rozdział osiemnasty; współlokator

Wydawało się, że Louis zauważył jak nad czymś rozmyślam, ale pocałował mnie uspakajająco i finezyjnie w żuchwę, co na moment rozwiało moje wątpliwości. Znowu skupiłem się na przyjemności czerpanej z błogiego dotyku szatyna i jedyne, o czym pomyślałem, to to, że chciałbym, aby moje życie już do końca wyglądało w ten sposób. Żebym mógł zawsze czuć się tak upojony. Upojony bliskością, poczuciem bezpieczeństwa, męskim dotykiem i zapachem.

Schowałem na chwilę całe przytłoczenie i starałem się być bezwstydnym. Ręka Tomlinsona sunęła po moim ramieniu, tworząc za sobą ścieżkę gęsiej skórki i sprawiając, że włosy wzdłuż tego miejsca stanęły dęba. Kilkudniowy zarost drażnił mleczną skórę i wystające obojczyki; on bezczelnie chylił się w kierunku mojej piersi, gdzie jeden z opuszków wkradł się pod dekolt swetra, rozciągając jasny materiał, by sięgnąć jezdnego z moich pulchnych sutków. Miałem wrażenie, że cały mój organizm płonie, ale w końcu żar zmieniał się w krępujące ciepło. Mimo, że byłem świadom jego dobrych intencji, kiedy Lou zerknął na mnie nachylając się nad moim brzuchem, gdzie górna część ubrania podwinęła się, odraza do siebie samego wróciła ze zdwojoną siłą, uderzając mnie jak największy pocisk. Starałem się zapanować nad podnieceniem i jednoczesną awersją, które walczyły ze sobą jak w najbardziej niespokojnym pojedynku.

Chociaż to, co czułem, kiedy Louis pieścił mnie w ten sposób, nie miało żadnego porównania ze wcześniejszymi doświadczeniami, fakt, że nie byłem wciąż pojednany ze swoim ciałem utrudniał mi skupienie się na dobrej stronie gry.

Louis intensywnie obserwował moją twarz i kiedy ocknął się z transu wywołanego ekztazami podniecenia, natychmiastowo odsunął się, kładąc się na boku tuż przy mnie. Podciągnął się do góry, oddychając powoli, gdy dłonią sięgnął do mojego policzka, przekręcając moją twarz w swoim kierunku. Nie będąc napastliwym, ani zawiedzionym, zbliżył usta do mojego czoła, zostawiając między moimi brwiami pocałunek, za którego sprawą zmarszczka ściągająca moją skórę zniknęła.

— Jestem tutaj — wyznał niemal szeptem. — Możesz ze mną porozmawiać albo tego nie robić, ale jestem tutaj.

Przymknąłem powieki, kładąc dłoń na jego piersi, przy tym utrzymując kontakt wzrokowy z mężczyzną, by widzieć najmniejszą reakcję w jego oczach zamglonych błękitem. Rozparłem szeroko palce, delikatnym naciskiem kierując jego ciało w taki sposób, by położył się na plecach, z głową na ozdobej poduszce, noga przy nodze. Następnie sięgnąłem po jego ramię, to leżące bliżej mnie. Rozłożyłem je i kiedy Louis pozostał w tej pozycji, powoli zwinąłem się na jego piersi, czekając aż mnie obejmie. On uczynił to w sposób, w jaki najbardziej tego potrzebowałem.

— Po prostu... po prostu mnie trzymaj. I nie puszczaj, proszę — zarządałem, przymykając powieki.

Tego wieczoru nie powiedziałem Louisowi.

A on nie spytał o nic więcej. Zrobił to, czego chciałem. Patrzył w sufit, czasem na mnie, ale ja wciąż nie wykonywałem ruchu, ani nie otwierałem oczu. Słuchałem rytmu, w jakim biło jego serce, a w głowie nuciłem kołysankę, którą usłyszałem w telewizji, kiedy byłem małym chłopcem.

Gdybym mógł prosić Boga o jedną rzecz, chciałbym zatrzymać księżyc. Zatrzymać księżyc, aby ta noc trwała wiecznie, ponieważ ramiona Louisa pasowały idealnie, a jego nucący głos jako jedyny mógł naprawić ból mojego serca.

— Kurwa mać.... — przekląłem siarczyście, zauważając, że na kartce papieru stworzył się atramentowy kleks. — Skup się, Styles, duh!

Upłynęły dwa dni, podczas których nie widziałem się z mężczyzną przez to, że zniknął w centrum Amsterdamu zajmując się swoją pracą. Za to moim priorytetem stała się oczywiście nauka, lecz teraz nawet to nie mogło mi wyjść. Moje myśli były wciąż zbyt zaprzątane zeszłymi wydarzeniami i duszącą nostalgią. Powtarzałem sobie, że nie mogę stawać się zależny od ukochanego, jednak za każdym razem, gdy byłem pozbawiany jego obecności, roznosiła mnie frustracja. Czułem, że w samotności tracę stabilność i chociaż miałem wiele zajęć, którymi chciałem odgonić nieznośne oblegające zimne dreszcze na spiętych mięśniach, nie mogłem.

Patrzyłem na pogniecioną kartkę zeszytu, gdzie starałem się uszeregować wiadomości z ostatniej lekcji jednego z najważniejszych przedmiotów, ale wszystko, co udało mi się wypisać było nieudolnym bełtem i rozmazanym, granatowym tuszem.

Straciłem zdolność logicznego myślenia, cholera. Naprawdę za chwilę mógłbym zwariować, gdyby nie dzwonek do drzwi, który rozbrzmiał w całym, maleńkim mieszkaniu.

