6. Lot po marzenia.

MELODY

  Dłubię widelcem w makaronie, pragnąć, aby to jedzenie zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki, bez konsumowania go. Nie czuję się już głodna, choć prawie niczego nie zjadłam. Przełykam gule w gardle, starając się powstrzymać nudności. Biorę głęboki wdech i patrzę się w bok, byle nie na talerz. Nie wiem czemu. Może liczę na to, że jeśli odgonię ten widok, zrobię sobie przerwę, to nabiorę chęci na chwycenie sztućca. Skupiam się na rozmowie moich rodziców, na grającym telewizorze, szumie gotującej wody. Wyobrażam sobie, że to co jest na moim talerzu znika. Przesuwam wzrokiem po zawartości na sama myśl, że tego jest tak dużo chcę mi się płakać. Jestem zła. Na siebie, bo moja mama bardzo dobrze gotuje. Jak i piecze. Nie mogę nic poradzić na to, że dzisiaj mam ściśnięty żołądek, kiedy wczoraj jadłam sporo.

Ten stan utrzymuję się już dwa lata. Liceum to nie jest bajka–nie wierz innym, gdy tak mówią.

Tutaj jawnie cię odtrącają, chwilę wcześniej zapewniając o koleżeństwie. Kroczysz korytarzami czując na sobie spojrzenia. Kiedy się odwracasz witają cię sztuczne uśmiechy. Pedagodzy, których zadaniem jest wspierać uczniów– wystawiają ich na środek przed tablicą, a potem bombardują sześcioma jedynkami na dzień dobry i trzaskiem podręcznika przed twoją twarzą tylko dlatego, bo nie nauczyłeś się A potem wracasz do domu totalnie przybita i zestresowana na myśl o jutrze. Bo jutro też masz angielski. Przed twoimi oczami pojawiają się mroczki, dłonie się pocą, w gardle zasycha, przełykasz gulę w gardle i masz ochotę nie iść do szkoły. Kolejny raz.

Przełykam ciężko, gdy nagle słyszę dźwięk przychodzących wiadomości. Zerkam na telefon.

Od:Archer

Gotowa?

Marszczę brwi.

Na co?

Od: Archer

Na imprezę u Trevora.

Lekko się uśmiecham.

Ostatnie spotkanie z nim było naprawdę udane. Archer o tym wiedział. Ale i tak rozczulam się na samą myśl o tym, że pomimo przykrych sytuacji dziejących się u niego on pamięta o czymś tak wydałoby się mało ważnym. A jednak przyjaciel doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że bez niego nigdzie się nie ruszę.

O wilku mowa.

Krzesło zostaje odsunięte. Szatyn patrzy się ciepło na mnie, nie dowierzam w to co dla mnie zrobił. Kładzie pendrive jako dowód na stole. Wpatruje się w niego zupełnie jakby był to ładunek wybuchowy.

– Masz tu cały klucz do testów jak i same testy. Wszystko jest zgodne z nową formułą. Wykuj odpowiedzi na pamięć, bo może pozmieniać kolejność. Nie patrz tak na mnie. To mój dysk, zgrałem pliki na niego, a następnie odłożyłem wszystko na swoje miejsce. Nikt się nie skapnie.

– Archer.. włamałeś się do pokoju nauczycielskiego?

– Przechodziłem tamtędy...drzwi były uchylone i poszło.

– Archer jeśli ktoś cię widział, możesz mieć przez to kłopoty.

On chyba nie zdaje sobie powagi tej sytuacji.

–Melody, chłopaki stali na czatach. Akurat była długa przerwa. Działałem ostrożnie. Najważniejsze jest to, że już nie musisz się bać tego palanta i tego co wymyśli. Jesteś przygotowana.

Łzy wzruszenia zasłaniają mi widok.

– No już, już nie płacz tylko się ciesz. Teraz możesz bez strachu chodzić na jego lekcje. Masz potężną amunicję.

Mój przyjaciel to moja ulubiona osoba na świecie.

– Jesteś pewien, że czujesz się na siłach, aby iść dzisiaj ze mną do Trevora?

***

Archer uśmiecha się do mnie w odpowiedzi, wyszczerzając się.

– Stoimy przed jego drzwiami, a ty zadajesz mi właśnie teraz to pytanie?

Potrząsam głową i przegryzam wargę z zażenowania.

Fakt.

Szatyn puka energicznie, a po sekundzie dostajemy się do środka. Wita się ze swoimi kumplami, którzy reagują z entuzjazmem na jego widok, na chwilę zostawia mnie sama, ale wcześniej pyta, czy to jest okej. „No jasne, przecież mi nie znikasz na wieki", odpowiadam mu, na co on reaguje wymuszonym jakby uśmiechem. Na chwilę w jego oczach pojawia się smutek, ale zostaje on przegoniony zanim zdążę dopytać, co jest grane.

