✞Rozdział 54✞

Camille i Davina grały właśnie kolejną partię Monopoly. Młoda czarownica nie mogła spać, nie wyobrażała sobie również zostać sama. O'Connell była wyrozumiała, świetnie znała uczucie niepewności i samotności. Właściwie, czuła się podobnie jak szatynka. Zagubiona, przerażona i opuszczona. Ich powody były zgoła inne, ale stan emocjonalny miały niemalże identyczny.

Młoda Claire umarła, ożyła i stała się wrogiem dla starszyzny. Przodkowie uzurpowali sobie prawo do sprawowania kontroli nad życiem nastolatki, tylko dlatego, że w żyłach Daviny płynęła krew czarownicy. Nie obchodził ich młody wiek wiedźmy, ani tym bardziej jej psychiczna wrażliwość. Jeśli chciała należeć do magicznej społeczności, musiała przestać spoufalać się z wampirami. Co więcej, w ramach kary za spiskowanie przeciwko własnej rasie – za co uznawano jej brak chęci uczestnictwa w żniwach – Claire miała zakaz czarowania, w przeciwnym razie spotkałaby się z gniewem poprzedników. Mimo że dziewczyna się bała, próbowała rzucać proste zaklęcia, ale jej próby spełzały na niczym. Czuła, że zawiodła Marcela, kiedy ten poprosił ją o czar ochraniający. Odnosiła wrażenie, że jest bezwartościowa i słaba. Ogólnie nikt nie potrafił jej pocieszyć, wznowić tego charakterystycznego blasku w oczach. Davina robiła dobrą minę do złej gry, jednak w głębi serca cierpiała. I uparcie odmawiała zwierzeń, nie chciała do siebie dopuścić ani Marcela, któremu nie ufała, ani Cami, którą dzięki, lub przez Collie zaczęła postrzegać jako zbędny dodatek do ich rodziny. Zachowała wszelkie obawy, wątpliwości i troski dla swojej starszej „siostry". Bowiem pomimo różnicy wieku, charakterów i poglądów na pewne sprawy to właśnie Colline uważała za jedyną, godną powierniczkę swoich myśli.

A hybrydy nie było, przepadła gdzieś, nie odezwała się słowem od tygodnia. Poszukiwania trwały, został zaangażowany cały Nowy Orlean. Ponoć Klaus zastraszył nawet policję, dawał do zrozumienia, że nie spocznie, póki Collie się nie odnajdzie. Pierwotny odstręczał Claire. Dziewczyna brzydziła się nim, tym kim był i tym, co robił. Z całym szacunkiem, ale Niklaus w istocie nie był święty. Dorobił się niezłej reputacji, jego imię budziło strach najodważniejszych ludzi i wampirów. Czarownice go nienawidziły i obawiały się jednocześnie. Blondyn słynął z okrucieństwa i sztuki manipulacji, a fakt, że udało mu się uwieść Collie, był kolejną rzeczą, której Davina nie mogła przełknąć. Zastanawiało ją, dlaczego Mikaelsonowi tak zależy na odzyskaniu Bellworte. Mieli romans, a właściwie niezdrową relację pan i niewolnica, jak to określała dwudziestolatka, ale czy Pierwotny przejmowałby się tak silnie utratą kochanki? Traktował ją przecież podle, szantażował, manipulował, krzywdził, a teraz odwalało mu, jakby stracił miłość życia. Davina czuła spisek, wiedziała, że Klaus jest zdolny do wszystkiego i jeśli będzie miał taki kaprys, by zniszczyć szatynce życie, to prędzej czy później to zrobi.

— Nigdy nie byłam dobra w tę grę – Camille dała znak rezygnacji, gdy po raz kolejny jej pionek utknął na polu „więzienie".

— A ja zawsze miałam w niej farta – wiedźma z triumfalnym uśmiechem rzuciła kostką i wyszczerzyła się nawet bardziej, gdy liczba oczek wskazała drogę do zwycięstwa.

— Musiałaś dużo trenować, co? – zagaiła blondynka, sięgając po stojącą na stoliku szklankę z sokiem. Za oknem migotała noc i teoretycznie O'Connell mogła spędzić czas w ciekawszy sposób niż granie w gry planszowe z szesnastoletnią, zmartwychwstałą wiedźmą, ale była na tyle przybita śmiercią wujka, że nie miała ochoty na samotny pobyt w czterech ścianach.

— Nie nazwałabym tego trenowaniem, ale sporo gram w Monopoly z Collie – odpowiedziała i odruchowo posmutniała. Starała się ukryć swoje emocje, ale Camille miała szósty zmysł. Wiedziała, kiedy kogoś coś gryzie, potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi, a że była zdolna i ambitna, poszła na psychologię.

— Tęsknisz za nią? – blondwłosa bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Aż tak bardzo to widać? – co było charakterystyczne dla nastolatki, dziewczyna ostentacyjnie przewróciła oczami.

— Hej, nie ma nic złego w tęsknocie – barmanka ostrożnie położyła dłoń na ramieniu szatynki – To naturalne uczucie. Kiedy nam na kimś zależy i lubimy z tym kimś spędzać czas, to tęsknimy, jeśli tej osoby przy nas nie ma – dodała, starając się nie brzmieć zbyt oficjalnie. Cami marzyła o pracy psychologa, niestety rzeczywistość ją zweryfikowała. Dziewczyna musiała z czegoś żyć, opłacać rachunki, nie miała takiego przywileju jak jej nadprzyrodzeni znajomi, dla których troska o pieniądze była nic nieznaczącym zmartwieniem. Przyjechała do Nowego Orleanu, by rozwikłać zagadkę śmierci Seana, a że szukanie odpowiedzi nie było jednodniowym procesem, blondynka zatrudniła się w Rousseau's jako barmanka. Lubiła tę pracę i lubiła, kiedy ludzie zwierzali jej się z problemów, czuła się wtedy potrzebna i doceniona. Wciąż, chciała pracować w zawodzie, a jej jedynym doświadczeniem z psychologią była przymusowa terapia Klausa Mikaelsona, prawdopodobnie najbardziej skomplikowanego mężczyzny, jakiego O'Connell kiedykolwiek spotkała.

— Tak, ale nie chcę, żeby tęsknota kontrolowała moje życie – odrzekła Davina, skupiając zainteresowanie na nocnej panoramie miasta, rozmytej za szybą okna – Collie jest dorosła, niezależna i może robić, na co ma ochotę – podzieliła się swoimi odczuciami – Nie mogę od niej oczekiwać, że zawsze przy mnie będzie, ale kiedy jej nie ma, to czuję pustkę – wypaliła po chwili – Za bardzo się do niej przywiązałam – podsumowała na koniec.

— Jest dla ciebie kimś w rodzaju siostry. Obie zostałyście przygarnięte przez Marcela, we trójkę tworzycie rodzinę – stwierdziła barmanka.

— Jeśli tak, to wyjątkowo dysfunkcyjną rodzinę – prychnęła dziewczyna i rzuciła kostką – Szczególnie, odkąd Collie jest marionetką Klausa i musi stać po stronie Mikaelsonów – odruchowo zacisnęła zęby, co nie uszło uwadze jej towarzyszki.

— Ona nie jest jego marionetką – zaprzeczyła Camille, a Davina rzuciła dziewczynie oburzone spojrzenie. Popatrzyła na nią jak na zdrajcę.

— Jak możesz go bronić? – młoda Claire zmarszczyła brwi, czując napływ nagłej awersji wobec blondynki. Wszyscy widzieli jak mieszaniec manipuluje Colline, każdy uważał relację hybryd za toksyczną. Podstawą takich wniosków był fakt, że Pierwotny zrobił z dziewczyny swoją niewolnicę i szantażował ją za każdym razem, kiedy chciała mu się sprzeciwić. Bellworte stała się kukiełką w rękach swojego Pana, wykonywała jego rozkazy z grobową miną, ale nie miała wyboru. Chroniła w ten sposób bliskich, chociaż Klaus kilkukrotnie nadużył warunków ich układu. Bez względu na to, Collie trwała przy Mikaelsonie, ale była tak zdesperowana, żeby się od niego uwolnić, że uknuła spisek z Kolem. Niestety, jej moralny przełącznik wariował i dziewczyna co rusz zmieniała zdanie w kwestii zemsty na Pierwotnym. Ewidentnie była zbyt zmanipulowana i uzależniona od swojego oprawcy, nawet ślepy by to zauważył.

Czarownica poniekąd uczestniczyła w intrydze przeciwko Klausowi, chociaż starsza „siostra" nigdy nie zdradziła jej szczegółów odnośnie tego z kim zawarła układ i jakie były postępy. Natomiast samo to, że Collie zdecydowała się na zamach na „życie" Pierwotnego, był dowodem na jej rozpacz. Claire znała szatynkę na tyle, by uważać jej emocjonalną niestabilność za dodatkową przeszkodę i doskonale wiedziała, że mieszaniec to wykorzystuje. Tym o to sposobem dziewczyna raz pragnęła uciec od blondyna, a innym razem nie wyobrażała sobie bez niego życia. Najpierw spiskowała przeciwko niemu, a potem przechodziła na jego stronę. Nawet jeśli nie z własnej woli, to Colline niezaprzeczalnie była marionetką Klausa i słowa O'Connell tak bardzo oburzyły szesnastolatkę, że zapałała do niej natychmiastową niechęcią.

— Nie bronię go – próbowała się wytłumaczyć – Po prostu uważam, że określenie Collie mianem „marionetki Klausa" jest sporą przesadą – przedstawiła swój punkt widzenia. Zawsze twierdziła, że ludzie lubią wszystko wyolbrzymiać. Jej przymusowy pacjent egzagerował twierdzeniem, iż jego rodzina go nienawidzi i wszyscy pragną go zniszczyć, tym samym, zdaniem Cami, Davina przesadzała z nazywaniem Colline marionetką Pierwotnego. W jej oczach dwudziestolatka miała sporo swobody w podejmowaniu decyzji, nawet za dużo. Jej dieta obejmowała pożywianie się ludźmi, których w okrutny sposób atakowała na ulicy, mieszkała w luksusowej rezydencji, chociaż Marcel przestał być jej właścicielem.

Dodatkowo, o ile wykorzystywanie dziewczyny jako sługi było niehumanitarne, to nie wyglądało na to, że niebieskooka miała jakiś problem z wykonywaniem poleceń Pierwotnego. Jej początkowy cel składał się z obalenia rządów Marcela, mężczyzny, który przychyliłby jej nieba. Dalszy sojusz z Klausem uwzględniał różne chore rzeczy jak na przykład masowe rzezie. Skąd blondynka o tym wiedziała? Mieszaniec lubił podczas sesji wspominać o swojej ulubionej hybrydzie. Nigdy wprost nie twierdził, że ją ceni i tym podobne, ale barmanka skrupulatnie czytała między wierszami. Częstotliwość aluzji do Bellworte potwierdzała, że Król Nowego Orleanu lubi dziewczynę, lubi z nią spędzać czas i na pewno nie myśli o niej w kategoriach sługa i marionetka. Sposób, w jaki się o niej wyrażał sugerował, że Mikaelson traktuje Colline jako przyjaciółkę, mimo że stara się ukryć swoją sympatię do brązowowłosej. Natomiast ze strony samej zainteresowanej i to bez rozmów z nią, Cami mogła wyczuć podobne podejście. Collie również uznawała blondyna za przyjaciela, ale robiła wszystko, by się to nie wydało. Pozowała na obojętną, nawet wrogo nastawioną, tuszując tym samym swoje prawdziwe uczucia. Skarżyła się wszystkim, że jest kukiełką mężczyzny, by w razie czego inni mogli postrzegać ich relację przez pryzmat manipulacji ze strony Pierwotnego. Gdyby szatynka nagle dopuściła do siebie Klausa, miałaby ten bufor bezpieczeństwa, że inni uznają to za intrygę blondyna, a nie jej rzeczywistą przychylność wobec niego.

Dlatego właśnie Camille nie widziała sensu w nazywaniu Collie marionetką Mikaelsona. Oboje grali w tę gierkę, żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia, pozowali przed innymi na wrogów, złączonych diabelskim paktem. Owszem, dziewczyna była pod wpływem Klausa i miała prawo być z tego powodu niezadowolona. W końcu ich sojusz opierał się na tym, że to ona była posłuszna mieszańcowi, w drugą stronę to raczej nie działało. Niezmiennie, bliżej im było do statusu wrogociół, aniżeli wrogów. Zatem określanie Colline mianem marionetki w rękach lalkarza było zdaniem barmanki na wyrost. W istocie ich „przyjaźń" skrajnie odbiegała od tej normalnej definicji, Cami przyłapała ich kiedyś na bójce i mogła się założyć, że to nie było ich pierwsze starcie. Oboje kompletnie nieobliczalni, drażliwi i sarkastyczni. Między tą dwójką tworzyła się coraz silniejsza chemia i szczerze mówiąc, Cami była o tę ich „więź" zazdrosna.

Barmanka sama ostatnio zaczęła rozwijać swoje uczucia względem blondyna i broniła się przed tym jak mogła. Klaus był potworem, seryjnym mordercą i zdecydowanie kimś niewartym uwagi, zakładając, że jako potencjalny partner miałby być normalnym, spokojnym człowiekiem. A mimo to blondynka zaczęła w nim dostrzegać coś poza jego krwawą przeszłością, coś więcej niż egocentryka, którym był. Przyłapała się na tym, że urządziła scenę zazdrości, kiedy zobaczyła Pierwotnego z Genevieve i po cichu triumfowała, kiedy usłyszała z ust mężczyzny, że zakazał Colline się do niej zbliżać. Oznaczało to, że się o nią w jakiś sposób troszczy, a przynajmniej taką Cami miała nadzieję.

***

Niezręczna dyskusja dziewczyn została przerwana przez Marcela, który wszedł do mieszkania. Sądząc po jego minie, musiało się wydarzyć coś złego i zarówno Cami jak i Davina były tego świadome.

— Marcel, co się stało? – blondynka jako pierwsza zareagowała. Ciemnoskóry nie miał ochoty na zwierzenia, ale barmanka robiła mu przysługę, chcąc się opiekować czarownicą. Był w pewien sposób zobowiązany odpowiedzieć na jej pytanie.

— Przegrałem bitwę o Nowy Orlean – mruknął z przymusu, czując się zażenowany swoją słabością wobec Pierwotnych.

— Mówiłam, że to się tak skończy – wtrąciła Claire i z jej tonu wynikało, że nie jest specjalnie zaskoczona.

— Nie zwracaj uwagi. Jest trochę rozdrażniona – O'Connell wzięła wampira na bok, by mogli spokojnie porozmawiać bez udziału nastolatki – Jak to przegrałeś? – ściszyła głos – Twierdziłeś, że ten plan nie ma wad – solidaryzowała się z czarnookim. Według niej odebranie mu królestwa i domu było podłe.

— Wygląda na to, że nie doceniłem Mikaelsonów – uciął i zerknął odruchowo na Davinę. Wiedźma siedziała na kanapie, odwrócona plecami do niego i wpatrywała się w widok za oknem – Wygnali mnie z dzielnicy, nie wiem jak to powiedzieć D – stłumił cisnące się na usta przekleństwo – Nie chcę jej tym obarczać, nie zasługuje na to – dodał cicho.

