✞Rozdział 56✞

Obudziłam się pół godziny przed alarmem, zresztą i tak nie mogłam spać. Roztrząsałam w głowie słowa, które Klaus powiedział mi na dobranoc i zastanawiałam się, czy mój wyjazd do Amsterdamu będzie w ogóle możliwy, zważywszy na okoliczności. Do końca roku akademickiego zostało kilka tygodni, maksimum tydzień przed zakończeniem muszę się rozliczyć z projektu u Mollocka i nadrobić inne studenckie zaległości. Marcel musi podpisać dokumenty upoważniające mnie do wyjazdu zagranicę i szczerze mówiąc całkiem szczegółowo planuję swój pobyt w Holandii, a nie wiadomo czy Klaus mnie w ogóle do niego puści...

Musiałam jakoś się odciąć od tej nieprzyjemnej myśli i postanowiłam zejść do kuchni, przegryźć coś dobrego i jak najszybciej udać się na uczelnię, gdzie będę zbyt pochłonięta bardziej przyziemnymi sprawami.

Naciągnęłam na siebie cienki bordowy sweter, wpięłam pasek do czarnych, przylegających spodni i włożyłam czarne, niesznurowane buty. Wypakowałam z torby pamiątki z Więziennego Świata, w tym Ascendent i zrobiłam miejsce na podręczniki oraz obowiązkowo, woreczki z krwią. Zarzuciłam torebkę na ramię, wzięłam do ręki skórzaną kurtkę i opuściłam swoje sanktuarium. Przechodziłam przez jadalnię, czyli byłam już blisko kuchni, gdy zatrzymał mnie głos Pierwotnego.

— Dzień dobry, kotku – niechętnie odwróciłam głowę w kierunku Klausa. Uśmiechał się płytko i nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Cześć, Nik – bąknęłam niepewnie, z trudem patrząc mu w oczy.

— Wstałaś dzisiaj wyjątkowo wcześnie, wobec tego dołącz do nas przy śniadaniu – zaprosił ochoczo gestem dłoni. Rzeczywiście, stół pęczniał od różnych smakowitości, a co więcej, wokół kręcili się kelnerzy i co rusz upuszczali swoją świeżą krew do kryształowych kieliszków.

— Dziękuję, ale trochę się spieszę – posłałam mu przepraszający uśmiech.

— Nonsens, Colline – moja odpowiedź go nie przekonała – Nie można zaczynać dnia bez czegoś pożywnego – stwierdził wspaniałomyślnie – Siadaj – teraz wypłynęła jego typowa władczość. Zwiesiłam głowę i zajęłam miejsce naprzeciwko blondyna. Powiedzieć, że czułam się niekomfortowo, to jak nic nie powiedzieć. Nie zapominajmy w jakich okolicznościach rozstałam się z Klausem. Dowiedział się o mojej nocy z Elijahą, pokłóciliśmy się, skręciłam mu kark, uciekłam i tego dnia już nie wróciłam do domu.

— Gdzie Elijah? – zapytałam ostrożnie.

— Rozmawia przez telefon – odpowiedział mieszaniec – Niebawem się do nas dosiądzie – dorzucił i nakazał jednej z kelnerek spuścić krew do mojego kieliszka. Łapczywie pochłonęłam całą porcję – A teraz, pora na zwierzenia – zarządził, a ja zaklęłam w myślach – Gdzie byłaś przez ten czas, mała panterko? – spytał łagodnie, zupełnie jak nie on – Gdzie, z kim, i po co? – jakakolwiek próba uniknięcia odpowiedzi byłaby bezcelowa, ale mimo to zaryzykowałam.

— To nieistotne – zbywałam go.

— Sam zdecyduję, czy to będzie istotne, czy wręcz przeciwnie – nie dawał się. Zacisnęłam pod stołem pięści, by nie wybuchnąć. Modliłam się o nadejście Elijahy, ale wampir widocznie nie skończył jeszcze rozmowy.

— Dlaczego chcesz to wiedzieć? – mruknęłam, marszcząc niezauważalnie brwi.

— Muszę wiedzieć o tobie wszystko – oznajmił z diabolicznym uśmieszkiem – Należysz do mnie, pamiętasz? – wpatrywał się zbyt intensywnie. Traktował mnie jak swoją własność, lecz jakoś inaczej zapamiętałam naszą poprzednią rozmowę.

— Czyżby? – założyłam ręce na siebie – A czy przypadkiem nie sugerowałeś ostatnio, że Genevieve jest lepszym sprzymierzeńcem? – obnażyłam niewinny uśmiech – A potem nie nazwałeś mnie ladacznicą i nie kazałeś zejść ci z oczu? – naprowadzałam go – Można mi sporo zarzucić, ale na pewno nie kiepską pamięć.

— Nie myśl, że tak szybko spisałbym cię na straty, kotku – zaśmiał się – To była jedna z naszych częstych kłótni, a one niczego nie zmieniają – wyjaśnił z triumfalną miną – A teraz wróćmy do odpowiedzi, której mi jeszcze nie udzieliłaś – upił łyk krwi, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Westchnęłam ciężko.

— Spłacałam dług – wyjawiłam, nie wdając się w detale.

— Wobec kogo? – dociekał.

— Wobec Torrance, wiedźmy, która stworzyła lek na moją klątwę – sięgnęłam po kilka porcji francuskich tostów i położyłam na swoim talerzu.

— Naprawdę? – mruknął.

— Przecież mówię – wgryzłam się w jedną sztukę.

— No cóż, zaskoczyłaś mnie – Klaus poszedł moim śladem i wziął parę tostów – Spodziewałem się po tobie, że zabijesz czarownicę od razu po przyjęciu lekarstwa – postrzegał mnie jako bezwzględną bestię i schlebiało mi to ogromnie.

— Myślisz, że nie chciałam? – prychnęłam z pełnymi ustami – To była pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy, ale obiecałam Hayley, że tym razem nie zachowam się jak seryjny zabójca – otarłam okruszki z kącików ust. Tosty były chrupiące i dałabym sobie rękę uciąć, że Pierwotni zahipnotyzowali najlepszego piekarza w mieście.

— Oboje dobrze wiemy, że lubisz być seryjnym zabójcą, kotku – uśmiechnął się chytrze – Wilczyca cię ogranicza – wydał opinię, jednocześnie przegryzając kawałek tostu.

— Nie ogranicza – przełknęłam – Po prostu pilnuje, żeby mi za bardzo nie odwalało – sprostowałam.

— Czyli jest twoim moralnym kompasem? – spytał z krztą drwiny, ale stwarzał pozory, że nie kpi.

— Coś w tym rodzaju – przytaknęłam.

— Po co? – zdziwił się.

— Co po co? – nie rozumiałam.

— Po co ci moralny kompas?

— Bo nie mam swojego własnego – zacisnęłam usta, jakbym się wstydziła przyznać. Trochę to głupie. Zwierzam się psychopacie z tego, że wstydzę się swojej bezwzględności. Pojebane.

— I co z tego? – wzruszył ramionami.

— Jak to, co z tego? – zmuszał mnie do poruszania naprawdę trudnych tematów.

— W czym ci przeszkadza brak zahamowań? Dla wampira to całkowicie naturalne – ta rozmowa przybierała dziwny obrót. Klaus usiłował mnie przekonać, że żądza zabijania jest czymś zupełnie normalnym i nienadzwyczajnym. On pochwalał to, że nie jestem dobrym krwiopijcą. Czy ktoś ma pomysł, dlaczego?

— Tak, ja wiem – potwierdziłam – Dla mnie to też naturalne i nawet fajne... — przy drugim przymiotniku nieplanowo parsknęłam śmiechem. Pierwotny zrobił to samo – Nik, przestań – skarciłam go.

— Przecież nic nie robię – rozłożył bezradnie ręce.

— Śmiejesz się – wytknęłam mu – Ja tu mówię, że zabijanie niewinnych ludzi sprawia mi przyjemność, a ty uważasz to za zabawne! – pisnęłam z udawanym wyrzutem.

— To jest zabawne, mała panterko – szedł w zaparte – Prawdziwy szczyt komedii, kiedy ofiary błagają o litość lub uciekają w popłochu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że i tak ich dopadniesz – posłał mi demoniczny uśmieszek. No tak. Spoczywajcie w pokoju wszyscy ci, których Klaus wybrał na przekąskę – Ludzka naiwność, a czasem i zuchwałość są śmiesznie żałosne – zakończył, wypijając krew z kieliszka.

— Ja lubię ten strach w ich oczach – zdobywałam się na wyznania, których nie śmiałabym powiedzieć nawet Hay. Zresztą, ona by tego nie zrozumiała.

— Prawda – zaimponowałam mu – Masz wtedy poczucie niesamowitej władzy. Możesz ich zauroczyć, żeby byli posłuszni albo polować na nich jak na zwierzynę – opowiadał o tym z pasją, którą podzielałam.

— Zabiłam wczoraj wiele osób, zanim trafiłam do rezydencji – naszło mnie na zwierzenia – Zostawiłam na widoku sporo osuszonych z krwi ciał – wróciłam wspomnieniami do poprzedniej nocy. Uwielbiam spijać świeżą krew ze sparaliżowanej strachem zdobyczy.

— Wiem, Collie – nie wyglądał na zdumionego – Moi ludzie się tym zajęli – dodał. Coś mi nie pasowało.

— Twoi ludzie? – powtórzyłam – Zupełnie jak...

— Nie, nie – wszedł mi w słowo – W przeciwieństwie do Marcela, zabiję ich, jeśli nie spełnią moich oczekiwań – rzekł spokojnie, jakby komentował pogodę, czy coś.

— I dobrze – nie przejęłam się tym – Nigdy ich nie lubiłam – chrupnęłam kolejny tost. Nagle coś mnie tknęło – Ej, a gdzie jest Marcel? Znowu wyszedł? On w ogóle wie, że wróciłam? Zorientował się? – wpadłam w słowotok.

— Nie sądzę – zanegował mieszaniec – Marcela tu nie ma i już nie będzie – oznajmił obojętnym tonem. Poruszyłam się nerwowo na krześle.

— Jak to? – zastygłam w wyrazie konsternacji.

— Pod twoją nieobecność zaszły pewne zmiany – zrobił długą pauzę – Marcel postanowił zrobić rewolucję i za punkt honoru postawił sobie odbicie swojego dawnego królestwa – snuł historię – Wiesz coś na ten temat, kotku? – uniósł powoli brew.

— No coś tam gadał, że zamierza odzyskać, co jego, ale w szczegóły się nie wdawał – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i naszą rozmowę przerwało nadejście Elijahy.

— Wybacz, bracie, że tak długo to zajęło – nie od razu spostrzegł moją obecność.

— Nie szkodzi. Właśnie opowiadam Colline o tym, jak Marcel usiłował odbić swoje królestwo – Klaus wzruszył ramionami, a brunet skierował na mnie swoje oczy.

— Panno Bellworte, miło cię widzieć – uśmiechnął się ciepło.

— Wzajemnie, panie Mikaelson – zażartowałam, łapiąc kolejny uśmiech wampira – Rozumiem, że Marcel poniósł klęskę? – wróciłam do mieszańca – Inaczej natknęłabym się na niego i słuchała kazania – ironizowałam.

— To oczywiste, że poniósł klęskę – prychnął blondyn – Trzeba być idiotą, żeby uważać, że da się pokonać Pierwotnych – dodał z wyższością.

— Może nie tyle idiotą, co dość naiwnym człowiekiem – złagodził Najstarszy, chociaż bardziej zgadzałam się ze zdaniem Klausa.

— Lub przesadnym optymistą – dorzuciłam coś od siebie – Zgaduję, że przyszedł tu ze swoją „armią", a wy ich wszystkich wytłukliście? – spytałam, choć odpowiedź nasuwała się sama.

— Co do słowa – potwierdził Elijah, upijając łyk krwi – Za jego haniebny czyn byliśmy zmuszeni wyciągnąć wobec niego konsekwencje – dodał, na co blondyn się lekko uśmiechnął.

— Tia. Domyślam się – nie udawałam wielce zaskoczonej – I jakież to były konsekwencje? – drążyłam.

— Banicja – odparł beztrosko niebieskooki.

— Banicja? – zmarszczyłam brwi, próbując przetworzyć informację.

— Wygnaliśmy go, Colline – uściślił czarnowłosy.

— Z Nowego Orleanu? – odruchowo rozszerzyłam usta.

— To nie byłby zły pomysł – pochwalił mnie mieszaniec, a ja się skołowałam – Póki, co, kotku, wygnaliśmy go z Francuskiej dzielnicy. Ma kategoryczny zakaz wstępu do rezydencji, a później się pomyśli – uniósł w górę kieliszek – Wypijmy za nowy porządek – skinął na mnie głową. Z lekkim wahaniem stuknęłam się lampkami z braćmi Mikaelson.

— Ok – odstawiłam puste naczynie na stół – Skoro wyrzuciliście Marcela z dzielnicy, to co ze mną? – zapytałam, niedowierzając w to jak łatwo można podpaść Pierwotnym. Gerard chciał jedynie odzyskać dom, a swoją fanaberię przypłacił wygnaniem. Czy to oznaczało, że Mikaelsonowie uskuteczniają większe czystki i ja również wylecę na bruk?

— Ciebie ta decyzja nie dotyczy, mała panterko – odrzekł mieszaniec – Ty zostajesz z nami, dopóki dokonujesz właściwych wyborów – spojrzał na mnie znacząco.

— Co przez to rozumiesz? – wygięłam brwi w łuk.

— Żadnego kombinatorstwa, żadnych zdrad i intryg – zastrzegł, a moje mięśnie twarzy się spięły, prezentując cyniczny uśmieszek.

