✞Rozdział 57✞

Powiadają, że koniecznością jest zapamiętanie pierwszego snu w nowym miejscu. Ja śniłam o ucieczce i skoku z wysokości, a potem znikąd pojawił się jednorożec i odjechałam na nim w stronę tęczy. Ciekawe jak sennik to zinterpretuje?

***

Rozchyliłam powieki i przewróciłam się na drugi bok, by odłączyć telefon od ładowarki. Wczoraj w pośpiechu wrzucałam rzeczy do walizki na chybił trafił, dlatego obawiałam się, że będę musiała wrócić do rezydencji po resztę.

Zegar wskazywał 8:00, a pierwszy wykład miałam dzisiaj o 11:00. Zostawały trzy godziny na ogarnięcie życia, poza tym cierpiałam dzisiaj na bezsenność i różnicy mi to wielkiej nie robiło czy wstanę wcześniej czy później. Zwlekłam się z łóżka, okrywając się ulubionym szlafrokiem i zeszłam do (tak myślę) kuchni. Stojąca w kącie lodówka utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie zabłądziłam i bez większego entuzjazmu wyjęłam z niej plastikowy worek z krwią. Popatrzyłam smętnie na przelewający się płyn, ale żołądek wiedział swoje. Ostatnią rzeczą o jakiej myślałam było wyskakiwanie z mieszkania i polowanie, dlatego też mogłam się przemęczyć.

— Później to sobie odbiję – mruknęłam w eter i odkręciłam zabezpieczenie. Przystąpiłam do opróżniania woreczka, a gdy był pusty, zgniotłam go i wyrzuciłam do kosza. Wampirze śniadanie miałam już z głowy, przyszedł czas na coś bardziej ludzkiego. Wsadziłam łeb między półki i szukałam czegoś interesującego.

— Polecam Choco Dots – dobiegł mnie znajomy głos.

— Właśnie je rozważałam – wychyliłam głowę i zobaczyłam Josha.

— Jak tam? Ok? – zagaił. To pytanie można było zinterpretować na dwa sposoby. Próbował zacząć gadkę—szmatkę albo wiedział, co się stało.

— Wszyscy już wiedzą, co nie? – westchnęłam ciężko, wyjmując płatki. Założyłam drugą opcję.

— Jeśli przez „wszyscy" rozumiemy „mnie", to tak. Wszyscy już wiedzą – odparł brunet, a ja się zaśmiałam.

— Dużo nas w domu? – kontynuowałam, szukając miski.

— Bywało więcej, ale Klaus i Elijah...

— Ich zabili – dokończyłam za niego – Podczas rewolucji – dodałam, a on kiwnął głową.

— Ja tam od początku wiedziałem, że to zły pomysł i wolałem się nie mieszać. Mimo wszystko słabo, że Marcel stracił tylu ludzi – skwitował.

— No trochę – wzruszyłam ramionami. Los wampirów Gerarda był mi obojętny. Wyjątek stanowił Josh i tylko to miało znaczenie – To w sumie ile nas jest teraz? – drążyłam. Nie uśmiechało mi się widzieć jakiekolwiek ze znajomych twarzy.

— Na razie trójka, ale Marcel werbuje jakichś nowych – wyznał Rosza.

— Nie odpuści – prychnęłam, wlewając mleko do rondla – Nie obejdzie się bez kółka wzajemnej adoracji – zmarszczyłam brwi.

— Mi to tam nie przeszkadza. Zawdzięczam mu nowe życie. Innym pewnie też chce dać drugą szansę – wampir zajął krzesło.

— Mhm. To byłoby wzruszające, ale nie jest – podeszłam do okna i spojrzałam w dal – Minęło tyle czasu, a ja dalej nie potrafię mu wybaczyć, że nie chciał mnie przemienić. Jestem wściekła za każdym razem, kiedy słyszę o nowych rekrutach... — zacisnęłam dłonie w pięści.

— Hej, ale przecież i tak jesteś wampirem. Hybrydą nawet... — zauważył mój towarzysz.

— Tak, ale nie o to chodzi – odwróciłam się w jego kierunku – Chodzi o kłamstwa, intrygi – posłałam Joshowi intensywne spojrzenie – Chodzi o brak zaufania i o to jak cały czas podkreślał, że jest dla mnie dobry, a w rzeczywistości mnie oszukiwał – usiadłam z rezygnacją naprzeciwko.

— Współczuję – bąknął – W okresie studiów też miałem fałszywych przyjaciół, ale poznałem nowych, świetnych ludzi. Ciebie, Davinę i Marcela. Liczy się to, co jest teraz, a nie to, co było. Przynajmniej dla mnie – wypowiedział się.

— To dobre podejście – zaopiniowałam – Tylko ja mam skłonność do rozpamiętywania przeszłości – rozłożyłam ręce jak ten gość z virali.

— Jak bardzo? – dociekał.

— Cóż – odchrząknęłam – Chcesz zobaczyć filmik, przedstawiający jak torturuję wiedźmę, która kiedyś zalazła mi za skórę? – rzuciłam obojętnym tonem. Josh zaniemówił.

— Chyba tym razem spasuję – wykrztusił po dłuższej chwili.

— No właśnie – poklepałam go po ramieniu – Co więcej, podarowałam jej głowę Klausowi w prezencie jako podziękowanie za nasz cudowny sojusz – wstałam, by wyłączyć gotujące się mleko.

— O cholera – skomentował – To dlatego chciał cię zamknąć w trumnie? – ściszył głos, jakby to była tajemnica państwowa. Dowiódł tym tylko, że znał szczegóły mojej ucieczki.

— I tu pojawia się zagwozdka – przelałam gorące mleko do miski i zasypałam ją płatkami – To nie był główny powód – dosiadłam się z powrotem do bruneta, dzierżąc w dłoniach moje śniadanko – Zabiłam mu sojuszniczkę, kochankę i byłam na tyle bezczelna, żeby jej łeb zapakować w karton i obwiązać go wstążką – wpakowałam do ust łyżkę płatków. Przeżułam chwilę i kontynuowałam swój wywód – I wyobraź sobie, że postanowił mnie zawlec do lochów dopiero, kiedy wspomniałam o odejściu – zrobiłam wielkie oczy – Skumaj logikę – wróciłam do jedzenia.

— Jeny – wampir wypuścił powietrze z ust – Podziwiam cię, Collie. Wkurzyłaś Klausa, a on jest... straszny – przełknął.

— Wkurzanie go jest satysfakcjonujące – rozmarzyłam się – Chociaż pewnie wkrótce odczuję tego konsekwencje – dodałam bez większych emocji.

— No właśnie... Nie zagroził ci śmiercią bliskich, czy coś? – zmieszał się – Jak ja byłem jego pachołkiem, to powtarzał, że zmieni mi życie w piekło, jeśli go rozczaruję. Srałem pod siebie ze strachu – wzdrygnął się.

— Wierzę. Drań lubi wzbudzać respekt – pokiwałam głową ze zrozumieniem – Jednak powiem ci, Josh, że Klaus też ma słabości – rzuciłam tajemniczo, pakując łyżkę do ust – A jeśli uda ci się uderzyć w jego czuły punkt, to wtedy przestaje być taki super groźny – mrugnęłam do krwiopijcy, który słuchał z zaciekawieniem.

— Masz coś konkretnego na myśli?

— Mhm – przytaknęłam – Tradycyjnie straszył, że zabije wszystkich, na których mi zależy, a wtedy ja wyciągnęłam tę samą kartę – zachichotałam – Kulturalnie dałam mu do zrozumienia, że jeśli on tknie moich bliskich, ja tknę jego, a gołosłowna nie jestem – kontynuowałam – Obiecałam, że wyślę Genevieve do chórku z aniołkami i stało się – zakończyłam.

— Ok, czyli zasada „nie pokazuj, że się boisz" – podsumował – Tylko, ty i tak masz lepiej – stwierdził.

— Bo? – uniosłam brwi.

— Bo ciebie Klaus by w ostateczności nie zabił, a mnie tak – zacisnął usta. Przewróciłam oczami.

— Dobra, dość już o nim – ucięłam – Powiedz lepiej co u ciebie – zagaiłam.

— Próbuję przeżyć. Nic wielkiego – mówił oszczędnie.

— Josh, nie wygłupiaj się! – fuknęłam.

— Ja się nie wygłupiam – utrzymywał – Teraz, kiedy Marcel jest wrogiem Pierwotnych, a ja jestem po jego stronie, prawdopodobieństwo tego, że zginę jest jeszcze większe – wypuścił nerwowo powietrze.

— Hatfu na pesymistów – skrzywiłam się – Nie możesz w kółko bać się o własne życie. Jesteś wampirem i masz umiejętności, o których inni mogą pomarzyć. Korzystaj z tego, zamiast chować głowę w piasek – zerknęłam odruchowo w telefon, bo przyszło mi jakieś powiadomienie. Zignorowałam je, bo nie było to nic ważnego.

