✞Rozdział 18✞
Kol i ja patrzyliśmy na siebie w milczeniu, niemalże równocześnie podnosząc szklankę z bourbonem do ust.
Denerwowała mnie obecność wampira, ale ciemnowłosy w jednym miał rację. To nie on mnie podstępem uprowadził, uwięził i chciał pozbawić werbeny. Był w tym czasie zasztyletowany i wszystko, na czym jego oczy mogły się skupić to było wieko od trumny.
Dzięki temu, młody Mikaelson plasował się na odrobinę lepszym miejscu w stworzonej przeze mnie hierarchii. Klaus zajmował ostatnią pozycję, Elijah był poziom wyżej, a nad nim stał ten brązowooki kretyn. Rebekah niczego złego mi nie zrobiła. Po prostu wykonywała polecenia swojego brata psychopaty.
Z tej całej popieprzonej rodzinki, tylko w jej towarzystwie mogłabym spędzać czas dobrowolnie...
- Kol – ciszę przeciął mój lekko podirytowany głos.
- Tak, Collie Jollie? - uśmiechnął się krzywo.
- Siedzisz tu już dobry kwadrans i nie powiedziałeś nic sensownego – syknęłam.
- Po prostu podziwiam twoją urodę – odparł, kładąc nogi na stole.
- Niezłą kulturę z domu wyniosłeś – prychnęłam.
- Kultura to tam najmniejszy problem – rzucił.
- To może zaczniesz wreszcie mówić coś interesującego? - warknęłam.
- Jak sobie życzysz, skarbie – westchnął, posyłając mi głębokie spojrzenie – Zacznijmy od tego, że moje relacje z rodzeństwem są dość burzliwe – mruknął.
- Wzruszające – uśmiechnęłam się kpiąco. Kol parsknął śmiechem.
- Nie oczekuję od ciebie współczucia, spokojnie – kąciki ust poszły mu w górę.
- Nie pochlebiaj sobie – przewróciłam oczami – Z jakiej racji miałabym ci współczuć? - wypiłam zawartość szklanki – Za mało alkoholu na jeden kwadrans – dodałam, wstając z fotela i podchodząc do barku. Wróciłam z butelką bourbona, nalałam sobie i usiadłam bokiem na siedzeniu, tak, że nogi wystawały za podłokietnik.
- Bo się jeszcze upijesz – rzucił rozbawiony. Zignorowałam go, po raz kolejny wlewając w siebie mocny trunek.
- Zauważyłam ciekawą zależność – mruknęłam – Jestem w stanie tolerować waszą obecność, gdy jestem pod wpływem – wyjaśniłam – Więc, to jest taki jak gdyby niezbędnik – wtrąciłam – Twoje relacje z rodzeństwem są dość burzliwe – przypomniałam – Teraz, niech pociąg zahaczy o następną stację – posłałam mu znaczące spojrzenie.
- Powiem wprost – burknął – Chodzi o Klausa.
- A jakżeby inaczej? - upiłam kolejny łyk – To zawsze chodzi o Klausa...
- Z Rebeką drzemy koty i mam dość dostawania opierdolu od Elijahy, ale to Nik mnie najbardziej denerwuje.
- To ostatnie zdanie – zachichotałam – Tak przemawia do mojej duszy... - jęknęłam przeciągle.
- Może już tego nie pij, co? - Kol zmarszczył brwi.
- Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie we własnym domu! - syknęłam.
- Tak właściwie, to...
- Tak, wiem! - ubiegłam go – Tak właściwie, to ten dom to własność Mikaelsonów, ale mam to teraz w dupie – prychnęłam.
- Posłuchasz wreszcie tego, co mam do powiedzenia? - Pierwotny zirytował się, wstał i zabrał mi szklankę.
- Oddawaj to – warknęłam.
- Jak mnie pocałujesz – uśmiechnął się bezczelnie. Podniosłam ciało do pozycji stojącej i popatrzyłam szatynowi w oczy.
- To weź to sobie – syknęłam, wskakując na kanapę – Proszę bardzo, Kol – burknęłam – Ja już nie piję, a ty masz słowne pięć minut, żeby powiedzieć coś przydatnego, zanim użyję Ciernia i zostawię cię tu na pastwę innych wampirów – założyłam nogę na nogę.
- Będziesz mnie szantażować? - uśmiechnął się, wypijając mój alkohol.
- Zapłacisz za to – wskazałam na szklankę.
- Mogę w naturze? - uniósł znacząco brwi.
- Nie – warknęłam – Nie potrafię podjąć decyzji, który z was jest bardziej irytujący – dodałam – Ty, czy Klaus?
- Ja jestem na pewno bardziej nieobliczalny – odparł.
- Ja również, jeśli mnie zdenerwujesz – zacisnęłam usta – Od wielu wieków toczysz spór z własną rodziną, a twoja relacja z Klausem opiera się głównie na sztyletowaniu – prychnęłam.
- Skąd to wiesz, Collie? - mruknął z podziwem, siadając w fotelu.
- Wiem o was całkiem sporo – odparłam – Ten dzień musiał kiedyś nastąpić – dopowiedziałam.
- Jaki dzień?
- Prędzej, czy później musieliście wrócić, więc wolałam być przygotowana – wytłumaczyłam – Marcel też posłużył za źródło informacji – wydęłam usta.
- No proszę. Jestem pod wrażeniem – zaklaskał w dłonie – Może Nik ma rację i nie jesteś do końca taka, jak wszyscy myślą – rozłożył ręce.
- Nie jestem normalna, jeśli o to pytasz – parsknęłam bezczelnie.
- Tyle to ja też wiem – zakpił – Która normalna laska blokuje na Messie takie ciacho, jak ja? - zrobił wielkie oczy.
- Właśnie dlatego powiedziałam, że jestem nienormalna – powtórzyłam.