Poprawiłem swój golf, będąc pewnym, że to Emily chociaż mieliśmy spotkać się dopiero za parę godzin, lecz jakie było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie drzwi stał Louis i niedorzecznie uroczy, kwadratowy karton, który trzymał w dłoni niemal przysłaniając nim swoją twarz? Zmarszczyłem brwi, obrzucając spojrzeniem głównie zawinięte w szary papier coś, w tym samym momencie lustrując wzrokiem sylwetkę szatyna, wysyłając mu najładniejszy, może nieco niezgrabny uśmiech, na jaki było mnie stać.

— Co to takiego? — zatrzasnąłem drzwi wpuszczając szatyna w głąb mieszkania i starałem się podejrzeć o co chodzi z tą tajemniczą rzeczą. Moje pytanie spotkało się z frasobliwym śmiechem, kiedy Tomlinson jak gdyby nigdy nic, ruszył do salonu pod nosem komentując wystrój, który ostatnio trochę zmieniłem, aby nadać pomieszczeniu więcej przestrzeni. Ani trochę nie przeszkadzał mi, a raczej schlebiał, komfort, z jakim poruszał się po moim mieszkaniu, kręcąc niedorzecznie zgrabnymi biodrami, jakby czuł się wystarczająco zadomowiony.

Zmarszczyłem brwi, obserwując jak staje przed stolikiem kawowym, kładąc tam zawiniątko. Otarł o siebie swoje dłonie, odwracając się z cynicznym wyrazem twarzy i wystawił przed siebie ramię, co zrozumiałem jednoznacznie. Podszedłem, marszcząc nos, kiedy Louis cmoknął mokro jego grzbiet, na co wydałem z siebie pisk, ocierając ślinę rąbkiem rękawu.

— To dla ciebie — mruknął, kładąc dłoń w dolnej części moich pleców. Mogłem stwierdzić po wyrazie jego twarzy, że samozachwyt wręcz rozpierał jego pierś. Ze zdumieniem wyczekiwał aż otworzę prezent. — Mam nadzieję, że jestem w porę, bo chcę porwać cię na randkę w formie spaceru, który ostatnio sobie życzyłeś — uśmiechnął się w sposób, który lubiłem najbardziej, kiedy kurze łapki ukazywały się przy kącikach zapadniętych oczu. — Dlaczego tak patrzysz?

Rzeczywiście cały czas tkwiłem obok ze zmarszczonymi brwiami i niepewnie garbiłem się przy stoliku, rzucając mu wręcz oskarżające spojrzenie.

— Po prostu... przyszedłeś znienacka i nawet nie informowałeś mnie wcześniej, że wracasz do domu. Myślałem, że znowu pojechałeś do Roterdamu — rzuciłem, przejeżdżając palcem wzdłuż gładkiego papieru. To wyglądało jak coś całkowicie w stylu Louisa, bez zbędnych pstrokatych dekoracji, proste i skromne, vintage'owe. Lecz wnętrze na pewno skrywało coś, co mnie uszczęśliwi. Sama obecność Louisa przyprawiła mnie o szybszą pracę mojego serca.

— Rzeczywiście wróciłem już dzisiaj rano bez żadnej informacji, lecz obiecuję, że nie dlatego, by zachować się jak ignorancki palant, ale chciałem zrobić ci niespodziankę. A w takiej sytuacji nie możesz się na mnie gniewać i nie masz wyboru, musisz spędzić ze mną caały wieczór — przeciągnął. — Dzięki temu może wybaczysz mi, że milczałem przez ostatnie  czterdzieści osiem godzin.

Przez sarkazm, którym słowa Louisa niemal ociekały, przewróciłem oczami, szepcząc pod nosem „dupek" tak, by sam Louis mógł to usłyszeć.

— Nie jestem zły... Tylko... mam dziś beznadziejny humor — westchnąłem ciężko, kładąc skroń na barku Tomlinsona, kiedy on uszczypnął mój wystający bok. — Koło dwudziestej przyjdzie tutaj mój nowy współlokator.

— Współlo-.... — Louis wyglądał na zupełnie zdezorientowanego, a kiedy ze świstem wziął haust powietrza, jego mina była tak zabawna, że nie mogłem się nie rozczulić. Przyłożył dłoń do swojej twarzy, pocierając pomiętą przez drobny wiatr przydługą grzywkę i po tym wyrzucił dłoń przecinając nią powietrze. — Rzeczywiście! Aj, to katastrofalnie wręcz, jak mogłem zapomnieć?! Czyli... zupełnie nie trafiłem ze swoją wizytą, a tym bardziej randką.

Obserwowałem, jak robi zbitą minę będąc pewnym, że dodawał specjalnie dramatyzmu tej sytuacji. Całkiem infantylnego, tak swoją drogą.

Przewróciłem oczami, łapiąc jego dłoń, czym przywołałem na siebie jego wzrok. Nie chciałem, żeby opuściła go ta rozpierająca, charakterystyczna energia. — Ale przecież... do tej godziny jeszcze sporo czasu. Więc?

Uchyliłem usta w krzywym pół-uśmiechu, skrywając za nim przekaz: proszę, spędźmy ten wieczór razem, bo tak okropnie tęskniłem.

Uch.

Szatyn natychmiast wyprężył się, wraz z nabieranym oddechem zadzierając brodę do góry.

— W takim razie dobrze, świetnie tak właściwie — przegryzł dolną wargę, unosząc niespodziewanie opakowane wieczko pudełka, więc mój wzrok powędrował w tamtym kierunku. — Kupiłem aparat, chyba całkiem niezły chociaż się nie znam, i co jeśli ten gość ze sklepu wcisnął mi jakiś badziew? W każdym razie... chciałem zobaczyć jak robisz zdjęcia, może nawet do kilku zapozować? Jak myślisz, nadaję się?