— To nie jest tak, że chowam głowę w piasek – zaprzeczył – Po prostu staram się uważać. Nic więcej – dodał.

— Każdy żyje jak lubi – wzruszyłam ramionami i wróciłam do jedzenia. W międzyczasie pogadałam z Joshem o błahostkach aż w końcu wampir się zmył i zostałam sama w tej kuchnio—jadalni. Niedługo po wyjściu Roszy, jego miejsce zastąpił Marcel, a towarzyszyła mu jakaś brunetka.

— Colline, poznaj Gię – przedstawił nas sobie, chociaż nie wykazałam najmniejszej chęci do poznawania nieznajomej. Dziewczyna miała więcej ogłady i podeszła, by zagaić rozmowę.

— To ty jesteś tą słynną hybrydą – spojrzała na mnie uważnie. Dostrzegłam, że ma piękne, brązowe oczy ze złotawymi refleksami i śniadą karnację. Bez dwóch zdań byłam najbardziej trupiobladą istotą w pomieszczeniu.

— Mhm. Nie polecam się – posłałam jej cierpki uśmiech i wlepiłam wzrok w bardziej interesującą mnie rzecz – papu.

— Collie, możemy porozmawiać? – rzucił Gerard.

— A mogę dokończyć jedzenie? – pretensjonalnie wskazałam na miskę z płatkami.

— Dobra – zgodził się i razem z tą Gią gdzieś wyszli.

Przedłużałam konsumpcję tak długo jak się dało, a potem poszłam na górę, żeby wydobyć z walizki jakiekolwiek ciuchy. Padło na sprany T—shirt, czarne dresy ze ściągaczem i tenisówki, których nie wkładałam od wieków. Zrobiłam sobie delikatny makijaż, żeby nie wyglądać jak po przejściach (chociaż byłam), umyłam zęby i legnęłam na kanapie z jakąś gazetą. Wstawanie wcześniej miało swoje minusy, a zostało kilka godzin do przymusowego wyjścia z domu. Pochłonęło mnie rozwiązywanie krzyżówki, ale oczywiście kiedy próbuję się relaksować sam na sam, to akurat wtedy Marcel zaczyna tę swoją pogadankę.

— Dawno nie widziałem cię z gazetą – wampir przysiadł się na kanapie.

— Dawno mnie nie widziałeś ogólnie i nie mówię o tym tygodniu – odmruknęłam, skubiąc skuwkę od długopisu.

— Col, musimy zaczynać od tego samego? – westchnął. Złośliwy uśmieszek ozdobił mi twarz.

— Marcel, nie myśl sobie, że ta sytuacja coś zmienia – posłałam mu krótkie spojrzenie.

— Ok, przyznaję. Nawaliłem – zaczął niepewnie – Jednak do tanga trzeba dwojga, a ty też stałaś się bardziej oschła i tajemnicza – wytknął mi.

— Tajemnicza? – odłożyłam gazetę i poświęciłam towarzyszowi całą uwagę – Nie szarżuj z tym słowem, jeśli nie chcesz, żebym ci przypomniała za co się wkurzam. Marcel zaniemówił na minutę, po czym głęboko westchnął, emanując znudzeniem.

— Co mi tam – machnął ręką – Przypomnij mi, za co się wkurzasz – dał mi wolną rękę.

— W kolejności chronologicznej, czy alfabetycznej? – zapytałam z nutą mdlącej słodyczy – A zresztą, jeden pies – odpowiedziałam sobie – Nie przemieniłeś mnie w wampira, nie powiedziałeś mi prawdy o tym, kim jestem, kazałeś Martinowi mnie szpiegować, oskarżyłeś mnie o zdradę, kiedy sprzymierzyłam się z Klausem, kontrolowałeś mnie na każdym kroku, stwierdziłeś, że mam zły wpływ na Davinę, stawiałeś dobro swoich ludzi ponad moje – wymieniłam na palcach obu rąk – O! I najnowsze hity – wyszczerzyłam się sztucznie – Narobiłeś mi wstydu na uczelni i zapomniałeś wspomnieć, że Vinnie zmartwychwstała, plus, bezczelnie twierdzisz, że to ja jestem tą złą, z uporem maniaka nie zauważając swoich błędów. Aha i jeszcze oczywiście wydaje ci się, że po tym wszystkim wystarczy tak trywialna rzecz jak uratowanie mnie przed Klausem i wszystko się naprawia – zakończyłam z satysfakcją – To by było na tyle – wzruszyłam ramionami i sięgnęłam z powrotem po gazetę.

— Aż tak dużo nabroiłem? – silił się na żart, ale gdy zobaczył, że mnie to nie bawi, stonował – W porządku, Collie. Przepraszam cię za to wszystko. Naprawdę żałuję, że tak to się wszystko potoczyło, ale ogarniemy to. Słowo – zapewnił mnie – Mam nawet pomysł od czego zacząć – rzucił, a ja skierowałam swój wzrok na wampira.

— Zamieniam się w słuch.

— Zostaniesz mentorką Gii – wypalił, a ja wybuchłam śmiechem. Nie był to jednak taki typowy, kpiący rechot, a raczej zasłona, która miała przyćmić moją ochotę na rzucanie przekleństwami.

— Chory jesteś? – prychnęłam – Ja mentorką? Nie w tym życiu – odmówiłam, wściekła na niego, że mógł zaproponować coś takiego.

— Colline, wysłuchaj mnie... — usiłował dotrzeć do mnie, ale spalił na panewce.

— Po co? – uniosłam się – Po co mam cię wysłuchiwać, skoro da się przewidzieć tor tego pierdololo – nabuzowałam się nieco – Pozwól, że odegram twoją rolę – odchrząknęłam – Tak, Collie, mentorowanie jakiejś nowo przemienionej to świetna okazja, żeby stłumić twój temperament, bo jesteś złym wampirem, to znaczy, jesteś złym wampirem, bo mój wpływ przestał na ciebie działać i nie mogę się pogodzić z faktem, że podejmujesz samodzielne decyzje – celowo nasączyłam głos dużą porcją groteski – Twoje wampiryzowanie jest złe, bo nie działasz według moich zasad, a moje zasady to jedyna słuszna opcja – zakończyłam z szyderczym wyrazem twarzy. Gerard osłupiał i nie wiedział jak zareagować.

— Ten monolog był dziecinny, Col – skarcił mnie, a ja zawyłam ze śmiechu.

— Wiedziałam, wiedziałam – zaczęłam klaskać – Gdybym postawiła ruletkę, to wygrałabym, taki mam łeb, taką umiejętność przewidywania – kpiłam – To twoja jedyna reakcja, dusisz się we własnej pysze i nie potrafisz przyznać, że od momentu mojej przemiany już nie patrzysz na mnie tak samo – wycedziłam, wstając z kanapy.

— Colline, to totalne bzdury – upierał się – Z trudem patrzę jaką bezwzględną bestią się stajesz i coraz bardziej mi to nie leży. Usiłuję ci pomóc, naprawić cię... — złapał mnie za ramiona – Transformacja cię zmieniła... — ściszył głos. Odpowiedziałam na to sugestywnym prychnięciem.

– Transformacja rzeczywiście mnie zmieniła, bo dostrzegłam jakim jesteś despotycznym i toksycznym gościem – zwieńczyłam pretensjonalnym gestem – Może to i lepiej, że mnie nie przemieniłeś – zastanowiłam się – Jeszcze wychwalałabym cię pod niebiosa, niczym twoje kółeczko wzajemnej adoracji – zamierzyłam się do wyjścia, ale Marcel nie potrafił odpuścić. Ostatnie słowo musiało należeć do niego.

— To nie jest koniec rozmowy – zastąpił mi drogę – Wilcza połowa przejmuje nad tobą kontrolę – wymyślił sobie. Ani myślałam go słuchać.

— Przepuść mnie – warknęłam, kiedy po raz kolejny zablokował mi dostęp do ucieczki.

— Nie, Colline. Nie będziesz się obrażać jak nastolatka i wychodzić z fochem, rozumiesz? – wczuł się w rolę opiekuna od siedmiu boleści. W mojej głowie zakiełkował szalony plan. Postanowiłam dać Marcelowi nauczkę, ostatnie ostrzeżenie, coś, dzięki czemu zrozumie, że nie może mną dyrygować.

— No właśnie będę, chyba jestem zbyt dziecinna – wydęłam pretensjonalnie usta, po czym raptownie chwyciłam Marcela za rękę i ugryzłam go, nim zdążył odskoczyć.

— Co ty robisz? Przecież wiesz, że ugryzienie wilkołaka zabija wampira! – jęknął, łapiąc się za bolące miejsce. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego źrenice jakby się zwiększyły, przepełniało je niedowierzanie.

— Doskonale wiem – odparłam bezczelnie i nagle do salonu weszła ta cala Gia. Stanęła jak wryta, stając się z braku wyboru świadkiem mojej kłótni z Gerardem. Przeszyła mnie dzikim spojrzeniem nieokiełznanej nowicjuszki.

