rozdział trzynasty; pierwszy raz
TW. Mocny rozdział, jeśli jesteście słabsi psychicznie - proszę, uważajcie w trakcie czytania części z kursywą.
**
Czułem, że mój mózg pulsuje, kiedy starałem się uchylić powieki. Jakieś dziwne uczucie wprawiało mnie w zakłopotanie, wbijając plecy w materac, a później jeszcze chłód uderzył w moje ramiona i już kompletnie nie wiedziałem, co jest grane. Poruszyłem zaplątanymi w biały puch nogami.
- Harry? - delikatny szmer odbił się od mojej skroni, sprawiając, że nagie ciało obległ dreszcz i gęsia skórka.
Louis.
- Wszystko w porządku? O mój Chryste! Tak się przestraszyłem!
Niecodzienna panika w jego głosie zmotywowała mnie do otworzenia oczu. Zobaczyłem nad sobą nagą sylwetkę. Pierwszym, co przykuło moją uwagę były nagie piersi - kształtny tors przyozdobiony w szare napisy, które już tak dobrze znałem. Mięśnie jego piersi napinały się wraz z muskularnymi barkami. Zerknąłem na twarz szatyna i natknąłem się na jego zmartwienie. Emocje na śniadej buzi wyraźnie się ze sobą biły. Z jednej strony błysk jakiejś ulgi w lewym oku, w prawym natomiast coś zupełnie przeciwnego; lekko przykryte zmierzwioną grzywką pawało strachem i niepewnością. Choć chciałem rozejrzeć się po pokoju, mężczyzna uniemożliwił mi to samym sobą. Kiedy zbliżył się do mnie wystarczająco, jego dłoń czmychnęła naprzeciw mojej twarzy, zgarniając parę pukli z czoła.
- Dupek! - sarknął nagle, co było ostatnimi słowami, jakich mogłem się spodziewać po samym Tomlinsonie. - Pewnie znów nic nie jadłeś i nie spałeś. No jasne, po co robić cokolwiek, przecież lepiej zamartwiać mnie - stuknął kciukiem w swój mostek - na śmierć! I lepiej samego siebie tak zamęczać, bo po co komu żyć!
To wszystko sprawiło, że w powolnym tempie począwszy rozumieć, co się wydarzyło, chciałem podnieść się na łokciu, ale wtedy niezbyt silny nacisk mniejszej dłoni dobił mnie do zimnego materaca.
- O nie nie, mój drogi. Od teraz nie drgniesz nawet palcem u stopy poza kołdrę.
- Louis... - chciałem zatrzymać jego gadulstwa, lecz na nic. Spojrzał tylko na mnie ze wzdychnięciem.
- Jak myślisz, co się stało, Harry?
- Straciłem przytomność? - retorycznie zapytałem.
- Otóż to! - prychnął.
- Proszę, przestań - skrzywiłem się, kiedy chwycił rąbki pościeli, zakrywając mnie po same uszy. - Masz rację, znowu trochę się zaniedbałem, ale to nie dlatego, że nie chcę spać, tylko wszystkie leki już przestały na mnie działać.
- A głodziłeś się, bo?
- Jadłem trochę. Po prostu nie dałem rady zjeść więcej.
- Dlaczego nie przyszedłeś do mnie? Byłoby ci lepiej.
- Skoro ja sam nie mam na to wpływu, to ty również.
- Boże... Harold - osunął się, wdrapując nogi pod pościel i w końcu ułożył się obok. - Tak bardzo mnie zlękłeś- po prostu. Dosłownie przelałeś mi się w ramionach tak nagle, z sekundy na sekundę, kiedy... uch-m poniosło mnie i przestraszyłem się, że zrobiłem ci krzywdę. Później przebudziłeś się, ale nie mówiłeś i wyglądałeś słabo. Położyłem cię tu i od razu zasnąłeś.
- Nie pamiętam. R-rozebałeś mnie? - jęknąłem, poruszając nagą nogą pod warstwą pościeli. Otarłem piętę o prześcieradło, sapiąc z osępienia.
Louis sięgnął po szklankę wody leżącą na szafce nocnej i kiedy mi ją podał od razu upiłem kilka łyków, nawilżając gardło.
- Chciałem twojej wygody.