Zupełnie zingorowałem dalszą część jego wypowiedzi, kiedy na pokrowcu, który Louis wyciągnął z kartonowego pudełka, zauważyłem logo jednej z najlepszych firm. Momentalnie zatrzymałem swój oddech, kiwając energicznie głową.

— Więc szybko, sprawdźmy jak to działa i może zdążymy na zachód słońca, hm?

— A-ale... Louis! — użyłem swojego beszczącego tonu, spoufalając się z poważniejszą wersją siebie. To wydawało się skutecznie zwrócić uwagę mężczyzny i moje gorączkowanie się chyba nawet mu zaimponowało sądząc po zadowolonym wyrazie twarzy. — Przecież- przecież... to niedorzeczne! Nie możesz tak po prostu kupować mi tak drogich rzeczy i traktować jak coś małego.

— Och tak? Dziwne. Wydaję mi się, że właśnie to zrobiłem — zatoczył obłok palcem wskazującym przed moją twarzą, aż w końcu opuszkiem pstryknął czubek mojego nosa. — Nie dramatyzuj Harry. Nie był aż tak drogi, a przecież ty tak strasznie chciałeś go mieć! Pomyślałem, że...

— Nie, Lou, znam się trochę na rzeczy i nie wciskaj mi, że nie był drogi — pokręciłem głową ze spięciem.

— No dobra, może był, ale wtedy tym bardziej powinieneś go przyjąć. Chyba nie chcesz, żeby się kurzył, skoro już wydałem na niego te pieniądze, hm? Powiedz — zachęcał.

— No... — zawahałem się, nie chcąc żeby jak zwykle Louis postawił na swoim, ale moje argumenty były do niczego — masz rację, nie chcę — westchnąłem.

— Sam widzisz, nie masz wyjścia.... Swoją drogą — zbliżył swoje usta do mojego ucha, sprawiając, że zdrętwiałem, tracąc zdolność płynnego oddychania — chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile zarabiam.

— Pewnie nie, ale już tego nienawidzę — posłałem mu oziębłe spojrzenie, z ulgą, kiedy się odsunął na odległość, która aż tak nie mroziła moich mięśni.

— Przestań, nie wmówisz mi, że na tym świecie istnieje ktokolwiek, kto nie lubi dostawać prezentów — kontemplował, trzymając luźno dłoń na blacie, nachylając się trochę, przez co nasz wzrost się zrównał.

— Właśnie, że istnieje. Nazywa się Harry Edward Styles.

— A więc Edward! Świetnie, w końcu dowiedziałem się jak ci na drugie imię.

— Tomlinson, nie o tym rozmawiamy.

— Nie używaj mojego nazwiska przeciw mnie — udał obrażonego, odsuwając zamek wzdłuż pokrowca, aby wyjąć z niego aparat. — To nasza randka, musisz być dla mnie miły jeśli chcesz, żeby była udana. Poza tym, co twoim zdaniem jest złego w dawaniu sobie prezentów?

— To, że wydałeś zbyt dużo pieniędzy? — położyłem dłonie na biodrach, kręcąc nosem. — Nie będę w stanie ci się odwdzięczyć, chyba masz tę świadomość?

— Ależ mi to zupełnie nie przeszkadza! Przecież ani na chwilę nie pomyślałem, że chciałbym dostać coś w zamian — przewrócił oczami, lekko sfrustrowany. Położył aparat na stole, przysuwając go w moim kierunku. — Cały dzień mógłbym patrzeć jak twoje oczy rozjaśniają się, jak w chwili gdy zobaczyłeś, co dla ciebie przyniosłem. Nie jestem materialistą, zależy mi jedynie na uszczęśliwianiu cię. To dla mnie największy wyraz podzięki — to, co mówił współgrało bardzo zabawnie z jego naburmuszeniem.

— Więc jeśli nie jesteś materialistą, powinieneś zrozumieć, że możesz mnie uszczęśliwić bez wydawania na mnie majątku — trzymałem przy swoim ze znacznie większym opanowaniem. — Tak samo, jak to, doceniam każdy twój gest, każdą chwilę, którą ze mną spędzasz, każdy pocałunek chociaż wiem, że w tym jestem do bani i, proszę, nie zaprzeczaj — pogroziłem mu, kiedy już miał zamiar coś powiedzieć. — A to... to jest chyba dla mnie zbyt wiele. Chociaż wiem, że to nie był twój cel, czuję się, jakbym cię wykorzystał.

I chociaż przewidywałem, że Louis będzie prawił mi na ten temat najdłuższe morały, on skradł z moich ust pocałunek, kwitując: — No ale nie bądź taki nadęty i po prostu przyjmij mój prezent, w porządku?

Przewróciłem oczami, walcząc z uśmiechem, który natarczywie formował się z moich ust. — Będę z niego korzystał jak najlepiej. Tak bardzo dziękuję — uwiesiłem się na jego szyi, z poczerwiniałymi policzkami odczuwając ciepło męskich dłoni na moich lędźwiach. — Właśnie takiej reakcji oczekiwałeś, prawda?

Louis zaśmiał się. — Dokładnie takiej.

Po tym, kiedy odsunęliśmy się od siebie, wziąłem aparat do rąk z towarzyszącą satysfakcją zauważając, jak dobrze jego ciężar leży w moich rękach, jakby właśnie to było tym, co do nich pasuje i co mógłbym robić w swoim życiu. Razem z Louisem zerknęliśmy do instrukcji i po chwili wiedziałem już jak obsługiwać lustrzankę.

