✞Rozdział 45✞

Minuta mijała za minutą, a Hayley wydeptywała kolejną ścieżkę, chodząc w tę i we w tę, na przemian przyklejając smartfon do ucha. Jej przyjaciółka spóźniała się już kwadrans, a jeszcze chwilę temu wysłała wiadomość, że zbliża się do miejsca spotkania.

Wilczyca łatwo wpadała w irytację i czasami miała dość uciążliwych nawyków Colline. Jej tendencja do spóźniania się spokojnie zajmowała wysokie podium na liście rzeczy, które członkini watahy Półksiężyca ledwo tolerowała w księżniczce Nowego Orleanu. Mimo narastającej złości, szatynka nie umiała się na nią gniewać. Zrobiła ona bowiem coś heroicznego i godnego podziwu. Oddała wolność za jej życie i ślubowała lojalność Klausowi Mikaelsonowi, zdaniem Marshall najgorszemu potworowi na świecie.

Ten czyn był o tyle niesamowity, że Collie daleko było do ideału dobrego człowieka, czy tam w jej przypadku mieszańca. Dziewczyna przekładała własne dobro na cudze, często okazywała egoizm, brak empatii i lubowała sobie żartować z sytuacji, które nie były odpowiednim tłem do jej osobliwego poczucia humoru. Biorąc pod uwagę te wszystkie aspekty, sam fakt, że Colline zrobiła coś dla kogoś był zadziwiający.

Wraz z aktywowaniem klątwy wilkołaka i ostateczną transformacją w hybrydę, panna Bellworte miała jeszcze większe problemy z kontrolą jej wybuchowego temperamentu. Była impulsywna i nieobliczalna, dodatkowo nie potrafiła okiełznać żądzy krwi.

Hayley była zdania, że Colline przesadza z konsumpcją tego pokarmu i nie powinna traktować ludzi jako przekąsek. Niestety tamta nie znała umiaru zarówno w piciu krwi jak i zabijaniu niewinnych.

Wilczyca średnio to tolerowała, martwiąc się, że jej najlepsza przyjaciółka zmienia się w bestię równą Klausowi, ale coraz częściej przestało ją to obchodzić. Widziała swoją kompankę, powierniczkę sekretów, współtowarzyszkę życia, a nie krwiożerczego upiora. I chociaż nie sposób ukryć, że Collie normalnością nie grzeszyła, Hayley uczyła się to w niej lubić.

Wyświetlacz ekranu wskazywał upływ dobrej godziny, a nadmierne dzwonienie zeżarło połowę baterii w telefonie wilkołaczki. Opanowana i racjonalnie myśląca Hayley zaczynała odczuwać niepokój. Nie dopuszczała do siebie czarnych myśli, ale ich nie wykluczała. Colline spóźniała się zbyt długo, nawet jak na nią.

Marshall policzyła ilość połączeń, które wykonała do przyjaciółki. Po pierwszej dziesiątce niebieskooka oddzwoniłaby dla świętego spokoju, a tym razem nie wysłała nawet głupiego SMSa. To przelało czarę.

Szatynka zaklęła pod nosem, schowała komórkę do kieszeni kurtki i udała się w stronę rezydencji rodziny Mikaelson. Ostatnią rzeczą, jaką pragnęła było natknięcie się na Klausa albo któregoś z jego rodzeństwa, ale chciała się przekonać, że jej czarnowidztwo jest nielogiczne, a Collie siedzi uwięziona u siebie w pokoju ze złamanym karkiem. Tak. Wilczyca wyobrażała sobie przyjaciółkę nieprzytomną, ale co istotne, żywą.

***

- Halo? Jest ktoś w domu? – zdecydowanym krokiem weszła na dziedziniec. Spodziewała się wściekłych wampirów, które zwęszyły wilka i była gotowa do potencjalnego ataku. Cisza ją niemiło zaskoczyła – Colline? Jeśli mnie słyszysz, daj jakiś znak. Na przykład odbierz telefon – zawołała, przechodząc między kolumnami. Instynkt nakazał jej się odwrócić, zatem dziewczyna zrobiła szybki manewr i stanęła oko w oko z jakąś nieznajomą. Zdobiły ją platynowe włosy ze złotymi refleksami, błękitne niczym ocean oczy i aura aroganckiej arystokratki.

- Jak fatalnie muszą działać zabezpieczenia, skoro wilk może wejść na nasz teren – zmierzyła Hayley pogardliwym spojrzeniem. Nie omieszkała zaakcentować słowa ''wilk'' jako czegoś obrzydliwego. Ewidentnie miała awersję do przeciwnego gatunku. Uważała wilkołaki za nieokrzesane.

- Wampir – szatynka obnażyła kąśliwy uśmiech. Za każdym razem, gdy historia otwierała swoje karty, konflikt między wampirami a wilkami wydawał się świeży. Obie rasy pałały do siebie niechęcią, a jedynym dzieckiem nocy, które dziewczyna akceptowała, była jej przyjaciółka.

- Spodziewałaś się czegoś innego w posiadłości pełnej krwiopijców? – zadrwiła blondynka – Czego tu szukasz?

- Colline, skoro pytasz – założyła ręce na siebie.

- Ty pewnie jesteś Hayley. Przyjaciółka wilczyca – stwierdziła rezolutnie.

- Zgadza się. A ty...

- Rebekah Mikaelson – przedstawiła się – Pierwotna. Nieśmiertelna i niezniszczalna – dodała złowieszczo. Jej rodzina miała swoją sławę, niekoniecznie tę dobrą i panna Mikaelson lubiła to podkreślać przy pierwszym spotkaniu z nowo poznanymi. Może i wydawała się słodką blondynką, ale skrywała wewnątrz wiele mrocznych kolorów i ci, którzy z nią zadarli mieli nieprzyjemność je ujrzeć.

- Tak, znam jednego Mikaelsona – mruknęła zielonooka – Klausa. Zniszczył mi całe życie, więc wybacz, jeśli natychmiastowo poczuję do ciebie niechęć – Hayley od lat radziła sobie z tragedią, którą wyrządził jej Pierwotny. Śmierć Naomi była trudna do zaakceptowania i tylko dzięki Colline członkini klanu Półksiężyca na nowo otworzyła serce na przyjaźń. Rebekah nie wywarła na niej pozytywnego wrażenia. Nonszalancki błysk w oku wampirzycy przypominał jej o blondynie.

- Wygadana jesteś – Pierwotna się uśmiechnęła – Jestem w stanie uwierzyć, że mój brat zniszczył ci życie. To jego specjalność.

- Cecha godna pozazdroszczenia – zironizowała Marshall – Collie tutaj jest? Miałyśmy się spotkać, ale nie przyszła – wylała kawę na ławę. W głębi liczyła na to, że sprawa się wyjaśni.

- Może uznała, że twoje towarzystwo nie jest dla niej wystarczająco dobre? – rzuciła zjadliwie Rebekah. Blondynka nigdy by tego nie przyznała, ale była zazdrosna o więź Colline z wilkołaczką. Ona nigdy nie miała przyjaciółki. Inni ją wykorzystywali i wampirzyca postanowiła odpuścić sobie tego typu znajomości. Grała oziębłą, ale prawda leżała po środku.

- Jest moją najlepszą przyjaciółką, oddała za moje życie wolność i jeszcze chce pomóc mojej watasze – wymieniła – Raczej bym zauważyła, gdyby zrezygnowała z kilkuletniej przyjaźni – odpowiedziała z milutkim uśmiechem.

- Tu jej nie ma – odparła wampirzyca – Też bym zauważyła jej powrót – dodała, odchodząc bez spojrzenia.

- Nie bądź taka hop do przodu – zatrzymała ją Hayley – Collie zniknęła i może powinno cię to minimalnie obchodzić.

- Mogłoby, ale jednak nie – prychnęła blondynka – Lubię ją, ale to nie mój problem – westchnęła lekceważąco. Udawała wyzutą z emocji i pragnęła odejścia natarczywego intruza. Martwiła się o Colline, ale się z tym nie zdradzała. Zamierzała działać, a nie stać bezczynnie, ale nie w smak jej było współpracowanie z wilkołakiem.

- To zawołaj tu kogoś, kogo jej zniknięcie na pewno zainteresuje – warknęła Hayley – Gdzie jest Marcel? – spytała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Marshall nie bawiła się w uprzejmości. Była typem odważnej i twardej dziewczyny. Mrożące krew w żyłach legendy o okrutnych Pierwotnych nie robiły na niej wrażenia, a niesławna Rebekah bardziej wzbudzała u niej pogardę niż lęk.

- Nie ma go – skłamała Pierwotna.

