rozdział drugi; miłość

Ludzie zdecydowanie zbyt rzadko zastanawiają się nad pytaniem, czym naprawdę jest miłość. Ile dla nas znaczy? Jaką pozycję w naszej hierarchii wartości zajmuje? Nieodłączną częścią naszego życia jest miłość, którą doświadczamy w różnym stopniu; miłość rodzicielska, przyjacielska, braterska, siostrzana czy też taka, która łączy ludzi w pary. Łączy ich dusze, jak i również serca, tworząc spójną jedność i nieskazitelną więź. Każdy spotyka się z tym uczuciem pod różnymi postaciami. Niezależnie od wieku, wyglądu czy pochodzenia i innych cech. Każda ludzka dusza spotyka się z miłością, w którymś momencie swojej egzystencji...

Doskonała recepta na miłość niestety nie istnieje. Podobnie jak nie ma gotowej recepty na szczęście. Miłość nie jest tylko uczuciem, jak to się niektórym wydaje. Miłość to ciężka praca. Trzeba umieć się dostosować. Trzeba umieć rezygnować. Miłość jest trudna, ale też piękna. Dlatego warta i pracy, i trudów. Jest otwarciem się na drugiego człowieka, jest szczęściem i jest spojrzeniem duszy. To dawanie, to cud, to morze emocji. Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z jej wielkości, nie wiemy, że "Miłość jest lekarstwem, co sprawia cuda codzienne.", jak powiedział Philip Bosmans. Więc, jeśli czujesz się naprawdę źle, wystarczy, że zatopisz swe ciało w ramionach tej jednej osoby i jesteś wybawiony, uleczony. Czy tak to działa? Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany. Szczęście jest tylko częścią miłości - oto, czego trzeba się nauczyć. Cierpienie także należy do miłości. To jest jej tajemnica, jej piękno i jej ciężar.

Wiele ludzi na tym świecie potrafi odpowiedzieć na pytanie „czym jest miłość", lecz nie każdy umie to pokazać, lub poczuć. Jeśli ktoś zadałby mi pytanie, czy kiedykolwiek czułem się kochany, nie zastanawiałbym się długo nad odpowiedzią. Krótko i jednoznacznie mógłbym stwierdzić, że nie. Nie spotkałem na swojej drodze życia osoby, która darzyłaby mnie szczerą miłością, nieważne jaką. Nigdy nie usłyszałem tych podobno tak ważnych słów, nawet od swojej matki, ojca, czy reszty rodziny, których nigdy nie miałem. W prawdzie przez trzynaście lat swojego życia mieszkałem pod jednym dachem z kobietą, która wtedy nazywałem matką, ale muszę przyznać, że nie czułem się przez nią wychowywany. Nigdy nie próbowała mnie czegoś nauczyć, czy obdarzyć bliskością, nawet w noce, w których nawiedzały mnie największe koszmary i potrzebowałem poczucia bezpieczeństwa. Jedynym macierzyńskim pierwiastkiem w jej osobie, był fakt, że została zmuszona nosić mnie pod swoim sercem i wydać mnie na świat.

Lecz nigdy nawet się nie starała.

Moja jedyna wiedza na temat miłości pochodzi z książek i filmów, które udało mi się dorwać w swoje ręce. Nigdy jednak nie poznałem tego uczucia w realnym świecie. Czasem zastanawiam się, czy miałem na to odrzucenie bezpośredni wpływ. Czy było coś ze mną nie tak? Czy byłem po prostu chłopcem, którego nie dało się w żaden sposób pokochać? Robiłem coś niewłaściwie? Mogłem poświęcać godziny na poszukiwaniu odpowiedzi, myśleć intensywnie i burzliwie, jednak nigdy żadna nie przyszła do mojej głowy. W domu dziecka zwyczajnie było mi niekomfortowo i... czułem się tam strasznie. Cały czas bałem się kolejnych dni. Nigdy nie miałem sposobności, by poczuć się tam sobą. Byłem zmuszany do podejmowania poważnych decyzji, a żadna nie była zgodna z moim sercem.