- Dziękuję- jak- znowu się mną zająłeś. Tak mi głupio! - ukryłem twarz w rozłożonych dłoniach.
- Tracenie przytomności nie przytrafia się ot tak, skarbie. Musisz się zbadać, bo widocznie masz różne niedobory. Co, jeśli następnym razem zemdlejesz na środku ulicy?
- Problem w tym, że nie mam pieniędzy na badania... - mój głos niebezpiecznie zachwiał się pod koniec. Poczułem się, jakby kolejne płaty mojej maski zaczęły uchylać rąbki. Rozglądałem się po sypialni, którą oświetlała tylko lampa nocna wypełniając kąt pokoju ciepłym światłem, tuż obok łóżka i lewego boku szatyna. Uścisk na mojej dłoni wzmocnił się.
- Porozmawiaj o tym ze mną - Louis potarł kciukiem mój nadgarstek.
- Nie ma co tu gadać - przełknąłem ślinę. - W pracy moje wynagrodzenie nie jest na tyle wystarczalne, by opłacić czynsze i moją edukację.
- Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?
- Wstydziłem się i sądziłem, że dam sobie radę, ale jest coraz gorzej. Oszczędności zebrane w ostatnich dwóch miesiącach wydałem na rzeczy do szkoły, no i bilet na bus. Przysłali mi raport. Nawet nie wiedziałem, że nie zapłaciłem ostatnich rachunków. Zaczną odcinać mi wszystko po kolei dopóki nie spłacę długu, co teraz jest naprawdę niemożliwe.
- Wiesz, że mogłeś się do mnie zwrócić o pomoc.
- Mówisz, jak Emily, ale ja nie chcę waszych pieniędzy.
- Zawsze musisz tak mocno trzymać przy swoim? - brew Louisa wystrzeliła w górę, kiedy niespodziewanie przytaknąłem krótkim, stanowczym tak. - Harujesz w Honeymoon Avenue jak wół, musisz zacząć targować się z szefem o podwyżkę.
- On jest tak srogi, że nie sądzę, by mu się to spodobało, a ostatnim, czego chcę, to utrata pracy.
- Musisz spróbować - uparł się. - Co ze współlokatorem?
- Nikt nie odpowiedział na moje ogłoszenie, kiedy wystawiłem jakieś pół roku temu - zmrużyłem oczy. - Próbowałem kogoś znaleźć, nie myśl, że nie, ale to na marne.
- Spróbujesz jeszcze raz. Pomogę ci. I nawet nie myśl o odmowie w kwestii finansów, jeśli chodzi o lekarza.
- Robisz dla mnie zbyt wiele, wiedząc, że nie mam jak ci się odwdzięczyć.
- Nie oczekuję nic w zamian, H. Nie ma takiej potrzeby.
- Przepraszam - przymknąłem powieki, starając się wziąć oddech.
- Nie musisz. Nie zrobiłeś nic złego oprócz tego, że powinieneś bardzej o siebie zadbać - uspokajał mnie, wyciągając ramię, by objąć moje skruszone ciało. - Połóż się na mnie.
Na chwilę zdrętwiałem, lecz przypomniałem sobie, że nie mam powodów do krępowania się. Podniosłem głowę i policzkiem przylgnąłem do torsu starszego. Jak się okazało bok mojej twarzy idealnie wpasował się w krzywiznę, która rozdzielała anemiczną pierś. Louis ujął moje przedramię i przerzucił je przez swój tułów. Moje serce zakołatało na przekór mięśni ciała, które zaczęły się rozluźniać.
Louis szeptał kojące wprost do mojego ucha słowa. - Za dużo jak na jeden dzień, prawda? - przycisnął ciepłe usta do czubka mojej głowy. Położyłem dłoń tuż nad jego pępkiem, badając opuszką ścieżkę jasnych włosków chowających się za gumką bielizny Tomlinsona.
- Cały czas mam jakieś obawy i to mnie przed tobą blokuje, mimo, że bardzo tego nie chcę - ominąłem pytanie. - Nie chcę, żebyś myślał, że mi na tobie nie zależy.
- Dzisiaj pokazałeś mi, że nie mam powodów do tego, by się tym martwić - przyznał z wyraźnym uśmiechem na twarzy.
