✞Rozdział 19✞

Klaus wrócił do domu wściekły. Przynajmniej tak jego brat, Elijah zinterpretował głośne trzaśnięcie drzwiami. Usprawiedliwił zachowanie hybrydy zwykłym zdenerwowaniem. Cała rodzina Pierwotnych poświęciła dzień na szukanie ostrza Papy Tunde i eksploracja nie okazała się owocna.

Zresztą, to i tak nie był jedyny problem Mikaelsonów. Byli w mieście dłużej niż miesiąc, a nic nie szło po ich myśli. Sztylet potężnego czarownika był dobrze zakamuflowany i nawet czarownice nie chciały pomóc w jego odnalezieniu. Sophie Deveraux, jedyna wiedźma, która zaryzykowała i zgodziła się zlokalizować dla braci położenie ostrza, bardzo zwlekała z czarowaniem.

Obawiała się kary ze strony Marcela, ale Pierwotni nie dbali o strach dziewczyny. Zawsze liczyła się dla nich rodzina i jej dobro, chociaż wszyscy członkowie regularnie psuli między sobą stosunki.

Klaus miał zamiar odzyskać Nowy Orlean, ale nie było to takie proste. Znał bowiem tylko jedną osobę, która mogła mu pomóc, a sama zainteresowana nie darzyła hybrydy zbytnią sympatią.

Pierwotny chciał zawrzeć sojusz z Colline Bellworte i przeciągnąć ją na swoją stronę. Coś go w tej nieprzewidywalnej dziewczynie intrygowało i pomimo tego, że szatynka go niemiłosiernie irytowała, nie widział przeszkód, by często jej towarzyszyć.

Elijah pragnął spokoju dla swojej rodziny, a zwłaszcza dla Niklausa. Hybryda była bardzo porywcza i często okazywała wiele bezwzględności. Wampir miał nadzieję, że niebieskooka śmiertelniczka wywrze dobry wpływ na jego brata. Liczył, że Colline i Klaus zaczną się tolerować, a może nawet lubić.

Brunet nie pozostawał obojętny wobec panny Bellworte. Dziewczyna była młoda, piękna i miała zadziorny charakter, a Elijahę cechowała szczególna słabość do tajemniczych ciemnowłosych.

Wiedział, że sytuacja, która zadziała się wtedy w sypialni, była niestosowna, ale nie żałował. Ledwo utrzymał swoje pożądanie na wodzy, ale nie uległ pokusie. Nie zmieniało to jednak faktu, że starszy Mikaelson nie potrafił postrzegać dziewczyny neutralnie.

Na chwilę obecną patrzył na nią przez pryzmat fizyczny. Nie wyobrażał sobie, żeby mógł żywić głębsze uczucia do kogoś, kto ma stłumić szaleństwo Niklausa.

Colline nie fascynowała tylko tej dwójki. Kol Mikaelson również był zaciekawiony osobą szatynki, ale w przeciwieństwie do bruneta, nie miał zamiaru okazywać jej łaski, jeśli ta by go zdenerwowała. Panna Bellworte zawróciła mu jednak w głowie i przysiągł sobie, że spróbuje ją uwieść, a zirytowanie Klausa będzie dodatkowym atutem tego planu.

Ta dwójka wiecznie darła ze sobą koty, jeśli weźmiemy pod uwagę tylko męską część potężnego rodzeństwa.

Rebekah także nie miała z braćmi najlepszych relacji. Najbardziej ufała Elijahy. Na blondynce, Colline zrobiła pozytywne wrażenie i wampirzyca szczerze jej współczuła, że dziewczyna stała się obiektem zainteresowania Klausa i Kola.

Pierwotna generalnie nie przepadała za kobietami, na które jej bracia zwracali uwagę. A było ich sporo. Prym w tej kategorii wiódł Nik. Blondyn wprost uwielbiał oczarowywać piękne damy, by potem bez skrupułów wypijać ich krew. Panna Bellworte miała o tyle szczęścia, że była rodziną Marcela, a Klaus chciał za wszelką cenę polepszyć stosunki z ciemnoskórym. To był jedyny powód, dla którego nie zabił jeszcze szatynki. Przynajmniej zdaniem Rebeki.

- Nik jest wściekły – rzuciła wampirzyca – Zakładamy się, o co tym razem? - spojrzała porozumiewawczo na brata.

- Pomyślmy – brunet przewrócił kolejną stronę książki, którą czytał – Jemu również nie udało się dowiedzieć niczego na temat położenia ostrza Papy Tunde? - zgadywał.

- Możliwe – blondynka przyznała mu rację – Uwaga, nadchodzi burza – zaszydziła, gdy hybryda stanęła w progu salonu.

- Gdzie jest Kol? - warknął blondyn, rozglądając się agresywnie po pokoju.

- Nam też miło cię widzieć, Niklausie – ironizował Elijah, odwracając wzrok od lektury i posyłając bratu cierpki uśmiech.

- Co się tym razem stało? - mruknęła Rebekah, upijając łyk bourbona. Stała oparta o ścianę i trzymała w dłoni kryształową szklankę.

- Zgadnijcie, kogo spotkałem w Rousseau's – odparł blondyn, podchodząc do barku. Nalał sobie sporą ilość trunku i zmieszał to z krwią dziewczyny, która leżała martwa na ławie, a z jej nadgarstka sączyła się brunatna ciecz. Elijah i Rebekah mieli za sobą popołudniową przekąskę.