— Jesteś jakaś psychiczna? – oburzyła się, podbiegając wampirzym tempem do Gerarda. Ujęła jego rękę i z narastającym niepokojem przyglądała się świeżej ranie – Wariatka! – syknęła na mnie, obnażając oblicze bestii.

— I to jak – parsknęłam, wysuwając kły. Szykowało się starcie dwóch wampirzyc. Marcel domyślił się, co mi chodzi po głowie.

— Gia, nie daj się ponieść emocjom. Zwalcz to! – usiłował przemówić nowej do rozsądku, ale tamta była w gorącej wodzie kąpana. Sądziła, że jest niczym Terminator i rzuciła się na mnie w szale. Przekoziołkowałyśmy po drewnianym stoliku, aż zdominowałam brunetkę, przyszpilając ją pazurami do podłogi.

— Colline, nie! – krzyknął ciemnoskóry, ale moje ząbki niezwłocznie znalazły drogę do szyi Gii, zanim Marcel nas rozdzielił. Dziewczyna krzyknęła z bólu, a wampir złapał mnie za fraki i siłą odepchnął od brązowookiej. Wylądowałam na ścianie, ale otrzepałam się z godnością, ścierając z twarzy resztki krwi zdobyczy. Co innego Gia. Była w szoku, trzymała się za krwawiące miejsce i zerkała na swojego stwórcę.

— Ta rana... Nie goi się... — wydusiła – Mówiłeś, że wampiry mają zdolność regeneracji... — stłumiła szloch.

— Gia, spokojnie – próbował ukoić jej nerwy.

— Uwaga, spojler! Umrzesz. W męczarniach – rzuciłam beztrosko, patrząc kobiecie w oczy. Były król Nowego Orleanu posłał mi pogardliwe spojrzenie.

— Colline, wynoś się stąd – warknął, jakby nieswoim głosem. Jeszcze nigdy taki zestaw słów wobec mnie nie przeszedł mu przez gardło. To był pierwszy raz i pierwszy raz, kiedy mężczyzna pałał do mnie nienawiścią. Parsknęłam w odpowiedzi.

— Z rozkoszą – przyjęłam do wiadomości — Do widzenia państwu! – zawołałam, ukłoniłam się i pobiegłam na górę. Wtryniłam wszystko z powrotem do walizki i wyszłam z domu, rozmyślając czy lepiej jest iść do hotelu, czy zamelinować się u kogoś znajomego...

***

Podczas gdy Colline eksplorowała miasto w poszukiwaniu miejsca na postój, Marcel starał się uspokoić roztrzęsioną Gię. Wampirzyca źle znosiła całą sytuację. Nie umiała kontrolować wzmożonych emocji, a wiadomość, że ugryzienie wilkołaka jest dla niej zabójcze całkowicie ją rozstroiło. Czarnooki nie podzielił się z nią jeszcze wszystkimi sekretami na temat wampiryzmu i żałował, że musiał poruszać takie drażliwe kwestie w obecnej chwili. Collie go rozczarowała, był na nią autentycznie zły. Dziewczyna lekkomyślnie skrzywdziła niewinną osobę, która nie miała nic wspólnego z ich konfliktem.

Poza tym, ciemnoskóry nie rozumiał, czemu Bellworte tak ostro zareagowała na jego prośbę. Zdaniem Marcela, mentorowanie niedoświadczonej Gii mogło być idealną szansą dla Colline na skupienie się na kimś innym niż na sobie i swoich żądzach. Niestety, w tym całym grajdołku dobrych chęci mężczyzna zapomniał o jednym – hybryda wcale nie musi się dostosowywać do jego oczekiwań, a pochłonięty swoim w jego mniemaniu genialnym pomysłem nie dopuszczał do myśli innego scenariusza niż entuzjastycznej zgody.

On nie chciał jej rozzłościć, ale również nie chciał zrozumieć, że nie może w nieskończoność układać jej życia. Collie coraz lepiej radziła sobie z wampiryzmem i była na dobrej drodze, by pojąć czym jest wilkołactwo. Miała swoje własne sposoby, by w razie czego kontrolować emocje i temperament, nie potrzebowała przewodnika i wujka Dobrej Rady.

***

Marcel bił się z myślami. Musiał podjąć decyzję, a Gia marniała w oczach. Istniało tylko jedno lekarstwo, a Gerard szczerze wątpił w to, że Klaus zechce pomóc. Wahał się, krążył po pokoju, zupełnie zaniedbując fakt, że on też został poszkodowany. Colline nie wyglądała na żałującą swoich czynów, wyszła z kryjówki z soczystym uśmiechem na ustach i chyba to najbardziej czarnoskórego ubodło.

— Masz czelność dzwonić do mnie po tym wszystkim? – gdy wampir schował dumę do kieszeni i zatelefonował do Pierwotnego, oziębły głos Klausa zniechęcił go na tyle, że chciał się rozłączyć. Jednak tym razem nie chodziło o ich prywatne animozje. Stawką było życie niewinnej Gii.

— Nie dzwonię w celach towarzyskich, o to się nie martw – prychnął butnie Marcel – Potrzebuję pomocy – wyznał po dłuższej chwili, zerkając troskliwie na zwiniętą na kanapie brunetkę.

— Pomocy? – powtórzył szyderczo mieszaniec – I skąd pomysł, że to ja będę tym, kto ci ją zaoferuje? – mężczyzna wyciągnął się na skórzanym fotelu, zarzucając nogi na biurko.

— Stąd, że choćbym chciał się zwrócić do kogokolwiek, byle nie ciebie, to tylko ty możesz mi pomóc – odpowiedział czarnooki, czując nieprzyjemne pulsowanie w rozrastającej się ranie – Serio, Klaus, tu nie chodzi o mnie – wtrącił.

— Doprawdy? – na usta blondyna spłynął niecny uśmieszek.

— Jedna z moich wampirzyc została ugryziona przez wilkołaka – ujawnił.

— Wciąż nie widzę powodu, czemuż miałoby mnie to interesować – odrzekł leniwie niebieskooki.

— Colline ją ugryzła – dodał były król Nowego Orleanu, żywiąc nadzieję, że ta wzmianka poruszy Klausa.

— A to ci niespodzianka – zaśmiał się – Colline zawsze była nieprzewidywalna. Powinieneś już dawno przywyknąć – stwierdził rezolutnie. W przeciwieństwie do swojego byłego protegowanego, rozumiał naturę dziewczyny. Collie nie atakowała niesprowokowana. Jeśli nie kierował nią głód, za agresją stały inne czynniki. Dodatkowo, trzeba było umieć rozgraniczyć typy ataków. Ugryzienie wilkołaka było zabójcze dla wampira, a jeżeli hybryda decydowała się na taki krok, to znaczyło, że robiła to z premedytacją.

— Stała się kimś innym i nie potrafię do tego przywyknąć – uciął ostro Gerard.

— To już twój problem – mruknął Pierwotny – Coś jeszcze? – przewrócił nonszalancko oczami.

— Mnie też ugryzła, jeśli chcesz wiedzieć – dorzucił, a blondynowi zrzedła mina.

— Co takiego? – syknął, zdejmując nogi z biurka. Nie miał z krwiopijcą najlepszych relacji, ale łączyła ich wspólna przeszłość. Był jego stwórcą i mentorem. Świadomość, że Marcellusa może zabraknąć na tym świecie była dla mieszańca nie do przyjęcia.

— Zawsze była nieprzewidywalna – zakpił ciemnoskóry, imitując głos Mikaelsona. Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści i zerwał się z fotela.

— Zgoda – rzucił bezpłciowym tonem – Pomogę ci ze względu na dawne dzieje, ale nie myśl sobie, że to oznacza pokój – postanowił i rozłączył się, nim Marcel zdążył zareagować.

***

Pierwotny zawitał do kryjówki Gerarda kwadrans później. Tradycyjnie zjawił się niepostrzeżenie jak duch i dał wyraźnie odczuć, że przyszedł tu wyłącznie w interesach. Widok umierającej Gii go nie wzruszył, zamiast tego pozwolił sobie na kilka komentarzy pod adresem byłego sojusznika.

— Ponura ta klitka – rozejrzał się po głównym pomieszczeniu – Spodziewałem się po tobie czegoś bardziej gustownego, ale tak to jest jak się przejmuje cudze i uważa za swoje – zmarszczył brwi.

— To wy o mnie zapomnieliście. Nie sądziłem, że kiedykolwiek wrócicie, a dom stał pusty i się kurzył – odparł hardo czarnooki, na co Klaus wykonał gwałtowny krok w jego kierunku.

— Byliśmy pewni, że nie żyjesz, rozpaczaliśmy, pozostawieni z myślą, iż Mikael cię zabił – wypomniał mu, zaciskając szczękę – A ty zawłaszczyłeś nasze miasto, nasz dom – warknął.

