✞Rozdział 24✞
Przebiegły Klaus zafundował mi pierwsze skręcenie karku i nie byłam zbyt zachwycona. Niby to tylko chwilowy ból, a dyskomfort szarpie o wiele dłużej, niż powinien. Ogólnie to nie polecam tego doświadczenia. Już samo dotykanie po karku budzi w mojej osobie jakieś nieprzyjemne uczucie...
Udało mi się odzyskać przytomność i zorientować w sytuacji. Pierwotny porwał mnie po raz kolejny, co przestało mnie zadziwiać, ale był jeden element, który nie pasował do reszty układanki.
Spodziewałam się, nawet mogłabym założyć o własną rękę, że celem hybrydy jest ponowna próba wyciśnięcia ze mnie werbeny. Aczkolwiek miałam pewne wątpliwości.
Werbena nie ''osiada'' w organizmie wampira, ponieważ jest on technicznie istotą martwą z logicznego punktu widzenia. Inaczej paliłaby mu wnętrzności i zabijała na miejscu.
Nie ukrywam, że w ciągu czterech lat spożyłam hektolitry tego zioła, by uchronić się przed atakiem krwiopijców. Niestety, los zwrócił ku mnie Mikaelsonów, a im moja krew nie parzyła przełyków. Nigdy nie wyjałowię z pamięci tego wspomnienia, gdy zostałam przez Pierwotnych uznana za przekąskę...
Elijah to przynajmniej oszczędził mi cierpień, a ten dureń przyssał się jak pijawka. Jeszcze bezczelnie nazywa mnie ''słodką'', co nawiązuje do rzekomego posmaku mojej krwi. Gość ma tupet i mój stosunek do niego ulega ciągłym zmianom. Czasami jest w porządku, chwilami mu współczuję, ale potem przychodzą momenty jak ten, kiedy cholerny skurwiel mnie atakuje i porywa!
Jak Marcel mógł wybaczyć tej gnidzie?! Wpuścić go do naszego domu?! Pogodzić się?!
Czy on ma klapki na oczach i nie widzi, jaki z Klausa manipulujący szaleniec?! Boże... Rozerwę go kiedyś na strzępy... Albo chociaż skręcę kark, wbiję kołek. Musi być jakiś sposób, żeby się odwdzięczyć dupkowi pięknym za nadobne. Może wtedy odechce mu się zabawy w porywacza i skończy zatruwać mi życie.
Marzę o tym, by widoki takie jak salon Mikaelsonów i spętane nadgarstki przestały być moją codziennością...
O dziwo, nie byłam przywiązana do żadnej maszyny, ani nic. Po prostu stałam sobie na podłodze z uniesionymi rękoma, jakbym chciała robić pajacyki. Nadgarstki zdobiły ciężkie bransolety, do których został przymocowany łańcuch.
Świetnie. Nie dość, że rozciąganie, to jeszcze napinanie mięśni. Jak będę chciała uciec, to podrobię cardio i trening z głowy.
Dlaczego zasłony zakrywają całe okno? Wątpię, żeby Pierwotnym szkodziło słońce. Klaus jest hybrydą, a reszta nosi pierścienie światła...
Odruchowo zerknęłam na swoją dłoń. Brakowało na niej małego, złotego krążka. Nie zdążyłam się nim nacieszyć, napatrzeć na niego...
Klaus, ty śmieciu! Nie dość, że porywacz, to jeszcze złodziej!
Wziął pod uwagę wszystkie opcje. Jeśli wyrwę się z łańcuchów, nie będę mogła opuścić domu. Bez pierścienia jestem kompletnie bezbronna i ten szmaciarz doskonale o tym wie...
- Długo to trwało – do pokoju wszedł blondyn. Omiotłam go nienawistnym spojrzeniem. Odpowiedział bezczelnym uśmieszkiem.
- Mogłam się nie obudzić – warknęłam, szarpiąc za łańcuchy.
- Odzyskanie przytomności zajmuje ci sporo czasu – odparł Klaus, przyglądając mi się z zainteresowaniem – Zaczyna mnie to martwić – dodał.
- Te porwania zaczęły być nudne, wiesz? - prychnęłam – Ani razu nie mogłam liczyć na herbatę, czy ciastko. Kiepski z ciebie gospodarz – rzuciłam. Pierwotny uśmiechnął się lekko.
- Herbata to domena Elijahy – westchnął – Ja mogę ci w zamian zapewnić tortury – dorzucił beztrosko.
- Może być coś gorszego niż patrzenie na ciebie? - zacisnęłam usta ze złości. Mina Klausa zmieniła się. Moje słowa musiały go zirytować. Podszedł wolnym krokiem, chwycił mnie za podbródek i spojrzał głęboko w oczy.
- Uwierz, że może – syknął, marszcząc brwi. Ruszyłam gwałtownie głową i wyrwałam się mu – Twoim charakterem zajmiemy się później – warknął i półuśmiech wrócił na jego usta – Pewnie zauważyłaś już brak swojej błyskotki? - mruknął.
- Oddawaj mój pierścień! - podniosłam głos. Hybryda przewróciła oczami i odwróciła się na pięcie.
- Z takim podejściem, kotku, to ty daleko nie zajedziesz – prychnął, podchodząc do okna – Wiesz, co znajduje się za zasłoną, prawda? - spytał.
- Tortury promieniami słonecznymi? - zgadłam kąśliwie – Cudownie – prychnęłam.
- Nie musi dojść do takich środków – uspokoił – To zależy od ciebie – usiadł w fotelu, niczym władca i skanował wzrokiem moją sylwetkę. Czemu ja zakładam takie obcisłe ciuchy...
- Czy ja mam wybór? - udałam zaskoczenie – Niesamowite – wbiłam wzrok w podłogę – Boże, dlaczego Marcel dał się nabrać? - jęknęłam.
- Nabrać? - powtórzył blondyn – Rozwiń myśl, Colline – wstał z fotela i podszedł kilka kroków.
- Nie – ucięłam.
- Nalegam – ponownie znalazł się za blisko – Bardzo – dodał chrapliwie, podważając mój podbródek i zmuszając do kontaktu wzrokowego.
- Nie można ci ufać – wypaliłam po dłuższym namyśle – Jesteś przebiegłym manipulantem – moja klatka piersiowa zwijała się niczym akordeon. Pierwotny patrzył przez chwilę w moje oczy, robiąc zamyśloną minę.
- Masz rację – odrzekł – Jestem przebiegłym, zabójczo przystojnym psychopatą – poczęstował mnie chytrym uśmiechem. Poczułam przypływ niepokoju i zażenowania.
- Mogłeś sobie darować to drugie – burknęłam.
- Wiele kobiet nie podzieliłoby twojej opinii, kotku – odparł. Wspaniale. Zapatrzony w siebie narcystyczny bałwan...
- Jeszcze dodaj, że jesteś samcem alfa – wymsknęło mi się. Blondyn przeszył mnie spojrzeniem dominanta. Dlaczego...
- Podświadomie to wiesz – uniósł brwi – Poza tym, mogę ci to udowodnić. W każdej chwili – dodał.
