✞Rozdział 27✞

Minęło kilka dni. Może tydzień, może dwa. Nie miało to żadnego znaczenia, bo moja zszargana godność cierpiała niewyobrażalne katusze. Zostałam kukiełką Klausa Mikaelsona i to dlaczego? Po to, żeby ten świr nie skrzywdził Hayley. Czyżby zimna suka Collie miała jednak serce? Mogła się o kogoś troszczyć? Jak widać.

Sprzymierzenie się z diabłem w przebraniu miało jednak jakieś plusy. Ograniczyłam alkohol, przypominając sobie jakie bezeceństwa po nim robię. Nie chodziło o szał zabijania niewinnych. Nie zamierzam rezygnować z kariery nieobliczalnej wariatki. Jest mniejsze prawdopodobieństwo wpadania w kłopoty, gdy inni cię widzą jako kogoś niebezpiecznego. Cieszyłam się już całkiem złą sławą, nadano mi przydomek ''Nienasyconej''.

Podczas gdy inne wampiry pochłaniały krew z plastikowych woreczków, ja urządzałam sobie długie polowania i malowałam ścieżkę usłaną litrami krwi i hordami trupów. Marcel bez słowa pozbywał się ciał, ale widziałam zawód w jego oczach. Ledwo znosił istotę mojej przemiany, a widok tego, jaką radość czerpię z zabawy w mordercę, dołował go nawet bardziej.

Nie byłam wzorem do naśladowania, w szczególności, że jego nastawienie mnie nie obchodziło. Pozbawił mnie szansy na przemianę w wampira, więc musiałam złamać jakieś zasady i dokonać degeneracji gatunku krwiopijcy. Mało tego! Marcel uzurpował sobie prawo do ograniczania mojej wolności i stawiania mego życia pod jego własne dyktando.

Na początku się godziłam, wierząc w to, że jestem mu winna posłuszeństwo. Mógł mnie przecież zostawić na pastwę losu tego wilkołaka i nie zareagować, jednak tego nie zrobił. Wychowywana w poczuciu bycia kimś słabszym i gorszym, stopniowo akceptowałam swój los i nie stawiałam się czarnookiemu.

Z czasem dojrzałam do zmiany swoich przyzwyczajeń i zaczęłam się buntować. Ojciec tyran od dawna zwiedzał ziemię od spodu, nie licząc tego cholernego widma, które poczęło mnie nawiedzać, ale nie było już żadnych podstaw, by wierzyć w ideę chowania głowy w piasek.

Zapragnęłam świeżego startu i nowych doznań, a wampiryzm mógł mi to dać. Był rozwiązaniem moich problemów i w ten sam sposób przedstawiłam to Marcelowi. On jednak miał w tej kwestii niezmienne stanowisko, podając wciąż te same argumenty.

Szkopuł tkwił w różnicach między nami. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że Gerard ma trochę racji. W końcu swoje dzieciństwo spędziłam w towarzystwie władczego psychopaty, który wspaniałomyślnie uderzył mnie po raz pierwszy ''dopiero'' gdy miałam piętnaście lat. Wcześniej wykazywał ''tylko'' przemoc słowną i psychiczną, nie widząc kontrastu między ''restrykcyjnym wychowywaniem'' a zwyczajnym znęcaniem się.

Miałam zniszczoną psychikę, trzymającą się na wielokrotnie zszywanych nitkach. Przeszłość ciągnęła za sobą długi łańcuch, ciążąc mi na duszy i nie pozwalając zrobić kroku naprzód. Niektóre rany były łatwe do rozdrapania i trudne do zabliźnienia. Wiedziałam, że nie mam już szans na bycie zdrową i normalną, niezależnie od dobrych intencji Marcela.

Nieuniknione więc, że klątwa wampiryzmu mogła obudzić uśpione demony i wyciągnąć na wierzch to, co było we mnie najgorsze i zwyczajnie dopasować to do mojej nowej postaci. Głód cierpiał każdy krwiopijca, ale ja byłam nienasycona. Uzależniłam się od smaku krwi tak, jak ludzie uzależniają się od narkotyków. Jej smak był nieporównywalny, nieziemski i z każdym łykiem czułam wszechogarniające szczęście oraz spełnienie. Tylko, że uzyskiwałam taki efekt pod jednym warunkiem: Musiałam pić z ludzi. Paczkowana posoka nie była w stanie oszukać mojego mózgu. Pytanie tylko, dlaczego krew smakowała tak dobrze tylko wtedy? Bo była ciepła i rozgrzewała moje gardło jak alkohol? Bo świeża i nie zdążała jeszcze prześmierdnąć zapachem plastiku? Nie. Bo pochodziła od człowieka, którego trzymałam kurczowo w swoich szponach i puszczałam go dopiero, gdy osuszone ciało robiło się sine. Świadomość tego z jaką łatwością przychodzi mi zabijanie sprawiała, że czułam się silniejsza.

Docierało do mnie, że słowa ojca, które tkwiły w czeluściach mojego umysłu, to nieprawda. Ja jestem słaba? A kto rozszarpuje ludzi na strzępy? Kto mógłby teraz podejść do wszystkich, którzy w niego wątpili i wyrwać im kręgosłupy? No kto?

Nie liczy się przeszłość, nie liczy się przyszłość. Tylko to, co teraz ma jakieś znaczenie. A teraz jestem niepowstrzymana, mogę dyktować innym zasady i karać ich za ignorancję. Jestem nieśmiertelną, nienasyconą bestią. Mogę do ciebie podejść i wyssać z ciebie życie, jeśli staniesz za blisko. Czasy, kiedy Collie bała się własnego cienia odeszły w niepamięć. Byłam stukniętą, manipulacyjną suką. Teraz noszę miano niebezpiecznej, stukniętej, manipulacyjnej, wampirzej suki.

Do pełni szczęścia brakuje tylko upadku Marcela. Gdy ciemnoskóry utraci władzę, zyskam więcej niż mogłabym marzyć. Wolność. Żadnych komentarzy, że nie panuję nad agresją. Żadnych pretensji i wymagań. Swoboda i beztroska. A że sprzymierzyłam się z diabłem? Czasami poświęcenie się dla własnych pragnień jest nieuniknione...

- Dlaczego ona sinieje? - z zamyśleń wyrwał mnie czyjś głos. Rzeczywistość przywaliła mi ciężkim młotkiem i świat odrealniony prysnął niczym mydlana bańka. Na powrót stałam w uczelnianej toalecie, gdzie korzystałam z półgodzinnej przerwy między zajęciami, pożywiając się swoją koleżanką z roku, Erin. Szybko oprzytomniałam, przypominając sobie, że nie miałam zamiaru zabijać dziewczyny. Chciałam tylko ją na szybko przekąsić, wyczyścić jej pamięć i spokojnie wrócić do studenckiego życia. Opanowałam żądzę i odsunęłam się od szyi ciemnowłosej. Obojętnie rzuciłam okiem w stronę koleżanki. Była blada jak ściana, ale na szczęście jeszcze nie sino-koperkowa. Patrzyła na mnie zamulonym wzrokiem. Jej usta rozchylały się delikatnie, jakby próbowała analizować sytuację. Zrobiłam dokładne oględziny. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej dziewczyny. Serce biło normalnie. Nie zabiłam jej.

- I po co siejesz zamęt? - zwróciłam się do Lauren – Patrz lepiej, czy nikt nie idzie – warknęłam, przemywając usta wodą. Jak zwykle mnie poniosło i byłam usmarowana krwią.