— Teraz możesz zrobić swoje pierwsze, profesjonalne zdjęcie — szatyn zaświergotał, będąc równie podekscytowany (choć zauważyłem, że głównie cieszyły go po prostu moje reakcje) odsunął się ode mnie, rozglądając się. — Co chcesz sfotografować? — spytał.

Uniosłem filuternie brew. — Myślałem, że to oczywiste. Ustaw się na balkonie.

Louis wydawał się zaskoczony i zauważyłem nawet, że trochę się speszył, co było moim małym sukcesem. Zdominowanie jego osobowości było wręcz niemożliwe, a teraz umilkł, kiedy tylko przystanął na balkoniku, pytając, jak powinien się ustawić. Kazałem mu oprzeć się o barierki i spojrzeć jak najbardziej naturalnie w moim kierunku. Delikatny wiatr rozwiał kosmyki jego karmelowych włosów i kiedy zerknąłem w małe okienko łapiąc najbardziej korzystny kadr, nacisnąłem odpowiedni przycisk, wykonując jedną, ale idealną moim zdaniem fotografię.

I nie wiedzieć czemu, ta sytuacja, gdy Louis stał naprzeciw pozując do wykonywanego przeze mnie zdjęcia, roznieciła w moim podbrzuszu ogień. Miałem nadzieję, że moja erekcja nie jest wyczuwalna, kiedy postanowiłem, że muszę się przebrać i uciekłem do swojej sypialni zostawiając aparat w dłoniach mężczyzny.

—*—

— Naprawdę nie musiałeś zmienić stroju, i tak nie zdejmiesz kurtki. Powiewa nie na żarty. — Louis podśmiewywał się ze mnie, kiedy wyszliśmy na dwór, od razu mocniej owijając się wierzchnimi ubraniami. W moim przypadku była to zwykła, dżinsowa kurtka z korzuchem i szal, z którym się nie rozstawałem. Natomiast sam Louis wyglądał jakby zastanawiał się nad doborem własnych ubrań znacznie dłużej, chociaż pewnie wcale tego nie robił i już i tak miałem w zwyczaju go idealizować.

Właściwie nie wiedziałem co począć. W końcu byliśmy na randce, a na niej dopuszczalne są pewne zbliżenia, racja? Jednak, kiedy odruchowo włożyłem dłonie do kieszeni katany, romantyczność trochę podupadła i zorientowałem się o tym dopiero, gdy Lou zrobił to samo, idąc przed siebie wyznaczając powolne tempo. Na szczęście nie zrobiło się wystarczająco niezręcznie, ponieważ już moment później zauważyłem coś pięknego w drzewie ozłoconym pomarańczowymi liśćmi i panoramie obskurnych budynków. Chwyciłem przewieszony przez kark aparat, zatrzymując się w miejscu, aby wykonać fotografię.

— Jeśli to randka, powinienem czuć się choć odrobinę bardziej seksownie niż zwykle, a tamten sweter czy tym bardziej dresy całkiem mi to uniemożliwiały — posłałem mu wymowne spojrzenie, właściwie nie wiedząc w którym kierunku iść. Zerkałem z rozmarzeniem na zachód słońca, a później na twarz Louisa, przyłapują go na drobnym uśmiechu. Wiatr ustał w chwili, gdy on uśmiechnął się w odważniejszy sposób, wypuszczając ramiona luźno wzdłuż ciała.

— Przestań, ta domowa wersja ciebie była urocza — mrugnął zalotnie, unosząc twarz w kierunku rozciągającego się nad naszymi głowami krajobrazu. Wykorzystałem tę chwilę, pstrykając aparatem i uchwyciłem ten frawolny grymas. — Hej, tak z zaskoczenia? — burknął.

— To może dziwne, ale właśnie takie zdjęcia lubię najbardziej — oznajmiłem, przegryzając lekko dolną wargę. — Takie, które są... uchwyceniem jednego momentu. Nieważne, co by się znajdowało na tym zdjęciu, to nie musi być konieczne coś niezwykłego. Po prostu... Uwielbiam, że w trakcie tego mogę zatrzymać czasoprzestrzeń. A nawet jeśli upłyną lata, wrócić do tej fotografii i wspominać ten moment... przypomnieć sobie emocje, które towarzyszyły mi w trakcie robienia tego zdjęcia.

— Masz rację, to naprawdę niezwykłe. Twoje podejście, tak... zupełnie cię rozumiem. Mam tak z każdą swoją pracą — patrzył na mnie we wzruszony sposób, jakby z dumą. — Powinieneś doceniać siebie bardziej.

— Przestań... — momentalnie się zawstydziłem. — Tak właściwie, gdzie idziemy?

— Tam, gdzie zaniosą nas nogi i wspólna rozmowa — drgnął kącikami ust, mrużąc oczy na mocniejszy powiew. Niebo się zaciemniało, a miasto powoli zaczęło nabierać magicznej melancholii przez światło padające na dzielnice z lamp. — Możemy iść w stronę Oostetpark, usiądziemy nad rzeką, co ty na to?

— Uwielbiam to miejsce — okazałem entuzjazm poprzez delikatne uniesienie ciężaru ciała na stopach. Louis zachichotał na to, obejmując mnie. — Jest dobre na czas, kiedy... wszystkich myśli jest zbyt wiele.

— Myślałem, że tylko ja lubię tam uciekać — niebieskooki opuścił wzrok na chodnik, tylko przez chwilę, bo później znowu wirował spojrzeniem po mojej twarzy. Nasze ręce teraz równolegle tkwiły obok siebie, a dłonie czasem ocierały się grzbiet o grzbiet, palce o palce, jednak ani ja, ani on nie złączyliśmy ich, zbyt nieśmiali. — Jedynym takim miejscem na zresetowanie się i wzięcie dużego wdechu jest właśnie ten park, moja pracownia i można jeszcze powiedzieć, że dom rodzinny, chociaż tam nie zawsze było tak kolorowo.

