✞Rozdział 11✞

Wciąż byłam niezadowolona z obecności hybrydy. Chciałam na spokojnie pójść na spotkanie z przyjaciółką, a ten kontrolujący świr uparł się, żeby mnie odprowadzić. Rzekomo mogłoby mi grozić niebezpieczeństwo, ale tak naprawdę najwięcej złego może mi zafundować towarzystwo Klausa. Udaje teraz wielce przyjaznego, a to tylko podstęp. Razem ze swoim sztywnym braciszkiem zamierzają przejąć władzę w mieście i zapewne kontrolę nad Marcelem. Oczywiście, zanim to nastąpi, muszą najpierw polepszyć stosunki z ciemnoskórym. A nie ma lepszego sposobu na wkupienie się w łaski Króla Nowego Orleanu, niż troska o dobro jego nieoficjalnej córki. Widzę, że Pierwotny obiera całkiem niezłą taktykę, ale nie przewidział, że nie będę specjalnie zadowolona.

Nie mam najmniejszego zamiaru udawać milutkiej i nie obchodzi mnie fakt, iż Mikaelson jest nieprzewidywalny. Chcę się zrelaksować i dobrze zabawić w towarzystwie Hayley. Potańczyć na parkiecie, wypić kolorowe drinki, a może nawiązać ciekawe znajomości.

Zresztą i tak jestem już lekko podchmielona i moje mało rozsądne nastawienie do Klausa to wynik krążących w krwi procentów. Pewnie byłabym mniej oschła, gdybym była trzeźwa. Chociaż nic nigdy nie wiadomo. Przecież ja też nie należę do osób zrównoważonych emocjonalnie...

A najgorsze w tym wszystkim i tak jest to, że Krwawy Cierń nie działa na tę cholerną hybrydę...

- Coś taka małomówna? - zagaił, a ja powstrzymałam się od jakiegoś niemiłego komentarza.

- Bo mam ochotę – burknęłam, patrząc się w wyświetlacz komórki.

- A ja mam ochotę cię zabić – odparł lakonicznie. Szczerze, nie jestem specjalnie zaskoczona.

- I co cię powstrzymuje? - mruknęłam, nawet na niego nie patrząc.

- Dałem słowo Elijahy, że daruję ci życie.

- Szlachetnie – stwierdziłam z przekąsem – A tak naprawdę trzymasz kły na wodzy bo Marcel mógłby się dowiedzieć i mojej potencjalnej śmierci nie zaaprobować, a chcecie z nim odbudować relacje, co i tak później sprowadzi się do wywalenia mnie na bruk, bo jestem człowiekiem – dodałam, na co Klaus parsknął śmiechem.

- Widzę, że już wysnułaś swoją własną teorię – rzucił.

- Teorię? - prychnęłam – Sam tak powiedziałeś – spojrzałam na niego dziwnie – Nie pamiętasz? - zmrużyłam oczy.

- Niespecjalnie – zaprzeczył.

- Myślałam, że tysiącletnia hybryda nie ma problemów z pamięcią – skomentowałam złośliwie.

- Pamiętam więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić – uśmiechnął się krzywo – Żyję od wielu wieków, pamiętam wojny, bitwy, narodziny i śmierci wielkich władców, upadki imperiów – wyliczał – To nic trudnego pamiętać rozmowę z irytującą dziewczynką, której wydaje się, że jest taka cwana – dodał ostrzej.

- Ach tak? - uniosłam brwi – Mogę ci zacytować twoje własne słowa, bo moja pamięć również działa bez zarzutu – posłałam mu ,,życzliwy'' uśmiech.

- Mam lepszy pomysł – zaśmiał się nieco upiornie i chwycił mnie za gardło. Sparaliżowało mnie na dobre kilka sekund, gdy Klaus po chwili puścił moją szyję i jak gdyby nigdy nic kontynuował spacer.

- Co zrobiłeś? - spytałam, doganiając Pierwotnego.

- Opacznie zrozumiałaś moje słowa, Colline – odparł.

- Co? Nie rozumiem – pokręciłam głową.

- Zajrzałem w twoje wspomnienia i znalazłem to konkretne, które teraz poruszasz – westchnął.

- Trzymaj swoje łapy z dala od moich wspomnień – syknęłam wrogo w stronę blondyna.

- Schowaj pazurki, mała panterko – uśmiechnął się bezczelnie – Właśnie o tym mówię – przewrócił oczami - Nawet gdybym chciał, a kusi mnie taka możliwość, nie mógłbym cię wyrzucić z rezydencji i jednocześnie pozostać z Marcellusem w przyjaznych stosunkach – powiedział – Więc jeśli będę miał ochotę się ciebie pozbyć, pozbędę się i jego – dodał – Wszakże nie mam zamiaru wyrzucać go z domu, a co za tym idzie, również i ciebie – zakończył.

- Piękna przemowa – zakpiłam – Nie przewidziałeś tylko jednego – uśmiechnęłam się – Twój genialny plan spełznie na niczym, jak Marcel się dowie, że mnie śledzisz, nachodzisz i stosujesz przemoc – rzuciłam – Po czymś takim raczej, nie odnowicie swojej przyjaźni – syknęłam i ruszyłam na przód.