- Serce ci nienaturalnie bije. Po co kłamiesz? – nie była zadowolona z odpowiedzi wampirzycy. Jej arogancja była wadą nie do przeskoczenia i wilczyca robiła się zirytowana. Jej przyjaciółka zaginęła w niewiadomych okolicznościach, a ta wyrachowana zołza gra w jakieś gierki.

- Zwyczajnie nie zasługujesz, żebym była wobec ciebie szczera – odpowiedziała blondynka – Nie wiem, czy Marcel jest, czy go nie ma. Nie obchodzi mnie to – utrzymywała swoją pozycję – Znikaj stąd, jeśli nie chcesz skończyć z połamanym karkiem – zagroziła.

- Zaczynam podejrzewać, że macie coś wspólnego ze zniknięciem Colline. Nie myśl sobie, że tu nie wrócę – warknęła wilczyca i szybko wyszła. Ledwo tolerowała obecność blondynki i wywnioskowała, że przyjście do rezydencji było błędem. Wolała na własną rękę szukać panny Bellworte i nie mieszać w to osób trzecich.

***

Rebekah stała w kuchni, opierała się o blat i piła Bourbon. Musiała zebrać myśli, bo wyczerpała już pierwszą z opcji, czyli wydzwanianie do hybrydy. Skoro nie odebrała po trzech razach, oznaczało to, że już nie odbierze, a to pokrywało się z wersją Hayley. Colline zniknęła. Nie uciekła, nie zboczyła z drogi, ale zniknęła. Wyparowała, przepadła. Każde z tych określeń było dla Pierwotnej niekomfortowe i wzmagało w niej potrzebę wypijania większych ilości trunku. Nie chciała myśleć o sytuacji w żadnej z kategorii, ale jej własny mózg grał w innej drużynie niż ona.

Nie wiedziała, czy mówić o wszystkim Elijahy. Był przecież w domu i mogła do niego w każdej chwili iść i zrzucić ciężar. Kochała najstarszego brata, ufała mu bezgranicznie i wiedziała, że brunet znajdzie rozwiązanie jak zawsze. Niestety coś ją blokowało. Jakiś głos w głowie twierdził, że lepiej nie siać paniki.

Odstawiła pustą szklankę i pobiegła wampirzym tempem na piętro, po czym bez pukania wtargnęła do pokoju nastoletniej wiedźmy. Nie przepadała za nią. Uznawała za zbytek, ale Klaus widział w czarownicy potencjał do utrzymania władzy. Rebekah wolała nie przeciwstawiać się bratu, dlatego nie sugerowała pozbycia się Daviny, mimo że miała na to ochotę.

Młoda Claire przerwała swoją czynność, jaką było malowanie obrazu i poczuła nasilającą się złość. Gardziła Pierwotną, gardziła nimi wszystkimi, a ta bezczelna istota naruszyła jej sanktuarium bez najmniejszego uprzedzenia.

Dziewczyna postanowiła gorąco powitać jasnowłosą i we wrogim geście skierowała na nią swoją dłoń. Wampirzyca uniosła się kilka centymetrów nad podłogą i została przyszpilona do ściany przy akompaniamencie trzaskających drzwi.

- Skończyłaś się popisywać, wiedźmo? – syknęła wampirzyca, wyraźnie rozczarowana postawą Daviny.

- Po co tu przyszłaś? Nie jesteś mile widziana – oznajmiła zimno nastolatka.

- Nie lubimy się, ale jedynym powodem, dla którego upadłam tak nisko, żeby przychodzić do ciebie jest Colline – odpowiedziała Mikaelson, a Davina dopiero na dźwięk imienia bliskiej jej serca osoby odpuściła.

- Co się stało? – zapytała rzeczowo szatynka.

- Collie najprawdopodobniej zaginęła – blondynka od razu przeszła do konkretów. Wiedźma zmarszczyła brwi, powątpiewając w słowa Pierwotnej. Nie ufała żadnemu z Mikaelsonów.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Zawsze jesteś taka nieprzytomna? – Rebekah była lekko podirytowana. Nie rozmawiała z młodą Claire z grzeczności i udawanie sympatycznej kosztowało ją sporo wysiłku – Colline zaginęła – powtórzyła z większym naciskiem – Poszła spotkać się z Hayley, tym wilkołakiem i nie dotarła na miejsce – dodała.

- Skąd wiesz? – Davina wciąż pozostawała niepewna.

- Wilczyca złożyła nam wizytę i przedstawiła sprawę. Teraz na własną rękę szuka Collie, dlatego my musimy zlokalizować ją pierwsze – zadecydowała.

- My? – prychnęła szatynka.

- Nie zmuszaj mnie do używania przemocy – burknęła wampirzyca i podeszła do biblioteczki usytuowanej w rogu pokoju.

- Mogę wiedzieć, co robisz? – sama obecność panny Mikaelson działała nastolatce na nerwy, a co dopiero fakt, że właśnie brała po kolei do ręki każdą z książek.

- Szukam księgi zaklęć, czy czegoś takiego – odparła Pierwotna, nie przerywając czynności – Użyjesz swojej magii, by znaleźć tę wariatkę.

- Collie nie jest wariatką – syknęła czarownica. Nie w smak jej było obrażanie starszej ''siostry''.

- Mówimy o tej samej dziewczynie, która ostatnio dąży do pobicia rekordu w zabiciu niewinnych? – zadrwiła w odpowiedzi blondynka.

- Akceptuje ją taką, jaka jest – oznajmiła młoda Claire.

- To zaakceptuj również, że nasza kumpela jest psychiczna.

- Nawet jeśli, to wyjaśnia, czemu tak dobrze się z wami dogaduje – dogryzła jej nastolatka.

- Radzę ci się zamknąć i przygotowywać do rzucenia zaklęcia lokalizacyjnego – Rebekah odwróciła się z jadowitym uśmiechem. Davina zrobiła wielkie oczy.

- Nie potrafię tego zaklęcia – wyznała.

- Nie żartuj sobie – przerwała jej Pierwotna – Ponoć płynie w tobie moc trzech czarownic ze żniw, zatem nie udawaj, że nie potrafisz rzucić prostego czaru.

- Problem w tym, że nie umiem – powtórzyła szatynka – Mimo że podchodzi pod podstawy, nie opanowałam tego zaklęcia.

- Jesteś bezużyteczna – skwitowała wampirzyca z niezadowoleniem – Musimy ją znaleźć, zanim Klaus wróci i dowie się, że jego ulubiona sojuszniczka zniknęła. Nie będę się godzić na sztyletowanie tylko dlatego, że zawodzisz jako przedstawicielka własnego gatunku – targała nią coraz większa irytacja.

- Wydaje ci się, że możesz tak po prostu tutaj wejść i wydawać mi rozkazy? – wiedźma straciła cierpliwość i uniosła rękę w górę. Niewidzialna siła uniosła Rebekę do góry i rzuciła o ścianę – Najwyraźniej się przeliczyłaś – otworzyła bezdotykowo drzwi i wywaliła Pierwotną za próg.

Wściekła blondynka stłumiła ochotę wyważenia drzwi pokoju czarownicy i postanowiła dopuścić do siebie ostateczne rozwiązanie. Musiała powiedzieć Elijahy...

***

Jej starszy brat spędzał dużo czasu w salonie, a przynajmniej dopóki nie musiał temperować Klausa i jego wybryków. Cała rodzina korzystała z nieobecności hybrydy, ale wszyscy wiedzieli, że ta sielanka nie będzie trwać wiecznie.

Rebece było głupio przeszkadzać brunetowi w lekturze, a właściwie zakłócać jego czas wolny, ale nie miała wyboru. Dwukrotnie poniosła klęskę podczas prób dogadania się zarówno z Hayley jak i Daviną i jak zwykle to jej rogaty charakter grał pierwsze skrzypce. Dla Colline zachowanie Pierwotnej było w granicach tolerancji i to z panną Bellworte wampirzyca miała najlepszy kontakt. Celem blondynki było rozwijanie tej relacji, dlatego tak jej zależało na odnalezieniu Collie. Plus, miała nadzieję na uniknięcie kłótni z Klausem.

- Kolejny odcinek z serii ''Wampirzy klub książki'' – skomentowała półżartem i usiadła naprzeciw brata.

- Czymże zasłużyłem sobie na twoją obecność, siostro? – Elijah na chwilę odwrócił wzrok od książki.

- Potrzebuję pogadać – westchnęła.

- O co chodzi? – brunet zamknął książkę i skierował swe oczy na Pierwotną.

- Oboje korzystamy z okazji, że Nika nie ma w domu i wolałabym to kontynuować, lecz pewien problem mi na to nie pozwala – zaczęła.