Wielokrotnie krzywdzili mnie ludzie, którzy okazywali się nie być autentyczni w tym, na jakich się kreowali.

Dlatego, gdy z kolejnym minionym rokiem, moja opiekunka wybrała dla mnie nową szkołę, pomimo, że nie czułem się dobrze z jej decyzją, uciekłem. Wydawało mi się, że to najlepsza możliwa i jedyna opcja. W tamtej chwili wolałem żyć samotnie, niż być niezrozumiałym, wiecznym dziwakiem. Wtedy zdarzało mi się ronić wiele słonych łez, gdy chowałem się po kątach małego pokoiku, w którym mogłem zatoczyć jedynie kółko na kilka kroków. Później płakałem, wsiadając do ogromnego pociągu, który miał zawieźć mnie szybką drogą do lepszego życia; ono finalnie nigdy nie stało się lepsze. Teraz, jak o tym myślę, nie uważam się za osobę zasłużoną na takie traktowanie. Nikt nie zasługuje na takie cierpienie. Cierpienie, którego nie da się opowiedzieć - nie ma smaku, barwy czy zapachu. Jest tylko ciężarem, który nosi się w każdej komórce ciała i czujesz je aż na dnie serca. Kiedy jest się długo pozbawionym radości, już przestaje się jej spodziewać i pragnąć, a kiedy niespodziewanie zastuka do naszych drzwi, otwieramy je ze strachem, z lękiem o to, czy nie jest zamaskowanym cierpieniem.

- Harry, skup się na pracy. - Upomniał mnie Mark, mój pracodawca, zamykając mój pamiętnik go ze srogim spojrzeniem. Byłem pewien, że wcześniej pojechał na jakieś służbowe spotkanie. Chwilę później z moich ust uciekł dźwięk niezadowolenia, gdy przez przypadek strąciłem coś łokciem. Odłamki złoconej filiżanki odbiły się od podłogi, tworząc rozsypankę nie nadawających się do niczego elementów. Niezręcznie i ze skruchą spojrzałem na szefa i obiecałem wziąć się za robotę.

Schyliłem się, by za pomocą stojącej w rogu miotły zamieść bałagan. Mniejsze, jak i większe kawałki szkła wyrzuciłem do małego kosza znajdującego się pod ladą, przy której obsługiwałem ludzi. Gdy już wszystko sprzątnąłem, westchnąłem z frustracji. Chciałem stanąć na równe nogi, bez kolejnych niefortunnych przygód. Zerwałem się jednak zbyt gwałtownie na dźwięk dzwoneczka, stojącego na ladzie i uderzyłem się czubkiem głowy o jej blat.

- Przeklęte cholerstwo - zipnąłem pod nosem, wczesując palce w moje gęste loki, gdy począwszy masować moją skórę z przekonaniem, iż pozostanie tam guz, podniosłem się i wręcz z piskiem odskoczyłem od lady, gdy ujrzałem przed sobą znajomą twarz. Szatyn od razu spojrzał w moje oczy z nutą rozbawienia, gdy owinięty wokół moich bioder fartuch prawie ześlizgnął się z mojego szczupłego ciała.

- Co tu robisz, Louis? - automatycznie przybrałem wyprostowaną pozę, czując, jak w moim kręgosłupie coś przeskakuje. Delikatnym uniesieniem brody starałem się zakamuflować to, jak onieśmielony się poczułem. Nazwałbym to uczucie przyjemnym skrępowaniem.

Louis zaśmiał się pod nosem, zerkając na mnie spod długich rzęs. Staliśmy blisko siebie. W końcu mogłem przyglądać się szczegółom jego twarzy, ale nie chciałem robić tego zbyt natarczywie. Przygryzł subtelnie swoją dolną wargę, nim raptownie spojrzał w bok, odwracając tym wzrok od moich oczu.