- Nie, dziękuję – odwróciłam wzrok. Mózg nie działał sprawnie, skoro uznawał słowa tego świra za niepoprawnie kuszące. Muszę coś ze sobą zrobić, bo zawsze następuje jakiś błąd, który zachęca do przekroczenia pewnych granic...
- Pewnego dnia zmienisz zdanie – powiedział pewnie i podszedł wampirzym tempem do barku z alkoholem. Wyjął szklankę i zalał ją bourbonem.
- Dowiem się, dlaczego gram w kolejnym odcinku: ''Porwania przez Klausa Mikaelsona?'' - warknęłam. Byłam już mocno zdenerwowana. Jakim prawem ten debil mnie tu przetrzymuje?!
- Owszem – skinął głową – Zdradź mi pewien sekret, kotku – zaczął, a przez moje ciało odruchowo przeszedł dreszcz – Jak to jest możliwe, że zostałaś wampirem, pomimo wyraźnej niechęci innych krwiopijców by cię przemienić? - spytał. Spuściłam wzrok. Nie mogę się wygadać. To ma pozostać tajemnicą dla mojego bezpieczeństwa – Tak – westchnął Pierwotny, popijając alkohol – Spodziewałem się takiej reakcji – rzucił i odchylił czarną kotarę. Promienie słońca przedostały się do pokoju i spadły na moją skórę.
Usłyszałam własny krzyk i palące pieczenie wdarło się w najmniejsze zakamarki ciała. Ten ból był nieporównywalny. Okropny, nieznośny...
Płonęłam żywcem, moja twarz topniała, niczym śnieg w lecie. Cierpienie pociągało za nerwy, jak za maleńkie sznurki. Czułam, że tracę powoli siły.
- Wystarczy – zarządził Klaus i zasłonił z powrotem okno. Byłam tak roztrzęsiona, że straciłam równowagę i po prostu wisiałam na tych łańcuchach jak kukła – Nie chciałem tego robić, ale mam nadzieję, że teraz usłyszę jakąś odpowiedź – mruknął.
- Czy te oparzenia zostaną? - szok ogarnął mnie w całości. Zamiast krzyczeć na Pierwotnego, że jest nienormalny i że go zabiję, zadałam to głupie, nic nie znaczące pytanie. Nie miałam nerwów na nic innego.
- Nie – odparł – Twoja śliczna buzia wróci do poprzedniego stanu – dodał i znowu zaszczycił bliskim kontaktem fizycznym – Doczekam się wyjaśnień, czy powtórzyć zabawę? - nachylił się nade mną – Nie wstydź się, Colline – obnażył uśmiech – Tylko my i nasze babskie sekrety – dorzucił. Podniosłam na niego swój wzrok. Potrzebowałam kilku sekund by przetworzyć jego słowa.
- Nie mogę – przełknęłam nerwowo ślinę.
- Dlaczego? - drążył – Czyżby to była jakaś mroczna tajemnica? - uniósł brwi. Zadrżałam i uroniłam łzę.
- Naprawdę nie mogę – rozchyliłam delikatnie usta, a oczy się zaszkliły.
- Coś ci ciąży na sercu – zauważył – Wolałbym uniknąć broni ostatecznej – ostrzegł.
- Co może być gorszego niż to?! - wybuchnęłam.
- Ingerencja w twoje myśli – ujął moją twarz w dłonie – Nie jesteś już pod ochroną werbeny – syknął.
- Nie rób tego – prosiłam – Dlaczego jest to takie ważne? - jęknęłam, roniąc łzy – Jestem takim samym wampirem, jak ty w połowie... - zaczęłam, ale umilkłam pod wpływem jego szorstkiego spojrzenia.
- Nie na rękę mi torturowanie ciebie – rzucił obojętnie – Ciężko jest utrzymywać dobre stosunki z Marcelem i jednocześnie krzywdzić bliską mu osobę – dodał – Zechciej współpracować – warknął, chwytając mnie za gardło.
- Gdyby nie moja zażyłość z Marcelem, to nie bawiłbyś się w okazywanie łaski, co? - syknęłam pogardliwie, patrząc na mężczyznę z niesmakiem.
- Możliwe – półuśmiech wykwitł na jego ustach – Szczerze mówiąc, kotku, to Marcellus ma niewiele wspólnego z tym wszystkim – litościwie puścił moją szyję.
- Nie? - zadrwiłam.
- Masz coś na sumieniu i prawdopodobnie coś knujesz – rzucił – Nie myślałbym nawet o zaprzątaniu sobie głowy następnym uprowadzeniem, ale pewna myśl nie daje mi spokoju – westchnął.
- Co ci da ta informacja? - wycedziłam – Znęcasz się zarówno fizycznie jak i psychicznie, by odkryć, jak się przemieniłam? - głos ociekał kpiną.
- Mam w zanadrzu jeszcze inne tortury – syknął i niespodziewanie, jego dłoń przebiła moją klatkę piersiową. Bydlak ścisnął serce, czemu towarzyszyło przyspieszenie oddechu i przeszywający ból – Nie warto jest się sprzeciwiać Pierwotnemu, słodka Colline – poruszył ręką i wysunął ją z mego wnętrza. Bałam się spojrzeć w dół i szukać ewentualnej rany – Rozważ to – dodał, oblizując palce – Twoja krew jest wciąż wyborna – skomentował – Brak odpowiedzi zaowocuje kolejną nieprzyjemnością – odsłonił oblicze bestii, a ja prawie zemdlałam z tego wszystkiego.
- Nie pamiętam – jęknęłam, a Klaus zrobił wielkie oczy.
- Czego? - nie rozumiał.
- Naprawdę nie pamiętam, jak zostałam wampirem. Nie pamiętam – skłamałam, starając się brzmieć wiarygodnie.
- Nie lubię kłamstw – warknął – Słyszę nierównomierne uderzenia serca – dodał – Znowu coś kombinujesz, a moja cierpliwość dobiega końca – widziałam, jak wysuwa cztery pary ostrych kłów i lodowaty chłód owiał najmniejszą cząstkę bladej skóry...
- Umarłam – wydusiłam, szybko spuszczając wzrok.
- Nietrudno zgadnąć – zaszydził – Wampir jest istotą martwą – pouczył mnie.
- Umarłam z krwią w organizmie – dodałam cicho.
- To również nie jest nic zaskakującego – westchnął – Pytanie, z czyją krwią? - miałam serdecznie dość, kiedy uzurpował sobie prawo do podważania mojego podbródka, gdy unikałam kontaktu wzrokowego...
- Swoją... - głos mi się łamał. Hybryda zerkała podejrzliwie, upijając bourbon.
- Co to znaczy? - ciągnął.
- Złamałam zasady – wyznałam, czując się jak naga. Zdradzenie własnego sekretu było najgłupszą rzeczą, jaką mogłam zrobić, ale miałam nóż na gardle. Mikaelson mnie przetrzymywał, torturował i nie zapowiadało się na jakąś litościwą gierkę. Zabić mnie nie zabije, ale swoje wycierpiałam już wystarczająco. Oficjalnie nienawidzę słońca...