— Hm? — uchyliłem usta, szukając na twarzy Louisa przygnębienia, odkąd powiedział ostatnie frazy, lecz nic takiego nie dostrzegłem. Wciąż uśmiechał się miękko, wychylając palec wskazujący, aby potrzeć nim mój nadgarstek. W końcu zdecydowałem się wykorzystać tę chwilę i uścisnąć jego dłoń. On tylko zacieśnił uścisk, rzucając z oczu tymi zaraźliwymi iskierkami. — Chcę się dowiedzieć o tobie wszystkiego, możesz opowiedzieć — zachęcałem. — To nasza druga randka, a ja nie znam zbyt wielu faktów z twojego życia.

— Masz rację, teraz mamy ku temu sprzyjającą sposobność — jego głos nabrał nadczułego wydźwięku, kiedy patrzył przed siebie, zbierając myśli. — Zawsze miałem dobre relacje z rodzicami, naprawdę nigdy na to nie narzekałem. Wiedziałem, że mogę powiedzieć im o wszystkim, zwłaszcza mamie. To z nią zbudowałem większą więź, bo ona jak nikt inny rozumie wrażliwszą część mnie. To przed nią zawsze mogłem obnażyć meritum swojej męskości.

Wysłuchiwałem go z miłym uczuciem ciepła w klatce piersiowej. W innych okolicznościach mógłbym czuć kłucie zazdrości, ale gdy chodziło o Louisa, zwyczajnie cieszyłem się, że tak dobry człowiek trafił również na kochającą rodzinę.

— Ale z drugiej strony, oboje bardzo cenią sobie swoją wiarę. I był to główny powód, przez który wstrzymywałem się z powiedzeniem im o swojej orientacji seksualnej. Nie miałem pewności, jak zareagują przez ten bełt, który miesza ludziom nieświadomie w głowie mówiąc, że to, kim jestem, jest prawdziwym grzechem. Chociaż spodziewałem się, że mnie zaakceptują, nie byłem pewny ich stosunku. Ale stało się; nie musiałem im nic wspominać, gdy sami domyślili się przez oczywisty sposób, w który nieświadomie pokazywałem aprobatę w kierunku innych chłopaków. Więc tylko czekali aż potwierdzę ich domysły. Zrobiłem to w trakcie jednej z naszych kolacji. Sami rozpoczęli ten temat i... to był chyba najbardziej stresujący moment w moim życiu — zaśmiał się.

— Jak zareagowali?

— Mama poprosiła, abym dał jej czas się z tym oswoić. Jeszcze tego samego dnia, prawie w środku nocy tak właściwie, przyszła do mojego pokoju, żeby powiedzieć, że nie wiadomo co, zawsze będzie mnie wspierać i kochać. Ojciec, w przeciwieństwie do jej stoickiego spokoju... istnie wybuchnął. Miał nadzieję, że wszystkiego się wypre, a kiedy tak się nie stało, było mu ciężko. Przez kilka następnych dni się nie odzywał, ale w końcu musiał pójść po rozum do głowy — zachichotał. — Najgorzej czułem się, gdy przez to zaczynali się kłócić. Czułem się powodem ich sprzeczek mimo, że już lata wcześniej przestało im się układać. Mam wrażenie, że tata nigdy w pełni nie doceniał tego, jaki skarb zdobył, a ona z kolei nawet nie starała się, żeby mu coś udowodnić. Nie mówię, że nie ma między nimi miłości, bo jest, oczywiście, ale nie taka, jaka powinna być między ludźmi żyjącymi ze sobą tyle lat. Chyba zwyczajnie nie poradzili sobie z dbaniem o nią. Zwłaszcza odkąd na świat przyszły bliźnięta. Ojciec od tamtego czasu najczęściej jest poza domem, zupełny pracoholik — przewrócił oczami.

— Więc... — westchnąłem, marszcząc brwi. Zupełnie nie przygotowałem się na to, że ta historia może mieć nie do końca dobre zakończenie. Mimo tego dobry humor Louisa się utrzymywał, więc sądziłem, że jest z tym w pełni pogodzony. — Ile miałeś wtedy lat? Gdy, no...

— Gdy poczułem, że podobają mi się chłopcy?

— Właśnie — kiwnąłem głową, czerwieniąc się.

— Coś koło piętnastu. Nie tak wiele. Wszyscy wokół byli zainteresowani tylko i wyłącznie przeciwnymi płciami i dojście do tego było skomplikowane, ale w końcu jakoś podświadomie zrozumiałem, że podobają mi się dziewczyny jak i chłopcy. Kiedy poznałem moją pierwszą, jak i ostatnią dziewczynę, zrozumiałem, że płeć i ogólnie walory zewnętrzne wcale nie mają dla mnie tak dużego znaczenia. Bardziej fascynuje mnie osobowość i charakter, a aparycja jest miłym dodatkiem, wywołującym fizyczną powściągliwość.

— Więc nie miałeś nigdy przed tym chłopaka? — powątpiewałem, odgarniając swoje włosy.

— Tego nie powiedziałem — zaśmiał się. — Niedługo po tym, gdy się określiłem spodobał mi się taki jeden, konkretny chłopiec w moim wieku, z sąsiedztwa. Wiesz, z tak ubogą dojrzałością emocjonalną i jakąkolwiek inną w tym wieku ciężko stworzyć poważną relację, więc nasz związek opierał się na uciekaniu z domu, chodzeniu za ręce i pocałunkami w policzek. Tak naprawdę przecież nic do siebie nie czuliśmy będąc dzieciakami — uśmiechnął się.

