✞Rozdział 22✞

Wracałam do domu z uśmiechem na ustach. Niewątpliwie, złamanie karku Kolowi było główną przyczyną, a także to, że miałam okazję wypróbować wszystkie umiejętności wampira.

Najbardziej mnie ciekawiło, czy Marcel jest już przytomny i czy zauważył moją nieobecność. Czy gania po mieście, czy każe to robić swojej armii. Tak się zazwyczaj zachowuje, gdy za długo nie wracam. Musiałam jednak brać na poprawkę, że czarnoskóry raz rzuca wszystko i spieszy mi z pomocą, a za drugim ignoruje moje zniknięcie. Kiedy zjawiam się w progu rezydencji, to standardowo dostaję opierdol za długą absencję. Na kimś Król Nowego Orleanu musi się psychicznie wyżywać, ale jestem już tak obeznana z tym tematem, że jego pretensje przestają mnie obchodzić.

Głowę nachodziła jeszcze jedna myśl: Moja przemiana doszła do skutku tylko dlatego, że Sabrine okazała zrozumienie i przeniosła mnie do kościoła św Anny. Gdyby było inaczej, to Pierwotni nie omieszkaliby mnie znowu uprowadzić. Zdążyłam już przywyknąć do takich sytuacji.

Udają, że są po twojej stronie, a potem wbijają nóż w plecy! Wykorzystują na tysiące sposobów, usypiają czujność, mamią tym swoim urokiem, a klapki spadają z oczu, gdy jest już za późno!

Klaus coś nawet mówił, że uratował mnie po to, aby mieć z tego jakąś korzyść. Ja mu dam korzyść, to go zemdli! Kupię butelkę bourbona w podzięce i niech się wreszcie ode mnie odwali, chyba, że chce na własnej skórze odczuć, jak dobrze zostałam wytrenowana...

Szłam powolnym krokiem, gdy poczułam rękę na nadgarstku. Jakiś cymbał w kapturze zaciągnął mnie w ciemny zaułek i zaczął napastować. Posłałam mu tylko szeroki uśmiech, po czym wykręciłam rękę, łapiąc jego głośny krzyk. Kopnęłam na dokładkę w klejnoty, a jako efekt końcowy zastosowałam rzut o ścianę. Do moich uszu doszedł odgłos trzaskających kości, bo nie kontrolowałam siły. Najwidoczniej połamałam zboczeńcowi jakieś ważne chrząstki, ale to nie wystarczyło. Brzydziłam się z niego pić, więc skopałam solidnie, aż przestał się ruszać.

Patrzyłam beznamiętnie na martwe ciało, uświadamiając sobie, że nie umiem opanować gniewu. Kiedy mnie coś zdenerwuje, to jestem niczym maszyna do zabijania, a spotęgowana siła to złe połączenie z niestabilnym charakterem.

Nie minął nawet dzień od przemiany, a już mam ochotę roznosić wszystko w pył. Czy to zasługa wampiryzmu, a może winę ponosi przerwanie więzi z Krwawym Cierniem? Niby już go nie potrzebuję, a odczuwam dziwną pustkę, gdy muskam palcami szyję. Przywykłam do noszenia tego wisiorka i ma dla mnie wartość sentymentalną. Skoro Kol go nie użył, to co z nim zrobił?

Przestałam się zastanawiać i wampirzym tempem czmychnęłam w stronę rezydencji. Już z dala uderzył mnie hałas spowodowany głośną muzyką, a ulepszony słuch bardzo ucierpiał z tego powodu. Pewnie minie trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do nowej wersji siebie i zaakceptuję wyostrzone zmysły.

Weszłam do tunelu, odgradzającego mnie od dziedzińca. Minęłam sporo krwiopijców i żaden nie zauważył mojej obecności. Większość zajmowała się spijaniem posoki z ciał zahipnotyzowanych ludzi, inni toczyli jakieś dyskusje lub wychylali szklanki z alkoholem.

To było o tyle zabawne, że znałam połowę tego towarzystwa, a mnie nie rozpoznał nikt. Mogłabym to teraz nagrać i udowodnić Marcelowi, że jego ludzie nie zauważają mojego istnienia, a on rekrutuje nowych, z myślą o bezpieczeństwie jego Colline...

Przeszłam swobodnie między wampirami i wkroczyłam na teren dziedzińca. Impreza trwała w najlepsze. Tłum zalał cały metraż. Bawiący się tańczyli, rozmawiali i wypijali hurtowe ilości wystawionych na wierzch trunków. Każdy znalazł sobie miejsce. Jedni wybrali ziemię, inni balkon. Na schodach wiły się skąpo ubrane wampirzyce, towarzystwo na dole raczyło się wzajemną konwersacją, ignorując wszystko wokół. Zabawa pod gołym niebem wprawiała imprezowiczów w wesoły nastrój, a poświata księżyca oświetlała dziedziniec, niczym kolorowe światła.

Moje nozdrza drażnił zapach ludzkiego mięsa, bo nieodłącznym elementem każdej imprezy w rezydencji jest mała przekąska. To był jeden ze sposobów Marcela na utrzymanie z armią dobrych stosunków. Często wyprawiał takie huczne przyjęcia, obfite w alkohol, krew i ogólną rozpustę.

Zazwyczaj mi to zwisało. Rzadko brałam udział w tych wampirzych imprezkach. Wolałam chodzić w miasto, ewentualnie zamykać się w pokoju. Aczkolwiek, moją ulubioną rozrywką były słynne zapasy.

Ciemnoskóry urządzał własną wersję Podziemnego Kręgu i zachęcał krwiopijców do udowodnienia swojej wartości. Decydowało o tym zwycięstwo w zażartej walce, a pokonanie przeciwników zapewniało szacunek Króla i potencjalną możliwość noszenia pierścienia światła.

Lubiłam oglądać te walki i patrzeć, jak banda debili się bije, by finalnie umrzeć w męczarniach. Stałam wtedy tuż obok Marcela i chrupałam popcorn, chipsy, czy krakersy, a moja postawa oznajmiała, jakie mam podejście do tych wszystkich istot.

Ujrzałam wampira, który zaciągnął dziewczynę do pokoju i poczułam woń jej buzującej krwi. Głód nawrócił i kompletnie mnie zaślepił. Przeniknęłam więc za krwiopijcą i rozpoznałam Martina. Kumpel raczył się płynami drobnej blondynki, zatapiając kły w jej bladej, chudziutkiej szyi.

Zdążył już niewiastę zahipnotyzować i teraz w najlepsze korzystał z jej smakowitości.

- Mogę się przyłączyć? - bezwiednie oblizałam górną wargę. Wampir zwrócił na mnie swe bursztynowe oczy i zaniemówił.

- C-Colline? - rzucił słabo.

