✞Rozdział 59✞

Świt nastał szybciej, niż mogłam przypuszczać, zatem szybko zebrałam się z cmentarza i wróciłam do domu. Skróciłam sobie drogę przez dachy budynków, toteż miałam okazję podziwiać różowe jeszcze niebo i pomarańczowe obłoki. Przystanęłam i usiadłam po turecku na krawędzi, skupiając wzrok na unoszącej się słonecznej kuli. Poranny wietrzyk musnął moją skórę, w oddali zaświergotały ptaki, a z jakiejś uliczki rozbrzmiały dźwięki muzyki. Poczułam spokój. Nie musiałam myśleć o niczym innym, jak o tym cudnym poranku. Żadnych zmartwień, żadnych sprzecznych uczuć. Tylko bezkresny spokój i relaks, którego brakowało mi od dawna.

***

Bez entuzjazmu pchnęłam przeszklone drzwi i znalazłam się w hotelowym lobby. Portier skinął na mnie, witając się oficjalnie. Pomachałam mu od niechcenia i dzierżąc w dłoni buty, wśliznęłam się do pobliskiej windy, by pojechać na swoje piętro. W korytarzu czekała na mnie niemiła niespodzianka.

— Długo się naczekałam – Hayley zerwała się z podłogi i stanęłyśmy twarzą w twarz.

— A kazał ci ktoś? – prychnęłam lekceważąco, przekręcając klucz w zamku.

— Przestaniesz się zachowywać jak idiotka? – szarpnęła mnie za ramię, na co wystawiłam kły.

— Ja się zachowuję jak idiotka? – odbiłam piłeczkę – Przecież nie kazałam ci czekać pod drzwiami jak jakaś stalkerka – skwitowałam, wchodząc do środka. Wilczyca wepchnęła się, nim zdążyłam zamknąć drzwi – Odpuść, dobra? Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy, czy coś – rzuciłam buty w kąt i skrzyżowałam ręce na piersiach.

— A może właśnie wzbudzę – nie ustępowała – Col, domyślam się, że uczucia cię przerosły, ale wyłączenie ich to kiepski pomysł – zaczęła, na co zareagowałam znudzonym jękiem.

— Ta dyskusja jest zbędna – ucięłam – Nie zrozumiesz jak dobrze mi jest bez uczuć, bo nie możesz się postawić na moim miejscu – nalałam sobie pozostawionego wcześniej soku do szklanki – Cały mój charakter opiera się na wiecznym neurotyzmie, niestabilności psychicznej i nieumiejętności kontrolowania własnych emocji – upiłam łyk orzeźwiającego napoju – Wszyscy wokół to wykorzystują. Myślisz, że chciałabym do tego wrócić, skoro teraz po raz pierwszy jestem panią sytuacji? – posłałam jej sarkastyczny uśmieszek.

— Ok, słuchaj – powoli traciła cierpliwość – Nie znam się na tym, nie jestem wampirem, ale potrafię rozpoznać, kiedy coś jest z tobą nie tak – wypomniała mi – Musi być coś, co przekona cię do odzyskania człowieczeństwa!

— Dlaczego aż tak ci na tym zależy? – spytałam – Przecież dalej możemy być przyjaciółkami, o ile obiecasz, że przestaniesz mnie zmuszać do włączenia emocji – zasugerowałam wspaniałomyślnie, ale jej do śmiechu nie było.

— Nie będę się przyjaźnić z bezuczuciową Colline, tylko z tą normalną – odrzuciła propozycję.

— Normalną? – żachnęłam się – Obrażasz mnie, Hay – wydęłam usta – Poza tym, jaka jest różnica pomiędzy Collie z uczuciami i bez? – prychnęłam, opadając na kanapę – Czy Marcel ci nie napomknął, że jestem kimś w rodzaju bezlitosnej bestii? – moje łuki brwiowe poszybowały w górę czoła.

— Oczywiście – parsknęła – A ja mu na to, że nikt nie jest idealny i powinien przestać wieszać na tobie psy – odpowiedziała.

— Wow. Ujęła mnie ta twoja riposta – obnażyłam cyniczny uśmieszek.

— Wiesz, że te twoje komentarze są żałosne? – zmieniła ton. Widziałam w jej oczach pogardę – Udajesz teraz wielce obojętną na wszystko, badassową sukę, a prawda jest taka, że nie potrafiłaś się nawet uwolnić od Klausa – wypunktowała. Prychnęłam na te słowa. Jej teksty spływały po mnie jak po kaczce. Gdyż nie miały w co godzić. No przecież nie w serce! – Z całym szacunkiem, Collie, ale jesteś kurewsko słaba – uśmiechnęła się z wyższością.

— No i po co się tak produkujesz? – wygięłam wargi w podkówkę – Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. W sumie, nigdy nie obchodziło, ale teraz to już w ogóle – wzruszyłam ramionami.

— Myślę? – zadrwiła – Powtarzam zwykłe fakty – nie ustępowała – Zawsze chciałaś być silna i niezależna, ale prawda jest taka, że ci to nie wyszło – kontynuowała – Mikaelsonowie zrobili sobie z ciebie zabawkę, wmanewrowali cię w zdradzenie Marcela, który życie by za ciebie oddał, a miłość do Klausa sprawiła, że nie byłaś w stanie tego znieść i pozbyłaś się uczuć – zakończyła, nalewając sobie Bourbona do szklanki – Dociera do ciebie, jak żałosna jesteś? – postawiła ostateczne pytanie.