- Ale jednak się przelizaliśmy – zatriumfował.
- Będziesz się tym cały czas szczycił? - zadrwiłam – Miejże jakieś resztki godności – załamałam się – Chyba, że to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia – wzruszyłam ramionami.
- Tu nie o to chodzi – parsknął.
- A o co?
- O to, że byłem przed Nikiem, a on źle to przyjął – uśmiechnął się bezczelnie.
- Co to do cholery znaczy, byłem przed Nikiem? - zirytowałam się.
- Poważnie, Collie Jollie? - zarechotał.
- Odpowiedz na pytanie, idioto – warknęłam.
- Jeszcze się nie skapnęłaś, że Nik ma na ciebie ochotę?
- Boże... - wystawiłam język i przejechałam palcami po twarzy – Nie osłabiaj mnie – jęknęłam.
- Wszyscy to wiedzą, skarbie – zaśmiał się – Jak inaczej wyjaśnić, że dostałem sztyletem za to, że cię całowałem? - rzucił.
- Może tak, że to typowe zachowanie Klausa? - odrzekłam – Widziałam, jak chciał zasztyletować Rebekę, ale potem się rozmyślił i wbił ostrze Elijahy!
- Tia, to rzeczywiście cały Nik – przyznał mi rację – Wiesz, komu nigdy tego nie zrobił? - zagaił.
- Marcelowi? - zgadywałam.
- Skąd wiedziałaś? - zamrugał oczami.
- Strzelałam – wzruszyłam ramionami.
- On nawet nie jest jego prawdziwą rodziną – syknął, zaciskając palce na podłokietnikach fotela.
- Nie lubisz go? - spytałam.
- Może – odwrócił wzrok.
- Nie dziwię ci się – odparłam.
- Co? - moje słowa musiały go zbić z tropu.
- Potrafi być okropnie wkurwiający – odgarnęłam włosy do tyłu.
- Dokładnie to mam na myśli – szatyn posłał mi uśmiech – Co ty właściwie robisz u jego boku? - zagaił.
- Zapytaj Klausa – ucięłam – Nie chce mi się drugi raz o tym mówić – westchnęłam.
- Kochanie – parsknął – Jeśli zapytam Klausa o cokolwiek związanego z tobą, to dostanę sztyletem – spojrzał na mnie znacząco.
- Daj spokój – prychnęłam – Nie może być aż tak źle – dodałam.
- Oj może – zaprzeczył – Leżałem w trumnie, bo ponoć mogłem zaszkodzić jego planowi – wtrącił – Nie wiem w jaki sposób, ale Nik miewa różne paranoje – skwitował złośliwie.
- Dobra, gadaj z czym tu przyszedłeś, bo zaczynam mieć cię dosyć – westchnęłam ciężko.
- Naprawdę? - zrobił oczy szczeniaczka – A myślałem, że jest lepiej – spuścił wzrok – Tak dobrze nam się rozmawia. Bez uszczypliwości...
- Kol... Proszę cię... - przewróciłam oczami.
- No dobrze, Collie Jollie – parsknął – Skoro prosisz – posłał mi całusa.
- Streszczaj się – warknęłam.
- Elijah, Rebeka i Klaus złożyli razem przysięgę. Razem i Na Zawsze – zaczął – Nie wiedziałem, że brak mojego uczestnictwa przełoży się na wykluczenie z rodzinnego kręgu – prychnął – Kol Mikaelson zawsze był tym gorszym. Tym, którym można pomiatać...
- Yhm – głowa mi uciekała na bok.
- Collie? Ty zasypiasz? - mruknął.
- Nie – otworzyłam szerzej oczy.
- Mówiłem, żebyś tyle nie piła – przypomniał.
- Zamknij się – warknęłam – Ja się położę, a ty kontynuuj – dodałam, kładąc głowę na poduszce.
- Zaczekaj chwilę – rzucił i wyszedł wampirzym tempem. Byłam tak zmęczona, że nawet mnie nie obchodził jego powrót.
- Żebyś nie zmarzła – przykrył mnie kocykiem.
- A ty co taki troskliwy? - jak zwykle zaczęłam coś podejrzewać.
- Może ty mnie nie lubisz, ale ja do ciebie nic nie mam – odparł, zajmując ponownie miejsce w fotelu.
- Dzięki – zdobyłam się na to trudne słowo.
- Nie ma za co, Collie Jollie – uśmiechnął.
- Mów dalej, zanim zasnę – zamrugałam oczami.
- Cała nasza rodzina wiele wycierpiała przez Klausa, ale tylko ja miałem odwagę mówić o tym głośno – powiedział – Rebeka też ma dosyć zmiennych humorków Nika, ale jest z nim zbyt związana, żeby coś zrobić w kierunku jego unieszkodliwienia – dodał.
- Unieszkodliwienia? - powtórzyłam.
- Tak – potwierdził – Nie chcę śmierci brata, nie mógłbym tego uczynić – wtrącił – Ale od wielu stuleci robimy wszystko według Klausa. Żyjemy w jego cieniu... - podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaintrygowała mnie historia Kola. Zawsze dobrze jest poznać perspektywę kogoś, kto nie usprawiedliwia działań tej bezwzględnej hybrydy...
- Nie przerywaj – szatyn posłał mi ledwo zauważalny uśmiech.
- Jako jedyny z Pierwotnych używam magii – mruknął.
- Jak to, magii? - nie rozumiałam.
- Każdy z nas ma predyspozycje do jej praktykowania – wyjaśnił – Nawet jako wampiry, wciąż jesteśmy dziećmi potężnej czarownicy. - Płynie w nas jej krew – dodał – Jednakże tylko ja nie zaniechałem czarowania.