— A co rozumiesz przez zdradę, bo twój słownik diametralnie odbiega od przyjętej normy? – wydęłam pretensjonalnie wargi.

— Mów tak dalej, a niechybnie zakończymy ten przyjemny poranek – rzucił chłodno blondyn.

— Uuu, dopiero pierwsza groźba z rana. Pewnie zanim wyjdę, usłyszę z co najmniej dziesięć – umoczyłam usta w krwi.

— Nie usłyszysz, jeśli za moment skręcę ci kark i zamknę w trumnie – oznajmił Pierwotny, wzbudzając tym samym dezaprobatę brata.

— Niklaus... — zrugał go Elijah.

— W czym problem, bracie? – mruknął niewinnie – Colline aż prosi się, żeby ją nauczyć dyscypliny – przeszywał mnie wzrokiem.

— Co mam zrobić, żeby też zostać wygnaną i mieć święty spokój? – spytałam słodziutko.

— Colline... — teraz mi się dostało od Pana Szlachetnego.

— Och, nie ma tak dobrze, kotku – parsknął Klaus – Nie zamierzam się z tobą rozstawać – zaakcentował złowieszczo.

— Znajdę sposób, że będziesz musiał – wstałam gwałtownie z krzesła, na co blondyn posłał mi wyzywające spojrzenie.

— Collie... — jęknął brunet.

— Wybacz, Elijah, ale nie chcę urządzać scen i zacząć rzucać ostrymi sztućcami, a mam na to teraz ogromną ochotę – posłałam mu przepraszającą minę – Zresztą i tak się spieszę na zajęcia, także do zobaczenia – pożegnałam się i wyszłam wampirzym tempem. Słyszałam jeszcze tylko jak Najstarszy komentuje z politowaniem zachowanie brata i opuściłam rezydencję.

***

Kiedy WF dobiegł końca, a dziewczyny poszły do szatni, ja postanowiłam trochę pogawędzić z naszym panem wykładowcą. Rok akademicki jeszcze się nie skończył, ale McCormack wystawił nam już oceny. Oczywiście, pomimo swojego zaangażowania w przedmiot zarówno przed, jak i po przemianie, ten buc uznał, że zasługuję tylko na tróję, czym mnie wyprowadził z równowagi. Byłam już wystarczająco podminowana po „przyjemnym" poranku z Klausem i nie potrzebowałam dużo, żeby wybuchnąć. Dlatego też zahipnotyzowałam trenera i kazałam mu wpierw zmienić mi ocenę na pięć, a potem wypić jak najwięcej alkoholu, wsiąść za kółko i rozbić się na najbliższym drzewie.

McCormack na moich oczach zmienił ocenę w indeksie, a potem opuścił cuchnący petami kantorek i poszedł w kierunku samochodu. Niebawem usłyszymy tragiczną wieść o tym jak to „ulubiony" nauczyciel wychowania fizycznego zginął w wypadku samochodowym, a ja tym samym uwolnię młodsze pokolenia studentów od durnych metod tego debila.

***

Przebrałam się w normalne ciuchy i wyszłam z szatni, gdy prawie zderzyłam się z koleżanką z roku. Przyparłam ją do ściany, zmusiłam do posłuszeństwa i zatopiłam kły w jej szyi. Opiłam się ciepłej krwi, wyperswadowałam jej powrót na zajęcia, zachęcając do powrotu do domu i w spokoju celebrowałam moment spełnienia, kiedy posoka spływała mi w dół gardła, przyjemnie je łaskotając.

— Wszystko widziałem, pójdę z tym na policję – podniosłam głowę i zobaczyłam Kola. Dawno go nie widziałam i muszę przyznać, że ucieszyłam się na jego obecność.

— Ciekawe jak to zrobisz, będąc nieprzytomnym? – prychnęłam, na co Pierwotny się zaśmiał.

— Dalej masz ten cięty język, który uwielbiam – zaaprobował – Pewnie za mną tęskniłaś, co? – błysnął zębami.

— Nie, raczej nie – zaprzeczyłam, ale odruchowo się roześmiałam – Może tak w jednym, małym procencie – dawałam mu nadzieję.

— Wreszcie przyznałaś, że ci mnie brakowało – zatriumfował – To zapewne oznacza, że w skali lubienia, zajmuję miejsce wyżej od Nika? – zgadywał.

— Nie popisuj się z tą swoją bystrością – sprzedałam mu kuksańca – Klaus mnie jednocześnie rozbawił i wkurzył, a nie sądziłam, że takie rzeczy są możliwe – mruknęłam.

— Opowiesz mi o tym w drodze do samochodu, kochanie – złapał mnie za nadgarstek i zaczął prowadzić w kierunku drzwi.

— Wstrzymać pociąg, chwila! – zaoponowałam – Jakiego samochodu? Ja muszę iść na zajęcia – popatrzyłam na niego dziwnie.

— Zajęcia poczekają, Collie Jollie – westchnął ze znudzeniem – Mamy teraz ważniejsze sprawy do załatwienia – jego ton nie uznawał kompromisów. Na całe szczęście, moje pazury również miały coś do powiedzenia i sekundę później przyparłam młodego Mikaelsona do ściany.

— Nigdzie z tobą nie pójdę, dopóki mi nie powiesz, co jest grane – zażądałam, odsłaniając oblicze bestii.

— Nie kuś mnie... — przygryzł dolną wargę i przygwoździł do przeciwległej strony – Wiemy już, że nie potrzebujemy wiele, by cieszyć się swoim towarzystwem – rzucił aluzję do naszego małego spiknięcia w klubie.

— No nie wiem. Poprzednim razem towarzyszyły nam hordy trupów – przypomniałam.

— Mogę jakieś załatwić, jeśli chcesz? – przybliżył się do mojej twarzy, ale wykręciłam głowę.

— Chcę, żebyś mnie puścił, powiedział, co tu robisz i dlaczego mam iść z tobą do samochodu – postawiłam na szczerość.

— Niech będzie – odsunął się – Przyszedłem, bo mamy wspólny biznes, a do samochodu masz ze mną iść, bo mamy teraz spotkanie z czarownicą, która stworzy sztylet, a miejsce spotkania jest jakieś dwanaście godzin stąd – wyjaśnił po krótce. Parsknęłam śmiechem.

— Dwanaście godzin stąd? – wypuściłam powietrze – Dwanaście godzin tam, dwanaście godzin powrót – analizowałam – A plus B równa się, że nie zdążę na wykłady, które zaczynają się za kwadrans – zawinęłam język – Pomnożyć to przez moją ogromną niechęć, by przeznaczyć cały dzień na dojazd do jakiegoś zadupia, obliczyć z tego deltę i wychodzi nam pierwiastek sześcienny z nie ma takiej opcji, nigdzie nie jadę – rozłożyłam bezradnie ręce – Sorry memory, ale nie dyskutuje się z matmą, także zdzwonimy się, ciao – wyszłam wampirzym tempem i podążyłam w kierunku budynku uczelni. Weszłam do środka i napotkałam opustoszałe korytarze. No tak, pewnie wszyscy są albo w kafejce albo w klasach. Dołączyłam do swojej grupy i usiadłam obok Lauren. Zapowiadała się pasjonująca godzina wykładu. Całe szczęście, że brunetka robiła notatki, bo ja nie miałam do tego ani głowy ani ochoty. Skupiałam się na ciekawszych wątkach prezentacji, a tak to przeglądałam Internet i popijałam krew z kubka ze Starbucksa. Markowy kubek nie będzie wzbudzał podejrzeń, a lepsze to, niż rzucenie się z pazurami na studentów przed sobą.

***

Tymczasem Marcel siedział u siebie w kryjówce i rozpamiętywał przeszłość. Wydawało mu się, że popełnił ostatnio mnóstwo błędów. Zawiódł Colline, stracił Davinę i pozwolił odejść Rebece. Chęć odzyskania władzy przysłoniła mu rozum, a co najgorsze, dalej chciał ją mieć. Coś go ciągnęło do bycia wszechpotężnym królem, lubił nosić ten tytuł i odkąd Klaus go mu odebrał, czuł się prawie bezwartościowy. Długo pracował na swoją pozycję, w rzeczywistości budowanie reputacji zajęło mu o wiele dłużej niż cztery lata, ale to właśnie okres poznania i wychowywania Collie należał do najistotniejszych momentów w jego karierze.

Gerard zawsze powtarzał, że nie jest głodny władzy, lecz mówił tak, bo nigdy nie spodziewał się porażki. Nie sądził, że Pierwotni kiedykolwiek wrócą do Nowego Orleanu i zagarną wszystko, na czym mu zależało. Odkąd przybyli do miasta, harmonia została zaburzona, a marzenia ciemnoskórego o silnej społeczności wampirów rozbiły się w drobny mak...

— Znowu się alienujesz? – z filozoficznych kontemplacji wyrwał go głos Thierry'ego.

— Co mam lepszego do roboty? – westchnął cierpko, podnosząc szklankę z Burbonem do ust.

— Rzeczywiście, zostało ci niewiele – przytaknął krwiopijca, nalewając sobie alkoholu – Masz zakaz wstępu do dzielnicy, twoja nastoletnia czarownica odeszła, a ty jesteś krok od bycia smutnym alkoholikiem – wypunktował.

— Potrafisz pocieszyć, stary – parsknął Marcel. Lubił towarzystwo mężczyzny i jego bolesną szczerość. Potrzebował obok takich ludzi, którzy nie owijają w bawełnę.

— Może jeszcze zdołam – wtrącił Vanchure – Nie wiem, czy wiesz, ale Colline wróciła – zmienił ton na poważniejszy, a czarnooki obrócił się na kanapie.

— Wróciła? Jest cała i zdrowa? – dopytywał nerwowo były król Nowego Orleanu.

— Tak, wszystko ok – potwierdził Thierry – Mój znajomy widział ją dzisiaj na terenie uczelni. Wyglądała normalnie – dodał, a Marcel podniósł się na te słowa – Co robisz?

— Muszę ją zobaczyć, porozmawiać i przeprosić – odpowiedział Gerard.

— Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zawahał się mężczyzna – Może poczekaj, aż sama będzie się chciała z tobą skontaktować...

— Właśnie o to chodzi, Thierry – przerwał mu ciemnoskóry – To Colline zawsze robiła pierwszy krok, bo ja byłem zbyt zajęty zabawą w króla – założył na siebie granatową bluzę – Odtrącałem ją, wybierałem swoich ludzi i władzę, a teraz są efekty – pokręcił głową ze smutkiem – Collie się odnalazła, ale nie dała znaku życia. To tylko pokazuje jak bardzo się oddaliliśmy – rzucił z nieukrywanym żalem, zgarnął kluczyki do auta i wyszedł.

***

Kolejna przerwa i kolejna okazja, by zaspokoić głód. Wyszłam z sali i udałam się w najmniej uczęszczaną część uczelni. Zawsze się znajdzie jakaś sierota, która pomyli korytarze i wtedy będę mogła bez żalu wbić w nią kiełki. Nie inaczej było tym razem. Zagubiona duszyczka zmierzała po schodach i jakoś dziwnie przyspieszyła, widząc mnie w pełnej gotowości do ataku. Chłopak w koszuli w kratę zaczął szybko zbiegać w kierunku piwnicy, a ja popędziłam za nim. Skubaniec zdążył uciec tylnym wyjściem, lecz był głupi, jeśli myślał, że mnie to powstrzyma. Dopadłam go koło akademików i zaciągnęłam na tyły w zaciszne miejsce. Ile się trzeba natrudzić, żeby upolować dobre jedzenie, to ja nawet nie!

— Nie krzywdź mnie... — jęknął przestraszony, widząc moje potworne oblicze.

— Nie krzycz i nie ruszaj się – zahipnotyzowałam go, a gdy zamarł ze strachu, z lubieżną rozkoszą wgryzłam się w jego szyję. Wysysałam jego krew, wydając przy tym zwierzęce odgłosy. Każda kropla tego afrodyzjaku rozpalała moje zmysły i niemalże wpadłam w amok. Wypiłabym wszystko, gdyby mi nie przeszkodzono.

— Ładnie się bawisz – zadrwił Kol i odciągnął mnie od zdobyczy. Syknęłam na niego, eksponując skąpane w czerwieni kły.

— Daj mi zjeść! – wkurzyłam się.

— Prawie go pożarłaś, nie szarżuj, kochanie – odparł Pierwotny i spojrzał na wystraszonego chłopaka – Zapomnij o wszystkim i idź do domu – rozkazał i moje jedzenie uciekło mi sprzed nosa.

— Spłoszyłeś mój lunch! – jęknęłam jak naburmuszona mała dziewczynka.

— Znajdziesz sobie nowy – prychnął szatyn – Jedziemy do czarownicy – zarządził.

— Płyta ci się zacięła? – otarłam ręką brudne usta – Mówiłam, że nie – odeszłam parę kroków, ale Kol nie przyjął tego do wiadomości.

— Nie będziesz stawiać warunków – syknął – Nie po to szukałem wiedźmy i ustawiałem spotkanie, żeby to teraz wszystko wzięło w łeb, bo ty nie masz czasu! – podniósł głos.

— Przepraszam, że moje życie to coś więcej niż szukanie zemsty – prychnęłam, odpychając go – Jeśli to takie ważne, to niech ta super wiedźma się tu teleportuje, czy coś – zaproponowałam, otrzepując kurtkę – Nie mam najmniejszej ochoty jeździć w te i we w te. Na pewno masz jakieś haki, na tę swoją czarownicę. Zmuś ją, żeby tu przyjechała – rozłożyłam ręce.

— Wierz mi, że gdyby to było takie proste, to przywlókłbym ją tutaj siłą – zmarszczył brwi —Niestety, jak mniemam, zależy nam na dyskrecji, a Klaus romansuje z najstarszą w sabacie, która wyczuje najmniejszą magię. Już raz prawie mnie nakryła i nie zamierzam powielać tego błędu – oznajmił ostrym tonem. Przewróciłam na te słowa oczami.