— Przykro mi – wymieniła z nim spojrzenia – Nie zamierzam podejmować za ciebie decyzji, ale uważam, że powinieneś być z nią szczery – zaproponowała – To młoda dziewczyna, ale mądra i na pewno zrozumie – dorzuciła, by pocieszyć rozmówcę.

— Tak myślisz? – ciemnoskóry skrzyżował ręce – Rzecz w tym, że obiecałem Davinie lepsze życie, a teraz jestem wrogiem numer jeden dla Klausa i Elijahy. D może stać się ich celem – syknął.

— Nawet najgorsza prawda jest lepsza od najlepszego kłamstwa – odpowiedziała blondynka – Davina sporo przeszła. Była czarownicą żniw, posiadającą zdolności koleżanek, oddała życie w rytuale, a teraz powróciła i czuje się zagubiona – kontynuowała – Najlepsze, co możesz zrobić, to być wobec niej szczery, po prostu dać jej do zrozumienia, że może ci ufać – zakończyła poważnie – W szczególności, dopóki Colline nie wróci – mruknęła jednoznacznie. Marcel uniósł brwi.

— Rozmawiałyście o niej? – spytał.

— Trochę – przyznała – Davina jest z nią zżyta i za nią tęskni – podzieliła się swoimi odczuciami – Celowo nie pozwala się nikomu zbliżyć, bo całą swoją ufność pokłada w Collie.

— Wiem – kiwnął głową – Są blisko, jedyny problem jest taki, że Collie demoralizuje Davinę i nastawia ją przeciwko mnie – parsknął śmiechem, chociaż nie było to szczere – Za każdym razem, kiedy próbuję złapać z D lepszy kontakt, ona automatycznie się odsuwa, bo Collie jej wpoiła, że jestem ich wrogiem – pokręcił głową z rezygnacją – Obiecałem Davinie, że gdy tylko Col się odnajdzie, ustawię im spotkanie, chociaż wcale nie mam takiego zamiaru – wyjawił.

— Jak to? – zdziwiła się Cami.

— Collie ma na Davinę zły wpływ, Cami – ciężko mu było mówić takie rzeczy, ale taka była prawda – Jeśli wróci, nie mogę pozwolić, żeby od razu się spotkały. D musi najpierw się odnaleźć w nowej rzeczywistości, zacząć od początku, a Colline wyzwala w niej najgorsze cechy – zwieńczył smutnym wyrazem twarzy. Blondynkę zamurowało. Nie wiedziała co powiedzieć, ale nie uważała słów znajomego za rozsądne.

— Marcel – wzięła oddech – To tak naprawdę nie moja sprawa, ale uważam, że popełniasz błąd – zaczęła, ignorując zszokowaną minę wampira. Gerard był przekonany, że dziewczyna stanie po jego stronie – Niezależnie od tego, że zgadzam się w kwestii negatywnego wpływu Colline na Davinę, tak stanowczo odradzam ci ograniczanie im kontaktów – rzuciła zdecydowanym tonem – Aspirujesz do rozbicia trwałej więzi między dwiema wrażliwymi dziewczynami, a to już podchodzi pod ingerencję w cudze życie – celowo nasączyła głos chłodną oficjalnością – Jesteś teraz pod wpływem emocji, straciłeś coś, na czym ci zależało, a Mikaelsonowie wygnali cię z dzielnicy, lecz to nie jest powód, żeby dokonywać nierozważnych wyborów – starała się jakoś zmienić sposób myślenia ciemnoskórego, nienachalnie wzbudzić w nim poczucie, że źle zrobi, jeśli odseparuje Davinę od Collie – Powinieneś sobie to wszystko przemyśleć na spokojnie, kiedy już ochłoniesz. Żadne decyzje nie powinny być podejmowane pod kontrolą impulsu, albo czynników zewnętrznych – patrzyła mu prosto w oczy – Teraz radziłabym ci zapomnieć o tym, co jest dla Daviny najlepsze i w jakim towarzystwie powinna się obracać. Ona potrzebuje wsparcia kogoś, kto ją kocha – dodała na koniec i poszła po kurtkę, którą zostawiła na wieszaku – Przemyśl to – posłała mu słaby uśmiech – Dobranoc, Davina! – pożegnała się i wyszła.

— Dobranoc! – odpowiedziała Claire i prychnęła, kiedy Marcel zajął obok niej miejsce na kanapie – Co to, jakieś sekrety? – rzuciła, nawet nie patrząc na wampira. Mężczyzna odetchnął ciężko, rozważając, czy powinien powiedzieć o wszystkim swojej podopiecznej, czy też nie. Zdecydował się na to pierwsze.

— Żadne sekrety – zaprzeczył Gerard – Wygnali mnie z dzielnicy – palnął po chwili, a wiedźma spojrzała na niego ze zdziwieniem.

— Jak to cię wygnali? – nie rozumiała.

— Dostałem obrazowe ostrzeżenie odnośnie tego, co się stanie, jeśli postawię stopę we Francuskiej – odparł i przysunął się bliżej dziewczyny – Nie jestem mile widziany w tamtych okolicach – doprecyzował, uśmiechając się jakby przepraszająco do nastolatki – Ale to nawet lepiej – wtrącił, a nastolatka obdarzyła go dziwnym spojrzeniem – Nie mam aktualnie nic do roboty i mogę się skupić na tobie.

— Nie potrzebuję łaski – dziewczyna jak zwykle przybrała motyw obronny. Jej nastawienie do krwiopijcy ewoluowało, niekoniecznie w dobrą stronę. Podobnie co do Colline, Davina była nieufna, jeśli chodziło o Marcela. Przywykła do tego, że ciemnoskóry zwykle coś od niej chciał i początkowo to akceptowała, a później zaczęło ją to uwierać.

— Jakiej łaski, D? – jęknął mężczyzna. Rozmowa zmierzała donikąd, a czarnooki chciał normalnie pogadać z czarownicą – Chcę spędzić z tobą trochę czasu. Tak powinno być od początku – zabiegał o jej uwagę i był w swoich słowach szczery. Wiedźma dostała raptownych wyrzutów sumienia, gdyż lubiła towarzystwo wampira, ale przez ostatnie wydarzenia miała w głowie istny mętlik.

— Przepraszam – zmieszała się – Mylnie zrozumiałam twoje intencje – spuściła głowę.

— Nic na siłę – powiedział wampir – Nie oczekuję, że nagle zaczniemy się dogadywać, ale gdybyś potrzebowała pogadać, to jestem przy tobie – wstał z kanapy i spojrzał w kierunku okna – Nie wiem jak ty, D, ale ja padam z nóg – przeciągnął się – Jeśli chcesz jeszcze posiedzieć, nic mi do tego, ale ja idę spać – skierował się w stronę schodów.

— Pobędę tu przez dłuższą chwilę – odparła Claire i nakryła się szczelniej kocem.

— Jak uważasz – mruknął ciemnoskóry i wyszedł z pomieszczenia.

***

W Więziennym Świecie wstało słońce, być może równolegle z wymiarem rzeczywistym lub z kilkuminutowym odstępem czasu. Złota kula nie wzbudziła jednak żadnych emocji u Kai'a, który od godziny okupywał leżak i zajadał się śniadaniem. Od 26 lat jadł to samo – gofry z bitą śmietaną i czekoladą, ale nie wyglądało na to, że ten powtarzalny przysmak mógłby mu się znudzić.

Parker machinalnie nabijał na widelec kawałki gofrów i brał je do ust, rozkoszując się ich smakiem. Był amatorem kulinarnych specjałów, począwszy od zwykłych kanapek do bardziej wymyślnych dań. Kiedy tu trafił, musiał sobie jakoś zagospodarować czas i odwrócić własną uwagę od tego, że Sabat Bliźniąt zesłał go do tego miejsca za karę. A że zawsze pasjonowało go jedzenie, nauczył się wielu przepisów, które chętnie wykorzystywał przy różnych okazjach. Owszem, czarownik spędzał święta i urodziny samotnie, ale nigdy biednie. Z braku laku stał się mistrzem patelni i nie tylko patelni, mógł praktycznie przygotować każde danie z książki kucharskiej.

I mimo że nabył umiejętności gwarantujących kulinarną kreatywność, jego śniadanie zawsze składało się ze sterty puszystych gofrów okraszonych bitą śmietaną i słodkim syropem czekoladowym. W jakiś niewytłumaczalny sposób tenże przysmak wywoływał u niego prawdziwy uśmiech na twarzy i sam Kai już nie pamiętał, czy takie śniadanie dobrze mu się kojarzy, czy po prostu zawsze był łasuchem. Tak czy inaczej, poranek Parkera nie zaczynał się bez jednej, konkretnej rzeczy.

***

— Dwadzieścia sześć lat obżarstwa na śniadanie, a ja wciąż w formie – uśmiał się z własnego żartu – Słońce już dawno wzeszło, a królewna dalej śpi – prychnął, odkładając pusty talerz na stolik – Obiecałem przełożyć zemstę na rano i już jest rano, zatemmmm... — zawinął wargi i zszedł z leżaka – Pora na pobudkę, Collina – rzucił w eter i zgarnął naczynia. Wszedł do domu, odniósł talerz do zlewu, umył go i odłożył na suszarkę. Pokręcił się chwilę po kuchni, po czym wziął nóż i udał się schodami na górę. Miał zamiar zakraść się do pokoju dziewczyny i w „spektakularny" sposób ukrócić jej, jego zdaniem, zbyt długą drzemkę.

Znali się tydzień i Kai tolerował ją tylko dlatego, że brakowało mu towarzystwa. A przynajmniej tak było na początku. Dni mijały, a on zauważył u siebie dziwną reakcję na obecność hybrydy. Uderzało go takie osobliwe uczucie ciepła, kiedy ją widział, tak jakby od bardzo dawna po raz pierwszy załapał z kimś dobry kontakt. Ze względu na jego socjopatyczną osobowość, a także społeczne nieprzystosowanie spowodowane długotrwałą izolacją, interakcje bruneta z szatynką bywały różne i w dużej mierze dość wybuchowe. Jednak bywały i chwile, kiedy się dogadywali, a czarownik już się pogubił w swoich intencjach. Ogólnie używał swojego uroku osobistego do manipulowania innymi, co więcej był wybitnym kłamcą i nikt nigdy nie mógł go rozszyfrować.

Tylko Colline była pod tym aspektem do niego podobna. Nie angażowała się w ich relacje zbyt emocjonalnie, dlatego manipulowanie nią nie należało do najłatwiejszych, co bardzo często Parkera denerwowało. Niebieskooki odnosił czasami wrażenie, że jego towarzyszka jest jego lustrzanym odbiciem. Tak samo nieobliczalna i impulsywna, z podobnym zamiłowaniem do wyrządzania krzywdy, co on. Chętnie bawiła się z nim w kotka i myszkę i chętnie wbijała mu nóż w plecy. Mieli podobne poczucie humoru i podobne poglądy na świat. Dla Kai'a zabijanie było pasją, zaś dla Collie rozrywką. Parker celował w konkretnych ludzi, a Bellworte zabijała przypadkowych niewinnych, chociaż również wieszała krzyżyk na upatrzonych jednostkach. Punktem wspólnym mimo wszystko była ich pogarda dla cudzego życia. Mieli też nawet to samo przezwisko. Rodzina mężczyzny nazywała go abominacją, a dziewczyna w kręgach nadnaturalnej społeczności uchodziła za abominację.

Zdecydowanie dużo ich łączyło i może dlatego Kai tak szybko zmienił swoje nastawienie wobec Colline. No i jakby nie patrzeć, hybryda była atrakcyjna. Wysoka, zgrabna i bez wątpienia w typie Parkera, który od 26 lat nie miał żadnego kontaktu z płcią przeciwną. Odseparowanie go od świata i jego uciech sprawił, że czarownik patrzył na dziewczynę przez pryzmat obiektu seksualnego, nie omieszkał jej nawet tego powiedzieć wczoraj w nocy. Chętnie by się zabawił, nigdy nie narzekał na brak zainteresowania i wykorzystał w ten sposób wiele zakochanych w nim kobiet. Rzadko wychodził z domu, a gdy już go opuszczał, to czerpał przyjemność ze wszystkiego, co świat miał do zaoferowania, łącznie z pięknymi rówieśniczkami.

***

Kai chwycił za klamkę i ostrożnie otworzył drzwi. Wślizgnął się do środka, gotów zgotować swojej znajomej poranną niespodziankę. Oczywiście istniało ryzyko, że dziewczyna się obudzi i jego plan nie wypali, ale był za bardzo podniecony myślą zranienia szatynki nożem.

Podszedł po cichu do jej łóżka i spostrzegł, że Colline jest odkryta. Leżała na boku plecami do niego, miała ugięte nogi, a między nimi wciśniętą walcowatą poduszkę. Włosy o kolorze gorzkiej czekolady rozsypały jej się po twarzy i ramionach, ewidentnie sen trzymał ją mocno. Hybryda nie zauważyła wtargnięcia intruza, spała jak kamień i nie zapowiadało się na pobudkę. Parkerowi ułatwiało to zadanie, mógł w każdej chwili dźgnąć niebieskooką i zapewnić jej tymczasową śmierć, ale coś innego zaprzątało mu umysł.

Koszula nocna Collie niewiele zakrywała, dodatkowo kusząco opływała jej ciało. Brunet pochylał się nad nią i skanował wzrokiem. Podtrzymywał swoje wcześniejsze słowa. Zdjąłby z niej tę koszulkę i ją zerżnął. Miał swoje potrzeby, które chciał zaspokoić, a jak na złość hybryda nie zamierzała współpracować. Wczoraj w nocy był maksymalnie podniecony, kiedy Colline rzuciła się na niego z pazurami, nawet jeśli jej intencją nie było wywołanie seksualnego napięcia. Chociaż gdy siedziała na nim okrakiem, jego wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, czuł do niej fizyczny pociąg i był na nią napalony w zwierzęcy, perwersyjny sposób. Gdyby tylko mu na to pozwoliła, nie pożałowałaby, a on nie spędziłby nocy na erotycznych fantazjach.

***

Kai stał nad łóżkiem Colline już dłuższy czas i jego intensywne gapienie się musiało wzbudzić w szatynce jakiś dyskomfort, a w efekcie wyrwać ją ze snu. Dziewczyna otworzyła powoli oczy, podniosła się do pół— siadu i rozejrzała niemrawo dookoła. Była jeszcze zaspana i na wpółprzytomna, gdy jej wzrok zatrzymał się i zobaczyła czarownika.

— Hej – brunet uśmiechnął się głupio, jakby wierzył, że ją to uspokoi.

— Co ty tu do cholery robisz? – wyrzuciła z pretensją w głosie, szybko podciągając opadające ramiączko koszuli nocnej.

— Przyszedłem cię zabić, ale trochę się rozkojarzyłem – odparł Parker, wyciągając zza pleców nóż.