- Jesteś wampirem znającym się na magii? - spytałam. Brązowooki w odpowiedzi kiwnął głową – To brzmi trochę niepokojąco – uciekłam wzrokiem w bok.
- Nie musisz się mnie bać, Colline – odpowiedział – Wracając do głównego wątku – mruknął – Jestem na dobrej drodze, żeby stworzyć sztylet, który zadziała na Nika – rzucił.
- Taki, który go unieszkodliwi? - dociekałam.
- Mhm – potwierdził – Na jakiś czas, oczywiście – dodał szybko – Po prostu, żebyśmy mogli się wreszcie cieszyć życiem, a nie podporządkowywać się Klausowi, w obawie, że nas inaczej zasztyletuje – prychnął.
- Klaus to egoista, prawda? - mruknęłam.
- To mało powiedziane – odparł Kol – Może trwać urocza sielanka, a nagle Nikowi coś odbije i bum! Sztylet w piersi – westchnął.
- Powiedział mi, że gdybym była z nim spokrewniona, to wbiłby mi ostrze, za każdy kąśliwy komentarz – przypomniałam sobie – Teraz wiem, że to nie byłoby takie niemożliwe – dodałam cierpko.
- Czujesz teraz namiastkę tego, co przechodzę żyjąc z socjopatycznym braciszkiem? - mruknął, unosząc brew.
- Nikt z Mikaelsonów nie jest święty, ale potrafię sobie wyobrazić, jak Klaus terroryzuje waszą trójkę – odparłam.
- Elijah i Rebekah się nie skarżą, ale w głębi też mają dość – prychnął – Szkoda tylko, że wielokrotnie mnie potępili, gdy chciałem się Nikowi sprzeciwić – wziął swoją szklankę i napełnił alkoholem – Hipokryzja weszła na chat – dodał, upijając łyk.
- Nalej mi też – podsunęłam drugą szklankę.
- Nic z tego. Ty już dzisiaj przedobrzyłaś – odparł.
- Na litość boską... - przewróciłam oczami.
- Raczej na litość Kola Mikaelsona – mruknął – Nie ma mowy, Collie Jollie – burknął – Konfiskuję tę butelkę, żebyś nie mogła jej dokończyć – odsunął moją szklankę na brzeg stołu.
- Nie ta, to inna – wzruszyłam ramionami, odkrywając się. Pod tym kocem było strasznie gorąco.
- Jak będzie trzeba, to zabiorę cały alkohol z barku – rzucił.
- Nie odważysz się – syknęłam.
- Skarbie – parsknął – Jestem nieustraszonym szaleńcem – palnął.
- Dobra, nieustraszony szaleńcu – uśmiechnęłam się kpiąco – Dokańczaj swoją historyjkę i idź w cholerę – posłałam mu pogardliwe spojrzenie.
- Pomożesz mi zrobić sztylet? - zapytał, a mnie zamurowało.
- Jak niby? - parsknęłam odruchowo.
- Masz Krwawy Cierń – wskazał dłonią na mój wisiorek.
- No i co z tego? - założyłam ręce na siebie.
- Płynie z niego ogromna moc – kontynuował.
- Wciąż nie rozumiem – westchnęłam ciężko.
- Taki amulet jest robiony wyłącznie na zamówienie – wyznał.
- No jest. I? - męczył mnie ten typ.
- Kojarzony specjalnie z krwią osoby, która go będzie nosić – dodał.
- Mów jaśniej – zirytowałam się.
- Potrzebuję go, żeby stworzyć ostrze i twojej krwi, by wzmocnić jego właściwości.
- Kol – zaśmiałam się – Czy ty na głowę upadłeś? - zadrwiłam – Nie ma takiej opcji, że zdejmę ten naszyjnik, a tym bardziej, że go komuś oddam! - podniosłam głos.
- Niczego nie rozumiesz – warknął – Krwawy Cierń jest robiony na bazie bardzo silnego diamentu, który...
- Nie obchodzi mnie to – ucięłam – Grunt, że zapewnia mi ochronę przed nadprzyrodzonymi istotami i mogę jednym muśnięciem palca o ten kamień sprawić, że będziesz nieprzytomny – syknęłam.
- Nigdy go nie ściągasz? - dopytywał.
- Nigdy – potwierdziłam.
- No to mamy problem, skarbie – mruknął.
- Jaki? - uniosłam podejrzliwie brwi.
- Zbyt wiele przeszedłem, żeby sobie teraz odpuścić – wnet znalazł się przy mnie, a jego kły zatonęły w mojej szyi. Nie zdążyłam nawet użyć amuletu. Po prostu usłyszałam własny krzyk i poczułam natarczywy dotyk młodego Mikaelsona, który zatapiał swe zęby coraz głębiej, smakując powoli ciepłą krew.
Przez cały czas przytrzymywał swymi dłońmi, żebym nie uciekła, wykorzystując swoją przewagę. Nie mogłam walczyć, nie spodziewałam się tego ataku.
Zresztą, nawet gdy próbowałam się wyswobodzić ze szponów szatyna, ściskał mnie mocniej i reagował warczeniem. Zachowywał się, jakby był zirytowany, że ośmielam się wyrywać, gdy on wypija moją krew.
Gdy byłam już wystarczająco słaba, Kol odessał się od mojej szyi, a potem zerwał naszyjnik i uciekł...
Ostatnie co pamiętam, to nagłą senność i wszechogarniający mrok...
- Colline! - obudził mnie krzyk Marcela – Colline! - zaczął mną potrząsać gwałtownie, aż w końcu otworzyłam oczy i ujrzałam jego zatroskaną twarz.
- Co się stało? - mruknęłam, podnosząc na łokciach.
- Chciałbym zapytać o to samo – rzucił ciemnoskóry, odgarniając moje włosy – Kto ci to zrobił? - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Kol Mikaelson – odparłam, łapiąc się za czoło. Kac w połączeniu z bólem szyi to nie najlepszy duet...