- Pannę Bellworte? - rzucił wampir.

- Po prostu przyznaj, że poszedłeś tam celowo – prychnęła blondynka.

- Przyznaję – zaszczycił siostrę lekkim uśmiechem – Miałem spotkanie z Marcelem – dodał.

- A to ciekawe – burknęła dziewczyna – Rozmawialiście? - spytała.

- Rozmawialiśmy, piliśmy i omawialiśmy różne sprawy – odparł Klaus.

- Poczekaj – parsknęła – Chciał z tobą zamienić słowo, po tym, jak porwałeś Colline? - była sceptycznie nastawiona.

- Właśnie – poparł ją brunet – To rzeczywiście dość niecodzienna rzecz – dodał.

- Wyjaśniłem Marcellusowi parę rzeczy i przekonałem go, że nie zamierzam w żaden sposób mu zaszkodzić – kontynuował.

- A jak mu wytłumaczyłeś, że nachodzisz jego śmiertelniczkę? - zagaiła wampirzyca.

- Powołałem się na fakt, że nasze pierwsze spotkanie przebiegało, gdy uratowałem ją przed atakiem napastnika – hybryda uniosła szklankę do ust.

- Wmówiłeś Marcelowi, że robisz za jej ochroniarza? - głos blondynki ujawniał cynizm – Tylko mi nie mów, że w to uwierzył – dodała.

- W porządku – Klaus wzruszył ramionami – Nie powiem.

- Zwątpiłam – prychnęła wampirzyca – Poważnie zwątpiłam.

- Stonuj, siostro – mruknął Elijah – Więc twierdzisz, że wyprostowałeś stosunki z Marcellusem? - spojrzał wymownie na brata.

- Tak sądzę – potwierdził – Co więcej, dowiedziałem się czegoś ciekawego o słodkiej Colline – uśmiechnął się, wypowiadając jej imię.

- Moment – Rebekah podeszła bliżej brata – Porwałeś bliską mu osobę, a on ci zdradził o niej jakiś sekret? - wybałuszyła oczy – Co jest nie tak z tym facetem? – burknęła.

- Myślałby kto, że jesteś do niego tak negatywnie nastawiona – wtrącił Elijah – Wszyscy wiemy, że dalej masz słabość do Marcellusa – dodał, a Klaus parsknął śmiechem.

- Od dawna nie – prychnęła – Mogę mieć każdego – upiła łyk alkoholu.

- Wierzymy – zakpił blondyn – Pomyliłaś ten dom z agencją towarzyską. Co rusz się tu przewija inny mężczyzna – uśmiechnął się złośliwie do siostry. Wampirzyca odwzajemniła minę i rzuciła w hybrydę pustą szklanką. Tamten przechwycił naczynie i przyszpilił blondynkę do ściany, chwytając ją mocno za gardło. Rodzeństwo mierzyło się wzrokiem i szykowało do walki.

Nie minęła chwila, a Pierwotna odparła atak Niklausa i rzuciła nim o bogato zdobiony kominek. Poleciała sterta wyzwisk, a cisza została momentalnie zniszczona.

- Możecie się tłuc gdzie indziej? - mruknął pogrążony w lekturze Elijah – Jestem już znudzony waszymi dziecinnymi wybrykami – dodał obojętnie. Moralizujący ton wampira nie przyniósł rezultatu, więc brunet westchnął ciężko, odłożył książkę i wampirzym tempem wpadł do pokoju, gdzie Klaus i Rebekah wzajemnie się obrzucali przedmiotami.

Pierwotny stanął w progu, potarł twarz ręką i wsunął dłonie w kieszenie drogiego, granatowego garnituru. Przyglądał się swojej rodzinie z politowaniem. Nikomu nie było łatwo z klątwą, którą Esther na nich sprowadziła, ale blondyni uwielbiali wyładowywać na sobie frustracje.

Brunet przywykł do godnych pożałowania zachowań brata i siostry, ale miał dosyć wiecznego brania odpowiedzialności. Zawsze pilnował, żeby rodzina trwała razem w zgodzie, ale cała czwórka była nieobliczalna, co tylko utrudniało całą sprawę.

Mikaelsonowie żyli od tysiąca lat i ciągnęli za sobą bagaż doświadczeń. Każdy pragnął czegoś innego. Rebekah marzyła o założeniu rodziny, co było w zasadzie niemożliwe, bo wampiry nie mogły mieć dzieci, Klaus chciał władzy, Kol akceptacji, a Elijah świętego spokoju.

Skrytym pragnieniem bruneta było ułożenie sobie życia i zamieszkanie w urokliwym mieście na południu Francji. Wampir był wrażliwą istotą i podatną na piękno, w szczególności piękno kobiet. Katerina Petrova złamała mu serce, inne niewiasty poumierały i Pierwotny nie miał ochoty na kolejne miłostki.

W obecnej chwili pomagał Klausowi w odzyskaniu Nowego Orleanu, ciesząc się przy okazji tym, co miasto miało do zaoferowania. Korzystał z jego uroków i pozwalał sobie na przelotne znajomości z kobietami. Był chłodny i zdystansowany, ale nie wiedząc czemu, płeć przeciwna lgnęła do niego jak pszczoły do miodu.