— Niczego nie zawłaszczyłem. Wszystko zbudowałem sam, rozumiesz? Sam! – wampir podniósł ton – Stworzyłem silną, lojalną społeczność wampirów, a ty i twoja rodzina mi to odebraliście! – zarzucił mu – Zabraliście mi wszystko, łącznie z Colline! – oburzał się.

— Colline sama zdecydowała się od ciebie odejść, nie musieliśmy do tego przykładać ręki — — prychnął, po czym spojrzał na sączącą się ranę – To ugryzienie wygląda paskudnie, lepiej oszczędź sobie kolejnych emocjonalnych wyskoków – chwycił za jakąś szklankę, nadgryzł swój nadgarstek i upuścił trochę krwi do naczynia – Pij to – podał Marcelowi.

— Najpierw uratuj Gię – zażądał Gerard.

— Jesteśmy w nastroju do wydawania poleceń, co? – prychnął Klaus, ale podszedł do leżącej, wpółprzytomnej brunetki – Chodź tutaj, kotku – podciągnął ją delikatnie i przysunął swój nadgarstek do jej zbielałych ust. Wampirzyca instynktownie zatopiła kły w ręce mężczyzny – Właśnie tak – przemówił spokojnie do niej, po czym skinął głową na ciemnoskórego. Kiedy Marcel był pewien, że jego nowo przemieniona została uratowana, sam wypił duszkiem lekarstwo i poczuł ulgę, widząc jak rana się błyskawicznie zabliźnia – Odpoczywaj, kotku. Wkrótce nabierzesz sił – Klaus ułożył głowę Gii na poduszce, po czym wstał z kanapy i podszedł do towarzysza.

— Dzięki – bąknął z trudem były król wampirów.

— Przyjemność po mojej stronie – zaszydził mieszaniec.

— Jak mniemam, chcesz coś w zamian? – skrzyżował ręce.

— To chyba uczciwe? – blondyn uniósł brwi.

— Niech będzie – zgodził się czarnooki – Co chcesz?

— Wiedzieć, gdzie jest słodka Colline... — uśmiechnął się złowieszczo.

***

Zabukowałam sobie pokój w luksusowym hotelu na czas bliżej nieokreślony, używając do tego oczywiście perswazji, a nie pieniędzy. Nie planowałam zostawać tu na stałe, ale nie zamierzałam również wracać do Marcela, który okazał się jak zwykle egoistą.

***

Wybrałam sanktuarium zbliżone rozmiarem do tego w rezydencji. Na moje szczęście, wystrój także prezentował się odpowiednio. Zwykle hotele przesadzały ze sterylną bielą i chłodnym stylem glamour. Ja wolałam bardziej przytulne wnętrza, toteż ucieszyłam się widząc ciepłe, piaskowe kolory. Według zegarka zostało mi czterdzieści pięć minut do wykładów, zatem włożyłam walizkę do szafy, odświeżyłam się i pozwiedzałam przez chwilę moje nowe lokum. Otwarta przestrzeń, sypialnia, niewielka kuchnia, łazienka, balkon. Wystarczająca ilość pomieszczeń na moje potrzeby.

Niczego nie brakowało, poza torebkami z krwią w lodówce, bym mogła przetrwać chwile słabości. Widocznie będę musiała to ogarnąć sama.

***

Siedziałam na zajęciach, wsłuchana w „pasjonujący" wykład profesora o tym skąd pochodzi kubizm i dlaczego geometryzowanie kształtów było takie popularne. Starałam się robić jakieś treściwe notatki, chociaż w rzeczywistości panowałam nad głodem. W skrajnych momentach zasłaniałam się zeszytem i pożywiałam się na Lauren, na szczęście ani wykładowca, ani reszta studentów tego nie zauważyła.

Rysowałam sobie szlaczki na marginesie, drugą ręką stukając w telefon. Pisałam z Hayley, informując ją przy okazji, by nie szukała mnie już we Francuskiej dzielnicy, tylko w hotelu De Plaza. Streściłam jej przy okazji, co zaszło, że musiałam się wyprowadzić i wyraziłam chęć spotkania dziś wieczorem. Szatynka nie podzielała mojego entuzjazmu, wspomniała coś o umacnianiu więzi z watahą i że spotkamy się kiedy indziej. Trochę mi było przykro, ale przecież wilczyca nie była moją własnością. Stwierdziłam, że wieczór z Netflixem jeszcze nikomu nie zaszkodził, a normalny dzień bez przygód też jest spoko. Jakbym wykrakała...

Kilka minut przed końcem wykładu komórka zaczęła wibrować i musiałam się w końcu zainteresować o co biega. Stawiałam na reklamy albo irytujące SMSy od operatora. Jednak to Mess zapewniał mnie o kilku nowych wiadomościach. Automatycznie założyłam, że Hay zmieniła zdanie, ale Marshall nie wysłała mi żadnej wiadomości. Co innego sugerował folder Inne, który był zazwyczaj miejscem na obrzydliwe zaczepki od stulejarzy. Nastawiając się na zablokowanie kolejnego zboczonego natręta, w pierwszej kolejności nie zwróciłam uwagi na zdjęcie czy nazwę, ale treści zaczynały brzmieć dziwnie znajomo.

– O nie... — prawie zakrztusiłam się gumą do żucia, która utrzymywała mój głód w jako takich ryzach. Z trudem przełknęłam i wpatrywałam się w wyświetlacz.

— Collie, co jest? – zmartwiła się Lo, posyłając mi skupione spojrzenie.

— Em, muszę coś załatwić... — dyskretnie zaczęłam się pakować.

— Teraz? Zaraz koniec, nie wytrzymasz jeszcze chwili? – spytała delikatnie, łypiąc znacząco na profesora, który zachowywał się jakby wykład dopiero się zaczął.

— Nie, to pilne – schowałam przybory do torby i wymsknęłam się z Sali, opuściłam budynek, a kiedy byłam już poza zasięgiem kamer czy ludzkiego wzroku, wampirzym speedem pognałam na cmentarz Lafayette.

***

W bojowym nastroju wtargnęłam na teren nekropolii i natychmiast ruszyłam do jednej z krypt. Widok, który zastałam, odebrał mi mowę. Davina siedziała na jednym z kamieni, skuta łańcuchami. Usta miała zaklejone taśmą, identycznie jak na zdjęciu, które dostałam od tego świra. Od razu mnie dostrzegła i wtopiła proszący wzrok w moje oczy.

— Vinnie! – jęknęłam, rzucając torbę i czym prędzej zerwałam to badziewie z jej twarzy – Co się do diabła stało? – zapytałam.

— Collie – odetchnęła z ulgą – Jakiś świr napadł nas, kiedy ćwiczyłyśmy zaklęcia – wyrzuciła z siebie nieskładnie – Zrobił coś dziwnego Monique, Cassie i Abigail, a potem je zabił — zapłakała – Potem mnie ogłuszył i obudziłam się tutaj. Nic więcej nie pamiętam – wykrztusiła, dostając ataku paniki — Uciekaj. On zaraz tu wróci – błagała mnie.

— Wiem, że tu wróci i na to liczę – zebrałam w sobie siły i rozerwałam łańcuchy, krępujące wiedźmę – Zamorduję go – dyszałam z furii, pomagając nastolatce wstać – Davina, musisz uciekać i gdzieś się schować – poleciłam jej – Ja rozprawię się z Kai'em – zarządziłam.

— Skąd wiesz jak się nazywa? – popatrzyła na mnie z zaskoczeniem.

— To długa historia i nie ma teraz na nią czasu – ucięłam, otrzepując jej ubranie z piachu – Idź! Szybko – ponaglałam ją, ale Parker miał lepszy timing.

— Zawsze wszystko psujesz, Collina – do pomieszczenia wszedł nie kto inny jak Malachai – Znalazłem sobie nową przyjaciółkę, a ty musiałaś ją uwolnić? Niegrzeczna dziewczynka – uśmiechnął się bezczelnie, a ja straciłam nad sobą panowanie i przygwoździłam go za fraki do skały.

— Rozerwę cię na strzępy, Parker – obnażyłam oblicze bestii i kątem oka zauważyłam, że czarownica wciąż jest obecna – Davina, wynoś się stąd! – warknęłam, ale ona ani drgnęła.

— Nie zostawię cię samej! – odpowiedziała hardo młoda Claire. Zaklęłam w myślach, bo jak tak dalej pójdzie to szatynka stanie się świadkiem brutalnego morderstwa, które będzie ze mną powiązywać do końca życia...

— Typowy syndrom zbawcy świata – prychnął socjopata – Pamiętasz, jak się nabijaliśmy z takiej postawy? – zwrócił się do mnie.

— Zamilcz, sukinsynu, chyba że chcesz się pożegnać z językiem — wyeksponowałam pazury i chwyciłam mężczyznę za podbródek.

— Tęskniłem za odrobiną dramy. Zwłaszcza w twoim wydaniu – bruneta ewidentnie cieszyła ta cała sytuacja – Dobra, koniec teatrzyku — kontynuował i nagle poczułam rozdzierający ból głowy. Przypominało to wbijanie szpilek w fałdy mózgowe i bolało do tego stopnia, że osunęłam się na ziemię, uwalniając tym samym Parkera ze swoich kleszczy.