- A co on tu robił? - zaczął mnie opatrywać. Jego głos zdradzał gniew i niedowierzanie.
- Po prostu wszedł – odrzekłam – Twoje wampirki mają imprezę w Piwnicy – dodałam jadowicie – Nic dziwnego, że ten gad się tu prześliznął niezauważony – jęknęłam, gdy czarnooki dotknął palcami ugryzionego miejsca.
- Jeśli to prawda, rozszarpię ich – odparł, nadgryzając swój nadgarstek – Nie ma czasu na tradycyjne metody – dodał szybko, podsuwając mi dłoń pod nos – Pij, zanim rozwinie się jakaś infekcja – przycisnął moją głowę, a ja zatopiłam usta w szkarłatnym płynie.
Konsumpcja posoki zadziałała jak woda utleniona na świeżą ranę. Przyniosła znaczną ulgę i odegnała nawet migrenę.
- A ty gdzie byłeś? - spytałam – Zwykle nie ruszasz się z domu – dodałam słabo.
- Werbowałem nowe wampiry – odparł cicho.
- Jak zwykle – warknęłam.
- Pamiętaj, że szukam w ten sposób ochrony dla ciebie – spojrzał na mnie spokojnie.
- I jakie są tego skutki? - syknęłam, chwytając szyję – Na dole jest cała armia, która miała mi rzekomo zapewnić bezpieczeństwo – uroniłam łzę – Oni mnie szanują tylko, gdy jesteś w pobliżu – dodałam – Jestem dla nich śmieciem i nic tego nie zmieni...
- Nie mów tak, Collie – położył mi dłoń na ramieniu – To najlepsi z najlepszych...
- A myślisz, że by coś zauważyli, gdyby ten psychol mnie zamordował? - popatrzyłam na Marcela szorstko – To tobie się wydaje, że oddaliby za mnie życie – spuściłam wzrok – Prędzej zostawili na pastwę losu...
- Surowo ich oceniasz – westchnął.
- Stajesz po ich stronie – posłałam mu zimne spojrzenie.
- Nie stoję po niczyjej stronie, Colline – burknął – Posłuchaj mnie – położył dłonie na moich ramionach – Wampiry mają obowiązek cię chronić, ale nie masz pięciu lat – zaczął – Dlaczego nie użyłaś Ciernia? - spytał.
- Bo Kol mi go zabrał! Nie widzisz?! - puściły mi nerwy.
- Nie podnoś głosu, Colline – warknął, wstając z kanapy.
- Łatwo ci mówić – zacisnęłam zęby – Ciebie każdy uwielbia i respektuje twoje zdanie, a mną gardzą i gdyby mogli, rozerwaliby na strzępy – głos załamał się w połowie zdania – Nie chciałam całodobowej ochrony, nie pragnęłam życia z obstawą u boku – również wstałam z sofy i mierzyłam Gerarda wzrokiem – Prosiłam tylko o przemianę, bo wtedy nie byłabym wiecznie narażona na niebezpieczeństwo – wycedziłam – Ale ty zawsze znajdywałeś jakiś powód... - syknęłam nienawistnie.
- Poruszaliśmy ten temat tysiące razy – jego ton był obojętny – Nie poradzisz sobie z brzemieniem nieśmiertelności – powtarzał to zdanie jak mantrę. To był jego jedyny argument.
- Skąd możesz kurwa wiedzieć? - warknęłam.
- No proszę. Jaki dobór słownictwa – zakpił – Brawo.
- A ty co? - prychnęłam – Pieprzony mądrala – splunęłam pogardliwie – Taka prawda, że gdyby nie Klaus, to byś umarł jako niewolnik – moja sympatia względem Marcela spadała z każdym nowym słowem.
- To, co teraz powiedziałaś, bardzo mnie dotknęło – spojrzał na mnie smutno.
- A mnie dotyka, że prowadzę życie podobne do twojego! - wybuchnęłam – Niewolnica tego domu, tego miasta, która nie może powiedzieć złego słowa na temat twojej cudownej armii – przez zęby przepływał cynizm – Byłam młoda i głupia. Myślałam, że los się do mnie uśmiechnął, gdy postawił ciebie na mojej drodze, ale to była tylko przykrywka – kontynuowałam – Może też wkrótce spotka mnie zaszczyt i ktoś zobaczy w moich oczach dziewczynę, a nie materiał na niewolnicę, którą można od siebie uniezależnić! - krzyknęłam – Bo taka jest prawda i to gówno typu: nie udźwigniesz brzemienia nieśmiertelności to pic na wodę! - krew wzburzyła w moich żyłach. Najprawdopodobniej reagowałam tak z powodu utraty naszyjnika, który Kol mi bezczelnie ukradł.
Krwawy Cierń skupiał przede wszystkim moje negatywne emocje, a teraz, gdy nie miałam go przy sobie, cała aura złych uczuć szalała wewnątrz organizmu i nie mogła znaleźć ujścia.
Dostałam ten wisiorek dzień po zamieszkaniu w rezydencji, więc byłam z nim bardzo zżyta i teraz czułam się jak bez nogi.
- Colline, przestań krzyczeć – Marcel był spokojny i opanowany, czym mnie bardziej drażnił.
- To akurat ja nie poradzę sobie z wampiryzmem, tak? - zakpiłam, zakładając ręce na siebie – Dobrze, że Audrey, która chciała trzykrotnie popełnić samobójstwo, bo chłopak ją zostawił, ma silniejszą psychikę! - prychnęłam – Biedny Damien z rozchwianiem emocjonalnym i problemami z agresją również posiada lepszy powód do zostania nieśmiertelną bestią, co nie?! - oddychałam ciężko i nierównomiernie – A może słodka, niewinna Amber, co jest półsierotą, bo jej mamusia zachlała się na śmierć? - wybuchnęłam szyderczym śmiechem – Każdy z nich zasługuje na przemianę bardziej niż ja – ironizowałam – A przepraszam! - uniosłam palec w górę – Już ich przemieniłeś, zapomniałam – rozdziawiłam szeroko usta – Głupia Colline! - złapałam się za głowę – Nawet jej własna pamięć ją zawodzi!