- We własnej osobie – wlepiłam wzrok w posokę spływającą po ciele dziewczyny – Podzielisz się? - spytałam.

- Czy ty...? - nie dokończył, rzucając tylko znaczące spojrzenie.

- Tak – syknęłam, podchodząc do nich wampirzym tempem – Mogę? - warknęłam zniecierpliwiona.

- Krew? - palnął, a ja nie wytrzymałam i skręciłam mu kark.

- Nie, wcale – prychnęłam, zanurzając kły w skórze ofiary. Elektryzujący prąd przeszedł przez moje ciało i poczułam przyjemne mrowienie, rozchodzące się po kościach. Zasysałam czerwoną ciecz, nie mogąc się opanować. Każdy mój łyk był głębszy od poprzedniego. Tym razem posoka trąciła słodyczą, a jej smak był intensywniejszy, niż wcześniej.

Trzymałam ofiarę w uścisku, żeby nie upadła, ale po kilku minutach jej ciało wyśliznęło się z moich ramion. Szybko wysunęłam kły, zlizując z nich najmniejszą kropelkę i wydałam z siebie jęk podniecenia.

Koniuszek języka zebrał strużki, które wyciekły z ust, a ja drgnęłam odruchowo. Doświadczenie konsumpcji było nieziemskie i zaczynałam się obawiać, że wpadnę w uzależnienie.

- Mogłabym zabić dla tego smaku – parsknęłam, rzucając obojętnie okiem na zsiniałe zwłoki. To bardzo intrygujące, że człowiek pozbawiony krwi traci naturalny, różowy kolor skóry.

Ta jedna ofiara mnie jednak nie zaspokoiła. Wtopiłam się w tłum, wytropiłam człowieka i zaciągnęłam go w kąt, gdzie oddałam się grzesznemu spożywaniu.

Podczas, gdy wypijałam życie z jakiejś dziewczyny, uprzednio nią manipulując, do zgromadzonych doszedł głos Marcela.

- Uwaga, uwaga – zaklaskał ciemnoskóry – Czas na coś, co tak bardzo lubicie – zaśmiał się i wszyscy zawtórowali. Nadstawiłam uszu, spodziewając się czegoś konkretnego – Zwracam się do nocnych łowców – wyśledziłam go wzrokiem i zobaczyłam, że stoi w swoim ulubionym miejscu na balkonie – Mam do oddania ten piękny pierścień światła – podniósł w górę złoty krążek z czarnym kamieniem. Pomyśleć, że widziałam kolor z takiej odległości – Ktoś z was może go mieć, ale znacie zasady, racja? - rzucił, a w tłumie rozległy się śmiechy – Na to cudo trzeba sobie zasłużyć – mruknął Marcel – Oficjalnie ogłaszam kolejną serię wampirzych walk. Kto zwycięży, otrzyma pierścień, zaskarbi sobie moją aprobatę i dołączy w szeregi chodzących za dnia! - zawołał, a krwiopijcy zaczęli klaskać. Czarnooki był w swoim żywiole. Rozłożył ręce szeroko i posyłał uśmiechy całej hałastrze. Nie zauważył mnie, bo byłam przyczajona za grubym filarem.

Tłum wnet rozstąpił się, tworząc okrąg i zaczęli się nawzajem przekrzykiwać, kto idzie walczyć. Wreszcie rękę podniosła jakaś dobrze zbudowana brunetka z topem odsłaniającym brzuch. Miała wyrzeźbiony kaloryfer i bicepsy niczym kulturystka.

- Dajesz, dziewczyno – zaśmiał się Marcel – Kto stanie do walki z tą o to wampirzycą? - rzucił do tłumu – Kto się odważy? - zachęcał.

Zerkałam na tę dziewczynę i mój uśmiech rósł. Mięśnie to nie wszystko. Trzeba jeszcze posiadać refleks i spryt. Jeśli zasady pozwalają, to nawet grać nieczysto.

- Nie ma chętnych? - parsknął Gerard – Mam jej po prostu oddać pierścień światła? - rzucił, a babochłopowi już się zaświeciły oczy. W tym samym momencie moja ofiara upadła zsiniała na ziemię. To był znak. Czy mogłam sobie wyobrazić lepszy sposób do poinformowania towarzystwa o swojej przemianie?

- Ja jestem! - zawołałam, wychodząc do przodu. Oczy wszystkich skupiły się na mnie. Widziałam niedowierzanie, słyszałam szepty, a nawet komentarze pełne szydery. Gdy nawiązałam z Marcelem kontakt wzrokowy, jego mina wyrażała więcej, niż tysiąc słów.

Wyglądał, jakby zobaczył ducha. Odruchowo potarł twarz dłonią. Zawsze tak robił, gdy się denerwował. Słyszałam jego nierównomierny oddech, widziałam palce zaciskające się na balustradzie. Nie umiał przyjąć do wiadomości, że jestem wampirem. Jego spojrzenie chłostało, niczym bicz, ale mnie to nie wzruszało. Celowo zgarnęłam dłonią krew wypływającą z moich warg, by przekazać, że nie kłamię. Ktoś wyłączył muzykę i wokół zapanowała absolutna cisza. Tylko ja i Marcel, patrzący na siebie w milczeniu. Po moich ustach pełzał przebiegły uśmieszek, jemu wesoło nie było.

Wampiry zastygły, niczym posągi i wlepiały te swoje ślepia. Skomentowałam to cichym śmiechem i weszłam na sam środek kręgu. Krwiopijcy rozstąpili się, przepuszczając mnie, niczym królową, a ja stanęłam i rozłożyłam szeroko ręce.

- Jakiś problem, Marcel? - zaszczebiotałam niewinnie.

- Miło, że wróciłaś, Colline – odezwał się w końcu.

- Miło, że urządziłeś imprezę na moją cześć – posłałam mu fałszywy uśmiech – Jak widzisz, jestem wampirem i chcę walczyć o pierścień światła – rzuciłam swobodnie. Do moich uszu doszły kpiące pomruki.

- Ty chcesz walczyć o pierścień światła, Collie? - spytał spokojnie. To nie było złośliwe. Nie umiał ze mnie zakpić przy wszystkich.

- Tak, jak słyszałeś – kiwnęłam głową – Chyba mi nie zabronisz? - założyłam ręce na biodra.

- Owszem, zabronię – mruknął. Wśród zgromadzonych rozeszło się drwiące uuuu – Nawet jeśli jesteś krwiopijcą, nie masz pojęcia o walce – zadecydował – Idź do salonu, bo musimy porozmawiać – dodał.

- Nie w tej chwili – pokręciłam głową – Chcę chodzić za dnia i udowodnić swoją wartość – rzuciłam hardo.

- Nie wyrażam zgody – syknął.

- Boisz się, że zrobię krzywdę twoim zabawkom? - prychnęłam i usłyszałam wściekłe syknięcia. Tak, jak zakładałam, udało się sprowokować tłum.