- Twoja pamięć może i nie zawodzi, ale zdrowy rozsądek owszem – warknął blondyn przyciskając mnie do muru. Przechodziliśmy przez jakąś uliczkę, w której nie było żywej duszy i Mikaelson postanowił to wykorzystać – Igrasz z moją nieobliczalnością, a hordy osób, które zabiłem za samo złe spojrzenie, potwierdzają fakt, że jestem bestią – zaśmiał się – Żyjesz tylko dlatego, że jesteś blisko z Marcellusem, ale bez niego pozostajesz jedynie żałosną, bezbronną ludzką istotą, którą ktoś powinien nauczyć dobrych manier – jego jadowity głos robił zamieszanie w mojej głowie – Nic cię nie obroni, kiedy przekroczysz dozwoloną granicę mojej cierpliwości – syknął, odsuwając się, a ja stałam jeszcze chwilę pod ścianą i starałam się uspokoić gwałtowne bicie serca. Za każdym razem, kiedy Pierwotny mnie atakował, czułam nie tylko strach, ale i wściekłość. Mówiłam ciemnoskóremu, że powinnam być wampirem dla swojego własnego bezpieczeństwa. Skoro dzielę życie pomiędzy egzystencję studentki historii sztuki i towarzyszki króla krwiopijców i nieoficjalnego Władcę Nowego Orleanu, jestem narażona na ciągłe zagrożenie ze strony istot nadprzyrodzonych. O moim losie zaważył przypadek, przecież nie planowałam zostać znalezioną w lesie przez Gerarda. Nie pisałam się na żywot mentalnej ofiary, a miałam wielu wrogów i to za samą znajomość z Marcelem. W tym Klausa Mikaelsona.

Widział we mnie przeszkodę, ofiarę i intruza, który bezprawnie pałęta się po jego domu i uzurpuje sobie prawo do specjalnego traktowania, będąc tylko irytującą śmiertelniczką...

Mogłam udawać, że jego słowa nie bolą, ale naprawdę czułam się jak słaba i bezbronna. Obecność hybrydy tylko zwiększała moją determinację względem przemiany w wampira. I nie obchodziło mnie, co będę musiała zrobić, żeby to osiągnąć. Zagrożę Deveraux nawet śmiercią, jeśli nie spełni swojej powinności...

- Myślisz, że się o to prosiłam? - warknęłam po chwili, co musiało wprowadzić Pierwotnego w osłupienie – A moim marzeniem jest nieustannie odpierać ataki wrogów, którzy gardzą mną za samą znajomość z Gerardem? - prychnęłam, mierząc Klausa nienawistnym wzrokiem – Uważasz, że nade wszystko czuję więź z tym domem, tym miastem? - wycedziłam – Niczego nie wiesz, ani nie rozumiesz. Zresztą, jak wszyscy – zakończyłam zimno i odeszłam szybkim krokiem. Hybryda zastąpiła mi drogę.

- Sprecyzuj to – nakazał.

- Niczego ci nie będę precyzować, odwal się wreszcie – warknęłam, na co wściekły Klaus odsłonił oblicze bestii.

- Złamałbym ci kręgosłup w dziewięciu miejscach – syknął, uspokajając się.

- A ja sobie samej w dziesięciu – odparłam – Po co się ograniczać – dodałam, wymijając blondyna.

- Masz tupet, dziewczyno – rzucił – Spotkał cię zaszczyt darowania życia, ale chyba lubisz wystawiać moją cierpliwość na próbę, co? - jego twarz nabrała gniewnego wyrazu.

- Owszem – potwierdziłam – Od razu mi lżej na duszy, kiedy komuś spieprzę humor – prychnęłam, przyspieszając kroku.

- Co, bękarcie? Włóczysz się po mieście? – usłyszałam przy uchu znajomy głos.

- Świetnie, jeszcze ty – warknęłam do ducha – Rutynowe tortury w piekle właśnie się skończyły? - prychnęłam.

- Widzę, że nawet nie próbujesz udawać, że jesteś normalna – zaśmiał się złośliwie.

- Po co – skomentowałam – Nie opłaca się – mruknęłam, odbierając telefon od Hayley – Halo? No, już idę, spokojnie. No, widzimy się na miejscu – rzuciłam, zakańczając połączenie.

- Głupia, mała dziwko – warknął duch.

- Skończyłeś? - spojrzałam na zjawę z pogardą.

- Miałaś przemyśleć moją propozycję – syknął.

- Jaką niby? - parsknęłam szyderczo – Nawet, jeśli byłabym na tyle głupia, żeby przystawać na twoją dowolną ofertę, nie rozwiązałoby to moich problemów – prychnęłam.

- A gdybym ci powiedział, że świadomość śmierci tej suki, uszczęśliwiła by mnie na tyle, że przestałbym odwiedzać ziemię? - kusił.

- Ktoś głupi może i by się na to nabrał, tatusiu. A teraz zjeżdżaj! - warknęłam, podnosząc z ziemi przydrożny kamień i ciskając nim prosto w ducha ojca. Zanim mała skała go dosięgnęła, zjawa rozpłynęła się w powietrzu.

- Zeszłabym do samych czeluści piekła, żeby cię zabić jeszcze raz – warknęłam, normując oddech. Otrzepałam ręce i ruszyłam w kierunku docelowym.

- Nie chwaliłaś się, że cierpisz na chorobę psychiczną – mruknął Klaus, który najwidoczniej ciągle za mną podążał.

- Odezwał się ten normalny – prychnęłam, a potem obróciłam w stronę Pierwotnego – Byłeś tu cały czas? - zirytowałam się.

- Owszem. Nie mogłem przegapić tak niesamowitego przedstawienia, jak utrata zdrowych zmysłów – zaśmiał się. Przez chwilę byłam wściekła, ale potem zadałam sobie pytanie, czy czuję się źle, kiedy hybryda uważa mnie za wariatkę. Szczerze, było mi to obojętne.

- Rozumiem – uśmiechnęłam się życzliwie – Temat obłędu jest ci tak bliski, że lubisz go zgłębiać – wbiłam szpileczkę.

