÷4÷
Godzina 22:01 Matt pov. (ciii to dalej tajemnica)
Postanowiłem zrobić sobie miły wieczór dla mnie i dla mojej duszy. Zgasiłem światło, zapaliłem świece, przygotowałem wiadro krwi, zacząłem rysować po podłodze, wiecie, same antystresowe rzeczy. Zazwyczaj jednak w takich momentach ktoś ginął, teraz bez moich mocy muszę się zadowolić brakiem przeraźliwych krzyków. Bardzo destabilizowała mnie myśl że prawdopodobnie nigdy nie dowiem się dokąd tupta nocą jeż. Mały skurwysyn. Pewnie zdradza żonę.
- Gdzie Brat? - zapytała Mabel którą dziesięć minut temu podwiesiłem do sufitu i która zupełnie nie umie udawać martwej osoby. Amatorka, pomógłbym jej ale wtedy Sosenka wyrzuci mnie z domu. Albo zabije. Czasem kompromis jest po prostu niemożliwy.
- Nie wiem, poszukam go - wyszedłem. Wróciłem. - Nie ma go nigdzie.
- Sprawdź na dachu.
- Czy to podstęp? - zapytałem chociaż niepotrzebnie bo Mabel nie jest zdolna do takich rzeczy.
- Widzę rzeczy - no więc mówiłem.
Poszedłem na dach, Sosenka faktycznie tam był, leżał i oglądał gwiazdy jak jakiś nerd. Jest nerdem. Kiedy zeskoczyłem na podest odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę.
- Tylko nie ty - jęknął. - Jeśli chociażby pomyślisz o zrzuceniu mnie z dachu to uwierz mi że cię wyprzedzę - usiadłem koło niego.
- Możesz spróbować - położyłem się. Przez chwilę było cicho. Nienawidzę kiedy jest cicho. To jak kiedy czekasz aż twoje tosty się zrobią, wiesz że prędzej czy później toster wystraszy cię na śmierć. Mam nieuzasadniony strach przed tosterami. - Wyglądamy jak para - pomyślałem na głos.
- Co?
- Wyglądasz jak ofiara - poprawiłem. Zignorował mnie. - Byłem tam.
- Gdzie? - zapytał ponieważ nie sprecyzowałem od razu żeby podtrzymać dialog, taki jestem sprytny.
- Tam - przejechałem dłonią po niebie. - Nie wiem czym ludzie się tak zachwycają. Wszystko tam wygląda tak samo, jest bardzo nudno - powiedziałem jakbym w to wierzył. A przecież nie wierzyłem. Gdybym tylko mógł wróciłbym do swojego poprzedniego życia zrobiłbym to bez wahania. Może jest jeszcze szansa. - Potrafiłem zobaczyć ciemną materię, wiesz że świat składa się z niej w 23%, jest taka malutka. Przenika przez atomy. Świat w ogóle jest pusty. Zawsze mnie zastanawiało czym jest nic ale jestem w trakcie dochodzenia - zacząłem się rozwodzić i zorientowałem się że o dziwo Dipper mnie słucha. Zamilkłem żeby sam poprosił mnie abym kontynuował. Nareszcie zaczynam mieć wszystko pod kontrolą.
- Co jest za portalem wujka? - zapytał w końcu.
- To ciekawe pytanie. Wszystko. Równoległe wszechświaty. Ale nie wyglądają tak jak ludzie myślą. "O, w tym wszechświecie jestem prezydentem Stanów Zjednoczonych, w tym świecie moja żona nie umarła, w tym Klance jest canonem", nie, to by były inne linie czasowe, ale one nie istnieją. To głupota - znowu zapadła cisza. Czemu niektórzy są tacy trudni? - Gwiazdy są dzisiaj piękne - Sosenka dziwnie się na mnie popatrzył. - Wiesz co jeszcze jest piękne?
- Co? - westchnął jakbym go nudził i przysięgam że do tego momentu planowałem powiedzieć "ja", ale ewidentnie tego się spodziewa a przecież nie jestem przewidywalny.
- Ty - uśmiechnąłem się. Odwrócił wzrok.
- Zamknij się - zarumienił się jak wtedy kiedy do niego mrugnąłem, ludzie są bardzo ciekawi.
- Jesteś czerwony - powiedziałem i tak jak podejrzewałem zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
- Bo czuję się niekomfortowo.
- Dlaczego?
- Przez ciebie? Boże czy ty musisz wszystko psuć? - wstał i otrzepał się z trocin. - Idę się myć a ty masz w tym czasie wymyślić skąd weźmiesz piżamę.
- Jasne Sosenko - dziwnie się czułem. Jakbym był zawiedziony sam sobą. Żałosne dwulicowe.
- Dlaczego moja siostra wisi na suficie - usłyszałem tylko po chwili.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top