No cóż. Elijah potrafił oczarować dobrymi manierami i klasą, a skoro innym to imponowało, dlaczego miałby tego nie wykorzystywać?

- Skończyliście? - burknął, obrzucając rodzeństwo znaczącym spojrzeniem.

- Skończę, jak ją zasztyletuję – warknął Klaus, podnosząc wampirzycę za gardło.

- Może najpierw dokończ historię o tym, jak Marcel wyjawił ci jakąś tajemnicę na temat panny Bellworte? - zaproponował.

- A co ty się nią tak interesujesz? - hybryda zmarszczyła brwi i posłała brunetowi chłodne spojrzenie.

- Nie bądź śmieszny, bracie – prychnął wampir – Puść naszą siostrę i ochłoń – dodał. Blondyn zerknął na Rebekę i zabrał dłoń z jej szyi. Dziewczyna kaszlnęła, spojrzała na brata nienawistnie i wyszła wampirzym tempem z domu.

- Przerwałeś bardzo piękną walkę, Elijah – burknął Klaus.

- Polemizowałbym – westchnął, wyciągając chusteczkę i podając ją hybrydzie – Widziałem dużo lepsze – dodał.

- Zobaczysz, jak dostanę Kola w swoje ręce – warknął blondyn i wytarł dłonie. Były na nich ślady krwi.

- Czemuż to pałasz do niego gniewem? - zagaił.

- Może dlatego, że to wstrętny zdrajca? - odparł Pierwotny i użył chustki do polerowania sztyletu – Niepotrzebnie go ożywiłeś, bracie – mruknął – Bo nasz drogi Kol nie zasłużył na taki przywilej – syknął.

- Niklausie – westchnął Elijah – Im częściej nas sztyletujesz, tym bardziej osłabiasz stosunki rodzinne – skwitował – Jak sądzisz, jak długo będziemy to jeszcze znosić? - spojrzał na brata – Rok? Dwa? - rzucił.

- Zapewniam cię, że Kol zasługuje na karę – odrzekł.

- Nie o to chodzi – brunet przewrócił oczami – Rebekah i Kol już przestają ci wybaczać, zostałem tylko ja, ale pewnego dnia obudzisz się zupełnie sam. Bez rodziny u boku – popatrzył smutno.

- Doceniam twoją troskę – hybryda uśmiechnęła się lekko – Ale w tej chwili muszę znaleźć tego zdradzieckiego gada – dodał, chowając sztylet do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki.

- Dalej nie wiem, co się właściwie stało – mruknął wampir.

- Zwróciłeś uwagę na wisiorek, który Colline ma zawsze na szyi? - spytał blondyn.

- Owszem – Pierwotny kiwnął głową – Wygląda na czerwony kamień szlachetny – dorzucił.

- To nie jest zwykła ozdoba – zaczął Klaus – Colline dostała go drugiego dnia, gdy zamieszkała z Marcelem w naszej rezydencji i ten naszyjnik ma dla niej ogromną wartość. Jest skojarzony z jej krwią.

- Nie miałem pojęcia – powiedział brunet – Myślałem, że to zwyczajna biżuteria.

- Kol odwiedził ją dzisiaj, zaatakował i ukradł wisiorek – warknął Mikaelson.

- Godne pożałowania zachowanie – stwierdził Elijah.

- Kradzież swoją drogą – prychnął blondyn – Ten idiota zwierzył się jej, do czego mu ten kamień potrzebny – mruknął.

- Do brzegu.

- Chce go przetopić na sztylet, dzięki któremu uda mu się mnie unieszkodliwić – syknął.

- W tejże sytuacji, twoje działanie jest uzasadnione – rzucił brunet – Sprawy zaczynają iść po naszej myśli, Niklausie – skwitował – Marcellus zaczął nam ufać, intencje Kola są znane, a Sophie Deveraux obiecała pomóc w lokalizacji ostrza Papy Tunde – wyliczył.

- Zaiste – hybryda położyła dłoń na ramieniu wampira – Jest tylko jeden mały problem – uśmiechnął się krzywo.

- Colline Bellworte? - zgadywał brunet.

- Właśnie – potwierdził – Marcellus wyjawił mi, że Colline nie jest do końca taka niewinna, na jaką wygląda – parsknął.

- Niezbyt zaskakująca informacja – odparł Elijah i obaj udali się do salonu. Klaus wziął dwie czyste szklanki i napełnił je skapującą krwią.

- Nasz drogi przyjaciel wyznał, że ostatnio nie ma najlepszych stosunków ze swoją śmiertelniczką – zaczął blondyn, siadając na kanapie.

- Dam wiarę, że panna Bellworte ma trudny charakter – odparł Pierwotny, wracając do lektury.

- Ponoć dziewczyna wymyka się z domu i miewa przed Marcelem różne tajemnice. Jest wybuchowa i nieprzewidywalna oraz ciągle domaga się przemiany w wampira – Klaus zacisnął szczękę.

- Co w związku z tym? - spytał brunet.

- Odnoszę wrażenie, że słodka Colline coś knuje – wypaliła hybryda.

- Skąd takie przypuszczenie? - zagaił Elijah, nie odrywając wzroku od książki.