- Zaiste, Colline – warknął – Mogę też zgłębić smak twojej krwi, wysysając ją do ostatniej kropli – wnet znalazł się bliżej.

- A co z tym, co wcześniej mówiłeś? - spytałam, czując mimo wszystko dziwny niepokój, kiedy blondyn stał kilka centymetrów ode mnie.

- Z każdą chwilą, powstrzymywanie się przed rozerwaniem cię na strzępy staje się mniej opłacalne – rzekł beztrosko, uśmiechając się jadowicie – Mam niewyobrażalną ochotę cię zlikwidować – syknął.

- Skoro moje towarzystwo tak cię irytuje, to po cholerę za mną poszedłeś? - prychnęłam.

- Cóż, powiedzmy, że skoro ja nie doznam tej przyjemności pozbawienia cię życia, to nikt nie będzie miał takiej możliwości – odparł.

- Jaki egoista – założyłam ręce na siebie, co najwyraźniej wywołało lekki uśmiech na twarzy Klausa - Tracisz tylko czas – syknęłam, wywracając oczami – Mogę zawsze wbić sobie nóż, tylko po to, żeby zrobić ci na złość – posłałam mu lekki uśmiech.

- No proszę. Moje przypuszczenia się potwierdzają, co więcej, wygrałem zakład z Elijahą – powiedział rozbawiony.

- O co się założyłeś? O to, że wytrzymasz ze mną dłużej, niż kilka minut? - zakpiłam.

- Właściwie, to mój drogi brat nie wierzy, że ta niewinna buźka skrywa szaloną, irracjonalną osóbkę – mruknął, przyglądając mi się z zainteresowaniem.

- Ojej. No to będzie rozczarowany – wydęłam usta – Powinieneś jak najszybciej do niego iść i powiedzieć, że wygrałeś zakład – powiedziałam.

- Przykro mi, mała panterko. Ale nie mam teraz w planach spuszczać cię z oka – uśmiechnął się beztrosko, a przez moją głowę przeszła myśl, że mam ochotę mu przywalić.

- Dlaczego? - popadałam w irytację.

- Jak to mówią, przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej – było coś nieprzyjemnego w jego głosie.

- Powiedziałeś to na głos – ucieszyłam się – Jestem twoim wrogiem – nie wiem czemu, ale zatriumfowałam.

- Tak cię to raduje? - zdziwił się – Zaznaczam, że moi wrogowie dość szybko kończą swoje marne egzystencje – mruknął.

- Cóż za prestiż, żeby mieć za wroga Klausa Mikaelsona – zaśmiałam się – Potwierdza to regułę, że nienawidzą mnie dla zasady – burknęłam.

- Ty również nienawidzisz mnie dla zasady? - spytał, mrużąc lekko oczy.

- Chyba nie będę pałać sympatią do mężczyzny, który mnie poddusza przy każdej okazji, nie sądzisz? - odbiłam piłeczkę.

- Czyli o to chodzi – mruknął – Nie lubisz podduszania.

- A to dziwne! - zrobiłam wielkie oczy – Moja szyja ostatnio dość dużo wycierpiała – burknęłam – Jeszcze się blizny nie zagoiły po poprzednim spotkaniu z wami – przerzuciłam włosy na jedną stronę.

- Jakie blizny? - spojrzał na mnie dziwnie.

- Co? - zgłupiałam.

- Ja tu nie widzę żadnych blizn – odparł, niespodziewanie muskając mnie palcami bo karku.

- Nie dotykaj mnie! - syknęłam, piorunując go wzrokiem.

- Zachowujesz się, jakby mój dotyk był toksyczny – uniósł brwi w geście zdziwienia.

- Nie życzę sobie – warknęłam.

- Zapamiętam, kotku – błysnął zębami – Przyrzekam, że nigdy cię nie dotknę bez twojej zgody – przeszył mnie spojrzeniem, co wywołało u mnie lekki dyskomfort.

- Świetnie – posłałam mu uśmiech – Możesz jeszcze przysiąc, że przestaniesz za mną łazić?

- Nie lubisz mojego towarzystwa? - zaśmiał się.

- Fachowo na to mówimy prześladowanie – przesylabizowałam ostatnie słowo.

- Jakaś ty zadziorna, Colline – skomentował – Ale nie ma się co dziwić. Alkohol dodaje odwagi, a od ciebie czuję bourbon – powiedział.

- No i? Picie to jakaś zbrodnia? - prychnęłam – Poza tym, jaką masz pewność, że nie jestem tak samo milutka na trzeźwo? - przechyliłam głowę na bok i zaczęłam wpatrywać w Pierwotnego.

- To nie jest nasze pierwsze spotkanie, Colline – odparł, a jego wzrok okalał całe moje ciało.

- Może ostatnie? - spytałam z nadzieją.

- Wierzysz w to? - zaśmiał się.

- Mam nadzieję – odparłam.

- Czyżby moja obecność paraliżowała cię wewnętrznie? - głos Klausa nabrał ciemniejszych barw. Zrobiłam krok do tyłu – Boisz się, bo w końcu jestem nieobliczalny, prawda? - odsłonił oblicze bestii, a po moich plecach przebiegł dreszcz. To mnie w nim właśnie niepokoiło. Były chwile, kiedy chciałam mu dać szansę i bliżej go poznać, ale takie akcje psuły wszystko...

- Tak – kiwnęłam głową – Legendy o Pierwotnej Hybrydzie nie są przecież zmyślone... - przełknęłam nerwowo ślinę, robiąc następnych kilka kroków wstecz. Nie wiedziałam, co blondyn chce usłyszeć, więc na wszelki wypadek zagrałam rolę zlęknionej owieczki.

