rozdział jedenasty; wstyd

To jedno z tych gorzkich doświadczeń, przed którym mniej lub bardziej rozpaczliwie uciekamy. Nieraz tak boli, że psychika uruchamia wszelkie możliwe mechanizmy obronne, aby go uniknąć. W większości przypadków wstydzą się ci, którzy będąc upokarzani, nie otrzymali jednocześnie wsparcia od najbliższych, a czasem to właśnie najbliżsi odcisnęli na ich psychice to głębokie, bolesne piętno.

Wstyd.

Wiąże się ściśle z aspektem ludzkiej natury. Jest on reakcją, która rodzi się w relacji do drugiego człowieka. Co więcej, wstydzimy się tym mocniej, im bliższa jest relacja z tą osobą. Wstydzimy się na ogół rzeczy, które w kulturze uchodzą za negatywne: błędów i naruszenia norm społecznych. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kobiecie nie wypadało używać słów powszechnie uznanych za wulgarne - dzisiaj staliśmy się bardziej "elastyczni" i przyjmujemy to z obojętnością. Jest też inna forma wstydu, przyporządkowana do naszej cielesności, a dokładnie związana z uświadomieniem sobie, że nasze ciało przedstawia i wyraża nas także wobec innych.

Czym więc jest wstyd? Nie jest lękiem - o wiele bliżej mu do poczucia bycia osądzanym, poddawanym zwłaszcza negatywnej ocenie. Zawstydzenie jest łagodzone przez akceptację, więc musi być pokrewne z doświadczeniem odrzucenia lub obawy przed nim. Od wstydu można uciec, na przykład w samotność lub odizolowanie się od reszty. Jednak mało kto jest na tyle silny i samowystarczalny, by mógł sobie na taki luksus pozwolić. Takie rozwiązania ostatecznie kończą się samooszukiwaniem i cierpieniem, bo z natury potrzebujemy siebie nawzajem. Na szczęście jest jeszcze inna droga, a w zasadzie wąska ścieżka - kontemplacja i wypływająca z niej pokora. Ale nie należy tej postawy mylić z upokorzeniem.

Stanięcie twarzą w twarz z tym, co wywołuje na naszych twarzach rumieniec i rodzi gorzki smak upokorzenia, a następnie przezwyciężenie wstydu, jest możliwe tylko wtedy, gdy mamy wsparcie w miłości przeżytej i doświadczanej. Bez niej zostaniemy przez tego rodzaju wstyd wtłoczeni w rolę pełnego pychy pana lub szukającej swojego unicestwienia ofiary. Żadna z tych ról nie jest życiodajna, żadnej z nich nie zapragnął dla nas Stwórca.

— Nad czym tak uparcie rozmyślasz?

Musiałem zamrugać kilkukrotnie, by zdać sobie sprawę, że czyiś głos rzeczywiście oderwał mnie od skomplikowanych myśli. I to nie jakiś tam zwykły głos, tylko ten nad wyraz delikatny, ale jednocześnie dojrzały, który miękko głaskał każdy dźwięk I, moment, czy ja naprawdę aż tak zatraciłem się w swoich myślach? Tak mocno, że nie spostrzegłem ciszy, która wypełniła wnętrze samochodu, chociaż jestem pewny, że przed chwilą przestrzeń wypełniała relaksująca muzyka? Zatraciłem się tak mocno, że nie zauważyłem, kiedy moje czoło całkowicie oparte o zimną szybę spowodowało zawroty głowy. Zatraciłem się tak mocno, że nawet zielone obłoki, które w prawdzie były wielkimi drzewami i te kolorowe tkwiące w mroku miasta będące budynkami, zaczęły rozmywać się przed moimi oczami, gdy zbyt długo skupiałem spojrzenie na jednym punkcie.

Przeze mnie Louis mógł pomyśleć, że nie chcę z nim rozmawiać lub, co gorsze, mógł sądzić, że wcale nie chcę spędzać z nim swojego czasu.

Przymknąłem powieki, odchylając się od szyby, gdy przez dłuższą chwilę wpatrzony w nią jak w szklany wir, mogłem nawet zauważyć odbicie własnej twarzy.

— Jestem trochę zmęczony — przyznałem, napierając tyłem głowy na wygodny fotel. — Zupełnie straciłem panowanie nad swoimi myślami. Chciałbym w stu procentach ci się poświęcać, ale właśnie kompletnie odpłynąłem dążąc do czegoś, co w rezultacie i tak nie przyniesie skutków.