- Marcellus przedstawił, że ta dziewczyna jest zdeterminowana w osiągnięciu celu i może się posunąć do różnych rzeczy – rzucił blondyn, sącząc krew.

- I? - mruknął wampir.

- Proponowałem jej przemianę – odpowiedział Klaus – I się nie zgodziła – dodał.

- Zależy, co chciałeś w zamian – Elijah upił łyk krwi.

- Nie zdążyłem nic takiego powiedzieć – blondyn parsknął odruchowo.

- Co cię śmieszy? - wampir posłał bratu lekki półuśmiech.

- Colline ma w zwyczaju interpretować moje propozycje jako niemoralne – wyjaśnił.

- Niklausie – brunet odłożył książkę na stolik – Musiała w końcu zauważyć, jak na nią patrzysz – mruknął. Hybryda zarechotała.

- Za patrzenie jeszcze nie karzą – odparł blondyn – Nie zaprzeczysz, bracie, że dziewczyna jest olśniewająca – dodał.

- Nie zaprzeczę – przyznał.

- Wspaniale – uśmiech zszedł z twarzy Pierwotnego – To dowodzi, że do czegoś między wami doszło, gdy tak długo nie wychodziłeś z jej sypialni – syknął. Elijah zaśmiał się z nutą drwiny.

- Grzeszysz niedorzecznością, Klaus – odrzekł poważnie.

- Czyżby? - blondyn uniósł brwi.

- Doskonale wiesz, że potrafimy czerpać przyjemność z towarzystwa kobiet dłużej, niż kilka minut – uśmiechnął się znacząco. Obaj bracia nie narzekali na brak powodzenia.

- Wiem – mruknął – To wyjaśnia, czemu tak łatwo sprowadzić ofiary do naszego domu – prychnął, podnosząc szklankę do ust – Mamy nieodparty urok – dodał.

- W istocie – brunet kiwnął głową – Moja długa obecność w pokoju panny Bellworte, to wynik szczerej rozmowy – wyjaśnił.

- Uchyl rąbka tajemnicy – zadrwił blondyn.

- Colline źle przyjmowała całą sytuację i musiałem ją uspokoić – wyznał.

- Kiepsko ci poszło, skoro uciekła – prychnął.

- To skrzywdzona przez los dziewczyna – mruknął – Jej psychika jest w strzępach, a tacy ludzie robią różne niewytłumaczalne rzeczy – dodał.

- Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że Colline jest niezrównoważona psychicznie – rzucił Klaus.

- Dziwiłoby cię to? - spytał Elijah.

- Gdybym nie znał jej przeszłości – odparł.

- Wiemy po sobie, że przeszłość może odciskać piętno w teraźniejszości – mruknął.

- O czym z nią rozmawiałeś? - hybryda spojrzała na brata nakazująco.

- Starałem się ją przekonać, że nie zamierzamy jej skrzywdzić.

- Uwierzyła? - dociekał.

- Nie – zaprzeczył wampir – I powiedziała coś, co może ci się nie spodobać.

- Mów – warknął blondyn, a spojrzenie miał lodowate.

- Panna Bellworte nie darzy cię sympatią – mruknął Elijah i wziął kolejny łyk krwi.

- Tyle to ja też wiem – prychnął – Wątpię, czy ona kogokolwiek darzy sympatią – dodał kąśliwie.

- Mam ten zaszczyt, że mnie owszem – kąciki ust bruneta rozkwitły w półuśmiechu.

- Doprawdy? - Niklaus uniósł brwi – Cóż takiego sprawia, że nieufna Colline cię polubiła, Elijah? - głos miał lekko drwiący. Zawsze trochę zazdrościł, że ludzie bardziej lgnęli do wampira.

- Myślę, że moje zachowanie względem niej to odpowiedź – odparł.

- Rozwiń myśl – rzucił Pierwotny.

- Ani razu nie zastosowałem wobec panny Bellworte przemocy fizycznej lub słownej – skwitował.

- Wielka mi przemoc – blondyn parsknął szyderczo – Chwytanie za gardło – prychnął – Niektóre kobiety o to błagają – uśmiechnął się przebiegle.

- Nie wnikam w twoje preferencje, bracie – westchnął brunet, czując ukłucie zażenowania. Niklaus był znany ze swojej kochliwości... - Sugeruję jednak, że jeśli chcesz sympatii Colline, powinieneś być mniej...

- Porywczy? - dokończył za niego.

- Dokładnie – Mikaelson skinął głową – Skoro chcesz zawrzeć sojusz i z jej pomocą przejąć na nowo miasto, najpierw musisz zdobyć jej zaufanie.

- Nic lepiej nie zaskarbi jej przychylności, niż odzyskanie tego naszyjnika – rzuciła hybryda – Gdybyś ją widział, Elijah – zaczął – Była rozpalona, wzrok miała rozbiegany, czułem jak jej krew dosłownie wrze w żyłach – opisywał.

- Musi bardzo przeżywać utratę wisiorka – skomentował wampir.

- To nie tylko to – wtrącił – Colline była na granicy zmysłów. Momentami nieobecna, ale i bardziej śmiała, niż zwykle – dodał.

- Skojarzone amulety są jak cząstka duszy. Nic dziwnego, że panna Bellworte szaleje – Elijah zmarszczył brwi.

