✞Rozdział 33✞
Moje durne przesądne myślenie nie jest wcale takie durne! Ledwo ten głupi księżyc wszedł na niebo, a dostałam szału, wylądowałam w obcym mieście i jeszcze Damon Salvatore skręcił mi kark. I to wszystko wydarzyło się podczas pełni! Przypadek? Nie sądzę.
Są plusy tego, że inni robią sobie ze mnie worek treningowy i testują wytrzymałość moich kosteczek. Za każdym razem kiedy jestem nieprzytomna, czas bycia sztywną kukłą ulega skróceniu. Mamy jakiś pozytyw tej patowej sytuacji, co nie?
Otworzyłam oczy i napotkałam błękitne tęczówki tego pajaca.
- Witamy ponownie, Brownie – uśmiechnął się, a ja otrzeźwiałam i zdałam sobie sprawę z tego, że leżę w jakimś dużym łóżku. Obraz był jeszcze nieostry, ale rozpoznałam Damona po głosie. Leżał obok mnie w tej czarnej jak oddech śmierci pościeli i obserwował jak lis królika.
- Boże, świrze, ty tu cały czas byłeś? - wzdrygnęłam się, przecierając oczy.
- Tej ksywy jeszcze nie słyszałem od laski, która leży w moim łóżku – uśmiechnął się z nutą cynizmu - Ktoś musiał cię pilnować, żebyś przypadkiem nie obudziła się za wcześnie i nie uciekła – odparł czarnowłosy – Smutno by nam było, gdybyś tak szybko zakończyła odwiedziny – dodał z udawanym smutkiem.
- Na pewno uciekłabym, gdybym miała jakiś plan, którego niestety nie mam – alkohol wyzwala we mnie przesadną wylewność. Ogólnie jestem czasami zbyt szczera, co wpędza mnie potem w problemy i inne takie.
- Oj, bez przesady. Kiepsko zaczęliśmy, ale to jeszcze nie powód, żeby ranić moje uczucia, dawać mi kosza i planować ucieczkę – zaczął pretensjonalnie, a mój wzrok spadł poniżej oczu starszego Salvatore. Świecił gołą klatą i był wyrzeźbiony jak grecki bóg. Chwała, że mam mózg na swoim miejscu i potrafię trzeźwo myśleć, gdy w moim pobliżu jest przystojny facet. Damon nie był w moim typie, ale nie można mu było odmówić seksapilu.
- Dlaczego nie masz na sobie koszulki? - spytałam tuż po gwałtownym podniesieniu się do pozycji siedzącej.
- Zgadnij – prychnął.
- Nie mów mi, że my... - odruchowo spojrzałam na swoje ciuchy. Uff. Mam ciuchy. To dobry znak.
- Jeszcze nie, ale wkrótce tak – posłał mi zadziorny uśmiech, a ja zaczęłam główkować, jak przed nim uciec.
- Czy ja zostałam porwana? - mruknęłam, schodząc z łóżka i szukając wzrokiem swoich rzeczy.
- Tak jakby – również wstał.
- Wow. I pozwoliliście mi ocknąć się w łóżku? - nie potrafiłam sobie odmówić małego komentarza – Żadnych łańcuchów, lochów, czy klatki? - ironizowałam, masując sobie kark. Zawsze czuję dyskomfort po połamaniu kości w tym miejscu.
- Mogę cię przykuć jeśli chcesz – zobaczyłam jak Damon kręci puchatymi kajdankami na palcu, uśmiechając się bezczelnie.
- Zmieniłam zdanie – przewróciłam oczami.
- Inne by nie narzekały – rzucił brunet.
- Super. Dobrze dla nich – burknęłam – Czy ja mogę już sobie iść, czy będą jakieś tortury, albo co? - spytałam.
- Raczej to drugie – odparł wampir.
- Stary schemat – zakpiłam – A brak więzów, to taki humanitaryzm, tia?
- Ej, Brownie – warknął – Ja głosowałem, żeby cię poćwiartować i wysłać w prezencie do Nowego Orleanu – oznajmił z beztroską - Niestety Stef wolał cię oszczędzić, co tylko potwierdza, że jest nudny i nie umie się zabawić – dodał, zakładając na siebie czarny t-shirt.
- Kapuję – parsknęłam – On jest tym dobrym – zacisnęłam usta w wąską kreskę.
- Dlatego ja jestem tym lepszym – rzucił – Ej, Stef! Śnieżka się obudziła! - zawołał.
- Śnieżka? - prychnęłam – Bo mam ciemne włosy i bladą cerę? - zgadywałam.
- Nie – zanegował błękitnooki i podszedł do stolika, na którym stała butelka whiskey i rzeźbiona szklanka – Bo chciałem cię wsadzić do szklanej trumny i zakopać w lesie – posłał mi przez ramię obojętną minę i nalał sobie alkoholu. Zaśmiałam się odruchowo.
- Myślałam, że poćwiartować i wysłać w prezencie do Nowego Orleanu? Przypomniałam.
- To był zamysł główny – wzruszył ramionami – Kreatywny i z polotem w dodatku – pokiwał głową z uznaniem dla samego siebie – Jak cały ja - parsknął – I wszystko byłoby pięknie, ale sobie przypomniałem, że znaczki są drogie, poczta jest już zamknięta, musiałbym zauroczyć Listonosza Pata – zmarkotniał – Ogólnie dużo zachodu by z tym było, poza tym nie trzymam papieru do pakowania na wierzchu, a łopatę już tak. Sama rozumiesz – podszedł bliżej.
- Nie no, jasne – udałam zrozumienie – Absolutnie.
- No i git – Damon podniósł butelkę do ust, nie fatygując się już przelaniem jej zawartości do szklanki. W tym samym momencie do pokoju wszedł Stefan. W końcu przyjrzałam mu się bliżej. Blada jak trup, zielonooka, ładniejsza wersja Edwarda ze Zmierzchu. Miał atletyczną budowę ciała i widać było, że wkłada wiele pracy w układanie włosów. Jego twarz zastygała w wyrazie powagi i skupienia. Wyglądał na zbyt patetycznego jak na swój wiek. Od razu przypomniałam sobie słowa Elijahy. Jak dla mnie to tylko Damon pasował do opisu rozrywkowych braci Salvatore. Stefan się wyłamywał.
- Nic jej nie zrobiłeś? - blondyn spojrzał z powątpiewaniem na brata.
- Nie chciała – uciął błękitnooki.
- Kazałeś mnie oszczędzić. Dlaczego? - skierowałam swój wzrok na młodszego Salvatore, co rusz odgarniając niesforne włosy z twarzy.
- Nie mam powodu, by cię krzywdzić – odparł i wyciągnął spod kurtki woreczek wypełniony krwią – Na pewno jesteś głodna, ale najpierw informacje – powiedział. Spoglądnęłam sceptycznie na plastikową torebkę, w której przelewało się brunatne osocze.
- Coś nie tak, Collie? - wtrącił Damon, unosząc brew.
- Tak – sarknęłam – Tylko przyjaciele mogą tak do mnie mówić – założyłam ręce na siebie.
- Czyli zostaliśmy przyjaciółmi – dopowiedział sobie wampir.
- Nie w tym życiu – prychnęłam – A wracając do pytania... - z powrotem przeniosłam wzrok na blondyna – Dzięki za próbę przynęty, ale nie wydobędziesz ze mnie nic ciekawego, proponując w zamian krew jadącą plastikiem – zrobiłam grymas obrzydzenia – Nie macie jakiegoś człowieka na stanie? - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Brownie, właśnie zniszczyłaś światopogląd Stefana, że w Mystic Falls są tylko dobre wampiry – zagwizdał brunet.
- Długo jeszcze zamierzasz wszystko komentować? – blondyn nie aprobował zachowań starszego brata.