- Problem? – Najstarszy uniósł brwi – Czyżbyś zaskarbiła sobie czyjąś nieprzychylność? – spytał jednoznacznie. Nie zdziwiłoby go zbytnio, gdyby dziewczyna potwierdziła jego pytanie. Podobnie jak Klaus, Rebekah była porywcza, złośliwa i arogancka. W zasadzie, należałoby wpierw spytać, kto w ogóle w tej rodzinie był do rany przyłóż. Niestety nikt.

- Owszem. Jednej wilczycy i jednej wiedźmy, ale nie w tym rzecz, Elijah – ucięła, dając do zrozumienia, że jej nieporozumienia z innymi to najmniejszy kłopot.

- Nie krępuj się – zachęcił ją skinieniem głowy.

- Wygląda na to, że Colline zniknęła – wypaliła bez ogródek. Brunet przetworzył informację, marszcząc lekko brwi.

- Nie rozumiem – nie zamierzał ukrywać oznak zdziwienia – Rozmawiałem z nią dzisiaj i wspominała o tym, że chciała wyprostować relacje z Marcelem. Nie zwierzała się, że zamierza gdzieś wyjść – Elijah podzielił się swoimi spostrzeżeniami.

- Była umówiona z przyjaciółką. Przypadkiem się o tym dowiedziałam – odparła blondynka.

- Przypadkiem?

- Zaiste, że Colline próbowała się pogodzić z Marcelem. Poniosła porażkę – wyjaśniła smutno. Nie rozumiała, czemu Gerard przedkłada armię nad hybrydę. Powtarzał, że ją kocha, ale nie było po nim tego widać.

- Skąd o tym wiesz?

- Słyszałam ich rozmowę, a raczej kłótnię – odpowiedziała – Collie proponowała Marcelowi wspólne wyjście, ale on odmówił, tłumacząc się tym, że jego ludzie go potrzebują – prychnęła, pełna złości w stosunku do ciemnoskórego - Zranił ją, bo gdy poszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku, pozycja leżąca i butelka wina w dłoni przeczyły temu, że nie było jej przykro.

- Cóż za hipokryzja – prychnął wampir – Marcellus skarżył się, że nigdy nie czuł się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny, a jednocześnie odtrąca najbliższą osobę w jego życiu – Najstarszy nie tłumił swojej pogardy – Dobrze. Co to ma wszystko wspólnego z jej rzekomym zaginięciem? – wtrącił.

- Poniekąd wiele – zauważyła Rebekah – Może gdyby nie miała scysji z Marcelem, nie poszłaby w miasto w celu odreagowania, a tym samym nie przepadłaby bez śladu.

- Trafna myśl – zgodził się Elijah – Coraz częściej odnoszę wrażenie, że Marcel na tę dziewczynę nie zasługuje – dodał – Wnioskuję, że panna Bellworte nie dotarła na miejsce spotkania? – zgadywał.

- Najwidoczniej – kiwnęła głową – Jej przyjaciółka wilkołaczyca zrobiła nam nalot, z miejsca zarzucając, że mamy coś wspólnego z tym wszystkim – prychnęła – Nie udało nam się dojść do porozumienia, zatem poszłam do małej wiedźmy. Ona też okazała się bezużyteczna.

- Czy Kol nie próbował się z nią ostatnio kontaktować? – mruknął brunet.

- Z tego, co mówiła, nasz brat chwilowo wybił sobie ją z głowy – oznajmiła – Co oczywiście nie wyklucza go z kręgu podejrzanych.

- Niestety muszę się z tobą zgodzić – westchnął ciężko – Kol byłby w stanie porwać pannę Bellworte, jeśli miałby w tym jakiś cel – Elijah wyciągnął komórkę.

- Co zamierzasz? – spytała go siostra.

- Zadzwonić do niego – odparł, wybierając numer.

- Elijah – po drugiej stronie rozległ się głos młodego Mikaelsona. Brunet bez wahania przełączył na tryb głośnomówiący – Czyżby wydarzyło się coś spektakularnego, a może ktoś umarł? Inaczej nie próbowałbyś nawiązać kontaktu – prychnął.

- Mnie też miło cię słyszeć, bracie – Najstarszy uśmiechnął się cierpko – Odstawmy negatywne nastawienie na bok i pogadajmy jak rodzina – dodał.

- Zatem mów – po głosie szatyna nie było cienia zainteresowania. Chyba tylko z braku laku się jeszcze nie rozłączył.

- Colline zniknęła. Wiesz cos na ten temat? – zapytał konkretnie. Odpowiedział mu szyderczy śmiech.

- Pomyślmy – Kol ochłonął – Miałbym się narazić na niezadowolenie Nika i porwać jego ulubioną zabawkę? – zakpił – Toby oznaczało, że w tym momencie upajam się towarzystwem Collie Jollie i spijam krew z jej słodkich ust – kontynuował – Żałuję, ale tak nie jest i zabrakło mi jej wśród tej hordy martwych kokietek – zakończył, na co Rebekah przewróciła oczami.

- Jesteś na głośnomówiącym, debilu – rzuciła.

- Wow, rodzinka w komplecie – zaśmiał się – Co u ciebie słychać, siostrzyczko? Dalej przytakujesz Nikowi i ślinisz się do Marcellusa?

- Kol, zlituj się – przerwał mu Elijah – Sprawa jest poważna. Colline przepadła i nie wiemy, co się stało.

- Powtarzam się, ale nie mam z tym nic wspólnego. Nie jestem głupi, mimo że mnie za takiego uważacie – syknął.

- Zrozumieliśmy. I nikt cię nie uważa za głupiego – wtrącił brunet.

- Będę udawał, że to prawda – drwił szatyn – Wybaczcie, ale jestem trochę zajęty – w tle dało się słychać odgłos pożywiania się.

- Kol, gdziekolwiek jesteś, nie zwracaj na siebie niepotrzebnej uwagi – poprosił Elijah.

- Collie nie ma i nie masz kogo pouczać? – burknął.

- Skarżyła ci się? – Najstarszy spodziewał się tego po szatynce.

- Mówiła, że za bardzo ingerujesz w jej styl polowania – przyznał.

- Jeśli zostawia zwłoki na widoku, to niesie to ze sobą konsekwencje w postaci zdemaskowania – odparł Pierwotny – Panna Bellworte jest impulsywna – dodał.

- Dzięki temu jest boska – rzucił Kol ze śmiechem – Koniec pogawędki. Nigdy ich nie lubiłem – rozłączył się.

Rebekah wstała z kanapy i podeszła do barku. Wyciągnęła szklankę i napełniła ją Bourbonem. Bez słowa wychyliła całą zawartość i spojrzała znacząco na Elijahę. Tak naprawdę, wersja Kola wcale ich nie uspokoiła. Może i nie miał nic wspólnego ze zniknięciem Colline, ale zawsze mógł kłamać. Z całej rodziny, był najmniej godny zaufania.

- Nie wiem, czy się cieszyć, czy nie – skomentowała blondynka.

- Kol chociaż raz jest w miarę grzeczny. Uznajmy to za sukces – odparł brunet – Zgaduję, że kontakt z Colline jest nieosiągalny?

- Nie odbiera. Ani ode mnie, ani od wilczycy, ani od nikogo – potwierdziła – Zaczynam się trochę martwić. Polubiłam ją, a jeśli nie żyje to...

- Zachowajmy te czarne myśli na inny czas – Elijah zareagował gwałtownie – Panna Bellworte jest pierwszą wampirzycą stworzoną z własnej krwi i pierwszą aberracją hybrydy. Mogła stać się celem tych, którzy stoją na straży równowagi w naturze – podniósł się z miejsca.

- Myślisz, że wiedźmy ją porwały? – spytała wampirzyca.

- Nie możemy tego wykluczyć – brunet chodził po pokoju, chowając jedną z dłoni do kieszeni czarnej marynarki – Środowisko czarownic nigdy nie darzyło naszej rodziny sympatią, zatem mogli uprowadzić Colline z naszego powodu – dodał.

- To idiotyczne – prychnęła blondynka – Ich moc jest bezużyteczna, dopóki mała wiedźma nie przekaże magii przodkom – zauważyła.

- Chyba że mamy do czynienia z innymi siłami, niż sabat z Francuskiej dzielnicy – Elijah spojrzał porozumiewawczo na siostrę.

- Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to ten świr Tunde.

- To niemożliwe. Widzieliśmy z Niklausem jego śmierć – w tej kwestii Pierwotny był sceptyczny.

- Co robimy? – założyła ręce na biodra.

- Musimy powiadomić Marcela.

- O nie – parsknęła.

- I Klausa.

- Jeszcze gorzej – jęknęła.

- Rebeko, nie możemy ukrywać problemu i udawać, że wszystko jest w porządku. Ja dzwonię do naszego brata, a ty postaraj się jak najdelikatniej poinformować Marcellusa.