- Przestań, nie wiem co mi odbiło.
Jeśli przed chwilą nie byłem pewny swoich ruchów, teraz nie miałem problemem z dosłownym leżeniem na połowie ciała Louisa i uczepieniem się go jak zwierzę.
- Jeśli uważasz, że tobie odbiło, ja powinienem zamilknąć - oboje zaśmialiśmy się dźwięcznie; po tym znów nastał moment przyjemnej ciszy.
- Chodzi o to, że... No, sam wiesz.
- O czym mówisz?
- Wiesz o czym - jęknąłem. - To był mój pierwszy... pocałunek.
Poczułem pod swoją dłonią, jak brzuch szatyna napina się, kiedy jego oddech się zatrzymał.
- Nie wiedziałem - przycisnął palce do mojego policzka, pocierając różowe wypieki.
- Nie wierzę ci. Nie miałem pojęcia co robić!
- W takim razie jestem pewien, że odkryłem twój nowy, ukryty talent, bo całujesz naprawdę magicznie.
Miałem wrażenie, że Louis robi sobie ze mnie żarty, ale nie słyszałem rozbawienia w jego głosie; wręcz emanował szczerością w każdym słowie opuszczającym jego usta.
- Nie wiedziałem, co robić, a-ale czułem się pewniej, kiedy stałeś się taki... dominujący.
- Jak w tańcu?
- Właśnie. Wtedy też mnie poprowadziłeś i poradziłem sobie.
- Mm... Chciałbym, żebyś wiedział, że czuję się zaszczycony, że jestem twoim pierwszym. Rozumiem, że chcesz poruszać się powolnymi krokami i nie powinienem się na ciebie dzisiaj rzucać.
- To ja zacząłem. Poza tym, było mi dobrze.
- Jesteś taki słodki, Harry.. - westchnął ze zdumieniem. - Twoja niewinność sprawia, że chcę cię jeszcze bardziej.
Uśmiechnąłem się. - Zazdroszczę ci tej lekkości, gdy o tym mówisz. Bo widzisz, ja naprawdę chciałbym opisać najprostsze wzruszenie, radość lub smutek, ale nie tak, jak robią to inni, w taki... wymuszony sposób. Rozumiesz? Chciałbym opisać światło, które się we mnie rodzi, ale wiem, że nie jest ono podobne do żadnej gwiazdy, bo nie jest tak jasne, nie tak czyste i pewne. Chciałbym opisać niepokój, który czuję, nie potrząsając szklanką pełną wody. Inaczej mówiąc, oddam wszystkie przenośnie za jeden wyraz, za jedno słowo, które mieści się w granicach mojej skóry... ale nie jest to najwidoczniej możliwe, albo... - kolejne westchnięcie, kiedy nie wiedziałem, co powiedzieć dalej - bo nie czuję, jakby było zbyt wcześnie, czuję się pozbawiony tej zdolności do powiedzenia tego kiedykolwiek. A bardzo chciałbym żebyś wiedział, że jestem zaangażowany w nas tak samo jak ty. Pragnę mówić o tym tak pięknie, jak ty mówisz mnie. Boję się, że nigdy nie będę w stanie.
- Och Harry, to prawdopodobnie najpiękniejsza rzecz, jaką mi powiedziałeś - chwycił palcem wskazującym mój podbródek. Czułem się zobowiązany, aby spojrzeć w błękitne oczy. Mozolnie przekręciłem się na brzuch, opierając ciężar ciała na łokciach i wlepiłem ciekawskie spojrzenie w twarz Louisa. - Właśnie dlatego chcę żebyśmy mogli zmierzać powoli w kierunku tego, co jesteśmy w stanie stworzyć. Uważasz, że nie posiadasz jakiejś zdolności mówienia, ja zatem myślę, że duża część mnie została stracona przez mój ostatni związek. Oboje będziemy starać się odzyskać siebie - położył dłoń na moim policzku.
- Związek? - zmarszczyłem brwi w intrydze.
- Tylko tyle zapamiętałeś z tego, co powiedziałem? - uśmiechnął się w głupi sposób, co sprawiło, że mój wzrok zawisł gdzieś przy linii jego obojczyków. - Byłem związany z kobietą przez całkiem długi czas. To był etap poważnego planowania naszej wspólnej przyszłości, kiedy zerwaliśmy.