Trevor podchodzi do mnie wolnym krokiem i opiera się o kuchenny blat.

Ociera się o mnie ramieniem i pochyla się bardziej, przymykam oczy i zaciskam swoje palce na twardości mahoniowego blatu. Przez chwilę nic się nie dzieje. Słyszę jakiś szelest. A potem stuk i syk.

– Wszystko okej?

Patrzę jak wlewa piwo do szklanek, jedna z nich podaje mi, ale chwilę się waha.

– Na pewno masz siedemnaście lat?

– Tak.

– Nie chcę być posądzony o upijanie i wykorzystywanie nieletniej.

– A zamierzasz to zrobić?

Przechyla głowę i patrzy na mnie tymi tęczówkami w odcieniu zieleni.

– A pozwoliłabyś mi? –pyta.

Przełykam z trudem.

– Nie... –odpowiadam i hardo zadzieram brodę. – Nie jestem tym typem kobiet.

– A jakim jesteś?

– Nie napiszę ci pierwsza smsa, nie zadzwonię, ale mogę podać numer telefonu. Jednak to do ciebie należy inicjatywa. Nie będę zabiegać o czyjąś uwagę...

– Nie... musisz tego robić. Przyciągasz zdecydowanie do siebie. – W wzroku jest coś innego.

– Działam jak magnez? To dlatego nie możesz się ode mnie odsunąć?

Śmieje się i wskazuje na rzędy butelek stojące za nami. No tak.

Idiotka ze mnie.

Pomóc ci z rozstawieniem przekąsek?

– Możesz. Moi znajomi za niedługo z powinni tu być. – Zerka na zegarek zawieszony nad kuchennym regałem.

Kolejni znajomi? Ilu ich będzie? – pytam zaskoczona.

– Mniej niż ostatnio.

– Okej. To, gdzie to zanieść? –pytam trzymając kilka butelek w dłoniach.

– Na zewnątrz. Postaw na stole obok basenu.

On ma basen, a ja nie wzięłam ze sobą stroju kąpielowego. Ale przecież i tak nie zamierzam pływać, więc to bez znaczenia.

Ze zdumieniem obserwuję nowych ludzi przekraczających trawnik. Jeśli to jest" mniej niż ostatnio", to ja żyję chyba na innej planecie. Biorę pierwszego łyka rozcieńczonego piwa z sokiem malinowym, które mi zrobił Chris. Rozkoszuję się tym chłodnym płynem, który spływa po moim podniebieniu. Przeskakuję wzrokiem od grupki utworzonej przy basenie. Przyglądam się Trevorowi, rozmawia z jakaś blond lalą, która jest w basenie. Co raz wybucha śmiechem, jego usta szepczą jakiś komplement, bo na jej policzkach pojawia się rumieniec. Oblizuję usta czując na sobie czyjś wzrok. Nie znam chłopaka, który teraz podchodzi. Wysoki brunet wyciąga rękę w moją stronę.

– Jestem Levis.

Chwytam jego dłoń, ale on przyciąga mnie do siebie w uścisku.

– Przyjaciele Ceeda to także moi przyjaciele –odpowiada.

– Miło mi również. Jestem Melody – mówię i unoszę brew. –Levis? Jak ten kierowca formuły I?

– Tak. Moi rodzice byli zagorzałymi fanami wyścigów.

– A ty? – pytam go ciekawa i odsuwam się robiąc przejście chłopakom niosącym dwa duże głośniki i konsolę Dj- Ja.

– A ja stałem się fanem tęczówek w kolorze ciemnej czekolady.

– Tylko mi nie mów, że zatonąłbyś w nich.

– Może i mógłbym. To się okaże. Chcesz dolewkę?

Zerkam na prawie opróżnioną szklankę i kiwam głową.

– Poczekaj, a ja zaraz ci przyniosę.

– Idę z tobą, bo zgłodniałam. – przyznaję.

Nie komentuje tego w żaden sposób, za co punkt dla niego.

Stół jest zastawiony różnymi przekąskami, zaczynając od chipsów, paluszków, nugatów, alkoholu, drinków i czegoś zielonego o półpłynnej konsystencji w owalnym wazonie. Na dnie coś pływa i nawet nie chcę się zastanawiać co. Nie wygląda to zachęcająco, ale ku mojemu zdumieniu ludzie podchodzą i za pomocą łyżki nalewają sobie tego do plastikowych kubków.

– To wygląda jak siuśki dinozaura– mówię na głos, nowo poznany wybucha śmiechem.

– To koktajl. Chcesz spróbować?

– Podziękuję.