- Szczerze, to wątpię, że się tym przejmie – burknęła blondynka.

- Marcellus, czy Niklaus?

- Obaj – prychnęła – Ok, mogę mu powiedzieć, ale jeśli usłyszę, że jego ludzie go potrzebują bardziej, nie będę zaskoczona – wyszła wampirzym tempem z pokoju. Elijah bezzwłocznie wybrał numer blondyna i przyłożył telefon do ucha. Dość długo czekał na połączenie.

- No proszę. Mój brat do mnie dzwoni. Wzruszyłem się – hybryda zawsze miała specyficzne sposoby przywitania się.

- Jestem rad, że humor ci dopisuje, Niklausie. Jak mniemam, spotkanie z panną Forbes przebiegło pomyślnie? – odparł czarnowłosy.

- Nie zaprzeczę – potwierdził z charakterystyczną pewnością siebie – Dzwonisz w konkretnym celu, czy doskwiera ci brak brata, Elijah? – zapytał z nutą jadu. Nie tak dawno się przecież pokłócili. Właściwie, Najstarszy nie zgodził się z bratem, co tamten uznał za zdradę.

- Nie umniejszając atrakcyjności płynącej z twojego towarzystwa, w istocie nie dzwonię bez powodu. Colline zniknęła w tajemniczych okolicznościach – wyjawił. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Nawet przez telefon dało się wyczuć niezadowolenie, które ogarnęło blondyna.

- Co to znaczy, że zniknęła? – warknął mieszaniec.

- Sądząc po twoim głosie, sytuacja jest ci obca, albo wyśmienicie udajesz – Elijah zbyt dobrze znał brata, żeby nie rozważać drugiej opcji.

- Podejrzewasz mnie dla zasady, Elijah? Urocze – zakpił – Niestety, byłem zajęty – dodał z udawanym żalem – Co to znaczy, że zniknęła? – ponowił swoje pytanie.

- Z nieoficjalnych źródeł wiem, że miała się spotkać z przyjaciółką i nie dotarła na miejsce – odpowiedział czarnooki.

- Cholera jasna – syknął Klaus – Nawet na chwilę nie mogę spuścić mojej sługi z oka.

- Wzorowo się o niej wyrażasz, bracie – zironizował brunet.

- Cóż, słodka Colline traktuje nasz sojusz jako niewygodny obowiązek i wielokrotnie nazywa się sługą – zaśmiał się Pierwotny.

- Jej odczucia są zrozumiałe. Wymogłeś na niej posłuszeństwo, pod groźbą zabicia jej przyjaciółki – mruknął wampir. W dalszym ciągu liczył na to, że panna Bellworte pomoże Klausowi odnaleźć jego odkupienie, a ich relacja nie była najlepsza. Blondyn oczekiwał od dziewczyny pełnej lojalności, traktując ją jak swoją własność, a Colline była temu, zresztą słusznie, przeciwna. Wizja tego, że ta dwójka wariatów mogła się dogadać była odległa, kiedy Niklaus zachowywał się jak... cóż, Niklaus – W każdym razie, wyruszam na poszukiwania Colline. Daj znać, gdybyś chciał dołączyć – oznajmił.

- Zmierzam w kierunku miasta. Będę niedługo. Jeśli dojdzie do rozlewu krwi, zostaw coś dla mnie – okazał chęć uczestnictwa w poszukiwaniach i się rozłączył. Elijah był zadowolony z reakcji brata. Istniała jeszcze szansa, że będzie mu na szatynce zależeć.

Niestety, Colline znalazła sobie inny obiekt zainteresowania, a Pierwotny ślepy nie był. Zawarł z nią przyjaźń, ale jej to nie wystarczało. Zresztą nie tylko jej. Między nim a hybrydą często dochodziło do narastającego napięcia. Panna Bellworte była w typie Elijahy, a Elijah był w typie panny Bellworte. Dobrze się dogadywali i rodziła się między nimi chemia, której brunet był świadomy, ale robił wszystko, żeby nie postrzegać dziewczyny jako obiektu pożądania i robił to wyłącznie ze względu na brata.

Jeśli Colline mogła być wybawieniem dla Klausa, Najstarszy był gotów się poświęcić. Szkoda tylko, że granica przyzwoitości była coraz cieńsza i bruneta nie raz kusiło, żeby szatynkę pocałować, ale wtedy na pocałunku by się nie skończyło, a to był już nieodwracalny krok w stronę zaprzepaszczenia szansy na odkupienie Niklausa. Przynajmniej zdaniem Elijahy.

Frustracja autorki: Elijah, ty debilu! Znęcasz się nad Collie, a Klaus jest chujowym argumentem! :<

***

Dopóki bateria mi nie padła, miałam jeszcze okazję obserwować upływ czasu. Dłużył się jednocześnie i pędził, okropnie mnie denerwując.

Ponosiłam porażkę za porażką, próbując się wydostać z tego cholernego kręgu. Nie mogłam go przerwać, nie mogłam tej soli rozpuścić, a się starałam. Krew z nadgryzionego nadgarstka skapywała na białe, sypkie linie, ale zamiast je rozmiękczać, wsiąkała w nie w asyście głośnego syknięcia.

Ten fakt mnie lekko zdołował, bo oczekiwałam po swojej krwi czegoś więcej. Miała właściwości dwóch gatunków, a nie okazała się pomocna. Liczyłam, że mieszanka wampiryzmu i wilkołactwa będzie w stanie przełamać barierę. Tak się nie stało.

W ciągu godziny kilkukrotnie zwymiotowałam posoką, a z każdym zwracaniem pożywienia robiłam się osłabiona. Podejrzewałam, że Tunde rzucił na mnie czar, który miał zmuszać do torsji, bo dzięki utracie krwi traciłam siły.

Nie wiem jak długo to potrwa, ale jak tak dalej pójdzie, to wyschnę i się zmumifikuję, a tego bym nie chciała. Jak ja będę wyglądać, jak przyjdzie ekipa ratunkowa? Jak szpetna kukła? Co to, to nie!

Leżę teraz w tej pułapce, zmęczona seriami gwałtownych mdłości. Skupiam wzrok na migającej lampce na suficie. Ona jako jedyna mi towarzyszy.

Wykorzystałam wszystkie możliwe sposoby skontaktowania się z bliskimi. Zadzwonić nie mogę, wysłać wiadomości też nie. Ani wprowadzić się w stan nieprzytomności, by spróbować nawiązać kontakt z Daviną. Sama sobie karku nie połamię, to po pierwsze. Poza tym, magia kręgu zabezpiecza przed takimi rozwiązaniami. Internet nie działa i nie ma tu żywej duszy. Minęła godzina, a plułam krwią kilka razy i źle to wpływa zarówno na moje samopoczucie jak i organizm. Nie mam siły, ale boję się zasnąć w obawie, że już się nie obudzę. Pragnienie zaczyna mi wiercić dziurę w mózgu. W akcie desperacji przykładam skrwawiony nadgarstek do ust i próbuję oszukać samą siebie. Dać iluzję potrzebnego pokarmu, by przynajmniej o głodzie nie myśleć.

Może mój los nie jest przesądzony? Hayley musiała się zorientować, że coś jest nie tak i na bank do mnie wydzwania. A to, że ten głupi krąg zakłóca połączenie, to to już druga sprawa. Skoro mam tutaj tak leżeć, to sobie chociaż muzyki posłucham?

Wyciągnęłam poplątane słuchawki z kieszeni spodni i podpięłam je do telefonu. Wnet usłyszałam znajome dźwięki mojej ulubionej playlisty i pierwszy raz od dawna postanowiłam słuchać każdego utworu. Bez przełączania. Co mi szkodzi, skoro i tak mogę umrzeć?

***

Rebekah w bojowym nastroju wtargnęła do klubu, skupiając na sobie spojrzenia wampirów. Zerknęła na nich z pogardą i natychmiast znalazła się przy mężczyźnie, którego kiedyś kochała.

- Zamierasz spędzać całe dnie w tej zatęchłej dziurze, bo nie możesz znieść myśli, że nie jesteś już władcą? – nigdy nie bawiła się w konwenanse.

- A co według ciebie mam robić? – Marcel spojrzał na nią mętnie – Przygotowuję plan odbicia mojego królestwa, zatem potrzebuję ciszy i spokoju.

- I Bourbona, co? – rzuciła z przekąsem – Będziesz musiał zmienić obiekt zainteresowania – spoważniała.

- Coś się stało? – zmarszczył brwi.

- Nie widzę sensu, by o tym rozmawiać w towarzystwie tych nieudaczników – uśmiechnęła się złośliwie. Gerard popatrzył na Pierwotną z niechęcią, ale posłusznie wyszedł za nią z podziemi.