— Taką masz strategię, co? – powieka mi drgnęła i gwałtownie podniosłam się z miejsca – Ja nawet po tych wszystkich przeżyciach i tak jestem lepsza od ciebie – wysyczałam – Gdyby nie ja, nie miałabyś żadnych przyjaciół – zaśmiałam się szyderczo – Wszyscy cię olewają, jesteś tylko zagubioną, wystraszoną sierotką, która uporczywie trzyma się myśli, że mamusia i tatuś gdzieś tam jednak żyją – symulowałam płacz. Hayley patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

— Nie wciągaj do tego moich rodziców – warknęła przez zaciśnięte zęby.

— Dlaczego? – zdziwiłam się – Wszakże to pogoń za rodzinnym ciepełkiem przywiodła cię do Nowego Orleanu, prawda? A może opuściłaś Mystic Falls, bo tam i tak wszyscy mieli cię w dupie? – wbijałam coraz to ostrzejsze szpilki.

— Ty za to miałaś rodzinne ciepło i nie potrafiłaś go docenić, wolałaś się pławić w luksusie, jaki zapewniali Pierwotni – dała kontratak – Jaka szkoda, że przy okazji zostałaś dziwką Klausa – zadała cios poniżej pasa. Poczułam nagły przypływ znajomego ciepła. Rodziła się we mnie wściekłość, do której z oczywistych powodów nie mogłam dopuścić.

— To z twojego powodu wplątałam się w układy z tym złamasem! – podniosłam głos. W spojrzeniu wilczycy mignęła nadzieja – Może gdybyś nie była taka beznadziejna i umiała się sama obronić, to nie musiałabym być niewolnicą tego śmiecia!

– A czy ja cię prosiłam o to? Nie zwalaj na mnie winy, kretynko – podjudzała mnie.

— Chcesz, żebym włączyła uczucia, tak? – nie panowałam już nad emocjami, wobec czego przybrałam maskę bestii, szpanując złotymi ślepiami.

— Tak, Collie, chcę! – zaryzykowała i dała mi z liścia. Rzuciłam się na nią, przytwierdzając ją do podłogi, aż zaskrzypiała. Szatynka irytowała mnie niemiłosiernie i pragnęłam ją rozszarpać – Jesteś blisko, czuję to – stłumiła grymas bólu, kiedy z całych sił ściskałam jej nadgarstki.

— Nic kurwa nie czujesz – owinęłam palce wokół jej szyi i zacisnęłam, dysząc z obłędem w oczach.

— Thhho bholi... — wyksztusiła.

— Będzie o wiele gorzej, jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, rozumiesz? – kolanami cisnęłam jej żebra.

— ... — źrenice jej się zwęziły, a białka powiększyły. Wskutek mojego ucisku traciła przytomność.

— Pozerka – puściłam gardło wilczycy i podniosłam się z niej. Hayley natychmiast wzięła głęboki wdech i próbowała opanować drżący, świszczący oddech. Siedziała niepewnie na podłodze i trzymała się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą ją dusiłam. Posłała mi sfrustrowane spojrzenie i ślepo wierzyła, że mimo wszystko eksperyment odniósł sukces, ale szybko zwątpiła, kiedy ujrzała mój zimny, wyzuty z emocji wzrok – Wynoś się stąd. Nic nie wskórasz – pokręciłam głową i udałam się w kierunku łazienki.

***

Kilka godzin później wyszłam z parującej kabiny i odświeżona mogłam zacząć dzień. Hayley opuściła mój apartament, dochodząc do wniosku, że ani prośbą, ani groźbą nie uruchomi mojego człowieczeństwa.

Powinna być mi wdzięczna, że mimo wszystko okazałam jej łaskę i nie zabiłam, ale obrażanie się jest zdecydowanie bardziej w jej stylu. Nie mogła wejść w moje buty. Nikt nie mógł. Oczyściłam umysł ze zbędnych myśli i nie widziałam sensu w tworzeniu nowego chaosu. W imię czego? Bo tak trzeba?

***

Wylegiwałam się w szlafroku na skórzanej kanapie i przełączałam bezmyślnie kanały w telewizji. O tej porze mogłam co najwyżej liczyć na powtórki ckliwych seriali i wiadomości. Żadna z tych opcji nie wydawała się interesująca, zresztą i tak pięć minut później przyjechała obsługa ze śniadaniem do pokoju. Bezwstydnie wykorzystałam młodą kelnerkę jako worek na krew i kazałam jej zapomnieć o wszystkim, gdy tylko przekroczy próg moich drzwi.

Schrupałam croissanty, popiłam herbatą i przyszło na wybranie stroju. Padło na czarną, obcisłą bluzkę z golfem, szarą spódniczkę w kratkę i z łańcuszkiem i kabaretki. Machnęłam lekki makijaż, dodając tym razem róż na policzki i rozświetlacz na nos, kąciki powiek oraz łuk kupidyna, a usta musnęłam grubą warstwą krwistoczerwonej szminki. Czas mijał szybko, a musiałam jeszcze zawitać do Marcela i podarować mu prezent. Wsunęłam okulary przeciwsłoneczne i założyłam białe trampki. Dopełnieniem była skórzana kurtka, do której upchnęłam telefon. Byłam gotowa do wyjścia.