— To musiało być urocze — skwitowałem ze śmiechem, kiedy Louis wymachiwał naszymi dłońmi, jakby znowu miał czternaście lat.

— A jak z tobą? Coś za coś, teraz ty opowiedz swoją historię — spojrzał na mnie zachęcająco.

— Ja... chyba od zawsze wiedziałem, że podobają mi się tylko chłopcy — zmarszczyłem brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. — Nie mam żadnej ciekawej historii, którą mógłbym opowiedzieć. To jakoś zawsze było ze mną. W dodatku kiedy byłem młodszy — przez chwilę zawahałem się, wodząc wzrokiem po widokach przede mną — byłem... dużo bardziej dziewczęcy niż moi koledzy — zacisnąłem usta, oczekując reakcji Louisa na coś, do czego nigdy na głos się nie przyznawałem.

— Nigdy mi nie mówiłeś — wydawał się zadowolony, że mu powiedziałem.

— Bo nie ma się czym chwalić — zaśmiałem się, przewracając nerwowo oczami z nadmiaru emocji. — Po prostu, gdy byłem młodszy oprócz tego, że każdy w domu dziecka wypominał, że „zachowuję się jak baba" często myślałem o tym, co by było gdybym mógł... chociażby nosić makijaż, lub ubierać się... mniej męsko, bardziej falbaniaście, błyskotliwie — wymieniałem parskając, z niedowierzaniem, że naprawdę o tym mówię. — Zostało mi to wybite z głowy i to- to naprawdę bezczelne, że znacznie większa część społeczeństwa zamyka innych w określonych ramach, bo przecież ten sposób, ani żaden inny, nie powinien być uważany jedynie za domenę kobiet. Każdy powinien wyrażać siebie w jaki sposób tylko chce, ale... wyobraź sobie jak ciężkie to było w takim zniszczonym towarzystwie. Bardzo źle znosiłem krzywe spojrzenia sióstr, kiedy pragnąłem się wyróżniać. Przez to pozostałem zwykłym, szarym człowiekiem, któremu została odebrana ta pewność siebie i chęć... kreowania własnego wizerunku w taki sposób, w jaki bym tego chciał, a nie w taki, który jest mi narzucany — rozchyliłem usta, zerkając na nasze dłonie, kiedy kciuk Louisa opuszką zatoczył bliżej nieokreślony kształt na grzbiecie mojej dłoni w ten sposób dodając mi otuchy. Uśmiechnąłem się, ze znacznie bardziej maślanym wyrazem twarzy zanosząc się świeżym powietrzem. — Była tylko jedna osoba, która bezinteresownie mnie akceptowała i pozwalała na bycie sobą.

— To twój przyjaciel, prawda? — spytał retorycznie, kierując nasze kroki w stronę ławki, tej najbliższej rzece. — Ten ze snu, z którym... przeżyłeś swój pierwszy raz? — użył największej delikatności, wręcz szepcząc.

— Tak. Z resztą, już ci mówiłem o naszej wyjątkowej relacji — przyjemne stado motyli odnalazło swoje miejsce na dnie mojego żołądka,  kiedy tylko ożywiłem wspomnienia w swojej głowie. — Pewnie dziwisz się, dlaczego wciąż uważam go za kogoś tak istotnego po tym, jak bardzo mnie skrzywił, czasem nieświadomie, a później z większą premedytacją, gdy mnie tam zostawił, zrywając wszystkie obietnice naszej przyjaźni. Ale ja wciąż myślę, że gdyby nie siła, jaką starał się we mnie budować, nie wiem, czy dzisiaj bym tu był. Myślę, że bym sobie nie poradził.

W końcu przysiadliśmy na najbardziej możliwie suchej ławce, jak na tę porę dnia, wgapiając się w obraz przed nami; rozciągającą się, wolno płynącą rzekę, piękne niebo przyzłocone pomarańczowym kolorem, z którym walczył mrok powoli wschodzącej nocy i miasto, które znikało na horyzoncie, odgrodzone gęstym rzędem drzew.

Kiedy spojrzałem na twarz Louisa, przekręcił delikatnie głowę, wyciągając ramię, aby od razu mnie ogrzać swoimi objęciami, ponieważ zatrzymując ruchy ciał utraciliśmy dozę ciepła. Tak więc przybliżyłem się do niego, przymykając powieki, gdy usta Louisa spoczęły w drobnym pocałunku na płatku mojego ucha.

— Dlatego tak ciężko było mi, kiedy odszedł — szepnąłem. — Byłem od niego zależny i był wszystkim, i jedynym, na czym mogłem polegać nawet, gdy już zboczył na inną drogę i nie powinienem mu ufać w stu procentach. Pierwsze tygodnie były okropnie męczące. Każde wspomnienie wywoływało ból, bo wiedziałem, że nic i nikt nie jest w stanie sprawić, że znów będziemy razem. Przez następny rok od jego ucieczki żyłem nadzieją, że jeszcze kiedyś go zobaczę, aż w końcu utraciłem nadzieję i sam uciekłem, ale nie sama ucieczka pozwoliła mi poczuć wolność. To utrata nadziei była tą upragnioną wolnością — zacisnąłem powieki, kładąc policzek na piersi Louisa. Mimo tej niewygodnej pozycji on sam mocniej przyciągnął mnie do siebie, wplątując palce w moje włosy.