Przejmuje od niego szklankę z trunkiem i pociągam łyk. Słodko gorzkie połączenie spływa mi w dół gardła. Levis wyciąga szkło w moją stronę.

–Za spotkanie.

–Za spotkanie –odpowiadam.

Stukamy się szklankami. Pozwalam sobie na dłuższe zerknięcie na chłopaka. Brunet, włosy krótko przycięte, ciemna karnacja i ten lekki zarost na brodzie. Jest starszy ode mnie, ale nie przeszkadza mi to. Właściwie to nigdy nie robiło mi różnicy w relacjach. Oby wykazywał szczere zainteresowanie moja osobą. Przebywał ze mną, bo tego chce, a nie dla jakiejś korzyści.

 Wyciągam szyję niczym żyrafa. Przydałyby mi się szczudła. Niespecjalnie podoba mi się to, że nie znam tutaj nikogo. Całe szczęście, że zjawił się Levis, bo nie miałabym z kim zagadać. Archer znikł razem ze swoimi kumplami, lecz zanim to zrobił rzekł:

– Możesz próbować czegoś nowego. Otwórz się na nowe znajomości.

– Nie lubię ludzi. Wolę psy.

– Choć schlebia mi, że jestem twoim nieodłącznym towarzyszem, zawrzyj nowe kontakty. Możesz to zrobić. Beze mnie.

Próbowałam go zatrzymać, ale uniósł tylko kciuk w górę, szepcząc; poradzisz sobie.

Och, Archerze tylko wtedy, kiedy mam ciebie obok czuję się odważniejsza.

– Zatańczymy?

– Chętnie. –Ujmuję dłoń Trevora i idę przed siebie pełna pozytywnej energii z głową uniesioną w górze. Nie ważne jak byś się czuł w danym momencie, zawsze chodź wyprostowany. To sprawia, że wydajesz się wtedy atrakcyjna bądź atrakcyjny. Ludzie lgną do takich osób. A i ty też czujesz się lepiej, sprawiając wrażenie silnej osoby. To działa. Naprawdę. Przedzieramy się przez tłumy, a on nie puszcza mojej dłoni. To miłe. Chwyta mnie w pasie i przyciąga do siebie. Czuję zapach jego perfum. Cytryna i chlor. No tak. Stoimy przy basenie. To wiele tłumaczy.

– Jesteś kompletnie inna Melody. – Jego spojrzenie jest intensywne. Patrzę na niego uważnie.

– To znaczy jaka?

– Wyróżniająca się z tłumu. Zerkam na swoje ubranie, a potem powracam wzrokiem do ciemnych tęczówek. – Nie mam na sobie topu odsłaniającego pół brzucha, ani krótkiej miniówki tak jak dziewczyny, które mijamy. Ale ubrałam się świadomie. W ten sposób jestem nie do odgadnięcia. Więcej zakrywam.

– Podoba mi się twój tok myślenia. Poza tym tak się składa, że zawsze uwielbiałem wyprawy, zwiedzanie nieznanych miejsc, odkrywanie tajemnic. Szła za tym adrenalina.

– A co to ma wspólnego ze mną?

– Wydajesz mi się niezbadanym lądem.

Próbuję ukryć zaskoczenie, jakie wywołują we mnie słowa Levisa i wcale nie muszę tego robić. DJ puszcza piosenkę w stylu latynoskim. To jakiś remix, nie rozpoznaje jej. Archer pewnie by to wiedział. Ma fioła na punkcie muzyki.  Od zawsze miał dobry słuch muzyczny. 

 Postanawiam oddać się muzyce i pozwolić sobie na totalną swobodę. Teraz wcale nie czuję się skrępowana. Jestem pewna siebie i swoich kroków. Prowadzę swojego partnera, wyczuwając, że niekoniecznie z tańcem mu po drodze. Ale mimo to radzi sobie nieźle. Stykamy się klatkami piersiowymi, ocieramy się o siebie. Jego ręce co raz zjeżdżają poniżej moich bioder, dlatego przesuwam je w górę i żartobliwie grożę mu palcem. Nic z tego koleś. Tylko taniec. Nic więcej. Nie jest jednak nachalny. Uśmiecha się uroczo przez cały czas, aż się dziwię ze jeszcze nie zabolała go szczęka.

– Nie myśl, że go odkryjesz. – Nawiązuje do jego wcześniejszych słów. Patrzy się prosto przed siebie. Zaciska szczękę, lewa brew drga mu nerwowo. Po uroczym chłopaku nie ma śladu. Piosenka się kończy, ludzie protestują, gdy DJ opuszcza stanowisko. Pewnie zrobił sobie przerwę.

–Odbijany – słyszę za sobą głos Trevora.