- Możesz być bardziej konkretna? - warknął – Nie mam czasu na durne zgadywanki.
- Rytuał transformacyjny... - rzuciłam słabym głosem.
- Przemieniłaś się za pomocą magii? - mina blondyna nie wyrażała niczego dobrego.
- To było wyjście ostateczne – broniłam się, usiłując mu patrzeć w oczy – Znikąd szans na metamorfozę, więc zawarłam sojusz z czarownicą, a ona stworzyła dla mnie eliksir wampiryzmu... - kontynuowałam, próbując zignorować narastający gniew w spojrzeniu Klausa – Wzięłam udział w rytuale transformacyjnym, ukończyłam go i przemieniłam się... - zacisnęłam wargi, co nie umknęło uwadze Pierwotnego.
- Chcesz powiedzieć, że zostałaś pierwszym w historii wampirem, który nie zrodził się naturalnie? - prychnął.
- Tak... - potwierdziłam – Nie mogłam liczyć na pomoc ze strony Marcela, a tym bardziej jego ludzi – kontynuowałam. W tym momencie usłyszałam trzask szklanki. Klaus zmiażdżył ją we własnej dłoni, a drobinki posypały się na podłogę.
Hybryda beznamiętnie oglądała zakrwawioną dłoń, trzymając w palcach ostro zakończony kawałek szkła.
- Oferowałem ci przemianę – syknął, a jego wzrok był zimny – Ale odrzuciłaś moją propozycję i teraz wiem dlaczego – uniósł kawałek na wysokość mojej szyi i przeciął delikatną fakturę skóry, robiąc płytkie, lecz bolesne nacięcie. Stłumiłam jęk, zaciskając zęby.
- Wiedziałam, że tak będzie – skomentowałam – I dlatego wolałam zachować to w tajemnicy – dodałam, szarpiąc za łańcuchy. Niestety z każdym ruchem, bransolety zaciskały się mocniej na nadgarstkach.
- Pierwsza wampirzyca, która nie podlega linii Pierwotnych – rzucił blondyn. Na moje usta wpełzł drwiący uśmieszek.
- To cię boli, co? - spojrzałam mu zaciekle w oczy.
- Niezupełnie – odpowiedział, powiększając ranę. Tym razem syknęłam głośno, gdy nowe krople krwi zbroczyły moje ciało – Niezależnie od tego jaką istotą jesteś, Pierwotny zawsze będzie od ciebie silniejszy – dodał, uśmiechając się diabolicznie – Muszę jednak przyznać, że podziwiam twoją determinację, Colline – mruknął – Złamałaś odwieczne zasady i dokonałaś degeneracji gatunku, by tylko dopiec swego – zgarnął palcem strużkę krwi i oblizał go – To tylko potwierdza, że nie cofniesz się przed niczym, by osiągnąć cel – parsknął.
- Wypuść mnie – warknęłam, odsłaniając oblicze bestii.
- Jeszcze nie, kotku – odparł i pochylił się nad moją szyją. Starannie zlizał z niej całą krew. Wzdrygnęłam się, czując jego bliskość i odurzający zapach drogiej wody kolońskiej – Mam wobec ciebie inne plany – dodał, odsuwając się.
- Powiem wszystko Marcelowi – zazgrzytałam zębami.
- Przemyśl to dobrze, mała panterko – nic sobie nie robił z moich słów – Szczerze powątpiewam, że chciałabyś doświadczyć wymazania pamięci – mruknął, uśmiechając się. Ile ja bym dała, żeby go teraz zabić...
- Nienawidzę cię... - gdyby mój wzrok mógł mordować, Klaus leżałby martwy...
- Naprawdę? - uniósł brwi w geście zdziwienia – A ja słyszałem, że chcesz ze mną nawiązać sojusz – rzucił.
- Jedyne, czego teraz chcę, to przebić cię kołkiem z białego dębu – nigdy nie czułam takiej wściekłości względem kogokolwiek. Hybryda obserwowała mnie ze spokojem – Przysięgam, że znajdę go i nie zawaham się nim cię zabić, ty parszywy draniu...
- Masz ochotę na ponowne spotkanie z palącym słońcem? - nie był zadowolony i podszedł gwałtownie.
- Nie zbliżaj się! - zaczęłam wrzeszczeć i z braku pomysłu podrzucać nogi do góry. Miałam nadzieję, że uda mi się kopnąć Klausa tam, gdzie go zaboli.
- No i co teraz? - poczęstował mnie bezczelnym uśmieszkiem, gdy bez najmniejszego problemu unieruchomił moje kończyny. Trzymał mocno za uda i był dosłownie między moimi nogami. Bardzo źle to brzmi...
- Puszczaj – syknęłam.
- Ciekawe okoliczności, prawda? - zaśmiał się – Puściłbym cię, ale podejrzewam, że będziesz próbowała mnie kopnąć – stwierdził, a ja jak na zawołanie zaczęłam wierzgać. Uścisk Pierwotnego był niezwykle silny. Niemalże połamał mi kości, więc musiałam przestać się rzucać – Ostrzegałem – syknął – Mogę podejść jeszcze bliżej, ale tego zapewne nie zdzierżysz – mruknął. Przez głowę przechodziło tysiące myśli i większość oscylowała wokół zabicia tego bydlaka.
- Jak ja mogłam pomyśleć o sprzymierzeniu się z tobą... - miałam ochotę popełnić samobójstwo za słowa, które skierowałam wtedy do Marcela.
- Musiałaś w końcu ulec mojemu urokowi – uśmiechnął się z zadowoleniem – Muszę iść po naszego kolejnego gościa. Bądź grzeczna, kotku – dodał jadowicie i czmychnął wampirzym tempem z pokoju.
Oczywiście miałam w dupie jego polecenia. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, urządziłam prawdziwy pokaz szarpania się. Wierzgałam jak szalona, wyrywając się ze wszystkich sił i ciągnąc zawzięcie te cholerne łańcuchy. Ze względu na to, że wyswobodzenie nadgarstków z bransolet się nie powiodło, zaczęłam targać rękoma na wszystkie kierunki, by wyrwać się z pułapki od drugiej strony.
Ta walka była bezowocna i wprawiała mnie w coraz większą frustrację.
- Głupie kości – warknęłam, czując jak bransolety oplatają nadgarstki coraz ciaśniej. Wtedy mnie oświeciło. Metoda była ryzykowna, niepoprawnie bolesna, ale mogła też być skuteczna i pozostawała ostatnią deską ratunku. Jako istota nadnaturalna, miałam zdolność samo-uleczenia się, więc ewentualna kontuzja zagoi się jak na psie.
Wzięłam głęboki oddech, naprężyłam mięśnie ramion i wykręciłam sobie gwałtownie ręce. Poczułam rozdzierający ból i sekundę później nastąpiło chrupnięcie. Nie byłam w stanie opanować krzyku i najmniejszy ruch rozrywał mnie wewnętrznie. Wzięłam się jednak w garść i zaczęłam potrząsać rękoma. Z powodu złamanych kości, obie przypominały rozlazłą galaretę. Były jednak na tyle luźne, że wyswobodziłam się z pułapki.