- Doceniam twoją determinację, ale nie poradzisz sobie – obstawiał przy swoim – Nie umiesz walczyć, Colline. Nie popisuj się.

- Nic o mnie nie wiesz, Marcel – warknęłam – Dysponuję ogromną siłą, której nie mogę poskromić. Walka o pierścień dobrze mi zrobi – zrobiłam skłon i strzeliły mi kości. Poczułam, jak wampirom na ten dźwięk cierpnie skóra.

- Nie ma mowy – założył ręce na siebie – Nie pozwolę ci ryzykować.

- Zawsze oglądałam walki. Teraz chcę w nich uczestniczyć – upierałam się.

- Nie – uciął.

- Daj spokój. Twoi ludzie pewnie nie wierzą, że mogę ich poskładać – omiotłam pogardliwym wzrokiem towarzystwo.

- Nie zaczynaj, Colline – ciągle mnie dyscyplinował.

- Może zawrzemy układ? - zaproponowałam – Jeśli wygram, wręczysz mi pierścień przy wszystkich – rzuciłam.

- A jeśli przegrasz? - prychnął.

- To niemożliwe – parsknęłam.

- Jesteś bardzo pewna siebie – westchnął czarnooki – Może ktoś rzeczywiście powinien cię sprowadzić na ziemię – zastanowił się.

- No wreszcie! - jęknęłam – Nie chcę taryfy ulgowej. Chcę zasłużyć na twój szacunek – powiedziałam stanowczo. Marcel zamilkł. Te słowa były w rzeczywistości bardzo prywatne i bezpośrednio skierowane do niego, a nie Króla Nowego Orleanu.

- W porządku – westchnął po namyśle – Staniesz do walki z Sashą – zarządził – Jeśli wygrasz, dam ci pierścień światła – powiedział.

- Możesz na nim od razu wygrawerować literę C – rzuciłam, a wśród wampirów zapanowała cisza.

- Nie rozpędzaj się tak, idiotko – Sasha zwróciła moją uwagę – Nie przegrałam żadnej walki – złączyła zaciśniętą pięść z otwartą dłonią.

- Moje gratulacje – wyszczerzyłam się sztucznie – To będzie twój pierwszy raz – dodałam z pogardą.

Marcel tego nie skomentował. Patrzył w sposób oceniający, karcący. Zrobiłam coś wbrew niemu, ale dlaczego miałabym nie? Z jakiego tytułu uzurpował sobie prawo do tego, co mogę, a czego nie?

Podjął decyzję, że nie zostanę wampirem, a ja go nie posłuchałam i w dodatku przemieniłam się za pomocą zaklęcia, o czym mu później powiem. Czy to zaakceptuje? Nie wiem. Czy mnie to obchodzi? Średnio.

Jego męskie ego może poczuć się urażone i Król Nowego Orleanu skarze mnie na banicję. Musiałabym wtedy opuścić rezydencję, a może i nawet miasto.

Trudno. Jeśli postawi mi ultimatum, odejdę. Wszędzie jest lepiej, niż w miejscu, gdzie cię nie akceptują...

Patrzyłam beznamiętnie, jak tłum tworzy okrąg i syciłam słuch odgłosem podnieconej tłuszczy. Wiele osób z armii mnie nie lubiło. Sporą ilość ucieszyłaby moja śmierć. Widziałam to w ich oczach, czułam tę pogardę, która wypełzała z ich spojrzeń. Sasha była poklepywana przez swoich przyjaciół, ja stałam samotnie, analizując sytuację. Dziewczyna wygląda na pewną zwycięstwa. Jest hołubiona przez społeczność, większość wampirów życzy mi brutalnego końca.

Pytanie, czy jej pewność ją zawiedzie, czy wręcz przeciwnie?

Słyszałam komentarze, jak ze mnie kpi i wzajemnie z kumplami przekrzykuje się, że zaraz otrzyma pierścień. Nie widziała we mnie przeciwnika, tylko mało istotną przeszkodę.

Moja śmiałość również wykraczała poza schematy, ale chciałam Sashy dać fałszywe przeświadczenie o jej przewadze. Brunetka miała rację. Nie przegrała żadnej walki, a wiem to, bo ją obserwowałam. Z perspektywy widza, ale to wystarczyło. Ona zawsze polegała na sile, nie miała planu B. Można ją było łatwo oszukać, w szczególności, gdy znało się jej taktykę na pamięć i oczami wyobraźni przewidywało ruchy.

Sasha Gerrou była godną rywalką, ale nie przypuszczała, że znam się na bijatyce nie gorzej niż ona. No i cechowała mnie ponad przeciętna siła. Skoro zostałam pierwszym w historii wynaturzeniem gatunku wampira, to musiałam być groźna. Wszystko co złe i zakazane jest zabójcze...

- Colline, znasz zasady? - do rzeczywistości przywrócił mnie głos Marcela. Ku zdziwieniu wszystkich, ciemnoskóry zszedł na dół i postanowił udzielić wsparcia moralnego.

- Oczywiście – kiwnęłam głową.

- Możesz się jeszcze wycofać – spojrzał mi w oczy. Widziałam odbicie lęku. Bał się, że nie poradzę sobie w walce.

- Nie chcę – odpowiedziałam stanowczo.

- Nie musisz niczego udowadniać – ściszył głos do półszeptu – Dam ci pierścień światła, tylko nie rób głupstw – poprosił.

- Nie, Marcel – mruknęłam – Mam konkretny cel i zamierzam go osiągnąć – obstawiałam przy swoim.

- Co chcesz osiągnąć? - westchnął ciężko – Obrażenia cielesne?

- Szacunek – sprostowałam – Patrzę po nich wszystkich i wiem, że połowa ma nadzieję, że Sasha mnie zabije – dodałam chłodno.

- Przejmujesz się zdaniem wampirów? - położył mi dłoń na ramieniu.

- Nie tylko – odparłam – Jeśli wygram, obiecasz, że zaakceptujesz moją przemianę – spojrzałam mu głęboko w oczy.

- Colline... - odwrócił wzrok.

- Obiecaj! - pod powiekami zapiekły łzy – Jeśli pokonam Sashę, przestaniesz na mnie patrzeć przez pryzmat metamorfozy dokonanej wbrew twojej opinii – rzuciłam – Możesz mi to obiecać? Proszę...

- Dobrze – odparł po dłuższej chwili – Jeśli zwyciężysz, przysięgam nie potępiać twojego wyboru – dopowiedział.

- Dziękuję – skinęłam głową, a Marcel złożył pocałunek na moim czole.