- Oczywiście, że nie są – potwierdził, podchodząc powoli – Przestawiają mnie jako potwora, monstrum, niezdolne do uczuć innych niż gniew i żądza krwi... - patrzył na mnie jak na zwierzynę – Czyż nie jest tak, Colline? - spytał.

- Ja... nie wiem – spuściłam wzrok – On mi zawsze powtarzał, że lepiej cię unikać, dla własnego bezpieczeństwa... - wyznałam.

- Kto? - zapytał tonem rozkazującym.

- Ma-Marcel... - zdradziłam – Wtedy, gdy mnie uratowałeś przed tym napastnikiem, nie wiedziałam, że ty to ty – dalej trzymałam wzrok wbity w ziemię – I nie wyglądałeś na... złego – wypaliłam – Właściwie, to rodzina Mikaelsonów zawsze mnie fascynowała, odkąd dowiedziałam się o jej istnieniu i historie o tym, jacy potraficie być okrutni, nie wywierały na mnie specjalnego wrażenia – podniosłam oczy na hybrydę - Ale w jakiś sposób ukształtowały moje myślenie i gdy jesteście w pobliżu, ty jesteś w pobliżu, podświadomie czuję lęk... - zakończyłam, czując się jak ogołocona z własnych myśli. Powiedziałam mu szczerze, co czuję. Nie wiem, czy ze strachu, a może z frustracji spowodowanej tłumieniem tego w sobie? Marcel wpajał mi odkąd sięgam pamięcią, że Mikaelsonowie to bestie, zmarnowali mu życie i jedyne o co dbają to jakaś śmieszna przysięga. W szczególności ostrzegał mnie przed Klausem, mówiąc, że on jest najgorszy. Starałam się zagłuszyć głos opisujący blondyna jako potwora, ale nawet gdy chciałam go poznać bliżej, znienacka następowała blokada, która automatycznie uruchamiała tryb zagrożenia...

Wstyd się przyznać, ale widziałam w nim tę bestię z krwawych opowieści. Co jakiś czas czułam niepewność, niepokój, a czasami złość, bezradność.

Strach przed hybrydą tłumaczyłam tym, że jestem człowiekiem i powinnam jak najszybciej przejść przemianę w wampira, jeśli chcę pokonać lęk i przestać kulić ogon pod ostrzejszym spojrzeniem Pierwotnego...

- Widzę, że Marcellus wciąż chowa urazę – odezwał się po dłuższej chwili – A tobie wyrobiono jedyny słuszny obraz na temat naszej rodziny – dodał.

- Mam mentalność ofiary – palnęłam nagle, a Klaus popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi – Przeważa przede wszystkim to, że jestem śmiertelna – kontynuowałam – Mam tego dosyć, ale cóż – westchnęłam, odwracając się na pięcie.

- Nie odwracaj się, kiedy nie skończyliśmy rozmowy – blondyn znalazł się przede mną i prześwidrował gniewnym spojrzeniem.

- Proszę, zostaw mnie już – spojrzałam błagalnie w oczy Mikaelsona – Zostaw – poczułam, jak szklą mi się tęczówki. Już się pogubiłam w swoich uczuciach. Byłam rozdrażniona towarzystwem tego mężczyzny i jeszcze nie potrafiłam tego powiedzieć stanowczo. Coraz bardziej potrzebowałam imprezy z wilczycą, bo miałam kolejne kilka rzeczy do zapomnienia...

- Daleko jeszcze do tego waszego miejsca? - zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Nie – skłamałam.

- Kłamiesz – warknął, aż mną wzdrygnęło.

- Skąd możesz wiedzieć? - teraz to mój głos był ostry jak tłuczone szkło.

- Jestem pół-wilkiem – syknął – Wyczuję obłudę...

- Klaus, czego ty ode mnie chcesz?! - wybuchnęłam wreszcie – Czy nie rozumiesz, że jestem w twojej obecności jak sparaliżowana? - wykrzyczałam – Kojarzysz mi się ze strachem i bólem, zostaw mnie w końcu! - posłałam mu sfrustrowane spojrzenie i zaczęłam biec przed siebie, nie patrząc wstecz. Aczkolwiek nie miało to znaczenia, bo jeśli będzie chciał, to z łatwością mnie dogoni...

Przystanęłam dopiero po minięciu kilku ulic. Sama nie wiem, skąd wzięłam tyle siły. Nigdy nie cechowała mnie fizyczna wytrzymałość, a już na pewno nie miałam talentu do biegu.

Parę razy spojrzałam, czy Pierwotny mnie nie śledzi, ale na szczęście go nie zauważyłam. Wolnym krokiem dotarłam wreszcie na miejsce naszego spotkania, gdzie nerwowo dreptała Hayley. Marshall jak zwykle postawiła na bluzkę w jednolitym kolorze, obcisłe dżinsy i botki na platformie. Nie mogło też zabraknąć jej ukochanej skórzanej kurtki.

- Czy ty zawsze musisz mi dawać powód do zmartwień? - przywitała się w bardzo oryginalny sposób.

- Doceń to, że tu biegłam – odparłam, na co szatynka westchnęła ciężko i objęła mnie.

- Najbardziej doceniam to, że jesteś żywa – powiedziała.

- To będzie świetny suchar, jak już dostąpię zaszczytu wampiryzmu – parsknęłam – Chwytasz?

- Oczywiście – mruknęła – Dobra. Chodź, bo zanim znajdziemy jakiś klub, minie cała noc – zarządziła wilczyca.

- Nie przewiduję takiej możliwości – pokręciłam głową i razem udałyśmy się wzdłuż wybrukowanego chodnika.