- Raczej wieczność – westchnął Damon – I co my z tobą mamy zrobić, Śnieżko? - omiótł mnie spojrzeniem – Nie chcesz współpracować i jesteś niemiła – rzucił – Może chociaż odrąbiemy paluszek na zachętę? - jego głos zrobił się ostrzejszy.
- Byle nie środkowy – jęknęłam – Potrzebuję go.
- Uspokójcie się – warknął zielonooki – Skoro nie chcesz pić krwi z torebki, nie będziesz piła w ogóle – orzekł.
- Zaczyna się – czarnowłosy znowu nalał sobie whiskey.
- Masz na imię Colline i jesteś z Nowego Orleanu – powiedział Stefan.
- Tak, Wysoki Sądzie – przewróciłam oczami.
- Ostrzegam cię – starszy posłał mi znaczące spojrzenie – On nie ma poczucia humoru.
- Zamknij się – odparł blondyn.
- Mówiłem? - prychnął Damon i usiadł w fotelu.
- W Nowym Orleanie przebywa rodzina Pierwotnych – kontynuował Zmierzch – Wiesz, kim oni są?
- Niestety – potwierdziłam.
- Wiesz, kim jest Klaus Mikaelson? - drążył.
- To taka wkurwiająca menda z kompleksem wyższości – błękitnooki zabrał głos.
- Nie ciebie pytałem – westchnął ciężko blondyn.
- Próbuję ułatwić Colline zadanie – odparł Damon, a Stefan zrobił facepalm.
- Ja to doceniam – skomentowałam – I zgadzam się z tym, że to wkurwiająca menda z kompleksem wyższości – dodałam złośliwie.
- Nareszcie ktoś to potwierdza! – czarnowłosy wyrzucił ręce w stronę nieba – Dziękuję – mruknął, łącząc dłonie – Może to nie był taki zły pomysł, żeby cię nie zabijać, Brownie – poczęstował mnie lekkim uśmiechem – Jednak dalej się zastanawiam jak mogłaś mnie spławić? – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Można? Można – zatriumfowałam, ale moją radość popsuł Stefan, który musiał się koniecznie dowiedzieć, co ja robię w Mystic Falls. Nie wróciłam na imprezę na bagna. Może Hayley mnie już szuka, albo nie zauważyła nawet mojego zniknięcia? Elijah raczej nie siedzi na dupie i nie czeka. Jak Marcel się dowie, to się wkurwi. Klaus też się wkurwi. Wszyscy się wkurwią. Wkurwia mnie to!
- Damon, skup się – warknął Zmierzch.
- Zawsze jestem skupiony! - obruszył się brunet.
- Zwłaszcza wtedy, gdy próbujesz flirtować z naszą zakładniczką – westchnął.
- Przez ciebie sama idea porwania nie jest fajna – marudził starszy Salvatore.
- Oszczędźcie mi proszę braterskiej wymiany zdań, ok? - wtrąciłam się, siadając na brzegu łóżka. Nagle wszyscy usłyszeliśmy dzwonek komórki. Kto sobie ustawił taką zjebaną melodię?
A racja... Kto może być taki zjebany? No kto?
- Ej, Stef. Telefon ci dzwoni – Damon zaczął rechotać.
- Bardzo śmieszne – blondyn popatrzył na brata z cierpkim uśmiechem – Może odbierzesz? - teraz zerknął na mnie.
- Jak kocha, to poczeka – wyszczerzyłam się jak idiotka – Nawet nie wiem, gdzie jest komórka – dodałam mało wiarygodnie.
- Nikt ci w rzeczach nie grzebał – mruknął błękitnooki – No odbierz, może chłopak się martwi – zakpił.
- Że kto? - zadrwił.
- Jesteś lesbijką? - zrobił wielkie oczy.
- Jesteś nietolerancyjny? - odbiłam piłeczkę.
- Jesteś?! - prawie krzyknął – W sumie, to by wyjaśniło, dlaczego odrzuciłaś takie bóstwo jak ja – prychnął.
- Nie – zaprzeczyłam. Telefon wciąż dzwonił – Dobra, odbiorę – wyrzuciłam ręce w powietrze – A mogę powiedzieć, że zostałam porwana? - spytałam, przejeżdżając wzrokiem po obu braciach.
- Damon? Stefan? - cała nasza trójka usłyszała damski głos.
- Kurwa, dlaczego... - Damon przeciągnął dłoń po twarzy w geście irytacji.
- Cicho bądź – burknął Stefan – Tutaj jesteśmy, Caroline – dodał.
- Mam się schować, czy coś? - uniosłam brwi, machając nogami w powietrzu.
- Musimy poga... - do pokoju weszła średniego wzrostu blondynka. Miała jasną, lekko zaróżowioną skórę i niebiesko zielone oczy – Widzę, że macie towarzystwo – omiotła mnie uważnym spojrzeniem.
- Ja właśnie wychodziłam – odparłam, dostrzegając swój plecak w rogu pokoju.
- Nie ściemniaj – prychnął Damon.
- Najwyżej wyskoczę oknem – odgryzłam się.
- Kto to jest? - blondynka żądała wyjaśnień. Nie wyglądała na zachwyconą moją obecnością. Ja też wolałabym sobie iść i zabić jakiegoś człowieka, ochlać się jego krwi i zasnąć gdzieś w krzakach. Przepraszam najmocniej!
- Próbujemy to ustalić – odparł Stefan, a ja wampirzym tempem podeszłam do plecaka i wyciągnęłam z niego wibrujący telefon.
- O kurwa – wymsknęło mi się.
- Coś nie tak, Brownie? - zainteresował się brunet.
- Zawrzyjmy układ – zaproponowałam – Powiem o sobie coś więcej, jeśli teraz zamilkniecie, żebym mogła odebrać i udawać, że wcale nie uciekłam z miasta, ok? - na moich ustach zagościł błagalny uśmiech.
- A kto dzwoni? - drążył wampir.
- Moja przyjaciółka – mruknęłam, naciskając zieloną słuchawkę – Halo? - rzuciłam niepewnie, wycofując się do kąta, by bracia Salvatore i ta cała Caroline mnie nie podsłuchiwali.
- Collie, gdzie ty jesteś u diabła?! - Hayley przywitała mnie niezbyt miłymi słowami – Wiedziałam, że trzeba było iść lepiej z tobą, bo znowu coś nawywijasz! - miała cały czas podniesiony ton głosu – Czy do ciebie nie dociera, że nie znika się ot tak?! - podczas pełni jest wyjątkowo porywcza – Dobrze wiesz, że nienawidzę gdy tak robisz! - przyjmowałam to kazanie jak kubeł zimnej wody – Po prostu mi powiedz, czy wszystko ok... - nieco ochłonęła.
- S.O.S – rzuciłam – Kod czerwony – ściszyłam głos.
- Co się tam dzieje? - jej tembr był znowu ostrzejszy.
- Porwanie. Mystic Falls. Bracia Salvatore. Ratunku – szepnęłam prawie bezgłośnie. Na moje szczęście Hayley ma wyczulony słuch.
- Co, gdzie, kto i co? - widziałam oczami wyobraźni jej zdumienie.
- Nie mogę rozmawiać, pa – rozłączyłam się.
- Dobra, Śnieżko – rzucił Damon – Daliśmy ci pięć minut ciszy, a teraz powiedz o sobie coś więcej.
- Rozumiem, że jesteście zajęci? - chrząknęła wampirzyca. Wyczułam jej nadnaturalną aurę.
- Jakby to tak delikatnie ująć – zamyślił się błękitnooki – Spadaj stąd, Munchie. Nikt cię tu nie chce – posłał jej szeroki uśmiech.
- Poważnie, Damon? - blondi założyła ręce na siebie.
- Nie. Dla jaj – zironizował czarnowłosy.