- Pamiętaj, że na mój szacunek nie musisz zasłużyć. Masz go od zawsze – dodał, ujmując moją twarz w dłonie – Mam tylko jedną prośbę, Collie – zaczął – Jeśli będziesz czuła, że nie dasz rady, poddaj się. Nie przeżyję, jeśli Sasha cię zabiję, a jest do tego zdolna – ostrzegł mnie i wampirzym tempem wrócił na balkon.

Zostałam zalana falą wściekłych spojrzeń. Sam Król Nowego Orleanu, potężny Marcel Gerard udzielił mi wsparcia i dał do zrozumienia, że jestem jego faworytką. Zazdrość krwiopijców aż kuła zimnem. Wzrok rywalki chłostał moje ciało, niczym twardy bicz. Nikt nie był po mojej stronie, a ich wrogi stosunek nasilił się, gdy Rox został skazany na lochy. Armia tworzyła własną społeczność. Ja pomimo dzielenia z nimi jednej klątwy, byłam uważana za odmieńca i nieprzyjaciela...

- Czas na walkę! - zawołał Marcel i stanęłam naprzeciwko Sashy.

- Jesteś gotowa na śmierć? - prychnęła.

- Twoją? Zawsze – odparowałam, a brunetka naskoczyła na mnie i zaczęła okładać pięściami. Trzymałam gardę i wykorzystałam moment, żeby ją podciąć.

Moja noga walnęła w jej uda i wampirzyca wyłożyła się, jak długa. Szybko wstała i postanowiła skopać. Chwyciłam w powietrzu jej stopę i ścisnęłam mocno. Uszy ogarnął krzyk dziewczyny, który mnie nakręcił. Pokazałam jej swoje mroczne oblicze i wykręciłam rękę do tyłu, którą usiłowała mnie zaatakować. Przejmowałam jej ciosy, ale walka była wyrównana. Pięści Sashy kruszyły mój mostek, ale równie mocno jej oddawałam.

Nagle brunetka zastosowała chwyt za szyję i zaczęła mnie dusić. Przyznaję, że miała silną rękę i brakowało mi tchu. Tłum skandował, żeby mnie powaliła, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, żeby przegrać.

Spięłam mięśnie, objęłam jej ramię dłońmi i wytężając wszystkie siły, przerzuciłam wampirzycę przez siebie. Jej ciało plasnęło z łoskotem o ziemię, a ja postanowiłam zakończyć przedstawienie. Przygniotłam ją własnym ciężarem, ale skubana chwyciła mnie w pasie i rzuciła mną o filar, tuż przy samym wejściu na dziedziniec. Uderzyłam z hukiem, krusząc kolumnę i plecy przeszył ogromny ból. Na parę sekund mnie otępiło i upadłam na ziemię.

Wokół zapanowała cisza. Wszyscy wstrzymali oddech i oczekiwali na rozwój sytuacji. Usłyszałam jęk Marcela i szyderczy śmiech Sashy. Podniosłam się powoli i wyjęłam drobinki rozkruszonego kamienia z twarzy. Wyprostowałam dumnie, przechyliłam głowę, prezentując chrupkość kości i poczułam gwałtowny przypływ gniewu. Krew zawrzała w żyłach, niczym gotująca się woda, mięśnie znacznie napięły, a przez ciało przeszedł elektryzujący dreszcz. Uwolniłam oblicze bestii i podeszłam wampirzym tempem do Sashy.

Wznowiłyśmy walkę i tym razem do brunetka walnęła z całym impetem o filar. Otrząsnęła się po kilku sekundach i wróciłyśmy do rękoczynów. Celowała pięściami w moje najwrażliwsze miejsca, ale adrenalina zagłuszyła najmniejszy ból. Oddawałam jej każdy atak i robiłam unik, gdy nie mogłam się odwdzięczyć.

Niezmordowana wampirzyca postanowiła uderzyć mnie z główki, a wtedy się pochyliłam, prześlizgnęłam pod jej nogami, złapałam od tyłu za kark i szarpnęłam gwałtownie, zamierzając skręcić go, unieszkodliwić brunetkę i wygrać walkę.

Usłyszałam trzask kości i krzyk krwiopijców. Rzuciłam Marcelowi przelotne spojrzenie. Również był zszokowany.

Nie ogarniałam, czemu odgłosy szydery i komentarze typu: ''Dawaj, Sasha, dobij tę sukę'' niespodziewanie ucichły i atmosfera sięgnęła orszaku pogrzebowego.

Przeleciałam wzrokiem bo armii ciemnoskórego i napotykałam strach i niedowierzanie. Oni się mnie bali? Ciekawe, dlaczego. Wygrałam walkę uczciwie, wszystkie chwyty są dozwolone, nawet skręcenie karku. Co się wszyscy tak gapią?

- Co tak wszyscy ucichliście? - prychnęłam, patrząc na zgromadzonych, a ci natychmiast odwracali wzrok – Gdzie te złośliwe komentarze, co? - parsknęłam.

- Colline – usłyszałam głos Marcela. Odwróciłam się w jego kierunku – Spójrz, co trzymasz w ręce – rzucił. Zerknęłam na dłoń, którą zaciskałam w pięść. Wystawały z niej kępy kruczoczarnych włosów Sashy.

Nie byłam zaskoczona. Miałam zamiar finalnie wyrwać jej trochę kudłów, ale gdy przyjrzałam się bardziej, zobaczyłam, że trzymam nie tylko garść włosów, aliści i przyszpiloną do niej urwaną głowę wampirzycy...

Podniosłam ją na wysokość swojej twarzy. Oblicze kobiety zastygło w formie przerażenia. Patrzyłam na nią w milczeniu, aż w końcu puściłam na ziemię i otrzepałam ręce.

- Wygrałam? - rzuciłam beztrosko, uśmiechając się przebiegle.

- Owszem – odparł czarnooki i zszedł na dół – O to zasłużony pierścień światła – włożył mi na palec złoty krążek. Błyskotka zamigotała i wyryła się na niej litera C. Zasłużyłam na pierścień... Wygrałam...

- Marcel, chyba nie mówisz poważnie?! - tłum rozstąpił się i podszedł do nas Diego. Posłałam mu jadowity uśmiech – Ona zabiła Sashę! - podniósł głos – Za zabicie wampira jest kara, a nie nagroda! - bulwersował się głośno, a inni zaczęli go popierać.

- Wszystkie chwyty są dozwolone – odpowiedział ciemnoskóry – A zgodnie z zasadami, zabójstwo w walce nie podlega żadnej sankcji – dodał.

- Chcesz jej to odpuścić?! - syknął.

- Co, zazdrość cię zżera, że jestem niepokonana? - prychnęłam.

- Nie jesteś niepokonana – warknął Diego i wystawił kły z zamiarem ugryzienia. Zareagowałam instynktownie i moja dłoń przebiła jego klatkę piersiową, chwytając ciasno za ciepłe serce.