- Ci nieudacznicy narażali swoje życie, żeby pokonać Klausa – przypomniał jej.

- Bez znaczenia – ucięła – Najwidoczniej muszą być nieudacznikami, skoro musisz ich non stop pilnować – wbiła szpilkę.

- Słyszałaś moją rozmowę z Collie – zgadł.

- I trzymam jej stronę, co dowodzi tego, że jesteś idiotą – założyła ręce na siebie.

- Bekah, nie wtrącaj się między mnie i Collie – warknął – Sami musimy dojść do porozumienia.

- Ona próbowała, a ty ją spławiłeś, czyli wina leży po twojej stronie – blondynka w dalszym ciągu broniła szatynki – Nawet nie próbuj zaprzeczać – nie dała mu dojść do słowa.

- Jesteś mediatorką w naszym konflikcie? – zadrwił – Sam muszę z nią porozmawiać. Może i zareagowałem zbyt szorstko, ale naprawdę nie mam nastroju na żadne wyjścia. Niestety Collie jest wystarczająco samolubna, by tego nie rozumieć.

- Chciała z tobą spędzić czas, a ty jej odmówiłeś, po raz kolejny wybierając swoich ludzi. Kto tu jest samolubny? – zaatakowała go – Znam cię nie od dziś i wiem, kiedy popełniasz błędy. Odtrącanie Colline jest jednym z nich – skwitowała. Marcel bił się z myślami.

- Nie odtrącam jej. Nigdy – zanegował.

- Wygląda to inaczej – uniosła brwi – Nie daruję ci, jeśli ją zaniedbasz – zagroziła.

- Polubiłaś ją – uśmiechnął się.

- Tak, jak moi bracia – dodała, a ciemnoskóremu zrzedła mina.

- Ona ich też, skoro z nimi spiskowała – rzucił jadowicie.

- Obudź się – syknęła – Nie miała wyjścia, a ty ją z tego powodu traktujesz jak trędowatą – Pierwotna była zła – Nie muszę ci chyba przypominać, jak bezkompromisowi bywają Pierwotni?

- Potrzebuję czasu, żeby to poukładać – westchnął.

- A co, jeśli go nie masz? – spytała blondynka.

- Słucham? – nie rozumiał.

- Colline poszła się spotkać z przyjaciółka wilczycą i nie dotarła na miejsce. Zniknęła, porwali ją, może torturują – relacjonowała – W takich okolicznościach też potrzebujesz czasu? Czy zachowasz się jak mężczyzna, którego kochałam, taki, który troszczy się o najbliższych i wybacza im ich błędy? – uderzyła w jego serce. Poczuł nagły niepokój. Kochał Colline jak własną córkę, nie wyobrażał sobie jej stracić i uświadomił sobie, że Rebekah ma rację. Życie, nawet wampirze, jest za krótkie na kłótnie o błahostki, a Collie choć była problematyczna, to przecież ją akceptował całym sercem. Nigdy nie umiał jej tego powiedzieć, nigdy nie mógł dobrać słów i dlatego wyglądało to, jakby go nie obchodziła.

A chciał ją chronić, chciał przychylić nieba, ale dziewczyna nie była jednostką, która go potrzebowała. Miał pod sobą armię wiernych bestii i im również musiał okazywać wsparcie. Hybryda nie lubiła się dzielić, w szczególności, że nigdy ludzi Marcela nie lubiła. Jej zdaniem mogliby się obyć bez sługusów, ale Gerard zbyt mocno kochał władzę. Tworzyło to szereg nieporozumień między nimi, a Marcel coraz częściej nie wiedział, co ma myśleć.

Dla bezpieczeństwa namówił Martina do zaprzyjaźnienia się z Collie. By oszczędzić jej, w jego mniemaniu cierpień, ukrywał prawdę, że jest ona wilkołakiem. Próbował zapobiec przemianie w wampira, bo bał się, że najmroczniejsze demony dziewczyny ujrzą światło dzienne. Robił to z troski, ale nigdy nie zapytał szatynki, czy to jest to, czego oczekuje. Wolał mieć kontrolę, niż pozwalać Colline dokonywać wyborów. A odkąd Klaus przejął władzę, a sekrety panny Bellworte wyszły na jaw, boczył się na dziewczynę za to, że go zdradziła. Chciał naprawić stosunki, ale rany były zbyt świeże do zabliźnienia się. Nie w smak mu było przyspieszanie pojednania, w dodatku propozycja hybrydy go zaskoczyła. Dawno nie robili nic razem i marzył o takim wspólnym wieczorze, ale niebieskooka wybrała zły moment. Był w środku konspiracji, zresztą nie tylko on, bo doskonale wiedział, że blondyn zmusza ją do stania po stronie Mikaelsonów. Wszystko się komplikowało, a Collie dodatkowo nastawiała Davinę przeciwko niemu. Nietrudno zgadnąć, że starsza ''siostra'' była dla małej wiedźmy większym autorytetem, niż przyjaciel, który ukrywał ją na strychu opuszczonego kościoła.

Jednakże, kiedy Rebekah wypowiedziała zdanie ''Colline zniknęła'', wszystko przestało mieć znaczenie. Jej zachowanie, spisek z Pierwotnymi, podżeganie do buntu, zabójstwo Roxa i Diego, a nawet romans z Klausem, którego też nie mógł przeboleć. Wszystko to straciło sens i jedynym, co zagościło w sercu byłego Króla Nowego Orelanu był strach. Strach o jego najukochańszą Collie, tę, którą tak bardzo bał się stracić. Mógł jej wybaczyć wszystko i za wszelką cenę naprawić ich relacje, byleby tylko się odnalazła. Cała i zdrowa...

- Ktokolwiek ośmielił się ją tknąć, może już sobie kopać grób – Marcel przerwał milczenie – Moi ludzie przetrząsną całe miasto – cofnął się, by zwołać swoich.

- Zaczekaj – Pierwotna złapała go za ramię – Elijah zadzwonił do Klausa. Mam nadzieję, że Nik się tu zjawi. Cokolwiek myślisz, współpraca to najskuteczniejszy sposób – dodała, widząc powątpiewającą minę czarnookiego.

- Skoro już zrobił z niej swoją zabawkę, to lepiej dla niego, żeby był już w drodze do miasta – warknął Gerard, niechętnie przyznając Rebece rację. Wspólnie więcej zdziałają.

- Wiem, że nie chcesz o tym słyszeć, ale Nikowi na niej zależy, tylko głośno tego nie powie – mruknęła blondynka i oboje wampirzym tempem pobiegli do salonu.

***

Wsłuchiwałam się w kolejną nutkę, podśpiewując tekst piosenki. Mogłam skupić myśli na czymś innym i głód aż tak bardzo mi nie ciążył. Ta beztroska będzie zapewne trwać, dopóki bateria w komórce nie padnie.

- Jak na kogoś, kto niebawem umrze, średnio się tym przejmujesz – mój relaks przerwał jakiś kobiecy głos. Zapauzowałam playlistę, podniosłam się do siadu i popatrzyłam na niespodziewaną towarzyszkę. Okazała się nią wysoka, smukła kobieta o porcelanowej cerze i bujnych, falowanych rudych włosach. Zerkała na mnie ni to z ciekawością, ni to odrazą. Wyczuwałam magiczną aurę, czyli kobieta była czarownicą.

- Nie mam siły wpadać w panikę – odpowiedziałam – I nie mam ochoty na towarzystwo – dodałam.

- Być może pochopnie uważasz mnie za wroga – nie zraziła się moją postawą i podeszłam bliżej.

- Pochopnie? – zadrwiłam, podnosząc się do pozycji stojącej. Może i byłam osłabiona, ale nie pozwolę wiedźmie patrzeć na mnie z góry – Jesteś czarownicą, a ja przez jednego z waszych zostałam tu uwięziona – uśmiechnęłam się sztucznie.

- Mamy obowiązek strzec praw natury, a ty jesteś wynaturzeniem – odrzekła ze stoickim spokojem.

- Zaczyna się – przewróciłam oczami – Tylko dlatego, że zmieniłam się za pomocą magii, będę teraz nazywana dziwadłem i przetrzymywana w kręgu z soli? – rozłożyłam ręce – Kim ty w ogóle jesteś? – mruknęłam.

- Mam na imię Genevieve – przedstawiła się – I mam dla ciebie propozycję – uśmiechnęła się.

- Tunde nie ma głowy i wysłał ciebie w roli negocjatorki? – jak jestem głodna, to jestem wredna.

- Jest przeciwny naszej konfrontacji, a ja jestem zdania, że możemy iść na kompromis – odpowiedziała.

- Wow – prychnęłam – I z tego powodu mam cię wysłuchać, tia?

- Rozumiem twoje nastawienie, ale...

- Chuja rozumiesz – przerwałam jej, wracając do siadu.