- Dobra. Chodź, Care, porozmawiamy w salonie – rzucił Stefan, kładąc torebkę z krwią na biurku – Damon, pilnuj jej – wskazał na mnie palcem.
- No pewnie – prychnął starszy brat – Idźcie gruchać, gołąbki – dodał złośliwie. Oboje blondyni spojrzeli na niego z politowaniem i wyszli – No, Brownie – krwiopijca klasnął w dłonie – Znów jesteśmy sami – zaśmiał się – Prędzej czy później, z nudów zaczniemy się migdalić – dodał pewny swego.
- Albo – zadrwiłam – Dopóki Edward Cullen nie wróci, posiedzę sobie na telefonie – wzruszyłam ramionami, zajmując drugi fotel – Jakie macie hasło do WIFI? - spytałam.
- Tylko mi nie mów, że jesteś no-lifem – westchnął błękitnooki.
- Dobra, nie powiem – przewróciłam oczami – Mogę o coś zapytać? - rzuciłam.
- A, Już to zrobiłaś. B, Nie – mruknął i sięgnął po książkę, która leżała na stoliku obok fotela.
- Sprytnie – parsknęłam – Czemu wszyscy biorą mnie za szpiega? - palnęłam, odruchowo zerkając na okładkę – Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a? - parsknęłam – Co ty czytasz? - złapał mnie krindż i zaczęłam smsować z Hayley, która wypytywała mnie o szczegóły porwania przez braci Salvatore.
- Ciekawa lektura – odparł – Czemu wszyscy biorą cię za szpiega? - wydął usta, wychylając się zza książki – Bo jesteś szpiegiem – dodał.
- Aha – skomentowałam – Dobra, przyznaję, że miałam kiedyś obsesję na punkcie Odlotowych Agentek, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem szpiegiem – udałam oburzenie – Spójrz na mnie – powiedziałam, a Damon zaszczycił mnie najbardziej obojętnym spojrzeniem, na jakie było go stać – Nie mam nawet kompuderniczki. Nie mam jak się skontaktować z Jerrym – dorzuciłam teatralnie, a wampir parsknął.
- Muszę o to zapytać – odrzekł brunet.
- No?
- Jesteś pijana? - zmarszczył brwi.
- Przez większość swojego życia tak – potwierdziłam – Teraz na pewno tak, plus zabiłam w lesie jakąś zakochaną parkę i zmieszałam krew z alkoholem, więc jestem teraz jak po narkotykach. Takie kombo – wzruszyłam ramionami, gapiąc się w komórkę.
- Tak szczerze to mam w dupie kim jesteś i skąd się tu wzięłaś – rzucił niespodziewanie.
- To po co tu ze mną siedzisz? - odbiłam piłeczkę.
- Chcesz zyskać moją sympatię? - spytał.
- To zależy – westchnęłam, zaszczycając go spojrzeniem.
- Fajna z ciebie laska – kontynuował – Możemy stąd wyskoczyć, jeśli coś dla mnie zrobisz – uśmiechnął się bezczelnie.
- Nienawidzę robić czegokolwiek dla innych – palnęłam szczerze – Jednak w tej sytuacji... - przewróciłam oczami – Dobra – zeskoczyłam z fotela – Czego chcesz? - założyłam ręce na siebie.
- Urabiam taką jedną dziewczynę – odłożył książkę – Gdyby cię zobaczyła, na pewno byłaby zazdrosna – zaakcentował ostatnie słowo, patrząc na mnie lubieżnie. Uniosłam brwi w geście zażenowania.
- Dobra, poświęcę się – rozłożyłam ręce szeroko na boki – Ale – wystawiłam palec wskazujący w górę – Mam warunek – zastrzegłam.
- Co chcesz, czarnula? - Damon uderzył koniuszkiem języka o podniebienie – Jeśli seksu ze mną, wystarczy poprosić – błysnął zębami.
- Nie jestem aż tak pijana – prychnęłam – Zagram rolę czarnego charakteru, jeśli ogarniemy jakąś przekąskę – podałam swoją cenę – Robię się głodna, a plastikowego ścierwa nie tknę.
- Spoko. Zapolujemy na coś – odparł czarnowłosy, zrywając się z fotela i ściągając skórzaną kurtkę z krzesła.
- A co powie Stefan? - zironizowałam.
- A kogo to obchodzi? Bo nie mnie – prychnął – Stefan to dziwak, który wypija krew wiewiórek.
- Że co? - szok ogarnął moją twarz – Słodkich wiewióreczek? - jęknęłam.
- Tia – przyznał.
- Zabija zwierzęta zamiast ludzi? - nie kryłam swego oburzenia.
- Dokładnie – Damon zacisnął usta w wąską kreskę.
- Co za pojeb – palnęłam, wyobrażając sobie agonię tych uroczych stworzonek.
- Mówisz o moim bracie – syknął – Tylko ja mogę go wyzywać. Takie są prawa wszechświata – dodał.
- Co za kanalia morduje wiewiórki, mając pod nosem mnóstwo ludzi? – pokręciłam z pogardą głową.
- No właśnie! - Damon zaaprobował – Też tego nie rozumiem. To co? Idziemy, czy księżniczka się rozmyśliła? - rzucił złośliwie.
- Idziemy – założyłam swoją kurtkę, która cały czas leżała na łóżku, a ja jej wcześniej nie zauważyłam. Opuściliśmy pokój i zeszliśmy schodami w dół. Szkoda tylko, że Damon nie uprzedził mnie o tym jak zamierza przejść niezauważenie obok Stefana i Caroline. Gdyby tylko wspomniał, że będziemy przed nimi paradować przez cały salon, z pewnością rozważyłabym opcję wybycia ze starszym Salvatorem.
- A wy gdzie idziecie? - blondyn popatrzył na nas jak na kosmitów.
- Zabieram Collie na imprezę – odparł brunet. Skrzywiłam się, gdy użył tego zdrobnienia. Nie zasłużył na tytuł mojego przyjaciela i przywilej zwracania się po ksywce.
- Nie żartuj sobie – Stefan nie wyglądał na zadowolonego albo zawsze ma minę jak kot srający na pustyni – Nie wiemy kim jest i co robi w Mystic Falls – podszedł do nas z nietęgim nastawieniem.
- Stef, wyjmij kij z dupy – westchnął błękitnooki. Musiałam stłumić śmiech – Colline jest wampirzycą z Nowego Orleanu i odwiedziła nasze miasteczko i co w tym dziwnego? - spytał – Idziemy na imprezę i coś zjeść, bo cytując Śnieżkę ''nie tknie plastikowego ścierwa'' więc poszukamy jakiegoś człowieka, który dobrowolnie zostanie naszą przekąską – dodał beztrosko.
- I chcesz jej tak po prostu zaufać? - prychnął młodszy Salvatore.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale ja stoję obok i wszystko słyszę – kaszlnęłam.
- Właśnie, Stefan – Damon podłapał temat – Pokazujesz kompletny brak kultury – albo mi się wydawało, albo naśladował manierę mówienie Elijahy.
- Jesteś z Nowego Orleanu? - do rozmowy dołączyła blondynka.
- Tak, blondi – czarnowłosy wszedł mi w słowo, zanim zdążyłam odpowiedzieć – Z tego samego Nowego Orleanu, dokąd wyjechał Klaus.
- Ile razy mam ci powtarzać, że mnie to nie obchodzi? - warknęła wampirzyca.
- Do skutku, bo to zabawne – uciął – Chodź, Brownie. Wychodzimy – pociągnął mnie za rękę, a ja wzruszyłam ramionami i poszłam za mężczyzną.
Szliśmy chodnikiem, mijając sąsiedztwo domków jednorodzinnych i uliczne lampy. Drzewa zwieszały nad nami swoje korony, nocny podmuch rozwiewał włosy, a księżyc prężył się na niebie. Gdy tylko ukradkiem zerkałam na Srebrny Glob, przechodziły mnie dreszcze.