- Pomyślałem, że jeśli nie masz czasu, by wyjść ze mną, ja przyjdę do ciebie - powiedział, mrugając figlarnie i uniósł do góry lewą brew, lustrując dokładnie mimikę mojej twarzy, jak i następnie niesforny kosmyk włosów, który wypadł z mojej czerwonej bandany. Samozachwyt malował jego buzię, a kąciki jego ust unosiły się w uśmiechu.

- Doprawdy? - zdziwiłem się, opierając łokcie na ladzie, bardziej nachylając się do starszego, jednak utrzymując przestrzeń między nami, co nie było tak trudne, ponieważ wciąż nasze sylwetki dzielił blat. - Obawiam się, że będziesz musiał złożyć zamówienie. Wstęp do lokalu mają tylko klienci - usiłowałem przybrać beznamiętny ton głosu, wykrzywiając nerwowo palce. Louis znów wydał z siebie krótki śmiech, nim delikatnie pociągnął za sprężynkę moich włosów, znajdującą się zaraz obok ucha. Wiedziałem, że zrobił to tylko po to, by obserwować róż wpływający na moje policzki. Przez chwilę jego dłoń była blisko jednego z nich. Gdy myślałam, że położy dłoń na mojej twarzy, on wyraźnie dostrzegając w moich oczach panikę, zamiast tego odsunął się, prostując dotychczas zgięty nam ladą tułów.

- W takim wypadku chciałbym, abyś polecił mi najlepsze ciasto jakie tu macie... i jakiś napój - oblizując szybko swoje wargi, spojrzał na menu wypisane na ścianie. Zawieszając wzrok ponad moim barkiem, zahaczył opuszką kciuka o brodę, pocierając okalający ją zarost. - Mogłaby być to kawa. Na dobre rozpoczęcie dnia - zmrużył delikatnie oczy - chyba, że polecisz mi coś innego?

- Osobiście polecam kawę z mlekiem, łyżeczką miodu z posmakiem cynamonu oraz bitą śmietaną - wyrecytowałem wyuczoną formułkę. - Sam częściej pijam herbaty. Możliwe, że herbata jest moim małym uzależnieniem, ale kocham pić ją w przeróżnych smakach, ciągle kosztując nowych, nałogowo - widząc jego zainteresowany moim nagłym wyznaniem wyraz twarzy, postanowiłem kontynuować. - Moją ulubioną jest ta z cytryną oraz imbirem, słodzona miodem lipowym.

Louis spojrzał na mnie, kiwając głową i poprawił swoją grzywkę.

- W takim razie proszę kawę z mlekiem, ale niech będzie ono roślinne, słodzoną łyżeczką miodu, z posmakiem cynamonu oraz bitą śmietaną - powtórzył po mnie. - Do tego właśnie ta herbata, kawałek ciasta dyniowego, oraz... niech tylko spojrzę w twoje oczy - przybliżył się do mnie niebezpiecznie blisko, mrużąc powieki. Moje serce zaczęło pobijać rekordy, a wraz z tym, byłem pewien, że w pewnym momencie stanęło. - Czekoladowo-orzechowe - odsuwając się do poprzedniej odległości, uśmiechnął się chytrze, gdy ja odetchnąłem jak najdelikatniej mogłem. - Z lodami, rzecz jasna. Tylko głupcy proszą o ciastko bez dodatku lodów.

- Daj mi kilka minut, wybierz numer stolika, a ja dostarczę wszystko za moment - po zapisaniu jego zamówienia przeniosłem wzrok na odkryty tors Louisa. Bezczelnie zostawił odpięte dwa pierwsze guziki swojej koszuli. Zawiły napis ulokowany pod jego obojczykami rzucił się w moje oczy razem z paroma skręconymi włosami na klatce piersiowej. Nie spodziewałem się po nim tatuażu, bynajmniej nie w takim miejscu. Wcześniej widziałem tylko te rozrzucone po jego przedramionach.

