✞Prolog✞

Nowy Orlean powoli gasnął pod osłoną czarnej, gwieździstej nocy. Chociaż to miasto wzbudzało zachwyt w promieniach słońca, to dopiero gdy niepozorny księżyc piął się po niebie, uwalniało swą wewnętrzną magię. Było coś urzekającego i niepokojącego jednocześnie w luizjańskiej metropolii. Owiana tajemnicą, skrywająca w mroku kolorowych dzielnic krwiożercze bestie, bezwzględnych odmieńców, czy dystyngowane istoty, obdarzone potężną mocą. Tak przynajmniej głosiła plotka, która miała zwabiać rzesze turystów. Ciekawscy mogli na własną rękę zgłębiać sekrety Nowego Orleanu i udać się na poszukiwanie wampirów, wiedźm, czy wilkołaków, które rzekomo zamieszkiwały te tereny. Trafiali się tacy, co wierzyli w istnienie rzeczy nadprzyrodzonych i usiłowali dowieść prawdy. Jednakże pewne tajemnice tego miasta, na zawsze pozostały nierozwiązane...

W jednej z dzielnic, którą światła ulicznych lamp nieśmiało oświetlały, mieszkała pewna dziewczyna. Zawsze uśmiechnięta, życzliwa. Niepozorna nastolatka, której największym problemem mogła być tylko nieszczęśliwa miłość, albo słabe oceny w szkole. Nikt nie przypuszczał, że za maską beztroskiej szesnastolatki, kryje się prawdziwa tragedia, hektolitry łez, ból i niezrozumienie...

Delikatna poświata księżyca wpadała przez okno pokoju, w którym przed lustrem stała szczupła dziewczyna. Jej sypialnię spowił kompletny mrok, jedynie blask białego kręgu rozjaśniał pomieszczenie na tyle, żeby nastolatka widziała swoje odbicie.

Ostrożnie odchylała rąbek czarnej, dopasowanej bluzki i ze spokojem patrzyła na fioletowe plamy, które szpeciły jej ciało. Wspominała chwile, kiedy pierwszy raz została przez niego uderzona i jak bardzo wtedy cierpiała. Przepłakała pół nocy, kuliła się pod kołdrą i nie mogła zrozumieć, dlaczego ktoś, kogo kocha, ją skrzywdził.

Na ustach dziewczyny zagościł cierpki uśmiech. Doskonale pamięta ten pierwszy raz i doskonale wie, jaki błąd wtedy popełniła. Pozwoliła na działanie emocji, przeżywała to sercem, katując się jeszcze bardziej.

To było rok temu. Teraz, długowłosa była mądrzejsza. Wyłączyła swoje emocje, krzywda, jaką ten człowiek wyrządzał, nie robiła na niej wrażenia. To się zdarzało tak często, że przywykła. Potrafiła przyjmować ból i coraz lepiej sobie z nim radziła. Nauczyła się kontrolować uczucia, a nawet się ich wyzbywać. Wkładała maskę już od dłuższego czasu.

Delikatnie przesunęła palce w stronę blizn, które widniały na jej dłoni. Miała kiedyś chwilę słabości i chciała odebrać sobie życie. Potem jednak zrozumiała, że to tylko pogorszy sytuację. Musiała wyeliminować zagrożenie, a nie przed nim uciekać. Zasługiwała na szczęście, a jej ojciec kat, stał na drodze do normalnego życia. Długo dojrzewała do tej decyzji, ale w końcu się przemogła. Wahała, ale wszelkie wątpliwości ją opuściły, gdy po raz kolejny zrobił jej krzywdę. Dodatkowo, hipnotyzująca pełnia dodawała jej siły, a nawet wspierała w działaniach.