Wstąpiłyśmy do pierwszego lepszego klubu i szybko puściłyśmy w wir rozkręcającej się imprezy. Nareszcie poczułam się rozluźniona i wolna od stresu. Razem z Hay szalałyśmy na parkiecie, bawiąc się w najlepsze. Póki co, nie miałyśmy ochoty na towarzystwo, więc nawet nie zwracałyśmy uwagi na nieszczęsnych adoratorów, którzy próbowali nas porwać w obroty.

Wyznawałam zasadę: patrz, ale nie dotykaj. Nie chodziłam do klubów, żeby tańczyć z napalonymi dupkami. Od czasu do czasu zdarzał się wyjątek, ale dość rzadko. Nam wystarczała nasza obecność.

Kolorowe światła zataczały kręgi nad naszymi głowami, a głośna muzyka zagłuszała rzeczywistość. Czasami tak niewiele potrzeba do szczęścia.

Po kilku ruchliwych piosenkach, wilczyca i ja orzekłyśmy, że trzeba zwilżyć gardło. Zeszłyśmy więc z parkietu i stanęłyśmy przy barze, próbując się przecisnąć przez tłum ludzi. Ktoś parę razy trącił Hayley łokciem i już widziałam to groźne spojrzenie, bo złote ślepia odznaczały się na tle jej oliwkowej karnacji.

- Co bierzesz? - spytałam szatynkę, nachylając się do jej ucha.

- Klasycznie piwo. A ty?

- Też, ale jakieś bardziej orzeźwiające – odpowiedziałam, przekrzykując muzykę.

- Radler? - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

- Tak, właśnie – potwierdziłam – O smaku trawy cytrynowej.

- Jak egzotycznie – skomentowała.

- Carpe diem – odparłam i obie się zaśmiałyśmy. Kilka minut później dzierżyłyśmy w dłoniach pokale i wzrokiem szukałyśmy wolnych miejsc. Niestety, było to o wiele trudniejsze, niż się spodziewałam. Ludzie obleźli kanapy jak mrówki. Pozostawało stanąć gdzieś pod ścianą i ewentualnie patrzeć, czy ktoś nie zwolni chociaż jednego krzesła.

- Zawsze mogę pokazać pazury i załatwić tam stolik – mruknęła nagle wilczyca.

- Wstrzymaj konie, Hay – parsknęłam – Nie miałabym nic przeciwko temu, ale chyba nie chcemy się rzucać w oczy, co nie? - bąknęłam.

- Tamten typ nie ma z tym jakoś problemu – rzuciła.

- Co? Jaki typ? - zaczęłam się rozglądać.

- Widzisz tego szatyna, który niespecjalnie kryje się z tym, że wypija krew tej rudej w miniówce? - zapytała.

- A faktycznie! - potwierdziłam – Ma gość tupet – skomentowałam, upijając piwo – Jak to możliwe, że nikt się jeszcze nie skapnął? - mruknęłam.

- Mógł ich zahipnotyzować – odparła.

- No mógł, ale, że się tak nie krępuje – wzięłam kolejny łyk – Swoją drogą, chciałam odpocząć od całego nadnaturalnego świata, a tu jest wampir na imprezie. Cudownie – burknęłam z przekąsem.

- Nie bój nic, ziomek ma towarzystwo – parsknęła – A jeśli spróbuje do ciebie podejść to...

- Użyję na nim mojego wisiorka? - chwyciłam w palce klejnot.

- Albo pozwolisz mnie przeciosać mu wnętrzności – rzuciła swobodnie.

- Szalejesz – skomentowałam – Ej, a co, jak ja też będę tak robić... - spoważniałam gwałtownie.

- W sensie, jak robić? - Hay popatrzyła na mnie dziwnie.

- Zakradać się na imprezy i pożerać imprezowiczów – powiedziałam.

- W sumie, ludzie tutaj są tak napruci, że mogliby tego nie zauważyć – skwitowała wilczyca.

- To wyjaśnia, dlaczego temu wampirowi tak łatwo uchodzi wysysanie koleżanki – prychnęłam – Ale jakoś go nie kojarzę – dodałam nagle.

- Nie rozumiem?

- Marcel ma pod sobą każdą wampirzą istotę, więc to niemożliwe, żebym nie poznawała tego tam – odrzekłam.

- Może to kolejny rekrut – zauważyła szatynka, upijając piwo do połowy. Nie pozostałam w tyle i zrobiłam to samo ze swoim.

- Może – przyznałam jej racje – Rudowłosa seksbomba chyba mu się znudziła, bo teraz bajeruje tę blondynkę, zobacz – dyskretnie kiwnęłam głową.

- Szybki jest – skomentowała Marshall – I nienasycony – dodała – Nie żartuję. Jeśli się do ciebie zbliży, pożałuje tego – syknęła.

- Wierzę – westchnęłam, łypiąc okiem na sytuację. Brązowowłosa pijawka wgryzała się w szyję drobnej blondynki. Odruchowo przejechałam opuszkami palców po swoim karku.

- Co jest? - spytała wilczyca, wyraźnie zauważając mój gest.

- A, bo aż mnie wzdryga, jak sobie przypomnę o wiesz czym – ucięłam, biorąc kilka łyków piwa, które zaczynało mi przyjemnie szumieć w głowie.

- A no właśnie – ożywiła się – Cały tydzień w zasadzie spędziłam na bagnach, to mogę być trochę niedoinformowana – zaczęła – Ale, czy Pierwotni są dalej w mieście? - mruknęła. Postanowiłam postawić na szczerość.

- Niestety – burknęłam – Upodobali sobie Rousseau's – dodałam z przekąsem.