— Czyli, problemem jest Genevieve, a to akurat dobrze się składa – na moich ustach wykwitł niewinny uśmieszek.

— Domyślam się, co kombinujesz, Collie Jollie – również się uśmiechnął – Chcesz ją zabić – wypowiedział na głos moje myśli – Normalnie przyklasnąłbym temu pomysłowi, ale zabicie wiedźmy nie jest wcale proste, szczególnie dla zwykłego wampira – wtrącił.

— Nie, Kol. Nie o to chodzi – pokręciłam przecząco głową, dostrzegając tym samym jego zdezorientowanie – Ta suka za bardzo zalazła mi za skórę, żebym chciała ją po prostu zabić – spojrzałam na niego znacząco – Chcę ją torturować, aż będzie błagała o śmierć – zaakcentowałam upiornie spokojnym głosem.

— Podoba mi się to. Pochłania cię coraz większy mrok – mruknął z zadowoleniem.

— To jesteś drugą osobą, którą to cieszy – stwierdziłam, zerkając na zegarek. Zaraz muszę wracać na wykłady, a rozmowa z szatynem niepotrzebnie się przedłuża.

— Niewątpliwie reszta jest przeciwna twojej karierze seryjnego mordercy – zgadywał – A powinni być szczęśliwi – dodał.

— Dlaczego? – nie rozumiałam.

— To proste, kochanie – prychnął – Wampir, który całym sobą zaakceptuje swoją naturę może osiągnąć wszystko.

— No cóż. Ja tam nie mam żadnych obiekcji przed tym, kim jestem, ale moje zdanie, to ostatnia rzecz, o którą ktoś tutaj dba – skwitowałam ponurym głosem.

— Zaklepuję ci w takim razie miejsce w klubie dla Czarnych Owiec, których zdania nikt nie szanuje – odparł Pierwotny.

— Trochę długa nazwa – zauważyłam – Może po prostu Klub Czarnych Owiec?

— Mi pasuje – uśmiechnął się – Dobra – odetchnął – Załóżmy, że przystaję na twoje warunki. Jak szybko dasz radę pozbyć się Genevieve, żebym mógł przyprowadzić Liv? – wlepił we mnie wyczekujące spojrzenie.

— Liv? Wow, przynajmniej znam już imię tej szczęściary – parsknęłam – Przy dobrych wiatrach ruda suka umrze już dzisiaj – posłałam mu diaboliczny uśmieszek – Zbyt długo pozwalałam jej żyć – dodałam sykliwie.

— Czyli umawiamy się, że przechodzimy do planu, gdy tylko wyprawisz Genevieve na tamten świat? – upewnił się szatyn.

— Raczej, nie inaczej – przytaknęłam – Czekaj na dowód jej śmierci – poleciłam mu, na co wampir się zaśmiał.

— Wyślesz mi jej obcięty palec, czy co? – drwił.

— To nie film Tarantino – popatrzyłam na niego dziwnie – Wyślę ci zdjęcie trupa, albo nagram filmik, to będzie wiarygodniej – wzruszyłam ramionami.

— No tak. Rozwój dzisiejszej technologii jest porażający – zaaprobował i raptownie zmarszczył brwi – Ktoś nas podsłuchuje... — warknął i obrócił się na pięcie. W kilka sekund został przytwierdzony do ściany przez, jak się okazało, Marcela...

— Zabroniłem ci się do niej zbliżać, nie rozumiesz po ludzku? – ciemnoskóry był wzburzony, natomiast Kol bawił się przednie.

— Zatem kiepsko wywiązałeś się ze swojej roli – Pierwotny uśmiechnął się jednoznacznie. Wampira ogarnął szok i przeniósł swój wzrok na mnie.

— Colline, wyjaśnij mi, co tu się dzieje? – zażądał ciemnoskóry, a ja zaczęłam się śmiać.

— Chyba żartujesz – uśmiech zszedł z moich ust – Nachodzisz mnie na uczelni i jeszcze żądasz jakichś wyjaśnień po tym, jak podsłuchiwałeś moją rozmowę? Normalny jesteś? – podniosłam głos.

— Nie masz już nad nią władzy – triumfował szatyn.

— Zamknij się albo wybiję ci zęby – zagroził mu Gerard. Mikaelson mógł w dowolnej chwili przeczołgać Marcela przez ziemię, ale uznawał całą tę sytuację za komiczną i cierpliwie grał rolę „słabszego".

— Puść go – syknęłam do czarnookiego, a mężczyzna niechętnie odsunął się od Pierwotnego. Uśmiechnięty od ucha do ucha Kol przeszedł na moją stronę i obserwował bieg wydarzeń.

— Co cię z nim łączy? – spytał wyczekująco Marcel.

— To moja sprawa – odpowiedziałam.

— Nie, Colline, to nie jest twoja sprawa, bo...

— Bo co? – bezczelnie weszłam mu w słowo – Bo jesteśmy rodziną, bo mnie kochasz i chcesz dla mnie jak najlepiej? – prychnęłam – To, co robię i z kim nie leży w twoim interesie, więc daj mi spokój – zdenerwowałam się. Nie widziałam Marcela tydzień, a on pierwsze, co robi, to wyskakuje z pretensjami i usiłuje mnie kontrolować.

— Masz rację – pokiwał głową – Kocham cię i jesteśmy rodziną. Moim obowiązkiem jest o ciebie dbać i nie pozwolę, żebyś wplątała się w jakiś syf, i to jeszcze z Kolem Mikaelsonem – z pogardą zaakcentował imię Pierwotnego.

— Przepraszam – brązowooki zabrał głos – Ja tutaj stoję i wszystko słyszę.

— Dobrze. Może wreszcie do ciebie dotrze, że masz zniknąć z życia Colline – warknął do niego ciemnoskóry.

— Pozwól, że ja o tym zadecyduję – wtrąciłam.

— Collie – spojrzał na mnie łagodnie – Porozmawiajmy na spokojnie – poprosił – Nie musisz się denerwować, chciałem cię tylko zobaczyć i pogadać. Słowo – dostrzegłam w jego oczach desperację. Uświadomił sobie, w jakim krytycznym punkcie tkwi nasza relacja i jak łatwo zaprzepaścić szansę na jej odbudowę.

— Kupujesz to? Ja ani trochę – skomentował brązowowłosy.

— Nie mąć jej w głowie – warknął Gerard.

— Nie mąci – broniłam Pierwotnego – Nie chcę z tobą rozmawiać, Marcel – postawiłam sprawę jasno – Cokolwiek masz mi do powiedzenia, nie obchodzi mnie to – dodałam z pełną szczerością, a jego twarz oblała się smutkiem.

— Wcale tak nie myślisz – nie zaakceptował moich słów.

— Właśnie, że tak myślę – prychnęłam już nieco podirytowana. On zawsze podważał moje zdanie i starał mi się wmówić, że oszukuję samą siebie – Interesujesz się mną w ostateczności, kiedy nie masz nikogo po swojej stronie – wypomniałam mu – Wiem, że Pierwotni cię wygnali z dzielnicy i zabili twoją armię rewolucjonistów. Nie masz nic, zatem przychodzisz do mnie z braku laku, a w głębi duszy mną gardzisz, bo jestem nieobliczalnym potworem – mierzyłam go zaciętym wzrokiem. Przepełniała mnie gorycz, ból niezrozumienia i rozdrażnienie. Marcel topił się we własnej pysze. Za bardzo dotknęła go utrata królestwa, chciał je za wszelką cenę odzyskać, a gdy mu się to nie udało, przypomniał sobie o swojej podopiecznej, którą nie tak dawno oskarżył o zdradę. Jakim trzeba być hipokrytą, żeby wpierw kogoś krytykować, a potem łaknąć jego uwagi? Jak wielką ignorancją trzeba dysponować, by myśleć, że po tym wszystkim ucieszę się na jego widok i padnę mu w ramiona?

— Lepiej bym tego nie ujął – skwitował Kol.

— Nie masz o niczym pojęcia – syknął wampir do Mikaelsona – Proszę, Collie, porozmawiaj ze mną – nie dawał się tak łatwo zbyć. Niekorzystnie dla niego, nie zamierzałam go wysłuchać. Podczas swojego pobytu w Więziennym Wymiarze myślałam czasami czy nie dać mu szansy i nie poprowadzić naszej relacji w jakimś dobrym kierunku. Tylko Marcel mówił jedno, a robił drugie. Obiecywał mnie nie osądzać, a potem i tak oceniał każdy mój krok, tłumacząc to najlepszymi intencjami. Miałam już po dziurki w nosie tego błędnego koła. Nawet tym razem nie mógł się powstrzymać i poddał krytyce moją znajomość z Kolem, nachodząc mnie na uczelni i wcinając się w rozmowę między mną, a Pierwotnym.

— Nie – odmówiłam – Idę na zajęcia i nie mam ochoty z tobą rozmawiać – wyminęłam mężczyznę, ale on zagrodził mi drogę. Nie odpuszczał łatwo, ale ja również nie zamierzałam się poddać. Zadziałał nagły impuls. Nagły zastrzyk złości, który napełnił mnie wystarczającą siłą, żeby obezwładnić wampira i złamać mu kark. Marcel upadł sztywny na podłogę, a Kol obszedł go, ukucnął przy nim i sprawdził mu puls.

— Ani drgnie – oznajmił – Zaimponowałaś mi, Collie Jollie – uśmiechnął się szeroko.

— Sobie też – odparłam, przeczesując włosy ręką – Za każdym razem to samo. Nieważne, co robię, jest źle. Nigdy nie potrafił uszanować mojego zdania. Zawsze mnie kontrolował! – zacisnęłam w nerwach zęby.

— Już dobrze – Pierwotny niespodziewanie mnie objął. Czułam się dziwnie, ale przytuliłam się do jego torsu – Poradziłaś sobie z nim koncertowo. Z chęcią zakopię go w lesie – dodał, na co posłałam mu sceptyczne spojrzenie – Żartuję – przewrócił oczami – Zmykaj na zajęcia, kochanie, a potem na spokojnie zabij wiedźmę. Ja się zajmę Marcellusem – rzucił, obejmując mnie ciaśniej.

— Dzięki, Kol – mruknęłam – Tylko nie rób mu krzywdy – zastrzegłam. Byłam zła na Marcela, ale nie tyle, by świadomie zafundować mu tortury w wydaniu Kola. A ta dwójka nie tolerowała się, odkąd Mikaelsonowie adoptowali Gerarda.

— Właśnie skręciłaś mu kark – prychnął.

— Wiesz, o czym mówię – zmarszczyłam brwi i poczęstowałam go jednoznacznym spojrzeniem.

— Dobrze. Wedle życzenia – uśmiechnął się i rozłączyliśmy nasz uścisk. Nagle coś sobie przypomniałam, spojrzałam na ciało i zaklęłam w myślach.

— Kol?

— Tak, kochanie? – przechylił zabawnie głowę.

— Umiesz podrabiać podpis? – spytałam. Mogłam najpierw kazać Marcelowi podpisać dokumenty, a dopiero potem skręcić mu kark. Zawsze mylę kolejność...

— To akurat jeden z moich wielu talentów – przechwalał się.

— Świetnie, bo tak się niefortunnie składa, że potrzebuję zgody Marcela na...

— Na twój wyjazd do Amsterdamu? – zgadywał. Przyznaję, że był bystry, lecz nie musiał za każdym razem kończyć moich zdań.

— Nom – potwierdziłam, a potem coś mnie tknęło – Nikomu nic nie sypnąłeś, prawda? – rozszerzyłam lekko oczy. Amsterdam był moją potencjalną kryjówką, spokojną przystanią i wolałam, żeby Klaus się o niczym nie dowiedział.

— Jeszcze nie – mruknął, a ja zgromiłam go wzrokiem – To nie o siebie bym się martwił. Rebekah ma więcej wprawy w puszczaniu pary z ust.

— Przecież nie powiedziałaby Klausowi czy Elijahy... — wlepiłam w wampira intensywne spojrzenie.

— W odpowiednich okolicznościach mogłaby – rozwiał moje nadzieje.

— Dobra, nie chcę o tym myśleć – otrząsnęłam się i wyjęłam z torebki dokumenty do podpisania – Masz, działaj – wręczyłam mu długopis.

— Zgoda, ale masz u mnie dług – uśmiechnął się.

— Serio? – zakpiłam – Nie wystarczy, że ci pomagam w spisku? – ściszyłam głos, na wypadek, gdyby któryś ze sługusów Klausa się tu kręcił.

— Nic wielkiego, Collie Jollie – nie ustępował.

— Ok, bez znaczenia – zirytowałam się – Podpisuj to — ponaglałam go i byłam świadkiem jak Kol idealnie podrabia podpis Marcela. Skubany, dobry jest.

— Proszę – oddał mi kartkę.

— Dzięki – schowałam dokument z powrotem – Co to jest to „nic wielkiego"? – zapytałam, pełna najgorszych obaw.

— Randka – odpowiedział ze śmiałym uśmieszkiem. Chciałabym chociaż raz się pomylić...

— Znowu? – jęknęłam.

— Obiecałaś – przypomniał mi – Plus, jeśli mnie pamięć nie myli, nasza ostatnia nie wypaliła – dodał.

— Dobra, niech będzie randka – zgodziłam się. Odmowa i tak nie wchodziłaby w grę, bo to Kol. A Kol jest psychiczny – Kiedy? – rzuciłam od niechcenia.

— Wkrótce, a na razie wróć do swoich spraw, kochanie – rzucił beztrosko i sobie poszedł, zabierając ze sobą Marcela.