- Jestem gotowa cię wypuścić, jeśli mi powiesz, gdzie jest Davina Claire – podała swoją ofertę – Na twoim miejscu przestałabym się popisywać i dobrze to rozważyła – powiało od niej chłodem – Przodkowie wiedzą, że jesteś dla niej bliską osobą i na pewno znasz jej położenie – dodała.

- Tak? – wydęłam usta – Co jeszcze przodkowie wiedzą? Jaki kolor majtek mam na sobie? – zapytałam.

- Raczej ich to nie interesuje – nie była skora do żartów – Daję ci ostatnią szansę. Powiedz, gdzie jest Davina, a darujemy ci życie i zwrócimy wolność – nie ustępowała.

- Nie pozwolę wam jej tknąć – syknęłam.

- Davina jest nam potrzebna, ale nie zamierzamy jej skrzywdzić – próbowała mnie uspokoić.

- Nie kłam, suko – wycedziłam przez zęby. Rudowłosej musiało się to nie spodobać, bo uniosła w górę dłoń i zafundowała mi smażenie mózgu. Wydzierałam się w niebogłosy, zwijając na ziemi z bólu.

- Masz niewyparzony język – oceniła z pogardą i podeszła kilka kroków bliżej. Odgłos stukania jej czarnych kozaków rozniósł się echem po całym magazynie – Mimo wszystko, nie winię cię. Nie można oczekiwać klasy po gatunkowej aberracji – uśmiechnęła się zjadliwie, eksponując pomalowane na jaskrawą czerwień usta.

- Po co mi klasa – ledwo podniosłam się do pozycji stojącej – Kiedy stąd wyjdę, przegryzę ci gardło i obedrę ze skóry – znalazłam w sobie jeszcze trochę siły, by obnażyć oblicze bestii.

- Wątpię – odsunęła się – Próbowałam po dobroci, ale skoro nie chcesz współpracować, wyduszę to z ciebie siłą – ułożyła dłonie w dziwny sposób i zaczęła wypowiadać jakieś niezrozumiałe słowa. Poskutkowało to tym, że poczułam łamanie w kościach. Wszystkie kończyny mi się wykrzywiły, a z ust zaczęła kapać czarna krew. Elektryzujący ból przepływał przez mój kręgosłup i trzęsłam się w agonii.

- Zmieniasz zdanie i powiesz, gdzie jest Davina Claire? – spytała Genevieve.

- Idź do diabła – wysyczałam i czarownica skręciła mi kark. Wszystko zasnuło się ciemnością.

***

Rodzina Mikaelsonów podzieliła się poszukiwaniami. Elijah z Klausem przeszukała zachodnią część Nowego Orleanu, a Rebekah i Marcel wschodnią. Północ i południe patrolowali ludzie Marcela, a także słudzy mieszańca, którym kulturalnie dał on do zrozumienia, że jeśli coś przeoczą, zostaną nakarmieni własnymi gałkami ocznymi.

Minęła godzina, a po Colline nie było śladu. Cała czwórka wróciła chwilowo do rezydencji, by opracować nowy plan działania. Każdy na swój sposób radził sobie z niepowodzeniem misji poszukiwawczej. Blondyn i ciemnoskóry opróżniali butelkę Bourbona, Najstarszy dzielił się spostrzeżeniami typu, kto mógłby pannę Bellworte porwać i dlaczego, a Pierwotna ponawiała kontakt z szatynką, ani na chwilę nie odrywając komórki od ucha. Liczyła, że dziewczyna w końcu odbierze i nie traciła nadziei.

- Jeśli umknie wam najmniejszy szczegół dotyczący tego, gdzie mogła przepaść, śmierć będzie najmniejszym z waszych problemów – Klaus po raz kolejny w niezawodny sposób pokazał swoją kulturę. Miał jednak swoje powody. Colline była jego najlepszą sojuszniczką, poza tym żywił nadzieję na ich pojednanie. Lubił dziewczynę, nawet bardzo i najzwyczajniej w świecie się o nią niepokoił, a warto wspomnieć, że niesławny Klaus Mikaelson rzadko się martwił o kogokolwiek, kto nie należał do jego rodziny.

- W ten sposób nie zaskarbisz sobie ich przychylności – wtrącił Marcel.

- Mam gdzieś ich przychylność – prychnął Pierwotny – Mają mi służyć, a ich aprobata to sprawa drugorzędna – dodał – Niech wiedzą, co ich czeka, jeśli okażą się bezużyteczni – upił łyk alkoholu.

- Nerwy nic nie wskórają – mruknął Elijah – Oficjalnie panny Bellworte nie ma od kilku godzin. a to oznacza, że została gdzieś uwięziona.

- To może zgłosimy zaginięcie na policji? – zironizował Klaus.

- Może pozwolisz mi dokończyć, bracie? – brunet uśmiechnął się cierpko – Skoro jej nieobecność się przedłuża i nie odbiera telefonu, wszystko wskazuje na to, że została porwana i uwięziona.

- Toby wyjaśniało, czemu cały czas pojawia się informacja, że numer jest poza zasięgiem – relacjonowała blondynka, bezustannie usiłując się połączyć z dziewczyną.

- Czyli telefon ma włączony – zauważył Marcel – Gdyby jej go zniszczyli, nie byłoby żadnego sygnału. Znam Collie i wiem, że zawsze ma przy sobie komórkę. Gdziekolwiek teraz jest, może widzi, że próbujemy się z nią skontaktować, tylko nie ma możliwości odebrać.

- W takim razie, co zakłóca połączenie? – rzucił Klaus.

- Uwięzili ją w magazynie? Trumnie? – zgadywała Rebekah.

- Raczej nie – zaprzeczył brunet i wszyscy na niego spojrzeli – Jeśli ktoś ją uprowadził, nie byłby na tyle głupi, żeby zostawiać jej komórkę. W jakimkolwiek miejscu ją przetrzymuje, zakłóca ono możliwość kontaktu.

- Czyli co? – Marcel chciał koniecznie wiedzieć więcej.

- Czyli ktoś celowo zostawił jej urządzenie do komunikacji, bo wiedział, że w miejscu przetrzymywania będzie bezużyteczne – sprecyzował Elijah.

- Jest jednocześnie w zamknięciu i na wolności – zrozumiała blondynka.

- Przestańcie mówić szyframi – zirytował się czarnoskóry.

- Została uwięziona w otwartej przestrzeni. Nie jest związana, ani zakneblowana, a nawet poza miastem, nawet w lesie byłby zasięg – wyjaśnił Najstarszy – Mamy do czynienia z magią – popatrzył znacząco na resztę.

- Chodzi ci o kręg, który ostatnio widzieliśmy podczas spotkania z Papą Tunde? – blondyn zacisnął szczękę.

- Kim jest Papa Tunde? – spytał Marcel.

- Bardzo potężnym czarownikiem, z którym mamy zatargi – odpowiedział Elijah, posyłając bratu spojrzenie, które tylko on mógł zrozumieć. Sam fakt, że ten szaleniec mógł powrócić był niepokojący. W szczególności, że był martwy i tylko przodkowie mogli go wskrzesić.

- Po co miałby porwać Colline? – Gerard nie krył złości. Pierwotni nie mówili mu o wszystkim.

- Colline nie ma tu nic do rzeczy – skłamała Rebekah. Marcel nie mógł wiedzieć, że dziewczyna naraziła się na gniew czarownic, zabijając członka ich społeczności – To najzwyklejsza prowokacja – dodała, przerywając próby połączenia się z hybrydą – Ten szarlatan chce was wywabić z kryjówki.

- Pewnie chce odzyskać swoją własność – dedukował Elijah.

- Proszę bardzo – prychnął Klaus – Jak tak mu zależy, to wbiję mu to ostrze w serce, oderwę głowę i połamię kręgosłup.

- Brzmi to kusząco, bracie – Najstarszy zaaprobował – Niemniej jednak musimy wpierw przygotować plan działania, żeby osiągnąć cel – dodał.

- Na co komu plan działania – mieszaniec błyskawicznie wypił całą szklankę Bourbona – Wyciągnę tego śmiecia z jego nory i będę torturował, dopóki nie powie, gdzie jest Colline – zerwał się z miejsca i podążył w kierunku drzwi.

- Niklausie, nie działaj nierozważnie – Elijah zastąpił mu drogę – Muszę ci przypominać, że Papa Tunde jest niebezpieczny i żądny zemsty?

- Jest nic nie wart bez swojego sztyletu. On czerpie moc z ofiar, Elijah. Możemy go dopaść, więc nie wiem, na co czekasz – warknął.

- Nik, uspokój się – do akcji dołączyła blondynka – Elijah ma rację. Potrzebujemy planu, a ten szarlatan jest nieobliczalny.