- Dobra. Nie awanturuj się – burknęła szarooka – Ta kontrola umysłu to beznadziejna sprawa – dodała, otwierając lekko drzwi – Czysto – oznajmiła.

- Kontrola umysłu ssie. To prawda – przyznałam, poprawiając makijaż, który niefortunnie starłam – Ale uwierz, że istnieją rzeczy gorsze – westchnęłam.

- Na przykład? - bąknęła.

- Jestem wampirzycą i można mnie skrzywdzić wykorzystując do tego słońce – mruknęłam – Można mi też skręcić kark, wyrwać serce albo kręgosłup – dodałam, poprawiając na ustach wiśniowo-bordową szminkę – Jest taki jeden kretyn, który wypróbował wszystko prócz ostatniego – zakończyłam z przekąsem.

- Jasne – ucięła – Powiedz mi tylko, dlaczego muszę o tym wszystkim zapomnieć? - rzuciła – Nie zareagowałam tak, jak się spodziewałaś, chociaż nie wierzę w istoty nadprzyrodzone – wtrąciła.

- To dla twojego bezpieczeństwa, Lo – wyjaśniłam – Robię za marionetkę takiego jednego niebezpiecznego kolesia i mógłby mnie ukarać za dowolną formę nieposłuszeństwa – wypowiedziałam na głos swoje obawy – Mało tego, jego ulubione metody to zabijanie bliskich mi osób – westchnęłam ciężko.

- Nikomu przecież nie powiem – powiedziała – Przyjaźnimy się.

- Tiaa, ale im mniej wiesz o tym świecie, tym lepiej dla ciebie – odparłam, poprawiając gumkę we włosach, która utrzymywała wysoko zrobioną kitkę. Pobieżnie przeczesałam kosmyki palcami.

- Aż tak mi nie ufasz? - jej głos był nasączony kroplą rozczarowania.

- Lauren – przewróciłam oczami i spojrzałam na dziewczynę – To nie chodzi o ciebie, tylko o mnie – brunetka skrzywiła się, marszcząc idealnie wyregulowane brwi.

- Nie mów do mnie, jakbyśmy żyły w lesbijskim związku – prychnęła. Uśmieszek zakłopotania ozdobił moją twarz.

- Bez obaw – wyszczerzyłam się głupkowato – Ja i związek? To się nie kalkuluje. Tym bardziej lesbijski – uspokoiłam ją – Obiecuję, że kiedyś cię wprowadzę w ten poryty, magiczny świat, ale jeszcze nie teraz – uniosłam dłonie do góry w geście pacyfikującym.

- Nie rozumiesz? - westchnęła – Już mnie wprowadziłaś i chcesz, żebym o tym zapomniała – poprawiła.

- To nie było planowane, Lo – zacisnęłam usta w wąską kreskę – Po prostu głód kompletnie mnie omamił i wykorzystałam cię dla własnego zysku – próbowałam ją przekonać – Nie powinnaś poznawać prawdy o mnie w takich okolicznościach – kontynuowałam – Zasługujesz na coś więcej, niż głupią perswazję – popatrzyłam jej w oczy - Dlatego właśnie musisz zapo...

- Collie – weszła mi w słowo – Wiem, jakie masz o mnie zdanie – parsknęła, wlepiając na chwilę wzrok w podłogę – Myślisz, że jestem sztywną fanatyczką religijną, która ściśle przestrzega dziesięciu przykazań – wywróciła oczami – Masz rację. Mam te swoje dziwactwa – kiwnęła głową – Nie wierzę w istoty nadnaturalne, a jednak stoisz tu przede mną w swojej niepozornej postaci, tuż po skonsumowaniu krwi Erin – mówiła dalej – Może to przez tę całą perswazję nie krzyczałam ze strachu i nie wyciągnęłam krzyża, ale zrobiłam to też z własnych pobudek.

- Jak to? - nie rozumiałam – Przecież...

- Daj mi skończyć – przerwała – Owszem. Jako szanująca się katoliczka powinnam tobą gardzić na tysiąc sposobów – burknęła – Ale nie ma znaczenia, czy jesteś wampirem, wróżką, czy jednorożcem – wyliczyła – Liczy się to, że wciąż jesteś dla mnie bliską koleżanką, może nawet przyjaciółką – wyjawiła – I nie obchodzi mnie, że jesteś mitycznym, pijącym krew potworem – zakończyła.

- Doceniam twoją szczerość, Lauren – złączyłam dłonie, posyłając szarookiej lekki uśmiech – Bardzo chciałabym dzielić z tobą życie mojej nowej formy, ale to najzwyczajniej w świecie niebezpieczne – jęknęłam – Możesz tego nie zrozumieć, ale jest taki jeden szaleniec, którego hobby jest uprzykrzanie mojej egzystencji, wliczając w to grożenie śmiercią moim bliskim – chwyciłam ją zdecydowanie za ramiona – Lepiej dla ciebie, żebyś na razie nie wiedziała o istnieniu wampirów, wilkołaków i wiedźm – spojrzałam brunetce głęboko w jej kamienne oczy – Dlatego zapomnisz o wszystkim, co ci dzisiaj powiedziałam, wyjdziesz na korytarz i zaczekasz tam na mnie – mój głos był lekki jak chmurka, ale jednocześnie trącił nutą hipnozy.

- Zapomnę o wszystkim – kiwnęła głową i natychmiast wyszła. Odetchnęłam z ulgą i wróciłam do stojącej w kącie Erin.

- Ktoś tu odzyskał kolorki – skomentowałam – Ciebie też muszę zauroczyć – westchnęłam, zaglądając w ślepia dziewczyny – Zasłonisz ranę na szyi włosami i pójdziesz do domu. Gdyby ktoś pytał, powiesz, że źle się poczułaś – przemówiłam. Erin bez słowa skinęła głową – Gdy dotrzesz do siebie, zapomnisz o wszystkim, co się dzisiaj stało i co ci zrobiłam – kontynuowałam – Dopiero wtedy opatrzysz szyję i przypomnisz sobie, że wpadłaś na ostrą gałąź, gdy przechodziłaś przez park – zakończyłam. Szatynka posłusznie przerzuciła swe loki na jedną stronę, zakrywając dowód mojej działalności i wyszła z toalety. Zostałam sama, ale zanim opuściłam miejsce, rzuciłam swemu odbiciu ostatnie spojrzenie. Czarna, przylegająca bluzka z rękawami trzy czwarte i delikatny, złoty łańcuszek dopełniały uroku niewinnie wyglądającej dziewczyny. Byłam wilkiem w owczej skórze, a może raczej wampirem...

- Coś ty tam tak długo robiła? - spytała Lo, gdy spotkałyśmy się na korytarzu.

- Poprawiałam makijaż – wyjaśniłam – Idziemy? Zdążymy jeszcze kupić kawę z automatu, żeby nie zasnąć na zajęciach u Mollock'a – rzuciłam aluzyjnie.

- Nie odmówię – burknęła – Skoro już mówimy o zajęciach naszego ulubionego wykładowcy... - zaczęła, biorąc mnie pod ramię.

- O nie... - stęknęłam, a podłogę spowił stukot obcasów Lauren. Ja postawiłam dzisiaj na płaskie, skórzane, wsuwane tenisówki bez sznurówek. Oczywiście w kolorze czarnym.