— Zostaw ją! – krzyknęła Davina, co musiało go zirytować.

— To sprawy dorosłych, Czarodziejko z Księżyca. Wracaj bawić się lalkami – wystawił w jej kierunku dłoń i Claire wyleciała przez drzwi krypty. Prawdopodobnie straciła przytomność – No, nareszcie sami – zaśmiał się dwuznacznie i „pomógł mi" wstać z ziemi, tylko by przypiąć mnie łańcuchami – Pobudka! – klasnął kilkukrotnie tuż przed moją twarzą, oczekując poświęcenia mu stu procent uwagi.

— Będę krok po kroku łamać ci kręgi – wysyczałam, usiłując się wyswobodzić z łańcuchów. Niestety wiedźmy okazały się przezorne i wszelkie pułapki były tu nasmarowane werbeną. Zwisałam w pozycji marionetki na sznurkach i walczyłam z natrętnym pieczeniem skóry, które wywoływało to cholerne zielsko.

— No i po co ta agresja? – pokręcił głową z dezaprobatą – Nie możemy normalnie porozmawiać, jak na dwójkę przyjaciół przystało? – drobny uśmieszek spadł na jego wargi.

— Imbecyl – skomentowałam z odrazą, zastanawiając się, co mu się uroiło w głowie, skoro uważa, że moglibyśmy być przyjaciółmi?

— To znaczy tak, czy nie? Nie orientuję się jeszcze w slangu – zacisnął usta. Wyrolowałam oczami w geście irytacji.

— To znaczy NIE – zaakcentowałam ostatnie słowo.

— Ooookey – pokiwał głową – A właściwie, to czemu nie? – dociekał. Jemu wszystko trzeba było tłumaczyć jak krowie na rowie, bo inaczej nie załapał. Myślę, że to jedna z gorszych cech jego socjopatii...

— Nie, jeśli krzywdzisz moich bliskich – warknęłam, próbując się wyszarpać.

— Aaaaa – coś u niego zaświtało – W sumie, brzmi logicznie – odpowiedział sobie – Ale, że ta mała, wkurzająca siksa jest dla ciebie kimś bliskim, to tego się nie spodziewałem – palnął.

— Dlaczego? – zmarszczyłam czoło.

— Nie jest taka jak ty. No wiesz, szalona, zabawna, nieobliczalna – wymienił, uśmiechając się przy tym.

— Dzięki? – mruknęłam, nie bardzo wiedząc jak zareagować i postanowiłam zadać pytanie, które mnie trapiło od kilku minut – Co ty tu w ogóle robisz, co? – oczekiwałam jakichś wyjaśnień. Kai wyszczerzył się, jakby to zdanie go rozbawiło.

— Cóż, w trakcie pobytu w Więziennym Świecie zrobiłem listę miast, które koniecznie muszę odwiedzić i padło na Nowy Orlean – odparł beztrosko. Nie brzmiało to wiarygodnie albo nie chciał, żeby brzmiało.

— Chujowy z ciebie kłamca – prychnęłam, po raz kolejny szarpiąc łańcuchami. No tak. Bądź sobie nieśmiertelną hybrydą i jednocześnie nie potraf się wyswobodzić. Typowe.

— Niemiła się zrobiłaś – skwitował z udawanym smutkiem – Dobra – poddał się – Prawda jest taka, że Sabat Bliźniąt dowiedział się o mojej ucieczce z Więziennego Wymiaru i teraz na mnie polują. Morduję inne czarownice, żeby pozyskać ich moc i przetrwać do czasu, kiedy znajdę bliźniaczkę i się z nią połączę – tłumaczył – Niestety, prawdziwą siłę osiągnę dopiero po tym ostatnim. Co prawda zaszlachtowałem tutaj trzy wiedźmy, ale one są jedynie substytutem. Potrzebuję doprowadzić do połączenia.

— Szczerze mówiąc, to mam gdzieś, że cię ścigają – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – Jak dla mnie, to mogą cię dopaść i zabić – dodałam obojętnie, a Kai wpadł w złość.

— Przewidziałem tę twoją znieczulicę – podszedł blisko i złapał mnie dłonią za policzki. Wykręciłam głowę w miarę możliwości, by na niego nie patrzeć – Egoistyczna, zapatrzona w siebie suka – wycedził i znowu poczułam ten otępiający ból głowy – To ty wtargnęłaś do mojego świata i zburzyłaś jego harmonię – ból się nasilał – To dzięki tobie stamtąd uciekłem i teraz jestem skazany na los zbiega – zmusił mnie do kontaktu wzrokowego.

Aha, czyli zwala na mnie winę za to, że jego sabat go prześladuje. Fajnie.

— Nic mnie to nie obchodzi – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Parker popatrzył na mnie chwilę w milczeniu i odsunął się.

— A może zacznie, kiedy dorzucę coś ekstra? – spróbował, uśmiechając się przebiegle.

— Niby co? – podniosłam na niego zmęczony wzrok. To przetrzymywanie zaczynało być drażniące, a z tyłu głowy ciążyła myśl, że będę musiała wrócić na wykłady.

— Jeśli mnie zabijesz lub ci z Sabatu mnie dopadną, ani ty, ani ta twoja Domina nie odzyskacie swojej magii – wypalił – Jednak gdy wygram starcie z bliźniaczką i zostanę przywódcą tych wszystkich zjebów, wtedy będę mógł załatwić wam moc od ręki – pstryknął palcami. Gadał jak potłuczony.

— Do czego zmierzasz? – zmarszczyłam brwi.

— Jak to do czego? – przewrócił oczami – Collina, skup się! – zapukał mi delikatnie w czoło – Będziesz moim bodyguardem, tak jak w tym filmie z Whitney Houston! – zawołał entuzjastycznie – I pomożesz mi znaleźć siostrunię, ale na to już nie ma jakiegoś kultowego filmu – dodał obojętnie.

— Chyba zgłupiałeś – nie wiem, jakiej reakcji oczekiwał.

— I tu się odzywa twój sceptycyzm – prychnął – Dobra, w takim razie zabiję tę twoją Sabrinę, Nastoletnią Czarownicę – odwrócił się na pięcie.

— Stój! – zatrzymałam go – Nie tkniesz jej – zagroziłam.

— Zdecydowanie nie – potwierdził – Pedofilem nie jestem, wolę rówieśniczki – puścił mi oko, a ja zaklęłam w myślach, główkując, co mną kierowało, że pozwoliłam mu się zerżnąć...

Może to, że brzydki to on nie jest?

Nienawidzę cię, mózgu...

— Niech będzie, ale potem już nigdy więcej się nie zobaczymy. Nigdy, słyszysz? – normalnie bym się nie zgodziła, ale ten gnój wszedł w posiadanie mocy Vinnie. Dla wiedźmy jej magia była istotna i nie mogłam pozwolić, żeby przez mój wyjebanizm straciła ją bezpowrotnie. Czas na jakiś altruistyczny ruch z mojej strony.

— Aleś ty dramatyczna – jęknął – Dobra, chociaż i tak zmienisz zdanie ze dwadzieścia razy – wtrącił.

— Uwolnij mnie – zażądałam, co czarownik niechętnie zrobił.

— Co teraz? – zapytał i w odpowiedzi dostał z liścia.

— Należało ci się – warknęłam i jako reakcję Kai'a dostałam chwyt za nadgarstek.

— Nigdy więcej tak nie rób – syknął z autentycznym gniewem.

— Zdziwisz się, ile razy tak jeszcze zrobię – uśmiechnęłam się jadowicie, po czym wyrwałam z uścisku bruneta i podążyłam do drzwi – Chodź, kretynie.

— Dokąd? – zapytał z dziecięcą ciekawością.

— Do domu, gdzie cię zamknę w pokoju i przywiążę do kaloryfera – syknęłam. Parker się zaśmiał.

— A potem mnie wykorzystasz? – zamruczał sensualnie.

— Jako worek treningowy – ucięłam, co Malachai i tak skomentował śmiechem.

Opuściliśmy kryptę i pierwsze, co zrobiłam, to podeszłam do nieprzytomnej Daviny. Poklepałam ją mocno po policzku, ale się nie ocknęła.

— Cholera – wzięłam Vinnie na ręce, czego Kai nie omieszkał nie skomentować.

— A ona po co? – prychnął.

— Zaniosę ją do jej pokoju – odparłam, poprawiając sobie nastolatkę na ramionach.

— Nie możemy jej wrzucić do okna życia, czy coś? – zaproponował Parker, a ja zabiłam go wzrokiem.

— Nie zmieści się, ciulu – warknęłam na niego i przetransportowałam szatynkę do wiedźmowego odpowiednika akademika.

— Dobra, rzuć ją i spadamy, bo zaczynam się nudzić – jęczał.