– Myślisz, że przyjdziesz sobie ot, tak i podbierzesz mi partnerkę? –Levis nie wydaje się specjalnie zadowolony, ale w jego tonacji nie wyczuwam złości. Jednak postawa jego ciała jest spięta. Może po prostu mu się dobrze ze mną tańczyło i nie chce tego przerywać? To wydaje się oczywiste, bo potrafię przekonać do tańca nawet nieodłącznych podpieraczy ścian. Na imprezach rodzinnych często wyciągałam kuzyna. Posyła mu cwany uśmiech.

–Niech zadecyduje sama.

–Wybacz, ale musisz poczekać na swoją kolej. Nic nie obiecuję, bo tańczy mi się bardzo dobrze. Chcę wywołać jakąś reakcje swoimi słowami, ale jednocześnie dać mu do zrozumienia, że nie będę na niego czekać jak te wszystkie, które ustawiają się rzędami po jego uwagę. Ja nie będę o nią zabiegać. Zostałam wychowana tak, że to mężczyzna powinien walczyć o kobietę, a nie odwrotnie. Ceed kiwa głową do mnie i odchodzi kawałek. Myślałam, że dał sobie spokój, ale nie teraz patrzy na nas z drugiego końca basenu. Daję się porwać kolejnemu skocznego kawałkowi. Ale czując na sobie wypalające spojrzenie Trevora ściskam nadgarstek Levisa.

–Myślisz, że dałaś mu wystarczającą nauczkę?

–Ja.... Skąd ty? – pytam. –Znamy się dwie godziny i...cztery sekundy, ale wiem, że nie powinnaś pozwalać nikomu, aby cię olewał, w momencie kiedy miał stać przy twoim boku. Trevor jest moim najlepszym przyjacielem, ale nie pochwalam jego zachowań..

– Dziękuję, że to zauważyłeś. I za to, że uszanowałeś moje granice.

– Chodzi ci o wyraźne podkreślenie „łapy precz z twojego tyłka? Przepraszam za to, moje odruchy nie do końca są przemyślane po alkoholu. No i chyba żaden facet nie umiałby się przy tobie powstrzymać. 

Śmieję się, aby ukryć zawstydzenie.

– To miłe co mówisz.

–I prawdziwe – puszcza do mnie oczko i wypuszcza mnie z objęć, a Creed od razu chwyta mnie za dłoń.

– Promieniejesz–stwierdza.

Nachylam się do jego ucha, stając lekko na palcach.

– Wiesz dlaczego? To taniec ma na mnie takie działanie. 

 Unosi brwi do góry.

 – Czyżbyś spodziewał się innej odpowiedzi?

– Nie muszę się jej spodziewać, kiedy widzę prawdę w twoich oczach. To mi wystarczy. Przybieram zadziorną postawę.

–Ah, tak? Więc powiedz, co widzisz.

– Podobam ci się.

– Kolor Fioletowy. Masz ładną bandankę – dotykam przegubu jego nadgarstka, na której jest zawiązany materiał. –Ona mi się podoba.

– Nieźle wybrnęłaś z tego. Uśmiecham się tajemniczo i daje się ponieść muzyce. Falogenne światła odbijają się od mojej sukienki, zatrzymując się na twarzy. Cała jestem w nich. Żyje muzyką, bo jest powiązana z tańcem. Ruchy są mną. Ja jestem nimi. Taniec jest moim życiem. A parkiet siłą napędową. Kiedy tańczę, nie zwracam uwagi na innych, bo skupiam się na rytmie. Brunet okręca mnie, a ja odchylam się do tyłu, dotykając swoimi kosmykami podłogi. Pewnie podnoszę się do góry, jego lekką pomocą.

– Plotki były prawdziwe.

Patrzę się na niego.

– O tym, że nieźle wywijasz na parkiecie. – Jego spojrzenie jest inne od tych wcześniejszych mi rzucanych. Opieram się na jego klatce piersiowej, wyczuwając szybkie bicie jego serca.

–Ludzie o mnie mówili?

–Nie do końca, po prostu spytałem się o ciebie. –Delikatnie ogarnia mi kosmyk włosów za ucho.

– O mnie?

Śmieje się.

– Aż tak wątpiłaś w siebie? –Kącik ust mu opada, gdy nie odwzajemniam jego gestu.

Nieruchomieję, bo nie wiem, do czego zmierza ta rozmowa. Pochyla się, a jego usta o mało nie stykają się z moimi.

– Bałaś się kontaktu ze mną, bo obawiałaś się, że ci odmówię przez to co o tobie mówią, tak? Milczę. – Jesteś niedostępna, trudno osiągalna, tajemnicza, zdystansowana, chłodna, cyniczna i inna. Patrzę się w jego tęczówki, ale myślami jestem dalej. 