— Widzę, że wziąłeś sobie do serca moje słowa – prychnęła, obróciła się na drugą stronę łóżka i wsunęła stopy w kapcie – Gwoli ścisłości, nie mówiłam serio, raczej miałam na myśli, że jeśli spróbujesz mnie znowu ukatrupić, to urwę ci łeb – na jej ustach błysnął grymas niezadowolenia. Colline podeszła do stojącego nieopodal krzesła i ściągnęła z niego satynowy szlafrok, którym szczelnie się owinęła.

— Zawsze było warto spróbować – mruknął obojętnie – Masz na dzisiaj jakieś plany? – zagaił.

— A co? – burknęła niechętnie. Jej cięte komentarze wyprowadzały Kai'a z równowagi, ale stwarzał pozory niewzruszonego.

— Choćby to, że za trzy dni jest pełnia i może to nasze ostatnie chwile razem – udał smutek, wlepiając w dziewczynę swoje oczy. Collie parsknęła śmiechem i podeszła bliżej mężczyzny. Zrównała z nim spojrzenia, a z jej ust padły słowa, których się w zasadzie spodziewał.

— Mam nadzieję, bo nie będę za tobą tęsknić, pojebie – ułożyła wargi w szyderczy uśmiech i wyraźnie oczekiwała reakcji rozmówcy. Na twarzy Parkera również zagościła radosna mina, bawiły go odzywki hybrydy, chociaż czasami były irytujące.

— No weź, Collie, myślałem, że całkiem dobrze się dogadujemy – droczył się z nią.

— Tia, przez kilka sekund dziennie – uniosła brwi – Wątpię, że to wystarczy do statusu przyjaciół – wyminęła go i wyszła z pokoju. Kai przewrócił oczami i podążył za dziewczyną. Wyglądało na to, że plan zadźgania jej z samego rana się rypnął.

— Ej, dokąd uciekasz? Chyba nie chcesz mnie znowu zostawić samego, co? – zaszczycił swoją obecnością kuchnię, w której aktualnie buszowała szatynka. Colline ignorowała pytania czarownika, była zbyt zaabsorbowana przeszukiwaniem szafek. Otwierała każdą po kolei, a gdy nie znajdywała tego, czego potrzebowała, zamykała drzwiczki z hukiem, mamrocząc coś pod nosem.

— Kai, daj mi spokój – oparła się o blat – Umieram z głodu i jeśli nie przestaniesz mnie wkurwiać, zostaniesz moim śniadaniem – posłała mu groźne spojrzenie i wróciła do poprzedniej czynności.

— Słusznie. Głodny nie jesteś sobą – zażartował, obserwując z satysfakcją narastającą złość towarzyszki – Ja już zjadłem. Gofry. I były pyszne – podszedł bliżej i prowokował hybrydę.

— Chwalisz się, czy żalisz? – warknęła, dając wyraźnie do zrozumienia, że jej cierpliwość się kończy.

— Raczej chwalę – mruknął brunet, uśmiechając się niewinnie. Denerwowanie Colline sprawiało mu przyjemność – Co się tak miotasz, hm? – zagaił, bawiąc się nożem.

— Szukam płatków – oznajmiła gwałtownie. Od tygodnia jej dieta była uboższa. Żywiła się tym, co znalazła w szpitalach i bankach krwi, ale w przypadku Collie tylko świeża posoka z własnoręcznie upolowanego człowieka przynosiła ukojenie. Dostęp do tego typu przysmaku miała jedynie, gdy ogłuszyła Parkera, ewentualnie jeśli wyrwała mu serce, a tak to była w zasadzie ciągle na głodzie. Wampirze pragnienia podsycały te ludzkie, a także zwiększały agresję i frustrację. W rezultacie nawet taka błahostka jak brak ulubionych płatków mógł skutecznie zaburzyć jej prawidłową równowagę emocjonalną.

— Tych kukurydzianych? – zgadywał Parker. Doskonale wiedział, gdzie się podziała śniadaniowa przekąska.

— Widziałeś je? – zawołała głosem, jakby od znalezienia tych płatków zależało jej życie.

— Nom. Skończyły się dwa dni temu – odpowiedział obojętnie i był świadkiem tego, jak w niebieskookiej coś umarło. Stała jak sparaliżowana z nienaturalnie wygiętymi palcami u rąk, a jej powieki mrugały jak reflektory w kinie.

— Jak to się skończyły?! – wrzasnęła dziko i wtedy Parker przejrzał na oczy, że źle zrobił, drażniąc głodną wariatkę.

— Wyluzuj się – dolał oliwy do ognia i przeżył bliskie spotkanie z nożem, którym Colline w niego rzuciła. Ostrze wbiło się w jego klatkę piersiową i wywołało ciche syknięcie u poszkodowanego.

— Ja ci się wyluzuję, to cię zemdli – wycedziła hybryda i ogarnęła ją satysfakcja, gdy brunet osunął się na ziemię. Po chwili stracił przytomność, a może nawet i funkcje życiowe. Collie to jednak nie obchodziło. Spokojnie podeszła do ciała czarownika, chwyciła za rękojeść noża i jednym sprawnym ruchem usunęła narzędzie zbrodni. Rzuciła okiem na pokryte krwią ostrze i starannie je oblizała, mrużąc zmysłowo oczy. Ubóstwiała ten słodko— ostry, metaliczny posmak, dałaby się za niego pokroić i bezdyskusyjnie nie należała do wstrzemięźliwych wampirów.

Posoka była przepyszna, ale dziewczyna nie mogła się obyć bez porządnego śniadania. Miała ochotę na miskę po brzegi wypełnioną płatkami kukurydzianymi i żadna inna przekąska nie zmieniłaby jej zdania. Collie wzruszyła ramionami, wrzuciła nóż do zlewu i wampirzym tempem udała się do najbliższego supermarketu, żeby uzupełnić zapasy.

***

Promyki słońca leniwie zapukały w szyby wysokich okien. Tyler miał szczęście. Dorastał w prawdziwym pałacu i na brak pieniędzy nie mógł narzekać. Jego dom przypominał luksusową twierdzę z nowoczesnymi meblami, ewidentnie dało się wyczuć lekki przepych, o który zadbała św. pamięci matka Lockwooda, Carol. Teraz jej już nie było, podobnie jak ojca chłopaka. Tyler został zupełnie sam, nie miał rodzeństwa, a jego najbliższy przyjaciel Matt nie mógł go zbyt często odwiedzać z powodu pracy. Jakby tego było mało, to czarnowłosy zerwał z Caroline i nie powiodła mu się zemsta na Klausie. Zamierzał odebrać mu kogoś bliskiego tak, jak on kiedyś odebrał mu matkę, ale nic z tego nie wyszło. Pierwotny znalazł Colline, spuścił Lockwoodowi łomot i zostawił go z myślą, że jest bezwartościowy.

Można powiedzieć, że od tego czasu Tyler miewał gorsze humory i zaszywał się w swojej rezydencji, unikając kontaktów towarzyskich. Wizyta dawnej przyjaciółki była dla niego zaskoczeniem, ale nie wyrzucił Hayley za próg. Wpuścił ją do środka i zaczął od nieudolnych przeprosin za porwanie Colline, bowiem wiedział, ile szatynka znaczy dla Marshall. Wilczyca jak to wilczyca rzuciła jakimś ciętym komentarzem, ale rozumiała sytuację na tyle, by nie potępiać mieszańca w nieskończoność. Zresztą on sam jej później tłumaczył, że bardziej chodziło mu o zemstę na Klausie, niż skrzywdzenie Collie, a Hay poniekąd mu uwierzyła. Zresztą sama przeprosiła za niegdysiejsze zesłanie jego watahy na śmierć, ale również miała swoje własne pobudki. Jedno w pewnym sensie dokopało drugiemu, byli kwita.

Nie chowała urazy lub nie miała na nią siły. Potrzebowała kogoś, z kim mogła szczerze pogadać i przy okazji poskarżyć się na Mikaelsona, który zafundował jej mało optymistyczny los. Bycie zwykłym wilkołakiem narażało ją na wiele niebezpieczeństw, a splugawienie własnej krwi wampiryzmem wydawało się nawet gorsze od śmierci. Niestety Pierwotny zadbał o to, by zielonooka nie odeszła z tego świata w spokojny sposób. Zabezpieczył się na wszelki wypadek gdyby ją „niechcący" zabił, bo wiedział, że dziewczyna nie umrze. Colline tak mocno kochała przyjaciółkę, że zrobiłaby wszystko, by ją utrzymać przy życiu, łącznie z przemianą w wampira, czy hybrydę. A dla każdego wilkołaka rzeczą najgorszą było sprofanowanie własnego gatunku na rzecz nieśmiertelności i Klaus doskonale wiedział jakie dylematy będą targać duszą Hayley.

***

Wilczyca siedziała na białej, skórzanej kanapie i próbowała zebrać myśli. Zawsze trochę zazdrościła Tylerowi i tego, że ma piękny dom, pozycję społeczną i nie musi się o nic martwić. Dodatkowo przemiana w hybrydę dobrze na niego wpłynęła, nie czuł się źle z samą transformacją, tylko z tym, że był podwładnym Klausa. Z pomocą Marshall udało mu się przełamać więź ze stwórcą i był wolny, nie licząc obsesyjnej żądzy zemsty za zamordowanie jego matki. Mimo to Hayley uważała, że Lockwood miał lepsze życie niż ona, a ich problemy były niewspółmierne.

— Jest wcześnie, ale to i tak nie ma znaczenia – do szatynki podszedł brunet i podał jej butelkę Burbona.

— Picie z rana. Tak nisko upadliśmy? – zażartowała i pociągnęła spory łyk.

— Nie ma tu nikogo, kto by nas oceniał – odparł i rozsiadł się na kanapie naprzeciwko – Wciąż to przeżywasz?

— To, jak Klaus siłą wepchnął mi do ust swój nadgarstek i napoił swoją paskudną krwią? Tak – odpowiedziała ironicznie – Gość to totalny dupek – upiła kolejny łyk.

— Mnie to mówisz? – prychnął Tyler – Skurwysyn zabił moją matkę i przez niego zerwałem z Caroline – rzucił. Hayley uniosła brwi.

— Zerwałeś z tą infantylną blondie? – nie wyglądała na przybitą tą informacją. Lockwood spojrzał na nią znacząco – Sorry, tylko pytam – zmieszała się lekko.

— Zemsta na tym draniu pochłania całe moje życie, a Care nie potrafiła tego zrozumieć. Kazała mi wybierać i...

— I wybrałeś zemstę? – dopowiedziała sobie wilkołaczka.

— Tak – przytaknął – I jak na razie mi się w tej kwestii nie wiedzie, a muszę Klausa zniszczyć, odebrać mu wszystko, na czym mu zależy...

— Przestań myśleć o zemście i wyjdź do ludzi – mruknęła członkini klanu Półksiężyca – Zaczyna ci już siadać na mózg, Ty – dodała.

— Dzięki – burknął i zabrał dziewczynie butelkę, po czym wziął solidny łyk – Potrzebuję spokoju, a jeśli chciałbym się bujać z przyjaciółmi, to tego nie uświadczę.

— A czemu? – zagaiła.

— Temu, że patyczkują się z jakimś nieśmiertelnym czarownikiem, Silasem, a ja nie mam ochoty na dramy – odrzekł niechętnie.

— W Mystic Falls ciągle po staremu – parsknęła – I co? Serio wolisz się kisić w czterech ścianach, zamiast użerać się z jakimś zjebem? – ironizowała – Brakuje tylko tego, żebyś zaczął grać w gry online – śmiała się z niego.

— Nie mam na to czasu – uciął – Całymi dniami obmyślam plan zemsty, a skoro tu jesteś i nienawidzisz Klausa tak samo jak ja, to może mi pomożesz? – zaproponował – Ostatnim razem było fajnie – rzucił z aluzją.

— Wtedy, jak wspólnie pomogliśmy hybrydom się od niego uwolnić, czy jak udawaliśmy parę? – puściła mu oczko.

— I to i to – błysnął zębami – Mieliśmy ubaw, krzyżując mu plany – przypomniał sobie.

— Mieliśmy ubaw na wyborach Miss Mystic Falls, pamiętasz? – kontynuowała.

— Bo za cholerę nie chciałem tam iść? – uniósł brwi.

— Dokładnie. Non stop marudziłeś, jaka ta impreza była denna.

— Bo była – dalej podtrzymywał swoją opinię – Było nawet gorzej, kiedy widziałem, jak Klaus się przystawia do Caroline – prychnął.

— No ale my też odwaliliśmy scenę – rozmarzyła się – Caroline uwierzyła, że coś nas łączy.

— Urządziła mi potem scenę zazdrości – zaśmiał się.

— Racja. A ja wtedy powiedziałam, że nie bawię się w teen dramy – uśmiechnęła się do wspomnień. Zanim zamieszkała na stałe w Nowym Orleanie, dobrze jej się żyło w Mystic Falls, nie licząc oczywiście konfliktu z Klausem. Wraz z Naomi spędzały miły czas, przesiadywały w domu Tylera i nie martwiły się zbytnio. Problemy zaczęły się później, gdy Pierwotnemu z jakiegoś powodu zaczęło przeszkadzać towarzystwo dwóch przyjaciółek. Jego zdaniem miały zły wpływ na Lockwooda, który coraz chętniej buntował się przeciwko swojemu stwórcy. Jeśli Mikaelson czegoś nie lubił, to nieposłuszeństwa, zatem nic dziwnego, że zamierzał przypomnieć szczeniakowi, gdzie jego miejsce.

Wykorzystał to, że Naomi robiła do niego maślane oczy i ją uwiódł. Zaślepiona miłością do Klausa, dziewczyna zmieniła strategię i zgodnie z założeniami blondyna zaczęła zachęcać Tylera do podporządkowania się Pierwotnemu. Niklaus owijał sobie wilkołaczkę wokół palca, ale jej zaangażowanie w ich relację zaczęło mu wadzić. Naomi pełniła funkcję nie tylko kochanki, ale również sojuszniczki, zatem wiedziała na temat swojego faceta parę ciekawych rzeczy. Kiedy zorientowała się, że Klaus ją wykorzystał i ostatnie, o czym myśli to związek z nią, zagroziła, że rozpowie jego sekrety. Mieszaniec się wściekł i ugryzł swoją niepokorną „przyjaciółkę", wypijając sporo jej krwi. Zatruł ją jadem hybrydy, a wiedział, że toksyna zadziała, gdyż wyczuł od Naomi nadnaturalną aurę. Dziewczyna sądziła, że jest człowiekiem, ale w rzeczywistości nosiła w sobie wilczy gen, którego jeszcze nie aktywowała. Mieszaniec domyślił się, że dojdzie do sprzężenia i krew dziewczyny nie zareaguje dobrze na jad. Jego plan się powiódł, a Naomi umarła w męczarniach, w zasadzie na oczach Hayley. To za to wilczyca Klausa tak nienawidziła, a on gardził nią za pomoc hybrydom w przełamaniu więzi.