— Aha, jak szlachetnie – zadrwiłam i schowałam twarz w dłoniach – Dobra, zaniosę to do dziekanatu i przynajmniej jedna rzecz z listy zadań będzie odhaczona – mruknęłam na głos, upewniłam się czy nie mam na twarzy śladów krwi i wróciłam do budynku. Do wolności pozostały jeszcze trzy godziny...

***

Marcel otworzył powoli oczy i pierwsze, co go uderzyło, to drażniący zapach wilgoci. Gdziekolwiek się znalazł, bywał w lepszych miejscach. Wampir rozejrzał się po pomieszczeniu. Przypominało więzienną celę albo zatęchłą piwnicę, zresztą obie opcje nie byłe obiecujące. Na szczęście obyło się bez lin i łańcuchów. Ktoś go tu po prostu zamknął.

— Cholera – zaklął Gerard, kiedy nowoczesny smartfon poinformował go o braku zasięgu.

— Nie musisz od razu bluźnić – skarcił go porywacz, pewien członek arystokratycznej rodziny wampirów – Zgadzam się, warunki nie są najlepsze, ale nie życzę sobie takich komentarzy pod moim dachem – przybliżył się do okratowanych drzwi i posłał mężczyźnie prowokatorski uśmieszek.

— Kol – prychnął Marcel – Dlaczego mnie tu zamknąłeś? – spytał, siląc się na spokojny ton.

— Ze swojej strony mogę rzec, że cię nie lubię, a ogólnie, to pilnuję, żebyś nie przeszkodził Collie – odparł Pierwotny.

— Niby w czym? – nie rozumiał, ale nabrał złych podejrzeń.

— Za dużo chcesz wiedzieć – rzucił szatyn znudzonym tonem – Nieważne w czym. I tak byś jej przeszkodził, gdybym cię tu nie zamknął – odszedł wolnym krokiem.

— Zaczekaj! – zawołał za nim ciemnoskóry, a Mikaelson niechętnie się odwrócił – W czym miałbym przeszkodzić Colline? Co ona chce zrobić, Kol? – u Marcela włączył się tryb rodzicielski. Niezależnie od tego jak bardzo ich relacje były napięte, mężczyzna martwił się o dziewczynę i chciał dla niej jak najlepiej. Owszem, wielokrotnie robił to, co według niego było dla hybrydy dobre, często nie pytając jej o zdanie, lecz zawsze miał czyste intencje i nigdy nie chciał jej zranić. Nawet teraz, kiedy ocknął się w jakichś ponurych lochach, tuż po tym jak dziewczyna skręciła mu kark nie umiał się na nią złościć.

— Dowiesz się po fakcie, daj dziewczynie trochę luzu – dodał na odchodne, ale Marcel postanowił go przytrzymać dłużej.

— Słuchaj. Możesz mnie torturować, jeśli chcesz, ale powstrzymaj Colline przed tym, co chce zrobić – zacisnął palce na kratach w drzwiach – Znając życie, zrobi coś, czego będzie żałować, a późniejsze konsekwencje jej czynów mogą być poważne. Nie więziłbyś mnie tutaj, gdyby nie chodziło o jakąś grubszą sprawę – wypalił, zachęcając wampira do kontaktu wzrokowego.

— Ok – Mikaelson wypuścił powietrze z ust i oparł dłoń o kamienną ścianę – Gwoli ścisłości, chciałbym cię torturować, ale przyrzekłem tej rozkosznej diablicy, że cię nie skrzywdzę – wyjawił – Podziękuj jej przy najbliższej okazji, że zaliczyłeś odsiadkę bez bonusu – zaśmiał się szyderczo – A jeśli chodzi o konsekwencje jej czynów, to będą mi one na rękę. Nie mam powodu, by jej powstrzymywać – zakończył, rozkładając ręce.

— Co tu jest grane?! – zirytował się ciemnoskóry, lecz Pierwotny już go nie słyszał. Udał się schodami na górę i zostawił Marcela samego sobie.

***

Różane pnącza oplatały szklarnię ze wszystkich stron, dumnie eksponując swoje krwistoczerwone płatki. Davina przymknęła oczy i podniosła jeden z kwiatów, by móc poczuć jego zniewalającą woń. Czarownica była z siebie dumna. Udało jej się tchnąć życie w tysiące róż i udowodniła sobie, a także innym, że zasługuje na miano wiedźmy. Pokonała słabości i obudziła w sobie magię, której jej tak brakowało.

— Co tu się dzieje? – spytała Monique, wchodząc do pomieszczenia – Jak to zrobiłaś? – rozdziawiła usta, nie umiejąc powstrzymać wszechogarniającego uczucia zazdrości.

— Naturalny talent – odrzekła z uśmiechem Claire, a koleżanka nic już nie powiedziała, tylko uniosła z arogancją głowę i zajęła swoje miejsce. Co innego Abigail, na której umiejętności Daviny zrobiły spore wrażenie.

— Mówiłam, że ci się uda – pochwaliła nastolatkę – Wykrzesałaś z siebie to, co najlepsze – spojrzała z podziwem na ogrom kwiatów.

— Zwykły fart – skomentowała Deveraux.

— Jesteś zwyczajnie zazdrosna – stwierdziła szatynka, na co brunetka parsknęła.

— O ciebie? – zadrwiła – Raz coś ci się udało i myślisz, że jesteś najlepsza?

— Daj spokój, Monique. Wszystkie jesteśmy częścią wspólnoty – wtrąciła blondwłosa – Nie ma znaczenia, która jest lepsza, a która gorsza – próbowała je pogodzić.

— Chyba że któraś jest hipokrytką – głos zabrała Cassie, krótko ostrzyżona szatynka. Właśnie weszła do szklarni i postanowiła wziąć udział w dyskusji.

— Hipokrytką? – Davina zmarszczyła brwi. Ciekawiło ją, do kogo dziewczyna pije.

— Mamy stać na straży natury i unikać kontaktów z wampirami – mruknęła wiedźma – Krytykujesz Davinę za zadawanie się z Colline Bellworte, a tymczasem sama układasz się z Mikaelsonami – rzuciła ostatniej z rodu Deveraux oskarżycielskie spojrzenie.

— Chyba ci odbiło, Cass – skomentowała szorstko posiadaczka spiralnych loków – Niby gdzie i kiedy? – zakpiła, krzyżując ręce na ramionach. Davina i Abigail czekały na rozwój sytuacji.

— Stosunkowo niedawno – odpowiedziała dziewczyna – Na początku nie chciałam wierzyć, kiedy zobaczyłam cię w towarzystwie Elijahy Mikaelsona, ale znalazłam to i wszystko ułożyło się w logiczną całość – pokazała wszystkim kartkę z zaklęciem z księgi Esther. Monique spąsowiała na twarzy. Abigail wzięła kawałek papieru od Cassie.

— Po co ci zaklęcie czerpania magii? – zdziwiła się blondynka – Przecież dostajemy moc od przodków – nie rozumiała.

— Chyba że chciała się od nich uniezależnić – zauważyła Claire.

— Jaki miałaś w tym cel, Monique? – spytała Cassie.

— Gówno was to obchodzi – warknęła wiedźma – Zajmijcie się lepiej sobą – odwróciła się do koleżanek plecami, uprzednio zabierając kartkę z zaklęciem.

— Sabotujesz nasz sabat. To nie fair – rzuciła Abigail.

— Dobra, odpuśćmy jej – westchnęła Davina – Na razie – ściszyła głos. Czarownice kiwnęły głowami i zgodziły się nie poruszać tematu zdrady Monique, w szczególności, że do szklarni weszła Genevieve. Ich mentorka znowu się spóźniła, gdyż zasiedziała się w sypialni Klausa. Oprócz tego prosiła Elijahę o zgodę na zorganizowanie pewnego wydarzenia.

— Witajcie, moje drogie – uśmiechnęła się oficjalnie — Dzisiaj jest wyjątkowy dzień dla czarownic – zaczęła tajemniczym wstępem – Dostałam zgodę na przygotowanie tradycyjnej uczty, podczas której członkowie społeczności ofiarują wiedźmom podarunki w zamian za ich błogosławieństwo – rozwinęła, krzyżując palce dłoni – Wszystkie weźmiecie udział w tym niezwykłym wydarzeniu i będziecie reprezentować cztery żywioły – oznajmiła, a uczennice spojrzały po sobie. Monique dała koleżankom do zrozumienia, że lepiej, gdyby nie wspominały Genevieve o jej układzie z Elijahą – W związku z tym, dzisiaj nie ma normalnych zajęć, a zamiast tego pomożecie mi w przygotowaniu imprezy – zapowiedziała – Jakieś pytania? – popatrzyła po swoich kursantkach. Cassie podniosła rękę.

— Czy Pierwotni będą obecni na tej imprezie? – mruknęła brunetka.

— Owszem – potwierdziła rudowłosa – Elijah Mikaelson sponsoruje to wydarzenie, zatem bądźcie przygotowane na towarzystwo wampirów – zastrzegła.

— Możemy kogoś zaprosić? – głos zabrała Abigail.

— Jeśli chcecie – przytaknęła Najstarsza. Davina bez zawahania pomyślała o Colline. Starsza siostra zawsze byłaby jej pierwszym wyborem, ale hybryda nawet nie wie o powrocie czarownicy do żywych.

***

Skocznym krokiem szłam w stronę bagien. Mogłam wreszcie opuścić mury uczelni i zrobić coś, na co miałam ochotę, czyli spotkać się z przyjaciółką. Zaniosłam papiery do dziekanatu i oficjalnie wpisali mnie na listę osób na wymianę zagraniczną. Oczywiście musiałam zdać semestr, ale to tylko formalność. Jeśli mi coś nie pójdzie, to użyję perswazji gdzie trzeba albo zmuszę kolejnego uciążliwego belfra do popełnienia samobójstwa. Lepiej dla nich, żeby to nie było konieczne.

Dotarłam na miejsce i mięśnie twarzy spięły mi się gwałtownie, gdy ujrzałam Hayley. Nie widziałam jej tydzień i to było zdecydowanie za długo. Nie czekając, podbiegłam do wilczycy, wołając jej imię.

— Hayley! – krzyknęłam entuzjastycznie, a gdy szatynka się obróciła, mocno ją uściskałam, prawie zgniatając jej wnętrzności.

— Collie? – jęknęła, sygnalizując niemałe zaskoczenie – Aż tak się za mną stęskniłaś? – zażartowała, darując sobie pytania w stylu „co tu robisz?".

— Na to wygląda – potwierdziłam – Dobrze, że to był tylko tydzień – dodałam, nie przestając jej obejmować.

— No fakt, ale puść mnie już, bo mi wstyd przy rodzinie robisz – burknęła i dopiero wtedy się odsunęłam. Miałyśmy towarzystwo. Otaczała nas zgraja wilkołaków i każdy z osobna łypał na mnie groźnie.

— Widzę, że wataha w komplecie – rzuciłam, rozglądając się – Czej, czy dziś jest pełnia? – zrobiłam skołowaną minę.

— Nie – zaprzeczyła Marshall – Udało się zdjąć klątwę – wyjaśniła, a na jej ustach pojawił się uśmiech.

— To świetnie – zaaprobowałam i wtedy pojawiło się piąte koło u wozu.

— Rzeczywiście świetnie – przytaknął zarośnięty brunet – Cześć, Colline – skinął na mnie głową, a ja poczułam tę niezręczną animozję.

— Cześć, Jackson – wymusiłam sztuczny uśmiech.

— Co tu robisz? – spytał bez cienia sympatii.

— Przyszłam do Hayley – odrzekłam zgodnie z prawdą – Pomyślałam, że sobie pogadamy, ale nie przewidziałam publiki – zacisnęłam usta.

— Racja – parsknął – Teraz, gdy wróciliśmy do normalnej postaci, żadne wampiry nie są tu mile widziane. Nawet ty – starannie położył nacisk na drugie zdanie.

— Jack, to moja przyjaciółka – syknęła wilczyca.

— Jestem wampirem i wilkołakiem, jeśli jeszcze tego nie wiesz – posłałam mu cierpkie spojrzenie – Która połowa może odwiedzać bagna, a która ma zakaz wstępu? – spytałam słodkim tonem. Jackson zmarszczył krzaczaste brwi.

— Jak to jesteś wilkołakiem? – w jego oczach byłam kosmitką.

— To skomplikowane, ale wychodzi na to, że od zawsze byłam wilkiem. Kiedy zostałam wampirem, nastąpiło jakieś zwarcie systemu i przeistoczyłam się w hybrydę – wyjaśniłam pokrótce – Nie mam pojęcia, jak to możliwe, lecz natura zna różne osobliwe przypadki – wtrąciłam jeszcze i obnażyłam złote oczy. Członek watahy Półksiężyca wydawał się być zszokowany.

— Dobra, może i masz wilcze geny, ale i tak jesteś wampirem. Nasza wataha za dużo przeszła, żebyś mogła tutaj przychodzić, kiedy ci się podoba – patrzył na mnie z pogardą.

— Jack, zachowujesz się jak dupek – warknęła Hayley – Idź porąbać jakieś drewno i ochłoń – spojrzała na niego z niechęcią — Chodź, Col – rzuciła do mnie i we dwie oddaliłyśmy się od mokradeł.

— Czyżbym była kością niezgody między wami? – ironizowałam, gdy byłyśmy już wystarczająco daleko.

— Nie – zanegowała – Nie rozumiem jego awersji do ciebie. Znielubił cię, odkąd jesteś wampirem, a kiedyś taki nie był – prychnęła.

— Klasyczna nienawiść międzygatunkowa – skwitowałam – Aż dziwne, że twój stosunek do mnie nie uległ zmianie – zauważyłam.