Damon zagajał mnie rozmową. Było to z jego strony nawet miłe, pomimo tego, że to mój porywacz i dupek, przez którego boli mnie kark, ale każdy ma jakieś wady. Na pewno gadało mi się z nim swobodniej niż z tym sztywniakiem Stefanem. Starszego Salvatore cechowało oryginalne poczucie humoru i swego rodzaju przebojowość. Dowiedziałam się, że miał dziewczynę o imieniu Elena, ale ostatnio się poprztykali i zerwali ze sobą, więc teraz zamierza wzbudzić jej zazdrość, pokazując się ze mną w knajpie o nazwie Mystic Grill. Nie miałam nic lepszego do roboty, jak tylko udawać zainteresowanie tym bezczelnym gościem, ale czego się nie robi, żeby jakoś wyjść z nieciekawej sytuacji? Collie Jollie dostosuje się do wszystkiego, ale teraz wersja z porwaniem jest trochę na wyrost i niepotrzebnie wystraszyłam Hayley. Z drugiej strony, nie wiem czego można się spodziewać po błękitnookim, więc na wszelki wypadek nie cofnę swojej wersji.
- Zaraz padnę z głodu – zaczęłam jęczeć, łapiąc się za brzuch.
- Wyluzuj, zaraz na coś zapolujemy – parsknął.
- Może nie byłabym taka nieznośna, gdybyś nie skręcił mi karku – burknęłam.
- Trzeba było dać się wyrwać – odparł bezczelnie.
- Nie przyjmujesz do wiadomości, że możesz nie być w czyimś typie? - posłałam mu znaczące spojrzenie.
- Nie, bo to niemożliwe, Collie – nie dawał za wygraną – Jeśli nie chcesz mieć znowu problemów, lepiej zagraj wiarygodnie – dorzucił.
- Nie – ucięłam i znowu usłyszałam dzwonek swojej komórki – Co znowu? - warknęłam, wyciągając telefon.
- Daj mi to, bo to już się robi nudne – wampir wyrwał mi smartfona z dłoni i odebrał połączenie za mnie.
- Co ty robisz, debilu?! - podniosłam głos.
- Halo, tu Damon Salvatore, bóg seksu i przyszły kochanek Colline – przywitał się, a mnie spadły kapcie.
- Oddawaj mój telefon! - wydarłam się.
- O, siema Klaus – parsknął, obdarzając mnie spojrzeniem w stylu ''wiedziałem''. Kiedy usłyszałam z kim rozmawia, zobaczyłam oczami wyobraźni trumnę, do której ten psychol mnie wpakuje. W głowie automatycznie zabrzmiała muzyczka z tego mema.
- Nie rozmawiaj z nim! - rzuciłam się na bruneta, ale ten wampirzym tempem znalazł się za mną, a potem przede mną i ogółem bawił się w jakiegoś jebanego berka.
- Nie, Collie nie może teraz rozmawiać – oznajmił – Jest zajęta – dodał, a ja wkurwiłam się i wyrwałam sztachetę z płotu. Błękitnooki zmarszczył brwi, widząc jak zbliżam się w pozycji bojowej – Tak, potwierdzam. Porwałem ją – pokiwał głową – Nie sądzę, żeby chciała wrócić – kontynuował – Poczekaj chwilę, bo chyba jest wście... - nie dokończył, bo biedaczek niestety nie przewidział, że mam jako takie pojęcie o agresji, a temat dźgania nie jest mi obcy. Zarobił ostrą końcówką sztachety w bebechy – Skąd ty masz tyle siły? - jęknął, wyciągając z siebie narzędzie. Odebrałam mu moją własność.
- Halo, Klaus? Nie słuchaj go. Ma obumarły mózg, a ja nie zostałam porwana. To znaczy, zostałam, ale zmywam się stąd – powiedziałam szybko – Nie mów nic Marcelo... - końcówka zdania została przerwana przez mój zdławiony jęk i upadek komórki. Spuściłam wzrok w dół i ujrzałam sztachetę od płotu, która przebijała moją klatkę piersiową na wylot.
- Niefajnie, co? - mruknął Damon, obchodząc mnie dookoła. No, przyznaję, że uczucie przebicia twardym ustrojstwem nie należy do najprzyjemniejszych.
- Osobliwe uczucie – stęknęłam – Być nadzianym – dodałam, a wampir poruszył sztachetą. Nocną ciszę przeciął mój krzyk. Byłam osłabiona po skręceniu karku, a narastający głód nie zwiększał mojej odporności na ból.
- Jakieś ostatnie słowa, zanim znowu zemdlejesz? - spytał, przekłuwając mnie jak pieczonego kurczaka.
- Pożałujesz tego... - wycedziłam i poczułam chrupnięcie w kościach. Tradycyjnie nastąpiła jakże częsta w moim życiu ciemność i pustka...
***
Ocknęłam się w tym samym miejscu, w którym straciłam przytomność, z wciąż wbitą sztachetą w moje wnętrzności. Niebo dalej było czarne jak węgiel i przyozdobione rojem migoczących gwiazd, a księżyc zachwycał w postaci okręgu. Na chwiejnych nogach wstałam z ziemi i przyzwyczaiłam wzrok do ponownej jasności. Złapałam sztachetę, zacisnęłam mocno zęby i wyrwałam ją ze swojego ciała, zalewając poliki łzami.
Popatrzyłam na zakrwawione, drewniane narzędzie, które jeszcze przed chwilą tkwiło we mnie jak wykałaczka w kabanosie i złapałam się za klatkę piersiową. Wymacałam tam dziurę i mimo że zdawałam sobie sprawę z umiejętności samo-uleczania i tak poczułam dyskomfort. Większy smutek nawiedził mnie, gdy spostrzegłam, że ten chuj zniszczył jedną z moich ulubionych kurtek! Jeszcze większa rozpacz uderzyła w mą duszę, kiedy uświadomiłam sobie, że zostawiłam w domu tych wariatów swój plecak! A trzecia faza załamania nerwowego przybyła wraz z odkryciem leżącego na ziemi telefonu, któremu jak się później okazało padła bateria.
Czwarte stadium apogeum psychicznego walnęło mój umysł, gdy pragnienie krwi dało o sobie znać i wyłączyło ostatnie resztki człowieczeństwa, które we mnie pozostały. Dobrze mi znajoma siateczka żyłek zapulsowała pod powiekami i zbiegła w dół twarzy, napinając tym samym wszystkie mięśnie w ciele. Źrenice zmniejszyły swą objętość, a krew zawrzała w żyłach. Rozpuściłam i tak rozwalone warkocze, zakładając sobie gumki na rękę i wysunęłam ostre jak brzytwa kły. Coś nakazywało mi spojrzeć w stronę księżyca, więc zadarłam głowę wysoko i skupiłam wzrok w poświacie jego srebrnej mości. Złowieszczy uśmiech odruchowo wykwitł na moich ustach, a psychopatyczny śmiech rozciął ciszę uśpionego miasteczka.
- Och, Damon – mruknęłam na głos – Nie masz pojęcia, z kim zadarłeś – dodałam, chowając komórkę do kieszeni kurtki.
Próbowałam dać im obu szansę. Nie chciałam tak od razu wyskakiwać z problemami z agresją, które mój mentor Elijah mi ciągle wypomina. No, ale skoro jeden chciał mnie więzić, a drugi przebił kawałkiem płotu, to zatańczymy sobie inaczej...
Ruszyłam wzdłuż alejki sąsiedzkiej, wytężając swój węch. Ludzie byli nie daleko, a żeby wcielić swój plan w życie, czyli zemstę na obu braciszkach, musiałam wpierw się pożywić.