Zacząłem zastanawiać się, na kogo Louis musiał czekać, skoro złożył zamówienie dla dwóch, a nie jednej osób.

Po wybraniu stolika tak po prostu odszedł w stronę tarasu „Honeymoon Avenue". Westchnąłem głośno, przegryzając wnętrze mojego policzka, gdy mężczyzna dodatkowo zakręcił biodrami, stawiając równe kroki przed siebie. Jego czarne, dżinsowe spodnie perfekcyjnie opinały umięśnione uda. Moje serce w tym momencie przeżywało istne palpitacje, cały czas zmieniając rytm drgania. Minęły długie minuty, zanim wszystko było gotowe. Naprawdę się postarałem, kładąc małe listki mięty na wierzch ciasta z dyni, które upiekłem dzień wcześniej, w dodatku posypanego cukrem pudrem. Obok kawałka, za pomocą szprycy wycisnąłem niewielką ilość bitej śmietany, a obok ciasta czekoladowego ułożyłem dwie gałki lodów waniliowych.

Obeszło się nawet bez pomocy Emily, mojej przyjaciółki. Mechanicznie spojrzałem w jej kierunku, sięgając po okrągłą tacę. Jej cera połyskiwała w zależności od kąta, w jakim padało na jej twarz światło. Zawsze podkreślała swoje blade policzki różem i połyskującym rozświetlaczem. Wyglądała dobrze nawet w niestarannie upiętych włosach.

- Pomóc ci? - zmarszczyłem brwi, kiedy rzuciła w moją stronę pytaniem. - No wiesz, unieść to wszystko.

- Ach, no tak - spojrzałem na swoją tacę. - Nie, dam sobie radę, dzięki.

Emily wydawała się być nieprzekonana.

- Jesteś dziś strasznie rozdrażniony, wszystko w porządku? - spytała, podchodząc do mnie.

- To po prostu zmęczenie - odparłem wymijająco, kładąc tacę na ramieniu. - I coś jeszcze, ale powiem ci później. Wracaj na zmywak.

Emily skomentowała moją nagłą zmianę postawy parsknięciem. - Tak jest, szefie - udała równie poważną, zadzierając nos do góry.

Przegryzłem dolną wargę, ruszając do stolika, przy którym Louis kończył palić swojego papierosa. Błogi uśmiech malował się na jego twarzy, a drobne zmarszczki wyprostowały się w odprężeniu. Szarmancko ułożył dłonie i w oczekiwaniu spojrzał w dal.

- Proszę, proszę, jest i mój kelner - uśmiechnął się w moją stronę. Czułem jak ciepło rozpływa się po moich policzkach, i choć wokoło nie było żywej duszy, i tak rozglądałem się po stolikach.

- Nie czujesz się tu zbyt odosobniony? - stawiałem przed nim naczynia, unikając głębszego kontaktu wzrokowego.

- Dotychczas tak było. A teraz usiądź ze mną i zjedz swoje ciasto oraz napij się herbaty.

Spojrzałem na niego, unosząc pytająco brew.

- No dalej, to nasza randka - jego wyraz twarz utwierdził mnie w tym, że mówił całkowicie poważnie. W jednej chwili wszystko zrozumiałem i poczułem się jak największy idiota, kręcąc głową na boki i bujając się na piętach, kiedy szatyn uśmiechał się do mnie cynicznie. Pomyślałem, że o tej porze dnia Emily spokojnie poradzi sobie sama za ladą. Odłożyłem tacę na stolik, a fartuszek, który odwiązałem z dołu moich pleców, zawisł na oparciu krzesła, na którym następnie usiadłem.

- Jesteś zupełnie niemożliwy - zakryłem swój śmiech dłonią. - Randka mówisz? Kto chodzi na randki o dziesiątej rano?!

- Ktoś o bardzo oryginalnych upodobaniach - zaśmiał się. - Nie bądź zrzędą, lepiej powiedz, dlaczego tak bardzo mnie zbywałeś? - sięgnął najpierw po kubek parującej kawy.