Gdy kończyny odzyskały wolność, upadłam z tego wszystkiego na podłogę. Sam widok powykręcanych rąk przyprawiał mnie o mdłości, ale walczyłam. Podniosłam się i podeszłam powoli do okna, odchylając skrawek zasłony. Natychmiast dostałam poparzenia.
Wciąż był dzień, słońce grzało niemiłosiernie, a ja mimo uwolnienia się z łańcuchów, dalej tkwiłam w pułapce.
Nie mogłam uciec, dopóki nie będzie zachodu. Utknęłam tutaj i byłam skazana na czekanie do zmroku.
Jedyne, co mi pozostawało, to schować się gdzieś w ciemnym pokoju, z nadzieją, że Klaus mnie nie znajdzie.
Zmęczona i połamana. Niezdolna do samoobrony, a co dopiero walki. Najbezpieczniej wycofać się do cienia i zaczekać. Za wiarę i nadzieję jeszcze nie karzą...
Pojękując cicho z bólu, starając się ograniczyć ruch rękoma do absolutnego minimum, zeszłam wampirzym tempem do piwnicy. Logika podpowiadała mi, że tam nie przedostanie się najmniejszy promyk słońca i znajdę dobrą kryjówkę.
Nieco przestraszyłam się średniowiecznego wystroju podziemia, które przywodziło na myśl upiorne lochy, ale dzielnie brnęłam dalej, by znaleźć schronienie. Cud regeneracji powoli koił cierpienie i zaczynałam odzyskiwać siły.
Zakradłam się do strefy z grubymi, kamiennymi filarami i przykucnęłam za jednym z nich. Odważyłam się chwycić za rękę i poczuć, jak to jest mieć złamaną kość. Nie była to najlepsza rzecz na świecie, ale odwróciła moją uwagę od ponurej piwnicy.
Na szybko kalkulowałam, jakie mam szanse, żeby zostać tu do zmroku i uciec. Ile procent możliwości, że Klaus mnie tu nie znajdzie...
Toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę. Z jednej strony marzyłam, by wyrwać temu draniowi kręgosłup, a z drugiej wolałam przeczekać i się nie narażać. O kim on w ogóle mówił, gdy wspomniał o drugim gościu? Co ten przebiegły lis kombinował?
Mój wampirzy słuch oznajmił, że Pan Domu właśnie wrócił. Za chwilę zorientuje się, że dałam dyla i rozpocznie poszukiwania...
Przyłożyłam dłoń do serca, żeby nawet nie myślało o szybszym biciu. Wstrzymałam oddech, jakby to miało pomóc i zaczęłam rozglądać po pomieszczeniu.
W ciemności majaczył podłużny kształt i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że to trumna!
Szybkim krokiem poszłam w tamto miejsce i przejechałam palcami bo fakturze grobu. Trumna zachwycała czystą czernią i miała wygrawerowaną literę K.
- Czyżby to był... - szepnęłam do siebie na głos i otworzyłam wieko. Tak, jak przypuszczałam, w środku leżał Kol Mikaelson. W piersi tkwił mu srebrny sztylet. Twarz miał posiniałą, a oczy zamknięte.
Usłyszałam jak Klaus mnie woła i nie było w jego głosie cienia obojętności. Chciał rozlewu krwi. Zapewne mojej...
Tak. Zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Weszłam do trumny Kola, położyłam się na nim i zamknęłam wieko. Zostawiłam jednak mikro-szparę, bo zatrzaśnięcie się z nieprzytomnym Pierwotnym było nawet głupsze.
Nie było łatwo. Dostawałam spazmów, gdy przyciskałam swe ciało do ciała szatyna i to nie dlatego, że był zimnym, szarym nieboszczykiem. To był po prostu Kol Idiota Mikaelson i ledwo powstrzymałam się przed tym, by wydrapać mu oczy.
- Dlaczego tu jest tak gorąco? - mruknęłam cicho, dotykając twarzy wampira. Był zimny jak lód, więc jak to możliwe, że temperatura w tym grobie wzrosła?
- Colline! - Klaus miotał się po domu i obawiałam się, że zaraz przyjdzie mu do głowy zejść tutaj – Nie masz dokąd uciec! - warknął – Więc nawet nie próbuj! - podniósł głos, a ja zaczęłam szybciej oddychać.
- A gdyby tak? - zastanowiłam się na głos, otworzyłam trumnę i wyciągnęłam sztylet z ciała Kola. Mikaelson otworzył szeroko oczy, złapał haust powietrza i podniósł się do pozycji siedzącej. Był zaskoczony, gdy zauważył, że na nim urzęduję.
- Colline? - zdziwił się i spojrzał na ostrze, które trzymałam w dłoni. Przejechał dłonią po miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą tkwił sztylet i rzucił mi pytający wyraz twarzy.
- Wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale potrzebuję twojej pomocy – od razu przeszłam do sedna.
- No proszę, Collie Jollie – na usta szatyna wkroczył chytry uśmieszek – Miałem nadzieję, że wreszcie do tego dojdzie – poczuł się na tyle pewnie, że jego dłonie wylądowały na moich biodrach.
- Przestań! - syknęłam – Twój durny brat chce mnie rozszarpać! Wstaw się za mną, proszę! - jęknęłam.
- Wybudziłaś mnie, więc w istocie mam wobec ciebie dług – przyznał – Ale, co ty tutaj właściwie robisz? - mruknął, nie kryjąc się nawet ze wzrokiem perwersa.
- Zaraz wbiję ci sztylet z powrotem – warknęłam – Klaus mnie porwał, torturował i chce użyć do jakiegoś chorego planu! - wypaliłam na jednym wdechu – W dodatku ukradł moje rzeczy i pierścień światła! - bulwersowałam się – Jestem tu uwięziona, a wszystko przez tego imbecyla! - wykrzywiłam usta w grymasie wściekłości.
- Czyli przyznajesz, że Klaus to psychopata? - rzucił, uśmiechając się.
- Wy wszyscy jesteście psychopatami! - prychnęłam – Cała rodzina!
- To prawda – skinął głową – Ale mimo to, postanowiłaś szukać wsparcia u mnie, co? - zaśmiał się triumfalnie.
- Po prostu mnie broń, jeśli ten drań tu zejdzie – przewróciłam oczami – I przestań mnie obmacywać! - syknęłam, próbując się wygramolić.
- Złość piękności szkodzi, Collie Jollie – odparł Kol – Swoją drogą, wybudziłaś mnie, ale niektóre części ciała pozostały sztywne – nim zdążyłam zareagować na te słowa, przycisnął swoje usta do moich.
- Więc tu się ukry... - usłyszałam głos Klausa i Pierwotny odkleił się ode mnie. Hybryda stanęła jak wryta i patrzyła na tę kuriozalną scenę, jaką było całowanie się z jego bratem, siedząc w dodatku w trumnie młodego Mikaelsona, trzymając do tego wszystkiego sztylet.
- Zazdrościsz, Nik? - Kol zaśmiał się szyderczo i objął mnie ramionami – Zgadnij, kto mi złożył wizytę? – kontynuował, a przez ciało przebiegł paraliż.