- Świetnie się składa – odparła zielonooka – Jak spotkam tam Klausa, to mu kręgosłup wyrwę i połamię na kawałki – warknęła.

- Hayley, daj spokój – jęknęłam.

- Ten bydlak zapłaci za wszystko – syknęła wrogo.

- Miałyśmy się wyluzować, a nie gadać o tych debilach – westchnęłam.

- Racja – poparła mnie, wychylając prawie całą zawartość szklanki – Dlatego idziemy po dolewkę – dodała, na co przystanęłam z wielką chęcią. Szłyśmy w kierunku barku, gdy Hay zderzyła się z kimś, wylewając na siebie resztkę piwa.

- Uważaj jak chodzisz, ślicznotko – powiedział ktoś i nas wyminął.

- To ty na mnie wpadłeś, pięknisiu – odwarknęła mu szatynka. Chłopak odwrócił się na pięcie. Po ustach pełzał mu cwany uśmieszek i chyba strużki krwi.

Poznałam od razu. To ten wampir! Poczułam się jak królik w stadzie wilków.

- Chcesz się o to kłócić, maleńka? - zaśmiał się szyderczo.

- Dla ciebie nie jestem żadną maleńką – warknęła Hayley, odsłaniając żółte ślepia.

- Wilczek? - z ust szatyna wypłynęła pogarda – Spuścili cię ze smyczy, suniu? - zadrwił, a ja wiedziałam, że to będzie wstęp do kłótni. Ten wampir był bezczelny, a Hay nie znosiła takich typów.

- I wyposażyli w ostre szpony – szatynka uśmiechnęła się sztucznie – Chcesz sprawdzić?

- Bardzo chętnie – chłopak rozłożył ręce na boki. Musiała go bawić reakcja wilkołaczki – Dawno nie skopałem tyłka żadnemu kundlowi – podwinął rękawy białej, opinającej bluzki.

- A ja dawno nie zabiłam aroganckiego wamp-palanta – Marshall przechyliła głowę na bok. Wiedziałam, że to pora interweniować.

- Nie wygłupiajcie się – zabrałam wreszcie głos – Nie ma po co robić scen.

- Proszę, proszę, proszę – chłopak przeniósł swój wzrok na mnie. Dostrzegłam, że ma przenikliwe, brązowe oczy – Jaki egzotyczny duet – zmierzył mnie spojrzeniem – Wilkołak i jej przyjaciółka śmiertelniczka – zadrwił – Jakim smakiem krwi dysponujesz, ślicznotko? - odsłonił wampirze kły.

- Smakuje jak ból w mózgu – warknęłam, ściskając amulet w dłoni. Cwany krwiopijca zrobił dziwną minę i złapał się za głowę.

- Przestań, co robisz... - syknął – Krwawy Cierń? - spojrzał nagle na wisiorek.

- A ty skąd wiesz, co to jest? - łypnęłam na niego podejrzliwie.

- Pytam, czy to Krwawy Cierń – powtórzył.

- Owszem – potwierdziłam – Zaboli mocniej, jeśli nas nie zostawisz – spiorunowałam dupka wzrokiem.

- Człowiek bawiący się magią. To ci dopiero kombo – zaśmiał się, a ja na potwierdzenie swoich słów, zacisnęłam palce na kamieniu, co wywołało u nadętego barana grymas bólu.

- Ostrzegałam – uśmiechnęłam się triumfalnie.

- Colline, nie marnuj mocy Ciernia na to coś – Hay chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w kierunku barku.

- Czemu mnie odciągnęłaś? - mruknęłam z wyrzutem – Rozwaliłabym mu mózg. Zakładając, że go posiada – westchnęłam zawiedziona.

- Oszczędzaj siły na kogoś bardziej wartościowego, niż ten pijący krew bałwan – odrzekła, zabierając ode mnie pokal – Dwa razy to samo – powiedziała do barmana, podsuwając mu nasze szklanki.

- Próżno będzie go szukać – skwitowałam, śledząc wzrokiem brązowookiego. Liczyłam, że mało przyjemna ingerencja w jego móżdżek, zatrzyma go w jednym miejscu.

Czekałyśmy w kolejce, która wyraźnie się powiększała. Drażnił mnie ten tłum, więc dałam wilczycy znać, że idę usunąć się w cień. Marshall wzruszyła tylko ramionami i wróciła do prób zamówienia piw.

Przysiadłam na jakimś stołku w kącie i zaczęłam bębnić palcami w komórkę. Jak zwykle miałam pełno wiadomości od Marcela. No tak. Przecież mu nie powiedziałam, że nie wracam do domu po spotkaniu z Lauren.

W tej sytuacji rzeczywiście mógł się poczuć zaniepokojony i musiałam to jakoś wyprostować.

W moim punkcie obserwacyjnym muzyka nie dawała jakoś makabrycznie po uszach, więc mogłam na spokojnie wykonać telefon.

- Colline, znowu nadwyrężasz moje zaufanie! - jakie miłe powitanie po drugiej stronie.

- Przestań na mnie krzyczeć – westchnęłam zrezygnowana – Po prostu zapomniałam wspomnieć, że idę na dyskotekę.

- Coś ty wymyśliła? - spytał gniewnie – Wiesz, że w takich miejscach...

- Jest super hiper mega niebezpiecznie – dokończyłam za niego – Tak, wiem – mruknęłam – Ale nie jestem tu sama, jakbyś chciał wiedzieć.

- Wolałbym, żebyś już wróciła – odrzekł Gerard.

- Jeszcze trochę tu zabawię, a potem wrócę prosto do domu – uspokoiłam go.

