ROZDZIAŁ VIII
Przestraszyłem się.Ekimu...Ale nie Ekimu?Cóż to za zło ma być?!Ekimu jest tylko jeden!Nawet cichy osobnik jak ja zareagował by agresywnie.I właśnie tak zrobiłem.Potem wyskoczyła ogromna figura.Miała ciemną peleryne,diabelne-mieszające jak zupa czerwono-czarne rogi,parzuste stopy i straszne uzbrojenie.Jego zwrost był wyższy od Onuy.Posiadał też wielką szpiczastą i zębatkowaną bardzo kosę.Popatrzył na mnie swymi krwistymi oczami i przemówił głosem pasującym do olbrzyma jak niego:
-Ja jestem Shadow Ekimu.Ten jeden prawdziwy Ekimu.Robal,który też się nazywa ekimu,lecz występuje w swym okropnym niebiesko-złotym kolorze to pasożyt,który żeruje na was Toa!Dołącz do mnie Pohatu.Ja i mój ponadczasowy przyjaciel chcemy cię,abyśmy razem służyli Makucie.-
Ciarki przeszły przez moje plecy,ale się nie dałem.Warknąłem na mrocznego klona Ekimu i rzuciłem na niego bumerangiem.Złapał go i zniszczył go.
-Hheeheheheheh!Śmiesz ty paskudna przeszkodo próbować mnie powstrzymać.Chciałem cię oszczędzić,ale wygląda na to,że tutaj twoje życie się kończy Toa!-
Wypowiedział Shadow Ekimu,po czym naładował swą kosę.Moje całe życie przeszło mi przez oczami......Aż tu nagle Tahu zablokował mieczamo-deską atak Shadow Ekimu.
-T-t-t-tahu?!-
Jęknąłem ze strachu.Tahu odpowiedział:
-Widzę mój piaszczysty kolego,że masz kłopoty.-
Tahu uśmiechnął się do mnie.Jego radość nie trwała długo,gdyż Shadow Ekimu kopnął go nogą w górę.Gdy Tahu został uniesiony to uderzył o sufit przez co spadł.Jego maska pękła przez co wywołała eksplozje.Która zraniła mnie oraz Shadow Ekimu.Nagle był dym i podróbka Ekimu znikneła.Jedynie zostałem poszkodowany ja oraz Tahu bez swojej maski.
-Tahu!-
Wykrzyknąłem i pobiegłem do niego.Zaniosłem go i siebie do szpitala.10 minut później dostaliśmy informację,że Tahu poprzez duże uszkodzenia oraz brak maski jest w śpiączce.
-To niemożliwe!On jest naszym przywódcą!Najpierw Lewa!Teraz on!Zostaliśmy ja,Pohatu,Kopaka i Onua.
Powiedziała Gali lekarzowi.
-Droga pani Gali...Przykro mi to jest słyszeć.Ale musicie se poradzić bez ich dwójki.Są poważnie uszkodzeni i potrzebują opieki-
Powiedział Lekarz do Gali.Wojowniczka wody zaczeła płakać.Onua przytulając ją próbował ją pocieszyć.Ja spojrzałem na Kopakę i przemówiłem:
-Więc jak sopelu lodu...Kto teraz dowodzi?Zgaduje,że ty-
Gdy to powiedziałem zobaczyłem zaskoczenie i strach w oczach Kopaki.Widać było stres na jego twarzy,co mnie dziwiło,bo częste miał dość zimne i nic go nie ruszało.
-W-w-w-w sensie n-n-n-o wiesz no nie wie-wi-wiem-
Jąkał się Kopaka ze strachu.Byłem niespodziewanie zaskoczony.Czy te wszystkie brutalne przeżycia wreszcie przełamały jego psychikę?Zgaduję,że tak.Po momencie ciszy Kopaka odetchnął i powiedział naszej grupie:
-Zawsze chciałem być dowódcą,ale no nie wiem.Nie spodziewałem się,że takie sprawy zajdą.Nie powinienem się kłócić z Tahu.On powinien naszą drużyną dowodzić.Nie jestem godzien poprostu...-
Oburzyłem się i podeszłem do niego:
-Czyli mi mówisz,że teraz tchórzysz?!Wielki bohater stulecia!Obrońca Ko-Okoto,a taki zimny drań i tchórz.Widzę,że jeszcze nie przełamałeś pierwsze lody co?-
Tak mu powiedziałem.Kopaka widocznie się zdenerwował i gwałtownie odepchnął mnie od niego.Zaczął krzyczeć na mnie:
-Słuchaj ty słabiaku.Chyba gorąco na tej pustyni ci zaszkodziło,aby tak się buntować?Co?Każdy popełnia błędy ty przeciętny w walce wojowniku.Straciłeś swego bumeranga w walce,a ja nie.-
Wtenczas nie wytrzymałem i uderzyłem go prosto w jego durną maskę.Nagle on kopnął mnie w brzuch i upadłem na ziemię.Onua wtargnął i przerwał naszą kłótnie.Powiedział nam wtenczas:
,,Co wy do jasnej robicie?!Kolejnego mamy dać na chorobowę?!Przestańcie,bo jak wam przywalę tym młotem,to nie ma przebacz!Ok?-
Szybko my sie obaj uciszyliśmy.Onua był dość głupi,a teraz stał się bardziej poważniejszy.Zacząłem mu dawać większy szacunek.Pamiętam,jak kazałem mu atakować na tej arenie w walce z czterorękim szkielecie z zielonymi częściami ciała,który ukradł maskę Lewy.Teraz widzę,że od kiedy walczył z tym pająkiem,którego razem nazwaliśmy anomalią,to widzę,że zachowuję coraz bardziej zimną krew.Naprawdę dużo się zmieniło u jego charakteru.Kilka godzin później poszłem do swego domu,by pójść spać.Noc była dość ciemna.Mało gwiazd na niebie i było troche głośno,bo wiatr ciągle szumiał.Nie była to zwykła noc.To była okropna noc.Ledwo co zasnąłem przy niej.Czułem jakby coś siedziało na moich plecach.Czy to wina?Czy to grzechy?Czy to moje błędy?Wszystko jedno.Moje życie się rozpadało,więc i tak mnie to nie obchodziło.Zawsze dzień może być lepszy.Natomiast czasami może być kolejną gorzką porażką,która cię dręczy przez wieki i lata...Nagle pukanie!
-Przepraszam czy to pan Pohatu-
Powiedział tak nieznajomy głos.Pomyślałem wtenczas
-Kto puka o tej porze?!-
Wstałem z mego łóżka i poszłem do drzwi i je otworzyłem.Stał tam Po-Okotan.Miał ciemnobrązową maskę i trzymał dzidę długą w prawej ręce,a w lewej świecący kryształ.Popatrzyłem na dół,bo jak każdy mieszkaniec tej wyspy,był niski.Wtenczas on powiedział:
-Musimy się ruszać!Nie ma czasu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top