- Colline, nie! - krzyknął Marcel, a Diego spojrzał na mnie ze strachem w oczach. Trzymałam w garści jego życie i mogłam mu je wyrwać. Chłopak doskonale o tym wiedział i żałował, że poniosły go emocje – Colline, puść go! - rozkazał Gerard.

- Nie wiem jak – udawałam idiotkę, jednocześnie szczerząc się do wampira. Chciałam mu wyrwać serce na oczach wszystkich i nawet potępienie Marcela by mnie nie powstrzymało, ale przypomniałam sobie, jaka jest zasada bycia niezwyciężonym.

Wzbudzaj respekt, niech inni drżą, że możesz ich w każdej chwili zabić. Karm słabsze jednostki niepewnością. Nie pozwalaj na chwilę spokoju...

- Przestań zaciskać palce na jego sercu i delikatnie wysuń rękę – poinstruował mnie. Wyrolowałam ślepia i zrobiłam, o co prosił. Wystraszony Diego złapał się za klatkę piersiową i zaczął szybciej oddychać. Posłał mi zgorszone spojrzenie i cofnął o krok.

- Nie prowokuj mnie, dzieciaku – warknęłam, oblizując palce, po których spływała krew chłopaka. Siedemnastoletni gówniarz nie będzie do mnie skakał z łapami. Chyba, że chce stracić jakiś ważny narząd lub własną głowę...

- Wariatka – skomentował nastolatek i wycofał się na bezpieczną odległość.

- Kto by pomyślał – zrobiłam minę jak Krzyk na obrazie Muncha.

- Colline? - poczułam dłoń na ramieniu – Chodź porozmawiać – poprosił. Skinęłam głową i wampirzym tempem udaliśmy się do salonu.

- Nowy pierścień i już we krwi – burknęłam, siadając na kanapie i oglądając błyskotkę.

- Co to było? - rzucił Gerard, stojąc przy oknie. Był odwrócony tyłem.

- Co co? - wydęłam usta.

- Nie kontrolujesz się – odparł, odwracając się przodem.

- Wszystkie chwyty dozwolone – wzruszyłam ramionami.

- Dysponujesz destrukcyjną siłą – kontynuował.

- To chyba dobrze? - prychnęłam – Przynajmniej nikt mnie więcej nie skrzywdzi – dodałam zimno.

- Mówiłem ci, że przemiana w wampira to zły pomysł – zaczął swoje teksty – Kto cię w ogóle napoił własną krwią? - dociekał, siadając w fotelu naprzeciwko. Zachichotałam odruchowo – Co cię bawi? - rzucił podejrzliwie.

- Nie jestem takim ,,normalnym'' wampirem – mruknęłam, pokazując palcami cudzysłów.

- Co przez to rozumiesz? - potarł brodę dłonią.

- Jakby to tak delikatnie ująć – wypuściłam powietrze z ust i zaczęłam uderzać paznokciami o uda – Wampirem można się stać tylko przez śmierć z krwią krwiopijcy we własnym organizmie – zaczęłam.

- Dlatego pytam – burknął – Kto cię przemienił i złamał moje zasady? - syknął.

- Nie upadłam tak nisko, żeby się płaszczyć przed twoją armią, spokojnie – przewróciłam oczami.

- Wbrew twoim zamiarom, te słowa mnie nie uspokoiły – zmarszczył brwi – Colline – popatrzył na mnie ojcowskim wzrokiem – Co zrobiłaś? - zacisnął usta.

- Ojoj, jak poważnie się robi – kąciki warg poszły w górę – Stworzyłam się sama – odparłam.

- Co? Jak? - Marcel zrobił minę w stylu WTF.

- Eliksir wampiryzmu, rytuał transformacyjny, ofiara z człowieka, śmierć i pożywienie się ludzką krwią – wymieniłam obojętnie, a oczy ciemnoskórego stawały się coraz większe – To, to, to, to i to równa się Collie, zabójczy wampir – zachichotałam, ale Gerardowi nie było do śmiechu.

- Czy ty zwariowałaś?! - podniósł głos.

- Teoretycznie tak – potwierdziłam beztrosko.

- Co ty sobie myślałaś, Colline?! - huknął – Złamałaś prawo gatunku i wzięłaś udział w zabronionym rytuale z dziedziny czarnej magii?! - na szyi pulsowały mu żyły.

- Tak i tak – kiwnęłam głową – Może nie musiałabym się uciekać do tak drastycznych metod, gdybyś, no nie wiem.... - zawiesiłam głos – Przemienił mnie?! - teraz to ja podniosłam głos.

- Nie krzycz... - warknął.

- Ale jak ty się wydzierasz, to jest dobrze! - zadrwiłam.

- Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, dziewczyno? - trochę się opanował.

- Jak najbardziej – rzuciłam – Nie podlegam linii rodowodu Mikaelsonów i jestem silniejsza, niż zwykły wampir – uśmiechnęłam się.

- Uważasz, że to śmieszne?

- Ja wad nie widzę – prychnęłam – Pragnienie i słońce to nieodłączny element tego kawałka tortu i nie mam z tym problemu – dodałam.

- Nie panujesz nad agresją!

- Nie zamierzam ukrywać tego, że Diego mnie wkurza – odparłam.

- Widzę, że do ciebie nic nie dociera – pokręcił z niedowierzaniem głową – Jesteś pierwszą w historii wampirzycą, która zrodziła się z własnej krwi! To jest abominacja! - jęknął.

- Mam wszystkie cechy typowego krwiopijcy – obstawiałam przy swoim – I nie obchodzi mnie, co myślisz – założyłam ręce na siebie.

- Jasna cholera, Colline! - krzyknął na mnie – Nie wiesz, jakie mogą być konsekwencje twojego czynu! Może coś ci grozi, pomyślałaś o tym?

- Co mi może grozić? - spojrzałam na niego dziwnie – Nikt nie musi wiedzieć, że jestem wynaturzeniem i abominacją gatunku. Niczym się nie wyróżniam – dopowiedziałam – Siłę można wyćwiczyć, a ja sporo trenowałam.

- Jak to, trenowałaś? - zmrużył oczy – Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?

- Bez komentarza – rzuciłam.

- Wampiryzm wyzwala mroczną stronę duszy i jesteś na to żywym dowodem – westchnął.

- Sugerujesz, że dopiero po przemianie obudził się we mnie zmysł psychopaty? - uniosłam brwi.

- Próbujesz mi powiedzieć, że byłaś taka już wcześniej? - zrobił wielkie oczy.

- Powiedzmy – ucięłam.

- Dlaczego, Colline? Dlaczego? - jęknął – Dałem ci dom, miłość i wszystko co najlepsze...

- Pewnych rzeczy nie zmienisz, Marcel – odrzekłam – Moja psychika jest zbyt zniszczona, żeby dało się ją całkowicie odbudować – dodałam smutno – Ty też przecież zabijasz – wypomniałam mu.