— Każdą trapiącą koncepcję da się rozwiązać — oderwał wzrok od widoków sprzed siebie, by móc na mnie spojrzeć. Zaraz po tym odchylił głowę, uśmiechając się krzywo pod nosem i jestem niemal pewien, że to przez dostrzeżenie na moim bladym policzku pąsowiejącej skóry. — Nie musisz przepraszać za swój wybujały umysł. Każdy czasem traci nad nim kontrolę. Ale skoro jesteś tak uparty na ten jeden temat, to powiedz mi, co cię męczy. Może znajdę jakiś sposób, by temu zaradzić?

Rozczuliłem się, chcąc wtopić całe ciało w siedzenie i zniknąć. Louis był dla mnie za dobry; w każdej sytuacji chciał mi pomóc i starał się mi dogodzić. Z dnia na dzień wątpiłem w jego autentyczność. To wręcz niemożliwe, by ktoś taki jak on był prawdziwy.

— To właściwie nic złego — sięgnąłem dłonią do swojego szalu, luzując materiał przy szyi. — Ale mogę zadać ci pytanie.

— Zamieniam się w słuch.

Utrzymując wnikliwy wzrok na zgrabnym profilu Tomlinsona, spytałem: — Czy jest coś, czego się wstydzisz? Jak- przed innymi... lub przed sobą. To może być twoja cecha, część ciebie... sam nie wiem. Po prostu coś.

Obserwowałem jak brwi szatyna ściągają się ku środkowi jego czoła. Zassał specyficznie swoje policzki, jakby właśnie skupiał się na odpowiedzi, której wnikliwie szukał w zakamarkach głowy.

Skrzywiłem się, poklepując palcami swoje kolano. — Możesz to zignorować, jeśli uważasz, że to głupie.

— Ależ skąd! — Louis wydał się rozbawiony, ale wciąż poważny, gdy spojrzał na mnie przelotnie i intensywnie w tym samym czasie. Kręcił głową, wytężając wzrok na ulicę w trakcie ściskania kierownicy. — Uwielbiam, gdy zadajesz mi pytania. Uwielbiam to, że nigdy nie są głupie i fascynują mnie, bo... to tak jakbyś nimi odkrywał, co siedzi w twojej głowie.

— Nie wiedziałem — zmieszałem się, mimo tego unosząc kącik ust lekko do góry.

— Uwierz mi, obserwowanie cię jest czymś niesamowitym, ale możliwość rozmowy z tobą, to spełnienie marzeń — zaśmialiśmy się oboje, a kiedy Louis zerknął ma mnie z błyskiem w oczach, odwróciłem wzrok na swoje kolana i zgarnąłem kosmyk włosów za ucho.

— Więc? — nie chciałem go ponaglać, ale byłem naprawdę ciekawy.

— To jedno z tych pytań, które wydają się trudne, ale odpowiedź jest trochę na wyciągnięcie ręki, nie sądzić? Chyba każdy wstydzi się błędów dokonanych w przeszłości. Pochopnych decyzji, słów wypowiedzianych pod wpływem emocji... — uśmiechnął się. — Mogę wydawać ci się idealny, Harry, myślę tak, bo widzę jak na mnie patrzysz, ale daleko mi do perfekcji. Kiedyś popełniałem wiele głupot: zawodziłem, ośmieszałem i byłem ośmieszany - i fakt, teraz zmieniłem się, śmiało mogę powiedzieć, że jestem dobrym człowiekiem, ale wciąż wstydzę się paru rzeczy, które tak naprawdę są już za mną.

Jego słowa wprawiły mnie w niemałe zaskoczenie. Nigdy nie spodziewałbym się, że Louis Tomlinson mógłby podejmować złe decyzje; z drugiej strony jak każdy inny człowiek ma do tego prawo.

Zmarszczyłem brwi, przez swoją ludzką ciekawość łaknąc szczegółów.

— Ale... czy ja wiem, czy to coś złego? — widziałem jak sam stracił pewność swoich słów, jak nigdy dotąd. — Wstyd to rzecz, która buduje każdego człowieka. I nawet, jeśli ktoś chowa w sobie wiele brudów z przeszłości, to wciąż są one tylko czymś, co już przeminęło i pozwoliło uformować człowieka takim, jakim jest teraz.

— Wiem, co masz na myśli, ale co jeśli ten ktoś zrobił coś naprawdę strasznego w przeszłości? — przełknąłem ślinę.