Elijah nie będzie ze mnie dumny i prawdopodobnie wystawi niezaliczenie z kontroli głodu i savoir vivre, ale nie można ode mnie oczekiwać takiego poświęcenia. Mam odmówić sobie przyjemność zmiany czyjegoś życia w piekło, tylko dlatego, że damy tak nie robią? Phi! Dobry żart.
Zaczaiłam się na jakąś dziewczynę, która spacerowała samotnie, wyczekałam na odpowiedni moment i zaciągnęłam ją w ślepy zaułek. Nim zdążyła krzyknąć ze strachu, zatopiłam kły w jej szyi i piłam ciepłą krew tak szybko i zachłannie, że biedaczka zsiniała w ciągu kilkunastu sekund. Mnie przeszedł natomiast elektryzujący dreszcz, zahaczający nawet o kości. Ciężko było porównać ten stan do czegokolwiek. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś podobnego. Jakaś ogromna siła, ogarniała mnie w całości i roztaczała osobliwą aurę. Na przekór wszystkiemu, tajemniczy dyskomfort nastroił pozytywnie moją duszę Satysfakcja rosła z każdą nową kroplą krwi umierającej ofiary. Bawiłam się wyśmienicie, niestety byłam zbyt wygłodniała by wykorzystać umiejętność perswazji i ktoś najwyraźniej usłyszał rozpaczliwe wrzaski dziewczyny, bo postanowił ją uratować.
- To ty? - niespodziewanie dla wszystkich zostałam przygwożdżona do muru przez jasnowłosą wampirzycę. Ten nagły zwrot akcji pozbawił mnie oblicza bestii, które ucichło pod wpływem nasycenia.
- Colline – uśmiechnęłam się bezczelnie, eksponując ociekające osoczem zęby.
- Damon miał cię pilnować – powiedziała z wyrzutem.
- A widzisz go gdzieś tutaj? - odparłam zaczepnie – Bo ja nie.
- Nie jesteś stąd, więc może nie wiesz, że tutaj się nie zabija ludzi – spojrzała na zwłoki i zgromiła mnie wzrokiem. Przewróciłam beznamiętnie oczami i odwróciłam role. Teraz to ja górowałam nad Caroline, przyciskając jej delikatne ciało do ściany.
- Masz rację – zaśmiałam się – Nie jestem stąd i nie będę się dostosowywać do waszych głupich zasad – prychnęłam – W Nowym Orleanie mam tytuł Królowej Wampirów, a zatem nie obowiązują mnie żadne regułki, gdziekolwiek się pojawię – syknęłam – A skoro ingerujesz w moją potrzebę żywienia się ludzką jednostką, pożywię się tobą – przywołałam na powrót oblicze bestii, a blondynka popatrzyła na mnie z przerażeniem.
- Czym ty jesteś? - jęknęła, a potem zasłoniła usta dłonią – To o tobie mówiła Bonnie – opanowała strach – Wynaturzona bestia... Degeneracja...
- Właśnie zmniejszyłaś swoje szanse przeżycia – warknęłam, szykując się do ugryzienia, ale znowu zostałam odepchnięta. Tym razem nie przez Caroline, ale Stefana.
- Wiedziałem, że nie można ci ufać! - warknął, uspokajając blondynkę – I gdzie jest Damon? - spytał.
- Stefan – wtrąciła dziewczyna – To ona – spojrzała to na mnie, to na wampira – To o nią chodziło Bonnie.
- Sugerujesz, że przed nami stoi ''ta, co zdegenerowała gatunek krwiopijcy''? - jasnowłosy rzucił mi sceptyczne spojrzenie.
- Jedyna, niepowtarzalna, okraszona sławą nienasyconej bestii, Colline Bellworte – ukłoniłam się – Możecie już klaskać – roześmiałam się, oblizując skąpane w krwi wargi.
- To niemożliwe – powiedział Stefan.
- Niemożliwe staje się możliwe – rozłożyłam ręce szeroko na boki – Słyszałam to w jednej reklamie. Bardzo pasuje do sytuacji – dodałam.
- Jeśli to prawda to...
- Musimy ją zabić – dokończyła za niego blondynka.
- Następni – zadrwiłam – Radzę się nie zbliżać, chyba że chcecie zginąć, czy coś – warknęłam, czekając na ich ruch.
- Zaryzykuję – blondyn zrobił krok do przodu z zamiarem ataku.
- Stefan, zaczekaj! - Caroline była niepewna – Spójrz jej w oczy – powiedziała – Wyglądają jak u wilkołaka... - palnęła.
- Care, to niedorzeczne. To po prostu wampirzyca, która przemieniła się za pomocą magii – uciął.
- Tego nie wiesz. Pojawiła się tak po prostu w Mystic Falls i to akurat w pełnię księżyca. Nie uważasz, że to dziwne? - nie odpuszczała.
- To jak? Robimy rzeź, czy stoimy jak te cioty? - miałam dzisiaj wyjątkowo cięty język – Dobra, ja spadam – opuściłam wampirzym tempem ten zaułek dla świętoszków i zapuściłam się bardziej w miasto. Mijałam puste uliczki, aż zauważyłam szyld knajpy Mystic Grill. A to nie tam miałam się udać z Damonem, zanim ten baran przebił mnie sztachetą i złamał kark? Chyba tak!
Weszłam do środka, nie zwracając na siebie większej uwagi. Wszyscy byli zajęci sobą, więc przemknęłam do damskiej toalety, chcąc wykminić o co chodziło Caroline z tymi ''oczami jak u wilkołaka''. Jestem wampirem, który dostaje szajby podczas pełni księżyca, a to spora różnica!
- Dobra. Zobaczmy, o co tyle zachodu – powiedziałam do samej siebie, gdy stanęłam przed lustrem. Skupiłam się i objawiłam twarz bestii. Otworzyłam oczy i mało nie dostałam zawału. W miejscu moich ślicznych, upiornie krwistych paczadełek widniały oślepiająco złote ślepia wilkołaka, kontrastujące z czarnymi jak noc białkami. Ostrożnie otworzyłam usta i dostrzegłam cztery pary ostrych kłów – Co jest do cholery? - potrząsnęłam gwałtownie głową, biorąc pod uwagę, że mam tylko głupie przywidzenia, ale wygląd wilka nie zniknął – Jestem wilkołakiem? - jęknęłam z niedowierzaniem, dotykając palcami swojej twarzy – Nie. Wilkołak ma dwie pary kłów, a nie cztery – zaprzeczyłam samej sobie – Jestem hybrydą... – słowa powoli wypłynęły z moich ust – Jestem hybrydą... - powtórzyłam z większym szokiem – Ale jak? Dlaczego? - byłam zbyt oszołomiona.
Nie mogłam się pozbierać po swoim odkryciu. Wilcza połowa łamała wszelkie zasady logiki, na której opierał się cały nadnaturalny świat. Nie było takiej opcji, żebym została hybrydą bez konieczności wypicia krwi doppelgangera, a nawet ze spożyciem posoki sobowtóra taka metamorfoza była niemożliwa i irracjonalna. Klaus przecież mówił, że to wilkołak może zyskać wampirzą połowę, a nie na odwrót. Ja najpierw przemieniłam się w krwiopijcę i było to równo miesiąc temu. Dzisiaj wypadła pierwsza pełnia księżyca od czasu rytuału i odrzucenia człowieczeństwa. Czy ta jedna faza Srebrnego Globu naprawdę ma wpływ na moje życie?
Tak wiele pytań nawiedzało mój umysł, że straciłam poczucie czasu. Musiałam koniecznie poznać odpowiedzi, ale nawet przy wielkim wysiłku nie potrafiłam znaleźć pasujących elementów tej skomplikowanej układanki...
Wyszłam stamtąd jak bym była w transie i po prostu skierowałam się do wyjścia. Stałam przez chwilę przed budynkiem, aż zdecydowałam by uciec do lasu i na spokojnie wszystko przemyśleć.