- Po co ten teatrzyk? - mruknął Gerard.
- No tak – przewróciłam oczami – Nawet jak prosto z mostu walę, co mi leży na sercu – rozłożyłam szeroko ręce – To nadal pozostanę idiotką, która odstawia cyrki – ukłoniłam się nisko – Przepraszam najmocniej, szanowny Królu Nowego Orleanu – zakpiłam – Przepraszam za moją niesubordynację intelektualną – dodałam, wyminęłam czarnoskórego i wyszłam z salonu.
- Czy ty widzisz, jak się zachowujesz? - zastąpił mi drogę.
- Niech da pan spokój, panie Gerard – zakpiłam – Na cholerę zaprząta pan sobie głowę jakąś śmiertelniczką? - wydęłam usta – Proszę iść szkolić kolejne wampiry, albo dołączyć do swojej armii na imprezie w Piwnicy – uśmiechnęłam się słodko i znowu przeszłam obok mężczyzny.
- Stój. Musimy porozmawiać – czarnooki zastąpił mi drogę i położył dłoń na ramieniu.
- Nie dotykaj mnie – powiedziałam to powolnym i lodowatym tonem.
- Dokąd znowu idziesz? - warknął – Chcesz, żeby kolejny Pierwotny wbił w ciebie swoje kły? - zawołał, gdy bez słowa przechodziłam przez kolejne pomieszczenia.
- Idę się spotkać z Hayley – syknęłam – To jedyna osoba, której na mnie zależy – dodałam, czując dziwną potrzebę wywalenia stolika.
- Mnie również, ale jestem już zmęczony twoimi dziwnymi zachowaniami – stanął przede mną i próbował zatrzymać.
- Czyżby? - prychnęłam – Jakoś tego nie zauważyłam przez te cztery lata – dodałam.
- Nasze życie nie jest łatwe, ale od zawsze staram się ciebie chronić – odparł, przecierając twarz dłonią.
- Przetrzymywanie mnie w domu to nie jest ochrona – odpowiedziałam – Ciągła kontrola i ignorancja również nie są jej formami – posłałam mu chłodne spojrzenie. Mężczyzna westchnął ciężko.
- Czemu wszystko sprowadza się do tej głupiej przemiany? - spytał.
- Doskonale wiesz, jak mi na tym zależy – zacisnęłam zęby.
- I za cel postawiłaś sobie nienawidzenie mnie, jeśli nie spełnię twojej prośby? - zakpił.
- Dokładnie tak – kiwnęłam głową.
- Bardzo dojrzałe – rzucił.
- No gratuluję – parsknęłam szyderczym tonem – Jakbyś nie wiedział, że nie zaznałam normalnego dzieciństwa – spuściłam wzrok.
- Nie to miałem na myśli – zdał sobie sprawę, że poruszył drażliwy temat.
- Właśnie, że to – ucięłam – Zostaw mnie w spokoju – dodałam i wyszłam na balkon, kierując się w stronę schodów.
- Dzięki mnie masz wszystko, o czym nie ośmieliłabyś się marzyć – nie ustępował – Dlaczego nie potrafisz tego docenić?
- Bo nie mam wszystkiego, o czym nie ośmieliłabym się marzyć – odparłam.
- Colline, natychmiast wracaj! - podniósł głos.
- Nie tym razem – warknęłam, przekraczając bramę dziedzińca.
Cmentarz Lafayette
Każdy z tych nagrobków wydawał się identyczny i łapała mnie wściekłość, że kolejny raz błądzę.
Czułam jakąś niechęć do tego miejsca, w dodatku miałam wrażenie, że z każdym krokiem ziemia coraz bardziej się trzęsie.
Krążyłam po nekropolii, aż w końcu natrafiłam na kamienną kaplicę. Bez najmniejszego zastanowienia weszłam do środka, nie przejmując się kompletnie faktem, że wkroczyłam na ziemię przodków.
- Wiem, że gdzieś tu jesteś, Deveraux – warknęłam – Wyłaź w tej chwili – ze złości kopnęłam w jakieś naczynia, które potoczyły się po całym mauzoleum.
- Dlaczego się wydzierasz? - czarownica wyszła mi na spotkanie, a ja nie panowałam nad sobą. Podeszłam do niej, złapałam za fraki i przyszpiliłam do jednej ze ścian.
- Grzeczniej, albo ty i te twoje wiedźmy zakończycie te wasze czary mary – syknęłam, mając dziwną ochotę na rozerwanie gardła brunetki własnymi zębami. To było idiotyczne, bu struktura mojej szczęki nie nadawała się do tego, ale przez moment poczułam zew bestii...
- Co ty wyprawiasz i skąd masz tyle siły? - Sophie patrzyła na mnie z przestrachem.
- Stul pysk – ścisnęłam ją za szyję. Brązowooka jęknęła, a przeze mnie przechodziły jakieś gorące fale.
- Gdzie masz Cierń? - czarownica zerknęła na miejsce, gdzie zwykle widniał mój wisiorek.
- Nie o to teraz chodzi – warknęłam – Musimy dzisiaj przeprowadzić rytuał. Nie będę dłużej czekać – wbijałam paznokcie w kark kobiety.