To, o czym powiadał Louis nie powinno być dla mnie zaskoczeniem, bo przecież miałem wciąż na uwadze wiek różniący nas. Przy nim byłem wciąż małowiedzącym o dorosłym życiu nastolatkiem, a teraz dowiaduję się, że Louis miał już tę osobę, z którą chciał żyć do końca.
- Co się stało- jak- z wami?
- Nie byliśmy tacy sami, w zasadzie byliśmy zupełnie inni - zaczął powoli, dosyć melancholijnie, ale nie posępnie. - Kłóciliśmy się więcej niż kochaliśmy, płakaliśmy więcej niż śmialiśmy. Raniliśmy się więcej niż uleczaliśmy ból - parsknął - było pewnym, że w którymś momencie zaczniemy się sobą męczyć. I tak się stało. Musieliśmy to zakończyć, inaczej byśmy się wykończyli.
- Czy wtedy przestałeś ją kochać?
Louis zerknął gdzieś w bok, jakby na pustej ścianie była wypisana odpowiedź na moje pytanie.
- Stary Louis, który był wtedy, z nią, pewnie wciąż coś czuł. Ten, z którym rozmawiasz, dojrzalszy, z otwartymi oczami na pewne sprawy - zapomniał już o starych uczuciach. Możesz być spokojny, to dawno skończone. Jeszcze długo przed tym, gdy się poznaliśmy.
- Ja nie... to nie tak, że-
- Wiem, Harry - posłał mi zuchwałe spojrzenie, na co fuknąłem, odwracając się znów na plecy i ułożyłem pięść na mostku Louisa.
- Żałujesz, że wam nie wyszło?
- Trzymam się tego, że po prostu nie byliśmy sobie pisani. Końcem końców każdy musi odkryć swoje prawdziwe przeznaczenie.
- Chciałbym być tak dojrzały jak ty, Louis.
- O czym ty gadasz? Radzisz sobie jak mało kto, Harry, jesteś bardzo dojrzałym choć młodym mężczyzną. Ja w twoim wieku zachowywałem się jak skończony dupek. A ty? Życie nie ustawiło przed tobą łatwych ścieżek, lecz mimo tego dałeś sobie radę i powoli wychodzisz na prostą. Daj sobie szansę i bardziej doceniaj samego siebie.
- Dziękuję za to, Lou, ale muszę cię zmartwić, jest dużo rzeczy, o których bynajmniej nie chcę mówić jeszcze przez, jak sądzę, długi czas... Jestem głupim egoistą i chcę mieć cię jak najdłużej, a kiedy dowiesz się o wszystkim, po prostu martwię się, że cię stracę, bo okażę się dla ciebie kimś zbyt trudnym. Nie chcę ciągnąć cię ze sobą w dół, bo nie zasługujesz na to. Przez to, jaki jestem nie możesz czuć się zobowiązany do tego, żeby stale się mną zajmować.
- Powolne kroki, pamiętasz? - wczepił dłoń w moje włosy, leniwie pocierając skórę głowy. - Nie oczekuję od ciebie, że od razu powiesz mi o całym swoim życiu. Ja również tego nie zrobię w pierwszej lepszej chwili. Ale sądzę, że to, jak otworzyłem się przed tobą w sprawie mojej byłej partnerki jest krokiem z mojej strony, ponieważ to duża część mnie. Tamte wydarzenia miały na mnie wielki wpływ, są czynnikami, które ukształtowały moją teraźniejszą osobowość.
- To, że o tym ze mną rozmawiasz jest dla mnie tak samo duże - przymknąłem oczy.
- A teraz muszę cię zmartwić, jest koło pierwszej w nocy, a ty musisz się wyspać.
- Emily mnie zabije, kiedy wrócę do Wibautstraat. Zostawiłem jej mieszkanie bez uprzedzenia i jeszcze nie wziąłem telefonu.
- Mam nadzieję, że nie myśli o mnie jak o oprawcy.
Zachichotałem. W jednej chwili poczułem potrzebę zrobienia czegoś czułego, dlatego z zamkniętymi oczyma ucałowałem ramię Louisa.