— O ile ten ktoś wyciągnął z tego jakieś wnioski i dąży do ulepszenia samego siebie, to... przeszłość chyba nie ma aż tak dużego znaczenia. A ja wierzę, że każdy człowiek może zmienić się na lepsze. Są tacy, którzy nazwaliby mnie naiwnym idiotą.

— Zdecydowanie nie jesteś idiotą, Lou — zdecydowałem się na jeden z bardziej szerokich uśmiechów tego dnia, kiedy Louis spojrzał na mnie, zaraz po tym skręcając w wąską uliczkę. — Ale wciąż uważam, że uczucie, jakim jest wstyd, to bardzo rozległy temat.

— Masz moje uznanie. Na przykład, wbrew pozorom, wstyd bywa też pozytywnym uczuciem.

Zmieszałem się. — Mówisz tak, bo nie należysz do bardzo wstydliwych osób. Przynajmniej tego po tobie nie widać — moje słowa zabrzmiały nieco jak rzucony atak, z wyczuwalną nutą humoru.

— Obserwując twój przykład dochodzę do wniosku, że jest to pozytywne — przegryzł dolną wargę. — Kiedy widzę jak się zawstydzasz... lubię to, przyznaję.

— Myślisz, że moja wstydliwość ma związek z przeszłością? — starałem się zignorować huczne bicie serca wywołane komplementami.

— Mogę się domyślać jak w domach dziecka traktuje się podopiecznych. Na pewno jako jeden ze środków perserwazji w twoim dzieciństwie była metoda zawstydzania cię. Może właśnie to doprowadziło do tego jak hamujesz swoje potrzeby i rezygnujesz z bliskości... bo to wymaga odsłonięcia swoich uczuć i oznacza ryzyko zranienia.

— Nie rozumiem — byłem pełen podziwu. — Jak to możliwe, że tyle wiesz o tym, jak się czuję? Skąd wiesz jak mnie wychowywano? Przecież nie rozmawialiśmy zbyt wiele o sierocińcu.

— Swego czasu moja matka pracowała w jakiejś paskudnej placówce tego typu — mówił pogardliwie. — Co nie zmienia faktu, że wiem tyle o tobie jedynie przez ten fakt. Jestem obserwatorem, Harold — westchnął ciężko — poznałem cię i twoje reakcje na niektóre rzeczy. Poznałem twój charakter. On wskazuje na to, że kiedyś zostałeś naprawdę skrzywdzony. Mogę się domyślać, że nie miałeś tam lekko. Pamiętaj tylko, że to już było i nie wróci. Teraz jesteśmy tylko my i Amsterdam — zdziwiłem się, kiedy samochód stanął nagle w miejscu. – To tutaj. Jesteśmy pod Mind Mistery.

Zamrugałem kilkukrotnie, wychylając głowę. W końcu spojrzałem przed siebie, wcześniej mając na uwadze czujne obserwowanie Louisa, niżeli widoki zza szyb. Teraz dosłownie oniemiałem, uświadamiając sobie, jak wiele traciłem przez całe życie tkwiąc w tych paskudnych częściach miasta, kiedy jego środek, jak zupełnie inny kawałek świata, wyglądał tak kolorowo i ekscytująco. Widziałem ruchliwą ulicę, wokoło parki, na które zostały rzucone barwy zieleni i brązu zapowiadające zbliżającą się jesień. Mimo mroku, mój wzrok dopadł te wszystkie kolory i kilku przechodniów, którzy z nieodgadnionymi wyrazami twarzy przemierzali dzielnicę. Dopiero w następnej kolejności przekręciłem głowę w prawą stronę, widząc budynek, który wyglądał zupełnie inaczej, niż w moich wyobrażeniach. Kiedy Louis opowiadał o galerii sztuki, widziałem w swojej głowie obskurny budynek, do jakich byłem już przyzwyczajony. W rzeczywistości samochód stał pod bardzo nowoczesnej budowie, która właściwie w swej elegancji i wielkości przypominała bardziej willę, albo hotel.

Przyglądałem się białym marmurom i neonowemu szyldowi, wielkim okiennicom, szykownemu wejściu i westchnąłem z zachwytem.

W samochodzie zapadła cisza, kiedy silnik zgasł; czułem na sobie żrące spojrzenie, a później uścisk wokół wiotkiego nadgarstka, niespokojnie drapiącej udo.