— Przepraszam, Vin – ułożyłam ją delikatnie na łóżku i przykryłam kołdrą – Odezwę się i wszystko ci wyjaśnię – dodałam, po czym spojrzałam na Kai'a – Idziemy, zanim ktoś cię zobaczy – burknęłam i pociągnęłam go za rękę.

***

Nacisnęłam klamkę i wpuściłam bruneta do środka, a ten co pierwsze zrobił, to dopadł do lodówki. Zachowywał się jak pies, który musiał sprawdzić każde pomieszczenie.

— Co to ma być? Chcesz mnie zagłodzić? – marudził.

— Co znowu? – wkurwiłam się i poszłam za nim do kuchni – Żryj jogurty, a jak wrócę, to coś zamówimy – przewróciłam oczami i skierowałam się do wyjścia, na co brunet użył magii i rzucił mną o kanapę.

— Chcesz mnie tu zostawić? – zdenerwował się.

— A co, nie poradzisz sobie? – wstałam pałając gniewem i przygwoździłam Parkera do ściany. Odruchowo zaczęłam go dusić, ale przypomniałam sobie, że ten dupek ukradł moc Davinie i jeśli go ukatrupię, to Claire już nigdy nie będzie czarownicą – Szlag – zabrałam dłonie z szyi mężczyzny i próbowałam się przywrócić do równowagi psychicznej.

— Ekhem – odchrząknął, wracając do świata żywych. Zostawiłam mu fioletowe odciski na skórze – Jak chcesz się bawić w podduszanie, to musimy wyrównać szanse – cwaniacki uśmiech spłynął mu na twarz.

— Muszę się napić – odetchnęłam nagle i otworzyłam hotelowy barek. Był płatny, ale ja i tak nie buliłam ani centa za ten pokój, więc miałam wywalone – Idealnie – wyjęłam butelkę Bourbona, odkręciłam ją i upiłam kilka dużych łyków. Znajoma gorycz przepełniła mój przełyk, a przyjemne ciepło powędrowało w górę zatok – Tak lepiej – skwitowałam, a Parker przyglądał mi się z rozbawieniem – Co?

— Zabawna jesteś – odrzekł i wyciągnął rękę – Też chcę – wzruszyłam ramionami i podałam mu alko.

— Słuchaj mnie, co teraz powiem – rzuciłam do niego, a czarnowłosy wlepił we mnie wzrok – Ja idę na zajęcia, wrócę za jakieś trzy godziny. Masz nie wychodzić z pokoju i nie zwracać na siebie uwagi, rozumiesz? – wycelowałam w niego palcem.

— Mhm – potwierdził – A mogę włączyć ten super wielki telewizor? – wskazał na plazmę wiszącą nad kominkiem.

— Możesz, tylko nie za głośno – zgodziłam się – W lodówce masz owoce i jogurty. Musi ci to wystarczyć, dopóki nie wrócę – poinstruowałam go – Dobra, ja lecę – poprawiłam torbę na ramieniu i podeszłam do drzwi.

— Czekaj! – zawołał.

— Co? – odwróciłam się.

— Daj mi swój numer.

— Pisz na Messie, jakby co – westchnęłam, ale ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.

— Daj mi ten numer – podszedł blisko, a z oczu strzelały mu złowrogie iskry.

— Jaki ty masz problem – wyjęłam komórkę – Dyktuję – warknęłam, podając mu swój numer – Wychodzę. Zachowuj się – wyszłam z pokoju, zamykając z łoskotem drzwi.

***

Tradycyjnie spóźniłam się na następny wykład, ale na swoim roku byłam z tego znana. Wszystkich przestało to już dziwić. Usiadłam na swoim miejscu i wyjęłam notatki. Szybko zaczęło mnie to nudzić i sięgnęłam po telefon, ale okazało się, że go nie mam...

Musiałam go zapomnieć, kiedy podawałam Kai'owi swój numer... Czekały mnie trzy godziny bez komórki. Po prostu cudownie.

***

Cudem wytrwałam do przerwy, gdy podeszła do mnie profesorka i powiedziała, że są jakieś problemy z moim podaniem o wymianę i muszę to iść wyjaśnić w sekretariacie. Zaklęłam w myślach, ale zmusiłam się, by odwiedzić gabinet. Pewnie jak zwykle mają burdel w papierach i coś im się nie zgadza. Przynajmniej nie było kolejki, to istniała szansa, że szybko to załatwię. Zapukałam kulturalnie, a kiedy usłyszałam donośne „proszę", weszłam do środka i jakaś postać mignęła mi przed oczami. Nim zorientowałam się o co biega, drzwi zamknęły się z hukiem i usłyszałam przekręcanie zamka od zewnątrz. Przeszedł mnie dreszcz, a tknął jeszcze większy, kiedy fotel obrócił się w moim kierunku, a zamiast sympatycznego pana od spraw studenckich zobaczyłam...

— Witaj, kotku – serce zamarło mi na sekundę. Wróciły wspomnienia z wczorajszej nocy...

— Co ty tu robisz? – wyksztusiłam, przyjmując pozycję obronną, a także wysuwając pazury.

— Postanowiłem cię odwiedzić – wstał od biurka – Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – uśmiechnął się przebiegle.

— Żartujesz sobie? – zacisnęłam zęby – Chciałeś mnie uwięzić w trumnie! – podniosłam głos. Klaus błyskawicznie znalazł się przy mnie.

— Miałem ku temu powód – syknął – Chciałaś odejść, zresztą dalej chcesz! – wrócił się do biurka i zgarnął stamtąd jakieś dokumenty – Co to jest? – wycedził ze złością, podtykając mi papiery pod nos. Trzymał w dłoni moje podanie o studiowanie w Amsterdamie...

— Nie wiem... — skłamałam, oddychając ciężko. Jego agresja mnie przerażała.

— Chcesz wyjechać? – zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Błysk w jego oczach był złowrogi.

— ... — milczałam.

— Odpowiedz na proste pytanie! – wrzasnął, ściskając mnie boleśnie za ramiona – Chcesz wyjechać? Chcesz mnie zostawić? – przy drugim pytaniu jego głos stał się bardziej płaczliwy.

— Ja... — uroniłam łzę ze strachu.

— Tak, czy nie?! – potrząsnął mną gwałtownie.

— Tak... — kiwnęłam ostrożnie głową. Klausa zamurowało. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Puścił mnie i odsunął się bez słowa. Złość uleciała z niego niczym dym z przygasającego papierosa. Teraz dominującą emocją był smutek.

— Zatem wynoś się i nie wracaj – posłał mi lodowate spojrzenie – I gnij, gdziekolwiek będziesz – rzucił mi pod nogi papiery, aż zadrżałam odruchowo. Nie rozumiałam dlaczego się tak zachowywał. Jeszcze nie dawno zamierzał mnie zamknąć w lochach, żebym nie mogła uciec, a teraz kazał mi zniknąć z jego życia. Już sama nie wiedziałam, które z jego słów bolały bardziej, ale chciałam się dowiedzieć, co stało za tak nagłą zmianą zdania.

— Nik... — przemówiłam cicho. Blondyn popatrzył na mnie z kłującą obojętnością.

— Nic dla mnie nie znaczysz – syknął, po czym otworzył drzwi kopnięciem i zmył się jak niepyszny. Nie wiedząc czemu, wybuchłam bezgłośnym szlochem.

— Pani Colline, wszystko w porządku? – sekretarz zainteresował się moim stanem. Pokiwałam głową w odpowiedzi, po czym zdjęłam z niego efekt perswazji Klausa i kazałam o wszystkim zapomnieć. Zawlekłam się do toalety, żeby jakoś się doprowadzić do porządku, a w rzeczywistości płakałam tam jeszcze bardziej. Gdy już w miarę ochłonęłam, wróciłam pod klasę i szykowałam się na następny wykład. Nim zajęłam miejsce, zahipnotyzowałam wykładowcę, żeby nie zwracał na mnie uwagi i całą lekcję przesiedziałam, rycząc w zeszyt. Lauren starała się mnie pocieszać, ale nawet nie wiedziała, o co chodzi. Ja zresztą też nie.

Z jakiegoś powodu słowa mieszańca mnie zabolały do tego stopnia, że od godziny tonęłam we własnych łzach i nie mogłam się uspokoić.

Idiotka...

***

Coś dziwnego się ze mną stało. Byłam jakby wypruta z życia, osłabiona, ciągle smutna i nawet straciłam apetyt. Bez słowa weszłam do apartamentu, rzucając torbę w kąt, ominęłam Kai'a i rzuciłam się na łóżko, lądując twarzą w poduszkę.

— Wiesz, że zapomniałaś komórki, co nie? – mruknął, przełączając kanały w telewizorze.

— Trudno – burknęłam niewyraźnie, dając mu do zrozumienia, że nie mam ochoty gadać.

— Jak tam chcesz – odparł – Co zamawiamy? – spytał, ale mu nie odpowiedziałam – Collieee! – wydarł się – Co zamawiamy, bo z głodu umieram?!