Wzrok długowłosej spoczął na komodzie. Leżał tam średniej wielkości nóż, który specjalnie przygotowała. Planowała to od dawna, ale potrzebowała bodźca. Odpowiedź nadeszła, gdy ojciec wrócił pijany do domu i kolejny raz z rzędu, pobił ją. Nikt się za nią nie wstawił. Matka odeszła po jej narodzinach, bo nie chciała mieć dziecka z psychopatą. Świadomie zostawiła ją pod opieką tego tyrana, doskonale wiedząc, że wyrodny ojciec zrobi sobie z córki ofiarę. Wielokrotnie powtarzał, że jej nienawidzi, gardzi nią i obwiniał za odejście kobiety. Rodzice dziewczyny nigdy nie byli razem, połączyła ich jedna noc. Mężczyzna wyżywał się na nastolatce, bo lubił patrzeć, jak cierpi.

Między innymi, to przez maniakalne zachowanie kochanka, kobieta, która ją urodziła, nie potrafiła zaakceptować ciąży. Obawiała się zaborczego mężczyzny i zostawiła pod jego opieką niebieskooką, w nadziei, że skupi się na potomku i nie będzie próbował jej odszukać. Z premedytacją skazała córkę na los ofiary psychopaty i uciekła.

Colline miała ledwie szesnaście lat, a doświadczyła tyle bólu, cierpień i upokorzeń, że nieodwracalnie zniszczyło to jej psychikę. Umiała się maskować i robić dobrą minę do złej gry, ale nikt nie miał pojęcia, że ta wiecznie uśmiechnięta szatynka, nocami leży skulona w łóżku, a po twarzy spływają jej łzy. Zresztą, nie tylko ona miała talent do udawania. Jej ojciec również świetnie grał. Dla otoczenia życzliwy biznesmen, a w oczach pierworodnej zwykły sadysta, który uwielbiał ją katować.

Rekompensował sobie odejście kobiety poprzez niszczenie życia nastolatce. Nie przypuszczał jednak, że pewnego razu, czara goryczy zostanie przelana, a córka odpłaci się za wszystkie krzywdy, których doświadczała przez kilkanaście lat...

Wzrok Colline zawędrował ponownie do lustrzanego odbicia. Dzisiaj, ojciec upodobał sobie wymierzyć jej kilka ciosów w twarz. Efektem była rozbita warga, podbite oko i złamany nos, który nastolatka niezgrabnie opatrzyła plastrem i bandażem.

Cierpienie poorało jej jasną twarz, a usta wyrażały kompletną obojętność. Miała dosyć swojego życia, z całego serca nienawidziła mężczyzny, którego nawet nie potrafiła już nazywać ojcem. Postanowiła. Chwyciła ostrze w dłoń i po cichu, niczym kot, prześliznęła się do salonu, gdzie tyran siedział na kanapie i oglądał telewizję...

Zrobiłam kilka kroków w stronę tego potwora. Jeszcze mnie nie zauważył, bo wychylał kolejną butelkę piwa i nie zwracał uwagi na nic, poza głupawą komedią w telewizorze.

Blask księżyca, który wpadał przez okno, wytwarzał niepokojącą aurę. Miałam wrażenie, że cały wszechświat sprzymierza się ze mną i dopinguje w dokonaniu tej zbrodni. Dostawałam sygnały, że ta jedna rzecz, zmieni moje życie na zawsze...

Zakradłam się ostrożnie i stanęłam za siedzącym ojcem. Policzyłam w myślach do dziesięciu, wzięłam zamach i wbiłam temu okrutnemu człowiekowi nóż. Wbiłam głęboko, aż po rękojeść. Chciałam, żeby cierpiał, żeby krwawił. Usłyszałam ciche rzężenie i skonfrontowałam się z moim katem twarzą w twarz.

Po raz pierwszy ujrzałam w jego oczach strach. Nareszcie, role się odwróciły i teraz to ja byłam bestią, a on ofiarą. Patrzyłam obojętnie na jego śmierć, czując, jak uchodzi ze mnie ogromny ciężar. Od dawna nie emanował ze mnie taki spokój. Kąciki ust bezwiednie poszły w górę. Zabiłam własnego ojca i ani trochę tego nie żałowałam. Gdy już umarł na moich oczach, wyciągnęłam ostrze, pozwalając mu się wykrwawić i przez kilka sekund podziwiałam szkarłatną posokę, spływającą po srebrnej części. W ferworze emocji dźgnęłam go jeszcze kilka razy, a rozpryski krwi naznaczyły moją twarz, dłonie i ubranie.