— Widzę, że zanosi się na deszcz — Louis nachylał się nade mną. Patrzył z czułością na moją twarz, na pewno ciekawy mojej reakcji.

Kiwnąłem głową, gdy znacząco uśmiechnął się i nacisnąłem na klamkę. Wychodząc z samochodu zacisnąłem dłoń na szalu, kołysząc się wraz z mocnym powiewem chłodnego wiatru. Rozejrzałem się, aż do mojego boku dostąpił mężczyzna.

– Nie wierzę, że nigdy nie byłeś w centrum miasta mieszkając tu całe życie – usłyszałem śmiały śmiech za swoim ramieniem. – To nawet całkiem urocze, ale teraz proszę, za mną.

Louis wyciągał do mnie otwartą dłoń, kiedy na niego spojrzałem. Miałem wrażenie, że rozumie każdą moją myśl i zmartwienie, chociaż nie mógł czytać w mojej głowie. Jednym gestem przegonił czerwoną lampkę, która wisiała nad moją głową uprzedzając mnie przed czymś złym.

Uczepiłem się ciała szatyna, poszukując w jego boku ciepła, którego nagle zabrakło mi, gdy twarz zderzyła się z mrozem. Prędko odnaleźliśmy się pod grzmiącym niebem stojąc przy wrotach budynku. Gdy wstąpiliśmy do pomieszczenia, przekonałem się, że miejsce wyglądało jak te pojawiające się w filmach. Było tu przestrzennie i naraz chaotycznie. Jasne barwy swoją intensywnością ocieplały pomieszczenie, ale nie raziły w oczy, kontrastowały z ciemną, wypastowaną podłogą. Z uznaniem, rozglądając się, stwierdziłem, że ścieżki obrazów zdobiące ściany, nie były tylko kreacją pomieszczenia.  Przyciągały do siebie mój wzrok bardziej niż cokolwiek innego. Rzeźby i przelewy sztuki o przeróżnych kształtach w większości jednak uformowane w formy ciał ludzkich wyglądały na tak... gładkie i dokładne.
I w dodatku instrumenty stojące naopodal miejsca recepcji, zaintrygowały mnie; zwłaszcza olbrzymi, biały fortepian.

Nie zauważyłem, że tkwiąc tak z odebraną mową, minął kawałek czasu, podczas którego Louis zniknął gdzieś, a wraz z jego powrotem rozbrzmiał dźwięk pięknej muzyki, głównie skrzypiec.

— L-Louis... — wdech drżący w mojej piersi w końcu zagłuszając imię szatyna, wydostał się z moich ust. — Jestem, cóż... oniemiały. Nie wiem, co powiedzieć.

Na twarzy Tomlinsona błąkał się dumny uśmiech.

— To dopiero początek. Właściwie na tym piętrze nie dzieje się nic wielkiego — ze smysłowością w pewnym tembrze głosu, ulokował dłonie na moich barkach. I tym razem nie spiąłem się ani trochę, pozwalając na zdjęcie mojego płaszcza i szalu. Zrobił kilka głośnych kroków w stronę instrumentu i zawiesił moją kreację na fortepianie, w zamian pozbywając się kurtki. Wciągnąłem powietrze do płuc ze zbyt głośnym świstem, ciesząc się i dzięki muzyce nie będąc aż tak zawstydzonym tym fantem.

Louis wyglądał wprost bogato i wytwórnie z koszulą o podobnym fasonie do mojej własnej; ta jego o kolorze granatowym świetnie współgrała z czarnymi spodniami i tatuażem wyrytym na klatce piersiowej, widocznym dzięki rozpiętemu guzikowi.

Byłem pewien, że chce zabić mnie swoim wdziękiem i jak dotąd, to była najprzyjemniejsza śmierć jakiej mógłbym doświadczyć, chociaż teraz naprawdę pragnąłem żyć.

— Jeśli uważasz, że to — machnąłem obłok w powietrzu — nie jest niczym wielkim, w takim razie nie wiem, czy jestem pewny na poznanie reszty pomieszczeń — kręciłem głową z małym rozbawieniem, gdy Louis odwrócił się na pięcie.

— Musisz.

Rozchyliłem usta na pewny sposób w jaki to zrobił, sprawiając, że moja lewa brew wystrzeliła do góry.

— Jest tu dwadzieścia pomieszczeń na każdym z pięter, więc zwiedzenie tego wszystkiego jest wielkim wyzwaniem, ale muszę pokazać ci moje ulubione dzieła.