***
Siedziałam pod drzewem, wsłuchując się jedynie w szum wiatru. Moje oczy były utkwione w poświacie księżyca, a myśli gdzieś daleko, poza granicami umysłu. Walczyłam z narastającą, nieuzasadnioną paniką, próbując skupić się na czymś miłym, ale nie przynosiło to oczekiwanego rezultatu.
Uporczywie szukałam wspólnych mianowników, które połączyłyby się w logiczne wytłumaczenie dlaczego nie jestem już wampirzycą i przejawiam cechy mieszańca. Frustracja rosła z każdą sekundą i bałam się, że zaraz zeświruję. Nie miałam nawet jak podzielić się swoim problemem z innymi, bo cholerna komórka była rozładowana i zostałam z tym wszystkim zupełnie sama.
- Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie... - powtarzałam gorączkowo na głos, uspokajana brzmieniem własnych słów – Musi...
Minęło trochę czasu, nim moje myślenie nie ograniczało się jedynie do powstrzymywania ataku astmy nerwicowej i zaczęłam kalkulować na chłodno. Damon przebił mnie sztachetą i zostawił na pastwę losu. Stefan i Caroline chcą mnie zabić, bo jakaś Bonnie miała wizję, że jako degeneracja stwarzam zagrożenie. Nie jestem tu mile widziana, ale nie powinnam dać się zastraszyć.
Jestem Colline Bellworte. Królowa Nowego Orleanu. Bestia, która nie podlega niczyim zasadom i przed nikim się nie korzy.
Stworzyłam się z własnej krwi. Jestem jedyną wampirzycą, która nie podlega rodowodowi Pierwotnych. Jedyną, która nie ma linii krwi.
Wygląda na to, że dostałam w prezencie kolejną nadprzyrodzoną postać do zabawy. Jeśli świat pragnie bym była również abominacją hybrydy, proszę bardzo. Kiedyś znajdę odpowiedź na to, jakim cudem zyskałam wilczą połowę bez konieczności spożycia krwi sobowtóra i w jaki sposób można się stać mieszańcem nie posiadając w sobie genu wilka oraz co ma z tym wszystkim wspólnego pełnia. Kiedyś przyjdzie na to czas, ale teraz muszę zrobić to co powinien zrobić porządny wampir. To znaczy wilkołak. To znaczy hybryda. Ach! Wszyscy wiedzą co mam na myśli.
- Zdaniem Elijahy nie powinnam ulegać emocjom – zamyśliłam się na głos – Nie będę niewolnicą własnych uczuć, jeśli nie będę takowych posiadać – analizowałam swoje spostrzeżenia – A zatem... - wstałam powoli z ziemi – Wykluczę je z mojego życia. Tylko wtedy będę niepowstrzymana i każdy się zastanowi dwa razy, nim będzie chciał mnie skrzywdzić – rozważałam wszystkie za i przeciw – Ja, Colline Bellworte, oficjalnie wyłączam jakichkolwiek przejawy człowieczeństwa – zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o tym, jak bardzo chcę się zemścić i nie mieć problemów z bestialstwem. Wzięłam pod uwagę, że odzyskanie uczuć może być bardzo trudne albo, że mogę już na zawsze pozostać bezwzględna, ale jakoś mnie to nie obchodziło.
- Ciekawe jak mam sprawdzić, czy to działa? - rzuciłam do samej siebie i przywołałam twarz bestii – Chyba już wiem – zaśmiałam się i pognałam z powrotem w stronę miasta.
Gdy tylko dostrzegłam pierwszego lepszego człowieka, rzuciłam się na niego, ignorując możliwość, że ktoś może nas zobaczyć.
- Gdzie znajdę Elenę, byłą Damona Salvatore? - warknęłam, od razu używając perswazji.
- Elenę Gilbert? - spytał mężczyzna.
- Najwyraźniej – chwyciłam go za gardło i podniosłam do góry.
- Mieszka w takim dużym domu w tym nowoczesnym sąsiedztwie – odparł słabym głosem.
- Konkrety, albo zeżrę cię żywcem – odsłoniłam twarz bestii.
- 2104 Maple Street... - wyjąkał przestraszony
- Ach tak – uśmiechnęłam się przebiegle – Zapomnij o tym, że mnie widziałeś i spieprzaj – rzuciłam nieszczęśnikiem o ziemię i cofnęłam się do uroczej dzielnicy domków jednorodzinnych.
Krążyłam po okolicy, aż zauważyłam odpowiedni numer. Zgodnie z moimi przeczuciami, w środku domu musiała być jego mieszkanka, skoro światła były zapalone.
Zadzwoniłam dzwonkiem i schowałam się za drzewem nieopodal drzwi wejściowych. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że zarówno wampiry jak i hybrydy nie mogą wchodzić do cudzych domów bez zaproszenia. Pozostawało tylko zwabić ukochaną Damona na zewnątrz...
Po kilku minutach na w progu pojawiła się szczupła, brązowooka szatynka.
- Halo? - rzuciła w głuchą ciszę i rozejrzała się. Po chwili zamknęła drzwi. Odczekałam moment i ponowiłam swój ruch – Halo? - dziewczyna była już lekko zaniepokojona. Czułam jej strach, a także to, że jest wampirem. Wyszła na ganek, a ja rzuciłam kamieniem w trawę, ściągając uwagę czekoladowookiej – Damon, jeśli to ty, to od razu mówię, że to nie jest śmieszne – mruknęła, schodząc na trawnik. Rzuciłam drugim kamieniem – Damon? - pisnęła, a wtedy wyszłam ja, cała na biało. No, właściwie na czarno, ale sens metafory zachowany, bo panna Gilbert miała zaskoczenie wymalowane na twarzy – Kim jesteś? - zapytała, marszcząc brwi.
- Znajomą Damona – odparłam – Przychodzę w jego imieniu – skłamałam.
- Po co Damon miałby cię do mnie przysłać? - była sceptyczna.
- Zadzwoń do niego i się spytaj – wzruszyłam ramionami – Ja tam osobiście nie chcę się bawić w tego typu dramaty – zacisnęłam usta.
- Co on znowu wymyślił? - westchnęła ciężko, wyciągając komórkę z kieszeni dżinsów. Obserwowałam przebieg sytuacji, napawając się narastającą dramaturgią – Halo? Damon, dlaczego przysyłasz do mnie swoją znajomą? - zapytała bez zbędnych wstępów – Jak to nie wiesz, o czym mówię? - zmarszczyła nos, a wtedy dorwałam się do jej szyi i zatopiłam kły, robiąc bolesne ugryzienie w postaci rany szarpanej. Dziewczyna wrzasnęła do telefonu, upuszczając go w trawę, co tylko spotęgowało niepokój tego dupka. Moja siła była tak duża, że aż powaliłam Elenę na ziemię.
- Cóż za dramatyczny zwrot akcji – mruknęłam obojętnie, zgarniając palcami krew z ust i oblizując je.
- Dlaczego mnie ugryzłaś? - jęknęła dziewczyna, próbując się podnieść z ziemi – I dlaczego to tak boli? - zapłakała.
- Przestań się mazgaić – prychnęłam – Nic do ciebie nie mam, chociaż teraz zapewne będziemy wrogami czy coś – dodałam – Boli cię, bo to nie jest zwykłe ugryzienie, a jad hybrydy – oznajmiłam beztrosko – Tak się składa, że nazywam się Colline Bellworte i jestem jedynym w swoim rodzaju wynaturzeniem wampira, a teraz także i mieszańca – okrążyłam ją.
- Bonnie miała rację... - jęknęła Elena.
- Kim jest ta cała Bonnie? - przewróciłam oczami – Znowu słyszę jej imię, a nie wiem kim laska jest.