- To co innego.

- Wcale nie – prychnęłam.

- Dobrze – złączył dłonie – Przyznaję, że jestem bezlitosny, ale to nie znaczy, że masz się zachowywać tak samo – westchnął ciężko.

- Nie jestem taka, jak ty – zaprzeczyłam – Ty jesteś panem i władcą. Mnie po prostu ogarnia szaleństwo. Pozostałość po traumatycznym dzieciństwie z tatusiem – nasączyłam słowa zimnem.

- Przysięgam, że jeśli kiedyś w jakikolwiek sposób spotkam twojego ojca, to bydlak zapłaci, za to, że jesteś teraz taka, a nie inna – założył ręce na siebie.

- A jaka ja jestem, Marcel? - zagaiłam – Chora, prawda?

- Nie powiedziałem tego – zaprzeczył.

- Ale pomyślałeś.

- Skąd możesz to wiedzieć? - spytał.

- Widzę to w twoich oczach – odparłam.

- Nie jesteś chora, Colline – rzucił łagodnie – Tylko... Potrzebujesz pomocy.

- Chorzy ludzie potrzebują pomocy – wargi ułożyły się w półuśmiech.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego tak bardzo nie chciałem twojej przemiany? - mruknął nagle. Nie spodziewałam się takich słów.

- Tak. Powiedz – kiwnęłam głową – Chodzi o coś więcej, niż ten tekst z wyzwoleniem mrocznej strony duszy? - zgadywałam.

- Owszem – potwierdził i wziął głęboki oddech – Cały czas się o to kłóciliśmy – zaczął – Ty mi wypominałaś, że jestem egoistą i próbuję cię ubezwłasnowolnić, a ja robiłem wszystko, żeby cię zniechęcić do przemiany – mruknął – Nie działało – rozłożył ręce – Jesteś uparta i dopięłaś swego, a tego się najbardziej obawiałem – potarł skroń dłonią – Jesteś bardzo przebiegła, Collie i szczerze, to mnie twoja metamorfoza nie zaskoczyła – rzucił mi długie spojrzenie.

- Nie? - palnęłam niepewnie. Nie wiedziałam, co myśleć o takim wyznaniu.

- Nie – odpowiedział – Wiedziałem, że prędzej, czy później znajdziesz jakiś sposób, obejdziesz zasady, postawisz wszystko na jedną kartę i zostaniesz tym cholernym wampirem, a ja nie będę miał na to wpływu – uciekł wzrokiem w bok – Twoja duma nie pozwoliłaby ci odpuścić.

- Skoro przewidziałeś taki, a nie inny rozwój wydarzeń, to dlaczego zrobiłeś mi wtedy wyrzuty? - drążyłam, zakładając nogę na nogę.

- Niezależnie od akceptacji tego wszystkiego, nie pochwalam sposobu, w jaki osiągnęłaś cel – westchnął – To nierozsądne igrać z prawami wszechświata, nie sądzisz? - zerknął na mnie ojcowskim wzrokiem. Zaśmiałam się z nutą szydery.

- Wielkie mi halo – przewróciłam oczami – Pierwotni nie mają jednego niewolnika do kolekcji – prychnęłam, wstałam i podeszłam do barku. Wyjęłam szklanki i zalałam je złocistym bourbonem. Jedną podałam Marcelowi i zajęłam z powrotem miejsce na sofie.

- Zamierzasz iść jutro na zajęcia? - rzucił czarnooki.

- Tia, a co? - burknęłam, upijając łyk alkoholu. Trunek rozgrzał przyjemnie moje podniebienie.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł – skwitował – Jesteś nieobliczalną wampirzycą. Przydałoby się nauczyć cię podstaw kontroli – westchnął.

- Jeśli to cię pocieszy, to musiałam trzymać nerwy na wodzy zanim zostałam krwiopijcą – mruknęłam – Muszę tam iść, bo nie chcę mieć znowu zaległości – kontynuowałam – Niedługo koniec roku, a i tak mam obowiązek oddać tę cholerną recenzję – prychnęłam – Szybciej bym to zrobiła samemu, ale to praca grupowa – marudziłam – W praktyce oznacza to, że dwa pasożyty żerują na mojej kreatywności i udają zainteresowanie projektem – dodałam smętnie.

- Mówisz o Lauren i Sarze? - spytał.

- Tak – kiwnęłam głową – Fajne z nich kumpelki, ale nie na gruncie szkolnym – dopowiedziałam.

- A masz prawdziwe przyjaciółki? - zagaił. Popatrzyłam na niego z rozbawieniem.

- Martwisz się o moje życie towarzyskie? - zadrwiłam.

- Jestem ciekawy – odparł.

- Moją prawdziwą przyjaciółką jest Hayley – powiedziałam zdecydowanie. Nie umknęło, że czarnooki wzdycha ciężko.

- Wolałbym, żebyś się z nią nie zadawała – wypalił.

- Żartujesz sobie? - zmroziłam go wzrokiem – Dlaczego?

- Ona jest wilkołakiem – odrzekł spokojnie.

- Dyskryminujesz innych ze względu na rasę? - prychnęłam – Moje gratulacje – rzuciłam kąśliwie, biorąc łyk bourbona.

- Nie chodzi o uprzedzenia – zaprzeczył – Colline, zrozum – spojrzał na mnie uważnie – Wilkołaki i wampiry nie dogadują się ze sobą. Tak jest od wielu wieków – mruknął.

- Może najwyższy czas to zmienić? - zaproponowałam – Chyba nie uważasz, że Hayley i ja przestaniemy się przyjaźnić z powodu mojej przemiany? - zmarszczyłam brwi.

- Wilk ma w naturze nienawiść do wampira – nie ustępował.

- Rozumiem, że gdybym była wilkołakiem, znienawidziłbyś mnie? - uśmiechnęłam się krzywo.

- Nie gadaj bzdur. To niemożliwe – odparł.

- A gdyby jednak? - drążyłam – Wyobraź sobie, że zostaję wilkołakiem – rzuciłam.

- Colline – westchnął – Wampir nie może stać się wilkołakiem, to po pierwsze...

- Dobrze. To załóżmy, że jakimś tam magicznym sposobem stałam się hybrydą – weszłam na inny tor – Znienawidziłbyś mnie za połowiczne bycie wilkiem? - drążyłam.

- Po co te pytania? - syknął.

- Szukam odpowiedzi na pytanie: dlaczego miałabym zakończyć znajomość z Hayley? – prychnęłam.

- Koniec dyskusji – warknął.

- Brakuje ci argumentów – zatriumfowałam.

- Nie chcę, żebyś narobiła sobie problemów – zaczął.

- Jakich problemów? - prychnęłam – Będę żywym dowodem na to, że wampir może się przyjaźnić z wilkołakami – zadecydowałam.