Po śmierci przyjaciółki szatynka nawiązała współpracę z profesorem Shane'em i przestała postrzegać Mystic Falls za przyjemne miasto. Szukała pretekstu, żeby z niego uciec i okazja nadarzyła się gdy Shane zdradził Hayley wskazówkę na temat jej rodziców. Rzucił coś o Nowym Orleanie i tak wilczyca wylądowała w luizjańskiej metropolii. Zamieszkała na bagnach i poznała Eve, która podzieliła się z nią ciekawymi informacjami. Znamię na ciele sugerowało, że Marshall należy do watahy Półksiężyca i dopóki nie poznała reszty klanu, była przekonana, że ostała się jako ostatnia. Wilkołaczka wyprowadziła ją z błędu, tłumacząc, że na wilki rzucono klątwę, której pomysłodawcą był Marcel Gerard, samozwańczy Król Nowego Orleanu.

Hayley od zawsze miała duszę rewolucjonistki, a konkretniej lubiła pakować się w kłopoty, dlatego pewnej pełni zakradła się do miasta, by wybadać sytuację. Spotkało ją to nieszczęście, że została wypatrzona przez Francisa, jednego z wampirów ciemnoskórego. Gość miał sadystyczne zapędy, dlatego chętnie polował na wilkołaki. Marshall wydała mu się idealną sztuką, do jego kolekcji, dlatego też bezwzględny krwiopijca schwytał dziewczynę z zamiarem jej torturowania.

Los Marshall byłby przesądzony, gdyby nie wścibska i uparta podopieczna Marcela, Colline Bellworte. Dziewczyna ledwo odkryła tajemnicę swojego przyjaciela, orientując się przy okazji, że jest jedynym człowiekiem w rezydencji pełnej wampirów. Gerard wymagał od niej siedzenia w pokoju, ale Collie zawsze miała rogatą naturę. Po pierwsze, chciała być wampirem i nic nie mogło jej powstrzymać, po drugie nienawidziła Francisa i ciągle szukała na niego jakichś haków.

Tej nocy nie było inaczej. Przyłapała go na taszczeniu nieprzytomnego wilka do lochów i tak mocno zbulwersował ją ten widok, że zaplanowała morderstwo na nastolatku. Wykorzystała późniejszą nieobecność chłopaka i zakradła się, by uratować zwierzę. Ten psychol przypiął je łańcuchami i Colline z każdą chwilą coraz bardziej chciała zabić wampira. Dodatkowo miała ogromne współczucie dla zwierząt i chociaż przypuszczała, że wilk jest w rzeczywistości wilkołakiem, zrobiło jej się ogromnie żal stworzenia. Nie zamierzała pozwolić Francisowi na torturowanie nieszczęśnika, dlatego też odpięła kajdany i pomogła wilkowi uciec.

Tamta pełnia należała do krótkich i Hayley szybko wróciła do swojej ludzkiej postaci. Kiedy już się ubrała, zdecydowała pójść na spotkanie z tajemniczą wybawicielką i jej podziękować. Wtedy właśnie Hay i Collie się poznały i szybko nawiązały nić sympatii. Ich znajomość umocniła również śmierć Francisa, do której przyczyniła się Bellworte. Bez skrupułów wylała na nastolatka werbenę i z szerokim uśmiechem patrzyła na jego płonące ciało. Wilczyca nabrała wątpliwości, czy jej nowa znajoma nie ma przypadkiem równie nierówno pod sufitem, ale zignorowała to odczucie. Z czasem zielonooka poznawała coraz więcej twarzy podopiecznej Marcela, zarówno tych przyjemnych, jak i przerażających. Colline miała trudną przeszłość i dość osobliwe zapędy, lecz Marshall uczyła się w niej to akceptować, aż doszła do pełnego pogodzenia się z wadami swojej przyjaciółki. Owszem, Collie była dziwna, szalona, nieobliczalna i momentami okropna, ale Hayley ani razu nie żałowała, że szatynka wkroczyła w jej życie. A hybryda uważała szatynkę za najważniejszą osobę w jej marnej egzystencji.

***

Spędziłam w sklepie dużo czasu, o wiele za dużo, ale jakoś nie uśmiechało mi się wracać do domu. Prawdopodobieństwo tego, że zostanę zabita przez Kai'a, wynosiło dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Krążyłam zatem między półkami, wrzucając do wózka wszystko, co mi wpadło w oko. Naturalnie, najważniejszym punktem listy zakupów, której nie miałam, było pudełko płatków, bez których nie wyobrażałam sobie śniadania. Na wszelki wypadek wzięłam też karton mleka i mrożoną pizzę. O alkohol nie dbałam, bo bracia Salvatore mieli go pod dostatkiem. Chwalmy wampiryzm za brak kaca, plus, gdybym była człowiekiem, to w większości przypadków wylądowałabym w klubie AA. Na szczęście mój martwy organizm toleruje ogromne ilości procentów, za co jestem mu wdzięczna.

Miałam dzisiaj taki zajebisty sen, ale przyszedł Parker ze swoim syndromem stalkera i wszystko zepsuł. Za to między innymi odebrał nożem w bebechy, no i też za to, że zjadł moje płatki! Ostrzegałam go, że ostatni błąd, jaki może popełnić to pozbawienie mnie mojego jedzenia. Może to go czegoś nauczy, chociaż wątpię...

***

Moje nadejście nie przeszło niezauważone. W rękach dzierżyłam reklamówki z zakupami, a poza tym na próżno było się łudzić, że podczas wielkiej pardubickiej do marketu miałam akurat tyle komórek mózgowych, żeby zabrać ze sobą klucze.

Na całe szczęście nie byłam typem damy w opałach, co to nie znajdzie rozwiązania. Spokojnie wzięłam oddech, policzyłam do trzech i z pełną kulturą otworzyłam drzwi z buta. A raczej z kapcia, co dodawało mi plus dziesięć do zajebistości.

Wejście prawie wyleciało z zawiasów, ale kogo by to obchodziło, skoro cel został osiągnięty? Weszłam, to weszłam, na kij drążyć temat.

— Kochanie, wróciłam! – zawołałam w głąb domu, wykonując manewr obrotowy i zamykając drzwi zadkiem.

— Cześć, skarbie – Kai wyłonił się z pokoju, a do twarzy miał przyklejony szeroki uśmiech.

— A ty co? – popatrzyłam na niego dziwnie – Mówiłam do łóżka – nie dałam mu nawet szansy odpowiedzieć, bo od razu zaniosłam zakupy do kuchni.

— To było bolesne – Parker przyszedł za mną i jego mina była wyraźnie mniej radosna.

— A od kiedy ty masz uczucia? – drwiłam, wypakowując jednocześnie jedzenie – Moje kochane – wyjęłam pudełko płatków i przytuliłam je mocno do piersi.

— Może od teraz? – przekomarzał się. Nasze rozmowy najczęściej przypominały docinki dobrych przyjaciół, mimo że dogadywaliśmy się wyłącznie na potrzeby ucieczki z Więziennego Świata.

— No chyba nie – przewróciłam oczami.

— A może jednak? – uwielbiał mnie wkurzać i chyba zapomniał, że jeszcze nie tak dawno stał w tym samym miejscu, a ja cisnęłam w niego nożem. Miał na sobie nową koszulkę i widocznie bardzo chciał rzucić do prania kolejną...

— Sugerujesz, że nagle wyrobiłeś w sobie zdolność do posiadania uczuć? Tak po prostu? – wyciągnęłam miskę na blat i zalałam ją mlekiem.

— Co ty robisz? – przyglądał się czynności z dziwnym wyrazem twarzy.

— Zamierzam zjeść śniadanie? – rozdziawiłam usta, jakby brunet był upośledzony i trzeba mu było wszystko tłumaczyć. Nie odpowiedział, zatem wsypałam sporą ilość płatków do miski.

— Źle to robisz – rzucił z wyższością.

— Chcesz znowu zarobić nożem? – posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, wzięłam łyżkę i zaczęłam jeść na stojąco.

— Nie mogę na to patrzeć – skrzywił się – Zasada jest prosta, najpierw płatki, potem mleko! – zachowywał się, jakbym mu co najmniej zabiła matkę.

— Chory jesteś? – oburzyłam się – Najpierw mleko, potem płatki! – wpakowałam do ust łyżkę ze śniadaniem.

— Jak wrzucasz płatki do mleka, to ci rozmiękną – dalej trzymał się swojego zdania.

— Mózg ci rozmięknie – odgryzłam się – Jak je zalewasz mlekiem, to rozmiękną, a jak je wrzucasz do mleka, to są chrupiące – nie zamierzałam odpuścić.

— Masz urojenia – pokręcił palcem wskazującym przy głowie.

— Chyba ty! – coraz lepsze te moje riposty.

— Nie znam nikogo, kto by tak jadł płatki – pokręcił głową z pożałowaniem.

— A ja znam mnóstwo osób! – nie ustępowałam.

— Udowodnij to – założył ręce na siebie. Parsknęłam śmiechem.

— Tia, zrobię ankietę, a nie czekaj, nie zrobię, bo tkwimy w innym wymiarze – zrobiłam minę krzyku z obrazu – Jak do tego doszło? – jęknęłam teatralnie.

— Bezcześcisz sposób jedzenia płatków – prychnął i otworzył drzwi od lodówki.

— Spoko, mogę zbezcześcić coś innego. Na przykład twoje zwłoki – warknęłam, wzięłam miskę i udałam się do salonu. Zajęłam miejsce na kanapie, chwyciłam naczynie w dłoń i zajęłam się jedzeniem.

— Ależ ty mnie musisz lubić – nie mogłam liczyć na chwilę bez tego pajaca – Gdybym był ci obojętny, nie zadałabyś sobie tyle trudu – usiadł obok mnie i wgryzł się w jabłko. Moje nerwy drgnęły, gdy tylko usłyszałam jego głos. Bliska obecność nastawiła mój mózg na tryb wkurwienia, a zupa mleczna koiła emocje, pozwalając mi skupić się na smaku, aniżeli na obecności Parkera.

— Idź stąd – syknęłam, unikając kontaktu wzrokowego z czarownikiem, by nie dać się sprowokować.

— Nie – odmówił – To też mój salon. Znaczy, w sumie nie wiem do kogo on należy, ale go sobie upodobałem i tyle – odparł bezczelnie, a potem zaczął głośno mlaskać i przeżuwać kawałki owocu. Wytrzymałam kilkanaście sekund. Byłam dość drażliwą istotą.

— Możesz przestać? – zacisnęłam zęby i posłałam brunetowi mordercze spojrzenie.

— A co? Irytuje cię to? – odwzajemnił kontakt wzrokowy i ostentacyjnie zatopił zęby w jabłku.

— Doskonale wiesz, że tak – odwarknęłam, na co mężczyzna przewrócił oczami.

— Gdybym wiedział, to robiłbym to częściej – uśmiechnął się jak chochlik – Tylko zwykle mylnie odczytuję emocje i byłoby znacznie prościej, gdybyś mi mówiła wprost, zamiast wyjeżdżać z tym typowym babskim „domyśl się" – dodał znacząco.

— Aha, rozumiem, że potrzebujesz oczywistych sygnałów, bo inaczej nie załapiesz? – uniosłam brwi i wróciłam do jedzenia.

— Nom, właśnie o tym mówię – przytaknął – I przydałaby się jeszcze instrukcja obsługi do ciebie – dorzucił. Parsknęłam odruchowo. Jakkolwiek nie znosiłam Kai'a, jego poczucie humoru mnie rozbrajało.

— Nie ogarnąłbyś – skwitowałam – Byłoby gorzej, niż z meblami z Ikei – rzuciłam aluzją, a na twarzy Parkera zawitał uśmiech. Nie tylko on miał problem z odczytywaniem emocji. Ja też nigdy nie umiałam odgadnąć czy jest szczery, czy manipuluje, by wzbudzić zaufanie. Pierwszy raz miałam do czynienia z prawdziwym socjopatą, a nie kolesiem, którego nazywa się tak z przyzwyczajenia. Niebieskooki miał zmienne nastroje, a czasami był obojętny jak ja na błagania ludzi, żebym ich nie zabijała. Taka karuzela. Raz neurotyk, raz melancholik.

— Dałbym radę – przechwalał się.

— Powiedzmy – westchnęłam, między kęsami.

— Dziwne – palnął nagle.

— Co jest dziwne? – spytałam.

— Siedzieć z kimś na kanapie i rozmawiać – odpowiedział – Tak gadać o wszystkim i o niczym – kontynuował, a ja poczułam jakieś nieprzyjemne ukłucie w sercu. Jasne, Kai potrafił wyprowadzić z równowagi, a jego towarzystwo bywało męczące, nawet teraz, ale szkoda mi się go zrobiło. Czarnowłosy lubił przemycać anegdotki o rodzinie, z których wynikało, że przez całe życie traktowali go jak śmiecia. W większości były to depresyjne historie o tym jak ojciec izolował go nawet od rodzeństwa. Myśl o tym, że czarownik rzadko kiedy mógł zaznać jakiejś normalnej, ludzkiej interakcji jak chociażby żartobliwe docinki na kanapie napełniała mnie jakimś smutkiem.

— No to korzystaj, dopóki nie jestem w fazie furii – odpowiedziałam po namyśle i skupiłam na płatkach.

— Korzystam – uśmiechnął się, przegryzając jabłko – I to nawet fajne – zakończył i gdy byłam pewna, że zamilkł na dobre, jak zwykle się przeliczyłam – Jaki jest twój ulubiony kolor? – walnął nagle, a ja zastanawiałam się, czy w jego wydaniu takie pytanie jest normalne, czy gdzieś jest haczyk.

— Czemu pytasz? – wybrałam opcję „podejrzliwości".

— Testuję techniki wzbudzania sympatii – odpowiedział, a ja zmarszczyłam czoło.

— Teraz, jak to powiedziałeś na głos, to raczej nie zadziałają – burknęłam, ale Kai się nie zraził.

— Hah – rzucił jedynie, a potem zapatrzył się przed siebie – Dlaczego ludzie o to pytają?

— W sensie? – nie rozumiałam, o co mu chodzi.

— Spotykają kogoś, chcą nawiązać relację i pytają o ulubiony kolor. Gdzie w tym sens, co przez to można osiągnąć? – brzmiał, jakby uważał takie pytania za irracjonalne. On musiał wszystko analizować.

— Emmmm... – zawiesiłam się chwilowo – Ogólnie takie pytania przychodzą naturalnie, a jak zaczynasz się nad tym rozdrabniać, to nie rozumiesz – próbowałam wytłumaczyć, chociaż nigdy nie byłam w tym dobra.

— Można takie informacje jakoś wykorzystać? – dociekał.

— Wykorzystać?

— By wzbudzić sympatię – sprecyzował.

— Na pewno – przyznałam – Pod warunkiem, że zapamiętasz, o jaki kolor chodzi. Pokazujesz wtedy, że jesteś dobrym słuchaczem – rozwinęłam.

— Aha – kiwnął głową – Tooo, jaki jest twój ulubiony kolor? – spojrzał na mnie wyczekująco. Zamilkłam na kilka sekund i analizowałam, czy mu powiedzieć i co mógłby zrobić z tą informacją. Może mnie zabić, ale to już zrobił. Kilkanaście razy. Nie mam nic do stracenia, a po wyjściu do normalnego świata prawdopodobnie każdy z nas pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej się nie zobaczymy.