- Bez wątpienia – przyznał mu rację – Nie wyjawiła mi intencji Kola za darmo – rzucił nagle.

- To znaczy? - spytał brunet.

- Poprosiła, żebym kogoś dla niej zahipnotyzował – odparł.

- Po co?

- Twierdziła, że zawsze chciała mieć własnego niewolnika – parsknął – Nie wydaje ci się to dziwne?

- Owszem – Elijah zrobił minę myśliciela.

- Colline coś kombinuje i mam świetny plan, jak to sprawdzić – Klaus uśmiechnął się złowieszczo.

- Zamierzasz ją śledzić? - wampir bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Tak. Mam w tym wprawę – odparł.

- A co z Kolem? - westchnął czarnooki.

- Zastanówmy się, gdzie nasz bawiący się magią braciszek lubi przebywać – zakpił – Albo od razu przejdźmy do planu B – zmienił zdanie.

- Czy plan B zakłada, że zmusimy jakąś wiedźmę do zlokalizowania Kola? - zgadywał brunet.

- Czytasz mi w myślach, bracie – obaj wymienili uśmiechy – Należy czarownicom przypomnieć, dzięki czyjej łasce żyją – warknął.

- Spróbujmy z panną Sabine – zaproponował Elijah – Zagramy na emocjach i udamy, że znalezienie brata jest nam drogie – dodał.

- No proszę – Klaus parsknął -Upodabniasz się do mnie – wypił krew do końca.

- Cel uświęca środki – odparł Pierwotny i również wykończył ostatnią kroplę. W tym samym momencie do salonu weszła Rebekah.

- Witaj, siostro. Gdzie byłaś? - hybryda rzuciła okiem na plamy zdobiące ubranie blondynki.

- Potrzebowałam ochłonąć – odparła.

- Miałaś udane polowanie? - zagaił Elijah.

- Bardzo – potwierdziła – A tego trupa kto posprząta? - wskazała dłonią na stół.

- Czyń honory, siostrzyczko – Klaus posłał wampirzycy uśmiech i razem z bratem szybko opuścili dom.

Rezydencja

Ledwo przekroczyłam próg posiadłości, a już poczułam na sobie wzrok wampirów. Wciąż byłam niespokojna i sprowokowana, mogłam nawet stanąć do bezsensownej walki, kończącej się moją śmiercią.

Chciałam przejść w stronę kuchni, ale ktoś zagrodził mi drogę. Diego. Nie trawiłam go zbytnio. Bywał chamski i denerwujący, a z jakiegoś dziwnego powodu, Marcel upodobał go sobie jako najlepszego sojusznika.

Rodzina Diego zginęła w tragicznych okolicznościach, czarnooki przemienił go, nim tamten zdążył wyzionąć ducha, więc chłopak był Gerardowi zawsze lojalny i z dumą nosił pierścień światła.

Może kogoś innego jego historyjka mogłaby wzruszyć. Mnie sympatia względem wampira przychodziła z ogromnym trudem.

- Patrzcie, kto przyszedł – Diego zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem.

- Zejdź mi z drogi – warknęłam.

- Czemu na nas kablujesz? - syknął.

- Bo większość z was to bezużyteczni idioci – uśmiechnęłam się jadowicie, czego krwiopijca nie przyjął dobrze.

- Ktoś tu myśli, że wszystko mu wolno – prychnął, a ja straciłam panowanie nad sobą. Z dziwną łatwością podniosłam Diego za fraki i cisnęłam nim o ziemię. Reszta wampirów stała nieruchomo, ale słyszałam ten wygłodniały jęk. Chcieli ugryźć. Nawet nie dla samej krwi. Po prostu chcieli mnie skrzywdzić.

- Co to za zbiorowisko? - na dziedzińcu pojawił się Marcel – Nie macie nic innego do roboty? - warknął i wampiry zniknęły w mgnieniu oka – Colline, gdzie ty znowu byłaś? - skupił swój wzrok na mnie.

- Mówiłam, że z Hayley – skłamałam, a Gerard dotknął mojego ramienia.

- Skąd ta gorączka? – zaczął mi się bacznie przyglądać.

- To przez brak Krwawego Ciernia – uroniłam kilka łez. Teraz moje emocje były jeszcze bardziej niestabilne.

- Chodź do środka. Nie stój na słońcu – powiedział i oboje weszliśmy do domu. Przysiadłam na fotelu, czując coraz większy dyskomfort, gdy ciemnoskóry podszedł z pudełkiem tabletek i szklanką soku pomarańczowego.

- Leki na gorączkę? - rzuciłam sceptycznie.

- Masz lepszy pomysł? - westchnął – A nuż pomoże – dodał.

- Dobra – wyciągnęłam pastylkę, położyłam na języku i popiłam – Ale wątpię, czy zwykła pigułka coś da – dodałam, niemalże rozlewając się na tym fotelu.

- Kol Mikaelson zapłaci za kradzież twojego naszyjnika – mruknął – Moi ludzie już go szukają – przyłożył dłoń do mojego rozpalonego czoła – To jeszcze gorszy przypadek, niż gdy Pierwotni cię ugryźli – skomentował – Gnój oberwie podwójnie – warknął.