- Nie denerwuj mnie...

- Znajdę sposób, żeby ściągnąć klątwę z watahy Półksiężyca – dodałam.

- Kategorycznie ci zabraniam! - podniósł głos.

- Nie masz nade mną władzy! - syknęłam jadowicie – Nigdy nie będziesz moim królem, słyszysz? - zacisnęłam zęby – Klan wilkołaków nie zasłużył na klątwę.

- Muszę dbać o bezpieczeństwo moich ludzi – warknął.

- W dupie mam twoją durną armię – zaszydziłam – Dla mnie mogłaby nie istnieć, ale dla ciebie liczy się dobro ogółu, niż jednostki. - Jak będę chciała, to przyłączę się do wilkołaków, a ty mi tego nie zabronisz. Nie masz prawa, skoro nie zważasz na moje uczucia – zakończyłam zimno – A co więcej, zniszczę to wampirze kółko różańcowe, jak będę miała ochotę i przed tym również mnie nie powstrzymasz – dodałam jeszcze.

- Wiesz, dlaczego odmawiałem ci przemiany? - syknął.

- Żeby mnie ubezwłasnowolnić. Proste – prychnęłam.

- Jesteś identyczna, co Klaus – odpowiedział – Oboje jesteście porywczy, nieobliczalni i dążycie do celu po trupach – kontynuował – Macie podobną przeszłość, dzieciństwo was nie rozpieszczało – dodał.

- I co w związku z tym? - prychnęłam.

- Klaus to socjopata i morderca, a także okrutny manipulant – zaczął – Macie wiele cech wspólnych, a historia pokazuje, że Pierwotna Hybryda to nie jest słowo, które wzbudza sympatię – burknął – Bałem się, że klątwa zmieni cię w kogoś takiego, jak on – popatrzył na mnie z lekkim smutkiem – Już zaczynasz go przypominać, co tylko potwierdza słuszność moich obaw – dodał, upijając łyk alkoholu – Nie panujesz nad gniewem, wyrwałaś Sashy głowę i chciałaś zabić Diego – mruknął z lekkim bólem w oczach – Co będzie potem? - spytał..

- Wszystkie chwyty dozwolone – wyszczerzyłam się bezczelnie, wypijając bourbon do ostatniej kropli – Miałam pokonać Sashę w walce i zrobiłam to – wzruszyłam ramionami – Diego ma o sobie wielkie mniemanie i postanowiłam go utemperować – dodałam obojętnie.

- Twa siła jest nieokiełznana – zarzucił.

- Będę nad tym pracować – przewróciłam oczami – Przyznaję, że jestem impulsywna, ale chciałam wzbudzić respekt – wypaliłam – Pierwszy raz ujrzałam w ich oczach coś na kształt szacunku. Pierwszy raz – zaakcentowałam.

- Nie możesz krzywdzić innych wampirów – mruknął.

- Diego chciał mnie zaatakować! - podniosłam głos – Miałam mu na to pozwolić? - zadrwiłam.

- A musiałaś próbować pozbawić go serca?! - również się uniósł.

- Tak się zdobywa szacunek – warknęłam.

- Świetnie! - ironizował – Dewiza Klausa. Cudownie! - załamał ręce – Masz trzymać się z dala od Klausa i reszty Pierwotnych – zadecydował.

- A to niby dlaczego? - prychnęłam.

- Nie chcę, żebyś przejęła ich cechy – odparł.

- Nie będziesz mi mówić, co mam robić – zacisnęłam palce na szklance tak mocno, że ta aż pękła. Kawałki szkła wbiły się w moją dłoń, ale nie czułam jakiegoś ostrego bólu. Machinalnie wyciągnęłam odłamki i zlizałam krew wypływającą z ran na skórze. Marcel przyglądał mi się z niepokojem.

- Proszę. Posłuchaj mnie ten jeden raz – zacisnął usta – Widzisz co twoja złość robi z przedmiotami? - wskazał na rozbite naczynie – - Im dłużej przebywasz w towarzystwie Mikaelsonów, a w szczególności Klausa, gorzej to na ciebie wpływa...

- Nie zapominaj, że Pierwotny mnie uratował – rzuciłam.

- Nie możesz na niego patrzeć przez pryzmat tego jednego razu – zaczął swoją śpiewkę.

- Mówię o wczorajszym – sprostowałam.

- Skręcił mi kark i cię porwał. To nazywasz uratowaniem? - zakpił.

- Cokolwiek o nim myślisz, nie jest aż taki zły – stanęłam w obronie hybrydy.

- Colline – westchnął ciężko – Czy ty się słyszysz?

- Bardzo wyraźnie – odgryzłam się – Klaus napoił mnie swoją krwią, zbijając tym samym gorączkę i razem z Elijahą przekonali pewną wiedźmę, żeby przerwała moją więź z Krwawym Cierniem – wyjawiłam.

- Wiedźmy mają zakaz czarowania – warknął.

- Ty i te twoje regułki – obnażyłam cierpki uśmiech – Nie liczy się, że żyję, prawda? - spoglądałam na niego wyczekująco – Ktoś złamał twoje święte zasady i to jest główny problem – kontynuowałam drwiącym głosem.

- Tak bronisz Mikaelsonów? - prychnął – Już nie pamiętasz, co Kol ci zrobił?

- A co on ma do tego? - spytałam ostro – Stawiasz krzyżyk na reszcie z powodu jednostki? - drążyłam – Może i jeden z rodziny Pierwotnych zasługuje na krytykę, ale mówię teraz o Klausie i Elijahy – dodałam.

- Oni wszyscy są siebie warci, a Klaus to najgorszy z najgorszych – syknął.

- Przestań tak mówić o Niku – zirytowałam się.

- Niku? - ciemnoskóry wybałuszył oczy – Nazywasz go tak łagodnie?

- Paradoksalnie, to właśnie on mnie najbardziej rozumie! - wybuchnęłam.

- Colline, ty nic nie wiesz o Klausie! - huknął – Nie masz pojęcia kim naprawdę jest!

- Wiem, kim będzie – założyłam ręce na siebie.

- Słucham? - zbiłam Gerarda z tropu.

- Moim sojusznikiem – odparłam.

- Postradałaś rozum? - prychnął – Chcesz się zjednoczyć z tym szaleńcem?

- Tak – potwierdziłam.

- A dlaczego?!

- Bo wariaci trzymają się razem. Poza tym, lepiej mieć w Pierwotnym przyjaciela, iż wroga – dodałam, wstałam z kanapy i wampirzym tempem czmychnęłam do swojej sypialni.

Zatrzasnęłam drzwi na klucz i z oczu pociekły mi łzy. Jak Marcel mógł zasugerować, żebym przestała się przyjaźnić z Hayley?!