- Jestem bardziej nieobliczalny i w przeciwieństwie do niego nieśmiertelny – Klaus nie dał sobie nic powiedzieć. Wyminął rodzeństwo i uciekł wampirzym tempem, szukając konfrontacji z czarownikiem.

- Idziemy za nim? – rzuciła Rebekah.

- To chyba pytanie retoryczne – westchnął brunet, poprawiając marynarkę – Mam nadzieję, że Niklaus wie, co robi – powiedział to głosem, jakby sam w to nie wierzył.

- Na mnie nie liczcie – Marcel pasował – Nie zostawię Daviny samej w domu.

- Bez obaw. Ona sobie poradzi. Ciska o ścianę każdym, kto wejdzie do jej pokoju – prychnęła Pierwotna.

- Dopilnuję, żeby się o niczym nie dowiedziała – odparł czarnooki, ignorując słowa wampirzycy.

- Spóźniłeś się, bo mała wiedźma dowiedziała się pierwsza – przyznała panna Mikaelson, a Marcel spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- D ma dużo własnych problemów, po co ją jeszcze obarczać innymi? – zacisnął zęby i pobiegł do pokoju nastoletniej czarownicy. Z szokiem odkrył, że drzwi są otwarte, a sypialnia pusta.

-Nik porwał małą wiedźmę? – zgadywała blondynka, gdy wraz z bratem przyszli na miejsce zdarzenia.

- Po co miałby to robić?! – ciemnoskóry podniósł głos.

- Zamierza przehandlować pannę Claire za pannę Bellworte. Chce iść na wymianę – minęło tyle lat, że brunet potrafił przewidywać zamiary brata.

- Nie pozwolę mu na to! – warknął Marcel i wybiegł z wampirzą prędkością. Elijah i Rebekah deptali mu po piętach.

***

Klaus nie miał skrupułów. Mała wiedźma nic dla niego nie znaczyła, w przeciwieństwie do Colline, której potrzebował, nie tylko w roli sprzymierzeńca. Czasami odnosił wrażenie, że tylko dziewczyna go rozumie, chociaż paradoksalnie cały czas się między sobą żarli. Z Caroline zakopał topów wojenny i rozstali się w przyjaźni. Panna Forbes wyraźnie dała Pierwotnemu do zrozumienia, że w jej życiu nie ma dla niego miejsca, ale blondyn nie wykluczał tego, że jeszcze kiedyś się zejdą. Jednocześnie coraz bardziej pogłębiał relację ze swoją terapeutką, Camille. Pannę O'Connell również chciał chronić w razie potrzeby. Musiał mieć dookoła osoby, które bez względu na wszystko będą po jego stronie. Własnej rodzinie nie ufał w stu procentach, na Marcela brał poprawkę, a Cami nie mógł jeszcze wtajemniczyć w nadnaturalny świat.

Colline była zatem najlepszą osobą, którą Klaus mógł przy sobie trzymać. Przysięgła mu lojalność i była zmuszona z nim kolaborować, czy tego chciała, czy nie. Pierwotny liczył na to, że z czasem ich relacja poprawi się na tyle, by mogli mówić o przyjaźni. Wtedy Collie zaufa mu jeszcze bardziej i w razie czego, będzie miał u swego boku wierną przyjaciółkę. I nie tylko przyjaciółkę. Niebieskooki nie narzekałby, gdyby znowu doszło między nimi do romansu...

- Po co mnie tu zabrałeś?! – młoda Claire bezskutecznie próbowała się wyrwać Mikaelsonowi.

- To proste, Davino. Będziesz przynętą na Papę Tundę – zaciągnął ją siłą na cmentarz Lafayette.

- Przecież on nie żyje, zostaw mnie! – uparcie walczyła. Klaus nie tolerował sprzeciwu i w celu pokazania swojej wyższości ścisnął dziewczynę mocniej za nadgarstek.

- To się okaże – nie ustępował – Chciałaś pomóc odnaleźć Colline, więc teraz nie marudź – warknął – Jeśli sądzisz, że się ukryjesz, to jesteś w błędzie – mieszaniec zaznaczył swoją obecność, wchodząc na cmentarz – Długo mam jeszcze czekać, tchórzu? Każ mi się niecierpliwić dłużej, a czarownica żniw zginie! – zagroził, trzymając szatynkę za kark. Jeden fałszywy ruch i dziewczyna umrze.

- Niklaus, czyś ty postradał rozum?! – na spotkanie wyszedł Elijah.

- Polemizowałbym z tym, kto ma problemy z jasnością umysłu – odpowiedział bezczelnie blondyn – Psujesz mój plan, bracie.

- To nie jest rozwiązanie, bracie – Najstarszy nie dał się zbyć – Chcesz przez wieczność żałować swojej decyzji?

- Jakiej decyzji? – prychnął Pierwotny, trzymając wiedźmę blisko – Uratowania słodkiej Colline?

- Wydania Daviny na pewną śmierć – poprawił go brunet.

- Nik, puść ją. Ona jest niewinna – Rebeki również w tym zestawieniu nie zabrakło.

- Próbuję tu zwabić Tunde, a wy wszystko niszczycie – syknął.

- Papa Tunde nie dba o Davinę Claire. Chce odzyskać swoje ostrze – Elijah sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął kościsty sztylet – Pokaż się, łajdacki śmieciu – zawołał głośno. Odpowiedziała mu cisza. Zza jednej z mogił w międzyczasie wyszedł Marcel.

- Nie daruję ci, jeśli ją skrzywdzisz – ciemnoskóry nie zamierzał bawić się w gierki.

- Marcel... - chlipnęła szatynka. Niby potężna wiedźma, ale wciąż emocjonalna nastolatka.

- Nik, odpuść – blondynka próbowała przekonać brata. Miała w tym też własny interes. Mimo że nie darzyła Daviny sympatią, to była ona ważna dla Marcela, a Pierwotnej zależało na odbudowaniu relacji z mężczyzną. Nie była pewna swoich uczuć względem Gerarda, ale jedno wiedziała na pewno. Chciała, by był szczęśliwy, a jeśli Klaus zabije nastoletnią czarownicę, to to nigdy się nie stanie.

- Znowu wszyscy jesteście przeciwko mnie – mieszaniec zacisnął szczękę – Właśnie dlatego muszę odzyskać Colline, bo ona jako jedyna będzie po stronie moich przyjaciół, a nie wrogów – syknął.

- Będzie, bo nie ma wyjścia – zakpiła Rebekah. Miała dość cyrków, odstawianych przez brata – Zmusiłeś ją do lojalności, nie zapracowałeś sobie na jej przychylność – dodała – Nik, wszyscy chcemy powrotu Collie, ale nie takim kosztem!

- Nasza siostra ma rację – mruknął Elijah – Bracie, zapewniam, że znajdziemy inny sposób, zatem błagam, nie dawaj mi powodów do uważania cię za niepoczytalnego i wypuść Davinę – nakazał, za wszelką cenę starając się przemówić niebieskookiemu do rozsądku.

- Uważasz mnie za niepoczytalnego, Elijah? – blondyn zrobił minę niewiniątka – W zasadzie słusznie – uśmiechnął się diabolicznie i jednym ruchem skręcił czarownicy kark. Dziewczyna osunęła się na ziemię, a cała trójka miała niedowierzanie wymalowane na twarzy – Potraktujcie to jako dowód na to, że jestem niezrównoważony – zaśmiał się szyderczo i uciekł wampirzym tempem.

***

Ciemność się rozrastała. Sama nie wiem, czy miałam otwarte oczy i byłam przytomna, czy wciąż leżałam nieruchomo w kręgu i to wszystko było jakimś snem. Nic nie widziałam, ale nie przeszkodziło mi to we wstaniu. Sytuacja stała się bardziej klarowna. Obudziłam się jedynie w stanie własnej podświadomości. W rzeczywistości pozostawałam nieprzytomna. Próbowałam iść przed siebie, ale wyglądało na to, że jestem uwięziona w nicości. Miałam ze sobą komórkę, ale nie działała. Nic dziwnego, skoro to wszystko nie działo się naprawdę.

Wykorzystałam ogarniającą zewsząd ciszę, usiadłam po turecku na ziemi i próbowałam obmyślić plan wydostania się z kręgu.

- Collie? Znalazłam cię! – zdziwiona podniosłam głowę i ujrzałam Davinę, biegnącą w moją stronę.

- Vinnie? Co ty tu robisz? – zerwałam się na równe nogi i natychmiastowo zderzyłam z niewidzialnym polem siłowym – Jasna cholera – warknęłam, próbując się przebić przez ścianę.

- Ty żyjesz – uśmiechnęła się – Wszyscy cię szukają – mówiła.

