prolog (?)
Wracałam właśnie do naszego wielkiego domu, gdy zauważyłam, że zaparkowała u nas policja. Wystraszona i zdezorientowana pobiegłam szybko pod drzwi. Otworzyła mi moja najstarsza siostra - Olivia, cała zrozpaczona, jednak gdy zobaczyła mnie, powitała swoim oceniającym, wrednym spojrzeniem. Bez słowa mnie wpuściła. Usłyszałam rozmowy w naszym głównym salonie.
Stanełam po środku dużego pomieszczenia, centralnie nad diamentowym żyrandolem. Na dwóch czerwonych, drogich kanapach siedziała moja druga starsza siostra - Dylan, oraz jakieś panie. Stali też tam policjanci. Patrzyłam się po wszystkich pokolei, nierozumiejąc.
Zauważawszy mnie, podeszła do mnie jakaś pani ubrana w białe spodnie i niebieską koszulke. Położyła dłoń na moim ramieniu, nachyliła się do mojego poziomu i z współczującym wyrazem twarzy powiedziała:
- przykro mi.
Miałam łzy w oczach od całego zamieszania, ale nie wiedziałam o co im chodzi. Zamrugałam szybko ze zdziwienia, bo najwyraźniej kobieta czekała na moją reakcje.
- nie rozumiem, o co chodzi...? - odezwałam się.
Wszyscy na mnie patrzyli, wcale nie wesoło. Maya była w rozsypce, ale nie płakała. Jak zwykle. Olivia która usiadła obok jej, wycierała się w swoje strasznie drogie fioletowe futro z łez i kataru.
- Twoja Matka zgineła. - odezwała się Pani.
Szybko swoją uwagę przeniosłam znów na moją rozmówce.
Zaczełam płakać.
- k-kiedy? Co? Jak... - zaczełam wygadywać pytania w płaczu.
Pani mnie objeła.
Nagle jakoś tak wszystko przyśpieszyło, nie rozumiałam rzeczywistości, byłam nieobecna. Czułam tylko pustke.
Straciłam swojego jedynego prawnego opiekuna.
W tle słyszałam tylko uspokajające, lecz denerwujące słowa kobiety. Zasnełam.
***
Obudziłam się w pokoju gościnnym. Biały ogromny zwykły pokój, z szafą i łóżkiem dwu osobowym, jednakże znacznie mniejszym niż w mojej sypialni. Skierowałam się do jadalni, mając nadzieje, że spotkam tam kłócących się jak zwykle członków mojej rodziny. Była tam jednak tylko Olivia.
- Cześć - przywitała mnie.
- hej - odpowiedziałam zachrypnięto.
- idź do kuchni, i zrób sobie kanapke czy coś, a potem idź spakuj swoje rzeczy. - powiedziała.
- co? A panie kucharki? Jak spakować, czemu? - oburzyłam się.
- Matka miała długi, musimy sprzedać dom i auta. Kucharki już nie będą tu pracować. Jutro wcześnie rano wyjeżdżasz, więc dziś się spakuj. - wyjaśniła.
- co? Czyli na serio... - rozkleiłam się.
- oh, już nie płacz. Przecież cię nawet mama nie kochała - dała mi cios po niżej pasa.
wyszłam do kuchni, i pozwoliłam łzą polecieć. Otworzyłam lodówkę, ale nic z tych rzeczy nie były dobre do zjedzenia na surowo, a na moje kulinarne możliwości nie było stać nawet zrobić tostów. Wziełam słoik Nutelli i łyżke.
I tak straciłam właśnie dom, więc co mi tam.
Poszłam na góre do swojej sypialni, omijając Olivie. Idąc korytarzem zauważyłam, że większość drogich obrazów już znikneło. W mojej sypialni stały dwa wielkie kartony, i jedno mniejsze. Popłakałam się jeszcze raz, i zaczełam pakować to co biore, i to co do sprzedania.