I jeszcze ta fałszywość z jego strony. Udaje, że to akceptuje, a potem zaczyna stawiać warunki i mówić mi, co mam robić. I jeszcze oczernia Nika, który wbrew pozorom skrzywdził mnie mniej razy, niż czarnooki...

Moja relacja z hybrydą jest burzliwa. Mogę nim gardzić, by kilka minut później stwierdzić, że da radę z nim wytrzymać. Dziwne to jest.

Ciemnoskóry coraz częściej mnie denerwuje, a ja coraz częściej myślę o wyprowadzce. Jestem wampirem. Osiągnęłam odwieczne marzenie i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby opuścić dom, a nawet i miasto.

Świat stoi szeroko otworem i tylko czeka, żebym wyfrunęła. Mogłabym sobie ułożyć gdzieś życie i napisać własny rozdział.

Jednakże z drugiej strony, mam tutaj przyjaciół, znajomych. Może wyprowadzka z miasta to trochę zbyt wiele? Zawsze mam opcję zamieszkania gdzieś w Nowym Orleanie, byleby jak najdalej od Gerarda, jego zasad i manii wielkości...

Stałam twarzą w drzwi i próbowałam uspokoić oddech. Łzy ciekły po policzkach, pojedyncze kosmyki kleiły się do nich.

Muszę wziąć się w garść. Jutro idę na uczelnię. Powinnam wziąć prysznic i położyć się spać. Chociaż moje marzenie się spełniło, Marcel odebrał mi część radości.

Spojrzałam na pierścień zdobiący mój palec. Moja nagroda i dowód na to, że jestem godna. Godna, by Król Nowego Orleanu traktował mnie z szacunkiem. Na równi...

Na te myśl znowu zrobiło mi się smutno. Otarłam ręką mokre oczy i odwróciłam się w stronę pokoju. Światło było zgaszone, ale w mroku na fotelu ujrzałam zarys jakiejś postaci.

- Dostałem twoją wiadomość – z ciemności wyszedł Klaus.

- Czy Kol... - zaczęłam, szybko ocierając łzy.

- Jest zasztyletowany – dokończył za mnie, zbliżając się kilka kroków – Nie udałoby się go znaleźć bez twojej pomocy – posłał mi uśmiech. Odwzajemniłam go w połowie – Dołączyłaś do grona chodzących za dnia? - zagaił, spoglądając wymownie na mój pierścionek.

- Tak – kiwnęłam głową – Chciałeś coś jeszcze? - spytałam cicho. Nie miałam siły na nic, a ponoć u wampira to rzadkość.

- Owszem, kotku – potwierdził – Odpowiedzi na pytanie – mruknął, wpatrując się we mnie z zainteresowaniem.

- Nie uciekłam z cmentarza złośliwie – mruknęłam.

- Skąd wiedziałaś, że o to właśnie chcę zapytać? - uniósł brwi w geście zdziwienia.

- Zgadywałam – ucięłam i znowu uroniłam kilka łez. Zezłościłam się na samą siebie.

- Coś się stało? - zapytał, podchodząc bliżej.

- Pokłóciłam się z Marcelem – wyjawiłam bez chwili zastanowienia.

- Nie akceptuje cię? - dociekał.

- Skąd wiesz? - popatrzyłam na niego zdziwiona.

- Te ściany są cienkie, słychać was było wyraźnie, a wampirzy słuch jest bardzo wyczulony – złączył usta w półuśmiech.

- Słyszałeś wszystko? - wystraszyłam się.

- Tylko fragmenty – odparł. Zerkałam na niego co jakiś czas i hamowałam wpadnięcie w nagłą histerię. Nie wiedziałam, jakie fragmenty mojej kłótni z Marcelem słyszał. Nie sądziłam, że siedzi tu u mnie w pokoju. Jak się dostał, skoro balkon jest zamknięty? Tak wiele pytań nurtowało moją głowę – Colline? - głos Klausa przywrócił mnie do rzeczywistości – Wszystko w porządku? - dopytywał.

- Przepraszam – rzuciłam tylko i objęłam hybrydę, wtulając się w jego tors. Potrzebowałam jakiegoś wsparcia i nie liczyło się dla mnie, że nasza relacja jest zbyt dziwna na takie gesty.

Ciepło jego ciała koiło moje nerwy i trwałam tak przez kilka sekund, wdychając woń drogiej wody kolońskiej. Klaus był kompletnie zaskoczony całą sytuacją. Mogę nawet stwierdzić, że lekko zesztywniał, gdy tak gwałtownie naruszyłam jego osobistą przestrzeń.

Słyszałam bicie serca Nika. Uderzało nierównomiernie, ale po dłuższej chwili zharmonizowało się z moim.

- Czy Marcel cię skrzywdził? - blondyn zabrał głos i delikatnie przycisnął mnie do siebie, obejmując silnymi ramionami.

- Psychicznie tak – pociągnęłam nosem – Nie miałam okazji ci podziękować za ratunek – odsunęłam się od Pierwotnego i spojrzałam w jego oczy – Dziękuję – wyszeptałam.

- Cieszę się, że mogłem pomóc – uśmiechnął się lekko.

- Naprawdę? - parsknęłam.

- Było warto, żeby zobaczyć twój uśmiech – odrzekł, a jego wzrok zatrzymał się właśnie na nim.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, gdy Klaus przysunął swoją twarz do mojej. Nasze wargi dzieliły centymetry.

Przymknęłam oczy, gotowa zasmakować ust hybrydy, gdy usłyszałam donośne pukanie.

- Colline? - to był Marcel – Wszystko w porządku? Dlaczego zakluczyłaś drzwi? - dopytywał, siłując się z klamką.

- Nik, idź już – spojrzałam prosząco na blondyna, wyślizgując się z jego objęć.

- Zabiję, go za to, że doprowadził cię do płaczu – warknął.

- Niepierwszy i nieostatni raz – szepnęłam – Proszę – ponowiłam prośbę, podchodząc do drzwi balkonowych i otwierając je na oścież.

- Ten jeden raz – syknął – Ale przekaż Marcellusowi, że jeśli znowu cię skrzywdzi, to ja go nauczę szacunku do kobiet – rzucił groźnie.

- Uciekaj! - ponagliłam go i Pierwotny wyszedł wampirzym tempem z mojego pokoju.

- Colline! - krzyknął Gerard.

- Idź sobie! - warknęłam – Biorę prysznic – dodałam chłodno, zamykając balkon. Zrzuciłam z siebie ubrania i zamknęłam się w łazience. Weszłam do kabiny i puściłam gorącą wodę, która ukoiła moje nerwy.

Muszę ograniczyć spożywanie alkoholu. Jeden szampan i szklanka bourbona, a wystarczyły, żeby przekroczyć pewne granice. Nie mogę zapominać, że Klaus uwielbia manipulować innymi, a ja nie jestem przecież wyjątkiem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top