Teraz pewnie mnie zostawi. Pomyśli sobie, że ludzie mieli rację. Wycofuję się i umykam mu, zanim mnie wyprzedzi. Słyszę, że ktoś mnie woła. A potem bierze za rękę.

–Co? – warczę wkurzona.

– Nie dokończyłem.

–Nie musisz. – odpieram ostro i mierzę go chłodnym wzrokiem. Rozumiem. To zawsze się tak kończy. Ceed przeczesuję ręką włosy.

– Wolę wyrobić sobie własne zdanie. Nie słucham plotek. Melody, chcę cię poznać. Pozwolisz mi? – Spojrzenie ma oczekujące.

– Myślę, że chyba tak.–odpowiadam nieśmiało.

– Jeszcze raz.

–Skok na bombę! Podniesione krzyki rozbrzmiewają za nami i wtór radosnego śmiechu. Mimo że to impreza dla studentów właśnie przed chwilą widzę jakiegoś chłopaka, który wskakuje do basenu z różowym flamingiem. Zaraz zbiera się wokół niego wianuszek dziewczyn. Mrużę oczy, bo przecież ja go doskonale znam.

   –Archer!

   – Wybaczcie, ale moja dama w opałach mnie potrzebuje–zwraca się do nich, a dziewczyny łypią na mnie wzrokiem. Jedne są rozczarowane, drugie zwyczajnie zaciekawione. Szatyn odwraca się na dźwięk mojego głosu. Podpływa do krawędzi basenu. Zatrzymuje się tuż przy mnie. Opiera łokcie o beton.

Odsuwam się o parę milimetrów, żeby nie dosięgła mnie woda, choć nie wiem, ile jeszcze czasu uda mi się być całkowicie suchą, skoro impreza głównie odbywa się przy basenie. Ludzie albo z niego wychodzą, tylko po to by się czegoś napić i zaraz wskakują do wody. Nie jest to mądre z ich strony znajdować się w wodzie po spożyciu alkoholu, ale gdybym im to powiedziała pewnie by mnie wyśmiali.

–Jak się bawisz?

Uśmiecham się szeroko i biorę się pod boki.

–Wyśmienicie. Impreza nad basenem i ja to cudowne połączenie. I ten zapach chloru, który mnie otacza... Rzuca mi podejrzliwe spojrzenie.
– Jak się bawisz z Trevorem?

– Naprawdę dobrze, ale tego mu nie mówię. Nie chcę, żeby jego ego urosło jak góra Kilimandżaro i przestał się starać.

–Jeśli mu zależy nigdy nie przestanie się starać. A jeśli by odpuścił... Poślij go na palmę czy wyślij w kosmos. Ewentualnie zostaw go mi na wycieraczce. Rozprawię się z nim. Zapoznam go z kijem hokejowym, pokażę mu gwiazdy na lodzie. Wydobywam z siebie chichot.

–Przestań, być taki brutalny.

–Lepiej niech się pilnuje.

Oznajmia Archer i odpycha się od krawędzi, brnąc dalej przez wodę.

–Hej, hej, dziewczyny spokojnie starczy mnie dla każdej. Znajdę dla was czas. Ej, ty, łapy, precz od mojego flaminga. Tak, ty. Do Ciebie mówię. Rozbawiona przyglądam się temu jak Archer zrzuca jakiegoś blondyna z nadmuchanego flaminga. Tamten jednak wynurza się rozbawiony.

  –Wybacz, że tyle mi to zajęło, ale musiałem zaprowadzić kumpla do łazienki, zanim by puścił pawia na dywan w salonie. Słyszę za sobą głos Ceeda. Zauważam, że trzyma butelkę, która była do połowy opróżniona. – Ale? – podsuwam mu całkowitą wypowiedź. Napina mięśnie szczęki i pociera palcem brodę. –Ale.... Już było za późno. W połowie szklanej ławy, a kredensu wypuścił całą zawartość żołądka. Kurwa, nawet nie można było odróżnić niczego. Mieszania alkoholu mu się zachciało. Musiałem to ogarnąć, ale na trzeźwo nie dało rady.

  –Pomóc ci? – pytam uprzejmie.

–Już się z tym uporałem. Zużyłem chyba pół środka czyszczącego dywany.

  –Jesteś dobrym przyjacielem.  –Zaniosłem tego śmierdziela do gościnnego pokoju, postawiłem przy nim miskę upewniając się, że jeśli ponownie się zrzyga, to się nie udławi.

  – To trochę psuje mi wizję ciebie.

–Jaką?

–Nie jesteś niegrzecznym chłopcem.