- Przekaż, że Papa Tunde mnie porwał – powiedziałam – I uwięził w kręgu z soli w jakimś ponurym pokoju bez okien – dodałam – Jak się tu dostałaś? – byłam zdezorientowana.

- Klaus skręcił mi kark – oznajmiła, a w moich żyłach zawrzała krew.

- Słucham?! – zirytowałam się – Zabił cię?!

- Wszyscy tak myślą, ale rzuciłam na siebie czar zabezpieczający. Ocknę się i powiem Marcelowi i reszcie, że żyjesz i gdzie cię szukać – wyjaśniła.

- Klaus jest niereformowalny – pokręciłam głową z dezaprobatą.

- Teraz to zauważyłaś? – droczyła się. Widziałam po jej oczach, że tak bardzo chciałaby podejść i mnie przytulić, ale byłam otoczona barierą.

- Vinnie, idź stąd. Nie wiem, co to za miejsce i czy nie jest groźne – wyganiałam ją.

- Wytrzymaj jeszcze trochę. Uratujemy cię najszybciej, jak to możliwe – uroniła łzę i wypowiedziała słowa jakiegoś zaklęcia. Ze smutkiem patrzyłam na to, jak się oddala, ale nagle zawróciła.

- Co jest? Nie idziesz? – mruknęłam, krzyżując ręce na ramionach.

- Nie mogę wrócić do ciała – powiedziała z czającą się niepewnością w głosie.

- Jak to nie możesz? – nie rozumiałam.

- To znaczy mogę, ale się nie budzę. Chyba jestem w śpiączce – warga jej zadrżała.

- Davina, to nie jest śmieszne – ledwo powstrzymałam łzy – Jakiej śpiączce? Musisz być przytomna, kiedy się uwolnię z tego cholernego kręgu – zacisnęłam usta – Słyszysz mnie? – wycelowałam w nią palcem.

- Przepraszam, Collie. Zawiodłam cię...

- Nie wolno ci tak myśleć, ani mówić! – zacisnęłam zęby, ale to nie pomogło i uroniłam łzy. Mogła się obudzić, ale naraziła własne życie, by wejść do mojej podświadomości i mi pomóc. A teraz zapadła w jakąś cholerną śpiączkę – Wyjdziesz z tego, słyszysz? – powiedziałam jeszcze i moje oczy zalała ciemność. Odzyskałam przytomność w rzeczywistości i niemal od razu zaczęłam szlochać. Vinnie może się już nigdy nie ocknąć i to moja wina. Gdybym uciekła Tunde, to może nie zdążyłby mnie uwięzić, a tak to musiałam zgrywać cwaniaka.

***

Marcel rozpaczał, trzymając na rękach ciało Daviny. Nie pozwalał się nikomu do niej zbliżyć. Zaniósł ją do rezydencji i miał Elijahy i Rebece za złe, że przebywają w tym samym pokoju. Największy żal miał jednak do Klausa. Nie zamierzał mu tego darować.

- Chciałbym móc cofnąć czas, Marcellusie – powiedział cicho brunet.

- Nie odzywaj się – warknął ciemnoskóry.

- Znajdziemy sposób, by ją wskrzesić – spróbowała blondynka.

- Nie da się jej wskrzesić! – odpowiedział szorstko czarnooki, wpatrując się w zastygłą twarz nastolatki. Nie potrafił się pogodzić z jej śmiercią i nie chciał się żegnać. Ku zaskoczeniu całego zgromadzenia i młodej Claire samej w sobie, dziewczyna otworzyła oczy i zaczerpnęła ogromny haust powietrza. Marcel nie wiedział jak zareagować i po prostu położył czarownicę na kanapie, natomiast Pierwotni zbliżyli się, nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

- Davina? – z ust mężczyzny powoli wypłynęły słowa.

- Marcel – szatynka rzuciła się wampirowi na szyję – Collie żyje – powiedziała.

- Skąd wiesz? – rzuciła Rebekah.

- Udało mi się z nią skontaktować – odparła wiedźma – Przez podświadomość - sprecyzowała – Papa Tunde zmartwychwstał, porwał ją i uwięził w magicznym kręgu. Przetrzymuje ją w jakimś pokoju bez okien, jak to określiła – kontynuowała – Collie przechodzi tortury, jest blada i sponiewierana, a z jej ust skapuje czarna krew. Byłam tam tylko przez chwilę, ale wyczułam jak słaba jest jej życiowa energia – zakończyła, resztkami sił powstrzymując się od płaczu. Marcel bez słowa ją przytulił.

- Bałem się, że nie żyjesz, D – ciemnoskóry się uspokoił.

- Rzuciłam na siebie zaklęcie zabezpieczające. Nie umarłabym i poniekąd Klaus przyczynił się do tego, że znalazłam Collie.

- Nie chcę o nim na razie słyszeć. Zabił cię – przygarnął dziewczynę bliżej siebie, potrzebując nacieszyć się jej obecnością.

- Marcel, zostań tu z Daviną. Rebekah i ja urządzimy sobie wycieczkę po najmroczniejszych zakątkach Nowego Orleanu – zadecydował i razem z siostrą wyszli z rezydencji.

- Powinniśmy zawiadomić Nika? – mruknęła.

- Niestety tak – potwierdził brunet i wybrał numer do blondyna – Nie odbiera – oznajmił po kilku próbach bezskutecznego połączenia się.

- Cudownie – zironizowała Pierwotna. Szli razem uliczkami miasta, rozglądając się tu i ówdzie w poszukiwaniu tropu, gdy poczuli bolesne łamanie w karku. To była sprawka czarownicy Genevieve. Miała porachunki do wyrównania z Rebeką, a Najstarszego unieszkodliwiła profilaktycznie. Pewnym siebie krokiem podeszła do rodzeństwa Mikaelsonów i wyjęła ostrze Papy Tunde z kieszeni marynarki bruneta. Słyszała ich rozmowę na cmentarzu Lafayette, gdyż była tam wtedy na rozeznaniu. Ją też przodkowie przywrócili do życia w konkretnym celu. Miała doprowadzić do ukończenia żniw i pojednania się sabatu z Francuskiej dzielnicy. Zamierzała również zemścić się na Pierwotnej za ich wspólną przeszłość, ale do tego potrzebowała jeszcze Klausa. Za pomocą magii przeniosła Rebekę w inne miejsce, a potem poszła po mieszańca. Zastała go w momencie, kiedy dosłownie rozdzierał Papę Tundę na strzępy. Rudowłosa podejrzewała, że czarownik nie wydał Pierwotnemu lokalizacji Colline i blondyn wpadł w szał. Było to dla niej nieistotne. Pstryknęła palcami i niebieskooki padł nieprzytomny. Genevieve mogła już wcielić w życie swój plan, a zamierzała nastawić brata przeciwko siostrze.

Elijah ocknął się w tym samym miejscu gdzie upadł i chwilę po tym zadzwonił do Marcela.

- Mamy problem – zaczął bez zbędnych wstępów.

- Jaki? – spytał ciemnoskóry.

- Nie znaleźliśmy Colline, Rebekah zniknęła i ktoś mi zabrał ostrze Papy Tunde – przedstawił sytuację.

- Klaus też nie odbiera – odpowiedział Gerard. Musiał udawać, że tak szybko wybaczył blondynowi, bo inaczej Mikaelsonowie odkryliby jego nieczyste intencje.

- Widzę, że czarownice grają coraz zacieklej – burknął brunet – Szykuje się wojna.

- A co z Papą Tunde? – dopytywał czarnooki.

- Tego nie wiem, ale się dowiem – odrzekł Elijah.

- Jeśli go znajdziesz, daj znać. Pierwszy go zabiję – powiedział chłodno Gerard.

- Wracam do poszukiwań Colline. Może uda mi się również natrafić na własne rodzeństwo – mruknął brunet i się rozłączył. Ktokolwiek tknął jego bliskich, popełnił kardynalny błąd. Albowiem nikt nie krzywdzi rodziny Elijahy Mikaelsona i żyje. Nikt...



Ho ho ho, musieliście być bardzo grzeczni, skoro sprezentowałam wam rozdział jeszcze w tym roku ^^

Zwykle wszystko jest opisywane z punktu widzenia Collie, ale perspektywa trzecioosobowa też jest czasami potrzebna. Dzięki niej wiecie np. że Rebekah lubi Collie, Klausowi na niej w jakiś sposób zależy, Elijah ma ochotę na Collie tak samo, jak ona ma ochotę na niego, Kol jest poza miastem, a Marcel może wreszcie sobie uświadomił, że jest dupkiem i przestanie przedkładać swoich ludzi nad Collie.

Wesołych Świąt, kochani i Szczęśliwego Nowego Roku ^^

CDN

JCBellworte

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top