- Przeze mnie zmarnowałeś butelkę na pewno drogiego wina - skrzywiłem się, widząc trunek leżący wraz z kieliszkami na podłodze obok sterty rozrzuconych ubrań.
- I tak nie pijam alkoholu... - grymas wstąpił na jego twarz.
- Czyli jednak chciałeś mnie upić? - przerwałem mu, powodując, że pierś Louisa zatrzęsła się w śmiechu.
- ...I nie sadzę, by połączenie wina z ziołem było najlepszą rewolucją.
- Masz rację.
- Zostawić lampkę włączoną?
- Jakbyś mógł - przytaknąłem.
- To świetnie. Myślę, że nie mógłbym się teraz spod ciebie wydostać.
- Ach tak? - fuknąłem, rzucając szatynowi demonstracyjne spojrzenie zanim nie przekręciłem się plecami do niego, trąc pośladkami o materac, by ułożyć się wygodnie na boku.
Louis zamruczał coś i minęły dosłownie mniej niż trzy sekundy, zanim przylgnął całym ciałem do moich pleców.
- To dlatego, że tak mi z tobą dobrze - dodał, pocierając nosem mój kark.
Oto my, nadzy kochankowie, piękni dla siebie - odziani tylko w listki powiek leżymy wśród głębokiej nocy.
Ja nie przeczułem, on nie odgadł, że nasze serca świecą w mroku.
-*-
25 września, 2015
Znalazłem się w pokoju, który prawie całkowicie spłoniony był przez ciemność. Pomieszczenie wyglądało jak pokój każdego nastoletniego buntownika. Naprzeciw mnie stała wielka szafa, która prezentowała się przerażająco z plakatem trupiej czaszki naklejonej na jej drzwi. To dodawało mroku pokojowi, który w większej części był zwyczajny, biały i pusty. Panował tu bajzel, nawet na podłodze leżały pogniecione lektury albo kolorowe magazyny. Kilka okładek wydawało mi się znajomych.
Chłodne powietrze wpadało przez otwarte, małe okienko z widokiem na mokrą ulicę. Białe zasłony falowały w powietrzu, a kiedy wiatr stał się mocniejszy strącił kubek z wodą. Podszedłem do biurka widząc jak napój zalewa rozrzucone na stole pokryte niebieskim tuszem kartki. W drobnej czcionce rozpoznałem swoje pismo. Niezgrabne i kanciaste litery, jeszcze bardziej zakrzywione niż zwykle, stawały się coraz bardziej plamiste. Na kartce papieru powstawały atramentowe zacieki, które niszczyły tekst, tworząc go niezdolnym do przeczytania.
Chciałem przesunąć kubek, by zapobiec zniszczeniom, ale wtedy moje palce przeniknęły przez szkło. Uniosłem dłoń, obserwując moją bladą skórę ze skurczonymi brwiami. Wówczas ulokowałem wzrok na jedynym źródle małego światła. Lampka nocna zapaliła się, ukazując postać leżącą w jednoosobowym łóżku.
Krętowłosy dzieciak zerwał się, po drodze trącąc stopą rozrzucone ubrania. Natychmiast pochwycił kubek chuderlawą dłonią, klnąc niewyraźnie pod nosem. Chłopiec zupełnie mnie zignorował, gdy starał się ratować swoje zapiski, unosząc je na wysokość własnej twarzy jak gdyby chciał odkryć w nich swoje odbicie, ale nie mógł - to przecież zwykły papier. Starałem się coś powiedzieć, jednak słowa nie mogły przejść przez moje gardło, na którym zacisnąłem dłoń, natychmiast zamykając usta w cienką linię, gdy złapałem zbyt mocno swój kark.
Przyglądałem się piórkowej sylwetce chłopca, dostrzegając kilka czerwonych smug na jego nagim ramieniu. Posturę miał jak wychudzony piętnastolatek, i właśnie taką osobą zdawał się być. Stojąc w bieliźnie, przyglądał się zaciemnionemu niebu, wyglądając zza okna. Przymknął błogo oczy. Promienie księżyca odciskały się na sinych policzkach, ukazując w mroku kilka piegów porozrzucanych przypadkowo na jego nosie. Uniósł kącik swoich ust, zaczynając nucić wolną melodię. Głos miał dziecięcy, ale nie pokraczny, brzmiał łagodnie.