— Nie pierdol – uciszyła mnie – Gdzie idziemy, bo tak ogólnie, to krucho u mnie z kasą – westchnęła z rezygnacją.

— Do Rousseau's? Na gumbo? – zaproponowałam – Ja stawiam – dorzuciłam, gdy wilczyca chciała coś skomentować.

— Niech będzie – zgodziła się – W sumie, jesteś mi winna żarcie po tym, jak cię kryłam przed Marcelem i Klausem – rzuciła nagle, a mi zapaliła się lampka ostrzegawcza.

— Co oni narobili? – warknęłam.

— Powiem ci na miejscu – ucięła zielonooka i resztę drogi do miasta pokonałyśmy bez drążenia tego tematu.

***

Rozluźnione naszą typową gadką—szmatką i podekscytowane zapachem wyśmienitego jedzenia siedziałyśmy w kącie knajpy i popijałyśmy sok, czekając jednocześnie na bardziej interesujące zamówienie – gumbo. Co prawda Sophie Deveraux wyciągnęła kopyta, ale miejscowi zachwalali nowego kucharza Rousseau's i postanowiłyśmy dać mu szansę.

— Nie byłam poza bagnami od twojego wyjazdu – rzuciła wilczyca, zaglądając w menu – Co tak nagle podrożało? Cieszę się, że dzisiaj ty sponsorujesz żarcie, bo aż szkoda wydawać choćby dolara – skomentowała, a ja zachichotałam odruchowo. Szatynka posłała mi dziwne spojrzenie – Co jest? – westchnęła z rezygnacją.

— Nic – wzruszyłam ramionami.

— Kombinujesz coś – stwierdziła, zamykając kartę dań.

— Ja? Nigdy – zaprzeczyłam.

— Mhm – mruknęła bez przekonania – Znam cię na tyle, że umiem rozpoznać normalny śmiech od tego w stylu „mam jakiś niekoniecznie społecznie akceptowalny plan" – uniosła znacząco cienkie brwi.

— Oj tam od razu społecznie nieakceptowalny – prychnęłam.

— Co chcesz zrobić? – zażądała.

— Po prostu sobie myślałam, że zamiast płacić, mogłabym wmówić kelnerce, że już to zrobiłam, a jeśli byłaby pod wpływem werbeny, to bym ją zutylizowała – zaproponowałam. Wzrok Hayley nie pozostawiał złudzeń.

— Sądziłam, że brakowało mi twojego poczucia humoru, ale chyba zmieniłam zdanie – odpowiedziała, a ja uśmiechnęłam się niewinnie.

Kai doceniłby moją błyskotliwość.

Kai sam by to zaproponował.

Czemu ja o nim myślę?

— Taki tam żarcik – machnęłam ręką, szczerząc się jak dziecko.

— No, w twoim przypadku, to nie wiem – parsknęła odruchowo.

— Dobra – złączyłam dłonie – Siedzimy tu już kawał czasu. Czekanie na żarełko się przeciąga – spojrzałam na zegarek – Powiedz mi, co narobiło tych dwóch debili? – nadstawiłam uszu.

— Marcel w sumie mnie tylko przepytywał, chciał wiedzieć, gdzie jesteś – zaczęła – A Klaus... — zawiesiła głos.

— Mów – nakazałam.

— Nie wiem, czy jest jakiś sens w mówieniu o tym, bo i tak jesteś pod kontrolą tego idioty – próbowała się wymigać.

— Hay, cokolwiek złego ci zrobił, zapłaci za to – siłowałam się na spokojny ton głosu.

— I co zrobisz? Przecież go nie zabijesz – rzuciła smętnie.

— Zaczynam się denerwować – oznajmiłam – Co on ci zrobił, Hayley? – drążyłam, patrząc przyjaciółce w oczy.

— Powiem, bo nie odpuścisz – przewróciła oczami – Napoił mnie swoją krwią – wypaliła wreszcie, a ja osłupiałam.

— Co zrobił? – rozdziawiłam usta, próbując przetworzyć informację.

— Napoił mnie swoją krwią – powtórzyła obojętnie – Oskarżył mnie o zatajanie prawdy o tym, gdzie jesteś, a potem stwierdził, że wymyślił zemstę za nasze porachunki – kontynuowała – Powiedział, że w ten sposób nie musi mnie nawet zabijać, po prostu podczas śmierci, obudzę się podczas transformacji i będę walczyć z decyzją czy się przemienić, czy odejść na zawsze – starała się nie pokazywać emocji. Miała ten typowy bitch face, żeby udawać przed samą sobą, że jej to nie dotknęło. Hayley znała mnie, a ja znałam ją. Wilkołaczka hołdowała zasadzie „bądź twarda i nie użalaj się nad sobą". Jeśli już płakała, to wtedy, kiedy nikt tego nie widział.

— Zajebię go – syknęłam, zaciskając zęby – Zajebię skurwysyna, wyrwę mu serce – w głowie już planowałam każdy szczegół.

— Przestań – nie podzielała mojego zdania – Wiesz, że to niemożliwe. Nie da się zabić Pierwotnego, a ja nie chcę, żebyś się za mnie mściła, ok? – złapała mnie za dłoń.

— Pożałuje tego – położyłam swoją rękę na jej – Pożałuje – składałam jej obietnicę, że zrobię wszystko, by Klaus odpowiedział za swoje czyny.

— Nie wygłupiaj się – warknęła – I ochłoń, bo twoje oczy – ściszyła głos – Stały się żółte. Zrób z tym coś – rzuciła, a gdy nie uświadczyła z mojej strony żadnej reakcji, ponowiła swoją prośbę – Collie – przemówiła łagodnie – Spójrz na mnie – ścisnęła mnie za dłoń. Nawiązałam z nią kontakt wzrokowy – Daj mi słowo, że nie będziesz się za mnie mścić – jej ton był poważny, okraszony ukrytym zdenerwowaniem. Nie odpowiedziałam – Daj słowo – ponagliła – I tak masz już przez niego przejebane. Nie pakuj się w jeszcze większe gówno – zmarszczyła brwi.

— Ja mam po prostu dosyć – oczy mi się zaszkliły – On cię ciągle terroryzuje, a przysięgłam mu tę pieprzoną lojalność głównie po to, żeby dał ci spokój, a to i tak gówno dało — pokręciłam głową z dezaprobatą.

— Póki co, na tamten świat się nie wybieram, a ty masz przestać się mną przejmować, ok? – mruknęła – Klausa nie da się zabić, a nawet jeśli, by się dało, to pozbycie się go kolidowałoby z pokojem w mieście – dodała.

— Pokojem? – oprzytomniałam, wciągając łzy z powrotem. Potrafiłam się rozklejać na zawołanie i równie szybko wracałam do normy.

— Trochę cię ominęło – upiła łyk soku — Brat Klausa, ten cały Elijah zalazł mi za skórę, gdy postanowił sobie urządzać miasto bez udziału wilków – prychnęła pogardliwie na samo wspomnienie – Nagadałam mu trochę – na jej ustach zagościł triumfalny uśmiech.

— Uuu – skomentowałam, ciekawa ciągu dalszego.

— Coś do niego dotarło i uwzględnił wilkołaki w swoim traktacie – kontynuowała – Zostałam członkiem rady miasta i reprezentantką swoich – pochwaliła się – Wampiry, wilki, wiedźmy i ludzie żyją teraz w symbiozie. Każdy, kto złamie regulamin, ma niemiłe spotkanie z panem przewodniczącym – zakończyła bez entuzjazmu, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nowe zasady wliczają zakaz zabijania, bo tak trochę zabiłam wczoraj Zoe i dużo ludzi, zatem warunki pokoju zostały już chyba naruszone? Świta Klausa posprzątała bałagan, zanim Elijah się o nim dowiedział, ale jakby nie patrzeć, zostawiłam za sobą sporo trupów. Ups...

— No cóż – odchrząknęłam nerwowo.

— Nawet mi nie mów, że kogoś zabiłaś... — syknęła Marshall.

— Trochę więcej niż kogoś – uśmiechnęłam się głupio, a dziewczyna zaklęła – Spokojnie, pan przewodniczący się o tym nie dowie – zapewniałam – A w ogóle, to w Więziennym Świecie byłam w uroczej, angielskiej wiosce i koniecznie musimy tam pojechać – zmieniłam temat.

— Płynnie przeszłaś z jednego wątku do drugiego – zironizowała – Jakiej wiosce? – poddała się.

— Takiej ładnej, malowniczej jak z bajki – rozmarzyłam się – Wiejski klimat, rustykalne wnętrza, no pięknie tam było – przywołałam w głowie obraz Clovelly – Gdybym to wcześniej przemyślała, to nie musiałabym wracać do Mystic Falls i brać Kai'a ze sobą – palnęłam bez zastanowienia, a przyjaciółka rozszerzyła oczy.

— Brać Kai'a ze sobą? – powtórzyła – Mówisz o tym czubku? – zmarszczyła brwi. Ostatnie szare komórki właśnie opuściły mój mózg.

— Eee, wiesz, że już długo czekamy na jedzenie? – zboczyłam z tematu – Może zapytam się, co z tym naszym zamówie...

— Chodzi o tego świra? Tak czy nie? I gdzie go zabrałaś? – zarzuciła mnie pytaniami i wlepiła te swoje zielone tęczówki jak sroka w gnat.

— Tak, chodzi o tego świra – potwierdziłam, biorąc łyk soku – Jak już wiesz, nie miałam z nim tam łatwo, mordowaliśmy się dzień w dzień i nie mogłam się od niego uwolnić – zaczęłam – Nie miałam wyjścia i zabrałam go ze sobą do naszego świata – spuściłam wzrok.

— Kurwa, Colline – Hayley zacisnęła usta – Wypuściłaś tego psychopatę? – nie dowierzała.

— Socjopatę – poprawiłam.

— Co to niby zmienia? – prychnęła.

— Psychopatą się rodzisz, a socjopatą się stajesz – wyjaśniłam zwięźle.

— Mówiłam, że to zły pomysł, żebyś tam szła – pokręciła głową z pożałowaniem – Ten cały Malachai nie siedział tam za niewinność, a ty pomogłaś mu stamtąd nawiać. Ja pierdolę – bluznęła.

— Racja, nie siedział tam za niewinność – zgodziłam się – Zabił swoje rodzeństwo, ale nie całe – zdradziłam.

— Zwierzył ci się? – zakpiła – Zostaliście przyjaciółmi? – kpiła dalej.

— Przestań, dobrze? – zirytowałam się – Nie planowałam tego, nie myślałam nawet o tym, że możemy się dogadać, ale czasu nie cofnę – warknęłam – Jest przebiegły i wyrachowany, mógł mnie oszukać i zostawić tam bez możliwości powrotu, ale zdobyłam jego zaufanie i współpracowaliśmy – wyjawiłam – Nie miałam wyboru, Hayley. Myślisz, że chciałam go brać ze sobą? Nie – kontynuowałam – Tylko drań był zawsze o krok przede mną i wyczułby, gdybym chciała go zdradzić – zakończyłam, nerwowo zaciskając szczękę. Tak naprawdę, to Kai miał przewagę. Mógł mnie zostawić w Więziennym Świecie, mógł ukraść mi Ascendent, zaklęcie i wykorzystać fakt, że byłam ogłupiona przez pełnię księżyca. Nic dla niego nie znaczyłam, zabawił się mną parę razy i idąc logiką socjopaty, nie miał żadnych powodów, by mnie brać ze sobą. A mimo to zrobił to. Ciągnął mnie na siłę przez las, kiedy wzdychałam do księżyca, dopilnował, żebyśmy razem stamtąd uciekli.

I wtedy byłam mu wdzięczna, za jego lojalność, której się po nim nie spodziewałam. A teraz czułam presję tłumaczenia się przed Hayley. Czułam się winna tego, że załapałam dobry kontakt z socjopatycznym mordercą, a sama przecież święta nie byłam. Dlaczego chciałam się wybielić przed wilczycą, dlaczego chciałam usprawiedliwić swoją decyzję, skoro jej nie żałowałam? Tak, zbliżyłam się do Kai'a, tak mieliśmy krótki, lecz intensywny romans i miałam gdzieś, że Parker jest zaburzony.

Może Klaus ma rację. Może Hay mnie w jakiś sposób ogranicza, nieintencjonalnie, ale ogranicza. Miałyśmy inne spojrzenie na świat, ja czerpałam pełną parą ze swojego wampiryzmu, dostałam jej akceptację, a mimo to zawsze się przed nią tłumaczyłam. Czyżbym podświadomie wiedziała, że jeśli za bardzo będę przesadzać ze swoimi odpałami, to wilczyca mnie znienawidzi? Nie zdziwiłabym się, gdyby Jackson ją nastawiał przeciwko mnie...

— Dobra – odpuściła, unikając kontaktu wzrokowego – Wierzę, że dałoby się mimo wszystko uciec i nie zabierać tego gościa, ale nie chcę się kłócić.

— Ani ja – mruknęłam i wtedy kelnerka przyniosła nasze gumbo. Mogłyśmy zająć się jedzeniem i nie wracać do wrażliwego tematu.

***

Marcel zrezygnowany siedział pod ścianą i usiłował się skontaktować z Joshem. Cela miała fatalny zasięg i komunikacja była mocno utrudniona. Gerard mógł jedynie liczyć na towarzystwo Kola, bez którego akurat by się obszedł, lecz najmłodszy z braci upatrywał ogromną rozrywkę w drażnieniu swojego więźnia.

— Nie zamierzam cię głodzić. Może skusisz się na świeże mięso? – rzucił szatyn, wbijając kły w szyję zahipnotyzowanej dziewczyny, którą właśnie sprowadził. Podobnie jak Colline, wampir nie uznawał paczkowanej krwi i pożywiał się wyłącznie na żywych jednostkach.