- Uważaj na siebie – ostrzegł mnie, zanim się rozłączyłam.

- Będę – cmoknęłam do telefonu i nacisnęłam czerwoną słuchawkę. Wróciłam do przeglądania komórki, co jakiś czas zerkając, czy Hay nie idzie z naszymi piwami. Przy okazji mogłam podziwiać jak wamp-palant, jak go nazwała szatynka, raczy się krwią kolejnych kobiet. Nawet nie byłoby mi ich szkoda. Trzeba być naprawdę łatwą, żeby polecieć na teksty tego bufona.

- A czemu taka ładna dziewczyna siedzi sama? - świetnie. Dosiadł się do mnie jakiś facet. Trzeba go jakoś spławić.

- Bo musi pomyśleć nad czymś ważnym – uśmiechnęłam się niewinnie.

- Czyli? - spytał typek.

- Gdzie ukryć zwłoki poprzedniego gościa, który mnie zaczepiał – odparłam beztrosko.

- Co druga to jebnięta – koleś odszedł ze skrzywioną miną.

- Ten tekst zawsze działa – mruknęłam do siebie z zadowoleniem i zeskoczyłam ze stołka. W oddali wypatrzyłam zielonooką, która była coraz mniej zadowolona ze stania w kolejce. Mi z kolei nie uśmiechało się czekać na nią i być narażoną na ataki żałosnych podrywaczy. Postanowiłam pójść na parkiet i potańczyć dopóki wilczyca nie wróci.

Po drodze rzuciłam okiem w stronę wampira. Na nieszczęście, nasze spojrzenia się spotkały, a w jego oczach dostrzegłam dziwny błysk. Zignorowałam to i odwróciłam w stronę parkietu, gdy wamp-palant znalazł się przede mną.

- Zaczekaj.

- Odwal się, koleś – warknęłam, wymijając go.

- Ale ja chcę wiedzieć tylko jedno, ślicznotko – złapał mnie za nadgarstek.

- Dotknij mnie jeszcze raz, a dopilnuję, żebyś zgnił w lochu – syknęłam wrogo, wyrywając dłoń. Chłopak się zaśmiał.

- Ty mnie w nim zamkniesz? - ironizował.

- Ja? - zakpiłam – Dlaczego mam sobie brudzić ręce? Marcel się tym zajmie – odparłam triumfalnie. Każdy wampir w Nowym Orleanie podlegał ciemnoskóremu, albo przynajmniej znał jego imię.

- Więc to prawda – szatyn nagle spoważniał – Marcel rządzi miastem? - zapytał.

- Urwałeś się z choinki? - prychnęłam i szybkim krokiem uciekłam na parkiet. Ukryłam się w tłumie i po chwili dopasowałam do piosenki. Zatraciłam kompletnie w muzyce, ignorując ludzi wokół.

Nuta była nieco psychodeliczna i działała pobudzająco. Wirowałam w jej rytm, lekceważąc fakt, że miałam towarzystwo. Reflektory migały co sekundę, ale rozpoznałam twarz wampira. Z ust nie schodził mu cwaniacki uśmieszek.

Spojrzałam na niego z pogardą i dalej tańczyłam. Nie zamierzałam przerywać, tylko dlatego, że jakiś krwiopijca się napatoczył.

Dupek stał przez chwilę w jednym miejscu i po prostu mi się przyglądał, co jakiś czas oblizując splamione krwią wargi. Wkurzał mnie cholernie.

Obróciłam się do niego tyłem, żeby nie musieć oglądać jego mordy, gdy poczułam dłonie na biodrach. Przeszedł mnie dreszcz, ale postanowiłam bawić się dalej. Co ten dureń myśli? Że mnie sparaliżuje? No to się zdziwi.

Położyłam ręce na dłoniach mężczyzny i zaczęłam zmysłowo kręcić biodrami. Musiało go to zaskoczyć, ale natychmiast wyczuł o co chodzi. Tańczyliśmy razem, a wampir jeździł dłońmi po moim ciele, zahaczając o pośladki. Czułam na karku jego gorący oddech, a parę razy coś ostrego musnęło mnie w szyję. Jestem pewna, że koleś wystawił kły i rozważał, czy warto mnie ugryźć.

Nagle zrobiłam obrót i objęłam szatyna za kark, patrząc mu zaciekle w oczy. Ten tylko się uśmiechnął bezczelnie i chwycił za pośladki. Nie wiem czemu, ale jego obecność była na swój sposób magnetyzująca. Może i był to dupek, który obraził moją przyjaciółkę, ale braku wyglądu nie można mu było zarzucić. W dodatku te oczy. W kolorze gorzkiej czekolady, przeszywające na wskroś...

Dotyk też miał zdecydowany. Chociaż i tak najwięcej emocji wywoływał filuterny uśmiech.

Sama nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Może alkohol szumiący w głowie, albo hipnotyczna muzyka? Lub zwyczajnie to, że gość był przystojny.

Nagle, przybliżyłam swoje usta do ust wampira. Ten przejął inicjatywę i niemalże wgryzł się w moją wargę.

Nie minęła chwila, a staliśmy w kącie i się całowaliśmy. Czułam posmak krwi, którą nie tak dawno wypił z tych dziewczyn, ale to mnie nawet bardziej nakręcało. On mnie nakręcał. Szatyn umiał całować. Było to zachłanne i zdecydowane, tak samo jak jego dłonie, błądzące po moim ciele z zawrotną szybkością.

Prawie wpadłam w jakiś trans, gdy oprzytomniałam i odsunęłam się od chłopaka. Ten spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony, a ja wtedy odeszłam bez słowa. Najwyższa pora wracać do domu, bo znając życie, zrobię coś głupiego.