- Co z naszym projektem zaliczeniowym? - musiała zadać to pytanie.

- Nie zadawaj tego pytaniaaaa... Aha. Już za późno – machnęłam ręką.

- Collie! - fuknęła.

- Och, no wiem – przewróciłam oczami. Tak przyjemnie mi się żyło bez udziału Pierwotnych, a także i rozmów o naszym nieszczęsnym zadaniu do zrobienia...

- Też mi się nie chce – ubiegła moje myśli – Ale nie lepiej jest pójść, znaleźć coś, zinterpretować i mieć to z głowy? - kusiła – Byleby tylko to zaliczyć – dodała – Moje ambicje nie sięgają nie wiadomo jak wysoko. Zwłaszcza na przedmiocie Mollock'a – prychnęła.

- To już któreś podejście – ucięłam – Tam nic ciekawego nie ma, to znaczy jest mnóstwo interesujących prac, ale nie takich, które Mollock uznałby za odpowiednie – dodałam sceptycznie.

- Ten człowiek jest specjalny – rzuciła Lo, a ja zachichotałam – Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? - westchnęła filozoficznie – Proponuję, żebyśmy po zajęciach poszły na artystyczny i wybrały pierwsze dzieło, które wpadnie nam w oko – zasugerowała – Podzielimy się interpretacją i przynajmniej będziemy to miały z głowy – dodała, wyjmując srebrną portmonetkę z torebki.

- No dobra – zgodziłam się niechętnie. Intuicja podpowiadała mi, że plac artystyczny to miejsce, w którym można spotkać tego drania, a jakoś nie cierpiałam z powodu jego braku w moim życiu. Od zawarcia sojuszu nawet nie zadzwonił, Marcel też go nigdzie nie widział. W zasadzie, słuch o Pierwotnych tymczasowo zaginął, ale trzeba było zostać czujnym.

Udało mi się parę razy odwiedzić Davinę, z korzyścią dla nas obu. Wiedźma mogła mi się zwierzyć z problemów i opowiedzieć jak to wariuje w czterech ścianach i marzy o choćby małym wypadzie, a ja w zamian raczyłam ją historyjkami z mojego życia studenckiego, jak również żaliłam się z powodu zostania kukiełką Klausa.

Gdy głębiej przeanalizowałam jego słowa, to ten sojusz opierał się na tym, że miałam hybrydzie pomóc obalić rządy Marcela, jeśli nie chciałam stracić Hayley. Moja wolność miała być tylko apetycznym dodatkiem, ale jasne było, że nie płaszczę się przed Pierwotnym z własnego wyboru. Bydlak musiał mieć jakieś zabezpieczenie, więc wybrał moją przyjaciółkę, z którą miał osobisty konflikt. Zabijając wilkołaczkę upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie mogłam więc ryzykować i dosłownie musiałam się zrywać na dźwięk telefonu od niego.

Nie zdążył jeszcze wprowadzić niepokoju do mojego żywota, ale to nie oznacza, że byłam spokojna. Klaus coś ewidentnie knuł i czekał na odpowiedni moment, żeby mnie w to wszystko wtajemniczyć...

- Collie, przeraża mnie, że tak często odlatujesz myślami – skomentowała Lauren.

- Wybacz – posłałam jej przepraszający uśmiech – Taki nawyk.

***

Post-impresjonistyczny pejzaż ujął mnie swoją prostotą i jedną gamą odcieni. Szorstkie błękity zlewały się z niewinną bielą i zmysłową purpurą. Wyczułam inspirację dziełami van Gogha, może nawet próbę naśladownictwa stylu tego artysty. Obraz był piękny, skrywał jakąś tajemnicę i zachęcał do zagłębienia się w jego historię. Kreskę cechowała łagodność i płynność. Jakby ktoś malował leciutkim piórkiem. Dobór barw wskazywał na nieśmiałość i niepewność artysty. Może to był młody, niedoświadczony jeszcze malarz, który nie wypracował własnego stylu i szukał natchnienia w sztuce najsłynniejszego post-impresjonisty? Mogłam tylko spekulować.

- Nie wydaje ci się za spokojny? - Lauren wypowiedziała na głos moje obawy.

- Dla mnie, czy dla Mollock'a? - odbiłam piłeczkę.

- Jego gust to pojęcie względne – westchnęła – Ten pejzaż jest śliczny. Taki delikatny, estetyczny – zaczęła się zastanawiać – Ale jest też zbyt prosty w odbiorze – dodała.

- Byłby prosty w interpretacji – rzuciłam, mrużąc oczy.

- Pan Krytyk zarzuciłby nam pójście na łatwiznę – burknęła brunetka – Jego się nie da zadowolić.

- Wkurza mnie ten typ – prychnęłam – Dzisiaj też. Ten cały wykład – wtrąciłam – On chyba serio nie rozróżnia krzywego graffiti na ścianie i sztuki pop-art – rzuciłam.

- On żyje w swoim własnym świecie. Zatrzymał się na latach pięćdziesiątych albo i wcześniej – zadrwiła. Zachichotałam złośliwie.

- Nazwał Banksy'ego wandalem – parsknęłam – Wandalem!

- Typowy boomer.

- No – przyznałam jej rację – Dobra – podparłam się pod boki – To niebieski krajobraz odpada – zarządziłam.

- Mhm – szarooka kiwnęła głową – Potrzeba czegoś w podobnym stylu, ale może mroczniejszego – pomyślała.

- Łagodne i mroczne – zacisnęłam usta, niczym profesjonalny krytyk sztuki – Z jakąś tajemnicą! - ożywiłam się.

- Z nietypową kolorystyką, ale utrzymane w granicach zdrowego rozsądku – Lauren też dostała burzy mózgu.

- Masz rację – przyklasnęłam jej – Teraz tylko znaleźć takie cudo – wypuściłam powietrze z ust – Nic trudnego – zironizowałam.

- Ty idziesz w lewo, a ja w prawo. Proste – brunetka przewróciła oczami.

- Obyśmy coś szybko znalazły – wzniosłam oczy ku niebu i poszłam w wyznaczonym kierunku. Uruchomiłam wampirzy wzrok, jeśli takowy w ogóle istniał i zaczęłam poszukiwania idealnego obrazu. Jednocześnie ogarniał mnie strach, że Mikaelson może się pojawić w dowolnej chwili i zakłócić moją póki co bezproblemową egzystencję. To byłoby w jego stylu, żeby mnie śledzić...

- W świetle dziennym wygląda inaczej – usłyszałam znajomy głos i obróciłam się gwałtownie.

- Cami – usta obnażyły szczery uśmiech – Nie spodziewałam się ciebie tutaj – zaczęłam, a blondynka podeszła bliżej i mnie objęła.

- To samo powiem, jeśli zawitasz do Rousseau's – odpowiedziała ze śmiechem.

- Zrozumiałam – kiwnęłam głową – Przepraszam, że nie wpadam, ale mam tutaj urwanie głowy – skłamałam.

- Konkretnie? - uniosła brew.

- Od tygodni przychodzę na ten plac i szukam idealnego dzieła do mojego projektu na studia – wyjawiłam.

- I jak ci idzie? - dociekała.

- Nie najlepiej – mruknęłam – Wykładowca ma bardzo restrykcyjny gust i łatwo jest nie zdać – dodałam markotnie.

- Pomogłabym ci, ale nie jestem specjalistką – odparła – Podał chociaż jakieś wytyczne?