— Czerwony.

— Jak krew? – spróbował.

— Może – zgodziłam się – A twój? – odbiłam piłeczkę.

— Czarny – odpowiedział szybko – Albo niebieski – zmienił zdanie – Lub szary? – wahał się – Nie wiem – wzruszył ramionami.

— Nie ułatwi to wyboru prezentu – skwitowałam, wyżerając płatki do końca.

— Jakiego prezentu? – wstąpiła w niego nowa energia – Masz dla mnie prezent? Lubię dostawać prezenty, co tam masz? – niecierpliwił się, a ja sobie uświadomiłam, że nie załapał żartu.

— Uspokój się – wstałam z kanapy – Nie ma żadnego prezentu – przewróciłam oczami.

— To dlaczego kłamiesz? – jęknął zawiedziony, a ja poszłam do kuchni, żeby umyć naczynia. Czułam na sobie wzrok Kai'a, ale starałam się go ignorować. Byłam zajęta sprzątaniem, kiedy przeszedł mnie dreszcz. Parker przekroczył dozwoloną granicę i praktycznie kleił się do moich pleców, a jakby tego było mało, to szturchał mnie końcówką noża. Sądziłam, że wszystkie ostre przedmioty są w szufladzie, ale jak widać, ten wariat nosił ostrze w kieszeni, co wcale nie ocieplało jego wizerunku – Jak zamierzasz mi wynagrodzić to, że mnie okłamałaś? – warknął, a jego oddech przeszył moją szyję.

— Zdurniałeś? Nie moja wina, że nie ogarniasz sarkazmu – syknęłam wściekle – Odsuń się ode mnie – traciłam powoli nerwy.

— A jak się nie odsunę, huh? To, co wtedy zrobisz, niezrównoważona dziewczynko? – zaśmiał się, używając po raz kolejny tego głupiego pseudo – Bo to ja mam nóż – dopowiedział beztroskim tonem.

— A ja mam pazury – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.

— Ostro – zamruczał, a przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz – A wiesz, co – w pewnym momencie jego ręka dotknęła mojego uda – Strasznie kusy ten szlafrok. Prowokuje mnie – przez jego głos przebijała się irytacja. I weź tu zrozum, człowieku. Co go drażni? Krótki szlafrok, czy to, że się napalił?

Zaraz... Kai się napalił? Święty tuńczyku, miej mnie w opiece...

— Prowokuje cię? – prychnęłam – A ten tekst skąd? Z poradnika gwałciciela?

— Chciałoby się – zadrwił i poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Spojrzałam w dół i ujrzałam ciemnoczerwoną plamę, broczącą moje ubranie. Nie ma się czym chwalić, ale zostałam tak wiele razy dźgnięta nożem, że to uczucie przestało na mnie robić wrażenie. Niestety po znajomym dyskomforcie przyszedł czas na nowe doświadczenie. Nagle ni stąd, ni zowąd moje ciało zaczęło płonąć. Ten gnój oblał nóż werbeną!

Toksyna trawiła moje wnętrzności i paraliżowała nerwy, a Parker stał blisko i napawał się moim cierpieniem. Nie mogłam wykonać ruchu, moje funkcje życiowe się zastały, nie miałam jak się bronić. Werbena panoszyła się w moich żyłach, chłostała ważniejsze narządy i wykręcała mi usta w coraz bardziej karykaturalnym wyrazie bólu.

— I jak? Podoba ci się to? – wysyczał w moje włosy – Bo mi bardzo – poruszył nożem, co tylko spotęgowało tortury. Próbowałam jeszcze walczyć, ale agonia była nie do zniesienia, werbena skutecznie atakowała mój organizm, wyżerając skórę, mięśnie i kości, a ja słabłam z każdą minutą, mimo że dla mnie czas stanął w miejscu. Kaszlnęłam chrapliwie i splunęłam krwią, a Kai ścisnął z całej siły mój nadgarstek i zaczął upiornie szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Z im większym naciskiem mamrotał te zdania, tym bardziej czułam się osłabiona. Trwało to dłuższą chwilę, aż powieki poleciały mi w dół, mięśnie zwiotczały i niczym szmaciana lalka osunęłam się na podłogę. Nie przeżyłam jednak spotkania z posadzką, gdyż upadłam w ramiona Parkera – Gdybyś ty wiedziała, co dla ciebie przygotowałem – zachichotał i to było ostatnie, co słyszałam przed utratą świadomości.

***

Popołudniowe słońce rozpostarło swe skrzydła nad dachami budynków, dzięki czemu liczne grupy ludzi wybrały się na spacer. Zaglądali do knajp, kawiarenek i sklepów, przechadzali się po placach i korzystali z ładnej pogody. Co niektórzy zaszywali się w domach, na szczęście Klaus postanowił zostać wyjątkiem od reguły i wyściubić nos z czterech ścian.

Blondyn rozstawił się przed fantazyjnym budynkiem i postanowił uwiecznić fasadę na płótnie, ale najwidoczniej zmienił zdanie i malował coś bardziej abstrakcyjnego. W tym samym czasie Elijah eksplorował cmentarz Lafayette, z nadzieją na to, że natknie się na jakąś wiedźmę. Nie musiał długo czekać, kiedy na horyzoncie pojawiła się Monique.

— Czego tu szukasz? – spytała chłodno.

— Moje uszanowanie, panno Deveraux – skinął głową – Przyszedłem w sprawie lekarstwa dla watahy wilkołaków – przedstawił powód swojej obecności.

— Znasz warunki – odparła brunetka – Sabat musi odzyskać Davinę Claire, a potem się pomyśli o zapłacie – rzuciła z wyższością.

— Owszem znam – przytaknął ze zrozumieniem – Aczkolwiek mam inną propozycję, uważam, że dość korzystną – uśmiechnął się tajemniczo.

— Zamieniam się zatem w słuch – nastolatka skrzyżowała ręce na piersiach.

— Jak już wiesz, moja matka, Esther była jedną z najpotężniejszych czarownic na świecie – zaczął Pierwotny – Stworzyła wampiryzm, opanowała do perfekcji wszelkie rodzaje magii i wymyśliła wiele zaklęć – sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął złożoną na pół kartkę – Wiem, że jesteś ambitna i dążysz do samodoskonalenia się i pomyślałem, że może cię to zainteresuje – wręczył jej kawałek papieru. Monique wzięła kartkę w palce i zaczęła czytać.

— Zaklęcie czerpania magii? – zdziwiła się – Na co mi to?

— Należysz do społeczności wiedźm z Francuskiej dzielnicy, zatem uprawiasz magię rodową – odparł brunet – Wasz sabat potrzebuje ofiar, by zadowolić przodków i o ile się nie mylę, musicie odprawiać różne rytuały, jeśli chcecie czerpać moc od poprzedników – sprecyzował – Z własnego doświadczenia wiem, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i warto mieć różne opcje – odebrał jej zaklęcie i schował z powrotem do kieszeni – Ten czar zabezpiecza was na wypadek niepowodzenia i braku mocy. Jeśli do dzisiaj wyświadczysz mi tę przysługę i przygotujesz lekarstwo, zaklęcie będzie twoje i będziesz mogła z nim zrobić, co chcesz – zakończył i czekał na reakcję rozmówczyni.

Monique dała się zaintrygować ofertą i rozważała, czy ją przyjąć. W odróżnieniu od koleżanek ciemnooka zawsze miała parcie na szkło i pragnęła być najlepsza. Zaklęcie Esther otwierało jej wrota w kierunku władzy i potęgi, albowiem z tym specyficznym czarem Deveraux nie musiała się martwić o opinię przodków i mogła być niezależna. Dziewczyna łaknęła mocy i czuła się zmęczona podporządkowywaniem się starszyźnie, w szczególności, że wiedziała o romansie Genevieve i Klausa. Nastolatce wpajano, że żadna szanująca się czarownica nie spoufali się z Mikaelsonem, dlatego też uważała rudowłosą za niegodną roli najstarszej w sabacie. Teraz z kolei sama zamierzała wejść w układ z Pierwotnym i nagiąć zasady dla własnych korzyści.

— Podejmę się tego wyzwania – wyciągnęła w jego stronę dłoń. Elijah wykonał identyczny gest i uścisnął rękę brunetki – Przyjdź dzisiaj o północy na cmentarz, a lekarstwo dla tych kundli będzie gotowe – postawiła warunek. Może i nie przepadała za rodziną najstarszych wampirów, ale ufała Elijahy. Wiedziała, że jest honorowy i na pewno dopełni obietnicy. Poza tym Pierwotny udowodnił jej nieszczerość Celeste i Deveraux nie miała w zasadzie żadnych powodów, by wątpić w intencje krwiopijcy. Być może dlatego tak szybko podjęła decyzję.

— W takim razie, do zobaczenia dziś w nocy, moja droga – Najstarszy pożegnał się i odszedł wampirzym tempem. Monique natomiast udała się do jednej z krypt, gdzie planowała skontaktować się z duchem Fleur Ardeur, czarownicą, która miała ten zaszczyt uwięzić wilkołaki w ich zwierzęcych postaciach...

***

Kiedy otwierałam oczy, spodziewałam się wielu rzeczy, ale nawet moja zryta psycha nie mogła przewidzieć tego, co doświadczyłam. Parker nie rzucał słów na wiatr i zafundował mi coś, na co bym nie wpadła. Musiało go zaboleć, że zarzuciłam mu brak kreatywności i postanowił przeskoczyć etap z oczywistymi torturami, by przejść do czegoś bardziej nietuzinkowego.

Zacznijmy od tego, że skurwysyn mnie ukrzyżował! Tak! Wisiałam na ścianie w pozycji chrystusowej, a Kai tak bardzo dbał o realizm, że wbił mi gwoździe w nadgarstki! Stóp już pożałował, bo dyndały swobodnie, w efekcie ciągnąc ciało w dół. Odchyliłam głowę raz w prawo i raz w lewo, by przyjrzeć się swoim nowym ozdobom. Tyle dobrze, że mam zdolność szybkiej regeneracji i nici ze szpanowania stygmatami. Mogłabym w ten sposób nastraszyć Lauren i udawać opętaną.

Moje dziwne pomysły musiały zejść na drugi plan, kiedy do pokoju wszedł mój oprawca. Skurwiel wysłał mnie w zaświaty, oczywiście niedosłownie, tyle razy, że odblokował złotą rangę psychola.

— Hejka, Collie. Zaskoczona? – wyszczerzył się na powitanie, a ja odpowiedziałam zabójczym spojrzeniem.

— Niechętnie przyznaję, że tego nie przewidziałam – warknęłam – Uwolnij mnie, żebym mogła ci wpierdolić – z całej siły pociągnęłam rękoma, niestety z marnym efektem, a raczej brakiem efektu.

— Nie, żeby coś, ale jak będziesz tak cwaniakować, to sobie krzywdę zrobisz – rzucił z dużą dozą obojętności i szczyptą pozowanego smutku – Wracając! – klasnął gwałtownie w dłonie – Co to ja miałemmmm... A tak!

— Szybciej, Houdini – prychnęłam, na co czarownik zarechotał.

— Jaka ty jesteś urocza – przygryzł dolną wargę – Przybiłem cię do ściany, wyssałem z ciebie moc, a ty dalej masz w sobie tę zabawną złośliwość – ewidentny brak tolerancji na jego idiotyzm musiał go cieszyć, a mnie zaniepokoiła wzmianka o wyssaniu mocy. Jakiej mocy? Jestem hybrydą, do diabła, nie mam żadnej mocy! – Szkoda, że nie poznałem cię wcześniej, może moja egzystencja nie byłaby taka szaro— bura – westchnął ciężko i wyglądało to na chwilowy przebłysk jego mniej socjopatycznej strony. Sprawiał wrażenie prawdziwie zdołowanego, albo chciał, żebym tak myślała – Nieważne – otrząsnął się – Zaplanowałem miłe popołudnie – usiadł na kanapie, dzięki czemu miał na mnie dobry widok – Pogadamy, poznamy się lepiej. Spędzamy ze sobą mało czasu, Collie – zacisnął usta w kreskę.

— Mało czasu? – podniosłam głos – Od tygodnia zatruwasz mi życie, dzień w dzień się zabijamy, a nawet jeśli nie, to wszędzie za mną łazisz jak pies – przypomniałam z nieukrywaną agresją w głosie.

— Jestem towarzyski – wzruszył ramionami i wstał z miejsca – Zapomniałem o jedzeniu! – jęknął i wyszedł z pokoju. Wykorzystałam tę chwilę na próbę ucieczki, niestety osiągnęłam jedynie rozbujanie się jak wahadło – Wróciłem. Tęskniłaś? – puścił mi oko i rozsiadł się ponownie, tym razem z paczką Pork Rind.

— Nie – spiorunowałam go wzrokiem.

— Może jednak? – uśmiechnął się.

— Nie ma bata – wycedziłam, szarpiąc się i próbując wyswobodzić. Moje wysiłki nie były wystarczające, a w dodatku czułam dziwne osłabienie.

— Oookey – odpuścił – A jak rzucę ci chrupka, to złapiesz? Tak jak to robią te małe pieski? – spytał normalnym tonem. Musiałam odwrócić spojrzenie, żeby się nie zdenerwować.

— Nie, nie złapię – zaprzeczyłam – Ty mi lepiej powiedz, jaką moc ze mnie niby wyssałeś, skoro jestem hybrydą, a nie czarownicą! – zażądałam.

— Po co? – odparł z pełnymi ustami.

— Zgrywasz się? – zmarszczyłam brwi.

— Może – uciął – Mówiłem ci już, że urodziłem się bez magii i pozyskałem zdolność wysysania jej z innych – zaczął.

— To wiem, ale jakim cudem wyssałeś moc ze mnie? Z hybrydy wampira i wilkołaka? – dociekałam – Jak, skoro mogłeś ją pobierać tylko od czarownic?

— Okazuje się, że nie tylko w czarownicach jest magia, bo w takich jak ty również – wyjaśnił, a ja otworzyłam usta ze zdziwienia – Znaczy, była magia, bo ci ją ukradłem, dlatego teraz jesteś słabsza – zakończył z szerokim uśmieszkiem.

— Ty pieprzony złodzieju – z moich ust wydostało się pogardliwe warknięcie – Oddawaj to, co ukradłeś!

— Nie ma mowy – zaprzeczył ruchem głowy, śmiejąc się przy tym – Przez 26 lat czułem się tutaj bezużyteczny, a teraz, dzięki przejęciu twojej mocy jestem jak nowo narodzony! – zawołał euforycznie – Oczywiście, nie wiem, jak długo to potrwa, dlatego i tak muszę się stąd wydostać, połączyć z bliźniaczką, zabić resztę rodzeństwa, zostać przywódcą sabatu, a potem pójść na jakieś zajebiste żarcie – wypunktował – Albo najpierw pójdę coś zjeść, a potem ta reszta rzeczy – myślał na głos.