Dopadłam do czekającej w kolejce Hayley, której właśnie podano nasze piwa.

- Ja się zmywam – mruknęłam.

- Co? Ale właśnie je dostałam – odparła szatynka, podając mi pokal.

- Dobra. To zrobimy tak – westchnęłam, wychylając całe piwo w ciągu minuty. Szatynka patrzyła na mnie z dziwną miną, ale potem się roześmiała.

- Ok – wzruszyła ramionami i również wypiła swoje. Ludzie przy barze patrzyli na nas jak na alkoholiczki. Chyba muszę ograniczyć pobyty w Rousseau's. Uzależnię się od tego bourbona!

- Ty możesz zostać, nie bronię ci przecież – burknęłam.

- To czekanie mnie dobiło – odpowiedziała lakonicznie – Swoje się wybawiłam. Idziemy?

- Tak, idziemy – kiwnęłam głową i obie poszłyśmy do szatni po kurtki.

Pomimo tego, że chciałam wracać sama, Hay jak zwykle postawiła na swoim i stwierdziła, że musi mnie odprowadzić. Wzruszyłam tylko ramionami i pozwoliłam jej robić za mojego ochroniarza.

Szłyśmy uliczką, wdychając rześkie, nocne powietrze i gadałyśmy o błahostkach. W międzyczasie rozmyślałam o chłopaku, z którym niepotrzebnie się obściskiwałam. Wyzwałam inne laski od łatwych, a sama poleciałam na jego urok, ech. Alkohol to jest jednak zdradliwy...

- Czy coś się ciekawego działo, podczas gdy ja koczowałam przy barze? - zagaiła nagle.

- Nie bardzo – ucięłam.

- Kłamiesz – parsknęła nagle.

- O, na Boga, czy wszystkie wilkołaki muszą wyczuwać kłamstwo? - zirytowałam się.

- Kogo poderwałaś? - dała mi przyjacielskiego kuksańca.

- Nikogo – prychnęłam.

- Znowu błąd – posłała mi złośliwy uśmieszek.

- Och, całowałam się z takim jednym ciachem, lepiej? - zakpiłam.

- Masz jego numer? - spytała.

- Nie? - zaśmiałam się nagle. To ostatnie piwo zaczęło działać.

- Szkoda – westchnęła.

- Właśnie dobrze – burknęłam i postanowiłam również pomęczyć przyjaciółkę niezręcznymi pytaniami – A jak tam ty i Jack? - mruknęłam znacząco.

- A co ma być? Jesteśmy przyjaciółmi.

- Jaaaasne – przewróciłam oczami.

- A jak tam ty i Dylan? - odbiła piłeczkę.

- Dylan nie żyje – rzuciłam obojętnie.

- Przykro mi – spojrzała przepraszająco.

- Tak to już bywa, ale rzeczywiście szkoda – uciekłam wzrokiem w bok.

- Tak sobie teraz myślę – powiedziała Hay – Jak jako wampir będziesz chciała wyłączyć człowieczeństwo, to nie będzie żadnej różnicy – ewidentnie piła do mojego braku empatii.

- Nom – wyszczerzyłam się do szatynki. Wilczyca odprowadziła mnie pod samą bramę, a potem zniknęła w ciemnościach.

Spokojnie weszłam na teren dziedzińca, gdy dopadło do mnie kilku wampirów. Nie mieli przyjaznych min.

- No już – rozłożyłam ręce na boki – Wyżyjcie się – przejechałam wzrokiem po zgromadzonych.

- Spokojnie, ludzie. To Colline i ona jest nietykalna – usłyszałam w górze głos Marcela. Stał na balkonie i opierał ręce o balustradę.

- Co tu się dzieje? - spytałam spokojnie.

- Uczę nowych czujności – odparł ciemnoskóry – W porządku, możecie odejść – zwrócił się do krwiopijców.

- Otworzyłeś szkółkę harcerską? - zakpiłam, na co czarnooki zszedł szybko na dół.

- Miło, że w końcu wróciłaś do domu – spojrzał na mnie ojcowskim wzrokiem.

- Nie zaczynaj – przewróciłam oczami – Potrzebuję jakiegoś oderwania od rzeczywistości – dodałam.

- Wiesz jaka jest sytuacja – warknął.

- Jak zwykle – wzruszyłam ramionami, kierując się w stronę dolnego wejścia. Jakoś nie miałam ochoty wchodzić po schodach.

Mijałam korytarz z wiszącymi na ścianach obrazami, gdy jeden z nich przykuł moją uwagę.

Przetarłam oczy i zaczynałam się wpatrywać w sylwetkę chłopaka, z którym się całowałam na imprezie!

- Marcel? - zawołałam przyjaciela.

- Co się stało? - w mig pojawił się przy mnie.

- Wiesz kto to jest? - wskazałam palcem na szatyna.

- Kol Mikaelson – odrzekł. Zrobiłam wielkie oczy.

- To, jest Kol Mikaelson? - zamrugałam gwałtownie.

- Tia – mruknął – Psychotyczny szaleniec. W sumie jak wszyscy Mikaelsonowie, tylko on przynajmniej nie kryje się z tym, że jest niebezpiecznym świrem – dorzucił – Elijah wkłada garnitur, żeby wmówić sobie, że nie jest taki jak jego braciszkowie – wtrącił.

- Aha. Fajnie – palnęłam.

- Collie? Wszystko ok? - Gerard zaczął mi się przyglądać.

- Tak, idę do siebie – mruknęłam – Zmęczona jestem – ziewnęłam dla lepszego efektu i poszłam, próbując wyprzeć wspomnienie o dzisiejszej nocy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top