- Nie. Po co – prychnęłam – Taki typ – wzruszyłam ramionami – Dość o moim projekcie – ucięłam – Wybacz wścibskość, ale czy w tych godzinach nie pracujesz przypadkiem? - spytałam.

- Koleżanka wzięła moją zmianę – wyjaśniła – Wisiała mi przysługę, więc cieszę się wolną chwilą – dodała.

- Super – poczęstowałam ją uśmiechem – Ja już po zajęciach i wykorzystuję swój czas wolny na któreś z kolei poszukiwanie idealnego dzieła – ostatni raz wróciłam do tego tematu – Twoje zajęcie jest ciekawsze – rzuciłam.

- Właściwie, to relaksuję się przed randką – wypaliła.

- Masz randkę? - pisnęłam, niczym typowa dziewczyna – Z kim? - zainteresowałam się.

- Znasz Marcela Gerarda? - zapytała i ciszę przeciął mój niesubtelnie tłumiony śmiech. W porę się opanowałam.

- A kto go nie zna? - przewróciłam oczami – Nazywa się Królem Nowego Orleanu – zacisnęłam zęby. Wewnętrzna ja już od dawna tarzała się po ziemi ze śmiechu – Wyrwałaś miastowego gwiazdora? - mrugnęłam porozumiewawczo. Cami zachichotała.

- Zawstydzasz mnie, Collie – sprzedała mi kuksańca.

- Tylko pytam – parsknęłam.

- W sumie, to było dość dziwne – zaczęła.

- To znaczy?

- Znam opinie o Marcelu. To typowy niegrzeczny buntownik z kompleksem wyższości – westchnęła – Spodziewałam się po nim większej pewności siebie, ale tak właściwie, to jego przyjaciel ustawił naszą randkę – sprecyzowała.

- Przyjaciel? - powtórzyłam.

- Przystojny i czarujący blondyn z brytyjskim akcentem – rzuciła – Niczego sobie – dodała – Zawsze mogłybyśmy pójść na podwójne spotkanie – parsknęła – Ja biorę Marcela, a ty tego całego Klausa – wymyśliła. Patrzyłam na nią w milczeniu, a potem wybuchnęłam śmiechem. Zatkałam usta dłonią, ale przez kilkanaście sekund nie byłam w stanie się opanować – Collie? - blondynka zmarszczyła brwi – Wszystko w porządku? - spytała.

- Tak – pokiwałam głową – Zawsze i wszędzie – brzmiałam wyjątkowo sztucznie.

- Czyżbyś znała tego faceta? - drążyła.

- Wolałabym nie – zacisnęłam usta – Przepraszam cię, Cami, ale muszę wrócić do szukania dzieła – mruknęłam – Życzę ci miłej randki – ze wszystkich sił próbowałam znowu nie wybuchnąć rechotem.

- Mam nadzieję, że w końcu przyjdziesz do Rousseau's – rzuciła na pożegnanie.

- Postaram się – obiecałam i pobiegłam w stronę Lauren, która stała przy jakimś fowistycznym malunku.

- Co myślisz? - burknęła, nawet się nie odwracając.

- Kolorowe, ciekawe i nowatorskie – skomentowałam – Gama barw jest żywa, nietuzinkowa, a kreska ostra i unikatowa – mówiłam dalej – - Podobają mi się różowe chmury i błękitne drzewa – wyraziłam swą opinię – Lubię fowizm. Jest beztroski.

- Też tak uważam – przyznała mi rację – Niestety, z tego co pamiętam, to Mollock nie przepada za fowizmem – westchnęła.

- Z każdym uświadomieniem sobie jak bardzo ten dziad jest krytyczny, mam coraz większą ochotę go zabić – zacisnęłam pięści.

- Colline – strofowała mnie Lo – Piąte przykazanie.

- Nie zabijaj – wystawiłam język. Łamię tę zasadę kilka razy dziennie – Nie można pożartować? Pomarzyć? - wydęłam usta. Szarooka zerknęła na mnie znacząco.

- Bez komentarza – ucięła – Kto to był? - rzuciła nagle.

- Kto? - zmrużyłam powieki.

- Ta blondynka, z którą rozmawiałaś.

- Aaa – ułożyłam wargi w półuśmiech – To Cami. Moja znajoma. Pracuje jako barmanka w Rousseau's – wypaliłam na jednym wdechu.

- W tym barze we Francuskiej? - upewniła się.

- Mhm – kiwnęłam głową.

- Czemu nie powiedziałaś jej, że Marcel jest twoim bratem? - mruknęła.

- To skomplikowane – za często używam tego tekstu – Cami jest po psychologii i spodziewałabym się po niej drążenia tematu mojego pokrewieństwa z Marcelem – dodałam – Nie jesteśmy bardzo blisko, więc nie widzę potrzeby raczenia ją szczegółami – odgarnęłam włosy z twarzy, które targnął lekki podmuch wiatru – Wróćmy do obrazu – klasnęłam w dłonie – Może da się jakoś go obronić – pomyślałam na głos.

- A kim jest ten cały Klaus? - spytała. Popatrzyłam na nią lodowatym wzrokiem.

- Czy wszyscy muszą o niego pytać? - ogarnęła mnie irytacja – To nikt. Dosłownie nikt – warknęłam.

- Każdy jest kimś, Col – Lauren uśmiechnęła się przebiegle.

- Nie denerwuj mnie – syknęłam, zaciskając usta.

- Czy ten Klaus nie jest przypadkiem twoim...

- Wrogiem? - palnęłam – Tak, jest moim wrogiem – zachichotałam sztucznie – Nienawidzę go. Podziwiam twoją spostrzegawczość, Lauren, naprawdę – szczebiotałam – A teraz wróćmy do obrazu, a ty... - złapałam ją za ramiona i spojrzałam głęboko w oczy brunetki – Nie słyszałaś mojej rozmowy z Cami. Byłaś zbyt zajęta patrzeniem na obraz – wyrecytowałam. Pamięć Lo znów była pod moją kontrolą. Mogłam na spokojnie wrócić do poszukiwań idealnego dzieła. Zgadzałam się ze słowami koleżanki. Mollock nie był fanem fowizmu. Uważał go za krzykliwy nurt w sztuce. Owszem, nie zaliczenie przedmiotu z powodu innego gustu niż wykładowca wydawało się śmieszne. Niestety w przypadku tego profesora było to bardzo prawdopodobne, a ja nie chciałam skazić swojego indeksu paskudną dwóją. Nie poszłam na te studia bez powodu i chociaż miałam ich czasami dosyć, to pozwalały mi odciąć się od nadnaturalnych problemów.

Co więcej, wciąż starałam się o wyjazd zagranicę. Semestr w Amsterdamie był moim marzeniem i pełniłby rolę świetnej odskoczni od Mikaelsonów. Zwłaszcza od Klausa. Nie zabrzmi to ładnie, ale trzeba jak najszybciej zrzucić Marcela z tronu. Hybryda obejmie władzę, ja nie będę pod ścisłą kontrolą i studiowanie w Holandii przestanie być tylko pragnieniem...

Stanęło na tym, że Lauren i ja wybrałyśmy nietypowy, ale mieszczący się w granicach normalności malunek. Urzekła mnie czerń, przeplatająca się z krwistą czerwienią. Obraz był mroczny, ale i intrygujący. Miałam wrażenie, że kolory na płótnie przemawiają bezpośrednio do mojej duszy...