–Ta strona mnie uaktywnia się po zmroku. –Spojrzenie jego tęczówek, które w ciemności lśnią niczym szafir jest tak przeszywające i gorące, że aż brak mi tchu. Co ty że mną wyprawiasz, Ceed do jasnej anielki?

Wyluzuj, dziewczyno. Pamiętaj nie angażuj siebie ani tym bardziej swojego serca. Zrób to dopiero wtedy kiedy będziesz pewna jego uczuć do ciebie. Łatwo powiedzieć trudniej zrobić.

  Trevor pochyla się delikatnie ujmując moją twarz w swoje dłonie.

–Co robisz?

–Udowadniam ci, że nadal jestem niegrzecznym chłopcem.

–Dobra, możesz to zrobić, ale jeśli po tej prezentacji nie padnę z wrażenia składam reklamację.

Patrzę się odważnie na niego. Na jego twarzy gości łobuzerski uśmieszek. Ktoś akurat w tym momencie urządza sobie zabawę w berka. Blondynka wpada na mnie z dużym impetem biegnąc tyłem, a ja z głośnym pluskiem ląduje w przejrzyście, niebieskiej wodzie. Ktoś wskakuje za mną. Czuję ręce, które mnie obejmują w pasie, silne ciało ciągnie w górę. Kaszląc wynurzamy się, otwieram powoli oczy. I okazuje się, że moim wybawicielem jest kapitan futbolu.

–W porządku? – Przecieram oczy i odgarniam mokre włosy do tyłu. Wzdycham i kiwam głową. – Jasne, jak tylko może być tuż po tym, gdy zostało się znienacka wrzuconym do wody.

–Oj, ale chyba z cukru nie jesteś. Doskonale rozpoznaję ten ton głosu. Larysa, patrzy na mnie z udawaną troską. Jej długie neonowe paznokcie stukają o fakturę kubka. – Tipsy łatwo zahaczają o przeszkodę. Mi woda nie jest straszna. Grymas przecina jej nieskazitelną twarz. Macham ręką do towarzysza jakby ten incydent nic nie znaczył. – Mamy czas. Noc jest jeszcze młoda i możemy szaleć. Widzę błysk w jego oczach.

–Dokładnie tak– mruczy i przystawia sobie kubek do ust. Skąd go wytrzasnął? Orientuję się, że pewnie miał go postawionego bliżej samych krawędzi basenu. Bierze sport łyk. Językiem oblizuje usta i patrzy się w moje oczy, by następnie zjechać niżej, wprost na moje usta.

A potem kiwa na mnie palcem. Marszczę brwi.

–Melody, czemu się odsuwasz? Boisz się mnie?

–A powinnam? – pytam z nutką niepewności.

–Sama sprawdź. Na sam początek napij się, a potem chodź do mnie.

–Wiesz.... Dystanse są w modzie –mówię, ale ulegam, gdy pokazuje na siebie palcem. Jest coś seksownego w sposobie jaki mnie do siebie przywołuje. Jest tak pewny siebie, chorobcia . Upijam łyka z jego kubka. A potem kolejnego i kolejnego. –Mhm, dobre.

–Zawsze sprawiam dobrze.

  Okej, chyba się przesłyszałam. A może jednak nie?

–Jestem jednak wybredna–mówię patrząc się na niego z góry, choć prawda jest taka, że przewyższa mnie wzrostem.

–A ja lubię trudne podboje.

   Ledwo się znaliśmy, nie wiedzieliśmy o sobie praktycznie niczego oprócz tego co szumieli o nas inni. Ja byłam tancerką, on futbolistą. Dwa przeciwne kierunki. Choć łączyła nas aktywność fizyczna.

  Kilka plastikowych kubków później czułam się rozluźniona na tyle, że czułam się swobodniej ze znajomymi Trevora. Rozpoczęliśmy mecz piłki wodnej, który zaproponował gospodarz imprezy. Podzieliliśmy się na dwie drużyny siedmioosobowe.

–Zawodnicy mogą dotykać piłki tylko jedną ręką. Przewinienia główne – podwójny sygnał gwizdka zatrzymuje grę – grzmi kapitan. Słucham zasad gry, żeby nie wyjść na totalnie nieogarniętą. Choć wątpię, by ktokolwiek to zauważył. Wszyscy są już nieźle podpici. Nawet ja nie mogę powiedzieć, że czuję się całkiem trzeźwa, jestem w ubraniach w wodzie, a nie przeszkadza mi to. Gra się rozpoczyna. Muszę przyznać, że po raz pierwszy uczestniczę w takim meczu. Różni się od tego rozgrywającego się na boisku nie tylko miejscem, ale i ogólnie przyjętymi regułami. Chłopaki z przeciwnej drużyny próbują trafić w bramkę. Nawet nie zwróciłam na to uwagi, że w przeciwległych kątach basenu znajdują się słupki, do których przymocowana jest biała siatka. Ale czego spodziewać się po futboliście? Jestem przekonana, że gdybym zwiedziła mieszkanie, znalazłabym w jego pokoju więcej atrybutów piłkarskich. Przechodząc już przez korytarz, widziałam, jak ścianę zajmują dyplomy z jego osiągnięciami. Na lodówce zdjęcie z jego drużyną. Tuż po wygranym meczu brunet trzymał w ręku złoty puchar. A uśmiech miał od ucha do ucha.