- Jak dzisiaj? - stęknęła słabo – Oszalałaś? - próbowała się wyswobodzić, ale ku naszemu zdziwieniu, byłam od niej silniejsza. Moje zaskoczenie nie oznaczało, że nie zamierzam wykorzystać nieoczekiwanej przewagi.
- Straciłam amulet, który trzyma moją psychikę w ryzach – mruknęłam – Więc to prawda – parsknęłam – Mogę się wydawać ciut inna niż zwykle – dodałam, wgniatając Deveraux w zimny mur. Nie mogłam powstrzymać gniewu, który siał spustoszenie w moim organizmie. Niepozorny kamyczek był kluczowym elementem, żebym była w miarę normalnym człowiekiem. Bo nie oszukujmy się. Jak ofiara przemocy domowej, posiadająca sadystyczne skłonności, mogła sobie poradzić ze wszystkimi problemami? Takim zazwyczaj odbija... Z naciskiem na bardzo...
- Ale, Bellworte – wyrzuciła z siebie – Eliksir jeszcze nie jest goto... - nie dokończyła bo wbiłam jej paznokcie w twarz, wywołując tym samym jej krzyk.
- To lepiej, żeby był – weszłam wiedźmie w słowo – Masz mnóstwo czasu, Deveraux – syknęłam – Sama mówiłaś, że tworzenie mikstury nie jest specjalnie skomplikowane, racja? - świdrowałam brunetkę spojrzeniem.
- Tak, ale...
- Ty dokańczasz eliksir, ja załatwiam srebrne ostrze oraz ofiarę, idziemy nocą w las i przygotowujemy ołtarzyk – wyliczyłam – Proste jak przebicie serca nożem – syknęłam jadowicie i dopiero wtedy puściłam czarownicę. Sophie zaczęła kaszleć, jednocześnie posyłając mi pełne zgrozy spojrzenia.
- Do cholery, co ci się stało? - brązowooka złapała się za szyję – Aż ci żyły powychodziły na całym ciele – dodała, a ja spojrzałam pobieżnie na swoje ręce.
- Niech cię to teraz nie obchodzi – rzuciłam – Ja się czuję wyśmienicie – zrobiłam obrót wokół własnej osi.
- Lepiej znajdź Cierń, zanim stracisz kontrolę i zrobisz coś złego...
- Co masz na myśli? – zachichotałam – W oczach boga już jestem potępiona – wzruszyłam ramionami – Poza tym, nie mam bladego pojęcia, gdzie uciekł Kol Idiota Mikaelson – warknęłam, zakładając ręce na siebie.
- Kol Mikaelson? - Sophie zmarszczyła brwi – A co on ma do tego?
- To, że ukradł mój wisiorek! - podniosłam głos. A potężne echo odbiło się od ścian krypty.
- Jeśli się nie uspokoisz, rzucę na ciebie zaklęcie tłamszące gniew, a jest to dość bolesne – ostrzegła mnie.
- Żebym ja na ciebie czegoś nie rzuciła – zagroziłam – Na przykład swoich szponów – zrobiłam krok w stronę wiedźmy.
- Jesteś połączona z Krwawym Cierniem, a on kumuluje twoją agresję – burknęła – Bez niego jesteś nieobliczalną wariatką, ale skąd w normalnej dziewczynie takie emocje? - nie dowierzała.
- Może stąd, że dziewczyna nie jest normalna? - uśmiechnęłam się diabolicznie – Zawsze miałam silny temperament, a gdy stawiałam się ojcu, obrywałam podwójnie – rzuciłam – Po jego zamordowaniu musiała się odblokować jakaś trauma pourazowa, a nigdy tego nie zauważyłam, bo nosiłam naszyjnik od zawsze – dodałam.
- To by miało sens – powiedziała cicho.
- Widzisz? - klasnęłam w dłonie – Najlepszy powód, że powinnam jak najszybciej zostać wampirem – spojrzałam na nią znacząco – Bo wtedy przestanę wariować, widywać ducha ojca, a co najważniejsze, zemszczę się.
- Na kim? - rozchyliła usta.
- Na Marcelu – prychnęłam.
- Za co? - podniosła głos – On jest akurat ostatnią osobą, która...
- Zamilcz – warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Byłam gotowa się na Sophie rzucić, jeśli nie przestanie gadać.
- Dobrze – westchnęła po dłuższej chwili – Przeprowadzimy dzisiaj ceremonię, ale tylko dlatego, że bez amuletu jesteś nieprzewidywalną świruską – zastrzegła – Pytanie tylko, gdzie zrobimy ołtarz i jak ukryjemy rytuał przed Marcelem? - zakpiła.
- O to, to już się nie martw, droga Sophie – złagodniałam lekko – Colline ma swoje dojścia – zachichotałam, wychodząc na zewnątrz.
Rousseau's
Zerkałam w szklankę coli i unoszące się na jej powierzchni kostki lodu. Byłam umówiona z wilczycą w Rousseau's, ale szatynka się spóźniała.
Mną wciąż targały emocje, z którymi nie umiałam sobie poradzić. Najmniejszy szmer mógł mnie doprowadzić do białej gorączki, a przecież nigdy nie chodziłam tak nabuzowana.
Piłam już trzecią szklankę gazowanego napoju, a i tak byłam podminowana. Źle się czułam z powodu braku ukochanego wisiorka, co więcej, non stop przejeżdżałam palcami po szyi, przeklinając w myślach tego brązowookiego imbecyla.
Nie dziwię się, że został Czarną Owcą rodziny, jeśli odstawiał takie numery. Pałałam gniewem do młodego Mikaelsona, ale ta sytuacja miała też swoje plusy. Na ogół nie cechowała mnie taka agresja, ale zmusiłam Sophie Deveraux do przyspieszenia ceremonii przemiany.
To wyjaśnia, dlaczego Klaus jest niezwyciężony i zawsze dostaje to, czego chce. Ci źli zawsze dyktują zasady.