— Nie, dzięki – burknął sucho ciemnoskóry – Długo zamierzasz mnie tu więzić? Wdajesz się w brata. Po nim mógłbym się spodziewać przetrzymywania w zatęchłej norze – prychnął.

— Potwierdzasz tylko jak słabo mnie znasz, jeśli uważasz, że naśladuję Klausa – odgryzł się Kol – Wypuszczę cię, gdy Collie Jollie da mi znak – wyjaśnił, odrzucając wysuszone truchło nieszczęśniczki na bok.

— Jesteś na jej usługach? – mężczyzna podszedł do drzwi – Co wy kombinujecie? – drążył, a Pierwotny posłał mu tylko znudzone, pogardliwe spojrzenie.

— Cokolwiek to jest, nie grasz w tym nawet pobocznej roli – wzruszył ramionami i wyciągnął telefon.

— Ściągasz ją na złą drogę – wytknął mu Marcel. Krew się w nim gotowała, był wściekły, że jego Colline woli towarzystwo Kola Mikaelsona, niż jego.

— Chciałbym – odparł Mikaelson – Gdyby to z mojego powodu obudziła w sobie mroczną stronę, byłoby to romantyczne, ale to nie ja jestem odpowiedzialny za jej transformację – zaśmiał się szyderczo.

— Wszystko się spierdoliło, odkąd wróciliście do miasta – prychnął Gerard i założył ręce na siebie.

— Obwiniasz nas, zamiast przyznać się do błędu? – spytał zaczepnie szatyn.

— Jakiego błędu? – syknął rozmówca.

— No zastanów się – zadrwił Pierwotny – Jaki mielibyśmy wpływ na Colline, gdyby wasza relacja była poprawna? Z jakiegoś powodu dziewczyna znajduje więcej zrozumienia u rodziny pierwszych wampirów, niż u swojego opiekuna – wbijał szpilki – Zobacz, co narobiłeś, Marcellusie – kontynuował – Uniemożliwiłeś jej normalną przemianę, potępiłeś, kiedy znalazła sposób, okłamywałeś ją, wybierałeś swoich ludzi i oskarżyłeś ją o zdradę, gdy w zamian za bezpieczeństwo najbliższych przysięgła lojalność Klausowi – wypunktował – To ty pchnąłeś ją na złą drogę, sam ukręciłeś na siebie bat – zakończył zimnym tonem. Marcel tego nie skomentował. Nie był typem, który potrafił znaleźć problem w sobie samym. Jego zdaniem Mikaelsonowie byli odpowiedzialni za przemianę Collie w bestię, on się o nią troszczył i nie dostrzegał źródła tej wrogości. Nie uczył się na błędach.

***

Spotkanie z Hayley przebiegło w miłej atmosferze, nie licząc oczywiście jej reakcji na uwolnienie Kai'a.

Zjadłyśmy gumbo, nadrobiłyśmy tydzień zaległości i każda wróciła do swoich spraw. Ona na bagna, ja do rezydencji, którą obecnie dzieliłam z dwójką nieobliczalnych wampirów. Klaus musiał zapłacić za krzywdy wyrządzone Hayley, musieliśmy z Kolem mieć ten sztylet i uwolnić się od mieszańca. Do tego niezbędna była czarownica Liv, ale wpierw musiałam odpłacić się Genevieve. Zabicie rudej suki godziło także w Klausa, bo była jego cenną sojuszniczką. Mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i zamierzałam to zrobić. Niestety, Kol uświadomił mnie i sprowadził na ziemię, sugerując, że zabójstwo wiedźmy nie jest takie łatwe jak się wydaje, dlatego mój plan wymagał korekty. Wcześniej zakładałam zakradnięcie się, przywalenie szmacie w łeb i zafundowanie jej godziny tortur. Po rozmowie z Pierwotnym dotarło do mnie, że czarownicę trzeba osłabić, a odpowiedzi mogłam znaleźć tylko w jednej księdze zaklęć.

Vinnie była ambitna i próbowała różnych metod, żeby mnie wyleczyć z nieszczęsnej klątwy i chociaż poległa, to pokazała mi bardzo ciekawą książkę. Zanim oddała się w ręce czarownic, korzystała z pokoju, znanego z różnych skrytek. Ufała mi na tyle, by powiedzieć, gdzie ukrywa zakazaną księgę, a skoro nie żyje, to chyba się nie obrazi, jak ją sobie na chwilę pożyczę...

***

Zanim eksplorowałam sypialnię nieboszczki, poszłam do swojego pokoju, co by tam zostawić swoje rzeczy i przebrać się w ciuchy, na których nie będzie widać plam z krwi.

Przeżyłam szok, kiedy znalazłam w środku trzy manekiny, odziane w kolorowe suknie. Jedna była barwy wina, asymetryczna i sięgała do kostek, a przynajmniej jej tylna część. Rękawów nie miała, dekolt prawie pod samą szyją, a talię przepasaną paskiem z kokardą. Wnioskując po kroju, należała do zwiewnych kreacji. Druga trąciła granatowym, była o połowę krótsza i kończyła się przed kolanem. Góra przypominała bluzkę ¾ z dekoltem w łódkę, a dół plisowaną spódnicę. Trzecia sukienka miała odcień luksusowej czerni i była klasyczną obcisłą kiecką z niewielkim dekoltem. Do wszystkich kompozycji dodano pasujące buty i biżuterię. Wmurowało mnie w podłogę i miałam natłok myśli.

— Podobają ci się? – to zaczyna być upiorne, że on się pojawia znikąd.

— Prawie dostałam zawału jak zobaczyłam te kukły – odpowiedziałam, na co Klaus się zaśmiał. Ten śmiech odblokował we mnie jakąś natychmiastową irytację i wyobraziłam sobie, że go leję z liścia. Jemu chyba naprawdę się zdaje, że kupienie mi ciuchów wszystko rozwiąże...

— Wybacz ten element zaskoczenia, ale zależało mi, żeby się nie pogniotły – odpowiedział Pierwotny, a ja z niechęcią obróciłam się ku niemu.

— Co te sukienki tu robią? – spytałam.

— Są dla ciebie – odparł blondyn, uśmiechając się przebiegle.

— Mhm – zacisnęłam wargi w cienką linię – A z jakiej okazji? – rozłożyłam ręce na boki.

— Dziś wieczorem uczestniczymy w pewnym wydarzeniu – wyjaśnił, zbijając mnie jeszcze bardziej z tropu. Zrobiłam skołowaną minę. Czyżbym znowu o czymś zapomniała?

— Nie przypominam sobie – mruknęłam.

— To spontaniczne wyjście – podszedł bliżej, a ja celowo stanęłam bliżej jednego z manekinów. Nie uszło to uwadze Klausa, który skomentował to śmiechem – Dąsasz się za ostatnie? – spojrzał na mnie znacząco.

— Nieee – zaprzeczyłam – Przywykłam już do gróźb, jakkolwiek źle to zabrzmi – uśmiechnęłam się sztucznie – Po prostu wiem, że nie mówisz mi o tym wydarzeniu bez powodu. Znając życie mam włożyć jedną z tych kiecek i bez marudzenia pójść z tobą za rączkę – skrzyżowałam ręce na sobie.

— Mniej więcej tak, kotku – potwierdził z drobnym uśmiechem – Będzie mi miło, jeśli zechcesz mi towarzyszyć.

— A mi będzie miło, jeśli będę mogła nie iść – warknęłam – Będzie mi nawet milej, jeśli pozwolisz mi odejść – popatrzyłam na niego poważnie, a wyraz twarzy mieszańca uległ drastycznej zmianie. Już się nie uśmiechał. W jego oczach zaczaił się chłód.

— Dam ci wolność, kiedy sam o tym zdecyduję, a do tego czasu masz mi być posłuszna, rozumiesz, mała panterko? – przybliżył się niebezpiecznie do mnie, a głos skropił jadowitością.

— A co będę miała z tego posłuszeństwa? A no tak. Łaskawie nie zamkniesz mnie w trumnie – prychnęłam – Nigdzie nie idę. Nie zmusisz mnie – obnażyłam przed nim wilcze oczy i wyszłam z pokoju.

— Rozumiem, że zamierzasz przegapić ważną uroczystość Daviny Claire? – zawołał za mną, a ja stanęłam jak wryta. Od śmierci wiedźmy, ani razu nie słyszałam jak ktoś wypowiada jej imię i nazwisko. Nie spodziewałam się, że taka błahostka może mnie dotknąć. Kilka kropli bezwiednie spłynęło mi po policzkach. Odwróciłam się w kierunku Klausa i podeszłam do niego gwałtownym krokiem.

— Doskonale wiesz, że Davina nie żyje – spojrzałam na niego z wyrzutem – Mogłeś wymyślić coś lepszego, żeby mnie zatrzymać – zakpiłam.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Colline – zmarszczył brwi – Mała wiedźma żyje. Została wskrzeszona, włączona do sabatu, a dziś wieczorem czarownice urządzają jakąś imprezę, na którą jesteśmy zaproszeni – streścił.

— To niemożliwe – wycedziłam przez zęby – Widziałam się dzisiaj z Marcelem. Powiedziałby mi... — nawet dla mnie samej to zdanie nie zabrzmiało wiarygodnie. Blondyn natomiast zirytował się na moje słowa.

— Widziałaś się z tym zdrajcą? – napiął mięśnie szczęki – Zabraniam ci się z nim spotykać – rzucił wrogim tonem.

— Nie wkurwiaj mnie, dobrze? – podniosłam głos – Jeśli nie będę chciała widzieć Marcela na oczy, to będzie to moja decyzja, a nie twoja – przeszywałam go wzrokiem – To samo z imprezą. Będę chciała, to pójdę. Nie pójdę, to mnie możesz zamknąć w tej głupiej trumnie. Wisi mi to – prychnęłam – A teraz wynoś się z mojego pokoju – zażądałam, gotowa na jakiś ewentualny akt przemocy z jego strony.

— Jeśli tego właśnie chcesz – rzekł ponuro, kierując się do wyjścia – W razie czego, uroczystość jest o 20:00 – dodał na odchodne i poszedł. Zamknęłam za nim drzwi i rzuciłam się na łóżko. Jakoś fakt, że Marcel „zapomniał" wspomnieć o powrocie Vinnie do żywych przygnębił mnie, ale patrząc wstecz, dobrze zrobiłam, że skręciłam mu kark. Plan zabicia Genevieve się komplikował, bo trudno jest kogoś kropnąć na masowej imprezie, zwłaszcza, kiedy chodzi o osłabienie tego kogoś i zabawienie się z nim w salę tortur...

Chyba że ma się po swojej stronie czarownicę, która doskonale zrozumiałaby motyw...

— Collie? – Davina odebrała błyskawicznie, a przez jej głos przenikało wzruszenie.

— Cześć, Vinnie – odruchowo się wyszczerzyłam – Pewnie nie wiesz, ale wróciłam do miasta. Z drugiej strony, ja nie miałam pojęcia, że żyjesz, także obie jesteśmy teraz zszokowane – zaczęłam żartobliwie.

— Collie, nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłam – dużo emocji z niej wypływało – Gdzie ty byłaś? – płynnie przeszła do pytania numer jeden.

— Kiedy indziej ci powiem – obiecałam – Dziś nie rozmawiamy o mnie, tylko o tobie. Masz dzisiaj jakieś święto, nieprawdaż? – zagaiłam.

— Tak – przytaknęła – Dzień dziękczynienia wiedźmom, czy coś takiego – nazwała to po swojemu – Będzie uczta, podczas której mieszkańcy będą składać nam dary, w zamian za nasze błogosławieństwo – uściśliła.

— Brzmi ciekawie – zaaprobowałam – No, nie wyobrażam sobie, że mogłabym to przegapić – mruknęłam, dotykając materiału granatowej sukienki – Chociaż, może tak byłoby lepiej... — posłużyłam się małą manipulacją emocjonalną.

— Co? Dlaczego? – zmartwiła się szatynka – Collie, ja bardzo chcę, żebyś przyszła... — prosiła mnie.

— A ja bardzo chcę cię zobaczyć – ciągnęłam tę gierkę – Problem w tym, że twojemu sabatowi przewodzi Genevieve – wymówiłam jej imię z obrzydzeniem. Po drugiej stronie zapanowała cisza.

— Nigdy jej nie wybaczę tego, co ci zrobiła – syknęła – Poza tym i tak została Najstarszą, bo reszta starszyzny nie żyje – ściszyła głos.

— No właśnie – podchwyciłam to i przysiadłam na brzegu łóżka – Dlatego, Vinnie, mam do ciebie nietypową prośbę – nasączyłam swoje słowa kroplą desperacji.

— Jaką? – spytała.

— Czy pozwolisz mi zabić Genevieve? – padło to kluczowe pytanie – Oczywiście po uczcie, by nie zmarnować twojego wyjątkowego dnia – dorzuciłam szybko.

— Wiem, że chciałaś się zemścić i planowałaś to od dawna, ale nie chcę ci na nic pozwalać, nie chcę być odpowiedzialna za twoje czyny – zmieszała się, jakby nie mogła wymyślić lepszej odpowiedzi. Westchnęłam ciężko, nieusatysfakcjonowana reakcją młodej, ale wróciłam do swojej roli.

— Davina, ty nie będziesz za nic odpowiedzialna – zaśmiałam się, by rozluźnić atmosferę. Nie od dziś wiem, że mój śmiech jest zaraźliwy – To ja będę tą złą i niemoralną, a dźwigam to brzemię już od jakiegoś czasu i wiem jak sobie z nim radzić – położyłam się na łóżku i wgapiłam w sufit – Pytam cię, bo wiem jaki ten dzień jest dla ciebie ważny i nie chcę go w żaden sposób zepsuć – pozwoliłam sobie na odrobinę siostrzanej troski – Aczkolwiek, gdybyś wyraziła zgodę, zapewniam cię, że w ogóle byś nie odczuła nieobecności tej rudej suki – przymilałam się jak mogłam.