Właściwie, to gdzie ja będe?
pomyślałam, że jeśli sprzedajemy dom, to sprzątne tu trochę, więc zdjełam wielki różowy baldachim nad moim łóżkiem, ciuchy z podłogi powybierałam które chce, a które nie, i z szafy. Spakowałam się w jeden duży karton, a na sprzedaż rzeczy w mały. Podczas sprzątania popłakiwałam, ale w sumie radziłam sobie. Po około godziny zapukała do mnie Maya.
- możesz wejść - pozwoliłam.
- hej, pakujesz się już? - zagadneła.
- tak. Właściwie to, będe mieszkać z toba czy Olivią? - spytałam.
- nie z nami. Ustaliłyśmy wieczorem wszystko. Pojedziesz do ojca.
Pakowałam koc, jednak na te słowa zastygłam.
- co? Przecież... Nie mam taty - nic nie rozumiałam.
- no masz przecież. Jutro z samego ranka lecisz do niego. - zaczeła się irytować.
wraca stara Maya.
- co, gdzie?! Czemu nie spytałyście mnie? - burzyłan się.
- oh no, gdzieś tam w Chorwacji, nie wiem, nie znam go, pytaj Olivy - cmokneła.
Jej blond kitka fruwała w te i spotrotem na jej cmoki. Jej żółta koszulka idealnie podkreślała jej urode. Ujżawszy, że się jej przyglądam, zażuciła na siebie bardziej swoje bolące w oczy, zielone futro. Uświadomiłam sobie, że od wczoraj paraduje w cekinowej kiecce od kąd wracałam z imprezy.
- po za tym, musisz spakować się w ten mały karton, a reszte do dużych. I weź lepiej dobre ciuchy. - zwróciła mi uwage.
- Nie, czekaj, nie nadążam... Musze sobie wszystko ułożyć w głowie, wybacz, żegnam - machnełam ręką aby wyszła, i zaczełam się kręcić po pokoju.
Gdy wyszła usiadłam na łóżku, wziełam swój laptop i poszukałam w internecie coś o Chorwacji. Szybko jednak zrozumiałam, że nie wiedząc gdzie będe mieszkać nic nie zdziałam. Zeszłam szybko na dół szukając Olivi. Zastałam ją dalej przy stole z Mayą.
- Olivia, gdzie będe mieszkać? - spytałam w prost.
- u Ojca, w Chorwacji w... Hun? Hum? Coś takiego. - odpowiedziała bez zainteresowania.
wrócilam wiec do siebie, i wyszukałam w internecie ,,Hum Chorwacja" .
Nie miałam o tym pojęcia, jednak wyszukałam, że to najmniejsze miasto na świecie.
- CO?! - wrzasnełam.
Byłam strasznie zła na swoje siostry za to, że nie wzieły mnie pod opieke, tylko wysyłają mnie w jakieś zadupie. Jak ja tam sie porozumiem?! Po Chorwecku mam gadać?? To bez ludne miasto??
Wkurzona zaczełam się pakować do małego pudła. Wziełam swoje różowe i niebieskie futro (takie jak sióstr), bielizne, t-shirt , strój kąpielowy, trzy letnie spódnice, jedną miniówkę (na wszelki), skórzaną kórtkę, trzy pary spodni, dwa topy, dwie bluzy i trzy sukienki. Z poza ciuchów spakowałam też białą kokarde do włosów, ogromny naszyjnik z diamentami, różne kolczyki, złote bransolety, kapelusz, okulary przeciw słoneczne, i inne pierdoły do makijażu. Wcisnełam wszystko do małego kartonu i zamknełam szczelnie. Przygotowałam sobie na podróż różowy komplet dresowy i klamre do włosów.
Z salonu słyszałam już śmiechy tych czarownic, więc ich nastrój wrócił. Chciałam w takim razie jak najszybciej opuścić je.
Może nie będzie tak źle...?
.
.
.
.
.
.
898 słów
06.01.2025 rok
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top