Ułożyłam się wygodnie na fotelu, wmawiając sobie, że tabletka zadziała. Nie od dziś wiadomo, że efekt placebo istnieje i można podświadomości pomóc w zwalczaniu dolegliwości. Nawet, jeśli moja gorączka miała nie wiele wspólnego z typową, ludzką przypadłością.

W międzyczasie, Marcel przyniósł szmatkę nasączoną zimną wodą i wycierał nią moje rozpalone ciało. Czarnookiego cechowała troska, ale aż tak opiekuńcze zachowanie mi do niego nie pasowało. To był przecież Król Nowego Orleanu. Bezwzględny władca, który wymierzał karę każdemu, kto nie dostosował się do jego zasad.

Co więcej, teraz siedział na kanapie i zrywał się na moje każde głębsze westchnięcie...

- Nie musisz tu przy mnie koczować – mruknęłam, gdy pocierał moje czoło mokrym materiałem.

- To nie pora na koncert życzeń, Colline – odpowiedział – Wszystkie żyły ci widać i nie ruszę się krok, dopóki lek nie zacznie działać – dodał.

- Dobrze wiesz, że to nie jest zwykła gorączka – przymknęłam oczy, gdyż zwykłe mówienie było wyczerpujące.

Pot spływał po skórze, niemalże czułam, jak temperatura organizmu wzrasta z każdym oddechem. Wnętrze palił ogień, serce raz uderzało jak szalone, by sekundę później zwolnić do progu zagrażającego życiu. Słyszałam krążącą w żyłach krew, nawet czułam jej ostrą woń.

Posiadanie Krwawego Ciernia było tak naprawdę przekleństwem, bo musiałam spełniać określone warunki, jeśli chciałam zachować jego moc. Nie wolno mi go było zdejmować. Nawet do kąpieli, czy do snu. Miałam go zawsze nosić, nawet jeśli sznur wrzynałby mi się w szyję.

Bo ten amulet, a właściwie historia jego powstania, nie była zbyt kolorowa. Wszystko się zaczęło kilkaset lat temu, gdy pewna czarownica o imieniu Delilah, zakochała się w pewnym śmiertelniku. Ich związek był skazany na porażkę, bo niejaki Iman przy każdej sposobności obrywał od innych obdarzonych mocą istot, które nie akceptowały jego miłości do wiedźmy. Wtedy uważano, że to hańba, by człowiek prowadzał się z czarownicą, więc usilnie próbowano Imana zniszczyć. Delilah miała dosyć i postanowiła stworzyć dla ukochanego amulet ochronny. Użyła do tego jego krwi, dzięki której zabarwiła potężny diament na kolor czerwony. Stąd właśnie wzięła się jego nazwa Krwawy. Określenia ''cierń'' zaczęto stosować pół wieku później, gdy porównywano magiczny naszyjnik do ciernia, odpierającego atak nadprzyrodzonych bestii.

Delilah stworzyła specjalne zaklęcie, które objęła ochroną, ale nawet do tak wyszukanego czaru wkradła się luka. Innym czarownicom nie spodobało się, że Iman jest odporny na ich magię, więc użyto podstępu. Pod postacią pobłogosławienia naszyjnika, przeklęli go, posługując się demonicznymi czarami. Efektem tej klątwy było to, że wisiorek przestawał działać i spełniać swoją funkcję, gdy właściciel go zdejmował. Co gorsza, przeklęta w kamieniu krew, została połączona z ciałem Imana i skazywała go na okropne katusze, jeśli ten tylko na chwilę ściągał naszyjnik. Dostawał silnej gorączki i miał halucynacje, a im dłużej nie nosił magicznej biżuterii, tym stawał się coraz słabszy, aż w końcu umarł w męczarniach.

Ceną za noszenie Krwawego Ciernia jest przywiązanie się do niego, a jedynym sposobem na uniknięcie śmierci w przypadku braku wisiorka na szyi, to zaklęcie niszczące więź. Więc... Miałam przewalone...

Sporo poczytałam o tym moim naszyjniku, gdy udało mi się go z pomocą Ambrozji zmodyfikować tak, by skupiał negatywne emocje i pozwalał na małe czary. Nigdy nawet nie brałam pod uwagę utraty Ciernia, więc nie przejmowałam się konsekwencjami. Niestety, ale Kol utwierdził mnie dzisiaj w przekonaniu, że nigdy nie mogę być niczego pewna, a tragiczny koniec jest bardzo prawdopodobny, bo gorączka nie spada...

Marcel również nie śmiał przypuszczać, że ktokolwiek kiedykolwiek zabierze mi mój amulet, ale teraz wszystko stało się prawdziwe, a on zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.

Uratować mnie mogły tylko dwie rzeczy. Albo odzyskanie naszyjnika, albo zerwanie więzi z nim, aczkolwiek, jeśli młody Mikaelson wpierw zdąży kamień przetopić, wówczas umrę i nic już się nie da zrobić. To znaczy, da się, jeśli jakiś wampir mnie ugryzie, ale ciemnoskóry tego nie uczyni, a i ja nie będę szczęśliwa, jeśli zostanę krwiopijcą podległym linii rodu Pierwotnych...

Cierpiałam i gdybym miała siłę, to wyłabym z bólu. Kol prawdopodobnie nawet nie podejrzewał, że odebranie mi mojej własności to coś więcej, niż strata moralna. To katusze i niewyobrażalne cierpienie, porównywalne do śmierci.