Wydawało się, że powinienem przeprosić za rozbicie przyjemnej atmosfery, ale nasze randki już chyba po prostu mają to do siebie, że ich nieodłączną częścią jest to poczucie melancholii, która tak jak zawsze ma wyraz przygnębienia i ponurości, tak na nich jest czymś zupełnie innym. Nasze randki są otwarciem naszych serc i ja oraz Louis byliśmy gotowi na przedstawianie ich z najbardziej mrocznych stron podczas, gdy inne pary żyły zamknięte w obłoku przeterminowanej, sztucznej beztroski.

Ja i Louis mieliśmy własny sposób na miłość.

— Myślisz, że... był dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem? — pytanie Louisa padło z bezpretensjonalnym, ale nurtującym wydźwiękiem.

— Oczywiście — wychyliłem się, by na niego spojrzeć. — Był jak brat. Ale wiem też, co masz na myśli i tak bardzo, jak chciałbym znać odpowiedź, nie jestem pewien — zdezorientowałem się. — Nie wiem, czułem przy nim wiele, ale nie jestem pewien, czy w sposób, w jaki czuję do ciebie, czy to nie było bardziej jak przywiązanie. Czy to w ogóle ważne w tym momencie, gdy jestem teraz z tobą?

W oczach Louisa pojawił się tajemniczy błysk, kiedy pokręcił przecząco głową. — Masz rację, to nie jest ani trochę ważne. Może po prostu przez moment poczułem się zazdrosny.

— Nie powinieneś — szepnąłem.

Mój wzrok opadł na usta szatyna. Wtedy zorientowałem się w jak bliskiej odległości tkwiły nasze twarze. Przymrużyłem oczy, zbliżając się do pocałunku i otrzymałem go szybciej, niż mogłem się spodziewać wraz z moją ulubioną rzeczą na tym świecie, jaką była dłoń Louisa oplatającą moją szyję. Czułem, jakby w trakcie tego namiętnego pocałunku chciał przekazać mi zarazem poczucie bezpieczeństwa, jak i również frazy „teraz jestem tylko ja". Moja uwaga znów w całości skupiła się jedynie na Louisie, a wszystko inne odeszło i szczerze, dla mnie mogliśmy już zostać w ten sposób na zawsze.

— Mój Boże, szaleję na twoim punkcie i powinieneś mnie zatrzymywać, ilekroć zaczynam całować cię z większą drapieżnością — wyznanie mężczyzny zabrzmiało zupełnie zabawnie, kiedy powiedział to ze wzdychnięciem, opierając czoło na mojej skroni, jakby naprawdę powstrzymywał się z determinacją.

Skierowałem z większą nieśmiałością swoje dłonie na wąską talię Tomlinsona, chociaż dotykanie jego ciała wciąż było dla mnie równe z popełnieniem przestępstwa. Jego ciało było tak piękne, jak największy skarb, dlatego kładzenie na nim moich dłoni wydawało mi się irracjonalnym posunięciem.

— Właściwie, skoro już o tym mówisz... — przełknąłem delikatnie ślinę po ostatnim, drobnym pocałunku wyciśniętym wzdłuż kącika moich ust — przepraszam za ostatnią sytuację, kiedy tak beznadziejnie spanikowałem — czułem, że w końcu muszę to powiedzieć. — Nawet nie wiesz, jak bardzo podoba mi się, gdy... dotykasz mnie, albo całujesz, nawet gdy jedynie podziwiasz, ale... Ja już od dawna nie potrafię spojrzeć na swoje ciało tak, jakbyś tego chciał.

Louis odsunął się, by na mnie spojrzeć, przy tym muskając dłonią bok mojej twarzy.

— Starałem się myśleć o samej przyjemności, ale to dla mnie wciąż zbyt wstydliwe, no i... nie mam dobrych wspomnieć związanych z takimi zbliżeniami — ostatnią część zdania praktycznie wyszeptałem.

— To znaczy, że — mój wzrok od razu wzbił się w górę, kiedy głos Louisa zauważalnie zachwiał się — oprócz tamtej sytuacji ktoś skrzywdził cię w podobny sposób?

Postanowiłem od razu go uspokoić, dostrzegając lęk w błękitnych tęczówkach.

— Nie, a przynajmniej nie tak, jak myślisz. Nikt mnie do niczego nie zmusił, obiecuję — zaśmiałem się nerwowo. — Chciałem tylko żebyś wiedział, ugh, po prostu- podobało mi się, bardzo. To trochę przerażające, rozumiesz?

Moje gadanie przerodziło się w krytycznie głupi bełkot, dlatego podniosłem się na równe nogi, ciągnąc Louisa za rękaw kurtki, żeby stanął obok mnie i dłużej nie wysłuchiwał bezsensownego gadulstwa.

— Tam jest budka z preclami, idziemy? — zamrugałem, wskazując kciukiem na pomost, na którym akurat tego wieczoru starszy mężczyzna rozłożył swój stragan.

— Czekaj, Styles — Louis zaśmiał się miękko, kładąc moją dłoń na rozgrzanym policzku. — Uspokój się i słuchaj mnie uważnie, dobrze? — pokiwałem głową, wzdychając ciężko, ponieważ mój plan skutecznego odwrócenia uwagi od tematu po tym, gdy zrobiłem z siebie pajaca, nie powiódł się. — Jesteś cudownym chłopcem i nigdy nie przepraszaj mnie za takie rzeczy, ponieważ zawsze, bez żadnego wyjątku, masz absolutne prawo do wycofania się jeśli tylko czujesz, że robię zbyt dużo. Sam nie wiem, co mi wtedy odbiło — skrzywił się. — Nie chciałem cię tak przytłaczać i atakować, to... samo tak wyszło. Naprawdę nie wiem, w którym momencie skończyłem leżąc na tobie i całując cię w ten sposób. Chyba po prostu za bardzo mi się podobasz i doprowadzasz mnie do szaleństwa — zaśmiał się, chwilę po tym poważniejąc. — Nigdy nie czuj się do niczego zobowiązany, rozumiesz?