— ...

— Co ty, głucha jesteś? – usłyszałam, że zerwał się z kanapy i idzie tu – Ej – szturchnął mnie – Żyj – obrócił mnie twarzą do siebie – Woda ci cieknie z oczu – wzdrygnął się – To zaraźliwe?

— To łzy, idioto – burknęłam nieprzyjemnie i poczyniłam próbę zakopania się pod kołdrą.

— Ej, co ty robisz? – zdziwił się – To nie pora na spanie, wyłaź stamtąd.

— Zostaw mnie – odwróciłam się do niego plecami.

— I tradycyjnie żadnych konkretów – westchnął z podirytowaniem – Czekaj, wygoogluję to sobie – mruknął i zaczął coś stukać w telefonie – Łzy, chęć spania, złość – gadał do siebie – O, mam coś. Tutaj napisali, że możesz mieć depresję – zopiniował.

— Nie mam żadnej depresji – zaprzeczyłam z rozdrażnieniem.

— A skąd wiesz? Jesteś lekarzem? – prychnął – Przestań się tu pokładać i zamów coś do jedzenia! – marudził jak małe dziecko.

— Sam sobie coś zamów, a mnie zostaw w cholerę! – posłałam mu spojrzenie bazyliszka.

— Dobra. Zamawiam pizzę – obwieścił – Jaką chcesz? – zapytał.

— Żadną – ucięłam.

— Musisz cos zjeść – zirytował się – Jak masz mi pomóc odnaleźć bliźniaczkę i zostać przywódcą sabatu, jeśli będziesz tu leżeć i nic nie robić?

— Bez znaczenia – mruknęłam.

— W takim razie ja to pierdolę – prychnął – Znajdę kogoś innego – dodał i usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Parker uciekł wraz z magią Daviny, ale w tym momencie nie obchodziło mnie nic poza leżeniem w łóżku. Zakopałam się pod kołdrą i sumiennie ignorowałam rzeczywistość. W międzyczasie dzwoniło kilka telefonów, ale nie miałam siły, by wypełznąć z kokonu i odebrać. Zasnęłam i straciłam poczucie czasu.

***

Hayley niecierpliwie krążyła wokół drzew i próbowała się skontaktować z Colline. Szatynka nie odebrała już dziesięć razy, tak samo nie zareagowała na wiadomości, które wilczyca do niej wysyłała.

— Cholera jasna – warknęła Marshall, niemalże rzucając komórką.

— Wszystko ok? – tuż obok niej pojawił się Jackson.

— Nie. Colline nie odbiera – odparła zdenerwowana.

— Na pewno nic jej nie jest, a ty niepotrzebnie panikujesz – skwitował wilkołak.

— A może właśnie potrzebnie – odgryzła się – Idę do niej – postanowiła, na co Kenner złapał ją za rękę.

— Mieliśmy spędzić ten dzień razem – przypomniał jej.

— Wybacz, ale moja przyjaciółka jest ważniejsza – rzuciła hardo i zaczęła się przedzierać przez chaszcze.

— To wampir, Hayley, a ty jesteś wilkołakiem. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że wasza przyjaźń nie ma sensu? – mężczyzna nie rozumiał więzi dwóch dziewczyn. Potomkini Labonairów stanęła wpół kroku, kiedy to usłyszała.

— Na chwilę obecną, to nasza przyjaźń nie ma sensu, Jackson – podeszła do niego i dała mu z liścia – Bo to ty okazujesz się nietolerancyjnym, zacofanym chujem – dodała na odchodne i pognała w stronę miasta.

***

Ogień w kominku żarzył się, nadając salonowi przyjemną, pomarańczową poświatę. W powietrzu natomiast unosił się zapach mocnego alkoholu, a sprawcą tej ostrej woli był Klaus, który kończył opróżniać butelkę. Wkrótce jego samotne upijanie się zostało przerwane przez nadejście Elijahy.

— Dobry wieczór, bracie – przywitał się brunet.

— Gdzie byłeś? – warknął w odpowiedzi Mikaelson.

— Starałem się zadośćuczynić Marcellusowi – wyjaśnił wampir, wyciągając szklankę z szafki.

— Zadośćuczynić? – prychnął mieszaniec – Za co? – upił łyk alkoholu.

— Ostatnimi czasy zaniedbałem sprawy z Colline. Ominęliśmy sporo lekcji samokontroli, a efekt tego był następujący – nalał sobie Bourbona.

— Ugryzła Marcela i tę jego nową lalunię. Nie udawaj zaskoczonego, Elijah. To nie brak samokontroli odegrał tu rolę, tylko jej temperament – parsknął.

— Być może – przyznał Najstarszy, biorąc łyk trunku – Mimo wszystko, znalazłem sobie nowe powołanie – oznajmił – Będę mentorem tej niesłusznie skrzywdzonej wampirzycy.

— Takież to szlachetne i w twoim stylu, bracie – zakpił Klaus.

— Co z tobą, Niklausie? – zagaił czarnooki – Czy od mojego wyjścia siedzisz tutaj i topisz smutki w alkoholu? – zmarszczył brwi.

— Nie tylko – zaszydził w odpowiedzi Pierwotny – Miałem sesję z Camille, żeby przepracować moje problemy, odwiedziłem Colline na uczelni – wymienił bez emocji.

— Tylko mi nie mów, że ją tam nachodziłeś? – Elijah westchnął ciężko z rezygnacją.

— Ależ skąd. Zwabiłem ją do sekretariatu, a przy okazji dowiedziałem się, że nasza słodka Colline od jakiegoś czasu planuje ucieczkę zagranicę! – prychnął, zaciskając szczękę. Mocny alkohol buzował mu w żyłach.

— Nie jestem zbytnio zdumiony – stwierdził brunet. Panna Bellworte wielokrotnie dała odczuć, że nie wyobraża sobie życia pod jednym dachem z ich rodziną.

— Ona chce nas opuścić, Elijah – rzucił zimno blondyn.

— Ma takie prawo, Niklausie. Nie możemy jej zatrzymać siłą – położył dłoń na ramieniu brata.

— Nie chcę, żeby odeszła – popatrzył smutno na Pierwotnego.

— Powiedziałeś jej to? – drążył Najstarszy, chociaż i tak znał odpowiedź.

— Nie – zaprzeczył mieszaniec – Wpadłem w szał i kazałem jej się wynosić i nie wracać – wziął głęboki łyk trunku – Bała się mnie, czułem jej strach – przywracał w głowie obraz zlęknionej dziewczyny. Elijah zajął miejsce w fotelu naprzeciwko.

— Nie muszę ci chyba mówić, że zachowałeś się haniebnie? – posłał bratu karcące spojrzenie.

— A co miałem zrobić? – uniósł się Klaus – Wyznać jej, że jej potrzebuję i nie chcę, żeby odeszła? – w jego oczach stanęły drobne łzy. Brunet rzadko widywał go w takim stanie – Miałem jej powiedzieć, że ją kocham, a potem usłyszeć, że ona mnie nienawidzi i stawić czoła odrzuceniu? – targały nim różne emocje – Tak byłoby dobrze, bracie? – zadrwił.

— Przeczuwałem, że tylko udajesz obojętność – na twarzy Elijahy zagościł pełen nadziei uśmiech.

— To i tak nie ma znaczenia – prychnął lekceważąco – Nieodwracalnie schrzaniłem wszystko – uciął z nutą goryczy.

— Masz jeszcze szansę to naprawić, bracie. Miłość to wystarczająca droga do odkupienia – zapewnił go.

— Nie – warknął Pierwotny – Tak będzie lepiej. Niech wyjedzie stąd i znajdzie kogoś, kto na nią zasługuje bardziej niż ja – wstał z fotela i skierował się do wyjścia, ale Elijah zatarasował mu drogę.

— Przestań się nad sobą użalać i zawalcz o nią, jeśli ci na niej zależy – głos Najstarszego był stanowczy – Potem będziesz żałował przez resztę życia, że wolałeś pozwolić jej odejść, zamiast przyznać się do swoich uczuć – tchnął w niego niepewność.

— Nie rozumiesz, Elijah! – podniósł głos – Muszę ją przed sobą chronić! Krzywdziłem ją tak długo, że byłbym bezduszny, gdybym oczekiwał od niej odwzajemnienia uczuć – oczy mu się zaszkliły – Po tym, co uczyniłem, nigdy nie odzyskam jej zaufania – warga mu zadrżała.

— Bracie, nie – brunet chwycił Klausa za ramiona. Jemu też błyszczały tęczówki – Ja też popełniłem kiedyś błąd i zrezygnowałem z miłości, ale to nie oznacza, że ty masz go powielać – zaczął mowę motywacyjną – Colline może być tą jedyną, może cię uratować...

— Mnie nikt nie uratuje – odparł smutno blondyn, ujął brata w dłonie i skręcił mu kark – Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie – dodał, wyjmując z kieszeni sztylet i wsuwając go w ciało wampira.