Przestraszyłam się, porzuciłam narzędzie zbrodni i uciekłam z domu, pozostawiając wszystko za sobą. Instynkt zawiódł mnie do nowoorleańskiego lasu. Po mieście krążyły legendy, że w mroku czyhają krwiożercze bestie. W obliczu pełni, gęstwina drzew rzeczywiście wyglądała złowrogo. Mimo tego skuliłam się pod jednym z nich i chciałam na spokojnie wszystko przemyśleć. Dokonałam ojcobójstwa, nie mogę wrócić na miejsce zbrodni. Muszę uciekać, ukryć się...

Nocny chłód owiał moje ciało, przecinając się przez materiał cienkiej bluzki i spranych dżinsów. Byłam tak oszołomiona, że nawet nie włożyłam butów. Stopy były więc poranione, ale to było moje najmniejsze zmartwienie. Czułam na sobie czyjś wzrok. Nie byłam sama w tym lesie...

Albo to umysł płatał mi figle, albo słyszałam czyjś oddech. Głośny, nierównomierny, żądny krwi...

Struchlałam gwałtownie i podniosłam do pozycji stojącej. Strach sparaliżował najmniejszą komórkę i niemalże siłą przycisnął mnie do kory drzewa. Serce wyskakiwało z piersi, głęboki niepokój przeszył mnie wewnętrznie...

Wtedy w ciemności zobaczyłam parę żółtych, wygłodniałych ślepiów. Z mroku wyłoniła się dwunożna postać, wydająca z siebie nieludzkie dźwięki. Przełknęłam nerwowo ślinę, powoli godząc się ze swoim losem. Legendy okazały się prawdziwe. Zaraz zostanę przekąską dla najprawdziwszego wilkołaka...

Spojrzenia moje i bestii przenikały przez siebie nawzajem. W oczach potwora widziałam głód, a on w moich dostrzegał strach. Uciekłam wzrokiem i byłam przygotowana na najgorsze...

Nie nastąpił brutalny atak, a zamiast tego, do moich uszu doszło skomlenie i odgłos ucieczki. Po paru sekundach oszołomienia postanowiłam spojrzeć w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał wilkołak, gotów mnie pożreć. Jednakże było tam zupełnie pusto. Miałam złe przeczucia...


- Hej, wszystko w porządku? - usłyszałam przy uchu czyjś głos i gwałtownie podskoczyłam, upadając w efekcie, na ziemię – Już dobrze – tajemniczy nieznajomy wyszedł z ukrycia i podał mi rękę, pomagając wstać. Zebrałam się na odwagę i spojrzałam na twarz mojego wybawcy. Stał przede mną wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał ciemną skórę, kolorem przypominającą kawę z mlekiem i ciepłe, pełne zrozumienia, czarne oczy.

- Dziękuję – wydukałam wreszcie.

- Nie ma problemu – nieznajomy posłał mi ciepły uśmiech – Mroczny las nie jest odpowiednim miejscem dla takich dziewczynek, jak ty – zauważył – Pomyśl, co by było, gdybym akurat nie był w pobliżu – uniósł brew.

- Zgaduję, że ten wilkołak zjadłby mnie na kolację – rzuciłam żartobliwie.

- Skąd wiesz, że to był wilkołak? - mężczyzna zrobił dziwną minę.

- Krążą legendy, że Nowy Orlean jest siedliskiem nadprzyrodzonych istot – odparłam – A las jest zamieszkiwany przez bestie – dodałam.

- Bardziej mnie ciekawi, co ty tutaj robisz? - mruknął groźnie – Czy dziewczynki w twoim wieku nie powinny już spać, zamiast błąkać się po lesie?