Zrobiłam zdjęcie, pilnując dobrej jakości fotografii i pożegnałam się z Lauren. Obie miałyśmy w domu przeanalizować głębiej to dzieło i uczciwie podzielić się zadaniem. Póki co, moim celem było odwiedzenie Daviny i podzielenie się z nią radością spowodowaną przez wybranie malunku do interpretacji. Wiedziałam, że każda moja wizyta sprawia jej przyjemność. Gdybym była trzymana w czterech ścianach, to też bym pewnie cieszyła się z każdego kontaktu twarzą w twarz.

Szłam parkiem, skracając sobie drogę, gdy moja torebka zabrzęczała. Niechętnie sięgnęłam po komórkę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, kto może dzwonić. Przeczucie nie zawiodło po raz setny i tym razem nie byłam szczęśliwa.

Długo się wahałam z odebraniem, ale wiedziałam, że od mojego nastawienia zależy życie Hayley, którą ten drań może zabić, jak mu się coś nie spodoba...

- Wiedziałam, że to nie będzie trwać wiecznie – rzuciłam oschle.

- Witaj, kotku – usłyszałam śmiech – Też się cieszę, że cię słyszę. Mam nadzieję, że nie robisz teraz niczego ważnego, a nawet jeśli, to musisz przerwać, ponieważ jesteś mi potrzebna – od razu wyłożył kawę na ławę.

- A jakżeby inaczej – zironizowałam – Gdzie jesteś? - burknęłam, wzdychając ciężko i dając mu do zrozumienia, że ostatnie, czego potrzebuję do szczęścia to rozmowa z nim.

- Za tobą – odparł i usłyszałam charakterystyczny odgłos nadejścia wampira. Zakończyłam połączenie i odwróciłam się na pięcie.

- Długo się nie widzieliśmy – rzucił na powitanie.

- To były piękne dni – obnażyłam jadowity uśmieszek – Ale musiałeś zadzwonić i wszystko zepsuć – warknęłam.

- Twój charakterek nigdy mi się nie znudzi – odparł – Tęskniłem, słodka Colline – dodał.

- A ja nie – syknęłam.

- Jak mniemam, nie dostanę całusa? - uśmiechnął się bezczelnie.

- Szkoda mojej szminki – prychnęłam – Do rzeczy – założyłam ręce na siebie – Nie mam czasu.

- Nie zgodzę się z tobą, mała panterko – podszedł bliżej – Dla mnie zawsze masz czas, zapomniałaś? - uniósł brwi.

- Czego chcesz? - traciłam cierpliwość.

- Grzeczniej – jego głos zrobił się chłodniejszy – Przypominam, że każdy brak szacunku przybliża twoją przyjaciółkę Hayley do odwiedzenia krainy umarłych – ponowił uśmiech – Przejdźmy się – zaproponował.

- Ludzie mają mnie zobaczyć w twoim towarzystwie? - prychnęłam – Nie dziękuję. Jak chcesz rozmawiać, to w jakimś spokojnym miejscu – powiedziałam.

- Chcesz mi stawiać warunki? - spytał.

- Lepiej się do nich dostosuj, Klaus – zmierzyłam go pogardliwym wzrokiem – Albo przestanę być miła.

- Czyli teraz jesteś? - parsknął – Nie przypuszczałem, że to jest łagodna faza twego usposobienia – zrobił teatralną minę.

- Och, nikt nie jest łagodniejszy niż ty – zakpiłam – Szczególnie, kiedy jestem przez ciebie duszona, porywana i torturowana – wymieniłam, a blondyn parsknął śmiechem.

- Przepraszam – wtopił wzrok w ziemię, uspokajając rechot – Wciąż nie mogę zapomnieć, jak po tych pamiętnych torturach podziękowałaś mi całusem w policzek – znowu zaczął się śmiać.

- Nie za wesoło ci? - syknęłam. Klaus przewrócił oczami.

- Daj spokój, kotku – westchnął – Twoje negatywne nastawienie nie jest wiarygodne. Nie zaprzeczysz, że mnie lubisz – uśmiechnął się.

- Zaprzeczę, bo nie lubię kłamać – posłałam mu zjadliwy uśmieszek – Wiesz, kogo lubię? Elijahę. Gdzie on w ogóle jest? Nie widziałam go od dawna – rzuciłam. Pierwotnemu zrzedła nieco mina.

- Za moim drogim bratem tęsknisz, ale mój widok nie wywołuje pozytywnej reakcji – zauważył – Pamiętasz, jak bywałaś sympatyczniejsza? - przypomniał.

- Mówiłam ci, że to ma związek z alkoholem – popatrzyłam na Klausa obojętnie – Tym razem jestem trzeźwa, więc nie dziw się, że pokazuję pazurki – dodałam i usłyszałam dzwonek komórki.

- Nie odbierzesz? - spytał.

- Jak kocha, to poczeka – mruknęłam – Wracając do wcześniejszego – wydęłam usta – Kiedy mój organizm nie jest przytłumiony hurtowymi ilościami wysokoprocentowych trunków, masz zaszczyt podziwiać moje naturalne zachowanie – dygnęłam lekko. Pierwotny zarechotał.

- Nie przypominam sobie, żebyś zawsze taka była, kotku – zaczął mnie uważnie obserwować – Zanim zostałaś wampirzycą, miałaś więcej pokory – uśmiechnął się.

- No tak – zachichotałam – To ma związek z tym całym wyzwoleniem najmroczniejszej strony duszy – wyrecytowałam płynnie – Według opinii Marcela oczywiście – dorzuciłam kąśliwie – W praktyce wygląda to tak, że jestem nieśmiertelna, niepowstrzymana, nieobliczalna i lubię to wykorzystywać – wzruszyłam ramionami.

- Liczę na to, słodka Colline – odparł Klaus – Pomówmy o naszym planie przejęcia władzy – objął mnie ramieniem. Zareagowałam osobliwie.

- Nie spoufalaj się – ściągnęłam jego dłoń z mojego ramienia.

- Och, myślałem, że mamy to już za sobą – parsknął. Z moich ust wypłynęło warknięcie.

- Jeśli nawiązujesz do tego nieszczęsnego pocałunku, to mówię od razu – syknęłam – Nie będę ci tego setny raz tłumaczyć...

- A moja oferta jest dalej aktualna – mruknął.

- Jaka oferta? - zatrzymałam się i rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.

- Dobrze wiesz – wyszczerzył się przebiegle. Zmarszczyłam brwi – Pocałowałaś mnie z nienawiści, więc mogę się zrewanżować – złączył dłonie za plecami – Musielibyśmy tylko pójść do lasu w jakieś spokojne miejsce i...

- Nik, do cholery jasnej! - przerwałam mu. Po jego minie wnioskowałam, że usatysfakcjonowała go moja reakcja – Jesteśmy sojusznikami, ale nie przyjaciółmi, a tym bardziej kochankami! - wybuchnęłam, unosząc do góry dłonie w akcie frustracji. Rozczapierzyłam palce, uwydatniając kości. Ten debil dalej stał uśmiechnięty od ucha do ucha...

- Ja tego nie powiedziałem – zrobił niewinną minę – To ty wyszłaś z taką inicjatywą – lekki uśmiech wrócił na jego twarz.

- To nie jest żadna inicjatywa – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – Tylko granica, której masz nie przekraczać – syknęłam lodowato.

- Kotku – zaśmiał się – Jestem alfą. Mogę przekraczać granice kiedy zechcę – uniósł brwi – Nie zrobię tego z szacunku do ciebie – dodał szybko i spoważniał.