- Czy ty wyjęłaś mu sztylet? - blondyn przeniósł swe wrogie spojrzenie na mnie.
- Tak – rzucił wampir – Zrobiła, to bym ją ochronił i zrobię to z wielką chęcią – dodał chłodno – Nie pozwolę, żebyś zbliżył się do Colline, Nik – Kol zdjął ze mnie swoje ręce i ukazał oblicze bestii.
- To się okaże – prychnął Klaus – Ty wracasz na górę – warknął do mnie – A ty do trumny – zerknął na brata.
- Nie tym razem – szatyn wyskoczył na podłogę i stanął na wprost Pierwotnego. Ostrożnie wyszłam za nim i schowałam za plecami wampira.
- Sprzymierzasz się z zakałą rodziny? - zadrwił Klaus – Moje gratulacje – kpił.
- Zakała rodziny zaraz przetrzepie ci wnętrzności – mruknął pewnie szatyn. Po chwili obaj się na siebie rzucili i zaczęli walczyć. Wykorzystałam fakt, że są zajęci samymi sobą i uciekłam na górę, dzierżąc w dłoni ostrze, gdyby zaszła potrzeba jego użycia.
Pojawiłam się w salonie i zerknęłam za zasłonę. Cholerne słońce znowu oparzyło moją skórę. Zaklęłam cicho, chowając się w cieniu. Wciąż byłam w pułapce i zaczynało mnie to wkurwiać!
- Mmhmhmh... - usłyszałam czyjeś stłumione jęki i wtedy ją dostrzegłam. Ciemnoskóra kobieta leżała na podłodze, poruszała się niemrawo i wyglądała, jakby dopiero co odzyskiwała przytomność. Postać podniosła lekko głowę i zobaczyłam długie, czarne loki, kontrastujące z pełnymi, czerwonymi ustami.
- Sabrine! - zawołałam i podbiegłam do czarownicy, by pomóc się jej podnieść. Chwyciłam bezwładną wiedźmę i posadziłam ją na kanapie – Sabrine! - powtórzyłam głośniej – Słyszysz mnie? - złapałam ją za ramiona i zaczęłam lekko potrząsać.
- Colline? - kobieta rozchyliła powoli powieki – Co ty tutaj robisz? - była niemniej zaskoczona moją obecnością.
- Mnie też porwał – ucięłam – Nie mogę stąd uciec bez pierścienia światła – zacisnęłam usta – Możesz nas stąd zabrać? - żywiłam nadzieję.
- Przykro mi, ale jestem zbyt słaba – rzuciła przepraszająco – Nie chcesz wiedzieć, co ten szaleniec mi zrobił – dodała i osunęła się na poduszkę.
- Sabrine! - wskoczyłam na sofę i usiłowałam obudzić wiedźmę. Bez skutku. Co prawda, słyszałam bicie jej serca, ale w takim stanie była bezużyteczna...
- Przywitałaś się już ze swoją znajomą? - doszedł mnie znajomy głos i ze strachu upuściłam sztylet. W progu stał Klaus.
- G-Gdzie Kol? - jęknęłam, zastygając w bezruchu. Hybryda obnażyła cierpki uśmieszek.
- Może i nie jest zasztyletowany, ale mogę dać gwarancję, że ci w tej chwili nie pomoże – odparł i podszedł wampirzym tempem. Chwycił za gardło i przyszpilił do ściany. Ten wzrok mógł zabijać. Miałam poważne kłopoty...
- Zostaw mnie – stęknęłam, obejmując dłońmi jego zaciśniętą pięść.
- Taka jesteś sprytna, kotku? - zaśmiał się – Tak bardzo, że postanowiłaś iść sprzymierzać się z moim bratem i przy okazji się z nim obściskiwać? - warknął, ściskając mocniej.
- Liczyłam na to, że mi pomoże – odparłam słabo – Czego ty ode mnie chcesz...
- Ten dureń pomógłby ci co najwyżej ściągnąć ubranie – skwitował cierpko.
A co? Chciałbyś być pierwszy?
Mózg mi się popsuł. O czym ja do cholery jasnej myślę?!
- Zauważyłaś, że odkąd tu jesteś, pragnienie przestało cię męczyć? - spytał.
- I to ma usprawiedliwić porwanie? - zdenerwowałam się.
- Nie – zaprzeczył – Nie potrzebuję się przed nikim usprawiedliwiać – dodał chłodno.
- Nie masz problemów z sumieniem, moje gratulacje – zadrwiłam – Puszczaj mnie wreszcie i oddawaj moje rzeczy! - zaczęłam się wyrywać, ale Klaus trzymał mocno.
- Jakie rzeczy? - udawał głupiego.
- Ukradłeś mi mój pierścień światła i telefon – przypomniałam gorzko, wyobrażając sobie jak wydrapuję tej gnidzie oczy. Byłoby to możliwe i miałabym w dupie zniszczenie manikiuru.
- Ukradłem? - uniósł brwi w geście zdziwienia – Mylisz pojęcia, słodka Colline – zaśmiał się – Twoje rzeczy są bezpieczne – dodał.
- Więc mi je oddaj – syknęłam.
- Tak – przewrócił oczami – Powinnaś mnie już znać na tyle, że zdajesz sobie sprawę z pewnych oczywistości – rzucił.
- Jak najbardziej – prychnęłam – Ale szczerze wątpię, że chciałbyś usłyszeć, jakie mam o tobie zdanie – zazgrzytałam zębami.
- Nie muszę tego słyszeć, kotku – odpowiedział z uśmiechem – Wiem to.
- Ta. Na pewno – zaszydziłam.
- Pozwolę sobie zignorować chęć przegryzienia ci gardła i wyjawię, dlaczego stałaś się zakładnikiem – mruknął.
- Mogłeś to zrobić na samym początku – warknęłam.
- Chciałem, ale twoja godna pożałowania postawa to uniemożliwiała – odparł.
- Niemiłosiernie mnie irytujesz – posłałam mu zimne jak lód spojrzenie.
- Taki mój urok – wzruszył ramionami – Wracając do punktu kulminacyjnego – zaczął – Nie dostaniesz swoich zabawek, dopóki nie dowiem się tego, czego chcę – zażądał.
- A jakżeby inaczej – prychnęłam, a hybryda przycisnęła mnie mocniej do ściany. Zaczynam mieć tego dosyć. Wciąż żywię nadzieję, że Kol się do tego czasu obudzi i przyjdzie mi na ratunek...
- Sabrine coś dla ciebie znaczy – rzucił nagle. Popatrzyłam na niego dziwnie.
- Wcale nie – zaprzeczyłam.
- Ale jednak przejęłaś się jej stanem – zauważył.
- Bo miałam nadzieję, że mnie stąd zabierze, ale okazała się słaba i bezużyteczna – burknęłam obojętnym tonem. Owszem. Sabrine mogła być przydatna, ale w takim stanie to ona za wiele nie zdziała.