   –Melody, patrz masz puste pole bramkarza. Rzuć tą piłkę. Piłkę? O czym... Widząc jego spojrzenie uświadomiłam sobie, że coś trzymam w ręce. Faktycznie była to piłka. Nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym ją przejęłam. Wyrzuciłam ją na sam środek, prosto do bramki. Stoję w miejscu nie mogąc w to uwierzyć. Uśmiech pojawia się na mojej twarzy, gdy nasza drużyna krzyczy: Zwycięstwo! Ktoś unosi mnie do góry. Piszczę zaskoczona, ale kiedy dociera do mnie znajomy zapach perfum rozluźniam się.

   –Wiedziałem, że to wygramy. Fanfary dla Melody Bannery! – rozlega się gwizd i dźwięk klaksonu samochodowego? Koleś w kąpielówkach z różową panterą trzyma w dłoni telefon. To z niego dobiega ten dźwięk.

–Nie mogłem znaleźć gwizdka. – Tłumaczy się, gdy wszyscy na niego patrzymy. Trevor zakręca palce wokół plastikowej zawieszki na jego szyi. 

– Matole, przez cały czas miałeś go przy sobie. 

–Sklerozy nie dowidzę –bąka tamten.

   Ktoś z grupki proponuje zabawę w „Ssij dmuchaj" polegającą na tym, że tym, że jedna osoba z kółka trzyma w ustach papierek, a druga musi go wyssać, jeśli kartka spadnie dochodzi do pocałunku. Po mojej prawej siedzi Trevor, po lewej Archer. Trwa przekazywanie sobie karteczki. Nadchodzi moja kolej. Przekazujemy sobie papier z przyjacielem i oboje uważamy do czasu tej jednej sekundy, gdy nasze wargi pocierają się o siebie wzajemnie. Kartka opada w dół, a my patrzymy się na siebie. W moich oczach odbija się lęk.

– Cholera... przepraszam. To mój błąd –wypala szatyn.

– Archer, nie przejmuj się tak. – dobiega mnie głos Mikayli. – To tylko gra. Poza tym bądźmy szczerzy, kto by chciał z własnej woli się do niej zbliżyć? To dzikuska.

To nie boli.

Melody dasz radę.

Nie ujrzą twoich łez.

– Mikaylo, jak tam twoje zdrowie? –pytam z udawaną troską moją rywalkę taneczną. –Na twoim miejscu sprawdzałabym dokładniej swoich partnerów, bo nigdy nie wiadomo... Chodź, nie czekaj, mi też trudno byłoby się połapać w nich. Pewnie po dziesiątym straciłaś już rachubę, co?

Dochodzi mnie buczenie męskiego towarzystwa. Dziewczyny się śmieją. Ale szatynka ciska we mnie gromy.

– Doigrałaś się ty, su...– Wykonuje ruch w moją stronę, ale Archer staje przede mną.

– Nie próbuj robić tego więcej.Nawet o tym nie myśl. – Jego palce zaciskają się na jej nadgarstku. Złość niemal wylewa się z jego żył.

Mikayla jednak się uśmiecha.

– Kochanie, nie denerwuj się tak.

– Nie nazywaj mnie tak. – warczy chłopak

Odchodzę od tego towarzystwa. 

Archer nawołuje mnie, ale zaczynam biec.

Biegnę i biegnę.

Ale dogania mnie kiedy stawiam stopę na swojej posesji.

– Mel...

– Nie potrzebowałam obrońcy.
Atak.

Najlepszy jest atak.

– Skąd wiesz, czego chciałam? Może właściwie byłeś w błędzie?

Wydaje się zmieszany, ale po chwili przybiera zagniewaną minę.

– Nie pozwolę nikomu cię obrażać.  Dobrze, że nie podjąłem ostatecznej decyzji co do kontraktu, bo kiedy widzę, co tu się wyprawia to...

Urywa i klnie pod nosem zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo.

– Jaki kontrakt? –pytam powoli.

Przeciera twarz rękami i wypuszcza oddech.

– Nieważne. I tak nie zgodziłem się.

– Na co nie zgodziłeś się?

–Melody... to naprawdę nie jest...

– Powiedz.