- Może te normalne – wzruszyłam ramionami.

- Młoda, jak ty się właściwie nazywasz? - spytał mężczyzna.

- Colline – odpowiedziałam.

- Słuchaj, Colline – zaczął ciemnoskóry, gładząc się po brodzie – Dlaczego mam wrażenie, że uciekłaś z domu? - mruknął.

- Masz mnie – prychnęłam. Obecność tego człowieka działała na mnie uspokajająco, dlatego nie widziałam przeszkód, żeby się z nim przekomarzać – Skoro ty nasz moje imię, czy ja mogę poznać twoje? - uśmiechnęłam się.

- Marcel – odparł mężczyzna – Chodź, odprowadzę cię – rzucił.

- Dokąd? - łypnęłam podejrzliwie.

- Do domu – pociągnął mnie delikatnie za dłoń.

- Nie mam już domu – palnęłam odruchowo.

- Słuchaj, młoda – westchnął Marcel i kucnął przy mnie – Wiem, jak to jest przechodzić okres buntu, ale bez względu na wszystko, w domu czeka na ciebie ktoś, kto cię kocha – zapewnił mnie, a ja niespodziewanie wybuchnęłam śmiechem.

- Jesteś w błędzie – odparłam – Ten człowiek nigdy mnie nie kochał, a teraz to i tak nie ma już znaczenia – dodałam.

- Co to znaczy, teraz? - spojrzał na mnie dziwnie, a potem jego wzrok spoczął na moich bosych, poranionych stopach, a potem przeniósł się na splamione krwią ubranie – Co takiego zrobiłaś? - zapytał łagodnie.

- Zabiłam ojca tyrana – powiedziałam, bardzo zadowolona z siebie – I nie żałuję – dodałam szybko. Marcel obserwował mnie w milczeniu.

- To dziwne, ale w jakimś sensie, rozumiem cię – odparł, wstając z kolan.

- Naprawdę? - moje oczy zrobiły się większe niż zazwyczaj.

- Tak – pokiwał głową – Jeśli był potworem, to w pełni sobie zasłużył, ale jednak dokonałaś zbrodni – westchnął.

- Nie mogę tam wrócić – wtrąciłam – Wraz z ucieczką, zostawiłam za sobą tamto życie – spuściłam wzrok – Życie ofiary. Życie w strachu – dodałam. Pomiędzy mną i Marcelem, zapanowała cisza. Jedynie szum wiatru przecinał granicę niezręczności.

- Nikt cię nigdy więcej nie skrzywdzi – powiedział po chwili ciemnoskóry i wziął mnie na ręce. Byłam tak zaskoczona, że nie mogłam wydusić z siebie słowa – Zamieszkasz ze mną i dopilnuję, żeby już nigdy nie stało ci się nic złego – warknął stanowczo i błyskawicznie znaleźliśmy się na terenie jakiejś luksusowej rezydencji. Nawet nie zdążyłam mrugnąć, gdy zostawiliśmy za sobą ciemny las i pojawiliśmy się tutaj. Dom miał mnóstwo schodów, balustrad i przypominał willę z historycznych czasów. Zewsząd otaczała go bujna roślinność. Przypominał twierdzę i pałac jednocześnie.

Nim obejrzałam wszystkie elementy budowli, Marcel postawił mnie na ziemi.

- Co to za miejsce? - zrobiłam obrót wokół własnej osi i szeroko otworzyłam usta.

- Twój nowy dom, Collie – Marcel miał ubaw z mojej reakcji.

- Tu jest tak pięknie – zaniemówiłam.

- Owszem. I należy do mnie – pochwalił się.

- Wspaniale – nie mogłam opanować emocji, gdy moją uwagę przykuł kamienny herb, wkomponowany w ścianę rezydencji. Przedstawiał literę M.

- Zapewniam cię, że od teraz, twoje życie będzie lepsze – mruknął ciepło. Co do tego, nie miałam żadnych wątpliwości...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top