W międzyczasie pisałam z Daviną. Młoda czarownica nie była zbyt przekonana do mojego pomysłu, ale udało mi się ją urobić.
- Co ty tam tak piszesz, co? - usłyszałam czyjś głos i nerwowo podskoczyłam, niemalże przewracając szklankę.
- Klaus – syknęłam nienawistnie, ostatkiem sił powstrzymując żądzę mordu.
- Witaj, kotku – uśmiechnął się – Trzy butelki, nerwowe spojrzenie – mruknął – Czy to objaw depresji? - prychnął.
- Nie patrz na mnie – wycedziłam – Nie patrz mi w oczy – skupiłam wzrok w telefonie i upiłam solidny łyk coli. Jej zimno trochę mnie uspokoiło.
- Słodka Colline jest coś dzisiaj nie w humorze – skwitował.
- Brawo, detektywie – parsknęłam szyderczo.
- A co ja mam powiedzieć? - mruknął – Obudziłem się w lesie, bo ktoś mi skręcił kark – warknął.
- Szkoda, że się w ogóle obudziłeś – podniosłam oczy na hybrydę. Nasze spojrzenia przenikały się wzajemnie. Blondyn zarechotał i położył swoją dłoń na mojej, zaciskając na niej palce.
- Jesteś cała rozpalona – zmrużył oczy.
- I co z tego? - obnażyłam zęby.
- Niczym niewyzwolony wilkołak – oznajmił nagle.
- Pogięło cię? - zadrwiłam – Nie jestem żadnym wilkołakiem – warknęłam, oddychając ciężko.
- Tego nie powiedziałem – uśmiechnął się krzywo, zabierając rękę – W ogóle, gdzie jest wisiorek, dodający ci uroku? - mruknął, unosząc brwi.
- Twój durny brat go zabrał – syknęłam.
- Kol? - prychnął.
- Elijah ma chyba większą klasę – odgryzłam się – A Kol nie ukradł Krwawego Ciernia bez powodu... - schowałam twarz w dłoniach.
- Rozwiń to – rzucił rozkazującym tonem.
- Zaraz przyjdzie tu Hayley, więc zmywaj się stąd – prychnęłam. Klaus zaśmiał się cicho.
- Dobrze wiesz, że ja i panna Marshall nie żywimy do siebie sympatii – odparł – Jeśli nie powiesz nic więcej na temat, że Kol zwinął twój naszyjnik nieprzypadkowo, nie będę miał najmniejszych oporów przed zabiciem małego wilczka – posłał mi bezczelny uśmiech.
- Tylko po to, żeby zrobić mi na złość? - syknęłam.
- Cóż, sądziłem, że jej śmierć wzbudziłaby w tobie żal i smutek – westchnął – Byłem w błędzie – upił łyk jakiegoś drinka.
- Jak długo tu siedzisz? - zmierzyłam hybrydę zaciętym wzrokiem.
- Wystarczająco – uciął – Po co Kol ukradł twój wisiorek? - zapytał ostro.
- Moje informacje kosztują – uniosłam kąciki ust.
- Wobec tego, podaj swoją cenę, kotku – mruknął.
- Dobrze, wilczku – oparłam brodę na dłoniach – Chcę, żebyś kogoś dla mnie zahipnotyzował – rzuciłam.
- Co takiego? - parsknął – Co ty kombinujesz, Colline? - spojrzał uważnie.
- Dlaczego mam coś kombinować? - przewróciłam oczami – Zawsze chciałam mieć własne zombie na posyłki – wzruszyłam ramionami.
- Cóż, mała panterko – westchnął Klaus – To dość nietypowa prośba – uśmiechnął się.
- Takie są najlepsze – odparłam.
- A co, gdybym zamiast tego wyrwał ci serce, bo nie lubię spełniać żądań innych? - mruknął.
- Wtedy nie dowiedziałbyś się, co Kol planuje – odrzekłam lekko.
- Mój brat był u ciebie? - zmarszczył brwi.
- Tak, jak słyszysz – upiłam łyk coli.
- Czego chciał? - dopytywał.
- Niczego ci nie powiem – pokręciłam głową.
- Grasz nieczysto – syknął.
- Jak zawsze – prychnęłam.
- Chcesz się zabawić kosztem niewinnego człowieka? - parsknął.
- Tak. Dla zabawy – rzuciłam obojętnie.
- To okrutne – skomentował.
- Trudno – wydęłam usta.
- Oby moja przychylność była warta twoich informacji – wypił całą zawartość swojej szklanki.
- Nie pożałujesz – powiedziałam triumfalnie.
- Zobaczymy – prychnął – Wybrałaś już potencjalnego nieszczęśnika? - zagaił, rozglądając się po barze.
- To może być ktokolwiek – odparłam – Jakikolwiek człowiek – dodałam.
- Jakieś uprzedzenia do innych istot? - rzucił kąśliwie.
- Mam uprzedzenia do wszystkich – westchnęłam.
- Pogratulować – zakpił.
- Zaraz kogoś znajdziemy – zaczęłam wodzić wzrokiem po gościach lokalu.
- Proponuję wyjść - zaproponował – Chyba, że chcesz świadków – prychnął.
- Wciąż czekam tu na Hay... - nie dokończyłam, bo właśnie dostałam wiadomość od wilczycy. Pisała, że przeprasza, ale coś jej wypadło – Dobra, wychodzimy – mruknęłam, zostawiając pieniądze pod szklanką.
- Cóż to za nagła zmiana zdania? - parsknął.
- Hayley nie przyjdzie – ucięłam, wstając od stolika. Hybryda skomentowała to śmiechem i oboje wyszliśmy z Rousseau's.