Wyglądał zupełnie jak anioł, gdy promienie słoneczne padały na jego lewy profil, łaskocząc jego policzek. Był tak blisko mnie, kompletnie na wyciągnięcie dłoni, a jednak zbyt daleko, by to zrobić. Chciałem dotknąć opuszkami palców każdego fragmentu jego twarzy, żeby dokładnie ją zbadać i zapisać w pamięci.

- Z resztą... - wzruszył ramionami - najważniejsze, że w końcu udało nam się spotkać. Poza tym, myślę, że pora na randkę nie ma znaczenia, jeśli jesteśmy na niej z odpowiednią osobą - mruknął z nutą kokieterii, która nie opuszczała jego głosu odkąd zjawił się w cukierni.

Jednak był jeden, dosyć istotny problem w tym całym zdarzeniu. Dzisiejszy dzień tygodnia. Wtorek. Poczułem nudności, gdy uświadomiłem sobie, że jeszcze dzisiejszego wieczoru, po tym błogo spędzonym czasie z Louisem, będę musiał oddać się w ręce kogoś innego i znów zostać dotkniętym w niewłaściwy sposób.

Spuściłem wzrok na ciasto czekoladowe, stojące przede mną i patrzyłem na nie myśląc nad czymś stosunkowo długo, tkwiąc w ciszy, kiedy siedziałem tak z Louisem na naszej pseudo randce. Zupełnie zdziwiłem się, rozchylając lekko moje wargi, gdy poczułem ciepłą, delikatną i aksamitną dłoń na połowie mojej twarzy. Louis muskał kciukiem mój policzek, następnie powoli przejeżdżając palcami po miejscu, gdzie zawsze pojawiały się moje dołeczki, tak często, jak tylko się uśmiechałem.

- Wszystko w porządku? Tak nagle zbladłeś...

Przechyliłem twarz bliżej jego dłoni, owiewając oddechem jej grzbiet. Louis w odpowiedzi otrzymał tylko niezrozumiany pomruk. Poczucie bliskości w tym momencie było czymś, czego łaknąłem bardziej niż wszystkiego innego. Więc, kiedy otrzymałem namiastkę tego jak realnie to czuć... poczułem jak tonę, jednocześnie paraliżuje się, ale również bardzo chcę w to brnąć.

- Zawsze chciałem dotknąć twoich policzków, kiedy się rumienisz - zachichotał spokojnie, patrząc w moje oczy, i przysięgam, że ten dźwięk był porównywalnie dźwięczny do śpiewu ptaków, który słyszałem w oddali. - Chciałem przekonać się, czy rzeczywiście są takie ciepłe jak zawsze myślałem, że mogą być.

- I jak? - zadałem to pytanie szybko, cicho i tak lekko, jakby miało unieść się ponad nami, powiewając na wietrze w stronę ostrego słońca.

- Są cieplejsze niż mniemałem to sobie wyobrażać - odpowiedział głęboko, sprawiając, że kąciki moich ust uniosły się, a ja sam poczułem się tak... wolny. Wolny pod dotykiem Louisa, uwolniony. Jakbym cały ten wcześniejszy czas zamknięty był za metalowymi kratami. Pod dotykiem Louisa poczułem się tak... wyzwolony, wyzwolony od wszystkich złych rzeczy. Pomyślałem, że mógłby dotykać mnie tak częściej, więcej, i bardziej. Właśnie dlatego, kiedy Louis odchrząknął i miał już cofać swoją rękę, ja ułożyłem moją własną dłoń na tej jego, by jego palce jeszcze chwilę gładziły moją skórę; abym miał możliwość jeszcze kilka sekund czuć wolność, którą właściwie poczułem pierwszy raz w moim życiu.
I choć z jednej strony wiedziałem, że nie jest to właściwe i nie mogę wykorzystywać w ten sposób drugiego człowieka, to uczucie było uzależniające i tylko on mógł mi je dać. Podobno zakazany owoc smakuje najlepiej, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top