***

Stanęłam tuż przy krypcie i przyłożyłam smukłą dłoń do najciemniejszego kamienia. Otworzyło się wejście i niczym mysz skoczyłam do środka. Thierry leżał tak, jak go zapamiętałam. Siny, sztywny i z wyrazem krzyku zastygniętym na błękitnych ustach. Dużo ważniejsze było jednak serce. Serce spokojnie spoczywające wewnątrz klatki piersiowej mężczyzny. Nienaruszone, gdyż nieszczęśnik wyzionął ducha po przełknięciu mojej krwi. Działałam w obronie własnej. Vanchure zaatakował mnie, próbował zabić, a jedyną linią obrony wydało się to, co najbardziej nieoczywiste. Nim najbardziej oddany sojusznik Marcela zdążył wyrwać mi serce, wbiłam kły we własną rękę i wepchnęłam ją wampirowi do gardła. Kilka zdradzieckich kropel spłynęło mu w dół przełyku i Thierry skonał, krztusząc się.

— Dla jasności, to nigdy cię nie lubiłam – rzuciłam do trupa, pochyliłam się i dokonałam gwałtownego przeszczepu – Jednak musisz przyznać, że umożliwiłam ci spotkanie z tą twoją niunią. Powinieneś bić mi pokłony – prychnęłam, wkładając serce do wcześniej przygotowanego pudełka. Kol zadbał o szczegóły i nawet zostawił kartkę.

Dziękuję za cudowną noc, księżniczko.

— Zaiste było cudownie – uśmiechnęłam się słabo i wytaszczyłam ciało Thierry'ego z krypty. Postawiłam pudełko na ziemi i obwiązałam je żółtą wstążką. Zaciągnęłam nieboszczyka na kamienny ołtarz i wyjęłam zapalniczkę. Bez najmniejszego zawahania podpaliłam zwłoki krwiopijcy, przez chwilę patrzyłam w ogień, a potem podniosłam prezent dla Marcela i odeszłam z miejsca zbrodni, pozostawiając za sobą jedynie gęsty dym...

***

W powietrzu dawało się wyczuć tęgą atmosferę, kiedy wkroczyłam na teren królestwa ciemnoskórego. Gdy stanęłam w progu, nie wyglądał na zadowolonego. Zebrane wokół, ubrane na czarno wampiry poruszyły się na mój widok, niczym spłoszone zwierzęta.

— Nie masz dosyć? – warknął na powitanie. Mój wzrok spadł na wiszące u sufitu zwęglone zwłoki Gii. No tak. Kai precyzyjnie rzucił zaklęcie.

— Nie znalazłeś klucza? – zrobiłam sztuczną smutną minkę.

— Colline, wyjdź stąd – jeszcze nigdy jego głos nie był w stosunku do mnie taki lodowaty i nieprzyjemny. Och, do jak wielkiej ostateczności musiałam go doprowadzić?

— Daj spokój, Marcel – przewróciłam oczami – Chyba nie spodziewałeś się, że z głupim uśmieszkiem na twarzy przyjmę twoją ofertę i z pokorą zostanę mentorką Gii? – zachichotałam złośliwie. Gerard przeszywał mnie wzrokiem. Chociaż brakowało mi teraz barwnego wachlarza uczuć, wciąż z psychologiczną precyzją umiałam go rozpoznawać u innych. W tym momencie wampirem targały żal, gniew i rozczarowanie.

— Tym razem przegięłaś – patrzył na mnie jak ktoś zupełnie obcy. Uchodził za twardego mężczyznę, lecz ostatkiem sił powstrzymywał gorzki płacz, który zapewne przyniósłby mu ulgę.

— No weź, zawsze oczekujesz po mnie najgorszego i twoje hipotezy się sprawdzają – prychnęłam, czując na sobie wzrok zgromadzonych – Miałeś rację. Nie powinieneś się cieszyć? – wydęłam niewinnie usta.

— Wolałbym się mylić, ale nie, Colline! – podniósł głos – Nie cieszy mnie to, że stałaś się bezwzględną bestią! Nie masz pojęcia, jakie konsekwencje niesie ze sobą brak człowieczeństwa. Zatracisz się w nim tak bardzo, że wkrótce nie zdołasz go w sobie obudzić – wycedził – Tego właśnie pragniesz? Życia w wiecznej obojętności, pozbawionej smaku pustej namiastki egzystencji? – przepełniała go gorycz. Kolejny się znalazł z mową motywacyjną.

— Owszem – kiwnęłam głową – Tamta Colline ma i tak zbyt wysoki kompas moralny. Nie żyje w stu procentach tak, jak chce – słowa wypływały z moich warg bez zastanowienia, nasączone chłodem i obojętnością – Dopóki brak emocji będzie mnie zadowalać, zamierzam się nim rozkoszować – syknęłam – I ani ty, ani Hayley, ani nikt inny mi tego nie zabroni – postawiłam sprawę jasno – Tutaj masz przyjacielskie przypomnienie, dlaczego warto wziąć moje słowa do serca – parsknęłam odruchowo przy ostatnim słowie i wręczyłam Marcelowi pudełko.

— Co to jest? – zażądał odpowiedzi.

— Prezent, w który włożyłam mnóstwo serca – puściłam mu oko – Słowo klucz to Skrzypek na Dachu, ale bez skrzypiec – wzruszyłam ramionami i ulotniłam się wampirzym tempem, nim Marcel odpowiedział na moją zaczepkę.

***

Godzinę po wyjściu Colline, a także innych wampirów, Marcel został sam z Joshem. W dalszym ciągu nie udało się ściągnąć ciała Gii na dół, zatem zarzucili na nią czarną płachtę, by choć w ten sposób oddać jej godną cześć.

Ciemnoskóry siedział na kanapie i pił Bourbona, który znieczulał go dostatecznie, by nie myśleć o całej sytuacji. Jego wzrok spoczywał na obwiązanym żółtą wstążką pakunku. Nie musiał go otwierać, żeby wiedzieć, co jest w środku.