Zżyłam się z moim amuletem, byłam z nim połączona i jeszcze nigdy nie doświadczyłam jego utraty. Nie mogłam przewidzieć, jak będę reagować. Nie śmiałam myśleć, że to aż taka udręka...

Zaczęłam ciężej oddychać, co nie uszło uwadze Marcela. Czarnooki postanowił zastosować specjalne środki. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Wyjął z kieszeni moich spodni komórkę, dał ją na półkę. Poczułam znajomy chłód i przyjaciel ułożył mnie ostrożnie w wannie. Puścił wodę i zimny prysznic podrażnił rozpaloną skórę. Usłyszałam własny jęk i syk, ale lodowate krople przyniosły przyjemną ulgę.

Liczył się czas, a wiedziałam, że pomimo studzenia temperatury ciała, wyglądam na półżywą. Marcel chciał opóźnić postępowanie gorączki, więc nadgryzł swój nadgarstek i podsunął pod moje wargi. Niestety byłam tak słaba, że nie mogłam nawet dotknąć posoki koniuszkiem języka.

Gerard polewał mnie wodą, powtarzając w kółko, że rozszarpie Kola na strzępy.

- Ma-Marcel... - jęknęłam prawie bezgłośnie. Pogarszający się stan przenosił mnie powoli w inny wymiar, więc zatracałam granicę pomiędzy iluzją, a rzeczywistością. Traciłam siły, nie mogąc podnieść jednego palca. Mokre ubranie kleiło się do ciała, ale nie chciałam leżeć nago.

- Oszczędzaj siły, Collie – posłał mi znaczące spojrzenie – Leki na pewno zaczną w końcu działać – dorzucił.

- Marcel – przełknęłam ślinę – Dobrze wiesz, że ta gorączka... - musiałam na sekundę przerwać – Wiesz, że żadne leki tu nie pomogą...

- Opóźnią ją przynajmniej, dopóki Diego i reszta nie znajdą Kola i nie zabiorą mu Ciernia – rzucił, chociaż jego głos.

- Diego? - zdobyłam się na prychnięcie – On mnie nienawidzi...

- I co z tego? - burknął – Dostał zadanie do wykonania.

- Specjalnie go nie znajdzie, żeby dopuścić do mojej śmierci... - kaszlnęłam gwałtownie i z przerażeniem odkryłam, że czuję w ustach posmak krwi.

- Jest coraz gorzej – pokręcił bezradnie głową. Widziałam po jego oczach, że hamuje się przed szlochem – Wybacz, Collie, ale zmuszę cię do tego – dodał, położył słuchawkę prysznicową na stojaku i ponownie nadgryzł swój nadgarstek. Przycisnął go do moich ust i przechylił głowę – Pij. Wypij jak najwięcej – pocałował mnie w czubek głowy – Moja krew na chwilę zatrzyma przebieg febry – dodał. Zmuszanie do picia gorzkiej, metalicznej cieczy nie było komfortowe, ale starałam się przełknąć jak największą ilość – Przysięgam, że zabiję tego skurwysyna – nie mógł opanować złości – Żebyś musiała przez niego tak cierpieć – warknął i odsunął swoją dłoń. Natychmiast wrócił do poprzedniego miejsca i spojrzał na mnie troskliwie – Lepiej ci trochę? - spytał.

- Odrobinę – wymusiłam półuśmiech i przymknęłam powieki.

- Colline, nie zamykaj oczu – nakazał – Utrzymuj ze mną kontakt, dobrze? - dodał i wyciągnął telefon z kieszeni spodni. Wybrał jakiś numer i zacisnął usta – Jak sytuacja? - jego głos był nieprzyjemny – Nie interesuje mnie, że nie możecie go znaleźć – warknął – Wytężcie swoje wampirze zmysły i szukajcie dalej. Nie przemieniłem was ot tak, kretyni. Macie obowiązki! - syknął – Jeśli Colline umrze, wszyscy traficie do lochów! - huknął i się rozłączył.

- I co? - ledwo zauważalnie rozchyliłam usta.

- Wciąż szukają – odparł – Walcz, Collie – pochylił się i chwycił mnie za rękę – Wiem, że jesteś silna – uronił pojedynczą łzę.

- Marcel – poczułam nawrót wysokiej temperatury – Jeśli umrę, powiedz Hayley i Davinie, żeby się podzieliły moimi rzeczami – poprosiłam, zaciskając blade palce na jego pięści.

- Nie gadaj głupot – skarcił mnie – Nie umrzesz – zaśmiał się przez łzy – Moi ludzie znajdą tego gada i odbiorą mu twoją własność – położył drugą rękę na mojej dłoni – Musisz walczyć, bo chyba nie chcesz przegapić tego, jak morduję Kola Mikaelsona, prawda?

- Może inni Pierwotni wiedzą, gdzie on może być? - zamykałam już powieki, ale Marcel wstał gwałtownie i chlusnął strumieniem wody w moją twarz.