— Jesteś imbecylem, Parker – skomentowałam, wykonując kilka gwałtownych ruchów, z nadzieją, że się uwolnię. Taki chuj...

— Twoje obelgi mnie nie ruszają – odrzekł – Na czym to ja... Aha. Pamiętasz, jak mówiłem, że sobie pogadamy i tak dalej? – wpakował sobie do ust garść chrupek.

— No i co? – warknęłam.

— No właśnie. To kiedy tak mówiłem, to miałem na myśli, że będę na tobie ćwiczył.

— Co ćwiczył? – skrzywiłam się.

— Czary, zaklęcia – wymienił – Miałem długą przerwę i muszę przetestować, czy jestem w formie – wstał z kanapy i otrzepał ręce, rzucając uprzednio paczkę Pork Rind na stolik – A tylko ty jesteś pod ręką, więc – złączył palce i wygiął je w charakterystycznym geście – Do roboty – atrybut w postaci bezczelnego uśmieszku wrócił na jego twarz.

— Kai, ty jebany popierdoleńcu! – wydarłam się głośno – Nie będę pieprzonym królikiem doświadczalnym! – trzy razy przeklęłam. Elijah byłby niepocieszony.

— Spokojnie, narwana dziewczynko – zaśmiał się – Jak będziesz grzeczna, dostaniesz nagrodę – uniósł brwi – Zacznijmy od czegoś prostego – wystawił dłoń w moim kierunku i poczułam bolesne mrowienie na policzku – Ślicznie – był zadowolony z efektu, a po chwili podszedł bliżej, polizał kciuk i starł swoją pamiątkę – Teraz może zaboleć bardziej – szepnął złowieszczo, a jego wzrok zsunął się poniżej moich oczu – Tylko nie krzycz i mnie nie rozpraszaj – przyłożył palce do mojej szyi. Poczułam silne pieczenie, tak jakby ktoś wlewał mi żrący płyn do gardła.

— Aahhh... — wypuściłam zdławiony jęk. Ten człowiek jest jakimś sadystą...

— Shhh shhh – brunet ułożył wargi w półprzymknięty okrąg – Mówiłem coś, chyba – wyszeptał to tak blisko mojej twarzy, że aż się wzdrygnęłam. Ból ustał i wtedy wykorzystałam szansę. Zamachnęłam się nogami i z całej siły kopnęłam Kai'a tam, gdzie mężczyznę boli najbardziej. Czarownik zgiął się wpół, tymczasem we mnie wstąpiła jakaś adrenalina i szarpnęłam ciałem tak mocno, że oderwałam się od ściany.

— Kuuurwa! – bluznęłam, lądując na czworakach i uświadamiając sobie, że w nadgarstkach mam dziury wielkości ziarnka groszku – Jasna cholera... — syknęłam, zagryzając z całej siły zęby, po czym ociężale wstałam z podłogi i włączyłam wampirzy sprint. Pognałam na górę, zamknęłam się w swoim pokoju i zaryglowałam drzwi. W obecnych okolicznościach nie mogłam walczyć z Kai'em. Skurwiel wyssał ze mnie nie tyle magię, ile siłę i musiałam się gdzieś schować, jeśli nie chciałam znowu zostać obiektem badań. Szybko się przebrałam i sprawdziłam szuflady. Moja torba była na miejscu, buteleczka z krwią czarownicy też, w zeszycie tkwiła kartka z zaklęciem, telefon także nie zaginął. Niestety zauważyłam brak jednej, ważnej rzeczy. Parker ukradł Bursztynowy Amulet kiedy byłam nieprzytomna!

— Kretynka – wyzwałam samą siebie. Za niecałe trzy dni pełnia, a ja straciłam najważniejszy przedmiot, dzięki któremu mogłam stąd uciec. I chociaż za nic w świecie nie chciałam wrócić na dół, to nie miałam wyjścia. Bez tego naszyjnika nie ma mowy o szybkim powrocie...

A to nie był mój jedyny problem. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, pomimo sytuacji, czyli tortur, które ten szaleniec mi wyrządzał, było coś przyjemnie elektryzującego w jego obecności. Bliskiej obecności, wtedy gdy nasze twarze się prawie stykały, wtedy kiedy napierał na mnie swoim ciałem.

Mózg strzelił facepalm.

— Co jest ze mną nie tak? – wzniosłam oczy ku niebu.

Wszystko – rzucił głos w głowie.

***

Elijahę przestał zaskakiwać widok pochłoniętego malowaniem brata, dlatego odpuścił sobie komentarze. Klaus i tak nic sobie nie robił z obecności bruneta, jego pasja absorbowała go bez reszty. Cały dzień spędził na malowaniu. Najpierw zaczął od wieży zegarowej w centrum miasta, teraz kończył kolejne dzieło. Tworzył z pamięci portret Colline, żeby móc potem wyładować na nim swoją złość i przebić go pięścią. Skoro nie mógł wyżyć się na niej fizycznie, postanowił to zrobić psychicznie.

— Panna Bellworte ma ciemniejsze włosy – Elijah rzucił okiem na obraz. Mieszaniec parsknął śmiechem.

— Od kiedy z ciebie taki krytyk, bracie? – zagaił Niklaus.

— Cóż, mam swoje powody – odparł kąśliwie – Wczoraj zdawałeś się przełamać swoją stagnację, a teraz wróciłeś do punktu wyjścia – zarzucił mu – Najwidoczniej można z tobą rozmawiać tylko poprzez sztukę, inaczej wydajesz się być nieobecny.

— Jeśli chodzi ci o tę rzeź, którą urządziłem na dziedzińcu, to zrobiłem mały wyjątek – przejechał pędzlem po płótnie, dodając „Colline" refleksów na włosach – Na przestrzeni wieków zaniedbałem swoją pasję i teraz jest czas, żeby to naprawić – dodał.

— Niklaus, na miłość boską – Elijah wyrwał bratu pędzel z dłoni – Tak wyobrażasz sobie teraz swoje życie? Jako siedzenie w domu, zabawę w artystę i całkowitą prokrastynację? – oburzył się.

— Może to właśnie jest definicja życia, jakie chcę wieść? – blondyn odebrał swoje narzędzie pracy.

— Szczerze wątpię – zanegował czarnowłosy – Ogólnie nie przyświeca ci natura poddającego się, dlatego też mam słuszne obawy.

— Zupełnie niepotrzebnie – prychnął Klaus – Wrócę do swoich obowiązków, kiedy będę miał na to ochotę, do tego czasu, baw się dobrze jako inicjator pokoju – obdarzył brata sztucznym uśmiechem.

— À propos pokoju – Najstarszy zmienił ton – Nawiązałem umowę z Monique Deveraux. Dziś do północy ma przyrządzić lekarstwo dla watahy wilkołaków – obwieścił, wywołując tym samym rechot mieszańca.

— Zakładam, że ta wiadomość ma jednoznaczny wydźwięk – podtrzymywał rozmowę – Nie masz zamiaru czekać na krok Daviny i postanowiłeś zagrać wbrew zasadom – w jego głosie dało się wyczuć uznanie – Zbratałeś się z jednostką, za plecami ogółu. Brawo – podsumował.

— Nie rozumiem, czemu wykazujesz takie zdziwienie, Niklausie – odparł obojętnie Elijah – Powiedziałem dosadnie, że nic mnie nie powstrzyma przed pojednaniem zwaśnionych stron – dodał, poprawiając mankiety koszuli – Jeśli cel mogę osiągnąć jedynie poprzez konspirację, nie zawaham się – rzucił chłodno.

— Brzmi to dość bezwzględnie, bracie – skwitował Pierwotny – Upodabniasz się do mnie – mruknął z zadowoleniem i nagle ich dyskusję przerwał stukot obcasów. Rudowłosa piękność stanęła w progu i lustrowała Mikaelsonów chytrym spojrzeniem.

— Pomyślałam, że może potrzebujesz towarzystwa – uśmiechnęła się uwodzicielsko do blondyna, a Elijah opuścił pomieszczenie z dość wyraźnym wyrazem twarzy w stylu „zabijcie mnie".

Notka od autorki: Znicz dla Elijahy, za przeżycie największego krindżu w życiu :<

***

Rebekah właśnie dojeżdżała do Mystic Falls. Nie zamierzała zostawać w Nowym Orleanie, nie kiedy dopuściła się zdrady na braciach. Wiedziała, jakie mogą być konsekwencje i nie chciała się narażać. Istniała nikła szansa, że Klaus jej nie zasztyletuje, gdy blondynka przekroczy próg rezydencji. Świadoma ryzyka Pierwotna wolała nie sprawdzać tej teorii.

Zaparkowała samochód w garażu i odetchnęła z ulgą. Była w swoim domu, bezpieczna, z dala od Niklausa. Niestety, także od Marcela.

Zachowała się w stosunku do niego podle. Zostawiła go na polu walki i uciekła bez słowa pożegnania, ale za bardzo się bała. Popełniła dwukrotnie ten sam błąd. Źle oszacowała siłę swojego brata, a tym razem przy jego boku był także Elijah. Powinna była wyciągnąć wnioski, by nie powielać złych schematów. Niestety wampirzyca miała w sobie młodzieńczą naiwność, przez którą często pakowała się w kłopoty. Bycie jedną z najpotężniejszych istot na ziemi kolidowało z jej charakterem. Bo chociaż Rebekah Mikaelson dorównywała swą przebiegłością i okrucieństwem Klausowi, to miała również mentalność głupiutkiej nastolatki. Marzyła o posiadaniu przyjaciół, wielkiej miłości i ogólnej akceptacji. Nigdy nie chciała być wampirem i pragnęła wziąć lek, jednak tak się niefortunnie złożyło, że preparat przepadł w organizmie Katherine Pierce, kiedy Elena Gilbert siłą wepchnęła jej go do gardła. A potem sobowtór umarł i panna Mikaelson pożegnała się z marzeniem o człowieczeństwie.

Blondynka weszła do mieszkania i z tęsknotą przejechała wzrokiem po ścianach i meblach. Jej własne, prywatne królestwo. Istna bajka, tylko co jej po pięknym domu, skoro mieszka w nim zupełnie sama?

***

Drzwi Mystic Grill otworzyły się szeroko i Pierwotna weszła do środka, trzymając wysoko uniesioną głowę. Minęła innych klientów i zajęła miejsce przy barze. W rzeczywistości miała mnóstwo alkoholu w domu, ale potrzebowała zobaczyć znajomą twarz. Nie pomyliła się. Po chwili z zaplecza wyszedł dobrze zbudowany blondyn, obiekt jej dawnych westchnień – Matt Donovan.

— Rebekah? – mężczyzna był zaskoczony obecnością blondynki.

— Cześć, Matt – uśmiechnęła się słabo.

— Myślałem, że wyjechałaś do Nowego Orleanu – odwzajemnił uśmiech. Lubił towarzystwo wampirzycy, kiedyś mieli nawet mały romans.

— Wyjechałam, ale wróciłam – odpowiedziała – Nalejesz mi Bourbona? – poprosiła, a niebieskooki skinął głową, postawił przed dziewczyną szklankę i zalał ją bursztynowym płynem.

— Kłopoty z braćmi? – zagaił.

— Jak zawsze – prychnęła, wychylając alkohol jednym łykiem.

— Woah, aż tak źle? – zmartwił się.

— Gorzej – ucięła i po chwili zrobiła minę myślicielki. Patrzyła to na Matta, to na pustą szklankę, aż w końcu wpadła na pewien pomysł – Dałbyś się zaprosić na podróż dookoła świata? – nawiązała z blondynem kontakt wzrokowy.

— Podróż dookoła świata? – powtórzył, wycierając pokale.

— Tak – potwierdziła – Potrzebuję odreagować stres po odwiedzinach u moich szalonych braciszków, a nic mi tak nie poprawia humoru jak odpoczynek w luksusowych hotelach – zrobiła wstęp i czekała na reakcję rozmówcy.

Ta spontaniczna propozycja przyszła jej do głowy nagle, ale już po rozpakowaniu rzeczy w swoim mieszkaniu Rebekah poczuła dziwną pustkę. Sądziła, że powrót do Mystic Falls będzie lekarstwem na całe zło, ale potem sobie uświadomiła, że nie ciągnęło jej do tego małego miasteczka, tylko chciała uchronić się od gniewu Klausa. Mogła to tak naprawdę robić w dowolnym miejscu na świecie, a że łaknęła towarzystwa, zaryzykowała i wyskoczyła z tą ofertą do Donovana. Życzyłaby sobie, żeby mężczyzna się zgodził. Zresztą, zaprzepaściła szansę na związek z Marcelem i uważała, że na otarcie łez należy jej się coś od życia, w tym przystojny śmiertelnik.

— Nie wiem... — zawahał się Matt – Mamy tu obecnie problem z Silasem. Powinienem być na miejscu w razie potrzeby – na jego twarz wkroczył wyraz zmieszania. Oczywiście, że z jednej strony blondyn chciał się wyrwać z miasta i zobaczyć trochę świata, zwłaszcza w towarzystwie pięknej Pierwotnej. Z drugiej jednak uważał, że to nie w porządku zostawiać przyjaciół samych na łasce złego doppelgangera, który wciąż domagał się Katherine. Inni wtajemniczyli go w plan, który uwzględniał wykorzystanie Colline jako wabika na Pierce, ale dopóki szatynka pozostawała zaginiona, musieli sobie radzić na własną rękę. Okoliczności im nie sprzyjały, bo Kath, choć śmiertelna, to i tak była tak samo szczwana i nieuchwytna. Kiedy zorientowała się, że Silas chce jej krwi, a zdesperowana Elena i przyjaciele na nią polują, wykorzystała wszelkie znajomości i zaszyła się w miejscu, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć. Przetrwała 500 lat jako wampir, przetrwa jak najdłużej jako człowiek.

— Ten imbecyl wrócił? – parsknęła Rebekah – Byłam pewna, że dał sobie spokój – pokręciła głową.

— Jak widzisz, nie dał – burknął Matt – Dzięki za propozycję, naprawdę, ale nie mogę jej przyjąć – przeprosił.

— Zadam ci inne pytanie – blondynka nie zamierzała tak łatwo odpuścić – Czy coś cię tu trzyma, oprócz Silasa i nudnej pracy? – usta wampirzycy wygięły się w łuk.

— Nie – westchnął z rezygnacją. Już czuł, że przegrał – Po prostu nie chcę zostawiać przyjaciół z problemem – sprecyzował swoją „wymówkę".

— Nie jestem ekspertem od bycia człowiekiem, ale sądzę, że jako śmiertelnik masz mniejsze szanse na przeżycie starcia z Silasem, niż twoi wampirzy przyjaciele – wystosowała ciężką artylerię, żeby przekonać byłego kochanka – Na twoim miejscu trzymałabym się jak najdalej od zagrożenia, ale jak już wspominałam, nie jestem ekspertem – zahaczyła kosmyk włosów za ucho i jej uwagę przykuło coś, a raczej ktoś inny niż niebieskooki – Jeszcze do tego wrócimy, a teraz wybacz mi na sekundę – zeszła z siedzenia i podążyła w kierunku damskiej toalety. Trafiła idealnie. Hayley pochylała się nad zlewem i myła ręce, lecz dość szybko zauważyła najście panny Mikaelson.