Colline zabiła Thierry'ego. Wyrwała mu serce. Na tę myśl Gerard pociągnął większy łyk trunku i potarł dłonią skronie.

— Bardzo mi przykro, Marcel – Josh usiadł obok i położył rękę na jego ramieniu – Wiedz, że robiliśmy wszystko, by znaleźć ten klucz, ale...

— To nie twoja wina, Josh – odparł smutno wampir – Tylko Colline. To ona pastwiła się nad Gią, a ja głupi wierzyłem, że jest dla niej jeszcze nadzieja – prychnął.

— Wyłączyła uczucia i nie jest sobą. Na pewno wszystko się ułoży, kiedy je odzyska – brunet usiłował dodać przyjacielowi otuchy.

— Naiwne pierdolenie – czarnooki zgasił jego zapał – Skrzywdziła ją już wcześniej. Nie potrzebowała braku uczuć, by być wyrachowaną socjopatką – uciął smutno.

— Wiem, że mój optymizm to słabe pocieszenie, ale wierzę, że sytuacja się mimo wszystko wyprostuje – Josh nie zamierzał przytakiwać Marcelowi i nazywać Colline socjopatką. Nie lubił osądzać ludzi, gdyż sam nie chciał być osądzany. W gruncie rzeczy, dziewczyna ani razu nie była dla niego niemiła, nie licząc momentu, kiedy jeszcze się nie znali. Nie zaatakowała go, nie obrażała. A od innych wampirów słyszał ciągle, że Collie to wredna, wyrachowana egoistka. Sam Marcel często się tak o niej wyrażał, nawet gdy ich relacje były poprawne. Josh nigdy nie rozumiał tej wrogości względem szatynki.

— Skoro jesteś takim optymistą, to może powinieneś postawić totka – zasugerował żartobliwie Gerard, chociaż humor miał paskudny.

— Chciałbym, ale w taki sposób to nie działa – odparł brunet – Dzwoniłeś do Daviny? Może ona coś poradzi na te... łańcuchy? – zmieszał się.

— Tak, dzwoniłem. Przyjdzie po spotkaniu rady czarownic. Ktoś zostawił na cmentarzu płonące ciało – mruknął.

— Nie mógł wybrać lepszego miejsca – wzdrygnął się Rosza.

— Nie mogła – poprawił go – Tylko Colline lubi urządzać takie przedstawienia – wypił duszkiem resztkę alkoholu i podniósł się raptownie z kanapy. Odstawił pustą szklankę, zgarnął kurtkę z oparcia krzesła i poszedł w kierunku drzwi.

— Dokąd idziesz? – zdumiał się Josh.

— Przejść się. Pomyśleć. Dotlenić – odpowiadał półsłówkami i zniknął z pola widzenia.

***

Były król krwiopijców wtopił się w gęstniejący tłum, przechodzący ulicami Francuskiej dzielnicy. Miasto budziło się do życia i zewsząd dochodziły smakowite zapachy i melodyjne dźwięki. Mieszkańcy rozpoczęli już przygotowania do karnawału, który miał się wkrótce odbyć w Nowym Orleanie. Kiedyś Marcel je uwielbiał, chętnie w nich uczestniczył, zresztą z Colline u boku, kiedy ta była jeszcze niewinną, słodką dziewczynką. Mężczyzna skarcił się w myślach za wracanie do tematu Bellworte i zadarł głowę, by zająć czymś mózg. Nagle usłyszał wołanie.

— Marcel? – brunet wrócił na ziemię i ujrzał blondwłosą piękność, jego bliską znajomą – Cami.

— Cześć, Cami – rozpogodził się na widok kobiety i podszedł bliżej.

— Co ty robisz w tej części dzielnicy? Klaus cię zabije – zmartwiła się, poprawiając pasek od torebki.

— Zawiesiliśmy chwilowo wojnę. Tak jakby – odrzekł wampir – A nawet jeśli Klaus przyszedłby tu i wyrwał mi serce, to szczerze jest mi wszystko jedno – dodał.

— Zarówno ludzie jak i wampiry raczej nie są obojętni na śmierć – postawiła tezę – Mów, co się stało.

— Jestem w żałobie i próbuję pozbierać myśli.

— W żałobie? – powtórzyła – Kto u...

— Ej, jeśli chcesz odbyć ze mną rozmowę terapeutyczną, to daj się zaprosić na kawę, żeby wyglądało to bardziej naturalnie – przerwał jej, uśmiechając się słabo. Blondynka parsknęła śmiechem.

— Nie skasuję cię za rozmowę, jeżeli zapłacisz i pozwolisz mi wybrać kawiarnię – błysnęła sprytem. Marcel się zaśmiał.

— Zgoda – kiwnął głową – Gdzie zatem idziemy, pani psycholog? – rzucił flirciarsko, na co Cami poczęstowała go jednoznacznym spojrzeniem. Na nią takie teksty nie działały.

— Tutaj na rogu jest przytulna, kameralna kafejka – wskazała ruchem głowy – Za mną, inaczej się zgubisz – przeszła między tłumem ludzi, nawet się nie oglądając za siebie. Krwiopijca skrzyżował ręce na klatce piersiowej, po czym podążył za dziewczyną, śmiejąc się w duchu. Dobrze, że wyszedł z domu. Bardzo lubił towarzystwo śmiałej barmanki.

***

Siedzieli przy stoliku już dobre półgodziny, upajając się swoją obecnością i sącząc wyśmienite cappuccino. Marcel streścił Cami swoje problemy, a blondynka słuchała w skupieniu, współczując mu każdego kłopotu. On natomiast czuł ulgę, że może się wygadać komuś neutralnemu, kto nie ma nic wspólnego z tym całym nadnaturalnym bagnem.