- To wiedźma. Bardzo potężna – odparła szatynka – Miała wizję, że do miasta przybędzie wynaturzona bestia... - wstała z trudem.
- I ta zaszczytna rola przypada mnie? - zironizowałam – Cóż za wyróżnienie – zachichotałam.
- Moi przyjaciele cię zabiją – rzuciła brązowooka i zwymiotowała krwią.
- Ou, nie sądzę – pokręciłam przecząco głową – Bo jeśli zginę, to jak się wyleczysz z gorączki, hm? - posłałam jej pytające spojrzenie.
- Dlaczego to robisz? Jeśli masz problem z Damonem, to jego atakuj – poczęstowała mnie wzrokiem przepełnionym antypatią i znowu zwymiotowała krwią.
- Chętnie, ale rzecz w tym, że jeśli chcę mu zniszczyć życie, muszę doprowadzić do twojej śmierci – wyjaśniłam – Przed odejściem radzę zrobić jakiś rachunek sumienia, czy coś i uwzględnić tam swoją zbytnią naiwność i skrajny debilizm – rzuciłam złośliwie – A teraz przepraszam, ale czas na kolejny etap mojej zemsty, czyli sprawienie podobnej pamiątki pewnej blondyneczce – zaśmiałam się złowieszczo i odeszłam szybkim krokiem.
- Nie możesz mnie tu tak zostawić! - krzyknęła Elena.
- Właśnie to robię – prychnęłam i uruchomiłam wampirzą szybkość.
***
Spędziłam w Mystic Falls już sporo czasu, a udało mi się pozbawić życia paru bezwartościowych ludzi i zatruć jadem Elenę Gilbert. Po użyciu perswazji na miejscowych, dowiedziałam się, że szatynka jest wyjątkowo ważna nie tylko dla Damona, ale również i Stefana i Caroline, na których też chciałam się odegrać. Zostawiałam wyraźne sygnały, że z Collie Jollie się nie zadziera, a przynajmniej ulica usłana krwawiącymi trupami to sugerowała.
Siedziałam sobie akurat na ławeczce, jak kulturalny obywatel, gdy jak spod ziemi wyrósł wściekły Damon.
- Wiesz, że cię zamorduję, poćwiartuję twoje zwłoki i wrzucę je do jeziora? - warknął, obnażając wampirzą twarz.
- A, mam to w dupie i B, ciekawe, kto wtedy uratuje Elenkę od niechybnego końca? - wydęłam usta, a brunet złapał mnie za fraki i rzucił o ziemię. Zaczęłam głupkowato chichotać – No i co ci to da? - prychnęłam – Pomoże to jakoś? Nie.
- Nie ciesz się tak, Brownie. Zadzwoniłem do Klausa, żeby przyszedł po ciebie, więc możesz już szykować sukienkę na własny pogrzeb – syknął gniewnie.
- Coraz zabawniej się robi – wstałam z gracją i otrzepałam się – Klaus ma do mnie słabość, więc twój plan jebnie – wystawiłam język – A poza tym, kto powiedział, że zrobię to, co będzie chciał? - zakpiłam – Elijah zapomniał wspomnieć, że nie grzeszysz intelektem.
- Elijah? - błękitnooki zmarszczył brwi.
- Jest moim mentorem i przyjacielem, plus w równym stopniu co Klaus nie będzie zadowolony z tego, że skręciłeś mi kark. Dwa razy – podkreśliłam drugie zdanie – Przebiłeś na wylot sztachetą od płotu i chcesz mnie zabić – dodałam – A Elenę ugryzłam, żeby się zemścić za zniszczoną kurtkę – uśmiechnęłam się bezczelnie.
Wzrok Damona był zabójczy. Wampir walczył ze sobą, by mnie nie rozszarpać i nie ryzykować życiem ukochanej. Nie trudno było się domyślić, że wezwał Klausa w nadziei, że Pierwotny podzieli się swoją krwią, ale zapomniał o ważnym szczególe. Collie Jollie to degeneracja hybrydy, więc może tylko JEJ krew jest lekarstwem na ugryzienie mieszańca? A co za tym idzie, Nik tu za wiele nie wskóra, choćby chciał. Taka jedna, mała uwaga.
- Jeżeli Elena umrze, zapłacisz za to – podszedł tak blisko, że dzieliły nas centymetry i zmierzył mnie pogardliwym wzrokiem.
- Chyba nie byłbyś na tyle głupi, żeby mi grozić, prawda? - uśmiechnęłam się jadowicie – Zastanów się, Damon – parsknęłam – Wasza wróżka Bonnie miała rzekomo jakąś wizję, że jedyna w swoim rodzaju degeneracja gatunku wkroczy w bramy spokojnego Mystic Falls i narobi troszeczkę zamieszania – uniosłam wysoko brwi – Ucieleśnienie degeneracji stoi właśnie przed tobą – taksowałam go chłodnym spojrzeniem – Jestem przeklętą bestią i jakby tego było mało – obnażyłam twarz hybrydy – Połączeniem dwóch niebezpiecznych istot – wróciłam do poprzedniego stanu – To tak na wszelki wypadek, jakbyś zastanawiał się dlaczego nie powinieneś się do mnie rzucać – poklepałam go po ramieniu i wróciłam na ławkę. Zmęczyłam się tym staniem – Zgadnij, kto teraz wykłada karty – puściłam mu oczko.
- Jakim kurwa cudem jesteś hybrydą? - prychnął – I skąd mam mieć pewność, że to nie są jakieś sztuczki? - dodał agresywnie – Myślisz, że jestem jakiś głupi?
- Och, możemy to bardzo łatwo sprawdzić – parsknęłam szyderczo – Jeśli mój jad nie zabije twojej dziewczyny, wtedy przyznam ci rację, ale gdy jednak to moja wersja się potwierdzi, wtedy będzie punkt dla mnie, oki? - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Mścisz się za jebnięcie sztachetą? - prychnął.
- Jestem typową kobietą – przewróciłam oczami – Przypierdalam się o byle co, poza tym mam w dupie twoje zdanie – ziewnęłam ostentacyjnie.
- Gdzie ona jest? - na spotkanie przyszedł Zmierzch i jego Bella. A nie. Bella nie była blondynką.
- Przestań mówić, jakby mnie tu nie było – warknęłam do Stefana.
- Dlaczego ugryzłaś Elenę?! - blondyn podniósł głos.
- Czy wizja wiedźmy tego nie uwzględniła? - udałam szok, rozchylając lekko usta – Pomyślmy – rzuciłam – Porwaliście mnie. Ty chciałeś zabić, Damon przebił mnie sztachetą od płotu i skręcił kark, po czym zostawił na pastwę losu, a Caroline odsunęła od posiłku, kiedy byłam bardzo głodna – wyjaśniłam.
- Co ma do tego wszystkiego Elena? - zapytała blondi, mierząc mnie wściekłym wzrokiem.
- Najwidoczniej dużo, skoro cała wasza trójka tu jest – odparłam spokojnie. Nie jestem pewna, czy wyłączenie człowieczeństwa działało poprawnie, ale miałam autentycznie gdzieś ich opinie.
- Jakie są twoje żądania? - warknął Stefan.
- Jakie żądania? - zmarszczyłam brwi.
- Warunek, żebyś uratowała Elenę – zachowywał zimną krew. Ech. Ma tylko zimną krew, skoro jest teoretycznie żywym trupem.
- Po co JA mam ją ratować? - rzuciłam drwiąco – Damon już się tym zajął i zadzwonił do Klausa – oznajmiłam.
- Dlaczego zadzwoniłeś po tego wariata? - Stefan nie był zachwycony – To ona jest wynaturzeniem hybrydy, ona ugryzła Elenę i tylko jej krew może być lekarstwem – wskazał na mnie palcem – Co ma do tego Klaus?
- Znam go – odparł brunet – Zawrzemy jakiś układ i zmusi tę sukę do podzielenia się krwią – zerknął na mnie z nienawiścią.