***

Leżałam pod kołdrą, gdy usłyszałam trzask otwieranych drzwi, ale mnie to nie poruszyło. Wręcz przeciwnie. Skuliłam się jeszcze bardziej, udając, że mnie nie ma.

— W recepcji mi powiedzieli, w którym pokoju się zameldowałaś – poznałam po głosie, że to Hayley. Jej towarzystwa także nie potrzebowałam – Collie! – zawołała, ale milczałam – Wiem, że tu jesteś. Czemu nie odbierasz? – zaczęła się porcja wyrzutów, a po chwili kroki wilczycy się nasiliły i ściągnęła ze mnie kołdrę – Do licha, co ty odwalasz? – podciągnęła mnie do góry i przytuliła mocno – Martwiłam się, kretynko – czułam jej przyspieszone bicie serca.

— Niepotrzebnie przyszłaś. Dobrze mi tu samej – mruknęłam bez entuzjazmu.

— Nie wątpię – przewróciła oczami – Mieszkanie w apartamencie, to nie byle co, ale leżenie cały dzień w łóżku przynosi więcej szkody niż pożytku.

— Może – wzruszyłam ramionami.

— Ej, kapuję, że tyle akcji w jeden dzień to sporo, ale nie musisz się tutaj izolować – popatrzyła na mnie pokrzepiająco – Chodź, obejrzymy coś na tej wielkiej plazmie – zaproponowała i zeskoczyła z łóżka, by zapalić światło. Niechętnie się zwlekłam i przeniosłam na kanapę – Kupiłam chipsy w razie w – wyjęła z torby szeleszczącą paczkę – Miałam rację, że się przyda... — ucięła wpół słowa – Kurwa – podeszła z powrotem, złapała mnie za podbródek i zrobiła oględziny – Płakałaś, przyznaj się.

— Trochę – potwierdziłam, opadając głową na poduszkę.

— Collie, co się stało? – wypytywała – Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć – chwyciła moją rękę.

— Nic – zbywałam ją.

— Czy to dlatego, że Marcel cię wyrzucił z domu? – próbowała zgadnąć.

— Nie – zanegowałam.

— Chodzi o to, że Klaus chciał cię uwięzić w trumnie?

— Nie – powtórzyłam, ale niespodziewanie wygięłam usta w podkówkę i zaczęłam szlochać.

— Więc jednak! – wkurzyła się – Zamorduję gnoja...

— To nie dlatego! – wybuchłam, ocierając szybko łzy.

— A dlaczego? – odbiła piłeczkę.

— Nie wiem – odparłam i zaczęłam wyć – To to pieprzone rozchwianie emocjonalne – rzuciłam odruchowo i ukryłam twarz w dłoniach.

— To ewidentnie ma coś wspólnego z tym draniem – zawyrokowała wilczyca – Co on ci zrobił, Collie? Nie bój się – objęła mnie – Jestem przy tobie – gładziła mnie po włosach.

— Przyszedł dzisiaj na uczelnię – niepewnie odwzajemniłam uścisk i wtuliłam twarz w zgłębienie na szyi szatynki – Pokłóciliśmy się, powiedział, że nic dla niego nie znaczę i wyszedł, a ja od tego czasu tylko ryczę z tego powodu – streściłam pokrótce.

— Tylko nie to – wymsknęło się Marshall.

— Co? – nie rozumiałam.

— Ten bydlak złamał ci serce... — stwierdziła. Przerwałam uścisk.

— Nie bądź śmieszna, Hay. Nie mógł mi złamać serca! – oburzyłam się, na co szatynka wyrolowała oczami.

— Kumam, że robisz wszystko, by w to nie wierzyć, ale bicie serca cię zdradza – westchnęła.

— Używasz na mnie wilczego wykrywacza kłamstw? – zdenerwowałam się.

— Tak, a diagnoza jest następująca...

— Nie wkurwiaj mnie! – podniosłam głos o oktawę.

— Jesteś zakochana w tym idiocie, Klausie. Na trzeźwo tego nie przeżyję, pozwól, że pójdę do barku – wstała z sofy.

— Nie jestem w nim zakochana! – zapiszczałam nienaturalnie – Nienawidzę go! – wykrzyczałam całą sobą.

— Poprawka – rzuciła Hayley, wypatrując butelkę z Bourbonem – Nienawidziłaś go, ale ta nienawiść przerodziła się w miłość. Klasyka – prychnęła, biorąc kilka solidnych łyków.

— Nie mogę być zakochana... — złapałam się za głowę – Nigdy nie byłam, miłość jest słabością, miłość jest żałosna... — jęknęłam i w pewnym momencie wyrwałam przyjaciółce alkohol, by się znieczulić.

— Uspokój się albo cię strzelę – burknęła wilkołaczka – Jakoś się to ogarnie, myślisz, że jako pierwsza zadurzyłaś się w dupku? – moje sceny były dla niej zabawne.

— Nie, nie, nie... To trzeba coś zrobić... — lamentowałam, chodząc nerwowo po pokoju.

— Zluzuj, jakoś się odkochasz – pocieszała mnie – Pójdzie nawet szybciej, bo to totalny złamas, nie warty uczuć – dodała.

— Uczucia! – nad moją głową zaświeciła żarówka – Trzeba się ich pozbyć, wtedy przestaną być słabością!

— Ta, gdyby to było takie łatwe – puściła moje słowa mimo uszu.

— Jest. Wampiry mają taką zdolność – odpowiedziałam jej i wtedy się zainteresowała.

— Ej, tylko bez żartów. Collie, którą znam i lubię jest pełna uczuć i to jest w niej najlepsze – spojrzała na mnie porozumiewawczo.

— Collie, którą znasz jest też jak widać podatna na coś takiego głupiego jak miłość – odrzekłam – Nie tak miało być – dodałam.

— Do cholery jasnej – zaklęła – Nie możesz tak po prostu wyłączyć uczuć. Jesteś wynaturzeniem hybrydy, której krew zabija. Naprawdę potrzebujesz jeszcze jakichś argumentów przeciw? – skrzyżowała ręce.

— Słuchaj, to, że jestem wyjątkowa, nie znaczy, że stanie się coś złego, kiedy wyłączę człowieczeństwo – obstawiałam przy swoim – Zresztą, nie chodzi tylko o miłość, ale o moje wieczne problemy z huśtawką emocjonalną. Może dzięki temu się zresetuję i naprawię swoją makówkę? – kontynuowałam. Nie chciałam przyznać, że zakochanie się w Pierwotnym było głównym powodem mojej decyzji. Nie wiedziałam czym się objawia miłość, ale hipoteza Hay była sensowna. Te wiecznie sprzeczne myśli wobec Klausa, to dziwne przywiązanie mimo tych wszystkich krzywd, które mi wyrządził...

— A co, jeśli nie? – zmarszczyła czoło.

— Gadasz jak Marcel – prychnęłam – Postanowione. Adios uczucia – rzuciłam beztrosko i skupiłam wszystkie myśli na tym jak bardzo doskwiera mi ten cholerny neurotyzm. Nawet teraz wewnątrz mnie kumulowały się wybuchowe mieszanki spotęgowanych emocji, przyprawiając o zawrót głowy. Hayley wołała do mnie, żebym przestała się wygłupiać, ale ja nie słuchałam. Odleciałam w swój własny świat, a kiedy z niego wróciłam, czułam zmianę. Szalejący wulkan uczuć przeszedł w stan uśpienia. Nie obciążały mnie żadne emocje. Byłam wolna.

— Collie – głos przyjaciółki przywrócił mnie do rzeczywistości – Jesteś tam?

— Mhm. Oto prawdziwa ja. Wreszcie przebiłam się przez tę skałę ograniczających uczuć – uśmiechnęłam się do szatynki, ale tym razem mięśnie twarzy nie spinały się naturalnie.

— Już gadasz jak nie ty – wzdrygnęła się – Idę po Marcela – zadecydowała.

— A idź. Nikt ci nie broni – wzruszyłam ramionami, siadając przed telewizorem. Szatynka wyszła z pokoju, a ja zostałam sama. Miałam do wyboru przesiedzieć wieczór na kanapie albo iść na imprezę i przy okazji spić trochę świeżej krwi. Tym razem wybrałam to drugie. Wydobyłam z walizki długą, czarną sukienkę z rozcięciem na jednej nodze. Rzadko ją nosiłam, bo wydawała się zbyt oficjalna, ale teraz już na niczym mi nie zależało, toteż nie postrzegałam tej kiecki tak samo. Szybko się w nią wbiłam, dobrałam do tego botki na obcasie, a włosy spięłam w dużego koka, zostawiając dwa grube pasma okalające twarz. Poprawiłam makijaż, usta pomalowałam czarną, matową szminką.

— Ciekawe czy Hayley i Marcel złapią mnie, nim wymorduję całe miasto? – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze, śmiejąc się perliście. Było w tym śmiechu coś fałszywego, ale pierwszy raz w życiu nie musiałam się tym przejmować...



No to się porobiło...

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top