Światło rzuciło swoje promienie na jego łopatki, gdy z cichym skrzypnięciem drzwi do pokoju uchyliły się wraz z dźwiękiem tajemniczego, nastoletniego śmiechu. Przy framudze drzwi pojawił się chłopak z tkwiącym na twarzy, szarmanckim uśmiechem.
- Jeszcze nie śpisz, młody? Gdyby siostra Adela się dowiedziała, wisiałbyś już na krzyżu, jak Jezus - parsknął, podchodząc do bruneta - tylko głową w dół.
- Zamknij się - fuknął obruszony chłopiec. - Spałem, ale obudził mnie hałas. Gdybyś tak nie bałaganił i odnosił za sobą niedopitą herbatę, moje wiersze byłyby całe. Teraz przepadły!
- To nie moja wina. Następnym razem uważaj, gdzie kładziesz swoje bazgroły.
- To jest dla mnie ważne, impertynencki ignorancie.
- Lepiej patrz, co tu mam.
Szatyn trącił stopą biodro chłopca, którego oczy pojaśniały w zainteresowaniu. Okrył swoje nogi białą kołdrą, siadając na kolanach. Poprawił się na materacu, kiedy szatyn z tajemniczym uśmiechem błąkającym się na jego twarzy, zaczął grzebać w głębokich kieszeniach granatowej bluzy. W końcu wyciągnął zwiniętego papierosa, wyczekując reakcji młodszego, gdy przysunął go pod jego kolano.
- S-skąd to masz? - drobniejszy z nich wyraźnie się zmieszał, przyciągając nogi do klatki piersiowej. - To nielegalne. Zabiją cię! Już nie będą chcieli szukać dla ciebie domu.
- Choć raz nie bądź panikarą, Harry - starszy wywrócił oczami, rzucając się na łóżko swoim tułowiem. Położył się na brzuchu, stopami machając w powietrzu. Dzierżył papierosa między palcami, przyglądając się skrętowi z każdej strony. - Zakumplowałem się ze starszymi. Za pięć dolców są w stanie załatwić mi dosłownie wszystko, a moja opiekunka się nie dowie. Schowam go gdzieś w swoich ubraniach, w szafie, lub pod łóżkiem - wzruszył ramionami.
- Jak go zapalisz?
- Kurwa, nie przemyślałem tego - zachichotał dźwięcznie. - Zdobędę ogień. Postaram się o to jutro.
- Nie zrobią ci krzywdy? Wiesz co się stało z chłopakiem, który stał się wymagający. Zbyt wiele chciał, aż w końcu został z niczym, odebrali mu nawet jego godność.
- Przestań pleść te głupoty. Tylko trochę się z niego nabijali. Matthew za jednego szybkiego loda da mi wszystko. Co tylko będę chciał, będzie moje.
- Przecież masz tylko siedemnaście lat. Ludzie nie będą cię chcieli, gdy dowiedzą się, że masz nałogi i w dodatku jesteś brudny.
- Harry, jestem tu całe swoje życie, i tak nikt mnie nie chce - oburzył się, siadając twarzą w twarz z moim dziecięcym odzwierciedleniem. - Raz, tylko raz mi się udało. Myślałem, że się stąd wydostane, to była miła para. Miałem tylko dziesięć lat, kiedy chcieli mnie stąd wyciągnąć, ale się rozmyślili. A teraz jestem już dorosły.
- Nie jesteś.
- Jestem - uderzył dłonią w pierś chłopca. Zmrużył oczy, chociaż tamten wcale się nie przestraszył, gdy szatyn nachylił się nad nim, pochwycając rąbek prześcieradła spod jego bosej stopy. - I wydostanę się stąd bez żadnej pomocy. Pewnego dnia ucieknę. Muszę mieć tylko dobry plan - obniżył tembr swojego głosu. - Zabiorę też ciebie. W końcu jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Naprawdę? Weźmiesz mnie ze sobą? - mówił z rozszerzonymi oczyma. - Kiedy?
- Może nawet za tydzień - szatyn w przeciwieństwie do niego okazywał monotonność i znużenie. - Muszę jeszcze zyskać trochę siana. Zacznę dilować razem z Matthew.
- Jesteś dla mnie jak brat.