— Czyli Colline wpadła w szał zabijania – podsumowała cicho O'Connell. Nie chciała, by ktokolwiek słyszał o tym, jaki temat podjęła z mężczyzną – Nie wiem, co powiedzieć, ale wiem, że mogę ci współczuć – rzuciła z nutą smutku – Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego, a ty straciłeś dwójkę ważnych dla ciebie osób – kontynuowała – Nie będę plotła głupstw w stylu „czas leczy rany", bo ciężko sobie wyobrazić to w tym momencie – dodała, na co Marcel rzucił mrukliwe „dzięki" – Jednak gwarantuję ci, że żal i gniew to naturalny proces żałoby. Teraz jesteś wzburzony, pełen negatywnych emocji względem Colline, zresztą słusznie, bo nie ma żadnego usprawiedliwienia dla jej czynów, ale teraz musisz dojść do siebie psychicznie. Odciąć się, wyjechać gdzieś, czy skupić na czymś, co odciągnie twoją uwagę od złych myśli – zakończyła swój wywód.

— To nie takie proste, Cami – westchnął ciemnoskóry – Dla wampira takie odcięcie się jest trudniejsze, bo odczuwamy wszystko mocniej, niż człowiek. Radość zamienia się w euforię, złość w furię, a żal i smutek dewastują nas psychicznie – upił łyk kawy – Gdybym chciał ochłonąć i dojść do siebie, najprawdopodobniej wyłączyłbym emocje, na co mam zresztą ochotę.

— Nie wolno ci tego zrobić, Marcel – blondynka świdrowała go wzrokiem – Poznałam naturę wampirów wystarczająco i wiem, że jesteście wyjątkowo emocjonalni, jednakże każde z uczuć da się kontrolować, niezależnie od tego, jak silne ono jest – próbowała go przekonać – Najważniejsze, żebyś nie dał się skusić łatwej ucieczce od problemów – zastrzegła – Otocz się osobami, którym na tobie zależy.

— Wezmę tę radę pod uwagę – uśmiechnął się. Rozmowa z dziewczyną na swój sposób mu pomogła.

***

Klaus z ogromną niechęcią wybierał się na spotkanie rady. Wolał inaczej spędzić popołudnie, ale zasztyletowanie Elijahy wiązało ze sobą konsekwencje. W sumie, co mu szkodziło uczestniczyć w tej maskaradzie? I tak podważy wszelkie propozycje innych przedstawicieli, a jak go wybitnie zdenerwują, to wszystkich zamorduje.

***

Nonszalanckim dla siebie zwyczajem wszedł bez słowa do kościoła i zajął miejsce na środku, zarzucając nogi na stół. Obecni już przedstawiciele innych kast spojrzeli na niego z oburzeniem.

— Jakim prawem okazujesz brak szacunku dla tego spotkania? – z krzesła poderwał się siwowłosy mężczyzna w podeszłym wieku. Pierwotny prychnął lekceważąco i już po chwili zaciskał swą dłoń na szyi wystraszonego człowieka.

— Jakim prawem zwracasz się do mnie w ten sposób, głupcze? – blondyn był gotów udusić nieszczęśnika.

— Zostaw go, Klaus! – scysję przerwał głos Hayley. Wchodząc, mieszaniec w ogóle jej nie zauważył.

— Nie wtrącaj się, mały wilczku – uciszył ją, ale puścił mężczyznę – Zastępuję mojego brata w roli przewodniczącego i nie przypominam sobie, by była jakaś konieczność organizowania posiedzenia – wrócił na miejsce.

— Nie masz pojęcia o roli dowódcy, durniu – wilczyca wydęła pomalowane błyszczykiem usta – Elijah przynajmniej nie wzniecał konfliktu pomiędzy członkami rady – fuknęła. Od kłótni z Colline była w podłym nastroju, dodatkowo posprzeczała się z Jacksonem i ogólnie czuła się niezrozumiana. Nie miała ochoty na spotkania rady, ale odpowiedzialnie przejęła funkcję liderki watahy. Siedziała tu dla swoich ludzi, nawet Kennera.

— Wręcz przeciwnie – warknął Klaus – Dowódca nie pozwala na brak szacunku, pilnuje swojej pozycji – posłał jej lodowate spojrzenie – Po cholerę zwołano spotkanie? Nie mam czasu, ani tym bardziej ochoty na uczestnictwo w tym teatrzyku.

— Umierają ludzie – głos zabrał starszy mężczyzna, którego Mikaelson przed sekundą zastraszał.

— O ile się nie mylę, to jedna z wad śmiertelności – odpowiedział bezczelnie niebieskooki.

— W parku znaleziono hordy zwłok! – podniósł głos śmiertelnik – Odpowiedz, dziwaku, czy macie z tym coś wspólnego! – wlepił w hybrydę oczekujący wzrok. Niklausowi nie trzeba było więcej. Skonfrontował się z siwowłosym i zdekapitował go jednym ruchem ręki.

— Postradałeś rozum?! – zawołała Marshall z niedowierzaniem. Jako jedyna zareagowała tak widowiskowo. Ciemnoskóry towarzysz zabitego wydał z siebie jedynie przelękniony lęk.

— Stul pysk albo będziesz następna – obdarzył ją złowrogim spojrzeniem. Dwójka młodych czarownic spuściła wzrok. Miały nadzieję na pojawienie się Genevieve. Nie wiedziały, że kobieta została bestialsko zamordowana. Wtem drzwi kościoła otworzyły się i do środka weszła osoba, której nikt nie spodziewał się tu zobaczyć. Biła od niej zimna aura, a po ustach błąkał się ni to obojętny, ni to złowieszczy uśmieszek. Hayley wmurowało w podłogę, natomiast Klaus poczuł znienawidzone ukłucie w sercu.