- Nie wolno ci odwrócić wzroku – skarcił mnie ponownie – Patrz cały czas w moją stronę – nakazał – Zadzwonię do Klausa, chociaż wolałbym go trzymać od ciebie z daleka – mruknął i wybrał numer, nie odrywając spojrzenia. Patrzyłam w jego czekoladowe oczy i ze wszystkich sił walczyłam – Cześć. Wiesz, gdzie może być twój brat? - nie owijał w bawełnę – Kol wtargnął dzisiaj do rezydencji, zaatakował Colline i ukradł jej naszyjnik, którego zdjęcie grozi śmiercią – wyjaśnił pokrótce – Moi ludzie go bezskutecznie szukają, a Colline jest w coraz gorszym stanie – relacjonował – Musi odzyskać Krwawy Cierń. Strasznie cierpi, gorączka nie spada. Może nawet umrzeć... - przerwał na sekundę, bo nie chciał pokazywać emocji – Colline, nie zamykaj oczu! - krzyknął na mnie, gdy przyuważył chwilę słabości.

- Nie daję już rady... - powiedziałam półszeptem – Wybacz, że byłam dla ciebie taka wredna, Marcel... - powieki opadały w dół.

- Nie wygłupiaj się! - znowu ochlapał moją twarz.

- Tylko na chwilkę... - wybłagałam.

- Klaus, jesteś tam? - wrócił do rozmowy – Znajdź Kola i zabierz mu naszyjnik Colline – poprosił – Jeśli masz na uwadze moje dobro, nie pozwól by najważniejsza osoba w moim życiu odeszła – zakończył połączenie.

- Klaus już mi to obiecał – wyjawiłam.

- Co ci obiecał? - czarnooki uznał moje słowa za majaczenie.

- Niestety, jestem z nim bliżej, niż sądzisz – odparłam.

- Słucham? Przecież zabroniłem ci się zbliżać do Pierwotnych, zwłaszcza do Klausa! - jęknął pretensjonalnie – Dlaczego, Collie? - ujął moją dłoń w palce.

- Sama nie wiem – rozchyliłam wargi – Coś mnie w nim intryguje – mruknęłam.

- Jeszcze tylko tego brakowało! - Marcel otarł twarz – To bezwzględny szaleniec. Porwał cię!

- Ale wciąż nie wyrządził takiej krzywdy, jak Kol – odrzekłam – Marcel, zadzwoń do Hayley – poprosiłam – Chcę się z nią pożegnać...

- Z nikim nie będziesz się żegnać, bo nie umrzesz – syknął.

- Pokłady optymizmu muszą się kiedyś skończyć – uśmiechnęłam się słabo – Zawsze można przerwać więź – dodałam.

- Czarownice mnie nienawidzą i pozwolą ci umrzeć, choćby tylko po to, żeby zrobić mi na złość – warknął i nagle w pomieszczeniu pojawił się Klaus.

- Co z nią? - omiótł mnie uważnym spojrzeniem. Czy mi się wydawało, czy dostrzegłam w jego oczach cień niepokoju?

- Źle, nie widzisz? - syknął ciemnoskóry – Masz ten naszyjnik?

- Przeszukaliśmy wszystkie potencjalne miejsca, gdzie Kol mógł się schować – odparł szorstko – Nie ma go, ale bądź spokojny, przyjacielu, że mojego brata spotka zasłużona kara – syknął – Elijah wciąż szuka – wtrącił.

- I co to daje? - prychnął czarnooki – Powinieneś być z nim, a nie tutaj przychodzić! - tracił nerwy.

- Chciałem ją zobaczyć – odparł chłodno blondyn.

- Ty masz się do niej nie zbliżać! - krzyknął Marcel – Wyraźnie ci powiedziałem, że masz zostawić Colline w spokoju!

- A ty co tutaj robisz? - zakpiła hybryda – Trzymasz ją w wannie, jak jakieś morskie stworzenie? - prychnął – Niczego się nie nauczyłeś, Marcellusie?

- Czego?! - wrzasnął.

- Gdy ktoś bliski jest w obliczu zagrożenia, to nie siedzisz na dupie, tylko działasz – syknął nieprzyjemnie i przyszpilił Gerarda do ściany – Choćbyś miał zabić każdego, kto stoi ci na drodze – dodał ostro.

- Nie jestem takim psychopatą, jak ty – odgryzł się Marcel.

- I właśnie dlatego przegrywasz – odparł Klaus i skręcił ciemnoskóremu kark. Usłyszałam głuche plaśnięcie, gdy ciało czarnookiego uderzyło o podłogę. Chwilę po tym, Pierwotny pochylił się i wziął mnie na ręce.

- Co ty robisz? - jęknęłam.

- Może Marcel czekałby w nieskończoność i pozwolił ci umrzeć, ale ja do tego nie dopuszczę – odparł.

- I co chcesz zrobić... - moje powieki znowu leciały w dół.

- Jesteś połączona z tym kamieniem zaklęciem, prawda? - mruknął, gdy wyniósł mnie z łazienki.

- Tak, ale...

- Każde zaklęcie można złamać – odpowiedział – A kręgosłup bezużytecznej wiedźmy na pewno, jeśli polemika nie spełni swojej funkcji – dodał.

- Ale... Dlaczego mi pomagasz? - spytałam ostatkiem sił.

- To proste, kotku – spojrzał mi w oczy – Będziesz mieć u mnie dług – dorzucił i wampirzym tempem wyniósł z rezydencji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top