– Chcą mnie. Wytwórnia muzyczna mnie chce.

– Och, Archer tak się cieszę. – Podbiegam do niego, by go przytulić. Przecież zawsze o tym marzył. Ale dlaczego nie widzę u niego radości? – To cudownie. Wreszcie ci się udało. Czekałeś na to tak długo. Dlaczego się nie cieszysz? – Odchylam się, by spojrzeć na jego twarz. Przystojne rysy są ściągnięte w grymasie. Niepokój miesza się z niepewnością w jego tęczówkach.

– Melody... .oni nie mają oddziału w Kanadzie.

Oh...

– Przecież tego właśnie chciałeś.

–Będziemy od siebie oddaleni o tysiące mil, ale będę pisał, dzwonił codziennie. Odwiedzę cię.

Świadomość, że nie będę mogła do niego przylecieć z każdym problemem, że nie poczuję jego cudownego zapachu, nie będzie mógł mnie zamykać w swych ramionach, boli...Nie będę mogła patrzeć z bliska w te piękne karmelowe oczy. Nie poczuję go przy sobie.

Czuję złość, bo domyślam się, że nie mówi mi wszystkiego.

–Podjąłeś już decyzję. To dlatego dzisiejszego wieczoru chciałeś się upewnić, że będę potrafiła nawiązywać nowe relacje. Bo tak bardzo nie chciałeś mnie zostawiać samej. Ale... nie będę sama. Zostaję z mamą i tatą. I troska o mnie powinna być ci obojętna, ponieważ nie chce już tego ciągnąć.

Odsuwam się od niego, ale on na to nie pozwala. Przytrzymuje mnie w pasie jakby wiedział, że kiedy go puszczę– nie będzie żadnego powrotu do tego co jest między nami. Tuli mnie tak jakby potrzebował tego bardziej ode mnie.

– Czego? –pyta ostrożnie.

–Naszej więzi. Została właśnie zerwana. To koniec.

Bo tak wiele chciałabym ci powiedzieć. A nie mogę zdobyć się na szczerość. Archer stoi nieruchomo. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć.

– Co ty mówisz? – wykrztusza z siebie.

–Słyszałeś. To koniec. Nie musisz się już o mnie martwić, włóczyć po sklepach, sprawdzać, czy coś dzisiaj zjadłam. Nie musisz się wysilać. Nie jestem już twoim ciężarem. Jesteś wolny. Ode mnie i od zmartwień. Podbijaj świat, Archerze Grant. – Mój głos drży i to on słyszy.

Szatyn jest w szoku. Jego twarz zmienia swój kolor. Wygląda tak jakby dostał obuchem w brzuch. Bladość upodabnia go do ducha.

– To koniec?

Kiwam głową, pilnując by żadna łza nie wydostała się z kanalików łzowych.

–W porządku. Uszanuję to. Skoro tego chcesz.

Mój chłopiec wygląda tak jakby uszło z niego powietrze. Wbijam paznokcie w skórę, by nie zacząć szlochać.

Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.

Archer tak bardzo cię przepraszam.

–Tego chcę.

Tego muszę chcieć.

Zamykam ten rozdział.

Archer opuszcza swoje dłonie, nie czuję już ciepła kiedy wysuwam się z jego uścisku.

Zmierzam w stronę domu czując jak moje serce się kruszy.

Przepraszam mój chłopcze.

Nie. On już nie jest mój. Nigdy nie był.

A ja nie byłam jego.

„To mój błąd"

– Zaczekaj.

Zatrzymuję się.

– Będziesz o siebie dbała. Bez względu na wszystko, Melody, zadbasz o swoje zdrowie. Tylko o to jedno cię proszę.

Nie mów już nic więcej. 

Przegryzam wargę czując rdzawy posmak, oczy zachodzą mi mgłą.

– Archer, świat należy do ciebie. Pamiętaj o tym.

Słyszę jak głośno wciąga powietrze.

Nie widzę schodów. Nie wiem jak docieram do swojego pokoju.

Nie słyszę bicia swojego serca. Ono przecież się rozpadło.

Rzucam się na łóżko. I płaczę, ściskając w palcach telefon tak mocno, że jego krawędzie odciskają mi się na skórze. Szlocham rozdzierająco, przytakując poduszkę do twarzy nie chcąc, aby ktokolwiek mnie usłyszał.

Nigdy nie chciałam życia bez ciebie.

Jak niby miałabym w nim funkcjonować skoro z tobą wszystko wydawało się lżejsze?

Przepraszam.

Jednak wiedziałam, że zawsze chciałeś odnaleźć siebie. 

Powtarzałeś, że nie chcesz stać bezczynnie, więc pozwalam ci ruszyć naprzód. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top