- Świetnie – blondyn uśmiechnął się diabolicznie, a ja zmarszczyłam brwi – Skoro ta wiedźma nie ma dla ciebie znaczenia, nie będziesz mieć najmniejszych problemów z zabiciem jej – na jego twarz wrócił poważny wyraz. Nie mogłam powstrzymać drwiącego śmiechu.
- Nie będę nikogo zabijać, dlatego, że ty tak chcesz! - warknęłam.
- Czyli, mam rozumieć, że będziesz zabijać tylko dla własnej potrzeby? - uśmiechnął się lekko. Z każdym jego rozbrajającym uśmieszkiem, miałam ochotę mu przywalić. Niestety byłam unieruchomiona.
- Oczywiście – potwierdziłam – Jeśli już mam być mordercą, to na pewno nie na zlecenie – dodałam hardo.
- To stąd się wzięły obawy Marcellusa – moja odpowiedź zdawała się go cieszyć. Dziwak.
- Jakie obawy? - nie zrozumiałam.
- Takie, że zaczynasz się do mnie upodabniać – zatriumfował.
- Przyznaj się, jak wiele z mojej rozmowy z nim słyszałeś? - spytałam.
- Mówiłem ci, że tylko fragmenty – odparł.
- Hah, pytanie, jakie fragmenty? – ciągnęłam go za język.
- To już nie leży w kręgu twoich zainteresowań – odrzekł i puścił moje gardło.
- Wreszcie! - jęknęłam i wampirzym tempem dopadłam barku. Porwałam stamtąd szklankę i zalałam ją bursztynowym alkoholem. Wypiłam zawartość duszkiem. Przyjemny gorąc otulił moje podniebienie i można powiedzieć, że nieźle mnie trzepnęło.
- Co robisz? - zainteresował się Pierwotny, do którego stałam odwrócona tyłem.
- Upijam się, kiedy sytuacja mnie przerasta – warknęłam.
- Czy to się nie nazywa alkoholizm? - mruknął.
- Mam to gdzieś – odparłam chłodno i nalałam sobie kolejną kolejkę.
- Zostaw to już – poczułam gorący oddech na karku i obróciłam się gwałtownie.
- Trzymaj się ode mnie z daleka! - podniosłam głos i próbowałam go uderzyć, ale szybko przechwycił moje ruchy. Kilka sekund później, ściskał jedną dłonią moje oba nadgarstki, a drugą odstawił szklankę z bourbonem na stół.
- Dość tych krzyków, kotku – cały czas uśmiechał się jak rasowy skurwysyn. To jest przecież niedorzeczne, że ten debil robi ze mną to, co mu się żywnie podoba...
- Jak ja cię nienawidzę... - furia tryskała z moich oczu i wzrastała bardziej, gdy Mikaelson pozostawał niewzruszony.
- To się zmieni – uśmiechnął się lekko, a ja dostawałam szału.
- Nie sądzę! - prychnęłam – Zrobię wszystko, żeby znaleźć kołek z białego dębu i cię nim wypatroszyć! - podniosłam ton.
- Nie wątpię – udał przejętego.
- Zniszczyłeś mi całe moje życie, draniu! - znowu zaczęłam się wyrywać.
- Zniszczyłem? - zrzedła mu mina i odsłoniła rąbek złości – Gdyby nie ja, straciłabyś je dawno temu – syknął zimno.
- Wielki bohater od siedmiu boleści! - zakpiłam – Kto mnie ciągle porywa, torturuje i wywraca cały mój świat do góry nogami?! - zaatakowałam go.
- Och, uwierz ty irytująca dziewczyno, że wolałbym stanowczo unikać twego towarzystwa – ten idiota znowu przyszpilił mnie do ściany i to tak gwałtownie, że spadły z niej jakieś obramowane zdjęcia – Ale los ciągle plącze nasze ścieżki i zawsze jesteś w centrum zainteresowania – kontynuował szyderczo.
- Bo co? - warknęłam – Bo jestem bliską osobą dla Marcela? - zacisnęłam usta.
- Nie tylko – zaśmiał się – Jesteś tym, czego potrzebuję najbardziej, ale współpraca jest wyłącznie możliwa, jeśli cię porwę, zwiążę i będę torturował. Wtedy stajesz się wyjątkowo milutka – uśmiechnął się cierpko.
- Zwyrodnialec – skwitowałam głośno. Klaus tylko się zaśmiał i niespodziewanie rzucił mnie na kanapę. Uderzyłam w Sabrine i nie było to przyjemne lądowanie. Czarownica osunęła się na podłogę i zaczynałam mieć wątpliwości, czy ona to wszystko w ogóle przeżyje.
- To wszystko twoja wina, mała panterko – hybryda wnet znalazła się nade mną i unieruchomiła ręce – Mogłaś dać mi szansę. Mogliśmy się bliżej poznać – jego jadowity głos kuł mnie w uszy – Stworzyć korzystny sojusz i zawrzeć pozytywniejszą relację – kontynuował, a głos Pierwotnego był przyozdobiony złowrogą koronką – Ale ty wszystko utrudniasz i postrzegasz mnie jako odrażającego, psychicznego skurwysyna – parsknął śmiechem – Dlaczego więc, nie pokazać ci tego, co chcesz widzieć? – warknął i odsłonił oblicze bestii. Białka oczu Klausa sczerniały gwałtownie, a niebieskie tęczówki zmieniły kolor na oślepiające złoto. Z pod powiek wyłoniła się siateczka czarnych żył, a pełne usta ukazały szereg ostrych kłów. Nim zdążyłam się zorientować w całej sytuacji, ten bydlak wbił swoje zęby w moją szyję i przeszywający ból poczułam aż w palcach u stóp. Przyssał się jak pijawka i wypijał najmniejszą kroplę krwi. Zdrętwiałam całkowicie, zdając sobie co prawda sprawę, że mimo wszystko mnie nie zabije, ale będę przez niego osłabiona i niezdolna do walki.
Leżałam tak na tej kanapie, przygnieciona ciężarem mężczyzny i skazana na los przekąski dla wampira, gdy Klaus odsunął się wreszcie od mojej szyi i wysunął kły. Wykorzystałam jego moment nieuwagi, objęłam nogami i przerzuciłam przez siebie. Wstałam nieco ociężale z sofy, mając zawroty głowy, ale stanęłam naprzeciwko blondyna, który przyglądał mi się w milczeniu.
- Stawaj do walki, bydlaku – warknęłam, przyjmując bojową postawę. Ciszę przeciął śmiech Mikaelsona.
- Nie bądź niedorzeczna, słodka Colline – skomentował – Szanse są z góry przesądzone, kiedy zwykła wampirzyca chce walczyć z Pierwotną Hybrydą – dodał znudzonym tonem.
- Poświęcę się – odparłam i podeszłam do niego wampirzym tempem. Strzeliłam mu z liścia. Wydawał się obojętny, chociaż wzrok zdradzał lekki gniew – Walcz! - chciałam go walnąć w klatkę piersiową, ale przechwycił atak i złapał za moją rękę.
- Nie biję kobiet – odparł chłodno.