- Uuu, suka – parsknęłam – Cóż za perwersja.
- Czego chcesz w zamian za życie Eleny? - Zmierzch był zawzięty.
- A bo ja wiem? - mruknęłam bez cienia zainteresowania – Nową kurtkę, swój plecak, który został w waszej rezydencji i może lody na patyku – zaproponowałam.
- Poważnie? - prychnęła Caroline – Zachowujesz się jak dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka – skomentowała – Coś poszło nie po twojej myśli i postanowiłaś zastosować najbardziej tani chwyt i zainicjować śmierć bliskiej nam osoby? - syknęła – Nie masz za grosz klasy – dodała pogardliwie.
- Czy to moja wina, że Elena jest przykładem naiwniactwa, braku ostrożności i skrajnego imbecylizmu? - westchnęłam, na co Damon rzucił się na mnie, podniósł za gardło i wbił rękę w moją klatkę piersiową, chwytając ciasno za serce.
- Jeszcze słowo, Brownie, a wyrwę ci je i rozdepczę jak album Taylor Swift z zeszłego roku – uśmiechnął się jadowicie.
- Damon, puść ją! - Stefan nas rozdzielił i moje serducho zostało na swoim miejscu – Nie przeginaj i pomyśl o Elenie.
- Wow. Spenetrowałeś mnie już dzisiaj trzy razy, a nawet się nie całowaliśmy – mruknęłam z uznaniem. Mina Caroline wyrażała wszystko – Najbardziej mnie boli rozładowana komórka – westchnęłam – Może gdybym mogła sobie popykać w Candy Crush, to nie wyłączyłabym człowieczeństwa – wzruszyłam ramionami – Tak bardzo chcecie mojej krwi? - spytałam, podwijając rękaw kurtki – Spoko – nadgryzłam własny nadgarstek i pozwoliłam posoce skapywać na drugą dłoń – Proszę – chlapnęłam juchą na ziemię – Przynieście Elenkę i niech się w tym wytarza. A nuż to pomoże – zaśmiałam się i zawinęłam się do jakiegoś bardziej ustronnego miejsca.
***
Siedziałam przy stoliku w Mystic Grill, popijając owocowego drinka, gdy ktoś się do mnie dosiadł.
- Już myślałam, że nie przyjdziesz – przywitałam się, obdarzając blondyna uważnym spojrzeniem.
- Nie mogłem przepuścić takiej okazji, kotku – mruknął Klaus – Po tym, co zrobiłaś, nie będziesz tu mile widziana. Wiesz o tym? - uśmiechał się z czymś w rodzaju podziwu i rozbawienia.
- Nie zaczniesz rozmowy od tego, jakim cudem jesteśmy teraz tacy sami? - wbiłam szpileczkę.
- Właśnie zamierzałem do tego przejść – odparł chłodniej – Zechcesz mi wyjaśnić, jak to jest możliwe, że tak po prostu przeistoczyłaś się w hybrydę? - warknął, zaciskając szczękę.
- Też chciałabym wiedzieć – syknęłam równie nieprzyjemnie – Nie miej do mnie pretensji, bo nie jesteś już taki oryginalny – dodałam, sącząc drinka.
- Nie miałbym, gdyby było jakieś logiczne podłoże tego wszystkiego, ale go nie ma – rzucił wrogo – Co ty kombinujesz, kotku? - prychnął.
- To kiepski moment, żeby włączyła się twoja paranoja – warknęłam – Po co tak naprawdę przyszedłeś? - zapytałam hardo – By mnie podejrzewać o jakiś spisek, a potem zamknąć w trumnie czy coś? - Klaus źle przyjmował taki ton rozmowy. Inaczej nie szarpnąłby mnie za nadgarstek i nie wywlókł na zewnątrz.
- Robisz sobie niepotrzebnych wrogów i popisujesz umiejętnościami, które jak gdyby nigdy nic zyskałaś podczas pełni – pchnął mnie na pobliskie drzewo – Nie tędy droga, kotku – dodał – Teraz już nie jesteś taka nietykalna – chwycił mnie za gardło i przewiercał na wskroś swoimi ślepiami – Gdy Marcel dowie się, że jego słodka podopieczna nagle została wynaturzeniem mieszańca, prawdopodobnie nie przyjmie tego zbyt dobrze, bo nienawidzi wilkołaków, a zatem, znienawidzi także i ciebie – posłał mi toksyczny uśmiech – Oczywiście możemy przed nim zataić niewygodne informacje, ale cóż by to były za negocjacje bez stawiania warunków, prawda? - rzucił – Po pierwsze, słodka Colline, wznawiamy nasz sojusz. Po drugie, dajesz swoją krew Elenie Gilbert, a po trzecie, wracasz ze mną grzecznie do Nowego Orleanu i nawet słowem nie wspominasz o swojej wycieczce – wgniótł mnie mocniej w drzewo.
- Nie obchodzą mnie twoje warunki – prychnęłam z trudem – Wyłączyłam uczucia – oznajmiłam.
- Wyłączyłaś uczucia? - Klaus zmarszczył brwi – Wiesz w ogóle, jak to zrobić? - jego głos był pełen kpiny i sceptycyzmu.
- Nie – przyznałam – A uwierzyłbyś, że mogłam przeholować bez konieczności wyjałowienia człowieczeństwa? - palnęłam, patrząc Pierwotnemu prosto w oczy.
- Tak, mała panterko – potwierdził – A jako pół-wilkołak z łatwością wyczułem kłamstwo, gdy wspomniałaś o wyłączeniu uczuć – parsknął szyderczo – Dobrze wiesz, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli przystaniesz na moją propozycję – puścił moje gardło – Bo odrzucenie ze strony członka rodziny, wyszydzenie przez swoją własną społeczność i śmierć najlepszej przyjaciółki, to może być zbyt wiele do udźwignięcia na jeden raz – zakończył.
- Nienawidzę cię – wysyczałam przez łzy, które niespodziewanie spłynęły mi po policzkach.
- Na to się na pewno nie nabiorę – zmniejszył dystans między nami i zatriumfował, widząc, jak to na mnie podziałało – Chodź, kotku – wystawił rękę – Znajdziemy naszych znajomych i zrobimy wspólnie małe przedstawienie – uśmiechnął się.
- Powiedziałeś, że mam dać swoją krew Elenie – prychnęłam.
- A czy zasugerowałem, że nie możesz mieć z tego żadnych korzyści? - przewrócił oczami – To najprzyjemniejsza część szantażu – dodał – Wiesz przecież, że zgrany z nas duet – kusił.
- Mam jakieś wyjście? - burknęłam, ujmując Klausa za ramię – Ciekawi mnie tylko, dlaczego Elijah mnie nie szuka? - spytałam.
- Mój drogi brat poinformował mnie o twoim zniknięciu, spokojnie – zaśmiał się – Jesteśmy w kontakcie, poza tym, po telefonie Damona od razu zgodził się, żebym to ja złożył wizytę w Mystic Falls.
- Przecież masz na mnie zły wpływ – prychnęłam.
- Otóż to, kotku. Otóż to – objął mnie ramieniem i oboje wyruszyliśmy na poszukiwanie braci Salvatore.
Mamy kolejny rozdział, który mam nadzieję się podoba. Collie Jollie jest hybrydą. Jak? Skąd? Czemu? Jakieś teorie, zanim prawda wyjdzie na jaw? Collie Jollie narobiła sobie wrogów, a Klaus jak to Klaus postanowił wykorzystać całą sytuację na swoją korzyść.
Czy dobrze oddałam postacie Damona, Stefana, Caroline? Przyznaję się bez bicia, że nie oglądałam Pamiętników Wampirów, a inspirację czerpałam z filmików na YT.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale ;*
JCBellworte
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top