— Co ty tu robisz? – Marshall błyskawicznie zrównała swoje oczy z Rebeką.

— Nic z tego, wilczyco, to ja mam zamiar zadać takie pytanie – odpowiedziała z wyższością.

— No to cię zasmucę, ale to ty musisz odpowiedzieć pierwsza – szatynka wydęła bezczelnie usta – Nie dam sobie wcisnąć kitu, że twoja obecność tutaj to przypadek. Więc? – założyła ręce na siebie – Nie masz przyjaciół, że za mną łazisz? – prychnęła.

— Mam w swoim życiu wartościowe osoby, nie musisz się o mnie martwić – kontrargumentowała jasnowłosa – A skoro już mówimy o przyjaciołach, to gdzie jest twoja najlepsza przyjaciółka, Collie? – dokładnie z tym pytaniem weszła za wilkołaczką do ubikacji. Marcel zwierzył się Pierwotnej, że przepytał Hayley odnośnie Colline, ale dziewczyna zaoponowała, iż znała miejsce pobytu hybrydy. On zdawał się wierzyć członkini klanu Półksiężyca, a dla Rebeki ona zawsze wyglądała na kłamliwą.

— Najpierw Klaus, teraz ty? – warknęła – Ile razy mam mówić, że nie wiem?! – podniosła głos – Najwyraźniej moja przyjaciółka postanowiła nawet mi nie mówić o tym, że zamierza uciec – wytarła dłonie w ręcznik papierowy.

— Co się tak unosisz? – blondynka zmarszczyła brwi – Ukrywasz coś i boisz się, że się wyda?

— Gratulacje, masz urojenia jak twój psychopatyczny braciszek – wilczyca obnażyła cierpki uśmiech – Wybacz, że nie chcę w tym uczestniczyć – próbowała przejść obok wampirzycy, ale tamta złapała ją za nadgarstek – Zaczekaj – zatrzymała ją.

— Co? – syknęła zielonooka.

— Wymieńmy się numerami – wyciągnęła komórkę z kieszeni drogich jeansów.

— Po co? – Hayley zerknęła na dziewczynę, jakby tamta była co najmniej niespełna rozumu.

— Jeśli Collie się odnajdzie, daj mi znać. Proszę – wymówienie ostatniego słowa przyszło Pierwotnej z trudem. Nastawienie szatynki nieco złagodniało. Ujrzała w zimnych tęczówkach Mikaelson smutek i nadzieję.

— Dlaczego tak ci zależy? – spytała nieufnie.

— Lubię ją i się martwię, tak trudno to zrozumieć? – w jasnowłosej wezbrała gwałtowna irytacja.

— Tak, trudno – odwarknęła wilkołaczka – Ostatnim razem twierdziłaś, że masz ją gdzieś, a teraz nagle ci się odwidziało? – nie dała się zbyć.

— Kłamałam, ok? – przewróciła oczami – Chcę tylko wiedzieć, że nic jej nie jest, jak ostatnio. Tylko tyle – drażniły ją komentarze Marshall.

— Dobra – brązowowłosa się poddała – Daj ten numer, to ci napiszę, jak Collie się pojawi na horyzoncie – sięgnęła po czarny smartfon.

— Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz – Pierwotna uśmiechnęła się triumfalnie i podyktowała swój kontakt. To samo po chwili zrobiła Hayley.

— To, że ci dałam swój numer, nie znaczy, że przestałam tobą gardzić – odparła ostro ostatnia z Labonairów – Nawet nie próbuj do mnie dzwonić i umawiać się na zakupy, czy inne pierdoły. Nie jestem twoją kumpelą – posłała towarzyszce mordercze spojrzenie.

— O to się nie martw – prychnęła blondynka.

— Świetnie – zakpiła przyjaciółka Colline – Przepuścisz mnie, czy znowu będziesz się rzucać jak nienormalna? – uniosła idealnie wyregulowane brwi.

— Myślałam o tym, żeby cię zabić, ale chyba mi przeszło – zripostowała – Droga wolna – usunęła się z drogi, a Hayley potrząsnęła głową z zażenowaniem i wyszła. Moment później i Rebekah opuściła toaletę, wracając tym samym na swoje miejsce przy barze.

— Wszystko ok? – spytał mężczyzna.

— Tak. W najlepszym – kiwnęła głową – Aczkolwiek będzie jeszcze lepiej, kiedy się zgodzisz i pojedziesz ze mną w świat – poczęstowała go słodkim uśmiechem.

— To naprawdę kuszące, Rebekah, ale ja nie mam tyle kasy, żeby...

— Głupku, przecież to ja stawiam – weszła mu w słowo – Moja rodzina zgromadziła więcej pieniędzy, niż posiadają najznamienitsi magnaci – kontynuowała – Żyję tysiąc lat i nie wydałam nawet połowy z tego majątku – zaśmiała się – Musisz mi pomóc – spoważniała.

— W wydawaniu kasy? – rozbawiła go ta beztroska Pierwotnej. Dwa różne światy. Dziewczyna, która pławi się w luksusach i facet, który ledwo wiąże koniec z końcem.

— W korzystaniu z uroków braku limitu na karcie, ale twoja wersja też może być – w jej policzkach powstały urocze dołeczki.

— Nie wiem, co powiedzieć – odparł Matt.

— Zaproponuj kraj, który odwiedzimy jako pierwszy – mówiła w zasadzie za niego.

— Ty nie żartujesz, co? – kończyły mu się argumenty przeciw wyjazdowi.

— A wyglądam, jakbym żartowała? – droczyła się. Donovan zamilkł na dłuższą chwilę. Musiał wszystko przemyśleć, a powody, żeby nie jechać były w sumie dość błahe.

— Dobra. Pojadę z tobą – uśmiechnął się – Może być zabawnie – dodał.

— To ci mogę zapewnić – ucieszyła się – To, od czego zaczynamy?

— Praktycznie nigdzie nie byłem – podrapał się po głowie – To może na początek Włochy? – zaproponował, a Mikaelson wyciągnęła telefon i coś w nim postukała.

— Właśnie zabukowałam nam dwa bilety w pierwszej klasie do Toskanii – oznajmiła blondynka.

— Co? Tak szybko? – niebieskooki nie był na to przygotowany.

— Chwała nowoczesnej technologii – odparła wampirzyca – Wylot jutro o 9.00. Przyjadę po ciebie samochodem. Nie zapomnij spakować czystej bielizny – mrugnęła do niego i położyła na blacie banknot, by zapłacić za trunek – Do zobaczenia, jutro – nachyliła się i pocałowała blondyna w policzek, a potem opuściła Mystic Grill. Matt odprowadził Pierwotną wzrokiem i dopiero po sekundzie dotarło do niego, na co się zgodził.

— No nieźle – mruknął do siebie i wrócił do polerowania szklanek. Za niedługo kończył zmianę i miał stosunkowo dużo czasu, żeby się przygotować do wyjazdu. Za Rebeką ciężko było nadążyć, ale jemu to nie przeszkadzało. Lubił dziewczynę, nawet jeśli tworzyli coś na kształt niezobowiązującej relacji.

***

Wybiła północ i Elijah pojawił się na cmentarzu Lafayette zgodnie z umową. Nie musiał czekać długo. Monique jak w zegarku wkroczyła na spotkanie z wampirem, dzierżąc w dłoni butelkę z ciemnozielonym płynem. Z daleka wyglądało to na sok szpinakowy, ale Pierwotny nie drążył tematu. Wymienili się. On wziął lekarstwo, a Deveraux kartkę z zaklęciem. Każdy poszedł w swoją stronę.

Monique triumfowała. Miała w rękach klucz do uniezależnienia się od przodków. Zresztą, skontaktowanie się z Fleur Ardeur nie było takie skomplikowane. Czarownica sama kiedyś zbuntowała się przeciwko starszyźnie i spotkał ją wiadomy los. Wiedźma chętnie pomogła, dowiadując się o motywie brunetki. Lubiła grać poprzednikom na nosie, nawet po śmierci, a ze względu na swoje nieposłuszeństwo nie siedziała przy stole z duszami innych członków sabatu. Jej ciało spoczywało poza cmentarzem, kości nie zostały poświęcone, a jej duch zawisł między ziemią, a niebem.

Każda okazja do zdenerwowania przodków była zdaniem Fleur warta zachodu. Gdyby Monique podzieliła się zaklęciem z innymi czarownicami, banda starych zgredów nie miałaby już żadnej korzyści z sabatu z Francuskiej dzielnicy i mogliby im skoczyć.

***

Można powiedzieć, że odizolowałam się od Kai'a i tego całego Więziennego Świata. Siedziałam w pokoju i obmyślałam strategię odzyskania Bursztynowego Amuletu, bo ten debil znowu go ukradł!

Zabijałam też czas na inne sposoby, m.in. uczyłam się zaklęcia powrotnego i próbowałam ogarnąć działanie Ascendentu. Szło mi trochę lepiej niż ostatnim razem, ale i tak obawiałam się niepowodzenia. W najgorszym razie będę musiała pokazać to Parkerowi i prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę urządzenia na oczy, mimo że dupek za wiele bez zaklęcia nie zdziała.

Tak czy owak, jakakolwiek współpraca z tym gościem była niemożliwa, bo nigdy nie wiedziałam, co mu odbije. Pamiętam jak jeszcze przed moją 200IQ decyzją odwiedzenia Więziennego Wymiaru śmiałam się, że Malachai nie może być gorszy niż Mikaelsonowie...

I w sumie teraz potrzebuję się cofnąć do przeszłości, podejść do tamtej idiotki, która nosi moje imię i zajebać jej lepę na ryj, aż zobaczy gwiazdy. Może w ten sposób zmienię bieg historii i zapobiegnę popełnieniu największego błędu życiowego, jakim była ucieczka tutaj.

Gratulacje dla Collie Jollie i jej braku mózgu!

***

Zeszłam do salonu, dla asekuracji przyjmując bojową postawę. Mam to szczęście, że znowu mogę paść ofiarą eksperymentów tego sadysty, a jestem w widocznie słabszej kondycji, zarówno fizycznej jak i psychicznej. No, nie uśmiecha mi się to.

Przeszłam przez próg i wzięłam głęboki oddech. Pora na konfrontację z tym imbecylem i muszę trzymać na ustach ten zjebany, niepełny uśmieszek, żeby go przypadkiem nie sprowokować. Trzeba zagrać w jego grę. Zabrał naszyjnik, bo doskonale wiedział, że po niego przyjdę. Szłam jak mysz do pułapki, a na dodatek trzeba było schować dumę do kieszeni i odpuścić sobie komentarze w kierunku Parkera. Pierwszy raz jestem bezsilna. Z Klausem przynajmniej da się negocjować, a z tym psycholem nie. Nie wierzę, że to mówię, ale tęsknię za Nikiem...

— No wreszcie. Ile można czekać? – Kai na mój widok przewrócił oczami. Czy w mojej głowie pojawił się krwawy obraz rozszarpanego ciała czarownika? Tak. Dziesięć razy na sekundę.

— Co, czekałeś na mnie? – przyozdobiłam swój głos koronką znudzenia.

— Nie, ale wiedziałem, że nie będziesz się mogła oprzeć mojemu urokowi – wyszczerzył się bezczelnie.

Kręgosłup. Chcę. Jemu. Wyrwać. Kręgosłup.

Spokój. Jesteś kamieniem, a kamień się nie denerwuje, tylko leży na spokojnie na drodze...

— Pudło – wtryniłam dłonie do kieszeni bluzy. Miałam na sobie także luźne dresy. Już nie popełnię tego błędu, by paradować przed nim w krótkiej koszuli nocnej – Przyszłam, bo znowu ukradłeś Bursztynowy Amulet – podeszłam bliżej.

— Ja? – zrobił głupią minę – Nie ukradłem go – grał na zwłokę.

— Aha – zacisnęłam usta w linię – W takim razie to musi być wyjątkowy zbieg okoliczności, że rano go miałam na szyi, a po „zabawie" z tobą już nie – ironizowałam.

— Może go zgubiłaś? W końcu jesteś niezdarna – prychnął.

— Pokaż kieszenie – zażądałam.

— Po co? – zaśmiał się.

— Jeśli nie masz nic do ukrycia, pójdę sobie – odpowiedziałam.

— Ech. Wolałbym nie – zmarszczył nos – Nudno mi tu samemu, z tobą jest weselej. To znaczy, że nigdzie nie pójdziesz – przy drugim zdaniu jego głos stał się bardziej psychotyczny.

Oderwę mu łeb, przysięgam.

Nie, Collie. Siad! Waruj!

— Po prostu pokaż kieszenie – przewróciłam oczami – Jeśli amuletu tam nie będzie, nie było tematu.

— Spoko – wzruszył ramionami – Patrz na magię – szepnął, a ja moje brwi przybrały inny kąt – Wkładam rękę do jednej kieszeni – zanurkował dłonią w kieszeń bojówek – Nie ma! – rozdziawił gębę – Wkładam do drugiej – zmienił stronę – Też nie ma! – jęknął dramatycznie – Wkładam do trzeciej – teraz zaczął przeszukiwać bluzę – Pusto! – rozszerzył oczy – Wkładam do czwartej – wyjął rękę – Żadnego amuletu! – rozłożył bezradnie ręce – Widzisz? Jestem niewinny – zrobił tak zwane oczy szczeniaczka – Chcesz, możesz mnie przeszukać – zaproponował.

— Świetny pomysł – zaaprobowałam i przyłożyłam dłonie do ciała Kai'a. Zrobiłam mu iście policyjną rewizję, podczas której był dziwnie spięty i ciężko oddychał – Gdzie jest Amulet? – zapytałam powoli, kiedy moje przeszukania nie przyniosły rezultatu.

— W bezpiecznym miejscu – syknął, górując nade mną.

— Czyli gdzie? – straciłam cierpliwość i przestałam brzmieć obojętnie – Gdzie on jest, Kai?! – podniosłam głos – Dlaczego go znowu zabrałeś?! Co ci to daje?! – wpadałam w szał.

— Twoją uwagę – wycedził – To jedyny raz, kiedy to ty zabiegasz o moje zainteresowanie, a nie ja o twoje – złapał mnie za nadgarstki i boleśnie ścisnął.

— Więc o to chodzi? – nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem – Nie możesz znieść, kiedy ktoś cię ignoruje? – pokręciłam głową z politowaniem – Pieprzony narcyz – wyrwałam się z jego uścisku i zamierzyłam do wyjścia z salonu.

— Prohibere – powiedział Parker i nagle znieruchomiałam. Zastygłam wpół kroku, nie mogłam nawet mrugnąć – Przyznaję. Lubię być w centrum uwagi, a ty od kilku godzin mnie lekceważysz. Trochę się wkurzyłem – podszedł bliżej i wykorzystał mój stan, by dotknąć wierzchem dłoni mojej twarzy – Ładnie wyglądasz, jak jesteś taka... — szukał odpowiedniego słowa – Nieruchoma...