Poszliśmy wzdłuż głównej ulicy, zahaczając o różne zaułki i inne odosobnione miejsca. Nie obyło się bez rozmowy, bo Pierwotny nie był w stanie uszanować mojej niechęci do dalszej dyskusji.
Musiałam być dla niego miła, bo z jego pomocą, przyprowadzenie ofiary było dużo łatwiejsze. Klaus jak to Klaus. Zawsze mógł się rozmyślić i zostawić mnie na lodzie. Zresztą, chwila uprzejmości to niska cena za to, że od jutra miałam wieść upragnione życie wampirzycy...
- Mówiłaś, że to może być ktokolwiek – westchnął – A jednak łazimy z dziesięć minut – prychnął.
- Teraz nagle moje towarzystwo ci przeszkadza? - zakpiłam, szukając wzrokiem potencjalnego materiału na zombie.
- Nie zawsze mam czas na przechadzki, Colline – odparł.
- Ten jeden raz potrzebuję cię z własnej woli, a ty narzekasz? - rzuciłam.
- Nic z tych rzeczy, kotku – parsknął – Po prostu, gdybym ja zaaranżował spotkanie, byłoby dużo ciekawiej.
- Tak, a potem obudziłabym się związana i podłączona do maszyny usuwającej werbenę – zadrwiłam – Nie, dziękuję – ucięłam i nagle wskazałam palcem na stojącego w kącie blondyna – Ten – mruknęłam – Będzie idealny...
- Miejmy to już z głowy – westchnęła hybryda i podeszła do chłopaka – Dzień dobry. Czy możemy chwilę porozmawiać? - zagaił, a gdy tamten wyraził zgodę, Pierwotny chwycił go za gardło i spojrzał głęboko w oczy. Moment później mnie zawołał – Proszę bardzo, Colline – rozłożył ręce – Masz swojego sługusa.
- Nie chwal dnia przed zachodem słońca – burknęłam – Muszę sprawdzić, czy działa – dodałam, uśmiechając się do blondyna – Ty – rzuciłam – Jak masz na imię? - spytałam.
- Peter – odpowiedział.
- Słuchaj, Pete. Od tej pory robisz wszystko, co ci każę, jasne? - powiedziałam – Dosłownie, wszystko – powtórzyłam.
- Dlaczego miałbym? - zmarszczył brwi.
- Bo musisz – wtrącił Klaus.
- Dokładnie – poparłam go – Uderz lekko głową w tę ścianę – postanowiłam zrobić test. Chłopak wykonał polecenie.
- Ale... Ja nie chciałem tego zrobić... - jęknął, trzymając się za czoło.
- Cicho – syknęłam i Peter natychmiast umilkł – Teraz daj mi swój numer telefonu – nakazałam, a chłopak zaczął recytować jak na spowiedzi – Wracaj do swoich zajęć, ale gdy zadzwoni jakikolwiek telefon, masz odebrać. Jeśli nie usłyszysz mojego głosu, rozłączysz się, jeśli tak, zrobisz wszystko, co ci powiem. Dotarło? - warknęłam.
- Tak – jęknął.
- Świetnie – posłałam mu uśmiech – A teraz spadaj – burknęłam. Blondyn zmył się jak niepyszny.
- Zaczyna mi być go szkoda – rzucił Klaus.
- Nie wolałbyś się dowiedzieć, co kombinuje twój braciszek, aniżeli użalać się nad jakimś przypadkowym kolesiem? – przewróciłam oczami, przeglądając się w wyświetlaczu smartfona – Te cholerne żyły nie chcą zejść – dotknęłam palcami twarzy.
- Owszem, kotku – mruknął – Wolałbym – dodał – Ja swoje zrobiłem, teraz twoja kolej na wywiązanie się z umowy – warknął.
- Jak oficjalnie – westchnęłam – Dobrze, wilczku – schowałam komórkę – Kol dzisiaj wtargnął do rezydencji, zaatakował mnie, wypił krew, poczekał aż osłabnę i zabrał mi naszyjnik – zaczęłam.
- Kol cię zaatakował? - zerknął na mnie uważnie.
- Jak się przyjrzysz, to może dostrzeżesz blizny po ugryzieniu – odparłam, przerzucając włosy na jedną stronę.
- To bezczelny gad – skomentował – Wiedziałem, że nie zasługuje na litość – syknął, dotykając dłonią mojej szyi.
- Kto go w ogóle ożywił? - prychnęłam.
- A jak myślisz? - zawtórował – Elijah oczywiście.
- Kol niepotrzebnie zwierzył się, do czego potrzebuje mojego wisiorka – mruknęłam.
- Mów dalej.
- Chce go przetopić na sztylet, który na ciebie zadziała – wyjawiłam.
- Tak powiedział? - parsknął szyderczo – No to się zadziwi – warknął.
- Ponoć Krwawy Cierń jest robiony na bazie jakiegoś silnego diamentu, cokolwiek to znaczy – burknęłam – Kluczowe jest to, że mi go ukradł, a ja bez niego wariuję – wbiłam paznokcie w swoje poliki.
- Tak bardzo jesteś przywiązana do kamyka na rzemyku? - zadrwił.
- Nie rozumiesz – przewróciłam oczami – Dostałam go drugiego dnia, gdy zamieszkałam w posiadłości – powiedziałam – To nie jest zwyczajny kamyk na rzemyku, a robiony na zamówienie amulet, skojarzony z moją krwią – dodałam – To tak, jakbym utraciła część siebie...
- Odzyskasz swoją własność – rzucił nagle.
- Co?
- Mówię, że odzyskasz swoją własność – powtórzył – Osobiście o to zadbam – dodał złowrogo i zniknął.
- Klaus, zaczekaj! - zawołałam, ale hybrydy już nie było. Co mi pozostało? Tylko wrócić do domu i nacieszyć się ostatnimi chwilami ludzkiego życia...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top