- Dżentelmen roku – skomentowałam złośliwie.

- Ja dotrzymuję słowa, ale ty, mała panterko, złamałaś własne zasady, czyż nie? - on chyba czerpie niesamowitą radość z tego, że doprowadza mnie do szewskiej pasji... - W tej kwestii chyba jesteśmy zgodni – zatriumfował – Tym razem nie zaprzeczysz i wiesz o tym – odszedł zwycięskim krokiem.

- Sprzymierzenie się z tobą to był zły pomysł – dogoniłam go.

- Dlaczego? - zaciekawił się.

- W ciągu tych kilku minut miałam ochotę cię zabić kilkanaście razy. Nie wiem, jak wytrzymam w tym sojuszu – jęknęłam – Nie wiem, czy w ogóle w nim wytrzymam – zaśmiałam się nerwowo – Prędzej sobie w łeb strzelę – mruknęłam pod nosem.

- Szkoda kuli – skwitował Klaus – Jeśli będziesz miała ochotę ze sobą skończyć, przyjdź do mnie. Coś się wymyśli – zaproponował wspaniałomyślnie.

- Już lecę – zadrwiłam – Mógłbyś się w końcu podzielić szczegółami planu? - burknęłam – Rozmowa coś nie schodzi na właściwe tory – rzuciłam aluzyjnie.

- To ty ciągle zmieniasz temat, Colline – powiedział – Ja jestem tylko słuchaczem – dodał beztrosko. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.

- Przyjemność ci to sprawia? - warknęłam.

- Co takiego? - udawał głupiego.

- Wyprowadzanie mnie z równowagi – zacisnęłam usta.

- Owszem. To ostatnio moje nowe hobby – uśmiechnął się zawadiacko.

- Ciekawe, czy dalej będziesz tak cwaniakował, jak znajdę kołek z białego dębu i cię nim wypatroszę – wycedziłam. Hybryda parsknęła śmiechem.

- Zakładasz, że nawet gdybyś znalazła kołek, wyszłabyś z walki bez szwanku? Bez uszczerbku na zdrowiu w postaci wyrwanego kręgosłupa? - syknął. Już nie był rozbawiony.

- Poświęciłabym się – posłałam mu toksyczny uśmiech. Kropelki jadu kołysały się w kącikach ust – Moja pogarda jest nieoceniona. Mogłabym zdobyć się na taki krok – podeszłam do niego bliżej – Chyba w to nie wątpisz, prawda, Nik? - oblizałam zamaszyście górną wargę. Patrzył na mnie z lekką kpiną.

- Nie śmiałbym w ciebie wątpić, Colline – syknął, przyciągając mnie bliżej za gardło – Więc ty także nie wątp we mnie – jego głos był zimny. Rozsiewał hordę dreszczy na moim ciele – Nie wątp w to, że jeśli mnie zdradzisz, pokażę ci rzeczy gorsze od śmierci – ostrzegł. Prychnęłam bezczelnie.

- Potrafisz być przekonujący, Klaus – mruknęłam diabolicznie – Szkoda byłoby kończyć taki korzystny sojusz, tylko dlatego, że tak łatwo cię sprowokować – spostrzegłam.

- W istocie, kotku – odrzekł – Naciesz się moją łaską i dokończmy nasz przyjemny spacer, zanim każde pójdzie w swoją stronę – demoniczny błysk zagościł w jego oczach.

- Z rozkoszą – zaszydziłam – Tylko, co zrobimy z publicznością, która podziwia jak mnie podduszasz? - westchnęłam. Blondyn zabrał rękę i przejechał wzrokiem po garstce gapiów.

- Pominę fakt, że podsłuchiwanie i podglądanie jest niedopuszczalne – mruknął – Co powiesz na urozmaicenie naszego spotkania małą przekąską? - spytał, obnażając w ten sposób swoje intencje wobec ludzi.

- Właściwie, to i tak nie jadłam jeszcze obiadu – posłałam grupce wygłodniałe spojrzenie.

- Damy mają pierwszeństwo – wystawił rękę.

- Dobre maniery, to podstawa, panie Mikaelson – skinęłam głową i odsłoniłam oblicze bestii. Nie minęła chwila, a wgryzałam się w gardło przerażonej kobiety. Ciepły smak krwi połaskotał moje podniebienie, dostarczając ogromnych pokładów satysfakcji. Moment później dołączył Klaus, aktywując tryb psychopaty i los biednych ludzi został z góry przesądzony.

Urządziliśmy niezłą rzeź i chociaż ciała przypominały bardziej szczątki, niż martwe osoby, musieliśmy po sobie posprzątać. Pierwotny i ja nosiliśmy na sobie ślady morderczej działalności, ale zarówno mnie jak i jego w ogóle to nie interesowało.

- I po problemie – mruknęła hybryda, otrzepując ręce, gdy ostatni trup wylądował w kontenerze na śmieci.

- Dlaczego musimy zajmować się brudną robotą? - zaczęłam narzekać – Nie mam w zwyczaju tuszować swoich zbrodni – prychnęłam.

- Popełniasz błąd, Colline – skomentował blondyn – Trzeba się pozbywać zwłok. Inaczej policja zaczęłaby za bardzo węszyć, a turyści przestaliby odwiedzać Nowy Orlean – dodał, wyciągając zapalniczkę i odpalając ogień.

- Co robisz? - zmarszczyłam brwi.

- Nikt nie będzie dociekał, skąd się wziął proch – odrzekł, wrzucając zapalarkę do kontenera.

- A co, jak wywołasz pożar? - spojrzałam na niego z wyrzutem.

- Nie wywołam – przewrócił oczami.

- A jak jednak wywołasz? - pozostawałam nieugięta.

- Collie – westchnął ciężko – Kto żyje tysiąc lat? Ja, czy ty? - burknął – Myślisz, że robię to pierwszy raz? - parsknął śmiechem.

- Dobrze – uniosłam dłonie w geście pacyfikującym – Już się nie odzywam – odwróciłam się plecami.

- Wreszcie – skomentował Klaus, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że go słyszę. Mimo wszystko zignorowałam jego słowa i schowałam się za ścianą. Davina próbowała się dodzwonić kilka razy, ale nie mogłam odebrać w towarzystwie Klausa. Pierwotni wciąż szukali młodej wiedźmy, bo była jak na razie najsilniejszą bronią Marcela. Nie na rękę byłoby się zdradzić, że znam czarownicę, bo ten wariat nie omieszkałby wyciągnąć ze mnie informacji siłą...

Napisałam D SMSa, że postaram się przyjść najszybciej, jak to możliwe, ale jestem obecnie niedysponowana...

- Z kim tak piszesz? - spojrzałam w górę i ujrzałam Nika. Wpatrywał się bezczelnie i stał zdecydowanie za blisko.

- Pojęcie ''prywatność'' dla ciebie nie istnieje? - warknęłam, szybko chowając komórkę do torebki.

- Bardzo często, pojęcie ''prywatność'' jest związane z pojęciem ''zdrada'' i ''spisek'' – syknął – Mam użyć perswazji, czy będziesz grzeczna i mi powiesz kto to był? - jego wzrok nie pozostawiał złudzeń. Mam przerąbane w każdej kategorii...

- Piłam dziś werbenę do śniadania, więc twoje próby spełzną na niczym – założyłam ręce na siebie.