— ... — nie byłam zdolna wykonać krok lub otworzyć usta, więc tylko wlepiałam w niego spojrzenie bazyliszka.

Teraz już chyba mogę go zabić, prawda?

— Co do amuletu – mruknął – To schowałem go do szuflady u ciebie w pokoju, kiedy byłaś nieprzytomna, ale wiedziałem, że zamiast sprawdzić, od razu mnie posądzisz o kradzież, a w efekcie przyjdziesz tutaj – gdybym mogła się ruszać, wzdrygnęłabym się na widok jego chytrego uśmieszku – Zaczekaj tu – puścił mi oko i zniknął, a ja starałam się siłą woli rozbudzić mięśnie. Na próżno, poza tym brunet i tak szybko wrócił – Widzisz? Może to cię nauczy większego zaufania, podejrzliwa dziewczynko – zmniejszył dystans między nami – Założyłbym ci go, ale opatuliłaś się tą grubą bluzą, w dodatku bez suwaka – zrobił pozę myśliciela – No nic – schował naszyjnik do kieszeni spodni, uniósł moje ręce nad głowę i pociągnął za materiał ubrania, po czym zdjął ze mnie bluzę, dostając w zamian wgląd w mój biały, obcisły T— shirt...

— ... — zachowanie Kai'a mnie przerażało, ale bardziej mnie przerażały moje własne myśli. Każda normalna dziewczyna drżałaby ze strachu, gdyby jakiś socjopata sparaliżował ją za pomocą zaklęcia i wbrew jej woli ją rozbierał. Tylko... Ja nie byłam normalna, nigdy nawet nie zbliżyłam się do progu normalności. Przede mną stał niebezpieczny sadysta i może nie miałabym teraz irracjonalnych fantazji, gdyby ten mężczyzna nie był przystojny, nie był władczy, nie posiadał tych wszystkich cech, przez które topnieję jak kostka lodu pozostawiona na słońcu...

— Teraz mogę ci zwrócić twoją własność – Parker stanął za mną, odgarnął moje włosy na bok, przyłożył naszyjnik do mojej szyi i ostrożnie zatrzasnął zapięcie. Potem ponownie stanął naprzeciwko i uważnie studiował moją twarz. Nasze spojrzenia się zetknęły, a w jasnych tęczówkach bruneta pojawił się jakiś błysk – Prohibere – pstryknął palcami i odzyskałam sprawność ruchową. Opuściłam ręce, przeciągnęłam się i zrobiłam krok w stronę Kai'a.

— Zamorduję cię – syknęłam, ledwo się hamując przed zdzieleniem go po twarzy. On się tylko uśmiechał w ten swój typowy, nonszalancki sposób – Ale później – pociągnęłam go za koszulkę i przycisnęłam swoje usta do jego warg. Nie wzbraniał się, on to przewidział i chciał, żebym wykonała pierwszy krok. Jego celem było moje poddanie się i dostał to, czego chciał.

Kai dotknął moich pleców i zaczął oddawać pocałunki, w zamian zarzuciłam mu ręce na szyję i pogłębiłam zbliżenie. On niecierpliwie przyciskał mnie do siebie. Nie dawał czasu na dostosowanie się, nie dawkował emocji. Podsycał temperaturę naszych ciał, od razu wpijał się agresywnie i zażarcie. Smakował ekscentrycznie, to było jakieś egzotyczne połączenie, ale wyjątkowo uzależniające. Jak substancja psychoaktywna, której nie powinnaś brać, ale to uczucie haju jest tak cudowne, że nie możesz przestać i zatracasz się w tym bez pamięci. Dwie sprzeczności. Pragniesz czegoś, co jest złe i zakazane, lecz pragniesz tego zbyt mocno i nie możesz się kontrolować. A ja pragnęłam tego okrutnego mężczyzny, tego diabła w przebraniu, mój rozsądek ponownie został bestialsko stłumiony przez żądzę.

Zamknęłam oczy, pozwalając innym zmysłom działać, jednocześnie chwyciłam oburącz twarz mężczyzny. Parker westchnął przeciągle i przyparł dłonie do moich bioder, po czym powoli i płynnie zjechał palcami na pośladki, łapiąc w usta mój cichy jęk.

Nasze wargi tak brutalnie ocierały się o siebie nawzajem, że aż napuchły, jednak ani Kai, ani ja nie myśleliśmy o tym, by przestać. Pożądanie pochłonęło nas bez reszty, mój kochanek zdawał się przelewać na mnie wszystkie uczucia, jakie towarzyszyły mu przez te dwadzieścia sześć lat samotności i izolacji. Był chciwy smaku moich ust, adorował moje ciało, nie potrafił przestać zaciskać na nim swoich dłoni, tak jakby bał się, że jestem tylko iluzją i zaraz zniknę. A ja zanurzyłam palce w jego czarnych jak noc włosach, żeby mu udowodnić swoją prawdziwość. Byłam tu, stałam tu, scalona z nim, podniecona jego władczością i dominacją, a także łatwością, z jaką mnie uwiódł.

Wtem, Kai przerwał, odsunął się ode mnie i spojrzał przed siebie. Odwróciłam głowę i zrozumiałam, co tak przykuło jego uwagę. Kiedy na nowo popatrzyłam w oczy Parkera, ten podniósł mnie i rzucił na stojący nieopodal stół. Rozszerzył rękoma moje nogi, stanął między nimi i pociągnął za mój T— shirt. Nie panował nad sobą, zerwał go i żarliwie przylgnął dłońmi do mojego rozgrzanego ciała, chwytając mnie za włosy i zmuszając do pocałunku. Nie byłam bierna i drżącymi z podniecenia rękoma ściągnęłam z niego bluzę, potem wykorzystałam pazury i rozerwałam na pół jego koszulkę. Przesunęłam dłońmi po nagim, umięśnionym torsie, drażniąc go dotykiem paznokci. Brunet odpowiedział i szarpnął za zapięcie od stanika, uwalniając moje piersi. Przez chwilę patrzył na nie, ku mojemu zdziwieniu, wygłodniałym wzrokiem, ale chyba nie narzekał. Musiał być bardzo... wyposzczony, mówiąc delikatnie. Utwierdziłam się w tym, kiedy popchnął mnie, zmuszając do położenia się, a potem zajadle przyssał się do moich sutków, jakby były jakimś soczystym owocem. Prężyłam się pod nim, zaciskając dłonie na krawędziach stołu i oddychając nierównomiernie. Przygryzłam namiętnie wargę. Mogłam sobie tylko wyobrazić jak intensywny będzie nasz seks, jak brutalny, jak zwierzęcy...

Dopieszczana językiem Kai'a traciłam powoli świadomość, kiedy postanowił zakończyć torturę i dysząc z żądzy, ściągnął ze mnie spodnie. Rzucił je gdzieś za siebie i posłał mi perwersyjny uśmiech. Nie umiał się opanować, zachowywał się jak narkoman na głodzie. W oczach tliły się iskry szaleństwa lub pożądania, już sama nie potrafiłam ocenić.

Wiedziałam jedynie, że Kai nie umie poradzić sobie ze swoimi pragnieniami. Bez litości zdarł ze mnie bieliznę, jakby to był wstęp do jakiegoś brutalnego filmu, następnie chwycił ostro za gardło i podniósł do siadu. Poddusił mocno, wyraźnie się nie kontrolując i zmusił do utrzymywania kontaktu wzrokowego. Byłam fanką tego fetyszu, uwielbiałam, gdy mężczyzna łapał mnie za szyję, zaznaczając w ten sposób swoją dominację i podkreślając, że jestem zdana na jego łaskę...

Także, mózg opuścił chat...

Parker zdjął spodnie i wraz z moją pomocą pozbył się bokserek. Dotknęłam jego sporej męskości, prężącej się w ostatecznej fazie erekcji. Kai syknął przeciągle, złapał mnie za biodra i przysunął bliżej krawędzi stołu. Docisnął do siebie i wbił się gwałtownie, złączając tym samym nasze rozpalone ciała. Z moich warg wydostał się stłumiony krzyk, a palce powędrowały na szerokie ramiona bruneta, by nie stracić równowagi. On jedną ręką podtrzymywał mnie za plecy, a drugą chwycił za gardło. Odruchowo oblizałam górną wargę, co musiało podbudować jego ego.

— Mówiłem, że ulegniesz – posłał mi zwycięski uśmiech i przystąpił do aktu. Najpierw ruszał się powoli, wręcz za wolno, zaś potem przyspieszył, a jego ruchy stawały się coraz bardziej intensywne, coraz bardziej zachłanne, dzikie i niekontrolowane. Stół uginał się pod naszym ciężarem, skrzypiał i zachodziło ryzyko, że go połamiemy, ale mój kochanek zdawał się tego nie dostrzegać. Był skupiony wyłącznie na ekstazie, którą przeżywał. Jego ciężki oddech roznosił się po całym pomieszczeniu, a on sam czasem pozwalał sobie na pomruki zadowolenia i wulgarne komentarze. Taka mieszanka skutecznie odcinała mnie od rzeczywistości, zresztą nie tylko ona. Kai sprawiał mi słodki ból, zaciskając swoje palce niczym pętlę i doprowadzał do obłędu, przewiercając na wskroś tymi lodowatymi ślepiami, w których poza satysfakcją nie widziałam żadnych emocji. On się upajał tym, że ma mnie w garści, powiedziałabym "delektował się", ale był zbyt gwałtowny na takie określenie.

Dał mi chwilę oddechu i przestał się bawić w dusiciela. Poczułam, jak jego dłonie zsuwają się po ciele i obejmują biodra, z kolei wzrok Kai'a balansuje pomiędzy moimi ustami a oczami. Topnieję, rozpuszczam się, nie jestem już bytem fizycznym, tylko cieczą. Przelewam się przez niego, jego dotyk i to obsesyjne spojrzenie... Tracę kontrolę, zmysły, godność. Tracę wszystko, on jest u władzy...

Drżę od tej niemożliwej do opisania przyjemności, trzęsę się jak w gorączce, spazmy grają na moim ciele, niczym na drobnych cymbałkach. Uderzają w najczulsze punkty, jestem obezwładniona przez rozkosz. Owijam ręce wokół karku Parkera i przeplatam nogi przez jego pas, a on przyciąga mnie mocniej, pogłębiając naszą bliskość. Dłonie mężczyzny mkną w górę moich pleców, a jego rozpalone usta stykają się ze skórą na szyi. Wpija się tymi słodkimi wargami, a ja wyrzucam z siebie potok zniekształconych jęków, jednocześnie zatapiając paznokcie w ciele bruneta. Jemu to nie przeszkadza, wręcz mruczy z zadowolenia, jakby ból go bardziej nakręcał. Reaguje, całując mnie w okolicach obojczyków, drażni koniuszkiem języka wrażliwą strukturę skóry. Zastygam w wyrazie krzyku, rozpadam się na kawałki.

Chcę spoglądać mu w oczy, podnieca mnie ten pewny siebie wzrok i ten psychotyczny uśmiech. Ciągnę Kai'a za włosy, tym razem ja go zmuszam do patrzenia, zamierzam odwrócić role w tej zabawie. Ulega, nie protestuje, pieprzy mnie spojrzeniem, smakuje moje krzyki i niekontrolowane westchnięcia. Schlebia mu to, wie, że jest w tym dobry. Triumfuje i porusza się raptownie, nieprzewidywalnie, czuje, jak moje ciało na to odpowiada, jak instynktownie wypycham w jego kierunku biodra, błagając o więcej. Jego dłoń pomyka w kierunku mojej szyi. Połyka mój zdławiony jęk, kiedy oplata wokół niej palce. Napaja się tym, z przyjemnością zaciera granicę miedzy bólem i rozkoszą. Przyspiesza, zwiększa brutalność ruchów i cały czas patrzy mi w oczy, by widzieć w jaki stan mnie to wprawia. Próbuję krzyczeć, ale on ściska mnie intensywnie za gardło i skutecznie to uniemożliwia. Trzyma swą twarz tak blisko, że prawie muska mnie wargami. Zaciskam zęby i szarpię go za kruczoczarne kosmyki. Rozluźnia uścisk i odzyskuję głos. Donośnie daję mu do zrozumienia, do jakiego szaleństwa mnie teraz doprowadza. On uśmiecha się wyzywająco, a potem układa usta w wyraz uciszenia i przywiera nimi do moich warg, osłabiając tym samym moje jęki. Wariuję, roztrzaskuję się na miliony kawałeczków. To jest tak niesamowite, że aż nierealne. Jestem na skraju, u szczytu spełnienia, a jednocześnie tak bardzo daleko od rzeczywistości, tak mocno zatracona w przyjemności, że nie widzę niczego poza nią...

Fala elektryzujących dreszczy wstrząsa co kilka sekund moim ciałem, każdym mięśniem, każdą komórką. Mój kochanek dyszy z zadowolenia, jest blisko osiągnięcia punktu kulminacyjnego. Czuję jak drży, jak jego ciało się napina, gotowe na przyjęcie ogromnej fali rozkoszy. Wiem, że zbliżamy się do finału, widzę jak wrota piekieł rozpościerają się przede mną, lecz dla niego warto grzeszyć...Brunet dociska mnie do siebie, zamyka oczy i wyrzuca z siebie ciąg przekleństw. W tym samym momencie odchylam głowę, wyginając się w nienaturalnej pozie i eksploduję wewnętrznie, ofiarując swoją duszę Kai'owi...



Także ten. To koniec rozdziału. Collie chyba wreszcie dogadała się z Kai'em, zresztą sami oceńcie ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Davina tak bardzo kocha Collie, że nawet Cami zaczęła ją wkurzać, ale szczerze mówiąc, to kogo ona nie wkurza? Studiowała psychologię i wydaje jej się, że jej opinia ma dla nadnaturalnych istot jakieś znaczenie -.- Surprise! Nie ma. Aczkolwiek jest źle, bo ta dzida zakochuje się w Klausie, a to wszystko skomplikuje, bo Klauline forever. W moich fantazjach przynajmniej, czy w książce, to nie wiem.

A Klaus to mógłby wreszcie zacząć robić coś innego, niż machać pędzlem, bo chyba tylko Elijahy zależy na rodzinie, mieście i pokoju. On biedny załatwia wszystko, organizuje spotkania, zawiera potajemne sojusze, nawet zdobył lekarstwo dla wilkołaków, a co w tym czasie wyprawia Niklaus? Ano siedzi w domu, zadowolony z życia, oddaje się swoim pasjom (wtf) i kurwi się z Genevieve! To już nawet nie jest kwestia sojuszu, on po prostu z nią sypia, bo chce (sic!). 

Opis morderstwa tej suki będzie piękny ^^

Elijah powinien się zbuntować i zacząć żyć własnym życiem, zostawić tego debila samego, ale on ma jakąś mentalność męczennika, ja nie wiem. Może Collie jak wróci, to go przekona do odejścia, ale wtedy zostałaby z tym kretynem sama w rezydencji i byłoby jej ciężko.

Przynajmniej Rebekah ma chwilę relaksu i tak jak Matta nie lubię, to z Bex byli fajną parą w TVD.

No, to do miłego ^^

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top