Dziewczyna odsunęła puste krzesło i zasiadła na nim, opierając podbródek na złączonych dłoniach, sunących po drewnianym stole.

— A pani to kto? – odezwał się reprezentant ludzi.

— Pani? – uniosła brwi – Nie postarzajmy mnie tak bardzo. Mam ledwie dwadzieścia lat. Mentalnie dziesięć – odpowiedziała, przyglądając się człowiekowi z zaintrygowaniem. Czuła jego strach i słyszała szum krwi płynącej w jego żyłach.

— Co ty tu robisz? – syknęła wilczyca.

— Szukam inspiracji – spojrzała na wilkołaczkę leniwie.

— Nie należysz do rady – rzuciła chłodno.

— I nie zamierzam – zatrzepotała rzęsami – Jednorazowo zastępuję Thierry'ego – dodała i zamilkła, bo tuż nad nią pojawił się Pierwotny.

— Wynoś się stąd, jeśli nie chcesz doświadczyć śmierci – gorący oddech Klausa palił, niczym ogień. Colline wstała i zrównała z nim swój wzrok.

— Cóż za milutkie przywitanie, Nik – parsknęła – Thierry jest niedysponowany, a ktoś musi reprezentować kastę wampirów, prawda? – zmrużyła oczy. Mieszaniec w odpowiedzi zaciągnął szatynkę na balkon, skąd niegdyś ją zrzucił.

— Jakoś nigdy nie przejawiałaś chęci należenia do wampirzej społeczności, a teraz chcesz być jej przedstawicielką? – prychnął, trzymając hybrydę za gardło. Tak bardzo chciał nią gardzić, móc spojrzeć w ten mętny, szaro—błękitny ocean i nie poczuć pętli owijającej się wokół szyi, zerknąć na te wykrzywione w szyderczy grymas usta i nie dać się impulsowi, który nakazywał się w nie wpić. Dziewczyna wywierała na niego ogromny wpływ. Wpływ, którego się brzydził.

Stojąc tu z nią teraz nie potrafił odgonić myśli o tym, jak pragnie ją pocałować, jak oddałby wszystko, żeby ona czuła to samo i jak kurewsko nienawidzi siebie samego za to, co jej zrobił i tym samym zaprzepaścił szansę na ich związek. W głowie miał mętlik, chciał ją za wszystko przeprosić, lecz nie miał pojęcia jak, bo przecież nigdy nie przepraszał.

Klaus Mikaelson był beznadziejnie zakochany w Colline Bellworte i to w najbardziej banalny sposób. Po prostu zawsze pragnął tego, czego nie mógł mieć, uwielbiał zdobywać to, co niedostępne, nieosiągalne. A dziewczyna nigdy nie dawała mu czytelnych sygnałów. Była zagadką, której nie mógł rozwiązać. Ciekawość przerodziła się w obsesję, podniecenie w żar pożądania. Nim się obejrzał, szatynka pochłaniała jego myśli.

Blondyn nie cierpiał przyznawać się do jakichkolwiek uczuć, tym samym nie chciał, by Colline kiedykolwiek dowiedziała się, że nie jest mu obojętna. Aczkolwiek to był tylko początek problemu.

Choć postanowił sobie, że nie wyzna jej miłości, bynajmniej nie znaczyło to, iż niebieskooka może zniknąć z jego życia. A ona chciała opuścić Nowy Orlean, zostawić go i mieć czelność wykreślić ze swojego rozdziału. Nikt nie opuszczał Klausa Mikaelsona, zwłaszcza bliscy. Rodzinę woził w trumnach, sprzymierzeńców trzymał krótko. Colline mógł dogłębnie zastraszyć, byle go nie zostawiła. Paranoja i strach przed samotnością przysłaniały mu zdrowy rozsądek.

— Ty również nie pasujesz do obrazu uczestnika rady miasta – zauważyła – Jesteśmy tu z tego samego powodu, Klaus – bez krępacji przeszywała go wzrokiem.

— Doprawdy, mała panterko? – nie zdradzał emocji – Oświeć mnie zatem.

— Nudzi nam się – odrzekła – Szukamy rozrywki – odparła ospale – Lubimy wzbudzać w innych strach i traktujemy to jako formę zabawy – zwieńczyła. Pierwotny puścił gardło Colline. Cofnął się kilka kroków i obrzucił ją intensywnym spojrzeniem.

— Wyłączyłaś człowieczeństwo – zawyrokował. Przed laty spotkał wiele „wybrakowanych" wampirów i wiedział, kiedy miał z takimi do czynienia. Krwiopijca bez emocji, jakikolwiek by wcześniej nie był, przypominał psychopatę. Miał pusty wzrok, a jego mimika trąciła zbyt dużą sztucznością i fałszywością. Wszystkich bez wyjątku łączyła jedna cecha – przesadna pewność siebie. A Collie, choć na ogół nie należała do nieśmiałych, to jej twarz była niczym płótno kolorowych barw. Klaus doskonale wiedział, jak wiele emocji potrafi wyrazić samo jej spojrzenie. Teraz widział tam nienaturalną i niepasującą do niej pustkę.

— Po czym poznałeś? – uniosła brwi.

— Mam niezawodną intuicję, a zwykle jesteś lepszą aktorką – syknął – Dlaczego wyzbyłaś się uczuć? – spojrzał wyczekująco.