- Świetnie – mruknął – W takim razie, pokaż telefon – zarządził.

- Zwariowałeś? - syknęłam, robiąc wielkie oczy.

- Już dawno – prychnął – Pokaż mi swój telefon, Colline. To nie jest prośba – warknął.

- Nie! - zaprotestowałam, a hybryda przycisnęła mnie do ściany, chwytając za gardło.

- Czy gdybyś nie miała nic do ukrycia, zachowywałabyś się w ten sposób? - zacisnął szczękę ze złości.

- Klaus, puść mnie – wykrzywiłam wargi w grymas bólu.

- Jeśli mi powiesz z kim pisałaś – syknął.

- Z kolegą – skłamałam, mając nadzieję, że on tego nie wyczuje.

- Jakim kolegą? - podniósł głos. Świetnie. Chyba pogorszyłam sytuację...

- Z uczelni – brnęłam w to dalej.

- Doprawdy? - zakpił – Podaj mi jego imię i nazwisko – rozkazał. Ma tupet!

- Normalny jesteś? - oburzyłam się.

- Wiesz, że nie – obnażył piekielny uśmieszek – Dwa razy nie powtórzę – znów wrócił autorytarny ton głosu – Pokaż mi swój telefon.

- Nie ma mowy – odmówiłam, a wtedy jego dłoń zacisnęła się mocniej. Usłyszałam własny pisk – Masz paranoję, Nik – jęknęłam – Myślisz, że byłabym tak głupia, żeby cię zdradzić? - czułam, jak powietrze odpływa z moich dróg oddechowych.

- Ty mi powiedz – ujawnił oblicze bestii.

- Nic ci nie powiem, jeśli zaraz stracę przytomność... - stęknęłam słabo. Klaus warknął ze zniecierpliwieniem i puścił moje gardło. Kaszlnęłam parę razy, a gdy doszłam do siebie, rzuciłam hybrydzie nienawistne spojrzenie.

- Znowu to zrobiłeś! - zacisnęłam zęby i strzeliłam mu z liścia. Nic nie powiedział, tylko odwrócił wzrok – Jak ma być między nami dobrze, skoro ciągle mnie krzywdzisz? - wybuchnęłam – Z takim podejściem, to ciężko mi cię nawet tolerować – dodałam z wyrzutem.

- Nie ma teraz czasu na kłótnie – warknął – Musimy iść do rezydencji i przygotować się do balu – złapał mnie za rękę.

- Jakiego balu? - zawołałam – Nic nie wiem o żadnym balu!

- Wyjaśnię ci po drodze – syknął, hamując się przed ponownym atakiem – Idziemy – pociągnął mnie za nadgarstek.

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam.

- Nie dyskutuj! - rzucił wściekle – Masz mi być posłuszna, jeśli chcesz przeżyć i ocalić marne życie twojej przyjaciółki wilkołaczki – jego oczy zionęły ogniem.

- Nienawidzę cię – wycedziłam z obrzydzeniem.

- Odczuwam względem ciebie podobną pogardę – prychnął szyderczo – Nie ociągaj się, albo skręcę ci kark – zagroził.

- I po co udajesz miłego? - zadrwiłam – Opłaca ci się to? - wbijałam szpileczki.

- W zasadzie nie – przystanął, obrócił się i zacisnął dłonie na mojej szyi. Usłyszałam chrupnięcie i nastąpiła ciemność.

***

Obudziłam się we własnym łóżku. Wstałam z lekkim ociąganiem, dotykając palcami miękkiej pościeli. Kręciło mi się w głowie i bolał mnie kark, ale przecież wiedziałam czyja to sprawka...

Usiadłam na materacu i pokręciłam szyją we wszystkie strony. Ból ustąpił, więc stanęłam na wyprostowanych nogach i podeszłam do lustra. Wciąż byłam zakrwawiona i wypadałoby się przebrać. Ściągnęłam łańcuszek i brudną bluzkę i podeszłam do szafy, żeby wybrać nowe ubranie.

- Dość długo odzyskujesz przytomność, wiesz, kotku? - usłyszałam najbardziej znienawidzony przeze mnie głos i odwróciłam się gwałtownie.

- Co ty tutaj robisz? - warknęłam i sekundę później uświadomiłam sobie, że nie mam górnej odzieży, a Mikaelson bezczelnie gapi się na mój stanik! - Wyjdź z mojego pokoju – stanęłam plecami do Klausa, a policzki oblał szkarłat.

- Właściwie, to stoję w przedsionku między pokojem a balkonem – rzucił beztrosko, nawet nie kryjąc śmiechu – Tak poza tym, to ładna bielizna – skomentował, a ja miałam ochotę rzucić w niego czymkolwiek.

- Wyjdź, bo muszę się przebrać... - zacisnęłam pięści.

- Nie krępuj się moją obecnością, Colline – odparł. Ochrzciłam go jakimś niecenzuralnym epitetem, zgarnęłam szary, luźny t-shirt i weszłam do łazienki, trzaskając głośno drzwiami.

Gdy wychodziłam, miałam nadzieję, że tego idioty nie będzie w moim sanktuarium, ale po co!

- Co ty tu wciąż robisz? - zirytowałam się.

- Czekam na ciebie – uniósł wysoko brwi – Bałem się, że coś sobie zrobiłaś w tej łazience – dodał – Długo nie wychodziłaś.

- Wynocha! - podniosłam głos.

- Czyli nie chcesz poznać szczegółów planu? - zrobił niewinną minę.

- Teraz nagle przypomniałeś sobie o planie? - zironizowałam – Czemu poduszki są wymięte? - wskazałam dłonią na bałagan na łóżku – Leżałeś na nim? - syknęłam.

- Zmęczyło mnie czekanie na ciebie. Co miałem zrobić? - wzruszył ramionami. Wypuściłam tylko powietrze i zaczęłam układać pościel - Będę ci częściej robił bałagan, jeśli mam mieć takie widoki – parsknął, a ja wściekła zeszłam z łóżka i w bojowym nastroju podeszłam do hybrydy.

- Mam ci znowu przywalić? - warknęłam, piorunując go wzrokiem.

- To będzie ciekawa gra wstępna – uśmiechnął się bezczelnie, a moja ręka odcisnęła ślad na jego policzku.

- Masz swoją grę wstępną, idioto – uśmiechnęłam się triumfalnie – A teraz mi grzecznie powiesz, o co chodzi z tym balem i planem, o którym w dalszym ciągu nic nie wiem – zarządziłam.

- Nie będziesz mi rozkazywać - mina Klausa nie wyrażała pozytywnych zamiarów.

- A jeśli cię poproszę, to będziesz bardziej skory do rozmów? - westchnęłam zniecierpliwiona, ale potem przywołałam słodki uśmiech na usta.

- Tak, kotku - odwzajemnił uśmiech - Poproś ładnie. Dawno tego nie robiłaś - założył ręce na siebie.

- Nie przyzwyczajaj się do tego - zgasiłam jego entuzjazm - Rzadko usłyszysz ode mnie słowo ''proszę'' - zacisnęłam usta w wąską kreskę.

- A zatem, każda okazja to zaszczyt - zniżył głos do zmysłowego półszeptu. Ja nie wiem, co on sobie uroił...

- Proszę, Nik - ledwo mi to przeszło przez gardło, ale czego się nie robi dla własnych celów? - Powiedz mi czego dotyczy plan - poprosiłam ładnie.