Założyłem ramiona na piersi.
— Zrobisz mi wykład na temat tych rzeczy?

— Ktoś tu ma dobry humor — zauważył, robiąc kilka kroków w moim kierunku i nagle chwycił mój nadgarstek, okręcając mnie tak, abym stał centralnie przed nim. Wzdrygnąłem się z kaskadami śmiechu łączącymi się z echem holu. Czekałem na jego dalsze ruchy; wtedy owinął ramię wokół mojego tułowia. Palce wylądowały na mojej łopatce, zaś drugą dłoń położył na moim ramieniu. — Jedyne, do czego mogę cię zmusić, to taniec.

Natychmiast odskoczyłem, patrząc na Louisa jak na wariata. — Żartujesz sobie.

— Jeden, mały taniec, a później pokażę ci panoramę miasta, którą widać na czwartym piętrze.

— Nie ma mowy — zadeklarowałem. — Podrepczę twoje stopy. Nie umiem tańczyć!

— Och, więc wcześniej nie deklarowałeś się, że w ogóle próbowałeś.

— Bo nie próbowałem — zmarszczyłem brwi.

— To skąd wiesz, że nie umiesz tańczyć? — miał mnie. Miał mnie w garści. — Dalej Harry. Dla tej pięknej muzyki.

Zrobię to dla ciebie, a nie dla niej, ty dupku.

Westchnąłem z dezaprobatą, pozwalając, by Louis przywrócił nasze sylwetki do poprzedniej pozycji. Od razu opuściłem wzrok na nasze stopy, kiedy tylko złapał moją dłoń, drugą kierując na swoje ramię. Owinąłem ją wokół jego szyi, by być jak najbliżej, inaczej czułem się bliski upadku. Przełknąłem ślinę, nie spodziewając się uczucia mokrych ust na czubku nosa. Moja głowa wystrzeliła w górę, napotykając twarz Louisa i na chwilę nasze nosy otarły się o siebie.

To był prosty komunikat, żebym patrzył w jego oczy podczas tańca, ale sposób, w jaki szatyn raczył mnie o to poprosić, sprawił, że moje nogi ugięły się w kolanach.

— Prawa noga w tył... — szepnął, co wykonałem bardzo niepewnie — dostaw... Lewa noga w przód... dostaw. Trzymam cię. To tylko trzy kroki.

Ciągle patrzyłem w jego oczy, nie zauważając, kiedy zacząłem łapać kroki i bez najmniejszego problemu poruszałem się przyczepiony do pachnącego ciała, dryfując na środku sali w akompaniamencie pięknej muzyki.

— Wiesz, dlaczego zabrałem cię akurat w to miejsce, Harry? — spytał przerywając tę bardzo komfortową ciszę.

— By pokazać mi sztukę. P-prawda?

— Chcę pokazać ci, że sztuka każdego dnia jest bliżej ciebie, niż ci się kiedykolwiek zdawało — powiedział z hipnotyzującą chrypką. — Musisz tylko wsłuchać się w to, co mówię i mi uwierzyć.

Skrępowałem się, gdy muzyka nagle ucichła w końcu całkowicie milknąc, ale Louis i ja wciąż, chociaż nie ruszając się, tkwiliśmy w tej pozycji.

— Dobrze — coś sprawiło, że nawet nie próbowałem dopytywać albo przeciwstawiać się. Zamrugałem, pociągając dyskretnie nosem. Woń Louisa była teraz wyraźniejsza niż nigdy wcześniej. Była piękna; perfumy mieszały się z domieszką lakieru do włosów, ale ten zapach nie był lepszy od naturalnej woni jego ciała, którą czułem podczas naszej wspólnej nocy. Zerknąłem na cienkie wargi Louisa. Tak czerwone w tym momencie, apetyczne, jakby czekające na coś. Powróciłem wzrokiem do jego oczu, zauważając, że coś zafascynowało go w moich własnych ustach. — O-obiecałeś mi, że zobaczę miasto...

Wyraźnie zbiłem go tym z tropu. Zamieszanie na twarzy Louisa było wręcz słodkie, gdy otrząsnął się z transu i przymknął powieki, kiwając głową.

Opuściłem jego ciało, dłużej do niego nie przylegając, chociaż w tej chwili wolałbym zostać w tamtym miejscu na zawsze.

**

Ciąg dalszy nastąpi...

Nawet całkiem prędko, jeśli ładnie napiszecie, co myślicie.

Jakieś przeczucia? Obawy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top