— Nie twoja sprawa – zazgrzytała zębami.

— Skoro już się przede mną obnażyłaś, to moja – prychnął – Wampir nie wyłącza emocji bez powodu i byle komu tego nie zdradza – czuł, że coś wisi w powietrzu.

— Ano nie – zgodziła się – Po prostu tak mi jest wygodniej. Nie obciąża mnie emocjonalny rollercoaster – wyjaśniła – I mogę się zemścić na wszystkich, którzy mnie skrzywdzili, zawiedli i tym podobne – usta rozszerzyły jej się w nieszczerym uśmiechu.

— Cóż za idiotyczny powód – skomentował Klaus – Wyciszyłaś emocje, by widmo sumienia cię nie prześladowało?

— Tak i dzięki temu mogę robić wszystko, na co mam ochotę – triumfowała. Pierwotny przewrócił oczami. Nie wierzył w słowa dziewczyny. Tak łatwo ją przecież zmanipulował – Odpłaciłam się już Marcelowi, jesteś następny na liście – wzruszyła ramionami. Uśmiech Mikaelsona nieco zelżał.

— Mierz siły na zamiary, słodka Colline – zakpił – Nie zdołasz się na mnie zemścić, gdyż konsekwencje będą surowe – ostrzegł ją.

— O jakich ty konsekwencjach mówisz? – parsknęła – Nawet nie potrafisz mnie zabić – podeszła bliżej i ujęła jego twarz w dłonie. Oddech blondyna zrobił się cięższy – Teraz nic mnie nie obchodzi, zatem możesz wyciągać konsekwencje. Nie zapłaczę i właśnie to mi daje przewagę – patrzyła w jego błyszczące oczy – Biedny Nik – rozchyliła delikatnie usta – Zniszczę ci życie, tak jak ty zniszczyłeś moje – wyszeptała jadowicie – Nawet nie będziesz wiedział kiedy – już miała się odsunąć, gdy mężczyzna złapał ją za nadgarstki.

— Spróbuj, kotku – zacisnął szczękę – Tylko bądź świadoma, że odpłacę ci się wystarczająco, byś z rozpaczy włączyła człowieczeństwo, a potem pogrążyła się w otchłani cierpienia, z której nie ma odwrotu – wzrokiem przewiercał ją na wskroś.

— Wyzwanie przyjęte – uśmiechnęła się prowokacyjnie. W jej oczach pojawił się nonszalancki błysk, a Klaus stracił kontrolę i zatopił się w jej ustach. Walczył z tym dłuższą chwilę, jednak był zupełnie bezradny, widząc jej zadziorny uśmieszek. Napięcie między nimi go wykańczało.

— Nie tym razem – Colline nawet nie drgnęła, nie wspominając już o oddawaniu pocałunków. Wykorzystała bezbronność Pierwotnego i skręciła mu kark – Twoje sztuczki już na mnie nie działają – dodała, podziwiając jak blondyn upada na podłogę – A kazałeś mi zniknąć z twojego życia. Hipokryta – prychnęła i opuściła kościół. Hayley zaniepokojona sytuacją udała się na górę i znalazła nieprzytomnego mieszańca. Chociaż nie pochwalała zachowania bezuczuciowej Collie, to odczuwała satysfakcję, widząc mężczyznę takiego znokautowanego.

***

Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy dobiegłam do apartamentu. Zamknęłam z łoskotem drzwi i przechyliłam butelkę Bourbona do ust. Znajoma ostrość otuliła moje gardło i przywróciła umysł do trzeźwości.

Kiedy Klaus niespodziewanie mnie pocałował, nie czułam tego, co zwykle. Właściwie, to czułam pustkę, chłód, a nie żar i przyjemność. Nie odczuwałam tej bliskości i pożądania tak, jak zawsze, gdy ulegałam Pierwotnemu. Byłam zupełnie obojętna na te czułości, a mimo to doskwierało mi ukłucie w sercu, jakby całe ciało domagało się dopuszczenia do siebie emocji.

I budzące się pragnienie wygrałoby tamtą batalię, gdybym w porę nie unieszkodliwiła Klausa. Smak jego ust roztaczał w moim mózgu żywiołowe barwy, będące kwintesencją stłumionych uczuć. Nie mogłam do nich dopuścić, nie mogłam na nowo przeżywać tego wszystkiego.

— Wychodzi na to, że w moim przypadku zbyt łatwo przywrócić człowieczeństwo – mruknęłam do siebie, biorąc kolejny łyk alkoholu – Muszę się odciąć od tych, którzy prowokują u mnie reakcję – myślałam na głos, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nadstawiłam uszu i poznałam po oddechu, że wizytę składa mi upierdliwa terapeutka. W głowie przetoczyła się salwa przekleństw, ale potem stwierdziłam, że będzie zabawnie móc wyżyć się na Camille, bez obawy o to, co Klaus na to powie.

— Cześć, Colline – przywitała się – Mogę wejść?

— Głupia jesteś, przychodząc tutaj – oparłam dłoń o framugę drzwi i wzięłam łyk Bourbona. Usunęłam się z drogi i wpuściłam blondynkę, drąc łacha z potencjalnej rozrywki.

— Dowiedziałam się, że wyłączyłaś uczucia – klapnęła na kanapie – Nie wiem, na czym to polega, ale chcę się dowiedzieć i ci pomóc – zaoferowała się. Wybuchnęłam śmiechem. Nie dostarczał mi endorfin, po prostu automatycznie reagowałam w ten sposób na jej psychologiczne pierdolenie.

