Nieznajomy z parasolem
kap kap kap
Stała sama przed zamkniętą szkołą. Koło nogi postawiła walizkę, przez ramię przewiesiła torbę.
Czuła krople deszczu uderzające o czubek jej głowy i spływające po karku za kołnierz. Wzrok skierowała na czubki butów.
kap kap kap
Jej ciałem wstrząsnął szloch i nie możliwością było odróżnić łez od kropli deszczu.
kap kap kap
Znowu zapomnieli. Albo mieli coś ważnego do załatwienia. Ważniejszego od własnej córki.
kap kap kap
I jeszcze ten deszcz.
I zaczynało robić się ciemno.
kap tap tap
Deszcz przestał na nią padać. Wyczuła czyjąś obecność. Kątem oka zobaczyła przedramie i dłoń w czarnej rękawiczce trzymającą parasol.
tap tap tap
Nieznajomy uśmiechnął się. Chwycił jej dłoń i zacisnął jej palce na rączce parasolki.
- Nie płacz. Nie warto - stwierdził i odszedł. Zostawiając zdezorientowaną dziewczynę.
tap tap tap
Uśmiechnięta szła przez miasto, ciągnąc za sobą walizkę.
Była szczęśliwa.
Ktoś się o nią zatroszczył.
tap tap tap
Zielone. Weszła na pasy. Usłyszała pisk opon.
kap kap kap
Gwałtowne uderzene sprawiło, że upadła, ale nie puściła parasola.
Dzięki niemu mogła się uśmiechnąć.
Straciła przytomność z uśmiechem.
Deszcz dalej padał.
Nikt nie zwracał uwagi na zmoknętego, ale uśmiechniętego mężczyznę, idącego przez miasto w sobie wiadomym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top