja ulubiona skórzana kurtka i czarna obróżka z małymi klejnocikami. Włosy natapirowałam i zaczesałam na jedną stronę, a usta pociągnęłam bordową, prawie czarną szminką, nakładając na nie również bezbarwny błyszczyk, by dodać oszałamiającego efektu końcowego.
Gdybym była innej orientacji, brałabym siebie jak Marcel nowych ludzi.
- No, no, no – na karku poczułam oddech Kola Mikaelsona – Postarałaś się, Collie Jollie – jego dłoń spoczęła na moim udzie – Czyżbyś zmieniła zdanie?
- Jeśli jesteś w stanie zagwarantować mi beztroską noc, pełną alkoholu i innych pokus... - uśmiechnęłam się zadziornie do swojego odbicia, głaszcząc wampira od tyłu po twarzy – To będę miła – zaproponowałam.
- Taki miałem zamiar, kochanie – szatyn zaczął mnie całować po szyi – Powiedz mi tylko – mruknął – Masz w tym jakiś głębszy interes? - spytał – Oprócz spędzenia miłego czasu w moim towarzystwie? - dodał szybko.
- Cóż – odwróciłam się przodem do młodego Mikaelsona, a moje ręce zawędrowały na jego kark – Właśnie się dowiedziałam, że mój drogi przyjaciel Marcel nie jest wobec mnie fair – wydęłam smutno wargi – Więc dlaczego ja mam być w porządku wobec niego? - zamrugałam oczami.
- Wyczuwam czyste zło – Kol uśmiechnął się przebiegle – Chcesz go zirytować? - bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Ponoć jesteś specjalistą w takich sprawach – odwzajemniłam diabelski uśmiech.
- To prawda – zaśmiał się – Wiem, jak burzyć stosunki między innymi. Jestem mistrzem w byciu niegrzecznym i nieposłusznym. Spytaj moją rodzinę – mruknął.
- Właśnie tego najbardziej potrzebuję – zachichotałam.
- Pamiętaj, Collie Jollie – ostrzegł mnie – Idziesz na randkę z psychopatą. Może dojść do rozlewu krwi i tym podobnych – zacisnął usta.
- To nie jest randka – prychnęłam – Ale ten dureń ma tak myśleć – dodałam, podchodząc do biurka i wyjmując czystą karteczkę.
- Co robisz? - zainteresował się.
- Piszę, żeby się nie martwił, bo spędzam miło czas z Kolem Mikaelsonem – wzruszyłam ramionami – Na pewno doceni ten mały liścik – odłożyłam długopis.
- Nie przepadam za Marcelem, więc twój szatański plan mi schlebia, skarbie – wampir wystawił ramię – Jak daleko chcesz się posunąć? - zapytał, gdy ujęłam go obiema dłońmi.
- A jak daleko dasz radę mnie popchnąć? - zarechotałam lubieżnie.
- Utoniemy w oceanie rozpusty, Collie Jollie – odpowiedział – Marcel źle to zniesie – dodał szyderczo.
- Miejmy nadzieję – zaśmiałam się drwiąco i trzymając Pierwotnego pod rękę, opuściłam swój pokój.
Oj, zdziwisz się, Marcello jak wrócisz. A może i nie? Skoro lekceważysz mnie i moje uczucia, to chyba nie spodziewasz się w zamian stuprocentowej lojalności? W razie, gdybyś pytał, to będę spędzać noc w towarzystwie czarnej owcy rodu Mikaelsonów. Nie zapomnij wspomnieć o tym Nikowi. Na pewno się ucieszy. Buziaczki, ty egoisto. Idę rozbudzać piekło wraz z moim nowym kumplem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top