ROZDZIAŁ I

Jestem Lewa.Znany wojownik który przybył na wyspę Okoto.Wraz z 5 innymi towarzyszami o niezwykłych mocach:Gali,Kopaka,Tahu,Onua i Pohatu jesteśmy drużyną Toa.Pokonaliśmy hordę czachopająków oraz armie przerażających szkieletów w mieście twórców masek.Odebrano mi raz maskę na szczęście,dzięki jedności w naszej drużynie odzyskaliśmy moją maskę.W ostatecznej walce nie wiele mogłem zdziałać szczerze.Na szczęście Ekimu,jeden z twórców masek wszystko załatwił.Pokonał Kultę,władce szkieletów na usługach Makuty,brata Ekimu.Naprawił nasze maski,abyśmy mogli nadal funkcjonować.Ufff,to było dobre co nie?Pozatym chciałbym wam opowiedzieć moją nową podróż.Moją osobistą którą ja wywołałem.Pewnego razu przemierzałem kilka mniejszych świątyń na cześć Ekimu.Były okropnie zarośnięte.Natomiast jako iż mam moce kontrolowania roślin to było dla mnie łatwe niż ciągłe ścinianie zarośli co chwilę.Odkryłem tam pewien tekst w języku Okotańskim.Tekst mówił o dawnego okresu w kulturze Okoto.Okres jest tzw.Okresem Żałobnym.Trwał od uśpienia Ekimu do naszego przybyci na tą wyspę.Władca czachopająków traktował źle niewinnych osadników,a obrońcy ledwo co mogli im pomóc w walce z okropnymi Czachopająkami.Czytałem tekst i mówił o tym jak zmieniła się kultura,opinie i nawet relacje tutejszej społeczności.Pod koniec można było zauważyć tekst.Była to pieśń żałobna stworzona na cześć Ekimu.Nie pamiętam zbytnio co w niej było,ale wiem,że podpis należał do Korgot,obrończyni ziemii.Po skończenie czytania pieśni usłyszałem głośny dźwięk,ale mówię wam naprawdę głośny dźwięk.Brzmiało głośniej niż okrzyk ptaka srebrno-dziobnego z okolic Ko-Okoto.Coś bardzo dziwnego.Ujrzałem osobę o posturze dość prostej z czterema rękami.Pomyślałem,że to jeden z tych szkieletów któy zabrał mi maskę.Jednak się myliłem.Jego głównym kolorem był pomarańczowy(z odrobiną żelaznego srebrnego koloru).Miał eleganckie,ale dość zarysowane cztery miecze,które miały dość dekoracyjne detale.Stopy z wielkimi pazurami ostrzejrzymi od surowości Kopaki.No i oczywiście miał coś innego w sobie przerażającego,maskę!Nadal śni mi się po nocach.Ten jeden dziwny róg,osadzony pasożytniczy grzyb oraz zardzewiałość maski i małe oczodoły sprawiały coś co przypominały mi rzeczy,które widziałem w moich najbardziej okropnych snach.Lekko przestraszony krzyknąłem:
-K-kim TY JESTEŚ DO LICHA?!-
Wtenczas przerażająco odpowiedział:
-Jeśli jesteś jednym z armii Makuty,to będe musiał ciebie pokroić niczym ryby,które są łowione ,a potem przyrządzane na teej wyspie przez tubylców-
Tajemnicza figura zacisneła pięści w których trzymała miecze oraz próbowała wyglądać strasznie.Natomiast ja Toa Lewa,wspaniały miłośnik przyrody i najmuskularniejszy(chociaż przyznam Onua ma większe muskuły,ale mniejsza z tym) z wszystkich Toa jacy kolwiek byli ja odpowiedziałem:
-Heh...Czyli ty też jesteś przeciwko Makucie blaszaku czyż nie?-
Nieznany mi jegomość przypatrywał mi się jakby mnie skanował.Wtenczas ochrypłym dość głosem(zgaduje,że od wieku) powiedział:
-Przetrwasz jednak.Okazuje się,że ty nie od makuty,więc ja nie mam nic do ciebie.Natomiast nadal chce wiedzieć kim ty jesteś-
Oznajmiłem mu wtenczas:
-Słuchaj kolego!Ja jestem Toa.Sądzisz,że j-j-ja czuje od ciebie strach?!Nonsens!-
Tajemnicza mi wtenczas osoba wzdechneła i przez kilka sekund mi nic nie mówiła.Zimnym wzrokiem mnie przerażała(i przyznam przeraził mnie bardzo).Powiedział mi wtenczas,tym razem bardziej agresywnym tonem jakby chciał dokładnych odpowiedzi:
-Kim ty jesteś!?-
Postanowiłem mu odpowiedzieć:
-Na turbiny Kivody!Jestem Toa!Toa dżungli-
Zrozumiałem wtenczas,że odpowiedziałem zbyt za ostro i dostałem drobnego cykora.Wtenczas on się zaśmiał.Bardzo się zaśmiał.Przyznam,że dawno takiego śmiechu nie słyszałem.Ostatniego razu kiedy słyszałem taki śmiech to był odemnie kiedy Narmoto powiedział mi o pułapce w której udało mu się złapać gdzieś około czterdzieści pająków.Było to dośc humorystyczne,bo użył kukiełek przypominających innych obrońców,aby pająki zwabić.Wtenczas mi odpowiedział sarkastycznie:
-Toa?!Szczęście,że ciebie mamy-
Kpił sobie ze mnie i to nie lubiłem.Byłem oburzony jego obrzydliwym zachowaniem.Męskim i pewnym siebie głosem warknąłem.
-A ty puszko staroci kruchośc czy czym kolwiek jesteś to co?!Ekimu z brodą,który rozdaje grzecznym osadnikom prezenty,a nie grzecznemu Makucie ruzgę co roku?!-
Wyprostował się i mi powiedział:
-Udowodnij,że jesteś prawdziwym Toa w walce ze mną!-
Szarżował na mnie z wielką prędkościa tak bardzo,że bałem się czy wyjdę cało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top