- Ty dla mnie też. Mam dla nas coś jeszcze, braciszku.
Szatyn przysunął się do chłopca, wyjmując ze swojej bluzy złotą folijkę. Opakowanie szeleściło między jego palcami.
- Pierwszy raz widzisz kondoma, co? Ja też. Jesteśmy już niemal dorośli, Harry. Możemy spróbować uprawiać seks.
- Seks? Nie wiem... przecież mam piętnaście lat. To powinno się robić z kimś, kogo się kocha.
- Kto ci nagadał takich głupot? Seks to rozrywka. Miłość jest tylko w filmach i romansach, które czytasz.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- O tym mówię, braciszku. Rozumiemy się razem jak nikt inny, nie zrobimy sobie krzywdy.
- Jesteś pewny?
- Nie ufasz mi? - spytał w zamian.
- Będzie boleć?
- Podobno tylko na początku. Nie mów, że pękasz.
- No co ty? Jestem prawie dorosły, mogę uprawiać seks. Wiesz, jak to robić?
- Nie oglądałeś filmów, Styles?
Szatyn rzucił prezerwatywę w stronę chłopca. Opakowanie odbiło się o jego nagi tors, lądując na spiętym udzie. Zagryzłem wargę, na moment odwracając wzrok od dwójki dzieciaków.
Chłopiec przyglądał się prezerwatywie jakby naprawdę liberował nad swoimi działaniami, gdy szatyn podreptał w kierunku skrzypiących drzwi. Przesunął w nich klucz, podnosząc łokieć w kącie prostym i oparł go o futrynę, nie zdejmując spojrzenia z młodszego przyjaciela. Brunet rozdarł bardzo delikatnie folię, zaglądając do środka w akompaniamencie cichego półśmieszku przyjaciela, który zdecydowanie go onieśmielił, tworząc skrępowane poczucie ciepła w jego wnętrzu, przebijającego się przez wewnętrzną część jego pliczków. Różowe plamy zapiekły go nad kośćmi jarzmowymi i nosie.
Dotknął struktury prezerwatywy, wystawiając opuszek palca i wkładając go przez rozdarcie do środka. Poczuł między dwoma palcami mazistą substancję, pocierając o siebie palec wskazujący i kciuk. Starszy zaciekawił się, kucając przy łóżku; przeniósł ciężar ciała na pięty, równie zafascynowane spojrzenie lokując na twarzy kędzierzawego.
- Czy, gdy to zrobimy, wciąż będziemy mogli wstąpić do nieba? - spytał piętnastolatek, z drobnym drżeniem głosu wyrażającym niepewność.
- Skąd ty się urwałeś? Te dodatkowe zajęcia w kościele mają na ciebie zły wpływ - szatyn podniósł się, przysiadając na krawędzi łóżka.
- Chodzę na nie tylko ze względu na śpiew!
- Nieważne. Jesteś jedyną osobą, którą tu mam. Możemy sobie nawzajem zaufać... maleństwo.
Harry na przezwisko, jakim nazwał go przyjaciel, posłał szatynowi kuksańca między żebra. Pokój został wypełniony przez kolejne kaskady ich chichotu, kiedy zaraz po tym nastała niezręczna cisza, jaką przerwał młodszy z nich:
- Tylko zgaś lampkę. Wstydzę się - szepnął, przesuwając się na łóżku, żeby zrobić miejsce błękitnookiemu.
- Jasne. Nie chcę patrzeć na swojego kutasa w twoim tyłku.
Szatyn wykonał jego polecenie, kładąc się na boku obok chłopca, gdy prezerwatywę podsunął na szafkę nocną obok grubej lektury. Zaczął stopniowo ciągnąć swoją górna część ubrania w górę, w końcu kładąc bluzę gdzieś w nogach bruneta, który drapał swoje udo w akcie stresu.
Posłał mu drobny uśmiech, odpinając swoje spodnie. Młodszy z nich czuł się mniej przytłoczony, kiedy nie jako jedyny siedział na łóżku eksponując swoją nagość. Widziałem jak przełyka ślinę, kiedy przyjaciel zsunął jeansy na wysokość połowy uda razem z bokserkami.