— Dobrze – zgodziła się po dłuższej chwili milczenia – Tylko obiecaj, że zrobisz to jak będzie po wszystkim – postawiła warunek.

— Oczywiście, kochanie. Obiecuję – ucieszyłam się – Do zobaczenia na miejscu – pożegnałam się i podeszłam do manekinów. Granatowa kiecka podpasowała mi najbardziej, dlatego ją wybrałam na sukienkę wieczoru. Kiedy strój miałam już z głowy, wysłałam kontrolną wiadomość do Kola z pytaniem o Marcela. Pierwotny śmiał się, że Gerard w kółko powtarza jak bardzo się zmieniłam, oczywiście na gorsze. Waliła mnie jego opinia i nie omieszkałam tego napisać szatynowi. Wysłałam mu info, że istnieje ryzyko przedłużenia się misji i będzie musiał trzymać wampira w lochach całą noc. Młody Mikaelson nie widział w tym problemu. Twierdził, że świetnie się bawi, a ja nie zamierzałam marnować użyteczności mojego wspólnika.

***

Kwadrans przed 20:00 byłam już wyszykowana. Wystrojona w granatową sukienkę, szpilki i biżuterię, z włosami splecionymi w warkocz. Na ustach lśnił różowy błyszczyk, a na ramieniu kołysała się kremowa torebka. Odpicowałam się jak szczur na otwarcie kanału, ale nie na tyle, żeby przyćmić gwiazdę wieczoru. Vinnie podała mi adres imprezy, a musiałam jeszcze wstąpić do jubilera i kupić jej coś ładnego. To znaczy, nie kupić, tylko wmówić sprzedawcy, że już zapłaciłam.

***

Zeszłam po schodach, a stukot moich obcasów rozniósł się po dziedzińcu. Natknęłam się na Klausa. Miał na sobie dopasowany, czarny garniak, gdyby ktoś nie był pewien czy mieszaniec jest tym złym.

— Pięknie wyglądasz, Colline – skomplementował mnie.

— Dziękuję – rzuciłam z grzeczności i przyspieszyłam kroku.

— Gdzie tak pędzisz, kotku? Samochód jest niedaleko – mylnie założył, że pójdziemy tam razem.

— Ja się przejdę – odrzekłam – I tak muszę jeszcze wstąpić do jubilera i kupić Davinie prezent – skierowałam się w stronę chodnika, ale Pierwotny nie zaakceptował takiego stanu rzeczy.

— Nie rób scen – złapał mnie za nadgarstek – Jedziemy tam razem, a ty wsiadasz ze mną do samochodu – zarządził tonem nieznoszącym sprzeciwu.

— Bo tak powiedziałeś? – prychnęłam – To ty robisz sceny. Mówiłam, że chcę się przejść, a ty oczywiście musisz mi tego zabraniać – syknęłam, wyrywając się z jego ucisku.

— Mam to załatwić siłą i skręcić ci kark? – zagroził.

— A to coś nowego? – uniosłam brwi – Wszystko załatwiasz siłą – posłałam mu pogardliwe spojrzenie.

— Nie od dziś wiadomo, że siła to świetne narzędzie negocjacyjne – uśmiechnął się bezczelnie.

— Wow, jaka cywilizowana rozmowa na poziomie – zadrwiłam, prowokując go.

— Mówię ostatni raz. Wsiadasz ze mną do samochodu – warknął – I radzę ci się nie sprzeciwiać, bo gorzko tego pożałujesz – poczułam na szyi jego lodowaty oddech. Buzował we mnie gniew, ale jedno było pewne. Nie zabiję Genevieve, jeśli dureń skręci mi kark, a w pięć minut się raczej nie ocknę. Musiałam ulec.

— Idź do diabła – prychnęłam, mimo wszystko podążając za Pierwotnym. Może nie ma tego złego. Będę miała większą satysfakcję, kiedy pokażę mu co zrobiłam z jego sojuszniczką.

***

Zaparkowaliśmy pod budynkiem i kiedy tylko drzwi się uchyliły wykorzystałam okazję, by zniknąć w tłumie. Ostatnie o czym myślałam to towarzyszenie Klausowi. Musiałam się zobaczyć z Daviną.

— Przepraszam. Przepraszam – wzdychałam, przeciskając się między ludźmi. Trochę to zajęło, zanim dostałam się do gwiazdy wieczoru. Czarownica wyglądała pięknie. Ognisto—pomarańczowa sukienka podkreślała jej opaleniznę i egzotyczną urodę, a ozdoby we włosach nadawały im powabny, zakręcony kształt – Ulala – rzuciłam z uznaniem, ściągając na siebie uwagę dziewczyny.

— Collie – natychmiast się uśmiechnęła i przypieczętowałyśmy nasze spotkanie długim uściskiem – Super wyglądasz – obrzuciła mnie szybkim spojrzeniem.

— A patrzyłaś w lustro, kochanie? – odpowiedziałam, przyglądając się wiedźmie – Wyglądasz obłędnie – pochwaliłam ją, na co tamta się zarumieniła.

— Brakowało mi ciebie – powiedziała szczerze.

— Mi ciebie też, Vinnie – odbiłam piłeczkę – Przy okazji, wiem, że ta impreza to coś wyjątkowego dla czarownicy, ale obowiązkowo musimy iść we dwie na jakieś party – puściłam jej oko.

— Koniecznie – zaaprobowała ten pomysł, a w naszą rozmowę wcięła się Monique Deveraux.

— Czy to nie słynna Colline Bellworte? – uśmiechnęła się sztucznie.

— Chcesz autograf? – spojrzałam na nią z góry.

— Obejdzie się – prychnęła – Szczerze mówiąc, twoja obecność tutaj psuje nastrój – rzuciła pogardliwie – To wyjątkowe święto czarownic, a ty plugawisz oba gatunki nadprzyrodzonych istot.

— Odwal się, Monique. Ja zaprosiłam Colline – syknęła Davina.

— Gratuluję. Twoją najlepszą przyjaciółką jest wynaturzenie. Źle to o tobie świadczy, jako o wiedźmie – rzuciła do Claire. Postanowiłam się chamsko wtrącić.

— A wiesz, co o tobie źle świadczy? – zwróciłam uwagę brunetki – Włażenie w dupę przodkom. Nic dziwnego, że twoja sukienka ma brązowy kolor. Musiałaś dogłębnie eksplorować cudze wnętrza, co? – założyłam ręce na siebie – Komu najchętniej liżesz cztery litery, by się dowartościować i zamknąć w zaściankowej bańce? Opłaca się? – nie pozwalałam jej na kontrargumenty – Najlepiej jest być nietolerancyjnym zjebem i wyzywać kogoś, bo jest inny, prawda? Rośnie wtedy szacunek u Starszyzny, a trzeba sobie jakoś zagwarantować sukces w życiu, racja? – kontynuowałam – Nie wiem tylko, co jest smutniejsze. To, że twój fanatyzm wypacza ci rzeczywistość, czy usilne przekonanie, że przodkom i innym wiedźmom na tobie zależy?

— Bestia twojego pokroju nigdy nie zrozumie więzi, jaka łączy sabat – warknęła – My mamy wspólnotę, ty nie masz nic i nigdy mieć nie będziesz. Przyjdzie czas, że zrozumiesz, o co mi chodziło – uniosła się honorem i odeszła dziarskim krokiem, celowo mnie szturchając ramieniem.

— Nienawidzę jej – syknęła Davina – Pomyśleć, że kiedyś byłyśmy dobrymi przyjaciółkami, a teraz Monique jest zepsuta i totalnie ogłupiona przez przodków – podsumowała ze smutkiem.

— No niestety. Fanatyzm religijny niszczy każdego – położyłam jej dłoń na ramieniu – Vin, jest tu gdzieś jakieś żarcie? Padam z głodu – rzuciłam znacząco.

— Jasne, mamy szwedzki stół – potwierdziła – Zostało trochę czasu do ceremonii przyjmowania darów. Idziemy coś przekąsić? – uśmiechnęła się.

— Po stokroć tak – pokiwałam energicznie głową. Wiedźma zaprowadziła mnie do bufetu, gdzie mogłam się oddać jedzeniu.

***

Stałam w kącie, wpierdalając kolorowe mini—kanapeczki, gdy ruda wywłoka zastukała nożem w kieliszek z szampanem, zwracając na siebie uwagę. Wszyscy zebrani okazali zainteresowanie i czarownica przystąpiła do przemowy.

— Witajcie – uśmiechnęła się – Teraz, zgodnie z naszą tradycją, zapraszam wszystkich do składania darów – wskazała na cztery wiedźmy – Nikt nie zostanie odtrącony, ani pozbawiony błogosławieństwa – zakończyła, unosząc lampkę trunku w górę. Dziewczyny usiadły na fotelach, gotowe przyjmować prezenty.

— O kurwa, to już – mruknęłam z pełnymi ustami, szybko przełknęłam zawartość i sięgnęłam do niewielkiej torebki na łańcuszku. Wydobyłam z niej małe puzderko, w którym był schowany złoty naszyjnik z serduszkiem. Nie miałam pojęcia, co się daje wiedźmie w taki dzień, poza tym Klaus poganiał mnie u jubilera, jak już się tam łaskawie zatrzymał... Chciałam podejść jako ostatnia, poza tym nigdy nie lubiłam chodzić na pierwszy ogień.

Goście zaczęli składać podarki. Góry upominków piętrzyły się pod stopami trzech nastoletnich czarownic, a Vinnie miała łzy w oczach. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego. Claire nie dostała ani jednego prezentu. Kiedy kolejny darczyńca ofiarował podarek komuś innemu, Davina zeszła z fotela i zaczęła rozpaczliwie biec w kierunku wyjścia. Dopadłam do niej w kilka sekund i zatrzymałam.

— Davina! – zawołałam – Co się stało? – dopytywałam.

— Nie dostałam ani jednego prezentu – chlipnęła, mimo że usiłowała się nie rozklejać – Goście składali dary wszystkim, tylko nie mnie. Stałam się pośmiewiskiem! – wybuchła, a ja niewiele myśląc przygarnęłam ją do siebie.

— Nieprawda – zaprzeczyłam, głaszcząc ją po głowie – Nie stałaś się żadnym pośmiewiskiem, Vinnie – robiłam, co w mojej mocy, żeby ją jakoś pocieszyć – Cokolwiek te idiotki wykombinowały, pożałują tego – obiecałam jej, dopuszczając do głosu moją mroczną stronę. Nastolatka odsunęła się ode mnie i otarła drobne łzy – Poza tym, ja mam coś dla ciebie... — wręczyłam jej pudełeczko.

— Collie, nie musiałaś... — zaczęła, ale jej przerwałam.

— Cicho bądź i przyjmij prezent – nakazałam, na co szatynka otworzyła wieczko. Oczy czarownicy rozbłysły na nowo, widząc biżuterię.

— Jest przepiękny – ucieszyła się – Najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Dziękuję – powiedziała, po czym spoważniała.

— Co jest? – zmarszczyłam brwi.

— Pomogę ci dopaść Genevieve – ściszyła głos. No wmurowało mnie w podłogę.

— Davina, przecież mówiłaś, że... — uruchomił się mój tryb starszej siostry.

— Pamiętam, co mówiłam, ale zmieniłam zdanie. Upokorzyła mnie i zasługuje na karę – rzuciła zimnym tonem.

— Jesteś pewna, że chcesz brać w tym udział? Sama to zała...

— Nie. Chcę ci pomóc, Collie. Pozwól mi – poprosiła.

— No dobrze – zgodziłam się bez entuzjazmu, po czym wróciłyśmy do głównej sali, by spokojnie czekać na koniec imprezy.

***

W ciągu wieczoru wydarzyło się jeszcze parę ciekawych rzeczy, jak to, że Klaus musiał być w centrum zainteresowania. Zrobił scenę, oskarżył gości o wzgardzenie Daviną. Podarował jej prezent, którego ona za pierwszym razem nie przyjęła, ale coś jej nagadał i go ostatecznie wzięła. Co więcej, okazało się, że Elijah jest na tym przyjęciu i zostało mi parę razy przypomniane, że mam nie szaleć. Tak jakby zakładał, że planuję kogoś zabić. Bezczelność! Josh też wpadł i chwilę pogadaliśmy. Pytał, czy wiem, gdzie jest Marcel. Naturalnie rozłożyłam bezradnie ręce, a przecież kilka minut temu dostałam na Messengera zdjęcie od Kola, jak to Gerard stoi pod ścianą. To było oczywiste, że nie pozwolę go wypuścić, dopóki ruda wywłoka nie wyda ostatniego tchnienia.

Impreza toczyła się po swojemu. Trochę pojadłam, trochę popiłam, spędziłam czas z Vinnie i Joshem, unikałam Mikaelsonów i nim się obejrzałam, impreza dobiegła końca, a mi udało się z pomocą Daviny zwabić Genevieve do pustego pokoju, gdzie obie ją skutecznie ogłuszyłyśmy. Claire rzuciła na mnie czar, dzięki któremu żadna magia nie mogła mnie wykryć, a ja na spokojnie przeniosłam wiedźmę do dźwiękoszczelnego bunkra i przypięłam ją łańcuchami do ściany.

***

— Pobudka – zanuciłam, kiedy rudowłosa otworzyła oczy – Witamy wśród żywych. Jeszcze – zaakcentowałam ostatnie słowo. Kobieta natychmiast zaczęła się szarpać.

— Co to ma być? – syknęła, wierzgając na prawo i lewo.

— Jak to co? – prychnęłam – Zabawimy się – zaśmiałam się złowieszczo i wyeksponowałam wilcze pazury.