— Nie przypominam sobie, żebym cię prosiła o pomoc, ani nawet słowem nie wspomniałam o nowym miejscu zameldowania – prychnęłam – Czy twój psychologiczny zmysł nie podpowiada ci, że jesteś tu zbędna? – zapytałam rzeczowo.

— Mój psychologiczny zmysł podpowiada mi, że masz problemy, z którymi nie umiesz sobie poradzić – odpowiedziała rezolutnie.

— Jednym z problemów jest wrzód na dupie, którego nikt nie potrzebuje – posłałam jej szyderczy uśmiech – Masz na to jakąś radę?

— Nie wpuściłabyś mnie, gdybyś nie potrzebowała pogadać – nie dawała się zbyć.

— Hah, życie nie jest takie proste – zadrwiłam – Wpuściłam cię na wypadek, gdybym zgłodniała, znudziła się i potrzebowała zabawy – sprostowałam – Nijak to się ma do sesji terapeutycznej.

— Owijasz w bawełnę, by nie dopuścić do siebie prawdy – skwitowała z oficjalnym uśmieszkiem.

— Jesteś głupia czy tępa? – zirytowałam się – Nie należysz do naszego świata, nikt nie potrzebuje twoich porad, bo możesz je sobie co najwyżej wsadzić do podręcznika od psychologii, a nie testować na wampirach – wypomniałam jej. Spokój Camille mnie wyprowadzał z równowagi – Zajmij się lepiej swoim nudnym, ludzkim życiem i nie wpierdalaj się między wódkę, a zakąskę – wycedziłam.

— Moje podręcznikowe rady sprawdzają się także na wampirach – odparła niewzruszona – Nie staraj się przechytrzyć psychologa, bo polegniesz – dodała – Wiem o was sporo – pochwaliła się.

— Boki zrywać – zaszydziłam – Wiesz o nas sporo, tak? – uniosłam brwi – A wiesz, że wampir bez człowieczeństwa jest nieprzewidywalny? – skrzyżowałam ręce na piersiach.

— Wiem – kiwnęła głową – Marcel mi wyjaśnił – założyła nogę na nogę. Wydawało jej się, że ma na mnie sposób i po raz kolejny może się wykazać błyskotliwością. Tylko w mojej głowie kiełkował już diaboliczny plan. Plan, na który blondynka nie znajdzie rozwiązania...

— Marcel ci wyjaśnił? – prychnęłam – A wspomniał o zagrożeniu, jakie niesie ze sobą naturalnie nieobliczalny egzemplarz? – ciągnęłam tę gierkę.

— Stosujesz na mnie typową manipulację, która ma mnie skłonić do przemyśleń wobec tego, że nie do końca znam naturę wampirów, a ty sama uważasz się za wyjątek od reguły – podsumowała.

— Zabiłam przyjaciół Marcela, zachęciłam znienawidzonego wuefistę do samobójstwa i odebrałam życie dwójce bliskich znajomych – wyliczyłam i dostrzegłam w oczach barmanki niepokój – Brutalnie zamordowałam Genevieve, usłałam ulice miasta trupami i czuję osobliwą satysfakcję, patrząc jak inni umierają – wstałam z kanapy i zrobiłam krok w stronę O'Connell. Struchlała – Jestem wyjątkiem od reguły, którego twój psychologiczny móżdżek nie zdefiniuje – zakończyłam, rzucając się na dziewczynę i przewracając ją razem z sofą. Cami odepchnęła mnie i panicznie dopadła drzwi, szarpiąc za klamkę. Ani drgnęły.

— Pomocy! – waliła pięściami, krzycząc w nadziei, że ktoś ją usłyszy.

— Czyżbyś straciła profesjonalny osąd sytuacji? – zrobiłam niewinną minkę i nadgryzłam nadgarstek – Pozwól, że ułatwię ci zrozumienie wampirzej natury – złapałam ją od tyłu i zmusiłam do napicia się mojej krwi. Camille wyrywała się, ale byłam silniejsza. Trzymałam ją mocno, aż przestała walczyć i poddała się. Szarpnęłam gwałtownie, łamiąc jej kark. Ciało uderzyło w wypolerowany parkiet – Teraz zgrywaj bohaterkę – skomentowałam bezczelnie – Natrętna szmata – splunęłam pogardliwie i wspaniałomyślnie stwierdziłam, że zasłużyłam na drzemkę.



Zacznijmy od pytania za gwarantowany tysiąc:

Który z wątków w rozdziale najbardziej zszokował czytelnika?

A. Collie zabija Thierry'ego i daje jego serce w prezencie Marcelowi.

B. Klaus uświadamia sobie, że Collie stała się jego słabością i nie umie się przy niej kontrolować.

C. Collie kłóci się z Hayley i w ostatniej chwili powstrzymuje się od uduszenia jej.

D. Collie przemienia Cami w wampira.


Kto zabił ludzi w parku?

A. Collie.

B. Kol.

C. Kai.

D. Klaus.


Pytanie za milion!

Kto ma największe szanse, by przywrócić Colline człowieczeństwo?

A. Klaus.

B. Hayley.

C. Marcel.

D. Davina.


Muszę przyznać, że Collie bez człowieczeństwa jest przyjemna do pisania, ale wolę ją z uczuciami, przemyśleniami i tą całą nieobliczalnością. Co nie zmienia faktu, że no humanity Collie to na swój sposób ikona.  Nic jej nie obchodzi, zabija wszystkich, prowokuje i sięga po alko, gdy jest ryzyko, że emocje mogą dojść do głosu. Co jeszcze może się wydarzyć? I kto przywróci małej panterce jej prawdziwe ja?

CDN

JCBellworte


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top