Mimo ciemności zarys jego penisa był widoczny dla moich oczu. Erekcja formowała się, bardziej z ekscytacji niżeli podniecenia. Brunet nie spojrzał nawet raz na nagi symbol męskości, wdrapując się pod pierzynę, gdzie sam ściągnął swoją bieliznę, w czym na pewno nie pomagała mu przygniatająco go masa puchu. Starszy ułożył się obok niego, sięgając po swojego wpół naprężonego penisa, poruszając na nim kilka razy ręką, nim chwycił prezerwatywę, nakładając niedbale kondom.
- Mokre... - młodszy wzdrygnął się, szepcząc, gdy rozszerzył nogi, posuwając piętami o materac. Szatyn spojrzał na piętnastolatka, prędko wyciskając drobny pocałunek na jego czole.
- Nie bój się, braciszku - sarknął, siadając między jego nogami z kołdrą okrywającą większą część własnych pleców. - Ułóż poduszkę pod pośladkami - polecił mu z małym skinięciem na poduszkę.
Brunet wykonał jego polecenie, jakby był jego marionetką, a wtedy szatyn ustawił się między jego nogami, podpierając dłonie po obu stronach jego wyprostowanych ramion. Dłonią sięgnął do penisa, nakierowując zapewne główkę na ciasne wejście, gdy ja zacisnąłem oczy pragnąc stąd uciec, ale w żaden sposób nie mogłem tego zrobić. Musiałem stać wryty w skrzypiącą podłogę i obserwować dwójkę chłopców, którzy nawzajem się krzywdzili.
Z ust młodszego zaczęły wydostawać się drobne jęki bólu, kiedy zacisnął pięści na szorstkim prześcieradle, wypuszczając powietrze przez nos.
- Czekaj, czekaj proszę, n-nie dam rady - zapłakał, gdy moje własne łzy zebrały się w kącikach oczu. - Boli- strasznie boli. To jest nieprzyjemne.
- Spokojnie, spokojnie maleństwo - starszy pokręcił głową, okrywając ich szczelniej pościelą. Sam stał się niepewny, ale determinacja była silniejsza od zdrowego rozsądku.
- Boli, rób to powoli. Tak strasznie boli - zachłysnął się powietrzem, kiedy chłopiec zaczął kontynuować rozpychanie jego wejścia w bardzo wolnym tempie, przyjacielsko cmokając blady policzek. - N-nie zmieści się, przecież się nie zmieści.
- Chcesz się wycofać, Harold? - szepnął szatyn. - Już prawie koniec, jeszcze moment. Dotknij się.
- Nie chcę się dotykać - pokręcił głową, dławiąc się szlochem. - Zrób to szybko, chcę już skończyć - zapłakał.
- Kazałeś mi być-
- Szybko. Żeby już nie bolało - potarł swoje oczy, wbity w materac.
Szatyn westchnął, przesuwając się jeszcze tylko o mały milimetr, ale odrętwiał, rezygnując, kiedy jego przyjaciel zakwilił. Jego płacz nabrał intensywności, gdy złapał ramię przyjaciela, drapiąc bark i szczypiąc go. W zamian usłyszał syknięcie niespowodowane jednak bólem, gdy na torsie szatyna zebrały się krople potu, a on sam wzdychnął ciężko, wycofując się z paniką.
Harry zwinął się na materacu w pozycji embrionalnej, płacząc mocno, kiedy jego przyjaciel pozbywał się napełnionej nasieniem prezerwatywy. Zawinął się w pościeli, zaciskając mocno oczy, gdy starszy zaczął go uspokajać i lamentem przepraszać za podjęcie głupiej decyzji. Ale było już za późno, oboje to zrozumieli, tuląc się do siebie i drżąc ze strachu.
Załkałem w swoją dłoń, chociaż oni nie mogli tego słyszeć. Usta me nie wypuszczały żadnego dźwięki spoza warg, gdy wewnętrznie miałem wrażenie że płaczę.
Wtem stawiając krok do przodu poczułem mokrość między moimi udami. Dotknąłem szczeliny między pośladkami, unosząc drżącą dłoń na wysokość twarzy, widząc przerażającą ilość krwi.
Nastolatkowie wciąż leżeli na łóżku, zakrywając swoje ciała, gdy pogrążony w bezsilności upadłem na kolana, zaciskając oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top