— Klaus ci tego nie daruje – rzuciła z wyższością.

— Taką mam nadzieję – podeszłam bliżej i wbiłam szpony w uniesioną rękę czarownicy. Zatopiłam je głęboko, najpierw przedzierając się przez delikatną, porcelanową skórę, czemu towarzyszył stłumiony jęk mojej ofiary. Potem pokonałam kolejną warstwę, aż mogłam palcami wyczuć kości przedramion. Szurałam po nich końcówkami pazurów, a Genevieve wiła się z bólu, przeklinając moje imię. Głucha cisza została naznaczona serią wrzasków kobiety, gdy rozcięłam jej ramię wzdłuż nadgarstka. Krew trysnęła intensywnie i zaczęła skapywać na ziemię. Zgodnie z naturą wampira, na ten widok poleciała mi ślinka, nie mogłam się opanować, zebrałam na wierzch dłoni kilka kropel i starannie je zlizałam. Genevieve wyrywała się i popłakiwała cicho. Słusznie uznałam, że zainteresowanie należy się drugiej kończynie, dlatego też powtórzyłam schemat.

— Jeśli masz się nade mną pastwić, to lepiej od razu mnie zabij – wycedziła w agonii, połykając własne łzy, kiedy moje ostre niczym brzytwa paznokcie precyzyjnie niszczyły tkankę mięśniową jej lewej ręki.

— W tym rzecz, że chcę się nad tobą pastwić – zachichotałam, jak urzeczona wpatrując się w otwarte rany i prześwitujące kości. Można powiedzieć, że rudowłosa wisiała w pozycji chrystusowej – To może teraz łamanie kręgosłupa? – zaproponowałam, wyjmując telefon i robiąc wywłoce kilka zdjęć – Chyba że wolisz obdzieranie ze skóry? – mruknęłam, posyłając jej upiorne spojrzenie.

— Zabij mnie! – nasze spojrzenia się spotkały – Pozwól mi umrzeć... — spuściła głowę.

— Pomyślę o tym – zrobiłam minę myślicielki – A do tego czasu... — przechyliłam głowę na bok – Przyda się trochę klasycznej dramaturgii – wyciągnęłam specjalnie przygotowany wcześniej nóż – Pora na przemowę złoczyńcy. Oglądałam tutorial na Youtube i to leci jakoś tak... — odchrząknęłam – Karma to suka, a tak ogólnie, to za wszystko, co mi zrobiłaś, a także za to jak skrzywdziłaś Davinę – zamachnęłam się i dźgnęłam sucz w brzuch. Czarownica wydobyła z siebie gardłowy jęk. Szykowała się emocjonująca zabawa...

***

Godzinę później byłam już w rezydencji, dzierżąc dumnie ozdobne pudełko. Czekałam tylko, aż któryś z domowników się zorientuje i będę mogła pokazać jak się napracowałam. Liczyłam, że mój prezent się spodoba, bo włożyłam w niego mnóstwo serca...

— Hop hop, czy wszyscy już śpią? – krążyłam po pokojach, starając się zwrócić na siebie uwagę. Nie musiałam długo czekać. Zbudziłam pana domu.

— Raczyłaś wreszcie wrócić, Colline – Klaus odwrócił się przodem do mnie, stojąc na tle rozgrzanego pieca. W jego tonie nie było krzty radości.

— Tak, ale mam alibi – uśmiechnęłam się niewinnie i podeszłam do Pierwotnego.

— Doprawdy? – uniósł brwi – Jakie? – ciekawił się. Zapewne spodziewał się kolejnej niewiarygodnej historyjki z mojej strony.

— Pochłonęło mnie przygotowywanie niespodzianki – rzuciłam tajemniczo, a blondyn przeniósł wzrok na pudełko.

— Jakiej niespodzianki? – mruknął ostrożnie.

— Dla ciebie – obdarzyłam go jednym z najszerszych uśmiechów – Proszę – podałam mu kartonik. Klaus z wahaniem przyjął prezent i zaczął go przekładać w dłoniach, by móc odgadnąć zawartość – Otwórz go – ponaglałam mężczyznę, na co ten położył karton na stole, odwinął czerwoną wstążkę i rozchylił jego wieko.

— Coś ty zrobiła... — nie krył oburzenia, kiedy zorientował się, że podarek składa się z głowy jego kochanki i sojuszniczki.

— Nie podoba ci się? – jęknęłam teatralnie, a Pierwotny przeniósł na mnie swój wściekły wzrok – A ja się tak starałam – udałam zasmucenie.

— Dlaczego ją zabiłaś? – zapytał ostrym tonem.

— Miałam nadzieję, że się ucieszysz – dalej grałam scenkę, a blondyn był o krok od utraty resztek cierpliwości – Ok, koniec teatrzyku – zmieniłam wyraz twarzy – Pewnie jesteś ciekawy, dlaczego wybrałam taki, a nie inny prezent, co? – zaśmiałam się i podeszłam do barku z alkoholem – Porozmawiamy o tym przy lampce szampana? – zaproponowałam beztrosko, machając mu przed twarzą dwoma, kryształowymi kieliszkami.

— Każde kolejne słowo przybliża cię do bolesnej śmierci – warknął, wyrwał mi szklanki z dłoni i rozbił je z łoskotem tuż pod moimi nogami.

— To była droga zastawa – skomentowałam z żalem, na co Klaus ścisnął mnie za gardło i przygwoździł do najbliższej ściany. Wiszące na niej obrazy poupadały na podłogę, robiąc sporo hałasu.

— Nie znam nikogo, kto byłby na tyle zuchwały i lekkomyślny, żeby mnie drażnić – przybliżył swoją twarz do mojej i syknął, przepełniony gniewem. Próbowałam go odepchnąć, ale był zdecydowanie silniejszy. Moment później poczułam rozdzierający ból w klatce piersiowej i ciasny chwyt za serce. Usta zastygły w kształcie półokręgu, a oczy zaszkliły od gotowych popłynąć łez – Czujesz to, Colline? – patrzył mi w oczy – Mam w garści twoje serce i mogę cię w każdej chwili zabić – wycedził, ciągnąc rękę w swoją stronę. Z warg uleciał ochrypły skrzek – W każdej chwili – powtórzył z większym naciskiem i puścił moje gardło, czego nie można było powiedzieć o sercu.

— Miałeś mnóstwo okazji – wychrypiałam, zmuszając się do kontaktu wzrokowego – I żadnej nie wykorzystałeś... — wypomniałam mu – Dlaczego teraz miałoby być inaczej? – prychnęłam – W szczególności, że po mojej śmierci nie będziesz miał żadnych sprzymierzeńców – mimo woli złączyłam usta w uśmiech – Nikt ci nie zostanie... — zamknęłam oczy, gotowa na najgorsze, ale Klaus nie potrafił mnie zabić, chociaż bardzo tego chciał...

— Śmierć to forma łaski, a tobie okazywałem ją zbyt często – warknął bez emocji i wyciągnął dłoń. Upadłam na kolana i wzięłam głęboki wdech. Po dłuższej chwili podniosłam się do pozycji stojącej i skonfrontowałam się z moim oprawcą.

— Nigdy nie okazywałeś mi łaski! – wykrzyczałam – Złamałeś warunek mojej lojalności, skrzywdziłeś Davinę, a w Hayley wmusiłeś swoją krew! – nie sposób było opanować moją narastającą furię. W oczach Klausa pojawiło się zdziwienie – Co? Myślałeś, że się nie dowiem? – zakpiłam – Jesteś niehonorowym chujem – wyzwałam go na koniec – Gdybym wiedziała o tym wcześniej, nigdy w życiu nie przysięgłabym ci lojalności, bo na nią w najmniejszym stopniu nie zasługujesz – splunęłam krwią i zamierzyłam się do wyjścia – Aha, zapomniałabym – odwróciłam się na pięcie – W zestawie z głową jest pendrive, żebyś mógł zobaczyć filmik z egzekucji Genevieve. Najzabawniej było jak jej wyrywałam kręgosłup na żywca – posłałam mu diabelski uśmieszek i poszłam do swojego pokoju. Oczekiwałam, że ten idiota spróbuje mnie zatrzymać, ale się przeliczyłam.

Gdy tylko weszłam do swojego sanktuarium, wyciągnęłam z szafy czerwoną walizkę i zaczęłam do niej wrzucać co potrzebniejsze rzeczy. Nie zamierzałam mieszkać tu z nimi, a skoro mój plan się nie powiódł i Klaus nie wspomniał nic o wygnaniu, ułatwię mu zadanie.

— Co ty robisz? – Mikaelson stanął w progu, gdyż byłam tak rozemocjonowana, że nie zamknęłam drzwi.

— Wynoszę się stąd – oznajmiłam, pakując do środka ulubione ciuchy.

— Nie wygnałem cię – syknął ze złością.

— Mam to gdzieś – syknęłam – Nie zostanę w tym domu ani chwili dłużej – postanowiłam, upychając zawartość walizki, by zmieściło się więcej rzeczy.

— Jeśli odejdziesz, zabiję Hayley – zagroził, łudząc się, że to mnie nakłoni do zmiany zdania. Nie tym razem. Podniosłam na niego wzrok i zacisnęłam zęby.

— Jeżeli tylko spróbujesz, zamorduję Camille, a potem przejdę się do Caroline – słowa powoli opuściły moje usta. Pierwotny zaniemówił – Wydawało ci się, że tylko ty możesz grozić zabiciem bliskich? – zadrwiłam – Kpina – zasunęłam suwak walizki i postawiłam ją na kółkach – Zejdź mi z drogi – nakazałam, ale mężczyzna ani myślał to zrobić.

— Kiedy wyjdziesz, nie będziesz mogła tu wrócić – oświadczył.

— Na to kurwa liczę – parsknęłam – Przesuń się! – zażądałam, a wtedy w Pierwotnym coś pękło.

— Nie zostawisz mnie – zabrzmiało to jak groźba i spotęgowało takie wrażenie, kiedy mieszaniec złapał mnie za nadgarstek.

— Puszczaj! – krzyknęłam, ale on nie słuchał. Zamiast tego zaczął mnie ciągnąć w kierunku lochów, a że miał więcej siły, nie mogłam się zaprzeć – Zostaw mnie, draniu! – wołałam, mając nadzieję, że Elijah to usłyszy. Bardzo chciałam, żeby Najstarszy był w domu.

— Ostrzegałem cię, że jeśli spróbujesz uciec, zamknę cię w trumnie – syknął Klaus – Sama tak wybrałaś, mała pante... — nie dokończył swojej sentencji, bo coś go odepchnęło i poleciał na ścianę.

— Elijah? – rzuciłam odruchowo, ale zwrot akcji był bardziej zaskakujący, gdy ujrzałam swojego wybawiciela – Ma—Marcel? – rozdziawiłam usta, ale mężczyzna nie odpowiedział, bo został zaatakowany przez Mikaelsona.

— Miałeś się nie pokazywać w dzielnicy! – wrzasnął nowy król i cisnął wampirem o meble na dziedzińcu.

— Nie pozwolę ci skrzywdzić Colline! – odparł Gerard, wstając z ziemi – Collie, uciekaj! – krzyknął do mnie, ale mi nogi wrosły w grunt i nie mogłam się ruszyć.

— Nie odbierzesz mi jej – Klaus obnażył oblicze mieszańca.

— Ona nie należy do ciebie – ciemnoskóry odsłonił twarz wampira. Z przerażenia zakryłam obiema dłońmi usta i czekałam na rozwój wydarzeń, w duchu kibicując Marcelowi, który z jakiegoś powodu się tu znalazł i przyszedł mi na ratunek. Dałam Kolowi sygnał i były król Nowego Orleanu powinien być w swojej kryjówce, a nie narażać życie tutaj!

— Należy, odkąd ją zobaczyłem po raz pierwszy – zaśmiał się bezczelnie blondyn i razem z byłym protegowanym stanęli do walki. Było o krok od tragedii i ugryzienia wilkołaka, gdy Klaus został niespodziewanie obezwładniony przez starszego brata.

— E—Elijah? – wydusiłam, na co brunet posłał mi jednoznaczne spojrzenie.

— Collie, chodź – Marcel złapał mnie za rękę i razem uciekliśmy z rezydencji. Nie miałam pojęcia, co się stało i skąd wampir wziął się we Francuskiej, ale nie protestowałam, kiedy przekroczyliśmy dzielnicę i weszliśmy do jakiegoś obskurnego budynku. Wbiegliśmy po schodach na górę, a ja byłam tak roztrzęsiona, że nie trafiłam na kanapę, tylko plasnęłam w podłogę.

— Cholera – bluznęłam, podnosząc się.

— Już dobrze, Collie. Już nic ci nie grozi – Marcel pomógł mi usiąść na kanapie – Co Klaus chciał ci zrobić? – okrył mnie kocykiem, jakbym dalej miała szesnaście lat.

— Chciał mnie zamknąć w trumnie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Co?! – oburzył się ciemnoskóry.

— Powiedział, że jeśli spróbuję od niego odejść, zamknie mnie w trumnie i przyszpili do niej łańcuchami – rozwinęłam swoją wypowiedź.

— Bydlak – warknął, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że oficjalnie zalazłam Klausowi za skórę. Nie ma już sojuszu, lojalności. Staliśmy się wrogami. Osiągnęłam swój cel. Uwolniłam się od niego i byłam świadoma, jakie to niesie za sobą konsekwencje...




Po dłuugich oczekiwaniach nastąpił ten dzień, że skończyłam wreszcie 56 rozdział Bite me! Collie zabiła Genevieve, pojednała się z Hayley, Daviną i, co dziwne, chyba z Marcelem? Nic nie jest takie oczywiste i nigdy nie będzie...

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top