- Przekonująca gra aktorska, mała panterko - zerknął z uznaniem - Winszuję, ale czy na pewno było to szczere? - drążył.

- Nie przeginaj, Klausiu - kąciki ust odruchowo poszły w górę. Miały powód, bo wielki, zły Klaus nie był fanem tej ksywki.

- Nie nazywaj mnie tak - przewrócił oczami - To upokarzające - dodał poważnie.

- Będę, jeśli będziesz mnie denerwować, Klausiu - złośliwość zgrabnie wypływała z moich warg.

- Wystarczy - warknął - Zapytałaś się o mojego brata, pamiętasz? - zaczął zrezygnowanym tonem. Ha! Wygrałam. Klausiu poczuł się zażenowany. Biedny Klausiu.

- O Elijahę – potwierdziłam.

- Doszło między nami do małego nieporozumienia – powiedział – Próbuję zdobyć zaufanie Marcela i uderzyć w jego imperium – kontynuował.

- I co ma do tego zniknięcie Elijahy? - spytałam.

- Wystawiłem go Marcelowi – odparł.

- Co takiego? - nie wierzyłam własnym uszom – Co zrobiłeś?

- To jest jedna część planu, skarbie – wyjaśnił – Nie ma lepszego sposobu na polepszenie stosunków, niż sprzedanie własnego brata – dodał swobodnie.

- Nie chciałabym być z tobą spokrewniona – pokręciłam głową z dezaprobatą – Teraz rozumiem słowa Rebeki ''życie w tej rodzinie to jakaś porażka''.

- Moja droga siostrzyczka również nie pochwala moich zamiarów – przyznał.

- A ktoś by je pochwalał? - prychnęłam – Skoro wydanie Elijahy Marcelowi to jedna część planu, to jaka jest ta druga? - założyłam ręce na siebie.

- Znasz wampira imieniem Thierry? - zagaił.

- Oczywiście – przewróciłam oczami – Irytujący bufon, który uwielbia grać na trąbce wtedy, kiedy się uczę – rzuciłam pogardliwie.

- Przynajmniej wiem, że nie darzysz go sympatią – mruknął – Wiedziałaś, że spotyka się z czarownicą o imieniu Katie? - ciągnął.

- A to podła szuja – warknęłam – Może to on wydał mnie i Dylana... - zaczęłam się zastanawiać na głos.

- Kim jest Dylan? - ten to się zawsze musi zainteresować.

- Nie żyje – uprzedziłam – Mieliśmy sekretny romans, który ujrzał światło dzienne, a Marcel zabronił wampirom ze mną sypiać, więc biedny Harper poszedł gnić w lochach – westchnęłam z udawanym współczuciem – Niedawno odszedł do krainy wieczności – dodałam obojętnie – I co z tym Thierrym i jego dziewczyną? - bąknęłam.

- Możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – kontynuował – Odbijemy Elijahę i trochę namieszamy w idealnej społeczności Marcellusa – uśmiechnął się złowieszczo.

- I jak niby chcesz to zrobić? - byłam sceptyczna.

- Trochę więcej wiary, Colline – westchnął Klaus – Marcel jest teraz na randce z uroczą barmanką o imieniu Camille – wstał z fotela – Ta blondynka świetnie odwraca jego uwagę od tego, co nie powinno leżeć w kręgu jego zainteresowań – dodał. Poczułam przypływ gniewu.

- Zostaw Cami w spokoju – syknęłam – To porządna dziewczyna, moja dobra znajoma i nie pozwolę ci jej skrzywdzić – ostrzegłam, podchodząc bliżej hybrydy.

- No proszę – poczęstował mnie drwiącym uśmieszkiem – Świat jest mały, prawda? - mruknął filozoficznie – Niestety, spóźniłaś się, mała panterko – wydął usta – Dzielna barmanka jest pod kontrolą mojej perswazji – oznajmił.

- Niepotrzebnie marnuję słowa – machnęłam ręką – I twój genialny plan zakłada...

- Zakłada, że przekonam Marcela do potrząśnięcia czarownicami, mój pewien podwładny zaatakuje dziewczynę Thierry'ego, prowokując młodego kochanka do ataku – objaśnił – Marcel zapewne nie omieszka ukarać swojego przyjaciela, więc będzie chciał go uwięzić w lochach – kontynuował spokojnym głosem – Zrozpaczona Katie zapragnie ocalić ukochanego, więc użyje niesamowitej ilości mocy. Dużo większej, niż potrzebuje Sophie Deveraux do zlokalizowania mojego brata – zakończył z uśmiechem.

- Próbuję to sobie wszystko poukładać i nie widzę żadnego sensu, bym miała w tym uczestniczyć – prychnęłam. Klaus przyglądał mi się ze spokojem.

- Twoja rola jest dość istotna, kotku – wstał z fotela – Musisz dopilnować, żeby Marcel skazał Thierry'ego na lochy, co jak mniemam nie będzie trudne, skoro nie przepadasz za wampirem w kaszkiecie – usta Pierwotnego ułożyły się w drobny, aczkolwiek przebiegły uśmieszek.

- Nie lubię go, to prawda – kiwnęłam głową – Nie zapłaczę – dodałam szyderczo.

- Bezlitosna i bezwzględna – był zadowolony i potarł dłonią mój policzek – Wciąż masz ślady krwi na twarzy – zauważył.

- To nie daje ci prawa, żeby mnie dotykać – ściągnęłam jego rękę.

- Ja byłem przez ciebie dotknięty. Boleśnie – przypomniał – Bądźmy sobie równi, słodka Colline.

- Uderzysz mnie? - moja postawa była bierna.

- Nigdy – spoważniał.

- Dobrze, że szarpanie, duszenie i łamanie karku nie zaliczają się do przemocy, prawda? - obnażyłam jadowity uśmieszek.

- Doceń to, że traktuję cię tak łagodnie – odpowiedział – Idę już. Muszę się przyszykować do imprezy – dodał, kierując się w stronę drzwi balkonowych.

- Nareszcie – mruknęłam.

- Słyszałem to – warknął, na co tylko złośliwie zachichotałam.

- Bez powodu tego głośno nie powiedziałam – dodałam pod nosem i wyszłam z pokoju. Miałam zamiar znaleźć Martina i spytać go o ten cały bal, bo Klaus zapomniał mi wytłumaczyć o co z tym chodzi...

Marcel też nie kwapił się, żeby powiedzieć mi o randce z Cami, o przetrzymywaniu Elijahy i o tym całym balu. Ciągle tylko tajemnice i niedomówienia. Odczuwam coraz mniejsze wyrzuty sumienia, że wbijam mu nóż w plecy. Skoro on nie jest uczciwy wobec mnie, dlaczego ja mam być wobec niego?

Plan Klausa to szaleństwo i podłość w czystej postaci, ale podoba mi się jego mroczna wizja. Może towarzystwo Pierwotnego to nie jest jakiś wysoki punkt na mojej liście marzeń, ale jedno muszę mu przyznać. Nuda przy nim doskwierać nie będzie. Kto wie, może nasz sojusz przetrwa ten trudny czas? Dzisiaj odkryłam, że możemy się dogadać i jeśli oboje nie skaczemy sobie do gardeł, a hybryda nie jest aroganckim, narcystycznym dupkiem, to przymierze ma szanse zaowocować w przyszłości. A nuż, na potrzeby porozumienia nasze relacje się polepszą? Jedno jest pewne. Klausiu zadba o to, żebym się nie nudziła...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top