Przytaknąłem. — Więc precle?

— Precle — kiwnął głową, ciągnąc mnie na drugą stronę pomostu.

Kiedy już znaleźliśmy się przy stoisku moje policzki trochę ochłonęły wracając do mlecznego, naturalnego koloru skóry. Odkąd tylko moje i Louisa dłonie się spotkały z ciężarem w krtani rozdzielałem nasze palce, żeby wyjąć portfel. Louis uczynił to samo, kręcąc nosem.

— Dla mnie... ten z jabłkowym nadzieniem, proszę — zwróciłem się do sprzedawcy jako pierwszy po uprzednim przywitaniu się. Położyłem na jego dłoni wyznaczoną sumę żółtych monet, czekając aż zapakuje moje zamówienie do papierowej torby. Nie powstrzymywałem się przed oblizywsniem ust, kiedy ta pyszność znalazła się w moich dłoniach. Louis złożył własne zamówienie, po otrzymaniu go i złożeniu zapłaty ruszając wraz ze mną powolnym krokiem wzdłuż mostu, który tego wieczoru jak każdego innego wyglądał pięknie dzięki oświetlającym go lampionom. Te wówczas odbijały swoje światło w migoczącej wodzie, czyniąc naszą randkę romantyczną.

— Nie wierzę, że wziąłeś słodkie nadzienie, w dodatku jabłka, co za wstrętna rzecz. Ciepłe jabłka są odrażające — Louis skomentował mój wybór po dłuższej chwili milczenia, podczas której zachwycaliśmy się wewnętrznie swoimi słodkościami.

— Czyli chcesz mi wmówić, że szarlotka również jest odrażająca? – uniosłem brew, po przełknięciu od razu biorąc kolejnego gryza. Szatyn wydął wargę, mrużąc groźnie oczy w moim kierunku, gdy powiedział:

— Masz mnie — i oboje się zaśmialiśmy. — Twój szeroki uśmiech jest najlepszą odpowiedzią na cokolwiek, co powiem, wiesz?

— Teraz już tak — zlizałem cukier puder z moich ust, swój speszony wzrok lokując na stopach, które stawiały zblazowane kroki na drewnianej powierzchni. — W takim razie ja muszę przyznać, że kocham, gdy tak patrzysz ukradkiem, bo mam wtedy chęć bycia pięknym już na zawsze, by nie stracić w twoich oczach.

Louis przystanął, zasłaniając widok przede mną, kiedy lekko uniósł mój podbródek, cmokając kącik moich ust tam, gdzie akurat zebrało się trochę słodyczy. Uśmiechnąłem się, wkradając wolną dłoń na jego biceps, skroń kładąc na barku mężczyzny i w ten sposób kontynuowaliśmy spacer.

— Właściwie... — zagaiłem enigmatycznie, nie czując żadnej potrzeby przyśpieszania tej chwili. — Czym my jesteśmy, Louis?

— Czym jesteśmy? — rzucił, zgniatając opakunek w prawej dłoni. — To zależy, czym chcesz abyśmy byli.

— Lou — przeciągnąłem spółgłoski tego przezwiska. — Co jeśli potrzebuję usłyszeć konkretnej odpowiedzi?

— Nie wiem — szepnął, chowając na moment policzek w moich włosach. — Nigdy nie spieszyło mi się do określania relacji. Dla mnie liczy się to, jak się z kimś czujesz. Nie potrzebujesz tego określać konkretnym słowem, bo robi się tak, jakbyś odwzorowywał jakiś typ relacji. Że skoro to związek, to musisz robić to tak, jak powinieneś, jak cię uczono, a jak zawalisz to będzie po tobie.

Długo myślałem nad jego słowami, już rozumiejąc.

Louis bał się.

Był zraniony przez swoją poprzednią miłość.

A ja chciałbym zrobić wszystko, by mu to odebrać i zastąpić czymś, na co zasługuje.

— Pewnie jak zawsze masz rację — wyrzuciłem pusty opakunek do kosza, przy którym przystanęliśmy. — Ale w takim razie, kiedy będziemy pewni, że to dobry czas?

— Harry... To nie jest kwestia tego, czy mam rację, czy jej nie mam. Nie wiem kiedy „będzie dobry czas". Nie jestem pewny, czy można się tego w jakiś sposób dowiedzieć. Ale... wciąż. Wiem, że oboje będziemy to czuć równie mocno... — przełknął ślinę  niepewnie, jakby słowa ugrzęzły mu w gardle — właśnie tutaj — położył swoją dłoń w miejscu, gdzie znajdowało się moje serce. — Po prostu, obiecuję,

Patrzyłem wprost w oczy Louisa, łapiąc jego dłoń, żeby zatrzymać szczupłe palce przy swoim sercu, jednocześnie poruszając się z filigranową delikatnością, żeby nie uszkodzić aparatu, który dzielił nasze sylwetki.

— Chcę tylko... — szepnąłem, obserwując jak warga Louisa jest przegryzana dopóki kolor ust nabrał na intensywności — chcę być dla ciebie jak najlepszy. 

— I to, drogi Harry — uśmiechnął się głupio — to jest dla mnie ważniejsze od czegokolwiek na tym pokręconym świecie, z naszą pokręconą miłością i byciem koszmarnymi randkowiczami.

**

Dziękuję dwóm osobom, które pomogły mi zebrać myśli przy pisaniu tego rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top