- Przed chwilą mnie dusiłeś, hipokryto! - prychnęłam i próbowałam się wyrwać. Postanowiłam mu przyłożyć drugą kończyną – Walcz! - rozkazałam, ale mnie odepchnął – Walcz, tchórzu! - odsłoniłam swą drugą twarz – Zabiję cię – warknęłam i rzuciłam się na Klausa. Stanęliśmy do walki wręcz, ale blondyn robił to jakby od niechcenia
- Jestem ciekaw, czy we wszystkich aspektach jesteś taka temperamentna – mruknął, między jednym ciosem, a drugim.
- Mam cię dosyć... - jęknęłam zrezygnowana i odpuściłam.
- Powtarzasz się – odpowiedział i podniósł z podłogi Sabrine. Wciąż słyszałam bicie serca czarownicy.
Jeszcze dycha. Wow.
- Co z nią robisz? - założyłam ręce na siebie.
- Pożyw się – nakazał.
- Zapomnij – warknęłam – Wypiłeś ze mnie mnóstwo krwi. Oby to doprowadziło do omdlenia – prychnęłam, odwracając się na pięcie. Tak. Strzeliłam focha. Baby to robią najlepiej, co nie?
- Nie denerwuj mnie – usłyszałam jak ciało wiedźmy upada z głuchym plaskiem – Pożyw się, albo cię zmuszę – zagroził. Na moich ustach wykwitł cierpki uśmieszek.
- Do wszystkiego mnie ciągle zmuszasz – poczęstowałam go pogardliwym spojrzeniem – I potem się dziwisz, że nie chcę cię bliżej poznać – posłałam mu gorzki uśmiech – Przetrzymujesz mnie tutaj, traktujesz jak przekąskę albo królika doświadczalnego i myślisz, że co z tym zrobię? – zakpiłam – Grzecznie skinę głową i zrobię to, czego oczekujesz? – dodałam i przed oczami zatańczyły mi dziwne kształty. Zachwiałam się i prawie upadłam, ale u Klausa niestety zadziałał refleks. Trzymał mnie w ramionach, jak jakąś księżniczkę.
- Masz się pożywić czarownicą – zarządził.
- Daj sobie spokój – prychnęłam, ale hybryda nie dawała za wygraną. Podtrzymał moją głowę i spojrzał głęboko w oczy.
- Powiedziałem, że masz się pożywić czarownicą – dodał dobitniej, a ja poczułam dziwną ochotę wypełnienia jego woli. O nie! Ten drań mnie zahipnotyzował...
- Jak śmiesz? – syknęłam, gdy Pierwotny postawił mnie na podłodze i nakierował na leżącą Sabrine.
- Nie pozwalając ci zemdleć z wyczerpania? - prychnął – To rzeczywiście niebywałe okrucieństwo z mojej strony – dodał kąśliwie.
- Miałeś mi powiedzieć czego chcesz, oddać mi moje rzeczy i mnie wreszcie wypuścić! - zirytowałam się.
- Wszystko w swoim czasie, Colline – odparł Mikaelson – Najpierw się grzecznie pożywisz – dorzucił i podniósł wiedźmę na wysokość mojej twarzy. Automatycznie wysunęłam kły i rozczapierzyłam palce. Może i nie byłam głodna, ale perswazja kazała mi tak myśleć.
Rzuciłam się na Sabrine, zatapiając zęby w jej szyi i zasysając ciepłą krew. Spływająca w dół gardła ciecz powodowała przyjemne uczucie nasycenia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ją zabiję, ale mnie to w ogóle nie interesowało.
Konsumpcja trwała kilka minut, aż w końcu zsiniałe ciało wyśliznęło się z moich szponów. Odessałam się szybko i uniosłam głowę w górę, zamykając oczy. Dałam się ponieść przyjemności, związanej ze spożyciem posoki.
- Przepyszne, prawda? - zaśmiał się Klaus.
- Być może – obrzuciłam go twardym spojrzeniem i oblizałam palce, po których błądziły krople krwi ofiary – Co nie zmienia faktu, że wciąż chcę cię zabić – warknęłam. Hybryda zarechotała – Przestań się ciągle cieszyć! Denerwujesz mnie! - spiorunowałam idiotę wzrokiem.
- Przepraszam – wykazał skruchę, a ja oniemiałam.
- Nik. Błagam cię – przewróciłam oczami i schowałam twarz w dłoniach – Pytaj o to, co chcesz wiedzieć, zwróć mi moją własność i pozwól odejść. Miejże serce! - jęknęłam rozżalona.
- Jesteśmy na dobrej drodze, skoro zaczynasz się do mnie zwracać w ten sposób – jego twarz rozjaśnił szeroki, triumfalny uśmiech.
- Nie psuj atmosfery – westchnęłam ciężko.
- Mało kto może do mnie tak mówić – mruknął.
- Nie odbiegaj od tematu...
- Zabiłaś Sabrine – rzucił.
- No i? - prychnęłam – Kazałeś mi.
- Nie masz żadnych wyrzutów sumienia? - uniósł brwi.
- Nie. Co to ma do rzeczy? - traciłam nerwy.
- Czy to nie urocza Sabrine pomogła ci się przemienić? - dociekał. Zrobiłam wielkie oczy.
- O to ci cały czas chodzi? - wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem – Skąd pomysł, że to z nią się sprzymierzyłam? - z wrażenia usiadłam na sofie – Widzę ją dopiero drugi raz w życiu – dodałam.
- Więc, to nie ona ci pomogła? - był zdziwiony.
- Nie – potwierdziłam – Nakłoniłeś mnie do zabicia niewinnej wiedźmy – wzruszyłam obojętnie ramionami – Teraz będę mieć jeszcze gorszą reputację na dzielnicy. Dzięki – fuknęłam. Usłyszałam śmiech hybrydy – Klaus, to nie jest śmieszne – zgromiłam go wzrokiem.
- Oczywiście, że nie – ledwo ochłonął.
- Naraziłam się czarownicom za złamanie jakichś tam zasad, zostałam zdegenerowaną wampirzycą, a teraz jeszcze zabiłam nie tę wiedźmę, co trzeba – ukryłam twarz w dłoniach.
- Nie tę? - mruknął.
- Tak – wstałam gwałtownie – Chcesz się dowiedzieć, kto mi pomógł przejść przemianę, kto dla mnie robił za burą sukę i przygotował eliksir wampiryzmu? - obnażyłam drwiący uśmieszek – Sophie Deveraux – wypaliłam – Tyle zachodu dla tej kretynki – dodałam jadowicie – Jesteś zadowolony? - wydęłam usta.
- Wiec jednak spiskowałaś z Sophie Deveraux – zauważył.
- I co z tego? - rozłożyłam ręce – Przeciwko Marcelowi, a nie tobie i twojej rodzinie – burknęłam.
- Kłamałaś – zmarszczył brwi.
- Ojej – zrobiłam teatralną minę – Zbij mnie.
- Kuszące – odparł.
- Tajemnica wyjawiona. Colline chce swoją własność – zażądałam, podpierając się po bokach. Klaus w odpowiedzi zlustrował mnie od stóp do głów.
- Torebka, kurtka i telefon są w przedpokoju – odrzekł spokojnie.
- A pierścień światła? - spytałam szorstko. Hybryda nic nie powiedziała, tylko sięgnęła do kieszeni spodni – Miałeś go tam przez cały czas?! - szarpnęłam blondyna za fałdy bluzki.
- Jeśli chciałaś mnie dotknąć, wystarczyło powiedzieć, kochanie – uśmiechnął się znacząco.
- Oddawaj go – syknęłam.
- Wystaw rękę – odparł. Gotowałam się w środku, ale chciałam jak najszybciej stąd iść. Niechętnie puściłam ubranie mężczyzny i podniosłam dłoń. Klaus delikatnie ją ujął i wsunął mi na palec zloty krążek.
- Proszę bardzo, słodka Colline – na koniec pocałował mnie w rękę.
- Dziękuję – ledwo mi te słowa przeszły przez gardło – Mogę już iść? - przywołałam na twarz wymuszony uśmiech.
- Wolałbym, żebyś została – mruknął.
- Nik... - jęknęłam, kierując się do przedpokoju.
- Collie? - odbił piłeczkę. Zareagowałam osobliwie, gdy mnie tak nazwał.
- Drażnisz mnie – zacisnęłam usta.
- Ty mnie również – uśmiechnął się bezczelnie i oparł o ścianę – I co z tym zrobimy? - mruknął.
- Rozejdziemy się dyplomatycznie? - spróbowałam, zakładając kurtkę.
- Proponuję, żeby nasza relacja weszła na bardziej cywilizowany tor – rzucił nagle.
- Cywilizowany? - uniosłam brwi, sprawdzając, czy w torebce na pewno jest moja komórka.
- Owszem – potwierdził – Od tej pory, jeśli będę czegoś od ciebie chciał, będę dzwonił i umawiał się z tobą na spotkanie – zaoferował.
- Bez porywania? - prychnęłam.
- Bez – kiwnął głową.
- Nie wierzę ci – rzuciłam zimno – Zawiodłam się na tobie zbyt wiele razy – dodałam.
- Słowo – wydął usta.
- Klaus, co ty wyprawiasz? - byłam zmieszana – Czy to mina zbitego psiaka?
- Może – przyznał.
- Przestań – nie powstrzymałam uśmiechu.
- Dlaczego? - droczył się.
- To jest zbyt dziwne – odparłam.
- Ale wywołuje w tobie śmiech – zauważył zadowolony.
- Wychodzę – złapałam za klamkę od drzwi.
- A buzi na pożegnanie? - mruknął. Stanęłam w pół kroku. Może, jak pokażę trochę swojej miłej strony, to się odczepi, albo przynajmniej przestanie uprowadzać...
- Jeden, jedyny raz – odwróciłam się gwałtownie i cmoknęłam blondyna w policzek. Nie widziałam jego twarzy. Po prostu wypadłam przez drzwi jak z procy i uciekłam w te pędy z tego upiornego domu.
Nawet nie pamiętam, jak się znalazłam w rezydencji. Nawet nie weszłam schodami, jak normalna istota, tylko wskoczyłam przez balkon do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, zdjęłam kurtkę wraz z butami i dosłownie rzuciłam się na łóżko. Niby krwiopijca nie potrzebuje snu, a czułam się jak przejechana przez walec. Skusiła mnie wizja odprężającej drzemki, więc po prostu zawinęłam się w kołdrę i zasnęłam.
Obudziły mnie hałasy, dobiegające z dołu. Mój wampirzy słuch zarejestrował, że ludzie Marcela kłócą się z kimś na dziedzińcu.
Skoczyło mi ciśnienie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że krzyczą na wilkołaka. Czyli Hayley...
Poderwałam się z łóżka, wsuwając stopy w czarne tenisówki i pognałam na dół. Wilczyca była otoczona przez Diego i jego durnych kumpli.
- Jakiś problem? - syknęłam do dzieciaka, a on rzucił okiem na moją twarz. No tak. Prawdopodobnie nie starłam wcześniejszej krwi.
- Zguba się odnalazła – prychnął nastolatek.
- Co tu się dzieje? - warknęłam.
- Kundel wlazł na nasz teren. To się dzieje – głos zabrał Chuck. Blondyn o szarych oczach.
- Uważaj na słowa – spiorunowałam go wzrokiem.
- Bronisz wilkołaka? - oburzył się Diego.
- To moja przyjaciółka – podeszłam do zielonookiej i objęłam ją ramieniem.
- Przyjaźnisz się z wilkołakiem?!
- Wolę z nią niż z bandą debili jak wy – warknęłam – Ona idzie ze mną – dodałam, chwytając szatynkę za ramię i prowadząc ją w stronę schodów.
- Zdrajczyni krwi – splunął pogardliwie nastolatek. Nim się obejrzał, podnosiłam go do góry za gardło.
- Jeszcze jakieś komentarze? - odsłoniłam oblicze bestii, gotowa przegryźć dzieciakowi gardło.
- Stój! - do moich uszu dobiegł głos Marcela. Ten to ma wyczucie – Puść go – rozkazał, a ja rzuciłam Diego o ziemię.
- Zawsze psujesz dobrą zabawę – skwitowałam.
- Gdzie byłaś? - spytał, znajdując się przy mnie.
- Twój przyjaciel mnie porwał. Znowu – posłałam mu sztuczny uśmiech.
- Klaus?
- Nie, kurwa. Tańczący pingwin – zadrwiłam, czym wzbudziłam śmiech Hayley. Czarnookiemu wesoło nie było.
- Marcel, ona brata się z wilkołakiem! - Diego przypomniał o swojej obecności.
- Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty, Diego? - warknął Gerard – Idziemy coś załatwić w mieście. Niektórzy się buntują przeciw moim zasadom – dodał – Zbierajcie się – zarządził.
- Ale Marcel...
- Już! - huknął na niego – My porozmawiamy później, Collie – zwrócił się do mnie.
- Jak zawsze – zachichotałam złośliwie. Ciemnoskóry i jego ekipa zniknęli bez słowa.
- Nowa Colline jest bardziej drapieżna – skomentowała zielonooka – Podoba mi się – parsknęła.
- Hayley! - rozłożyłam szeroko ramiona i scaliłyśmy swe ciała w uścisku.
- Już po przemianie? - zagaiła.
- Nie widać? - ostentacyjnie oblizałam czerwone od krwi usta.
- Żartuję – mruknęła – Masz tutaj jakiś alkohol, co nie? - rzuciła.
- Kochanie – zarechotałam – Cały barek – poczęstowałam ją znaczącym uśmiechem – Tędy – dodałam, znikając wampirzym tempem w salonie, a Marshall podążyła za mną.
- Ładnie tu macie – skwitowała, przyglądając się pomieszczeniom.
- Nawet – wzruszyłam ramionami – Bourbon? - zapytałam.
- Zdecydowanie – potwierdziła, więc buchnęłam butelkę, a Hay capnęła dwie szklanki.
Zamknęłyśmy się w moim pokoju i oddałyśmy temu, co laski robią najlepiej. Pogawędkom przy wysokoprocentowych trunkach...
CDN
JCBellworte
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top